- Opowiadanie: Jack_Felix - Poszukiwacze Legend - Księga II

Poszukiwacze Legend - Księga II

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Poszukiwacze Legend - Księga II

Księga II

 

 

Rozdział 8

Upiory w mroku

– TO BYŁO NIESAMOWITE! NATANIELU, JESTEŚ GENIALNY! – zawołał Aurin. Nataniel wypłynął na brzeg, położył się na mchu i spojrzał na Firi Girung. Cała góra była popękana, a zewsząd staczały się wielkie głazy. Niektóre z hukiem wpadały do jeziora, inne uderzały w ziemię lub drzewa… Nad wszystkim górowały kłęby dymu i ognia. Pół Wilczej Paszczy leżało w gruzach.

Nataniel patrzył na to i uśmiechał się. Radość rozpierała mu serce… To on tego dokonał, to on zniszczył drugą największą siedzibę bandytów na świecie! Wreszcie zemścił się za to, że bandyci pozbawili go rodziny! Choć na pewno wielu zginęło w wybuchu, nie miał wyrzutów sumienia… Należało im się! Zabili mu matkę, ojca i siostrę, kradli i napadali, a na koniec zamknęli go i jego przyjaciela w cuchnącym lochu. Dlaczego miałby żałować tego, co zrobił?… W końcu uwolnił Złote Góry od Srebrnych Wilków! Oszczędził smutku i bólu wielu osobom i był z tego dumny! Wstał, wziął głęboki, spojrzał na zrujnowaną górę i wyobraził sobie, jak w całym Eleriorze opowiadają o Natanielu, pogromcy Srebrnych Wilków…

– TO… NIE MOGĘ UWIERZYĆ… NATANIELU! JAK TO ZROBIŁEŚ?! – spytał Aurin. Na jego twarzy malowała się mieszanina zdziwienia i zachwytu. Odil, który stał obok, gapił się na Firi Girung z otwartymi ustami. Trudno było powiedzieć, czy jest zachwycony, czy zrozpaczony. W końcu Wilcza Paszcza była kiedyś jego domem…

– Nafta… – odparł Nataniel – To pomieszczenie… ta spiżarnia… wszędzie leżały beczki z naftą. Było ich przynajmniej kilkadziesiąt, każda pełna! Wszystko wybuchło! Nie wiem skąd to się tam wzięło, ale przydało się jak cholera…

– Jak to, skąd to się tam wzięło? – burknął Odil – W Firi Girung jest przecież kilkaset pochodni! Myślicie, że co, same się palą!? To była nafta, która miała oświetlać Firi Girung.

– No to teraz oświetliła je jak nigdy! – zaśmiał się Aurin – Widzisz, Odilu, nigdy nie zadzieraj z poszukiwaczami skarbów, bo skończysz jak nasz świętej pamięci Gerig! No, może nie znowu takiej świętej, ale na pewno bardzo wybuchowej…

Poszukiwacze wybuchli śmiechem. Odil zerknął na nich i westchnął… Nagle wszyscy umilkli, bo usłyszeli wściekłe okrzyki, które dobiegały z oddali…

– Sądzę, że musimy się stąd jak najszybciej zbierać – jęknął złodziej, bo okrzyki z chwili na chwilę się nasilały.

– Święta racja, WIEJEMY! – mruknął Aurin, a potem cała trójka pognała w głąb lasu.

*

Suriner biegł ile sił w nogach. Krzyk ojca „Alarm! Wszystkie wilki do sali tronowej! Więźniowie uciekli!” ciągle rozbrzmiewał mu w uszach. Domyślał się, że wśród uciekinierów jest Odil, a nie mógł pozwolić, żeby ten przeklęty złodziej uciekł! Musiał zobaczyć, jak Odil poradzi sobie z niedźwiedziem. Chciał obejrzeć jego śmierć! Za żadne skarby nie pozwolę mu zwiać! Jeszcze nigdy żaden więzień nie uciekł z Firi Girung!

Wbiegł na most, skąd dobiegły go ostatnie wrzaski, i wytrzeszczył oczy ze zdumienia… Na moście leżało pięć trupów!… Nie, zaraz, jeden się rusza, on żyje! Suriner podbiegł do leżącego i rozpoznał w nim Piętka. Bandyta jęczał, płakał, a z ust ciekła mu krew.

– Co się stało?! – zawołał Suriner, kucając przy nim.

– To… To byl ten… Oil! – wyseplenił Piętek – Ia… walcyem dielnie… ae on mnee wioł podstęplem… ae nii mi ne iest… wsytko w poządku…

– Nie obchodzi mnie, co tobie się stało, idioto! – ryknął Suriner, potrząsając Piętkiem – Chcę wiedzieć, co z uciekinierami i moim ojcem!

– Oi wsyscy… poiegli taam – Piętek wskazał przejście, które prowadziło do drugiej części Firi Girung. Suriner poderwał się na nogi i pobiegł w jego kierunku…

Huknęło! Góra zadrżała i zaczęła pękać! Z przejścia buchnął ogień! Siła wybuchu uderzyła w Surinera, odrzucając go o kilka stóp. Runął na most, a płomienie zawirowały mu nad głową i przemieniły się w kłąb czarnego dymu, który uniósł się ku niebu… Usiadł powoli. Plecy pulsowały mu bólem. Otarł twarz z pyłu, który opadł po wybuchu, i zobaczył, że przejście przemieniło się w kupę gruzu… Nie, to niemożliwe, pomyślał, a przerażenie ścisnęło mu serce, mojego ojca tam nie było! Na pewno uciekł, albo wrócił do starej siedziby… Musiał to zrobić, nie jest głupi! Przecież król Wilczej Paszczy nie mógł tak po prostu umrzeć! Lecz przeczucie mówiło mu, że jest inaczej… Otrzepał się z pyłu i pognał do pierwszej góry. Choć strach paraliżował mu zmysły, domyślał się, co spowodowało wybuch… Tylko nafta, która znajdowała się w spiżarni, mogła doprowadzić do takiej eksplozji!

