- Opowiadanie: ilusioner - Atramentowe anomalie

Atramentowe anomalie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Atramentowe anomalie

Było już dobrze po południu, gdy dotarli do północnych stepów. Prawdę mówiąc, słońce kończyło swoją wędrówkę, chowając się za pasmem gór po ich prawej stronie. Właśnie tam mieli dotrzeć, planowo przed zachodem, jednak podróż przez coraz sroższy klimat zrobiła z paru mil, odcinek kilkudziesięciu. Rzadziej niż przedtem pojawiały się opuszczone i zabite dechami place zabaw, pozwalające wypocząć rozbujanym do granic możliwości koniom na biegunach. Takiego przyczółka, mającego choćby odrapaną huśtawkę, szukali Zdzisio i Krzysio. Odpoczynek był niezbędny, mieli przed sobą setki godzin tułaczki, ale przyświecał im jeden cel – odnalezienie i uratowanie córki Zdzisława. Słońce kładło długie cienie na suchą ziemię, przecinając czarnymi wstęgami step, przechodzący w nieco wyższą makię. Czerwona, ognista kula właśnie opadała na szczyty gór. Nagle zza wyrośniętego krzaku akacji wyłoniła się twarz, później następna i następna. Jedna z nich była zapryszczona i dawała złudne wrażenie mądrości i nieokrzesania, tak jak to zwykli ukazywać swoją brzydotę geniusze. Druga wytężała się w ukrywaniu wszelkich przebłysków inteligencji i targających nią emocji, a ostatnia wyróżniała się niezwykłą pospolitością. Jak głupkowato i sprzecznie one wyglądały, tak jak jeden mąż popędziły do skrytego za plecami parku zabaw. Niby wściekłe psy dwaj przyjaciele pobujali swoje rumaki za nimi. Serca ich napełniła nowa nadzieja, gdy zobaczyli czerwone huśtawki, zjeżdżalnię z wieżyczką i stosy guzonośnych szyszek, czekających na bitwę. Chyba jedynie atrament autora mógłby stworzyć lepsze miejsce do potyczki.

 

 

 

***

 

 

 

W Międzyczasie, blizej nie określonej miejscowości, wbitej w przestrzeń obok świadomości i podświadomości Zdzisława, planowano znaleźć odpowiedzi na nurtujące pytania. Tedy wybrał się pan Z. wgłąb siebie. Rzecz okazała się banalnie prosta, sprowadzała się do stanięcia na zapadce, gdzieś w okolicy skroni i wylądowaniu na sprężyniastych neuronach. Dopiero później nadeszły zawroty głowy, nudności i wymioty. Własna obecność w sobie doskwierała jak ciało obce drażniące oko. A przecież Zdzisław troszkę tę personę znał. Jednak mózgowi widocznie takie argumenty nie podchodziły, zaczął wariować, rozjuszony przywoływał zupełnie absurdalne obrazy. W końcu rodzajowa scena picia kawy ustąpiła białym, kwadratowym kafelkom, które zawirowały wściekle przed jego oczami. Długie rzędy krzesełek stadionowych mnożyły się w korytarzu. „Bez atestu – pisało mu coś w głowie, boleśnie przyciskając pióro – Nikt już ich nie zatwierdzi, są źle ponumerowane i zły kolor. Do cholery z nimi.” Przyszła cholera. Nareszcie. Frant z niej niezły, ale zawsze można zasięgnąć języka i dowiedzieć się coś o córuni.

 

– Przeżyje? – zaczepił ją.

 

– Ta pryszczata, głupkowata czy nijaka?

 

– Pryszcze przejdą… – musiał przełknąć ślinę – i nie jest głupkowata.

 

– Szczeniak jest śmiertelnie chory i umrze. Nomen omen jako jedyny z miotu. Nie martw się, ktoś musi zdechnąć, żeby inny przeżył. Czy jakoś tak – już odchodziła, kończąc mówić.

 

– Ale to moja córka!

 

– Ktoś musi – rzuciła przez korytarz.

 

– Będę walczył do końca!

 

– Powiedział ojciec bez nadziei – dokończyła za autora cholera.

 

 

 

***

 

 

 

Zdzisio sapał i połykał ogromne ilości pustynnego pyłu, który drażnił jego krtań. Bez ustanku przed źrenicami miał jedną chorą myśl. W niej siedziała córka, bledła na szpitalnym łóżku, przelewając na cztery ściany swój chłód. Minęła już chwila, aż krajobraz posiniał. „Chodź. Zbieramy się, córuś, do domu. Tatuś zabierze cię wreszcie do domu – zerknął ukradkiem na jej opuszczone i postarzałe rysy – Nie słyszysz. Mówię do łóżka. Krzyczenie nic nie da.” Jednak krzyczał.

