- Opowiadanie: StrangePingwin - Anioł z Pola Bitwy

Anioł z Pola Bitwy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Anioł z Pola Bitwy

1/ Wieczór za barem jak każdy inny. Trochę chłopaków z bazy, parę ładnych lokalnych dziewczyn, kilku chłopaków z klubu motocyklowego. Czyściłem właśnie szklanki, gdy otwarły się drzwi i weszło przez nie sześciu zmęczonych żołnierzy. Wyglądali na zmęczonych nie fizycznie, ale psychicznie. Często widuje tu takich, stracili kumpla, dowodzącego, spaprali coś i teraz mają wyrzuty sumienia, albo są rozgoryczeni na wywiad, dowództwo czy samego Boga. Zajęli krzesła przy samym końcu lady w końcie. Podszedłem do nich i zagdanąłem.

– Co podać?

– Sześć szklanek i butelkę whisky. Powiedział kapral. Był pośród nich najstarszy stopniem.

– Coming right up! Odwróciłem się po zamówienie, a kiedy stawiałem przed nimi szkło, zauważyłem, że na blacie leży kilkanaście zdjęć. Policzyłem je szybko. Dwanaście. Cholera, dwie druzyny. Przy przeciwnym końcu baru wisiał dzwon, zanim do niego podszedłem szklanki były już pełne, a oni stali. Uderzyłem w dzwon po raz pierwszy. Rozmowy na sali zaczęły cichnąć, po piatym uderzeniu było już cicho, po dwunastym… gdy przebrzmiało dwunaste uderzenie, cisza aż bolała.

– Za żołnierzy drugiego plutonu kompanii szybkiego reagowania C. Powiedział kapral. Wszyscy na sali wypili. Tutaj o poległych wszyscy pamiętają i ich szanują, wkońcu pochodzimy z małego miasteczka przy bazie wojskowej. Tylko nieliczni z nas nie służyli, w tym ja, akurat ta jedna rzecz w życiu napawała mnie radością.

– Jeszcze jeden toast. Za faceta, który uratował nam tyłki. Kimkolwiek jest i gdziekolwiek teraz się znajduje.

– Za Anioła Bitew. Dodał szeregowiec. Wychylili toast, usiedli spowrotem na swoich miejscach. Z zaplecza wyszedł mój ojciec, nie mówiąc nic podszedł do tych żołnierzy, wyjął zza baru następną flaszkę i postawił przed nimi.

– Dzisiaj ja stawiam. Kapral tylko kiwnął głową. – Synu, powiedz mi za kogo wznosiliscie dzisiaj ten drugi toast.

– Tzn. sir? Zapytał jeden z szeregowców.

– Dlaczego nazwaliście go tak, a nie inaczej?