Przemierzał tunele. Wiedział, dokąd biegnie, ale robił to jakby instynktownie, nogi same go prowadził. Czasami napotykał kilku bandytów, którzy mieli oszołomione miny i pytali: „Słyszeliśmy wybuch! Co się stało?”, ale mijał ich bez słowa. Wreszcie dotarł do sali wejściowej. Przebiegł między stalagmitami i stalagnatami, minął kilka ognisk, przy których siedziały grupki Srebrnych Wilków – wszyscy patrzyli na niego pytająco – i stanął przed wyjściem, które niczym nie różniło się od kamiennej ściany.

– Sin teria, sin gostia findriabing, sin kuru-lar Firi Girung – wycharczał w dawnej mowie. Coś zgrzytnęło straszliwie i ściana zaczęła się rozstępować! W kamieniu pojawiła się wąska szpara, która rosła powoli, aż przeistoczyła się w wielkie przejście.

Suriner wybiegł z Firi Girung i zaczął przedzierać się przez las. Po chwili znalazł się przy wodospadzie i wytrzeszczył oczy ze zdumienia – nie było już żadnego wodospadu! Zamiast niego ujrzał wielką stertę kamieni, głazów, skrzynek, beczek i słoików, po której ściekały strużki wody. Skrzynki i beczki były strzaskane, a słoiki rozbite… Suriner nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jak to się stało?! Pół Firi Girung zniszczone! I co z jego ojcem? Czy był tam, kiedy nastąpił wybuch? Czy on…

Coś ze sterty błysnęło. Suriner podbiegł tam, odgarnął trochę gruzu i ujrzał sztylet – był powykręcany, w wielu miejscach nadtopiony. Pochwycił go i poczuł straszliwy skurcz w piersi… To był sztylet jego ojca! Suriner osunął się na kolana. Nie mógł oddychać. Coś wypełniło jego płuca, sprawiając mu okropny ból… Zaczął się dławić i charczeć. Po policzkach pociekły łzy. Zęby zacisnęły się jak kleszcze. Wszystkie mięśnie napięły się jak struny. Ręce chwyciły sztylet tak mocno, że wbił się w ciało. Krew pociekła po nadgarstkach…

– NIEEEEEE! – wrzasnął Suriner. Dlaczego jego ojciec musiał zginąć? DLACZEGO?! Przed oczami stanęły mu wszystkie wspaniałe chwile, które razem spędzili… Przypomniał sobie, jak dokonali jego pierwszej kradzieży… Jak świętowali każdy sukces… Jak Gerig mówił mu, że jest z niego dumny i że będzie wspaniałym królem… Przypomniał sobie to i poczuł jeszcze większą rozpacz, jeszcze większy ból. Kto ośmielił się to zrobić?! KTO ZABRAŁ MU OJCA?!

Krzyk „WIĘŹNIOWIE UCIEKLI!” po raz kolejny zdudnił mu w głowie… Więźniowie, czyżby Odil?! Nie… Ten idiota nigdy by czegoś takiego nie zrobił… Ale byli jeszcze ci dwaj… To oni! TAK! TO CI PRZEKLĘCI POSZUKIWACZE! TO… TO BYŁ…

– Aurin Valerius! – zasyczał wściekle Suriner, a w oczach zabłysł mu ogień… Poczuł się tak, jakby jego serce było bryłą wrzącej lawy. Wściekłość rozgrzała jego ciało, dodała mu sił i oblała go potem! – Znajdę cię, Aurinie… Choćbym miał płynąć na koniec świata, choćbym miał spalić cały Elerior, odszukam Aurina Valeriusa i ZABIJĘ GO! ZROBIĘ WSZYSTKO, ŻEBY BYŁ MARTWY!

– Naprawdę… wszystko? – rozległ się lodowaty szept.

Zrobiło się straszliwie zimno, a jeziorko, przy którym leżała starta gruzu, zamarzło w kilka sekund. Suriner obrócił się powoli i serce zabiło mu szybciej. Stał twarzą w twarz z niesamowitą istotą… Nie potrafił powiedzieć, czy jest straszna, czy piękna – jej głowa przypominała srebrną gwiazdę, bo była pokryta lodowymi kolcami. Resztę ciała okrywała postrzępiona peleryna, która falowała delikatnie, choć wiatr stał w miejscu.

– Czy naprawdę jesteś gotów zrobić wszystko, aby znaleźć tego elfa? – spytała istota. Była od niego wyższa o głowę.

– Kim jesteś? – szepnął Suriner, patrząc na nią przerażony.

– Mam na imię Raviel… I zdaje mi się, że obaj chcemy znaleźć tą samą osobę… – odparł lodowy jeździec – Słyszałem, jak wołałeś jego imię… Aurin Valerius, więc tak się nazywa? Co jeszcze o nim wiesz, elfie?

– Co jeszcze? – zdziwił się Suriner – On… przecież to jest najsłynniejszy poszukiwacz skarbów w Eleriorze…

– Poszukiwaczem skarbów… – powtórzył chłodno Raviel – Tak… to by się zgadzało… Widzisz, my też szukamy tego elfa i bardzo przydałoby się nam towarzystwo… Jeśli się do nas przyłączysz, podamy ci jego głowę na srebrnej tacy…

– Do was?

– Tak… do nas – rozległ się lodowaty głos, choć Raviel nawet nie drgnął. Suriner rozejrzał się i zobaczył drugą lodową istotę, która wyłoniła się z lasu niczym widmo i stanęła nieopodal. Popatrzył na nią, później na Raviela i spytał:

– Czym wy jesteście?

Sileia wyprostowała się, a potem zaczęła nucić niezwykłą pieśń, której słowa rozbrzmiewały echem w powietrzu niczym pradawne zaklęcia…

 

Nasze serca jak kryształ twarde,

Nasze ciała lśniące i chłodne,

Miast krwi, woda błękitna,

My jesteśmy Władcami Lodu!

 

Nie pragniemy, nie łakniemy,

Nie czujemy smutku, ni radości,

Żywi jesteśmy, a niczym martwi…

Istniejemy, szukając zbawienia.

 

Dusze nasze okute lodem,

Uwięzione w odległej krainie,

Za górami pogardy i smutku,

Wzgórzami nienawiści, rzekami

Potępienia…

 

Tam, w zamku lodowym,

Na tronie siedzi Królowa,

Jej słowa dla nas nadzieją,

Jej wola – celem istnienia

 

Żyjemy, by Jej służyć!

Żyjemy, by Ją kochać!

Żyjemy, by Jej strzec!

Żyjemy…

Ale czy na pewno?

