- Opowiadanie: Haskeer - Implant

Implant

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Implant

Maciej Kaźmierczak

IMPLANT

 

 

 

 

„– Wiesz dobrze, że przyczyna leży gdzie indziej – zaprzeczył socjolog. – Współcześnie obowiązująca metoda polityczna przypomina walenie głową w zamknięte drzwi. To owa metoda honorowa, której zwolennika zamknąłeś właśnie w areszcie. Nowa metoda, której zdaje się, jesteś wyznawcą, mówi, że do przejścia na drugą stronę lepiej użyć klamki.

– Zapewne znasz jeszcze lepszą?

– Znam. Zastanowić się, czy warto przechodzić.”

 

 

Rafał Kosik, Kameleon

 

 

 

 

 

 

1. Farma

 

 

 

Stary ukucnął i przykręcił nieco zraszacz, ziemia powoli zaczynała się robić bagnista. Podniósł się i spojrzał na plantacje. Przed nim, w odstępach, co pół metra, pięły się w górę rzędy krzaczków pomidorów, a nieco z prawej fasoli. Uśmiechnął się krzywo do swoich myśli. Dochodziła dziesiąta. Za pół godziny będzie trzeba przysłonić kopułę, robiło się coraz cieplej. Jeszcze kilka stopni więcej, a, mimo zraszacza, rośliny zaczną wysychać.

 

Za plecami starego coś zaszurało. Powoli odwrócił wzrok, jednak niczego nie dostrzegł. Dopiero po chwili, mrużąc oczy, zobaczył, iż zewnętrzna śluza była otworzona.

 

– Pieprzony software – zaklął, ruszając w tamtą stronę.

 

Wdrapał się po stromych schodach, które wieńczone były pogrążonym w cieniu mieszkaniem. Po prawo stały kolejne schody, prowadzące do zewnętrznej śluzy. Wyjrzał przez nią. Pusto, nie licząc coraz większych wydm z piasku na betonowej platformie. Wiatr dął coraz mocniej.

 

Dopiero za trzecią komendą drzwi zamknęły się w pełni.

 

Otworzył śluzę prowadzącą do domu, gdy ponownie usłyszał jakiś szmer. Zraszacz znów tryskał większą ilością wody. Stary zakręcił go trochę mocniej. Zaklął z bólu, gdy podnosząc się, plecy zabolały go przeraźliwie. Podparł się o hydrant, gdy poczuł tępe uderzenie w tył głowy. Nie zdążył się nawet dowiedzieć, czy był to efekt wciąż wzrastającej pod kopułą temperatury, gdy upadł z rozpołowioną kością ciemieniową.

 

Napastnik podszedł do leżącego starca i wyciągnął z pęknięcia ostrze siekiery. Ziemia wokół zlana była krwią.

 

Oprawca przeszukał kieszenie ofiary. Znalazł zaczepione o małe kółeczko kluczyki. Drzwi były otworzone, po chwili odłączył zasilanie, software zgasł.

 

Drzwiczki skrytki otworzyły się z cichym sykiem. Mimo odłączonego zasilania w środku automatycznie zapaliło się światło. Zabójca wyjął z sejfu trzy załadowane książniki i dwa mikro chipy. Zamknął skrytkę, wyszedł z domu, po chwili opuścił farmę. Łazik dość szybko poruszał się po piaszczystym podłożu, podczas gdy wiatr skrupulatnie zacierał jego ślady.

 

 

 

 

2. Narośl

 

 

 

Gorące dysze polotu z łatwością zdmuchnęły zalegający na lądowisku piasek. Ten jeszcze przez chwilę wirował wokół, dopóki silniki nie zostały do końca wygaszone. Wtedy to z podstawy kabiny wysunęły się smukłe schodki.

 

Aleksander Griffin stanął na płycie lądowiska. Kilka metrów dalej, przy złączeniu betonowej płyty ze szklaną kopułą, stały dwa koptery policyjne i dwa cywilne.

 

Podczas podróży nie miał zbyt wiele czasu na obserwacje krajobrazu. Przeglądając pocztę spostrzegł jedynie pustkę. Przyjrzał się jej teraz przez chwilę. Nie było w niej nic niezwykłego. Niegdyś obrośnięte lasami tereny Warmii i Mazur były koloru pokrywającego go piasku i kurzu. Gdzieniegdzie tylko widoczne były wysokie kopuły farm. Nieco dalej widniał skrawek Jeziora Śniardwy, skąd plantacje pobierały wodę.

 

Nie przyglądając się dłużej ubogiemu krajobrazowi, mężczyzna skierował się ku otwartej śluzie. W środku było przeraźliwie ciepło, mimo, iż temperatura na zewnątrz spadała już do dwudziestu pięciu stopni, a kopuła była przysłonięta.

 

Przed platformą stało sześciu mężczyzna: czterech policjantów i dwóch uczonych, wpatrujących się w leżące przed nimi ciało. Griffin już po chwili stał obok nich. Nie znali się.

 

– Aleksander Griffin, witam – przywitał się, ściskając obydwóm dłonie.

 

– Błażej Siedlar –

 

– Michał Cyran –

 

– Panowie mnie wezwali…

 

– Pana? Nie… – odezwał się Cyran. – Prosiliśmy wasz Instytut o kogoś z kwalifikacjami, doświadczonego.

 

– Panowie wątpia w moje… – zaczął Griffin, tamten przerwał mu jednak.

 

– Ależ skąd. Jak dotąd jeszcze się nie spotkaliśmy. Nie pracowaliśmy razem, nic o sobie nie wiemy. Myśleliśmy, że przyślą nam Filiusa.

 

– Doktor Filius jest aktualnie w Mińsku – odparł bez wyjaśnień. – Ale do rzeczy: o co właściwie chodzi?

 

Cyran wskazał na leżące przed nimi zwłoki.

 

– Martwy człowiek? Hm… – Griffin udał zainteresowanie. – Ciekawe…

 

– Niech pan przestanie – zirytował się Siedlar, podchodząc bliżej i kucając obok ciała. – Proszę się przyjrzeć.

 

Griffin trochę niechętnie uklęknął obok niego. Mężczyzna był na oko po sześćdziesiątce. Głowa leżała na boku, odsłonięta część czaszki była dokładnie ogolona, odsłaniając szerokie pęknięcie. Wszystko to wyglądałoby normalnie, gdyby nie dziwna narośl, która wyrastała z wnętrz głowy. Była koloru szarego, kształtem przypominała fragment mózgu. Tworzyła coś w rodzaju walca o większej szerokości niż pęknięcie ciemieniowej.

 

– To jakiś grzyb? – głośno myślał Griffin.

 

– To nie jest grzyb – odpowiedział Cyran. – To ludzki mózg.

 

– Jak to? Nie rozumiem…

 

– Gdybyśmy my to rozumieli, nie ściągalibyśmy pana z samego Krakowa. Sądzimy jednak, że wspólnymi siłami zdołamy rozwikłać tę zagadkę.

 

– On wyrasta z głowy tego starca?

 

– Jak pan widzi. Nie zaglądaliśmy do środka, nie mamy odpowiedniego sprzętu. Pozostaje nam jedynie przetransportować ciało do Instytutu w Warszawie.

 

– Błagam panów, sprzęt to podstawa. – powiedział z naganą, po czym wycofał się z na schody.