– Bo nie wiemy kto to jest. Odparł kapral. Po chwili ciszy między nimi zaczął mówić chrapliwym, łamiącym się głosem. – Wspinaliśmy się po schodach platformy wiertniczej, rano opanowali ją terroryści, wzięli kilku zakładników z ekipy pracującej tam. Poszczególne oddziały oddzielały się od nas piętro za piętrem, od czasu do czasu słyszałem ciche kaszlnięcia tłumików. W końcu dotarliśmy na nasze piętro, sierżant dał znak, pobiegliśmy korytarzem. Drzwi, wejście, sprawdzenie, wyjście. Raz za razem. I znów. I jeszcze raz. Czysto. Narastało we mnie przeczucie, że coś jest nie tak. Dotarlismy do kolejnej klatki schodowej, poszliśmy w górę. Znaleźliśmy się na górnej platformie, czułem podmuchy lodowatego wiatru, po przeciwnej stronie wyłaniali się nasi, z drugiej drużyny, poszliśmy naprzód. Przeczesywanie, kontenery, składy, rury itd. Nagle eksplozja, dym, huk. Sierżant dostał z jakiegoś dużego kalibru, rozerwało go dosłownie. Schowaliśmy się z chłopakami za takim dużym kontenerem, widziałem jak trzecia druzyna która chiała oskrzydlić strzelców została zmasakrowana, gdy wykończyli i drugą drużynę, przenieśli ogień i na nas. Żegnałem się już z życiem, a witałem z zaświatami, pociski waliły koło nas, odpryski z wybuchów kaleczyły… Byłem i w afganie i w iraku, ale tak, źle nigdy nie trafiłem. Może mi pan wierzyć lub nie, ale poprosiłem wtedy o pomoc. Sam dokładnie nie wiem jak i kogo, ale chwile potem zaczął nas spowijać dym i raz po raz słyszałem strzały z jakiejś dużej giwery. Pojedyńcze strzały. Ta kanonada która po nas waliła, zaczęła cichnąć, aż w końcu ustała. Nie wiem ile czasu tam siedzieliśmy niepewni co z nami będzie, co się dzieje. Baza nie odpowiadała na wezwanie, myślałem, że radio nawaliło… Wtedy usłyszałem stukot butów o kraty, wychyliłem się zza kontenera z bronią gotową do strzału i zobaczyłem nie wyraźną sylwetkę. Trzymała obie ręce w górze trzymając karabin snajperski. Krzyknął „swój” i dalej szedł w moją stronę. Powinienem był jakoś zareagować, ale szczerze powiedziawszy nie mogłem… czułem się jakiś taki…bezsilny. Kiedy podszedł już zupełnie blisko, mogłem go zobaczyć. Jakis metr osiemdziesiąt wzrostu, sporszy facet, ale nie jakoś napakowany, miał na sobie jakiś podkoszulek z długim rękawem, przy czym prawy rękaw podwinięty ukazując tatuaż na ręce, kamizelka taktyczna była narzucona na ten podkoszulek, na udzie miał kaburę, nad prawym ramieniem sterczała rączka od jakiejś broni białej zaczepionej na plecach. Posadził mnie z uśmiechem obok chłopaków, połatał nas opatrunkami jak mógł. Mówił, że zaraz po nas przylecą, że wszystko będzie dobrze. I jeszcze…

– Co chłopcze? mów! Mój ojciec był wzburzony, a widziałem go takim tylko dwa razy w życiu, jak umarła mama i jak siostra wychodziłą za mąż.

– Powiedział mi, żebym po powrocie się ożenił z Moniką. Zaraz potem wszedł w dym i zniknął. Oddziały przybyte na miejsce nie mogły go znaleść. Było i niema.

– Mi kazał się pogodzić z rodzicami. Dorzucił jeden z szeregowców. Reszta jakoś nie miała ochoty na zwierzenia, a może tamten facet im nic nie powiedział.

– Ten tatuaż to był kruk z rozwiniętą szarfą, owijająca mu się wokół nóżki, a na drugim końcu przebita sztyletem, który kruk próbował wyciągnąć dziobem? Mojemu ojcu z ekscytacji trząs się głos.

– A na szarfie był napis Flagrante Bello.

– Skąd pan to wie?. Szybko odezwał się kapral.

– Widzisz chłopcze, ja też służyłem. W wietnamie. Ojciec się odwrócił i szedł na zaplecze.

– Nie rozumiem. Odezwał się jeden z szeregowych. Mój tatko zrobił zwrot w stronę owej szóstki.

– Mnie też ocalił tyłek. Było to w sześdziesiątym dziewiątym. Wyglądał dokładnie tak samo jak go opisałeś kapralu…

 

 

2/

Oglądam wschód słońca. Sam już nie wiem, który. W nowym miejscu, tym razem z dachu nowego wieżowca w Mexico city. Czasem wracam już do miejsca, w którym oglądałem już poranek, czasem nie robię tego nigdy, po to aby zachować wspomnienie tego jedynego razu. Pociągnąłem sobie łyk z piersiówki. Porządna meksykańska tequila. Słońce już w całości wstało. Pora na mnie. Czas do pracy. Skupiam się. Zapewne ktoś by opisał teraz podróż mojego wewnętrznego JA przez czas i przestrzeń, ale sprawa ma się trochę inaczej. Sięgam poprostu do kieszeni z boku tłowia i wyciagam touchpada.