Tego nie mogę rzec…

 

Ledwo skończyła śpiewać, gdy w pobliżu rozległy się czyjeś krzyki…

– Surinerze? Co się stało?! Pół Firi Girung leży w gruzach! Jak… – dwaj bandyci wybiegli spomiędzy drzew, a widząc lodowe istoty, rozdziawili szeroko usta i zastygli w bezruchu. Raviel spojrzał na swoją siostrę i szepnął tak, że Surinerowi włosy zjeżyły się na karku:

– Zabij ich!

Sileia obróciła się do bandytów i obnażyła lodowy miecz. Bandyci zbledli, ale nie zdążyli się nawet ruszyć z miejsca… Pierwszy otrzymał cios w brzuch, drugiemu poderżnęła gardło. Obaj padli w kałużę krwi, która rosła i rosła, aż sięgnęła stóp Surinera, który wpatrywał się w nią z przerażeniem. Ale strach szybko przeistoczył się w gniew.

– Jak mogliście to zrobić! To byli moi towarzysze! ZABIJĘ WAS! – wrzasnął, sięgając po sztylet, który wsiał mu u pasa. Ale Raviel zacisnął dłoń na jego szyi i Suriner poczuł, jak straszliwy chłód paraliżuje mu ciało.

– To były dwa nic nie warte ścierwa… Tak samo, jak ty! – szepnął lodowy jeździec – Ale my oferujemy ci zmianę… Staniesz się kimś naprawdę wartościowym, dowiesz się o rzeczach naprawdę ważnych, otrzymasz prawdziwe potężną moc… i dostaniesz swoją zemstę. Przyłącz się do nas, a my sprawimy, że Aurin Valerius będzie martwy!

Raviel puścił Surinera, który zacharczał i padł na kolana. Słowa lodowego jeźdźca dźwięczały mu w głowie. Nie mógł się ich pozbyć – staniesz się kimś naprawdę wielkim… otrzymasz potężną moc… dostaniesz swoją zemstę… zemstę? Chcę się zemścić… potrzebuje tej mocy… my sprawimy, że Aurin Valerius stanie się martwy… Tak! Pragnę jego śmierci, jego krew należy do mnie!

Spojrzał na powykręcany sztylet, który leżał obok, a przed jego oczami pojawiła się twarz Geriga…

– Tak! Chcę tej zmiany! Dajcie mi moc, dajcie mi VALERIUSA! – zawołał wściekle.

– Więc niech tak będzie – oświadczył Raviel – Ale wpierw twoi towarzysze otrzymają od nas pośmiertny dar…

Sileia wyciągnęła zza poły płaszcza długą, czarną igłę, pochyliła się nad ciałami bandytów i nakłuła każdego delikatnie. A potem zaczęły się dziać rzeczy, które sprawiły, że Surinerowi serce podskoczyło do gardła.

Ciała poruszyły się! Najpierw zadrżały lekko, a później zaczęły się szamotać na wszystkie strony, jakby odczuwały jakiś straszliwy ból, choć z ich ust nie wydobył się najmniejszy jęk. Nagle znieruchomiały i zaczęły się zmieniać. Ich skóra zrobiła się szara i przegniła, oczy stały się czarne, włosy powypadały albo posiwiały, paznokcie wydłużyły się, a zęby przybrały postać kłów…

– Powstańcie – rozkazało lodowato Sileia. Oba upiory posłusznie podniosły się z kałuży krwi. Suriner spojrzał na nie przerażony… Nie przypominały już bandytów, teraz były martwymi potworami, które stworzono po to, aby wypełniały rozkazy… Surinerowi wpadła do głowy straszna myśl, że kiedy żyły, robiły dokładnie to samo…

– Znajdźcie ich i zabijcie, a Tęcze przynieście nam… – powiedziała Sileia. Potwory wydały z siebie dziki ryk i pognały w stronę lasu jak gigantyczne pająki…

Raviel odprowadził je wzrokiem, a potem wziął od siostry czarną igłę i rzekł do Surinera:

– Teraz twoja kolej…

– Nie! Ja nie chcę być takim potworem… Nie chcę umierać! – wrzasnął Suriner, cofając się.

– Widzisz… Substancja zawarta w tej igle działa na żywych całkiem inaczej, niż na martwych… – oświadczył Raviel, po czym ujął dłoń Surinera i wbił w nią igłę…

Suriner poczuł straszliwy ból, jakby każda cząstka jego ciała miał wybuchnąć. Wrzasnął. To, co się z nim działo, było tak okrutne, że jego umysł po prostu się wyłączył… Nie pamiętał, co działo się później… Jego ostatnim wspomnieniem było to, że doczołgał się do brzegu jeziora, popatrzył na swoje odbicie w wodzie, a gdy zobaczył straszliwego potwora, który miał przegniłą skórę, czarne oczy bez źrenic i wystające kości, wybuchnął straszliwym, szyderczym śmiechem…

*

Biegli przez las, a choć byli straszliwie zmęczeni, Aurin się uśmiechał… Udało im się! Uciekli z Firi Girung! Do tego wysadzili połowę Wilczej Paszczy w powietrze i zabili Geriga! Nie mógł pojąć, jak im się to wszystko udało, ale radość pulsowała mu w żyłach. Byli wolni!… Zaśmiał się, a później wziął głęboki wdech, napawając się zapachem drzew… Słońce, którego nie było jeszcze na niebie, gdy walczyli na moście, wyjrzało już zza horyzontu, zalewając góry złocistym blaskiem.

Biegli jakieś pół godziny, gdy nagle natknęli się na gościniec, który wił się między drzewami.

– Idziemy… traktem… czy dalej… przez las? – wydyszał Nataniel. Aurin zastanowił się. Jeżeli Srebrne Wilki ich ścigają, na pewno będą przemierzać gościniec, ale z drugiej strony przedzieranie się przez gąszcz było męczące i spowalniało ucieczkę…

– Idziemy gościńcem – zadecydował.

*

Słońce sięgnęło zenitu.

– Nie! Dalej nie pójdę, choćbym miał wyzionąć ducha, dalej nie idę! – zawołał Nataniel, dysząc ciężko.