 

Krzychu wylegiwał się, relaksacyjnie rozpościerając ręce, tak, aby nie dotykały fioletowego guza na szyi, mającego rozmiary samej głowy. Pryszczata twarz okazała się niezwykle celna, dosłownie tryskała z każdego zgrubienia lepką celnością. Krzysiek był jej ofiarą, jednak dzielnie pociągnął za sobą do piachu twarz wytężoną. Teraz odznaczała się zdecydowanym dystansem do otaczającego świata. Zażywała chwilowej ciszy, jaka zaległa nad małym kompleksem. Wiatr robił miniaturowe tornada, słońce już zaszło i nastała pora szarzenia. Mimo to wcale nie szarzało. Najwidoczniej wszyscy czekali na obrót zdarzeń, skoro nawet niebo się zagapiło. Jak autor napisał, cała natura wstrzymała oddech.

 

– Będę walczył do końca! – wrzasnął na dwie twarze oponentów ojciec Zdzisław.

 

– Mnie to obchodzi! – odkrzyknęli chórkiem – Mamy twoją córkę! – dodali. Zdzisio warknął coś, jakby na zaprzeczenie stwórczej mocy słów. Nie pomogło, mieli jego córkę. A to parszywce. Po chwili lapidarnie stwierdził:

 

– Ona jest moja! Niech się stanie cud!

 

– Ha – żachnął się pryszczaty – cudy nie zdarzają się na zawołanie. Nie możesz mieć nic z cudem wspólnego. A masz, więc przepadło.

 

– Tak nie wolno!

 

– Wolno, wolno. Kwestia wyobraźni, poza tym i tak masz przechlapane, bo to dramat, a nie farsa.

 

– Zróbcie coś!

 

– Nie przeginaj – wcięła się twarz nijaka – Nie proś, a będzie ci dane. Autor tak chce i basta – wzięła szyszkę i wycelowała w głowę jego córki.

 

– Nie! Ja proszę, proszę, proszę, prooooszę!

 

– To nic nie da – darła się pryszczata, plując dookoła – już zostało napisane!

 

„Czego ja właściwie chcę? – mówi do siebie autor – Może nie tego? Muszę to gdzieś opisać. Przecież to świetny temat – autor odchodzi.”

 

– Nie opuszczaj! To koniec.

 

Pryszczata i nijaka podeszły do Zdzisława.

 

– Córka? Co ty tutaj robisz? To cud. Jestem świadkiem cudu! Dzięki atramentowi i cyrklowi, i w ogóle! – szybko skończył dziękczynienia, chciwie skrywając dziewczynę w obszernych ramionach. Odeszli przy zachodzie słońca, obejmując się jak dawniej w biodrach. Ich sylwetki były ledwo widoczne na tle czerwonego nieba, jednak można było jeszcze dostrzec pryszczatą, wykrzywioną twarz szyderczo rechoczącą w tyle głowy córki.

Koniec

Komentarze

O... Czytanie tego tekstu, nota bene napisanego świetnym językiem, jest jak bycie pijanym. Silne skojarzenie z Bułhakowem, вы получите петёрку.

Bułhakow... to jakiś nowy użytkownik NF.pl? Bo nie znam :) Nic z niego nie czytałem, ale jeszcze będzie czas.

U mnie z kolei skojarzenie raczej z Gombrowiczem. Musiałam mocno się skoncentrować, żeby wydobyć sens tych zdań. Są  porządnie pokręcone, ale w taki magiczny sposób. Podsumowując: to jest tak mega dziwne, abstrakcyjne i nietuzinkowe, że nie mogło inaczej i musiało mi się spodobać :)

"wybrał się pan Z. wgłąb siebie" - "w głąb" osobno

 

Pisać umiesz, ale się do ochów i achów nie przyłączę. Na powyższy tekst składa się 90% popisów językowych i 10% treści i sensu. Coś nie tak z proporcjami - niestety przerost formy nad treścią. Bełkot napisany świetnym stylem wciąż pozostaje bełkotem.

 

Pozdrawiam.

Hmm.. Dobrze i sprawnie napisane, ale bardzo wątłe.  Raczej wprawka językowa i mruganie okiem do czytelnika, niż opowiadanie.

Pozdrówko.

4/6

Ewidentny bełkot. Wiele zdań na granicy poprawności językowej. Polonista-purysta miałby przy tym tekście ręce pełne roboty.

Przykładowo - twarz nie może sie odznaczać dystansem do świata, reguły języka są nieubłagane.