XXI wiek ułatwia nieco moje zadanie. Parę kliknięć i już wiem. Znowu Afganistan. Tym razem pomoc Polskiemu kontynengentowi. Przymykam oczy. Czuję na twarzy ciepło i piach. Otwieram oczy. Tak to zdecydowanie Afgan. Stoję na szczycie góry, podemną kręta droga, w oddali widzę konwój, nad nim dwa śmigła. To muszą być MI-24. Nieśpiesznie ściągam karabin z ramienia, ładuję do magazynka Impact Bullets, takie małe draństwa które po zderzeniu z czymkolwiek wybuchają, spokojnie przeładuwuję, celuję w stertę kamyczków przy drodze. Pociągam za spust, wybuch, konwój się zatrzymuje, śmigłowce zaczynają krążyć nad obszarem, znowu biorę na cel jakiś kamyczek. Strzał. Kamyczek rozłupany, ale nie było większego bum. Poprawiam kolejnym strzałem. Tym razem bum było, w dodatku znacznie większe. Cóż, drogę przynajmniej na jakiś czas można uznać, za nieprzejezdną. Za to chłopaczki w „rosomaku” wrócą do domu. Kolejny plusik na końcie. Touchpad i kolejny namiar, nie tak daleko. Kongo. Jakaś bombka by się przydała w tym rejonie, stałe utrapienie z tym regionem. Przymykam oczy i już słyszę, że jestem. Otwieram oczy. Jedzie na mnie jeep z jakimś pułkownikiem zulusów. Zatrzymuje samochód kopniakiem, oficer przelatuje obok mnie, kierowca umiera na miejscu, przebił sobie biedak płuco kierownicą. Podchodzę do oficera, zabieram mu colta z kabury, rozładowuje, zgniatam lufę. Jest połamany, ale jak go odstawia do jakiegoś szpitala, to dojdzie do siebie, za jakiś rok powiedzmy.

– Nie baw się więcej w wojnę. Szkodzi Ci. Patrzy się na mnie jakimś takim dziwnym wzrokiem. Zresztą nieważne, czas wziąć się za konkrety. Zmierzam w kierunku brązowawej chaty na końcu wioski. Oczywiście z moim szczęściem próbuje się również do niej dostać kilku miejscowych. Wyciągam z kabury na udzie Glocka i płynnym ruchem zabijam trzech, reszta pierzcha gdzieś na boki. Popycham ręką drzwi, wpadają z łatwością do środka. Widzę nie brzydką dziewczynę, która trzyma nóż oburącz i odgradza mnie, sobą od małego chłopca. Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że jej tu nie powinno być. Przynajmniej według moich informacji, a one mają być przecież pewne. Obrobię komuś dupę po powrocie normalnie. Jakiej to dziewcze może być narodowości. Brunetka, ładnie zaokrąglona, opaska czerwonego krzyża, wystraszona. Mocno, ale nie do obłędu. Hmmm. Z zamyślenia wyrwał mnie ból lewego barku, kiedy na niego zerknąłem, okazało się, że mam w nim maczetę. Szybkim ruchem wyciągnąłem nóż z pochwy na klatce, jednocześnie łapiąc napastnika lewą reką i wbiłem mu ostrze aż po garde w serce. Równie szybko wyciągnąłem ostrze, wytarłem o trupa, o same zwłoki odrzuciłem daleko. Kiedy znów spojrzałem do wnętrza lepianki, dziewczyna miała na twarzy wymalowane baranie zdumienie, a chłopiec tulił się do niej jeszcze mocniej niż poprzednio. Wszedłem do chatki i założyłem spowrotem drzwi.

– No, mam nadzieję, że chociaż przez chwilę nikt nam nie przeszkodzi. Gdy odwracałem się od wejścia, dziewczyna zaatakowała, szybko wyrwałem jej nóż z ręki. – To, że trafił mnie tamten typek, gdy byłem zamyślony, nie oznacza, że każdy może mnie trafić. Odrzuciłem nóż w kąt. – Poczekaj tu chwilkę. Popychając ją delikatnie, ustawiłem ją pod ścianą, podszedłem do chłopca i uklęknąłem przed nim. Zmierzyłem go wzrokiem, chuchro, niedożywione, chorowite, ledwo żywe i pomyśleć, że to on ma wydźwignąć kiedyś ten region. O ile będzie kim ma się stać. Chwile zastanowiałem się jakim dialektem może władać, w końcu zdecydowałem się na odmianę suahili.