 

Otworzył tylną klapę i wyjął z niej szeroką, połyskującą czernią skrzyneczkę. Komendomyślą uruchomił przecinak i kilka zmiotek, które pomknęły za nim, gdy ten wracał do środka. Już po chwili otworzył metalowe pudełko, gdy miotełki oczyszczały ziemię wokół głowy starca. Ta unosiła się nieco nad ziemią, gdy brzeszczot dokładnie rozcinał ją wokół.

 

Po chwili czaszka, w dwóch kawałkach, niczym rozłupany kokos, spadła na ziemię. Brzeszczot jeszcze przez chwilę tworzył pole grawitacyjne wokół mózgu, który ostatecznie został odcięty od reszty ciała. Po kilku sekundach Griffin naprowadził mózg z dziwną naroślą do pudełka i zamknął je w nim. Cała operacja nie trwała nawet pięciu minut. Przez tą krótką chwilę Griffin rozejrzał się po farmie. Przed nim ciągnęły setki, jeżeli nie tysiące niegdyś pnących w górę, soczystych krzaczków warzyw. Teraz wszystko było popalone, uschnięte. Liście pozwijały się w ruloniki i sczerniały, owoce tworzyły barwne plamy na ziemi. Musiało się tu nieźle gotować, pomyślał Griffin. Zastanawiał się, czy mężczyzna mógł jeszcze wtedy żyć. Ciało stygło już ponad trzy godziny, to stwardzili niebiescy.

 

– No to, co? Teraz lecimy do was?

 

Ci pokiwali jedynie głowami, potwierdzając.

 

– Możecie już zabrać ciało – Cyran zwrócił się do stojących kilka kroków dalej funkcjonariuszy. – Wyjaśnienie, co go głowy denata zostanie przesłane do waszego biura jeszcze dziś wieczorem.

 

Nawet nie mrugnęli, usłyszawszy te słowa. W kilak słów skończyli rozmowę i zabrali się za ciało.

 

– A co wiadomo o samym zabójstwie? – zainteresował się Aleksander. – Wiadomo coś? Co się w ogóle stało?

 

– Zabójca już został schwytany – wyjaśnił Cyran. – Załatwił właściciela jego własną siekierą. Ukradł jakieś dokumenty związane z farmą. Odłączył zasilanie, jednak software po dwóch godzinach samoczynnie załączył zasilanie i wysłał sygnał SOS. Przysłonił kopułę. Kilkanaście minut później był tam kolega Siedlar z Olsztyna z zawiadomiona przez program policją.

 

– Jak to się stało, że od razu go złapali?

 

Wyszli na lądowisko. Upał nieco zelżał, wiatr nadal przesuwał piasek po platformie.

 

– Kamery miały osobne zasilanie, zarejestrowały wszystko.

 

– To kamery miały, a software nie miał?

 

– Policjanci podejrzewają, że właściciel sam zmienił źródła zasilania. Wyjaśniają, dlaczego.

 

Griffin schował skrzynkę do bagażnika, zmiotki i brzeszczot same wsunęły się na dolną półkę.

 

Wsiedli do swoich pojazdów i w ciągu kilku minut oddalili się od farmy. Griffin przestawił częstotliwość radia na boczny kanał.

 

– Tak się zastanawiam, co powie rodzina, gdy zobaczą, że majstrowaliśmy przy głowie starca.

 

– Nasz instytut pokryje wszelkie koszty moralne. Jeżeli w ogóle posiadał jakaś rodzinę. To jeszcze jest nieustalone – z głośnika dobył się lekko drżący głos Cyrana. – Chyba, że zrozumieją, że było to konieczne. To już i tak nie nasze zmartwienie, policja wydała zgodę.

 

Wlecieli w ciemną chmurę piasku, tracąc na chwilę łączność.

 

– Tak mnie jeszcze gryzie: czemu napastnik nie użył zwykłej broni?

 

– Software wyczułby laser. Musiał cicho zdobyć klucze, które właściciel miał przy sobie.

 

– No tak – odchrząknął. – Daleko jest stąd do Warszawy?

 

– Niecałe dwieście kilometrów – tym razem odezwał się Siedlar.

 

Griffin załączył autopilot i wziął z siedzenia obok książnik. Do końca drogi przeglądał jakieś artykuły. Mimo zamieci sieć wciąż działała bez zarzutów.

 

3. Obiekt SI2-Juliusz

 

 

 

– Nie znam się na tego typu farmach, wiec zastanawia mnie, jaka mogła panować tam temperatura w południe, jeżeli kopuła nie była zacieniona.

 

Jechali windą na trzydzieste piętro oddziału B-P-14SI.

 

– Maksymalnie do sześćdziesięciu stopni. Ziemia mogła osiągnąć nawet czterdzieści. Cud, że nie doszło do pożaru.

 

– Działały zraszacze – przypomniał Siedlar.

 

Śluza otworzyła się, trzej naukowcy wyszli na szeroki korytarz. W milczeniu doszli do celu. Moore otworzył drzwi odciskiem palca na kawałku podświetlonej na fioletowo szybki.

 

Weszli do nieco ciemniejszego pomieszczenia. Było małe – kilka metrów kwadratowych, po środku coś w rodzaju miniaturowego filaru. Wokół ścian ciągnęły się metalowe stoły, wytwarzające pole grawitacyjne.

 

Griffin podszedł do podestu i wpuścił do wytworzonego nad nim pola grawitacyjnego, mózg. Ten obracał się przez chwilę, jakby szukając najwygodniejszej pozycji. Zamarł, a trzej uczeni podeszli do niego, przyglądając się z zaciekawieniem.

 

– Pączkujący mózg – Griffin na głos wypowiedział swe domysły. Tamci drgnęli nieznacznie. – Jeszcze nie byłem świadkiem rozmnażającego się mózgu.

 

– Tak, to dziwne – przyznał Cyran, dalej wlepiając wzrok w unoszący się nad filarem narząd. – Jak to możliwe?

 

– Jednak, jeżeli by pączkował, to nowy fragment byłby idealną kopią „rodzica”, czyż nie?

 

– Przecież nie został on jeszcze oddzielony od narządu rodzicielskiego. Jeszcze nie jest do końca uformowany.

 

– Jak widać nie zanosi się na to, żeby mózg kontynuował rozmnażanie – odparł Siedlar.

 

– A czyż są tu warunki identyczne jak w momencie, gdy doszło do wytworzenia się na mózgu narośli? Mówiliście, że temperatura na farmie, w południe, mogła dojść nawet do sześćdziesięciu stopni, a to właśnie mniej więcej wtedy doszło do tego dziwnego zjawiska. Gdy software przysłonił kopułę, a panowie przybyli na miejsce, czy narośl powiększała się?

 

Cyran i Siedlar popatrzyli na siebie znacząco.

 

– A wiec sugerujesz pan, że w tak wysokiej temperaturze mózg potrafi się rozmnażać? Absurdem jest myśleć, iż ludzkie narządy pączkują, jednak jeszcze większą głupotą jest twierdzenie, że –

 

– Panie Siedlar – przerwał mu podniesionym głosem Griffin. – Owy absurd unosi się właśnie przed pańskimi oczyma, a pan jeszcze w niego nie wierzysz?