Daję 1.

Eferelin, przyznaję, że przy pisaniu miałem dużo radości i pisałem bez większego planu. Te procenty są dość subiektywne, poza tym nie wiem co rozumiesz przez pojęcie "popisy językowe", bo nie widzę w tym tekście jakiś specjalnych zabiegów, wyszukanego słownictwa czy skomplikowanych zdań. Proszę o wytłumaczenie, choć mam pewne przypuszczenia o co chodziło. Może idzie o nagromadzenie absurdu? surrealizmu? a może prędzej antyrealizmu? Właśnie taki świat chciałem stworzyć, świat to za dużo powiedziane...no - atmosferę. Patrząc na tego opka z perspektywy czasu (jako autor, ale już nie ten sam) stwierdzam, że to trochę inna fantastyka niż ta, do której się przyzwyczailiśmy. Antyrealistyczna... tutaj nie pozwala się uwierzyć w świat przedstawiony, nie tak jak np. Tolkien, gdzie uczestniczymy w jego świecie, bo jest nam mimo wszystko bliski przez realność.
No, więc uważam, że wcale nie ma tam 10% treści. Wystarczy przeczytać tekst, szukając wzorców, czegoś głębszego, a nie próbować układać zarysy świata, tworzyć jego obraz.

Agroeling... brrr aż mnie otrzepuje na myśl o purstach (-nudystach :) ). Hmm, jak okazujesz swoje zdystansowanie do sprawy? Czyżbyś okazywał względny brak zaciekawienia, znudzenie, próbował ukryć emocje? Twarz odznaczająca się dystansem do świata - wygląda jakby była poza nim, nieobecna, bez emocji.

A jeszcze jedno, niestety zdradziłeś się, że nie czytałeś uważnie (nie zgłębiam dlaczego). Słowo "twarz" używałem jako synonimu słowa "osoba", w jakim celu, nie będę tłumaczył, bo mi się nie chce już.
"jednak dzielnie pociągnął za sobą do piachu twarz wytężoną"
Więc nie tyle twarz była zdystansowana, ile osoba. Uff, nie patrzcie na wszystko tak dosłownie..

Dzięki za uwagi, pozdro.

Przytoczonego przeze mnie podziału na procenty nie należy brać dosłownie. Nie mam nic przeciwko eksperymentom czy swobodzie językowej, ale oprócz stylu kompletne opowiadanie musi również zawierać szkopuł zwany fabułą - i to fabułą zrozumiałą dla kogoś poza samym autorem. Odniosłem wrażenie, że napisaleś po prostu co Ci ślina na pióro skapnęła, bez większego zastanawiania się nad sensem tekstu. Ot zbitek wizji, myśli i scenek.

 

Pozdrawiam.

Nie jestem purystą językowym. Gdybyś tu trafił na takiego, to miałbyś się z pyszna.

 - jak okazujesz zdystansowanie do sprawy?  Na ogół - patrzeć na sprawę z dystansu. Zdobyć się na dystans, zachować, trzymać dystans.  Użyłeś w tym zdaniu złego połączenia. A słowo "twarz" na pewno nie jest synonimem słowa "osoba".

Zresztą wcale tak nie wynika z poprzedniego zdania, które, nawiasem mówiąc, również jest kompletnie niezrozumiałe. I poprzednie też. Bo co to jest, na miłość Boską, celna twarz? Czy tryskająca celnością?

Chciałeś chyba stworzyć jakiś meta-tekst, ale ja tych innych płaszczyzn-poziomów niestety nie zrozumiałem.

Eferelin, z gustami się nie dyskutuje, więc ja też nie będę. Nie mniej słowo "Ot" jest nie na miejscu.

Agroelin, purystą to ty chyba jednak jesteś, może nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Powiem ci skąd pochodzą puryści. To takie gnomy, strasznie nieznośne i czepliwe, które wypluła Matka Ziemia, wydziedziczyła wszelka literatura i wyklęła cała reszta. Tak teraz gramatyczną śliną ociekają, że wiedzą wszystko i... wszystko. I nikt ich słuchać nie chce. (czyżby ślina nie może być gramatyczną? więc niech będzie językową śliną)

Więcej poezji, bo jak będziesz tkwił w tych swoich konserwatywnych karbach, to zgnijesz tam i będzie śmierdziało. Więc jeśli nie dla siebie spróbuj otworzyć umysł, to tak pro publico bono, aby nam nosy nie zwiędły. Kłaniam się.

Byłem przeczytałem... i treści jakoś mało.

Twarze raczej nie mają nóżek.

Może kiedyś spróbuję przeczytać ponownie.

Nowa Fantastyka