– W pełni popieram – bąknął Odil, zataczając się, jakby był pijany, po czym obaj runęli na brzeg strumyka, który płynął obok ścieżki…

– Dobra… – wydyszał Aurin – No to zarządzam postój…

Cała trójka napiła się wody ze strumienia i obmyła twarze. Aurin właśnie zaglądał to tobołka w poszukiwaniu czegoś, co nadawałoby się do jedzenia, gdy dobiegł ich odległy tętent kopyt. Wszyscy skamienieli, przysłuchując się mu przez chwilę, a później Aurin zawołał cicho:

– Za drzewa! Migiem! – rzucili swoje rzeczy w krzaki, a sami pochowali się za drzewami, czując, jak adrenalina pulsuje im w żyłach.

Tętent stawał się coraz głośniejszy i dołączyło do niego coś jeszcze, jakby skrzypienie kół… Po chwili zza zakrętu wyłonił się zwyczajny wóz ciągnięty przez wspaniałego, śnieżnobiałego rumaka. Aurin, Nataniel i Odil odetchnęli z ulgą – na wozie siedziała młoda dziewczyna, która w żadnym wypadku nie przypominała Srebrnego Wilka. Była niezwykłej urody, miała złote włosy, skórę jak brzoskwinię i szaty koloru śniegu, które wyglądały dosyć nietypowo, bo w końcu kto ubiera się cały na biało? Dziewczyna nuciła coś pod nosem i uśmiechała się. Nataniel popatrzył na nią i westchnął głęboko. Najwidoczniej bardzo mu się spodobała… Tymczasem ona zatrzymała wóz, zmrużyła oczy i zaczęła się rozglądać, tak jakby usłyszała westchnienie Nataniela, co było niemożliwe, bo nawet Odil, który był o wiele bliżej, tego nie słyszał.

– Wiem, że ktoś tam jest! – zawołała, świdrując drzewa oczami – Wyjdźcie natychmiast!

Aurin, Nataniel i Odil posłusznie wyszli zza drzew. Miny mieli trochę zmieszane, prócz Nataniela, który wpatrywał się w dziewczynę z zachwytem.

– Czemu chowaliście się za drzewami? – spytała podejrzliwie.

– Myśleliśmy, że to bandyci – odparł Aurin. Dziewczyna uniosła brwi.

– Bandyci?

– Tak, bandyci z Wilczej Paszczy, Firi Girung.

– Ach! – dziewczyna westchnęła – Tak, słyszałam o nich… Podobno terroryzują pobliskie miasta. Straszne są te Srebrne…

Urwała, jak tylko spojrzała na Nataniela. Źrenice się jej rozszerzyły.

– Jesteś ranny! – zawołała, a potem zeskoczyła z wozu i podbiegła do niego. Nataniel zdobył się na krótkie „ehe” i nadal patrzył na nią, jakby była aniołem.

– Och, twoje ramię jest w paskudnym stanie… Chodź tutaj, mam coś, co ci pomoże – powiedziała, po czym chwyciła go za zdrową rękę i pociągnęła w kierunku swojego wozu, na którym stała wielka czarna skrzynia. Dziewczyna otworzyła ją i wyciągnęła ze środka dwa flakoniki, jeden wypełniała srebrzysto-niebieska ciecz, drugi – srebrzysto-czerwona.

– Czerwony płyn oczyści ranę, a niebieski natychmiast ją zabliźni – oświadczyła, przyglądając się ranie Nataniela, który kiwnął nieprzytomnie głową, najwyraźniej nie rozumiejąc ani słowa z tego, co do niego mówiła.

– A tak przy okazji… Nazywam się Gwenael – dodała, a następnie odkorkowała czerwony flakonik i wylała trzy krople na ranę…

Nataniel syknął… Płyn strasznie szczypał i parzył.

– Wybacz – szepnęła Gwenael – Musi boleć, inaczej nie podziała…

Szybko odkorkowała niebieski flakonik i uroniła trzy krople płynu na ranę. Nataniel poczuł niesamowitą ulgę – płyn był lodowaty i koił ból. Rana zaczęła pulsować błękitną poświatą, a gdy ta znikła, nie było już żadnego zranienia. Na ramieniu Nataniela majaczyła tylko srebrzysta blizna.

– Za kilka dni nie będzie nawet po niej śladu – oświadczyła Gwenael z uśmiechem.

– Dziękuję – bąknął Nataniel, patrząc na ramię z zachwytem.

– Nie ma sprawy… – odparła. Aurin, który przyglądał się wszystkiemu z boku, zaczął się zastanawiać, czy wodospad nie był jakimś magicznym portalem, który przeniósł ich do świata, gdzie każdy elf jest miły i piękny. A może pobyt w Firi Girung wymazał mu z głowy to, że zwykłe osoby mogą być dla innych tak troskliwe… W każdym bądź razie, choć znali się dopiero parę minut, mógł już stwierdzić, że Gwenael jest: miła, radosna, pomocna i piękna. Łatwo było zauważyć jeszcze jedną z jej cech, a mianowicie naiwność – ledwo jej powiedział, że gonią ich bandyci, a ona już mu uwierzyła. Może i była to prawda, ale kto by dał temu wiarę?

– Więc uciekacie przed bandytami? – spytała nagle Gwenael, tak jakby wiedziała, o czym myśli.

– Tak – odparł – Ale możliwe, że udało nam się ich zgubić…

– Czarodziej raczej nie powinien mieć problemów ze zgubieniem bandytów, prawda?

– Czarodziej? – zdumiał się Aurin i dopiero teraz dotarło do niego, że przecież trzyma w dłoni tęczową różdżkę. Spojrzał na nią i wszystko mu się przypomniało – gdzieś w górach czyha na nich prawdziwy czarodziej, który zapewne wie, czym ona jest i jaką ma moc…

– Oczywiście – szepnął, a potem zerknął na Odila i powiedział stanowczo – Odilu, podejdź tu.

Obaj odeszli na bok, tak żeby Gwenael ich nie usłyszała.

– Więc, Odilu, uciekliśmy z Firi Girung, co oznacza, że wracamy do sprawy naszego czarodzieja – powiedział Aurin.

– Ach, no tak, oczywiście – Odil wyszczerzył głupkowato zęby – Ale ja wam już wszystko o nim powiedziałem.

– Nie wszystko – oświadczył Aurin – Nie powiedziałeś nam, gdzie miałeś przekazać różdżkę czarodziejowi.