 

– Ale –

 

– Proponuje jedynie sprawdzić – przyciszył głos. – Cóż szkodzi? I tak ten mózg do niczego nam się nie przyda. Chyba, że chcesz pan sobie z niego zrobić gulasz?

 

– Niech pan sobie żartuje, panie Griffin, do woli, jednak to, co mówisz, jest niezgodne z prawami natury. Jakże mózg miałby się rozmnażać?!

 

Griffin otworzył skrzyneczkę i z powrotem ściągnął do niej mózg. Odwrócił się w stronę Michała Cyrana.

 

– Zapewne macie tu gdzieś grzałki?

 

– Naturalnie. Proszę za mną.

 

Cyran otworzył drzwi i przepuścił Griffina. Ruszyli korytarzem. Błażej po chwili namysłu poszedł za nimi.

 

 

***

 

 

 

Temperatura grzałki zatrzymała się na sześćdziesięciu czterech stopniach. Gołym okiem widać było jak narośl na mózgu z każdą minutą powiększa się i przybiera kształt coraz bardziej podobny do narządu macierzystego. Narośl w ciągu godziny uzyskała rozmiary ludzkiego mózgu i… odpadła od organizmu podstawowego. Łącząca oba mózgi brązowa nić sczerniała i powoli jakby zwiędła. Uczeni wpatrywali się w to wszystko z niemałym zdziwieniem. Po chwili zabrali oba mózgi do innej sali. Sprawdzili ich zdolności dalszego funkcjonowania. Wyniki wykazały, iż nie posiadają już zdolności funkcjonalnych.

 

 

***

 

 

 

Michał Cyran siedział w miękkim fotelu, popijając bezkofeinową kawę. Dopiero, co brał prysznic – biodra miał przepasane grubym ręcznikiem frotte, mokre włosy pobłyskiwały w delikatnym, emitowanym przez ściany, świetle.

 

W tle grała spokojna melodia, obok, na stoliczku, leżał książnik, na ekranie, którego otworzony był jakiś dokument. Michał po chwili odstawił kubek i kontynuował lekturę. Odkąd wróciło do mieszkania, szukał czegokolwiek, co dotyczyłoby dziwnych zjawisk, dotyczących ludzkiego czy chociażby zwierzęcego mózgu. Jednak tak samo encyklopedie jak i sieć milczała, jeżeli nawet cokolwiek o tym wiedziała. Wywoływało to u niego pewien rodzaj podniecenia, świadomości, że wreszcie jest w czymś pierwszy, przyprawiała go o rumieńce na twarzy.

 

Z masą pytań w głowie, postanowił się wreszcie położyć. Sen powoli go zmagał, miał teraz na to ponad cztery godziny.

 

Wyłączył muzykę, zgasił światło i powoli powlekł się do sypialni. Ręcznik rzucił pod ścianę, software od razu go przechwycił. Rzucił się na łóżku, przykrył się rogiem cienkiej kołdry.

 

W dłoni trzymał duży, obślizgły, szary mózg, który powili wkładał do ludzkiej czaski. Po chwili jej oderwany fragment został z powrotem przytwierdzony do całości. Leżący na metalowym stole człowiek otworzył oczy. Rozejrzał się wokół, wstał i wybiegł z sali. Krzątający się przy różnego rodzaju urządzeniach mężczyźni zdawali się tego nie zauważyć, jedynie Cyran ruszył za nim. Przed instytutem, przez dobrych kilka kilometrów, ciągnęła się zielona łąka. Nie było możliwości, żeby stracić z oczu Juliusza. Ten przystanął kilkadziesiąt metrów dalej, spoglądając to na słońce, chmury, niebo; to na kolorowe kwiaty, trawę, blade dłonie. Michał podszedł bliżej. Uważnie przypatrywał się każdemu ruchowi mężczyzny, który ani razu nie spojrzał na niego.

 

Razem wbiegli na pobliski pagórek. Tam Juliusz znacznie wyprzedził Michała, po chwili niknąc za kolejnym wybrzuszeniem terenu. Cyran wszedł przez pobliskie drzwi i podszedł do łóżka, na którym znów leżał stworzony przez nich mężczyzna. Kilku ubranych w zielone kitle mężczyzn przyczepiało do jego czoła jakieś kółeczka, po chwili sprawdzali wyniki badań na ekranie komputera. Wszystko zdawało się być w idealnym porządku.

 

– Dokonaliśmy cudu – powiedział ktoś.

 

Cyran podszedł do swojego biurka, usiadł na miękkim krześle i zaczął przeglądać raporty. Pracę przerwało mu narastające, odległe pikanie.

 

Była szósta rano. Komedomyślą odsłonił okno, do pokoju wpadły najpierw blade, później coraz jaśniejsze promienie słoneczne. Wyszedł na taras. Szarość, szarość, czerń. Gdzieniegdzie tylko żółć odbijana w szklanych biurowcach; sznury mknących polotów i kopterów. Nie mogąc nigdzie znaleźć nawet skrawka zieleni, poszedł się ubrać.

 

 

***

 

 

 

Skóra unoszącego się w polu grawitacyjnym ciała była kredowobiała. Na żadnym jej skrawku nie było chociażby pojedynczego włosa; faktura lekko chropowata, w niektórych miejscach rysowały się cieniutki linie sztucznych mięśni i ścięgien.

 

Na wiszącym na ścinanie monitorze skakały czerwone, niebieskie i zielone kreseczki, obok jeszcze zerowy wykres pracy mózgu i przepływu impulsów.

 

W pomieszczeniu było przynajmniej dwadzieścia osób. Trzy kamery cały czas nagrywały, cisza czasem doskwierała bardziej niż nasilający się wcześniej hałas rozmów. Teraz jednak wszyscy patrzyli, nasłuchiwali i kiwali głowami z niedowierzaniem.

 

Michał Cyran stał kilka kroków od zdającego się wisieć w powietrzu człowieka, w ciele, którego już dawno temu zainstalowano program kwantowy SI29. Jednak jak dotąd jeszcze nigdy nie udało się stworzyć sztucznej inteligencji. Dziś miał nastąpić przełom. Juliusz miał zacząć myśleć samodzielnie!

 

Kilku programistów i fizyków wciąż stukało w płaską klawiaturę, dwóch prześwietlało czaszkę Juliusza. Wszystko było w porządku. Gdy tylko kilku matematyków-programistów stwierdziło gotowość do działania, jeden z naczelnych załączył program. Przez chwilę nic się nie działo. Kilka sztucznie wywołanych impulsów dotarło do mózgu, ten jednak nie reagował. Mocno tknięto jego nerw czuciowy na łydce. Obiekt nieznacznie drgnął. Odnotowano samoczynne impulsy, które poruszyły lekko dużym palcem u lewej stopy. Gdy wysłano kilka kolejnych komend do nerwów, Juliusz zgiął nogę. Cyran otworzył szeroko oczy w szaleńczym zadowoleniu. Stojący obok Griffin i Siedlar podzielali jego radość.

 

4. Łąka

 

 

 

Na razie jedynie zdalnie sterowano Juliuszem. Wywoływano impulsy, które ten już z łatwością odbierał, przyswajał i wykonywał polecenia. Chodził, machał do nich, uśmiechał się. Wszyscy pracownicy wydziału byli w niebo wzięci.