– Książę. Pochyliłem głowę z szacunkiem i uderzyłem pięścią prawej ręki w pierś. – Twoim przeznaczeniem jest życie. Poprowadzenie tego regionu ku dobru, ale wiele zależy od Ciebie samego, musisz starać stać się lepszym każdego dnia, nabierać wiedzy, zrozumienia, rozmawiać z ludźmi. Stoisz przed trudnym wyzwaniem, ale jeśli podołasz imię twe będzie otoczone szacunkiem na tak długo jak istnieć będzie Afryka. Za pozwoleniem, zabiorę waszą wysokość w bezpieczne miejsce. Krótkie zerknięcie chłopca w moje oczy. Błąd. Szybko odwrócił wzrok. Powoli kiwnął głową.Wszystko już mu było jedno. Wstałem i wyciagnąłem do niego rękę, chwycił ją, podeszliśmy razem do kobiety. Co ja mam z nią zrobić do cholery? Skąd ona się tu w ogóle wzięła? Coś jest bardzo nie tak.

– Pomoż mi. Proszę. Odezwała się i to po polsku. Drugi raz polacy, w ciagu niespełna pół godziny? Od dawna, bardzo dawna, nie wierzę już w przypadek.

– Podał bym Ci rękę, ale jak widzisz trochę krwawię, a niechciałby, Cię pobrudzić, więc chwyć się mnie.

– Za co?

– Za cokolwiek. Byle nie za fiuta. Przy księciu nie przystoi. Wyszczerzyłem do niej zęby w uśmiechu. Niestety przeraziła się jeszcze bardziej. – No dalej, dziewczyno nie mam całego dnia! Chwyciła mnie za kamizelkę z przodu. Przymknąłem powieki. Nieprzyjemny zapach ziemianki zniknął zastąpiony ostrym zapachem szpitalnej czystości. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem składzik na środki czyszczące. Przy ostatniej próbie lądowania w szpitalu trafiłem do pobliskiego krematorium, więc i tak oceniam ten namiar dobrze. Ze szpitalami jakoś mi nie wychodzi. Awersję jakąś mam czy coś.

W każdym bądź razie trafiliśmy tam gdzie chciałem, wojskowy szpital polowy przy misji polskiego krzyża w Algierii. Delikatnie zdjąłem dłoń dziewczyny ze siebie. Uścisnąłem rękę chłopca i kiwnąłem mu głową. Dziewczynie przesłałem przelotny uśmiech.

– No na mnie już pora.

– Poczekaj! Kim jesteś? Jak się nazywasz? Słowa padały z szybkością karabinu maszynowego, normalnie nie odpowiadałem na pytania i znikałem, ale tym razem… czułem, że powinienem odpowiedzieć, a było to uczucie z tej półki co uczucie gdzie mam się udać dalej z „pracą”. Powoli podszedłem do drzwi i chwyciłem za klamkę, walczyłem z samym sobą, o to czy mam odpowiedzieć, przeczucie zwyciężyło.

– Nie wiem kim jestem. Co do nazwy mówią na mnie różnie, Herold, Kruk lub Anioł Bitwy.

– Pytałam o to jak się nazywasz, nie jak na Ciebie mówią. Powiedz mi proszę.

– Jesteś polką?

– Tak.

– Typowe dla twojego narodu. Niemiec, Anglik czy Francuz siedział by cicho i był wdzięczny opatrzności czy w co tam wierzy, za ocalenie. ale wy Polacy zawsze musicie zadawać pytania, w stylu po co? Na co? A czemu tak? A czemu nie? Aaaaa, melodramatyczne się to już robi. See ya . Zamknałęm za sobą drzwi. Za jakiś czas ktoś ich znajdzie. A ja mam kilka pytań do kilku dupowłazów.

 

3/

Definicja dupowłaza jest bardzo prosta, jest to pierdzistołek przekładający papierki, nie znający ani odrobiny prawdziwego życia. Lokalizacja większości tych gnojków to budynek urzędniczy w zaświatach. Oczywiście jest też budynek administracji urodzeń, zgonów, ran itd. itp., ale tamte mnie nie obchodziły. Ja zmierzałem do budynku losu. Niestety po drodze znowu musiałem wysłuchać zrzędzeń portiera w czasie kiedy jego kolega sprawdzał moją tożsamość. Jakby ktoś chciał się za mnie podawać. W dodatku facet ciągle mówił o jakiejś złej karmie czy jakoś tak. Ciekaw jestem czy jakby, dupek chociaż dekadę połaził po polach bitew to by emanowało od niego jakoś inaczej.