– Aha – bąknął Odil – no to… ten tego, w mordę gnoma… mieliśmy się spotkać w Difer.

– W jakimś konkretnym miejscu? Teatrze, karczmie?

– Nie… po prostu w Difer. Czarodziej powiedział mi, że jak już tam dotrę, to on sam mnie znajdzie.

– Ciekawe – mruknął Aurin, – No dobrze, to mi wystarczy. Wracajmy do reszty.

Podeszli do wozu, na którym Gwenael bandażowała Natanielowi ramię.

– O czym rozmawialiście? – spytała, przerywając na chwilę i spoglądając na nich z uśmiechem.

– Obieraliśmy nowy cel dla naszej wyprawy – oświadczył szczerze Aurin.

– I ustaliście…?

– Difer. Ruszymy do Miasta Śpiewających Grot.

Gwenael uśmiechnęła się serdecznie.

– Ja zmierzam do E-anu, ale po drodze miałam zatrzymać się w Difer. Jeśli chcecie, mogę was tam zawieść.

– Bylibyśmy bardzo wdzięczni – odparł Aurin, szczerząc radośnie zęby.

– No to wsiadajcie!

Aurin i Odil wspięli się na wóz i usiedli obok Nataniela. Gwenael spoczęła na zydlu przed nimi. Aurin uświadomił sobie, że nigdzie nie ma lejców i najwidoczniej lejce nie były potrzebne, bo Gwenael powiedziała „No to jedziemy, koniku” i śnieżnobiały wierzchowiec ruszył przed siebie.

– Dziękujemy, Gwenael – powiedział Aurin – Naprawdę rzadko można spotkać kogoś takiego jak ty.

– Och… miło, że tak mówisz – Gwenael zarumieniła się, a po chwili dodała zadowolona – Choć nie jesteś pierwszy.

Po kilku minutach dotarli do miejsca, gdzie droga rozwidlała się na dwoje. Stał tam drogowskaz, który składał się z dwóch drewnianych strzałek. Na prawej pisało „Nerberd”, a na lewej „Difer”. Wierzchowiec przystanął, zerknął na drogowskaz, a potem sam wybrał lewą drogę, wprawiając Aurina, Nataniela i Odila w osłupienie.

*

Był wieczór, gdy się zatrzymali. Na zachodzie majaczyła tylko pomarańczowa łuna, natomiast na wschodzie pojawiały się pierwsze gwiazdy. Obrali sobie na obóz polankę, która mieściła się u podnóża wielkiej góry i była otoczona kamieniami, na których rósł mech i jagody.

– Przydałoby się rozpalić ognisko – powiedziała Gwenael, zeskakując z zydla na ziemię i rozglądając się. Poszukiwacze i Odil też zeszli z wozu, a gdy to zrobili, wierzchowiec zaciągnął go za drzewa.

– Ja to zrobię – wypalił Nataniel i pognał do lasu po drewno. Gwenael uśmiechnęła się i zaczęła układać palenisko z kamieni, a Aurin i Odil rzucili swoje rzeczy na bok i usiedli na kamieniach.

Minął kwadrans i Nataniel wrócił, ściskając w ramionach tyle chrustu, że ledwo go było widać. Dyszał ciężko, gdy wreszcie doniósł to na miejsce, ale jak zobaczył Gwenael, wyprężył się, udając, że wcale nie jest zmęczony. Aurin popatrzył wymownie na niebo. Ledwo opuściliśmy Firi Girung, a on już podrywa pierwszą napotkaną dziewczynę, cały Nataniel, pomyślał. Otóż Nataniel był nie lada uwodzicielem, o czym Aurin już nie raz się przekonał. Wprawdzie zielone włosy i zbytni temperament za tym nie przemawiały, ale bajecznie-fioletowe oczy potrafiły czynić cuda…

– No… to może teraz byśmy coś przekąsili – zaproponował Odil, gdy z paleniska buchnął ogień.

– Święta racja! – Aurin chwycił swój tobołek i zaczął szukać w nim czegoś do jedzenia. Po chwili zrobił zniesmaczoną minę i powiedział…

– No to co chcecie? Do wyboru są: przemokły, spleśniały chleb, przemokłe, spleśniałe warzywa, przemokły, śmierdzący kurczak i… o! Przemokłe jabłka… chyba jadalne.

Odil i Nataniel westchnęli.

– Mogą być jabłka – burknął posępnie ten drugi. Gwenael obrzuciła ich litościwym spojrzeniem i powiedziała – Może poczęstujecie się moim prowiantem. Sama i tak nie zjem wszystkiego nim dotrzemy do Difer.

– Oho! Bardzo chętnie! – zawołał radośnie Odil, choć Aurin, który nie chciał jej ciągle wyzyskiwać, miał zamiar grzecznie oświadczyć, że wyręczą się jabłkami. Gwenael rozpromieniła się, a potem podeszła do wozu i przyniosła swój prowiant.

Były tam wielkie słoje pitnego miodu, trochę sera, mnóstwo owoców i trzy bochenki białego chleba. Znalazła się nawet puszka masła! Trójka uciekinierów spojrzała na ten zestaw i wszyscy poczuli, jak im w brzuchu burczy. W końcu nie mieli nic w ustach od dwudziestu-czterech godzin.

– Smacznego – powiedziała Gwenael po tym, jak rzucili się na jedzenie.

– Diękuemy – bąknął Aurin (usta miał pełne chleba i sera) – Napawde nee weem, aak cii see odwdieecyć…

– Och, zapomnij – mruknęła, uśmiechając się mile.

I wtedy w oddali rozległ się przeraźliwy ryk. Zamarli z przerażonymi minami, wsłuchując się w ciszę, która po nim nastała. Serca waliły im jak młotem… Choć wydawało się to niemożliwe, mieli nieodparte wrażenie, że był to głos zwykłego elfa, albo raczej kogoś, kto był elfem, ale zatracił w sobie resztki uczuć i stał się żądnym krwi potworem… Powietrze przeszył drugi ryk, którzy przetoczył się między górami jak grzmot. Tym razem rozległ się o wiele bliżej. Gwenael poderwała się na równe nogi, a po niej to samo zrobili Aurin, Nataniel i Odil.

– Co to było?! – spytała z przerażeniem.