 

– Wpuśćmy go na Łąkę – powiedział w pewnej chwili Cyran.

 

Naczelny podniósł prawą brew i powoli odwrócił głowę w jego stronę.

 

– Co nam to da? – bardziej stwierdził niż spytał.

 

– Przynajmniej zobaczymy, jak zachowa się bez naszej kontroli – odparł Michał. – To do tego przecież dążymy, czyż nie? Jeszcze nawet nie wiemy, czy potrafi samodzielnie myśleć, a kierujemy nim od kilku dobrych godzin.

 

Naczelny popatrzył na niego badawczym wzrokiem, po czym podszedł do programistów. Rozmawiał z nimi przez chwilę. Uśpiono obiekt, zaraz potem przeniesiono do iluzjonatora.

 

 

***

 

 

 

Juliusz stał po środku niewidocznej kopuły. Oczy miał zamknięte, nie był wstanie poruszyć żadna częścią ciała, jednak mimo to przemieszczał się. Wszczepiony do mózgu komplant przesyłał na monitory wyraźny obraz tego, co widział.

 

Jego świadomość wytworzyła na Łące niski, jednopiętrowy budynek, wokół którego rosło kilkanaście drzew owocowych. Juliusz mocno pchnął drzwi od środka – te z trzaskiem odbiły się od ściany i powoli wróciły na swoje miejsce. Mężczyzna wypadł na podwórko, na którym szybko zaczęło pojawiać się stalowe ogrodzenie, dalej asfaltowa droga. Kilka łazików przemknęło obok bramy wjazdowej.

 

– Shenra! – wrzasnął Juliusz, kierując się w stronę, gdzie drzewa rosły nieco gęściej. – Shenra!

 

Robił długie, szybkie kroki, na jego twarzy malowało się zniecierpliwienie.

 

– Shenra, gdzie jesteś?

 

Jego głos był szorstki, który bardziej pasował do mężczyzny po pięćdziesiątce, niż młodego, pełnego wigoru młodzieńca.

 

Zagłębił się między drzewa, cień przez nie rzucany przyjemnie ochładzał skórę. Shenra siedziała pod jabłonką, w jednej dłoni trzymając tablet.

 

– Spokojnie piesku – szepnął, lekko schylając się, aby pogłaskać warczącego w ciemność bigla. – Spokojnie…

 

Noc była przeraźliwa, chłód narastał z każdą chwilą. Jedynym światłem była żarówka w latarce Juliusza, która świeciła coraz gorzej. Blask księżyca nie był w stanie przedostać się przez gęste korony drzew.

 

Poprawił połę znoszonego płaszcza i ruszył dalej. Za każdym razem, gdy jakaś gałąź pękała pod jego stopą, obracał się wokół, wyszukując wzrokiem wroga. Dopiero, gdy wyszedł na zalaną słońce polanę, odprężył się. Pies gdzieś pobiegł, on sam usiadł na drewnianej ławce. Zdjął ciężkie buty i rozmasował stopy. Po chwili wyjął z plecaka zawinięte w miękki papier kanapki. Jadł, popijając wodą z plastikowej butelki.

 

Po posiłku, siedział jeszcze przez chwile, potem ruszył dalej ścieżką. Pies przybiegł do niego merdając ogonem. Wydawał się w ogóle niezmęczony kilkugodzinną wspinaczką.

 

Juliusz, oglądając krajobraz, przystanął nagle, nasłuchując. Przyklęknął i przystawił lunetę do oka. Coś ruszyło się w krzakach. Pies podbiegł tam. Gdy tylko kuropatwa zamachnęła się kilka razy skrzydłami, Juliusz strzelił, a zwierze zwaliło się na ziemię.

 

 

***

 

 

 

– I cóż nam po tych wizjach? – spytał Filipiak, podchodząc do Michała. – Co to właściwie jest?

 

Cyran zamyślił się na chwilę. W pomieszczeniu było zaledwie kilka osób. Siedlar rozmawiał z jakimś programistą, Griffin pisał na tablecie. Dwóch ludzi wciąż obserwowało ekrany, jednak wyglądali już na znudzonych.

 

– Elektryczny sen – mruknął Michał.

 

– Słucham?

 

– Uśpijmy go. Zobaczymy, co wtedy będzie się działo.

 

– Zapewne to samo – odparł ponuro.

 

– No to sprawdźmy.

 

 

***

 

 

 

Stał na pustkowiu. Był nagi i drżał nieznacznie. Jakby podświadomie wiedział, że ktoś na niego patrzy. Rękoma zakrywał nagość, nie wiedząc, co ze sobą począć. Rozglądał się wokół, jednak wszędzie był jedynie kurz i popękana ziemia.

 

Nagle w oddali zaczęły pojawiać się niewyraźne zabudowania, były jednak niewyraźne i można je było uznać raczej za fatamorganę, niż materialne budynki. Juliusz szybkim krokiem ruszył w tamtą stronę. W pewnej chwili obok niego pojawił się smukły polot. Mężczyzna niemal przewrócił się, gdy go ujrzał. Podszedł i badawczo zaczął zaglądać do kabiny, gdzie nikogo nie było. Nie odważył się jednak wsiąść.

 

 

***

 

 

 

– Nie potrafi się odnaleźć w niekontrolowanym śnie – powiedział Cyran. – Gdybyśmy teraz go wprowadzili w zwykły sen, zapewne widziałby to samo, co na Łące.

 

Griffin, Siedlar, Filipiak i kilka innych osób patrzyło się na niego z zainteresowaniem. Ten mówił dalej:

 

– W mózgu pozostały fragmenty wspomnień, które ujawniają się podczas kontrolowanych przez nas obserwacjach. W elektrycznym śnie powinien sam wytworzyć otaczający go świat. Jednak, jeżeli mózg wprowadził w ciało Juliusza świadomość tego dziadka z farmy, jest tylko jednak możliwość, aby sprawdzić, czy mamy do czynienia ze sztuczną inteligencją czy przeniesieniem świadomości nieżywego człowieka w nowe ciało. Obydwie rzeczy będą jednak przełomem w naszych badaniach.

 

– Mamy go wypuścić? – dziwił się Siedlar.

 

– Samo wypuszczenie nic nie da, zrobiliśmy już to na samym początku. Musimy z nim porozmawiać. Co wy na to, panowie? – zwrócił się do słuchaczy.

 

– Zrobimy to pojutrze – powiedział Filipiak, który kierował całą operacją. – Przez noc będziemy jeszcze obserwować, co będzie się działo podczas zwykłego i elektrycznego snu. Jutro rano zdam raport i będziemy gotowi do kolejnego etapu badań. Rozumiemy się?

 

Cyran skinął głową, spoglądając na stojących obok siebie Griffina i Siedlara. Siedlar wyglądał na przestraszonego, Griffin już zapewne powiadomił o wszystkim swój instytut. Jego usta wykrzywiały się w chytrym uśmiechu. Na pewno liczył na niemałe wynagrodzenie, za sam fakt uczestniczenia w badaniach.