Tak czy siak, czekała mnie droga przez mękę, bo z pytaniami, które mnie dręczyły musiałem się udać do mojej bezposredniej przełożonej. Pani Bitew – Morrigan. Postanowiłem spróbować szczęścia i być miły. Zapukałem w drzwi z napisem Executive Menager. Napis był zupełnie nowy i jak dla mnie zupełnie nie pasował do osoby za drzwiami. Po chwili usłyszałem zdecydowanie nie przyjazne „wejść!”. No to tyle z bycia miłym.

– Witaj Pani. Powiedziałem zamykając za sobą drzwi. Za biurkiem siedziała Morrigan we własnej osobie. Co do tego nie miałem żadnych wątpliwości. Długie kruczoczarne włosy, długa czarna suknia, na stopach czarne buty na wysokim obcasie. To co nie pasowało to brak zbroi i miecza.

– Spierdalaj!

-Ekhm, widzę, że jesteś nie w humorze, ale ja mam jednak bardzo ważne pytanie.

– Gówno mnie obchodzi twoje pytanie, problem i nie życie.

– Eeee… czy chodzi może o twój nowy strój? Poczułem jak w moją kamizelkę uderza kilkanaście przedmiotów, a ja pod wpływem owego uderzenia ląduje plecami na ścianie . Były to noże, długie i ostre, gdyby nie kevlar byłbym wyglądał jak jeż. Dzięki Bogom za pomysłowość ludzką. Zerknąłem na przełożoną. Wyglądała na jeszcze bardziej nieszczęśliwą niż przedtem. – Świetna sztuczka Pani, nie widziałem nawet jak materializujesz te noże.

– Nie przymilaj się. Wytłumaczysz mi jak to się stało, że wciąż żyjesz? Bo nie zastosowałeś żadnych mocy.

– Mam na sobie taką kamizelkę z bardzo wytrwałego materiału wymyślonego ostatnio przez ludzi. Potrafi zatrzymać kulę wystrzeloną z broni palnej.

– Masz na myśli te ich śmieszne muszkiety? Zapomniałem, że Morrigan od dawna nie była na ziemi. Strząsnąłem te noże które jakoś zaczepiły się o kamizelkę taktyczną lub kevlarową.

– Pani ludzie teraz używają o wiele bardziej nowoczesnych broni, strzelają do siebie wieloma pociskami, często z bardzo daleka, a siła takiego pocisku jest o wiele większa od muszkietu, o celności już nie wspominając.

– Ciekawe… Muszę się chyba wybrać na nową wycieczkę…

– Żebym miał więcej roboty prawda? Wymamrotałem.

– Co tam mamroczesz gnojku? Ups, chyba jednak ma lepszy słuch niż myślałem.

– Nic, nic Pani.

– No mam nadzieję. Czego chcesz?

– Jeszcze raz Pani, przychodzę z pytaniem na, które tylko ty możesz mi odpowiedzieć.

– No dobra. Mów. Tylko się streszczaj. Jest sukces! Może jednak będę mógł odpocząć dzisiaj.

– Jak co dzień wykonywałem misje Pani, najpierw trafiłem do Afganistanu, konwój Polaków. Normalna misja, bez komplikacji.

-Więc co mi głowę zawracasz?!

– Pani jeszcze odrobinę cierpliwości. Potem misja w Kongo, miałem uratować małego chłopca, księcia, który w przyszłości być może uratuje ten kraj i kilka innych.

– No i?!!! Traci cierpliwość, nie dobrze.

– W chacie, czy raczej lepiance w, której przebywał miał być tylko on. I tu psikus była tam również Polka z Czerwonego Krzyża. Nie było o niej nic w informacjach. Co jest grane? Czy wiesz o czymś Pani, co dla uszu zwykłego zjadacza chleba jest niedostępne?

– Moment, moment Heroldzie. Co to jest ten Czerowny Krzyż, jakiś nowy rodzaj pomnika dla tego cieśli Jezusa? Po pierwsze myślę, że Jezus nie byłby zachwycony taką interpetacją, dość ma problemów z obecną formą, a po drugie jak wytłumaczyć jej wszystkie zawiłości?

– Pani to taka organizacja, która zrzesza ludzi chętnych by pomagać innym, zbiera fundusze od ludzi by pomagać innym ludziom.

– Wporządku już. Nie słyszałam o żadnych ruchach w zaświatach, któe mogły by wpływać na ziemię. Rozpytam się i dam Ci znać. Nie licz na wiele jednak.