– Nie wiem – rzucił na wydechu Aurin. Po chwili wszyscy usłyszeli akompaniament szelestów, trzasków i zgrzytów, jakby coś przedzierało się przez las, łamiąc gałęzie i miażdżąc krzewy… Sądząc po tym, że hałasy stawały się coraz głośniejsze, to coś biegło prosto na nich!

– No to cześć! – bąknął Odil, po czym ruszył sprintem poprzez las, wiejąc jak najdalej od tych odgłosów.

– Może weźmiemy z niego przykład? – zaproponował Nataniel, ale szelesty rozległy się również za nimi, a później z ciemności wydobył się przerażony wrzask Odila… Aurin, Nataniel i Gwenael pobledli.

– Poczekajcie tu, zaraz wrócę – dziewczyna pobiegła w stronę swojego wozu… Aurin zerknął na śnieżnobiałego rumaka, który stał za drzewami.

– A może uciekniemy na koniu? – mruknął. Nataniel pokręcił głową.

– Nie, zaufaj jej, Aurinie, ona nas uratuje… To naprawdę… niezwykła dziewczyna – powiedział. Aurin wybałuszył na niego oczy.

– Natanielu, może przestałbyś myśleć o jej urodzie?! Jakbyś nie zauważył, coś niezbyt przyjemnego zbliża się w naszym kierunku!

– O jej urodzie?! – Nataniel zrobił oburzoną minę – Ale ja wcale nie myślę o jej urodzie! W niej po prostu jest coś niezwykłego! Mówię ci, to nie jest zwyczajna dziewczyna, z resztą kto ubiera się w srebrne szaty i…

Urwał, spoglądając w ciemność, która zalegała między drzewami. Aurin też tam popatrzył i dostrzegł jakiś ruch… Coś, cokolwiek to było, kryło się poza obrębem światła, które roztaczał ogień z paleniska. Po chwili poszukiwacze usłyszeli chrapliwy, przeszywający oddech… Serca ścisnęły się im z przerażenia, a wokół gardeł owinęły się jakieś niewidzialne liny, tak że nie mogli nawet szepnąć słowa… A później coś wyłoniło się z ciemności jak wielki pająk.

Miało elfią sylwetkę, szarą, przegniłą skórę, wystające kości i czarne oczy – przywodziły na myśl nieskończone otchłanie, w których panoszy się śmierć… Z połyskującej czaszki wystawały pasma siwych włosów, a na placach błyszczały ostre pazury. Potwór pełznął po ziemi, ale na widok poszukiwaczy stanął na nogi i ryknął tak przeraźliwie, że dreszcze przeszły im po plecach. Wiedzieli, że trzeba coś zrobić, ale mięśnie mieli jakby z ołowiu… Patrzyli tylko, jak to coś się zbliża, a w myślach powtarzali sobie, że to już koniec.

Nagle Nataniel poczuł, jak jego krew staje się dziwnie ciepła. Na moment zapomniał o strachu – wypełniła go odwaga. Zacisnął zęby, a potem rzucił się w bok, pochwycił swój łuk, który leżał pod pobliskim kamieniem i nałożył strzałę na cięciwę. Potwór zawył wściekle, obrócił się w jego stronę i skoczył…

W powietrzu rozbrzmiał świst. Potwór zacharczał, padł na ziemię i znieruchomiał. Z jego czoła wystawała strzała… Obaj poszukiwacze wpatrywali się w niego przez chwilę. Później Aurin odetchnął głęboko, a gdy pętla strachu puściła jego gardło, zawołał radośnie:

– Natanielu! Udało ci się, UDAŁO! Zabiłeś to coś! Jesteś wielki!

Nataniel rozpromienił się, ale po sekundzie uśmiech spełzł mu z twarzy – potwór zacharczał, a jego ciało zadrżało i zaczęło się poruszać! Nagle wstał, spojrzał w ogień, a potem chwycił strzałę i wyrwał ją sobie z głowy! Rana nie krwawiła, przeciwnie, zaczęła się zrastać, aż w końcu nie było po niej najmniejszego śladu. Potwór zmiażdżył strzałę w dłoni i ryknął najstraszliwiej, jak tylko potrafił… Drzewa zatrzęsły się, a ogień zgasł… Teraz polanę zalazł mrok. Oświetlały ją tylko gwiazdy.

Poszukiwacze wstrzymali oddech, a ostrze strachu przeszyło im wnętrzności… Teraz już nic nie mogło ich uratować… Ta zjawa jest nieśmiertelna, pomyślał Aurin, nie pokonamy jej, już po nas!

Potwór zerknął na Nataniela, rzucił się w jego stronę, wytrącił mu łuk z dłoni, zacisnął palce na jego gardle i uniósł go w górę… Nataniel chrząknął, nie mogąc zaczerpnąć powietrza i przez cały czas rozpaczliwe starał się dotknąć ziemi stopami. Aurin patrzył na niego i nagle coś przełamało jego strach. Zaraz… Uciekliśmy z Firi Girung, zabiliśmy Geriga i wysadziliśmy połowę tych przeklętych wilków w powietrze, a nie możemy poradzić sobie z jednym upiorem?! O nie, ja, Aurin Valerius, nie mam zamiaru dać się zabić jakiejś przebrzydłej poczwarze!

Serce zabiło mu z wielką siłą. Obnażył Lustrzane Ostrze, podbiegł do potwora i odrąbał łapę, która dusiła jego przyjaciela. Nataniel upadł, a poczwara zawyła i cofnęła się, ściskając kikut. Nigdzie nie było krwi, rana była wypełniona czymś czarnym i suchym – ciało bestii składało się z popiołu!

– ODEJDŹ, POTWORZE! UCIEKAJ! – ryknął Aurin, wymachując mieczem przed psykiem potwora, który popatrzył na klingę spode łba i znów się cofnął, ale nie uciekł.