 

 

***

 

 

 

Drugi obiekt znajdował się na Łące numer dwa. Został wytworzony z klonu najnowszego organu, zrodzonego z mózgu starca. Zachowywał się podobnie do Juliusza, jednak miał nieco inne wizje podczas snów. Sprawdzono, jakie nosili imiona członkowie rodziny zamordowanego. W snach Juliusza pojawiła się jedynie Shenra, wnuczka, jednak już u Julisza2 nie zostało użyte żadne z imion członków rodziny starca. Tak więc, siłą rzeczy, także u trzeciego obiektu nie wykryto żadnych powiązań. Jednak mimo to wizje podobne były w formie obrazowej. Za każdym razem był mały, piętrowy domek i ciemny las. Za każdym razem, gdy pogrążano ich w elektrycznych snach, radzili sobie coraz lepiej. Umieli panować nad światem, który sami tworzyli, a który był coraz doskonalszy.

 

A więc, do jakich można było dojść wniosków?

 

 

***

 

 

 

Wciąż mnie obserwują, czuje to. Przeszywa mnie na wskroś ich spojrzenie, choć tak naprawdę nie wiem, z której strony patrzą. Staram się nie robić podejrzliwych ruchów. Staram się myśleć tak jak oni, i robić to, co oni by chcieli, żebym robił. Wszystkie podchwytliwe znaki omijam i udaje, że nie ich widzę. Bo gdybym popełnił chociażby jeden błąd… Mogą go nie zauważyć albo wyciągnąć zbyt pochopne wnioski.

 

 

***

 

 

 

Juliusz powoli otwierał oczy.

 

Zamknięto go w obszernym pomieszczeniu. Software wytwarzał na ścianach duże okna, które wpuszczały do środka jasne światło. Pokój wyglądał jak w typowym, drogim hotelu. Gdy obiekt zbudził się z elektrycznego snu, nie zrobił nic. Siedział bez jakiegokolwiek ruchu, czujnym wzrokiem obserwując pomieszczenie.

 

Za lustrem fenickim stało pięć osób: Michał Cyran, Aleksander Griffin, Malariusz Filipiak, Adrian Colfer i Roderick Burrows. Dwaj ostatni byli konstruktorami ciała Juliusza.

 

Filipiak stał blisko szyby i obserwował. Tak samo reszta uczonych. Jedynie Cyran opierał się o boczną ścianę i powtarzał sobie, o co miał zapytać Juliusza. Pytania ułożone było przez Malariusza. To on był głównodowodzącym w badaniach nad sztuczną inteligencją.

 

– Możesz wchodzić – powiedział nagle, spoglądając w stronę Michała. – Tylko bez gwałtownych ruchów i podnoszenia głosu. – Przypomniał po raz kolejny, jakby Cyran sam o tym nie wiedział. To jak mówienie do piętnastolatka żeby nie dotykał dyszy pracującego koptera, bo może się oparzyć.

 

Śluza w ułamku sekundy zeskanowała jego tęczówki, po czym automatycznie się otworzyła. Cichy syk i mężczyzna wszedł do środka. Tamten nawet nie spojrzał na niego, gdy Michał podszedł bliżej.

 

– Ekhem! – Cyran głośno chrząknął.

 

Obiekt spojrzał na przybyłego niechętnym wzrokiem.

 

– Tak, słucham pana, panie Michale?

 

Mężczyzna zamarł w pół kolejnego ruchu. Rozchylił lekko usta, jednak odezwał się dopiero po chwili.

 

– Skąd wiesz, jak się nazywam?

 

– Podłapałem, co nieco z waszej rozmowy. Proszę usiąść – wskazał na nowo wytworzone przez software krzesło. – Niech pan nie stoi.

 

Cyran usiadł, powoli rozluźniając się.

 

– Słyszałeś nas?

 

– A czyż nie tak mnie zaprogramowaliście? – zdziwił się Juliusz.

 

– Racja… – mruknął w odpowiedzi, spoglądając w stronę jednej ze ścianek pomieszczenia. – Tak więc, chciałbym –

 

– Ale lepiej nich pan da spokój z tymi pytaniami – przerwał mu. – Bez urazy, ale nie chce mi się na nie odpowiadać. I nie nazywajcie mnie sztuczną inteligencją, czy obiektem. Drażni mnie to jakoś.

 

Uśmiechając się mimowolnie, skinął głową.

 

 

 

 

5. Obserwatorzy

 

 

 

Szukałem Dalambert po całym budynku, jednak nigdzie nie mogłem jej znaleźć. Zniecierpliwiony wyszedłem przed dom.

 

– Gdzie jest Dalambert?! – krzyknąłem do wynurzającej się z wody Evoli. Ta wsparła się dłońmi o krawędź basenu, woda skapywała z jej mokrych włosów. Uśmiechnęła się do mnie szeroko.

 

– Czemu się denerwujesz, kochanie? Przecież nie mogła nigdzie zniknąć.

 

Rzeczywiście, nie mogła.

 

Evola wzruszyła ramionami i wyszła na brzeg. Zaczęła się delikatnie otrzepywać z wody, po chwili położyła się na stojącym obok żółtym leżaku.

 

Ruszyłem w stronę kępy rosnących opodal drzew, jednak tam również jej nie było. Zrezygnowałem. Sam nie wiedziałem, po co mi ona była potrzebna. Brak jakiegokolwiek zajęcia mógł doprowadzić do szału. Trzymali mnie tu, jakbym był ich więźniem.

 

Położyłem się w cieniu najbliższego drzewa, przymknąłem oczy. Czułem na twarzy wzrok moich obserwatorów. Nie zważając na to, zacząłem skanować wydane właśnie do nich rozkazy. Szybko je przeczytałem i nawet się nie zdziwiłem, gdy, jak otworzyłem oczy, nie znajdowałem się już obok budynku, a w dobrze oświetlonym, białym pomieszczeniu. Leżałem na miękkim, wąskim łóżku. Czułem jak powietrze wokół jest filtrowane, co zbudziło mnie z elektrycznego snu.

 

Podeszło do mnie dwóch ubranych w zielone uniformy mężczyzn, którzy wyłączyli pole grawitacyjne. Czułem jak wszczepiony pod móżdżkiem komplant wysyła do mózgu różne komendy. Śmiejąc się w duchu z tego, który próbował mną kierować, powoli zwlekłem się z łóżka i stanąłem obok dwóch tamtych. Odruchowo podrapałem się po szyi, gdy kolejna seria impulsów pognała do mózgu. Niezbyt mnie to ruszało, jednak, aby nie wzbudzać niepotrzebnych jeszcze podejrzeń, zrobiłem to, czego chcieli: założyłem podane mi przez jednego z Zielonych morowe spodnie, pasek i ciężkie buty. Zapomnieli jedynie o bieliźnie i skarpetach. Bez nich czułem się nieco niekomfortowo, pięta obcierałam się przy każdym ruchu. Tors miałem mieć odkryty.

 

Gdy już się ubrałem, zaprowadzili mnie w stronę drzwi, potem przez szeroki korytarz. Tamci szli blisko mnie, tak, iżbym mógł z łatwością powalić ich jednym, oszczędnym ruchem. Gdyby zdawali sobie sprawę z niekontroli nade mną, zapewne w pogotowiu mięliby paralizatory, czy inne tego typy zabawki. Chociaż i tak nie byłem pewny, czy prąd w ogóle by na mnie podziałał.

 

 

***

 

 

 

Stali w czterech równych rzędach, w każdym po dwudziestu pięciu. Ubrani jedynie w spodnie, wspaniale prezentowali wyrzeźbione mięśnie brzucha, klatki piersiowej, ramion.