– Jakiekolwiek słowa od Ciebie Pani będą dla mnie bezcenne. Niestety nie mogłem powstrzymać uśmiechu, co nie wyszło mi na dobre. Musiałem się ewakuować przez zamknięte drzwi. Szybki przewrót uratował mnie przed pociskiem z balisty. Dobrze, że materializacja takiego pocisku trwa sekundę. W przeciwnym razie rozmazała by mnie równo, czy raczej powienienem powiedzieć przybiła. Ha! Mogłem być bardziej przybity niż jestem! Jest i pozytyw w tym dniu. Gdy uciekałem korytarzem słyszałem za sobą raczej mało cenzuralną litanię. Mam nadzieję, że dotrzyma słowa i da mi znać jak się czegoś dowie. I druga mała prośba Panowie z góry, niech to będzie sama wiadomość, nie przypięta naprzykład do pocisku z treubusza. Sposoby odwdzięczania się Pani Bitew były szeroko znane w zaświatach….

 

 

 

 

 

 

4/

Kolejny wschód słońca. Tym razem w Krakowie. Nie byłem w tym mieście od tak wielu lat… Pamiętam dźwięk tych wszystkich dzwonów, które wybijały godziny, teraz nie słyszałem połowy z nich. Kolejny smutek do pełnej gamy moich problemów i żalów. Najgorsze było przeczucie, że nadchodzi coś bardzo niedobrego. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że to Morrigan nie zechce mi jednak przesłać wiadomości jakimś wymyślnym pociskiem, albo meteorytem. Daleki jestem od chęci poznawania takich doznań. Chłód zimowego poranka potęgowany ostrym wiatrem na szczycie Kopca Krakusa dawał mi się we znaki, jednak nie mogłem opuścić tego miejsca. Jeszcze nie. Do wschodu słońca pozostały 3 minuty… I wtedy tuż obok mnie wylądował całkiej sporej wielkości kruk. Wystarczył jeden rzut oka abym wiedział iż to moja przełożona. Jednak obyło się bez przemocy.

– Witaj Pani. Powiedziałem do kruka salutując uderzeniem pięści w pierś i jednocześnie pochylając lekko głowę, a kiedy uniosłem ją z powrotem Morrigan stała przede mną już w ludzkiej postaci.

– Obiecałam Ci nowinę, słuchaj zatem Heroldzie…

-… Nikt nie nazywa mnie tak od bardzo dawna. Przerwałem jej zirytowany w połowie zdania. Gdyby nie zaślepił mnie gniew nigdy nie ośmieliłbym się jej przerwać. – Można by nawet rzec czasów pradawnych. Lepiej nie używaj tego określenia, jeśli…

– Jeśli nie chce wywołać gówna, które mogło by przewrócić ten i kilka innych światów do góry nogami co? Tym razem to ona przerwała mi. Lecz nie była zła, raczej rozbawiona.

– Pamiętasz przepowiednie, która towarzyszyła mojemu … powołaniu. Prawda?

– Jak mogła bym zapomnieć Gnausie Mariusie. Byłam na tamtym polu walki i to ja miałam zabrać twoją duszę.

– Tak, wiem, wygrałaś prawa do tej bitwy z marsem. W kości. Mój gniew osiągał niebezpieczne poziomy.

– Ależ centurione. Po co te nerwy? Uśmiechała się szelmowsko. Wiem, że czerpała przyjemność z tej rozmowy, ale jeśli chciałem zdobyć informacje musiałem grać w jej gre.

– Dobrze wiesz czemu to nie była bitwa, raczej rzeź.

– Och… Skoro wolisz to tak nazywać… Ja wolę mówić o heroicznym zwycięstwie brytów nad legendarnym IX Legionem. Osiągnąłem granice możliwości. Praktycznie straciłem nad sobą kontrolę.

– Jeszcze jedno słowo, a klnę się na Bogów, że nie będziesz juz więcej mogła latać, bo wyrwę Ci skrzydła. Cedziłem słowa przez zęby usiłując chociaż odrobinę się uspokoić.