Nataniel, który zdążył już zaczerpnąć powietrza, zerwał się na równe nogi, pochwycił łuk i znów wymierzył w poczwarę. Potwór zerknął na strzałę, a później na Lustrzane i możliwe, że wróciłby do lasu, gdyby to się nie stało…

Z lasu wyleciał Odil, wrzeszcząc w niebogłosy. Zobaczywszy potwora, zatrzymał się i wrzasnął jeszcze głośniej, a potem zawrócił i z powrotem wbiegł do lasu, by po chwili znów z niego wybiec. Minę miał taką, jakby mu kompletnie odbiło. Aurin i Nataniel szybko zrozumieli, dlaczego tak się zachowuje – w ciemności, z której przed chwilą wypadł, coś się poruszyło, a później na polance pojawił się drugi potwór! Nie różnił się niczym od swojego poprzednika. Miał te same wystające kości, przegniłą skórę, ostre pazury i przerażające, czarne oczy… Popatrzył po wszystkich, a gdy zobaczył, że jego towarzysz jest ranny, ryknął…

Strach znowu zacisnął szpony wokół poszukiwaczy. Jakby tego było mało, pierwsza poczwara odzyskała odwagę, obnażyła kły i już nie zamierzała uciekać. Z jej kikuta buchnął czarny dym, który wirował przez chwilę w miejscu, aż uformował się w nową kościstą łapę, wprawiając Aurina w osłupienie. Poczwara popatrzyła na nią i zaśmiała się chrapliwie, po czym oba upiory zbliżyły się do poszukiwaczy, za którymi chował się Odil, blady jak sama śmierć.

To było szybkie… pierwszy potwór rzucił się na Nataniela i Odila, drugi zaatakował Aurina. Nataniel strzelił, ale poczwara uchyliła się, skoczyła do przodu, pochwyciła go w swoje łapska i cisnęła nim o pobliskie drzewo. Druga wytrąciła Aurinowi miecz i kopnęła go w brzuch, tak że przeleciał kilka stóp i runął na ziemie. Zanim się podniósł, już była przy nim, by zdzielić go pazurami w plecy. Krzyknął i zaczął się czołgać… Rozcięcia piekły straszliwie, ale adrenalina przyćmiewała ból. To się nie może tak skończyć! NIE MOŻE! Dopełzł do miejsca, gdzie leżało Lustrzane Ostrze, podniósł je i ciął poczwarę w brzuch. Potwór jęknął, a na jego skórze pojawiła się głęboka rana… Jednak po chwili znikła, tak jakby jej w ogóle nie było, a upiór pochylił się nad Aurinem i rzucił go na kamień, pod którym leżały tobołki i tęczowa różdżka. Aurin uderzył o niego i fala bólu zalała mu kark. O mało nie stracił przytomności… Ledwo się otrząsnął, gdy oślizgłe, kościste palce zakleszczyły się na jego szyi i przygwoździły go do kamienia. Nie dostaniesz mnie! Nie pozwolę ci na to! Nie pozwolę… nie… pozwolę… Jego myśli zamgliły się, oczy okryła ciemność, a ciało sparaliżował przeraźliwy chłód… Powoli zatopił się w nicości…

 

Rozdział 9

Aur – czyli aniołem być

Coś wyrwało go z objęć śmierci i przerwało podróż poprzez mrok… Najpierw poczuł ciepło, a później zobaczył, jak w ciemności pojawia się srebrne światło. Czy to już się stało, pomyślał, czy ja… umarłem? Ale w następnej chwili dotarło do niego, że nadal czuje palce na swojej szyi, co podpowiedziało mu, że jeszcze żyje. Upiór rozluźnił uścisk, a po chwili go puścił… Ciemność znikła i teraz Aurin widział wyraźnie, jak poczwara stoi nad nim i patrzy na coś z przerażeniem. Obrócił głowę i zobaczył ją…

Z początku wyglądała jak gwiazda, która zstąpiła na ziemię i zalała wszystko srebrnym blaskiem… Dopiero po chwili dostrzegł orle skrzydła, smukłą sylwetkę i złote włosy – na krańcu polanki stała anielica, która dzierżyła w dłoniach piękną włócznię. Potwory skuliły się na jej widok, osłaniając twarze rękoma – najwyraźniej światło, które biło od jej skrzydeł, raniło ich czarne oczy. Anielica zrobiła kilka kroków w ich stronę, a one cofnęły się od razu, charcząc ze strachu… Przez sekundę Aurinowi wydawało się, że uciekną, ale potwory zawyły wściekle i zaatakowały ją…

Pierwszy oberwał w łeb, a drugi dostał cios w brzuch. Oba potoczyły się po ziemi jak zbite kręgle, wyjąc i warcząc. Jeden podniósł się szybko i znowu na nią natarł, ale drugiemu nie śpieszno było do tego. Zerknął na nią, a potem rozejrzał się po reszcie osób na polanie, a gdy jego czarne oczy zwróciły się na Aurina, zacharczał radośnie i skoczył ku niemu… Aurin wydał zduszony okrzyk, a potem zanurkował pod wielkimi pazurami, które rozryły kamień w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą leżała jego głowa. Anielica nic nie zauważyła, bo walczyła z drugim upiorem. Pomocy, pomocy, pomyślał Aurin, ale nie był w stanie wydusić nawet słowa… Nagle coś zamigotała mu przed twarzą – tęczowa różdżka leżała zaledwie kilka stóp od niego i żarzyła się jadowicie-zielonym światłem. Dopadło go dziwne przeczucie, że ona mu pomoże. Nie wiedział, skąd się wzięło, ale pochwycił ją i skierował kryształ w potwora, licząc na cud…

Wiatr zawirował wściekle wokół polany, łamiąc gałęzie i szeleszcząc liśćmi, a potem z różdżki wystrzelił strumień zielonego ognia, który wrył się w pierś upiora ze straszliwym sykiem… Potwór krzyknął, zupełnie jak elf, po czym runął na ziemie i zaczął się rzucać na wszystkie strony, a kiedy płomienie przedarły się przez jego ciało i strawiły serce, zamarł. Aurin spojrzał na niego z uśmiechem, a potem ból w karku i na szyi dały o sobie znać… W głowie mu zaszumiało, a przed oczami zamigotały mu gwiazdy. Osunął się na ziemię, ostatni raz zerknął na anielice i stracił przytomność…

*

– Zawiedli.

Raviel i Sintria spojrzeli Surinera… Nie miał na sobie zwyczajnych ubrań, teraz był odziany w czarny płaszcz, tak samo jak oni, a na twarzy nosił srebrną maskę, która miała kształt wilczego łba.