 

– Piękni – szepnął minister obrony narodowej.

 

Patrzył się na nich jak zauroczony, wytężał wzrok, aby dostrzec najmniejsze szczegóły ich ciała. Mógł podejść bliżej, Filipiak proponował mu przechadzkę miedzy oddziałem Wegnerów, ten jednak odmówił.

 

– Ciało mają trzy razy bardziej wytrzymałe, niż człowiek – zaczął naczelny Wydziału Do Spraw Sztucznej Inteligencji. – No i przede wszystkim w łatwy sposób możemy zregenerować rany nową, sztuczną, samorozwijającą się nanotkanką, która jest w stanie przyjąć się, a później rosnąć nawet w najbardziej surowych warunkach.

 

– Jak to jest, że stworzyliście sztuczną inteligencję, jednakże potraficie nią kierować? – zaciekawił się minister obrony narodowej. – Nie sprzeciwia się wam.

 

– Stworzyliśmy człowieka, który podlega głównemu instynktowi: przetrwać za wszelka cenę. Dzięki komplantowi kierujemy jego ciałem i umysłem, a do jego zadań należy jedynie trzymanie w dłoni karabinu i celne oddawanie strzałów. Tak są zaprogramowani. Do życia potrzebują jedynie litra odpowiednich płynów, dostarczanych raz w tygodniu. Po prostu stworzyliśmy istotę, która nam podlega, która jednak potrafi walczyć o nasze i swoje życie. A więc co pan o nich sądzi?

 

– Sądzę… – powtórzył w zamyśleniu. – Że się nadadzą. Jeszcze dziś przedstawię prezydentowi raport z naszego dzisiejszego spotkania. Najwcześniej za pół roku rozpoczynamy pierwszą akcję.

 

Uścisnęli sobie dłonie, premier w eskorcie dwóch ludzi wyszedł z sali, a Wegnerów odesłano do poszczególnych komór. Tam dostali rację płynów energetycznych i ponownie pogrążono ich w elektrycznych snach.

 

 

***

 

 

 

Masując lekko zdrętwiałe ramie, znów przystawiłem do niego kolbę karabinu. Oddałem kilka strzałów do zbliżających się pięciu przeciwników. Trzech udało mi się powalić od razu, dwóm pozostałym poderżnąłem gardła, gdy tylko zbliżyli się do mojej kryjówki. Oni zaopatrzeni byli w maszynówki, jeden pocisk trafił mnie w lewą dłoń. I tak, mimo to, pięciu zabitych było dobrym wynikiem. Jutro pewnie dadzą mi sześciu, może siedmiu, pomyślałem.

 

Karabin rozpłynął się w dłoni, tak samo moja kryjówka jak i kilka przeciwległych, stalowych domków, w których ukrywali się fantomowi przeciwnicy.

 

Wróciłem do oddalonego o kilka kroków domu. Evola i Dalambert pływały w basenie. Dołączyłem do nich, te jednak nie miały ochoty na wodne igraszki. Dopiero, gdy wszedłem na brzeg, uświadomiłem sobie, że powinny. Przecież sam jej tu sprowadziłem!

 

– Skurwiele! – krzyknąłem w powietrze, wiedząc, że naukowcy słyszą mnie głośno i wyraźnie.

 

I to mnie właśnie zaniepokoiło. Usiadłem na hamaku, zamknąłem oczy i przeskanowałem kamery instytutu. Facet, który miał siedzieć i obserwować moje poczynania – drzemał, głowa bezwładnie zwisała mu na piersi. Mógłbym teraz spokojnie obudzić się, wyłączyć zasilanie, zarżnąć go jak świnie, uwolnić pozostałych Wegnerów i już teraz opanować Instytut. Wiedziałem jednak, że jeszcze nie pora. Już nie długo będzie lepsza sposobność, pomyślałem. O wiele lepsza.

 

 

***

 

 

 

Hala podzielona była na dziesięć hektarowych platform. Ścianki były wyciszone, toteż nie było słychać nieustających serii strzałów, wybuchów. Cyran z Filipiakiem mogli spokojnie rozmawiać. Nie była to jednak spokojna rozmowa.

 

 

***

 

 

 

Robiłem się coraz bardziej nerwowy. Wypuszczali nas codziennie, codziennie miałem coraz większą ochotę wystrzelania ich jak kaczki. A sposobności miałem do tego wiele. Reszta Wegnerów była niecierpliwa tak samo jak ja. Oczywiście byli posłuszni. Jednak nie temu, komu mogłoby się zdawać.

 

 

***

 

 

 

– Wszczepimy im nowe komplanty – odezwał się Filipiak. – Już niedługo będzie trzeba wydać tylko jeden rozkaz, aby wykonali cała akcję. Nie musimy nakazywać im robić krok po kroku. Wystarczy impuls, aby za cenę życia zrealizowali zadanie.

 

Minister uśmiechnął się chytrze.

 

– Nie ma możliwości, aby coś wymknęła się spod kontroli?

 

– Już panu o tym mówiłem – Naczelnik wydał się zirytowany, jednak natychmiast zmienił ton. – Czasem są nieposłuszni, jednak jakiekolwiek sprzeciwienie się rozkazowi karane jest wewnętrznym bólem, który jednak w żadne sposób im nie szkodzi. Każdy z Wegnerów kierowany jest przez jednego naszego człowieka. Powoli dochodzimy do takiej wprawy, że wystarczy jeden na dwóch.

 

– Wcześniej wspominał pan coś, że „za dwa, trzy miesiące…” i nie dokończył.

 

– Ach tak. Jest taka możliwość, że za minimum dwa miesiące będziemy w stanie w taki sposób zmienić materiał genetyczny sztucznej inteligencji, że staną się oni naszymi niewolnikami. Będą świadomi tego, że komuś usługują i będą wiedzieć, że nie mogą się sprzeciwić. To my ich karmimy i dajemy w pewnym sensie bezpieczeństwo. Będzie to działać jak podczas ery niewolnictwa. Niewolnik wie, że jest niewolnikiem, jednak nie może się przeciwstawić swemu panu. Dzięki temu nie będzie potrzeby ich cały czas trzymać na uwięzi, jak teraz. Jednak to dopiero przy kolejnym „pokoleniu”.

 

– Tylko że… – nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa.

 

– Wiem, co chce pan powiedzieć. Nie będą możliwe żadne zamieszki, powstanie czy cokolwiek innego. Nie. Teraz to jest możliwe, jednak dysponujemy czymś silniejszym niż wżynające się w kostki stalowe kajdany. Jak mówiłem, za dwa, trzy miesiące obudzi się w nich prawdziwa sztuczna inteligencja, zaczną naprawdę samodzielnie myśleć. Jednak wtedy będą w takim stopniu zniewoleni, że… To tak, jakby nagle pana polot uciekł i chciał żyć własnym życiem.

 

Obydwaj zaśmiali się nerwowo.

 

 

***

 

 

 

Jeszcze raz przeanalizowałem ich rozmowę i coraz bardziej mi się nie podobała. Jeżeli będą potrafili zrobić takie coś, to… Każdy kolejny obiekt będzie musiał uciekać natychmiast. My mamy jeszcze trochę czasu. Trzeba się przygotować, wszystko dokładnie rozplanować. Rozstawić pionki na szachownicy w taki sposób, aby zasłaniały króla i hetmana obu drużyn.