– Naprawdę grozisz mi? MI?! Czyś ty oszalał do reszty?! Zginiesz w pyle! Ukorz się przed mocą! Morrigan wpadła w szał. Czułem jak próbuje atakować mnie mentalnie, ledwo odparłem jej pierwszy atak, po czym musiałem od razu robić unik przed najzupełniej fizycznym lewym sierpowym. Wiedziałem, że przegrałem tę walkę i moje nie życie, ale postanowiłem, że chociaż zostawię jej pamiątke po sobie. Zaatakowałem mentalnie najmocniej jak umiałem co i tak dla Morrigan byłoby niczym łaskotka, lecz Pani Bitew sparowała mój atak z dziecinną łatwością. skupiła się jednak na świecie niematerialnym na chwilę co dało mi szansę. Rzuciłem się na nią, jednocześnie wyciągając broń, bez żadnych zwodów, czy sztuczek. Parłem do celu po to aby nożem zamarkować cięcie, a tak naprawdę zaatakować maczetą z prawej ręki, lecz zanim doszło do kontaktu, lub jakiejś niespodzianki, którą zapewne szykowała dla mnie Morrigan, rozdzieliła na potężna siła otoczona światłą aurą. Gdybym miał określić ją jednym słowem byłoby to słowo: Moc. Po chwili jasność zaczęła przygasać, a moim oczom ukazała się postać w błyszczącym napierśniku z krótkimi przystrzyżonymi na wosjkową modłę blond włosami i ogorzałą twarzą z oczami tak niebieskimi jak niebo w bezchmurny dzień. W samej jego pozie było więcej majestatu niż w jakimkolwiek znanym mi bogu czy herosie.

– Witaj Mikaelu. Powiedziałem z pełnym szacunkiem jednocześnie oddając mu salut. Postać odwróciła głowę w stronę mojej przełożonej.

– Ani drgnij Morrigan. Jego głos był szorstki, ale w przyjemny sposób. Za to ton nie pozostawiał cienia wątpliwości, jeśli ruszy się choćby o milimetr wykończy ją jak amen w pacierzu. Pan zastępów odwrócił się do mnie mając na twarzy smutny uśmiech. Gdy do mnie podchodził jego skrzydła rozpostarły się w całej okazałości. Widok był… cóż… nieziemski.

– Witaj żołnierzu. Czyzbym przybywał nie w porę?

– Zawsze jestem rad Cię widziec przyjacielu.

– Nic się nie zmieniłeś Gnausie.

– Nie jestem pewien czy to dobra wiadomość, miałem nadzieję zmądrzeć. Gniew prysnął jak mydlana bańka. O to co znaczy pojawienie się zacnego druha jeszcze w takim momencie.

– Hahaha. Doprawdy. Dalej taki sam pomimo tylu wieków… Wybacz, ale muszę popsuć to nasze miłe spotkanie.

– Masz dla mnie jakieś informacje>

– Gorzej. Gdy zostałeś powołany… Pamiętasz przepowiednie parek? Pamietałem. Jak mógłbym zapomnieć. Gdy ginąłem pośród moich żołnierzy, moich braci z II Kohorty Panie Losu spłatały figla Morrigan i ściągnęły na pole bitwy Mikaela, który w geście żołnierskiej solidarności stanął w mojej obronie, bo czy można wyobrazić sobie gorszy los dla honorowego zołnieża niż zabranie jego duszy przez bóstwo waszych przeciwników na wieczną niewolę? Gdy doszło do dosyc patowej sytuacji z udziałem trzech panteonów Bóstw, Parki wypowiedziały przepowiednie powołonia Herolda Bitew, który będzie ocalał żołnierzy od losu, który miał mu być zgotowany aż do nadejścia kresu czasów. W ten sposób od prawie dwóch tysięcy lat miałem swoje obecne zajęcie, ale pomimo tego czasu pamiętałem wszystko co dotyczyło początków mojego nie życia. Domyślałem się co chce powiedzieć. Obleciał mnie strach. Nie strach to za mało. Trwoga. Skinąłem tylko Mikaelowi głową, bo nie byłem w stanie wydać z siebie nawet najcichższego dźwięku. – No więc nadchodzi czas próby. Twojej próby Heroldzie. Położył mi rękę na ramieniu. Dodał mi tym trochę oduchy. Po czym wypowiedział słowa, których adresatem była Morrigan. – Odejdź stąd teraz. I w gratisie dobra rada, odwiedź swojego znajomego druida. Przyznaję, byłem zdumiony reakcja mojej przełożonej. Określiłbym to jako Blitzkrieg odwrotów. Swoją drogą ciekawę o jakiego druida mogło chodzić. Przecież wszyscy już dawno zostali wytępieni… – Skup się teraz przyjacielu bo to co powiem może wpłynąć na nasze losy.