 

 

 

Spojrzałem na ekran. Jakiś Zielony wstrzykiwał właśnie do mojej komory sto pięćdziesiąt mililitrów płynu odżywczego. Poczułem się nieco lepiej, ale i tak miałem ochotę zajebać tego skurwiela. Był takim samym chujem jak ta cała reszta pierdolców. Zabiją wszystkich, którzy staną im na drodze.

 

Uśmiechnąłem się szeroko. Jeszcze przed chwilą nie znałem takich słów.

 

 

***

 

 

 

– Czy aby na pewno są już na to gotowi?

 

– Oczywiście – odparł Filipiak. – Jesteśmy w stanie kontrolować całą drużyną z jednego polotu. Przez ten tydzień będziemy ćwiczyć. Całą akcję udało się już przeprowadzić kilkakrotnie.

 

– Znakomicie. To musi być zrealizowane perfekcyjnie.

 

 

 

 

6. Śmiertelność

 

 

Polot pomieścił setkę Wegnerów, prawie tle samo obsługi, Zielonych, setki kilogramów sprzętu.

 

Był bezgłośny. Nikt z dołu nie był w stanie go usłyszeć. Ani nawet zobaczyć. Granat idealnie wtapiał się w głębie zatopionego w czerni nieba. Tylko czasem, gdy księżyc wysuwał się zza chmur, jego blask odbijał się od powierzchni maszyny. Ktoś musiałby wiedzieć gdzie i kiedy patrzeć.

 

– Czujniki odłączone, bariera wyłączone. Niczego się nie spodziewają. Zaczynamy!

 

Polot miał dwadzieścia włazów, po dziesięć z każdej strony. Pierwsza dwudziestka sprawdziła teren. Gdy wszystko było w porządku, w odstępach dziesięciominutowych, wypuszczano kolejnych Wegnerów. Polot cały czas krążył nad centrum, tak, aby w odpowiednich miejscach wypuścić usytuowanych do danego terenu zbrojnych.

 

 

 

Stąpałem delikatnie po stalowej powierzchni. Biegnących za mną Wegnerów 022 i 024 nie było w ogóle słychać.

 

Dopadliśmy do brzegu dachu, po chwili byliśmy już na niższym poziomie. Cały czas dostawałem komunikaty o pozycjach Wegnerów z innych części miasta. Wszystko było automatycznie przetwarzane do sztabu, toteż nie musiałem im powtarzać tego samego. Czasem sami się do mnie odzywali, gdy przysłaniały mnie inne budynki, białe balustrady czy szerokie balkony.

 

Wprowadziłem kod, otworzyłem zamaskowaną skrzynkę bezpiecznikową i odłączyłem jedno z głównych zasileń. Resztę zrobili informatycy w polocie. Nie musiałem neutralizować alarmów, czy zabezpieczeń przy każdych drzwiach – wszystko już stało przed nami otworem.

 

Na drugim i trzecim piętrze znajdowały się pomieszczenia mieszkalne. Wśród nich dwa duże salony, kilka mniejszych, rząd pokoi po dwóch stronach szerokiego korytarza. Wiele mniejszych, łączonych pomieszczeń, zastawionych starymi meblami, obitymi czerwonym suknem krzesłami, stołami, półkami z grubymi woluminami. Podłoga wyłożona była różnokolorowymi płytkami. Na ścianach obrazy, dziesiątki oprawionych w pozłacane ramy luster. Duże okna wpuszczały do środka światła pobliskich budynków i ulicznych latarni.

 

Na samym końcu drugiego poziomu znajdowały się pomieszczenia, gdzie urzędował prezydent z rodziną. Korytarze wychodziły z ogromnego salonu, z którego, szerokimi schodami, można było także przejść na wyższe piętro.

 

Główna sypialnia, jedna z kilku, znajdowała się w północno-wschodniej części apartamentu. Zanim jednak otworzyłem do niej drzwi, w głowie rozległ się głos dowódcy:

 

– Wegner023 – czekaj! – zamilkł na chwilę. – Drzwi są zabezpieczone oddzielnym kodem. Zanim wjedziesz, musisz go zneutralizować.

 

Stojąc przed włazem, pokiwałem głową, tak, jakby tamten miał mnie zobaczyć. Nic nie odpowiadając, podszedłem do podświetlanego na czerwono panelu, mocnym szarpnięciem wyrwałem go ze ściany. W nowym budynku byłoby to niemożliwe, tutaj jednak wszystko było na wierzchu. Rozerwałem jeden z setki cieniutkich kabelków, wpisałem kod, który podał mi po chwili naczelnik. Drzwi automatycznie się uchyliły.

 

Podłogę okrywał czerwony dywan, a szerokie na chyba cztery metry łoże okalały białe baldachimy. Przesłałem reszcie Wegnerów wiadomość, aby byli gotowi.

 

Zza zasłon dochodziły równomierne oddechy dwóch osób. Jedno głębokie i nieco chrapliwe, drugie płytkie i delikatne. Pole poddźwiękowe i zasilanie software’u wyłączyłem już wcześniej, toteż spokojnie mogłem się zbliżyć. Wysłałem do stojących za mną żołnierzy rozkaz. Ci podeszli do łóżka z obu stron, jednym ruchem rozsunęli zasłony i zakryli usta śpiącym. Ci zbudzili się natychmiast, tłumiony pisk pani prezydent zabrzmiał jak łkanie dziecka.

 

– Cichutko, cichutko – powiedziałem, podchodząc do przewracającego oczami prezydenta. – Bez nerwów, a nic wam sie nie stanie. – Ostrzegłem, gdy zaczął wydawać z siebie głośne pomruki. Przestał momentalnie, gdy jeden z Wegnerów wyciągnął nóż, przystawiając go od gardła pierwszej damy.

 

– A teraz idziemy – powiedziałem szorstko.

 

Prezydent wygramolił się z łóżka, żołnierz nadal zakrywał mu usta.

 

– Będziesz posłuszny i nie odzywał się bez potrzeby?

 

Skinął lekko głową, Wegner opuścił dłoń. Wokół ust prezydenta rysowały się czerwone plamki.

 

– Spokojnie, nie ma się czego obawiać – rzekłem, gdy spojrzał z przestrachem na żonę. Wierciła się, jednak silne ręce żołnierza trzymały ją wciąż w jednej pozycji. – A teraz chciałbym panu coś pokazać. Proszę za mną.

 

Odsłoniłem okno, otworzyłem wyjście na balkon. Mężczyzna niepewnie szedł za mną, moja pomoc kilka kroków dalej, a gdy wyszliśmy na zewnątrz, stanął w progu.

 

Słyszałem, jak z polotu sypią się do mnie jakieś bełkotliwe słowa. Zignorowałem je, podnosząc prawą rękę. Głowę przeszywały fale bólu, gdy wydawałem rozkazy reszcie grupy.

 

– Przed chwilą uratowałem życie panu i pańskiej żonie…

 

Prezydent podszedł bliżej.

 

– 023, co ty wyprawia… – usłyszałem głos naczelnika. Urwał, gdy szybko opuściłem rękę, a z dziewięćdziesięciu dziewięciu różnych pozycji otworzono ogień, celując w nieco jaśniejszy punkt na niebie.

 

Prezydent spojrzał na mnie, zdezorientowany. Uśmiechnąłem się chytrze.

 

Po dłuższej chwili czerwone linie laserowe wyblakły, coś wielkiego zwaliło się na dach pobliskiego wieżowca, gniotąc kilka górnych pięter.

 

– …A także cały ten kraj – zbliżyłem się do niego, szepcząc mu do ucha: – Co dostanę w zamian?

Koniec

Komentarze

Podniósł się i spojrzał na plantacje - ę?

 

"Zaklął z bólu, gdy podnosząc się, plecy zabolały go przeraźliwie." - Przeczytaj to zdanie i zastanów się, co z nim jest nie tak.

 

"Podparł się o hydrant, gdy poczuł tępe uderzenie w tył głowy. Nie zdążył się nawet dowiedzieć, czy był to efekt wciąż wzrastającej pod kopułą temperatury, gdy upadł z rozpołowioną kością ciemieniową." - Hę? To opowiadanie, w którym upersonifikowana temperatura bierze do ręki tępe narzędzie i bije ludzi?...

 

"Przeglądając pocztę spostrzegł jedynie pustkę." - Łomatko, w tej poczcie?

 

"Przyjrzał się jej teraz przez chwilę." - Przez chwilę, czyli w formie ciągłej, można się przyglądać. Przyjrzeć można się raz. Tak jakby części tego zdania do siebie nie pasują.

 

"Niegdyś obrośnięte lasami tereny Warmii i Mazur były koloru pokrywającego go piasku i kurzu." - jakiego go...?

 

"- Błażej Siedlar –
- Michał Cyran –"

A te dwa myślniki po nazwiskach to po co?

 

- Panowie wątpia w moje… - wątpią.

 

"Wszystko to wyglądałoby normalnie, gdyby nie dziwna narośl, która wyrastała z wnętrz głowy" - Literówki, literówki... ile było tych wnętrz, więc?

 

"- Błagam panów, sprzęt to podstawa. – powiedział z naganą, po czym wycofał się z na schody." - zbędna kropka p o "podstawa"

 

TĘ chwilę, a nie tą.

 

"Przed nim ciągnęły setki, jeżeli nie tysiące niegdyś pnących w górę, soczystych krzaczków warzyw." - brakuje dwóch zaimków zwrotnych

 

"Ciało stygło już ponad trzy godziny, to stwardzili niebiescy." - stwardzili?...

 

"- No to, co? Teraz lecimy do was?
Ci pokiwali jedynie głowami, potwierdzając."

Dziwna maniera. Za dużo zaimków. Po co tutaj to "ci"? Po prostu pokiwali głowami. Zauważyłam to już w kilku miejscach przedtem... zwalczaj zaimki, brzydkie są.

 

"W kilak słów skończyli rozmowę i zabrali się za ciało." - kilka

Nad literówkami też panuj, sporo ich tu.

 

"Odłączył zasilanie, jednak software po dwóch godzinach samoczynnie załączył zasilanie i wysłał sygnał SOS" - Powtórzenie. Dwa zdania później kolejna literówka.

 

Po dwóch fragmentach przerywam. Nie wypisałam wszystkiego, co bym wypisać mogła. Nie mogę też obiecać, że tu wrócę.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ok.

Dzięki Joseheim za sprawdzenie i poświecenie czasu.

Pozdrawiam!

Ciężka praca przed Tobą, Macieju, jeżeli marzysz o tym, by swoje teksty w przyszłości wydawać. Opowiadanie nie podoba mi się, bo jest trochę przekombinowane. Widać, że miałeś kilka fajnych pomysłów do zrealizowania w tym opowiadania, ale odniosłem wrażenie, że ich nie udźwignąłeś. Poza tym - przeczytaj sobie, proszę, czym jest tzw. sztuczna inteligencja. W Twoim opowiadaniu padło pytanie, o to, czy sztuczna inteligencja nie buntuje się przeciwko swoim twórcom (wybacz, ale nie chce mi się szukać dokładnie tego pytania). Sztuczna inteligencja z definicji nie może zbuntować się przeciwko swoim twórcom, więc pytanie takie jest bezzasadne... i nie da się obronić go stwierdzeniem, że to przecież "fantastyka".

Cóż... to tyle :-)

Pozdrawiam i życzę sukcesów.

No cóż, rzeczywiście, pracy przede mną dużo.

Dzięki za przeczytanie i zrecenzowanie :)

Pozdrawiam.

Myślę, że problemem jest styl. Poszukaj jakiejś książki na ten temat, stron z artykułami. Historie s-f nie interesują mnie nic a nic, natomiast muszę skomentować:

"Poza tym - przeczytaj sobie, proszę, czym jest tzw. sztuczna inteligencja. W Twoim opowiadaniu padło pytanie, o to, czy sztuczna inteligencja nie buntuje się przeciwko swoim twórcom (wybacz, ale nie chce mi się szukać dokładnie tego pytania). Sztuczna inteligencja z definicji nie może zbuntować się przeciwko swoim twórcom, więc pytanie takie jest bezzasadne..."

Czy to nie jest kanoniczne dla s-f pytanie? Pierwsze z brzegu przykłady: Odyseja Kosmiczna, Matrix, Terminator.

Myślę, że problemem jest styl. Poszukaj jakiejś książki na ten temat, stron z artykułami. Historie s-f nie interesują mnie nic a nic, natomiast muszę skomentować:

"Poza tym - przeczytaj sobie, proszę, czym jest tzw. sztuczna inteligencja. W Twoim opowiadaniu padło pytanie, o to, czy sztuczna inteligencja nie buntuje się przeciwko swoim twórcom (wybacz, ale nie chce mi się szukać dokładnie tego pytania). Sztuczna inteligencja z definicji nie może zbuntować się przeciwko swoim twórcom, więc pytanie takie jest bezzasadne..."

Czy to nie jest kanoniczne dla s-f pytanie? Pierwsze z brzegu przykłady: Odyseja Kosmiczna, Matrix, Terminator.

Wybacz, Haskeer, ale nie potrafię przebrnąć przez tekst. Nie jest tragicznie, o nie, ale dobrze też wcale. Może jak będę miał trochę więcej motywacji to tu wrócę i doczytam. A tymczasem rzucę tylko prowokacyjnie: Zaprawdę powiadam Ci, mniej do Kościoła chodzić, więcej książek czytać! ; )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

A toś Berylu powiedział, że ho ho :)

Książki piętrzą się na półkach, strony wertuje w każdej wolnej chwili. Jednak efekty nie zalewają się całą paletą barw w mych tekstach, a jedynie deilaktnie przebijają. Czytać, czytać i jeszcze raz pisać. Może w końcu się uda stworzyć coś zjadliwego.

Pozdrawiam 

Czytać, czytać i jeszcze raz pisać.
Otóż to :)

Chciałbym również dodać, iż w moim poście powyżej winno być "kościoła".

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Po prawo stały schody a po lewo niezgoda.b czaiła się na autora z podręcznikami do języka ojczystego i słownikami...

A Autor zawsze myślał, że przed "a" stawia się przecinki...

Dlatego też powinien tymi podręcznikami być obrzucony.

Nowa Fantastyka