– Słucham Cię Mikaelu.

– Odnajdziesz pewną dziewczynę. Monikę Parst. Wiem, że ostatnio była gdzieś w Kongo, potem ślad się urywa. To trudne, ale jej rola jest tutaj rozstrzygająca.

– Algiera, szpital polskiego czerwonego krzyża. Spotkałem ją w Kongo, przerzuciłem. Była razem z celem mojej misji w tamtym kraju. Księciem Sulaidanem. Po raz pierwszy za dwa tysiąclecia mojej znajomości z Mikaelem widziałem na jego twarzy zdziwienie. Słowa, które Mikael wypowiedział wprowadziły mnie w osłupienie.

– O kurwa…

 

 

c.d.n. ( może ;) )

Koniec

Komentarze

KLIK.
Wiesz, zwlekam z ogłoszeniem wyników już kilka miesięcy. Możesz porywalizować.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Oj po bandzie, Berylu, po bandzie. :]

 

Ale niestety, muszę się zgodzić. Przeczytałem pierwszy rozdział i mam dosyć. Popracuj na ortografią. Sam nie rozumiem, dlaczego nie przestałem czytać już po pierwszym "końcie"... "iraki", "afgany" i "wietnamy" też o pomstę do Rady Języko Polskiego wołają. Odrobinę szacunku dla czytelnika. Nie wspominając już o tym, że brak licznych pauz dialogowych, czyni przedzieranie się przez tekst iście męczącym.

 

Następnym razem, zanim opublikujesz tekst, bądź łaskaw przepuścić go chociaż przez jakiś program sprawdzający pisownię. Dobra rada. Inaczej nikt Cię nie będzie czytać, wierzaj mi.

Uff... musisz, naprawdę musisz zaprzęgnąć Worda do pracy! Pozdrawiam!

Łomatko. W kącie, a nie w końcie. o.O

Z powrotem, a nie spowrotem.

Tak, zły zapis dialogów, tudzież raczej brak jego zapisu, bardzo boli. Informatycy wymyślili myślniki, półpauzy i dywizy nie bez powodu.

Nie tzn, tylko to znaczy. W tekstach literackich nie stosujemy skrótów.

Wielkie bloki tekstów czyta się źle, masakrycznie i okropnie. Innymi słowy: z marszu odechciewa się czytać w ogóle.

Do tego dochodzą literówki. I powtórzenia.

A nazwy państw, nawet jeśli pogardliwe, zaczynamy wielką literą.

Niewyraźna łącznie. Za to nie ma rozłącznie.

Sporszy facet... oj...

Oddziały przybyte na miejsce... oj x 2

Podkoszulek ma długie rękawy, a nie długi rękaw. Chyba że jeden już jest urwany, a wtedy trzeba to zaznaczyć.

 

Przeczytałam pierwszy fragment, dalej nie idę. Ortografia robi różnicę. Staraj się dużo czytać. Zajrzyj do podpiętego w Hyde Parku wątku dla piszących - na pewno pomoże, choćby dlatego że jest tam szczególowo rozpisany sposób zapisywania dialogów.

 

Pozdrawiam.

 

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jakie to szczęście, że nikt nie stoi z batem i nie pilnuje, żebym przeczytał całość...  

Dialogi --- rozpacz, nie zapis. Interpunkcja --- łzy same do oczu napływają. Ortografia --- szkoda słów... I jak z tego wszystkiego wyłuskać pomysł, przyświecający Autorowi, skoro przebrnąć przez tekst nie można?

Zgubiłam się już na samym początku, bo z powodu złego zapisu dialogów nie wiedziałam kto mówi, co mówi, co jest wypowiedziane przez bohatera, a co jest wstawką odautorską. Gdzieś tam spomiędzy błędów prześwieca jednak ciekawy pomysł, więc może po gruntownym wyszorowaniu tekstu będzie się go dało przeczytać ;) Kiedyś, w przyszłości. Teraz jest niestety nieszczególnie.

Kolejna fala znudzonych wakacjami czy co?

Nowa Fantastyka