– Skąd to wiesz? – spytał lodowato Raviel. Suriner popatrzył na góry, zza których wyłaniało się słońce, a potem oświadczył chrapliwie:

– Czuję to… obaj polegli… Coś im przeszkodziło… Ja… ja to widzę… Oślepiające, srebrne światło… i anioł, tak, właśnie tak to wygląda. To im przeszkodziło…

Lodowi jeźdźcy spojrzeli na siebie.

– Widocznie wszyscy, którzy zażyli eliksir, są połączeni ze sobą w podświadomości… – wywnioskował Raviel – Ale to nie ważne… Wiemy, dokąd zmierzają… Skoro umarli sobie z nimi nie poradzili, my to zrobimy.

– Ale jak ich złapiemy? – spytał Suriner.

– Mamy swoje środki transportu – wyszeptała Silae. Jej głos był dźwięczniejszy od głosu Raviela, ale tak samo chłodny.

Rozległ się łopot skrzydeł, liście zaszeleściły, a ptaki wzbiły się w powietrze i zaczęły uciekać… Później zza drzew wyleciały trzy uskrzydlone węże. Suriner spojrzał na nie i westchnął zachwycony. To były wiwery. Ich kolczaste ogony zalśniły w słońcu, a błoniaste skrzydła przysłoniły na moment niebo…

– Są wspaniałe – mruknął, ale po chwili zdziwił się, że po tym, co widział, cokolwiek może go jeszcze zachwycić. Jedna z wiwer była większa i straszniejsza od pozostałych: kolce wystawały jej z kolan, brody i grzbietu, skrzydła nie były postrzępione, a oczy błyszczały czerwienią. Wylądowała przed Surinerem, wzbijając w powietrze chmury kurzu, a potem obrzuciła go przeszywającym spojrzeniem, ryknęła straszliwie i pochyliła się tak, aby mógł jej dosiąść. Chwycił się kilku kolców i wspiął się na skórzane siodło, które mieściło się przed skrzydłami. Gdy się rozejrzał, spostrzegł, że Raviel i Sintria siedzą już na swoich wiwerach.

– A więc dokąd zmierzamy? – spytał.

– Do osady zwanej Difer – odparł Raviel – Miasta Śpiewających Grot…

*

– Aurinie? Hej, Aurinie, obudź się…

Aurin uświadomił sobie, że ktoś oklepuje go po twarzy. Otworzył oczy i zobaczył Nataniela, który szczerzył do niego zęby.

– Widzisz… mówiłem ci, że ona nie jest zwykłą dziewczyną – powiedział radośnie. Aurin zaczął się zastanawiać, o czym on gada, ale wtedy zobaczył Gwenael. Jej postać była skąpana w srebrnym świetle, a z jej pleców wystawały wspaniałe skrzydła. Klęczała przy nim, ściskając flakonik z jakimś złocisto-przeźroczystym płynem, którego dotąd im nie pokazywała. Spojrzał na nią. Źrenice rozszerzyły mu się z zachwytu, a w jego sercu zatętniła dziwna radość, która najwyraźniej brała się z tego światła. Jak to możliwe? Och!… Skąd my mamy aż tyle szczęścia? To wszystko się dzieje tak, jakbyśmy mieli przy sobie fintiri, a my go przecież roztrzaskaliśmy… Czy to nie śmieszne? – pomyślał i zaśmiał się w duchu.

– Ty jesteś… – zaczął i spróbował wstać, ale Gwenael popchnęła go delikatnie na ziemię.

– Tak, jestem – oświadczyła z uśmiechem – A teraz wypij to…

Odkorkowała flakonik i wlała mu kilka kropel do ust. Przełknął je posłusznie, a gdy to zrobił, zalało go niesamowite uczucie… Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu przyjemny dreszcz, mięśnie napięły się i nabrały sił, krew zaczęła szybciej krążyć, a serce zaczęło mocniej bić… Trwało to zaledwie kilka sekund, ale napełniło go wielką energią. Znikły ból i zmęczenie. Poczuł się, jak nowonarodzony! Usiadł powoli i rozejrzał się… Wciąż byli na tej małej polance. Odil siedział na kamieniu, pod którym leżały tobołki i różdżka. Nadal był blady. Śnieżnobiały rumak, który zazwyczaj ciągnął powóz, teraz biegał frywolnie wokół polany, tak jakby jej strzegł. Aurin zauważył też coś dziwnego: parę stóp dalej leżały dwie kupki popiołu. Gdy je zobaczył, wydarzenia z wczorajszego wieczoru stanęły mu przed oczami. Przypomniał sobie, jak z ciemności wyłonił się pierwszy potwór, jak Nataniel przeszył go strzałą, jak on sam odrąbał mu dłoń, która później odnowiła się z kłębów czarnego dymu. Przypomniał sobie drugiego potwora i kościste palce, które zacisnęły się na jego krtani. Mimowolnie dotknął gardła i przez chwilę czuł ten strach, który wczoraj zacisnął się wokół jego serca.

– Co się stało? Co było po tym, jak straciłem przytomność? – spytał – Ten drugi potwór uciekł?

Nataniel pokręcił głową, ale nie przestał się uśmiechać.

– Nie, nie uciekł… Gwenael go załatwiła. Była naprawdę niesamowita – odparł. Aurin spojrzał na Gwenael, która się zarumieniła.

– Ale Nataniel też mi trochę pomógł – dodała. Nataniel machnął ręką.

– A tam… nic wielkiego nie zrobiłem – mruknął.

– Ale jak to się stało? – spytał Aurin.

– No więc – Nataniel odchrząknął – Jak zemdlałeś, zauważyłem, że potwór umarł, kiedy ogień wyżarł mu serce. Powiedziałem to Gwenael, a ona uniosła się w powietrzu i tak grzmotnęła tego drugiego potwora, że włócznia przeszła przez niego na wylot… No a kiedy wzeszło słońce to obie poczwary po prostu wyparowały i tylko to po nich zostało – mówiąc to, wskazał stosy popiołu – W każdym bądź razie gdyby nie ona, już byłoby po nas.

– Och, nie przesadzaj – powiedziała dziewczyna. Aurin odwrócił się do niej.

– Dziękujemy – powiedział – Naprawdę. Mieliśmy naprawdę wielkie szczęście, że ciebie poznaliśmy.

Gwenael uśmiechnęła się skromnie.

– A co z Odilem? – rzekł.

– A… ten to jest cały i zdrowy – burknął Nataniel, zerkając na Odila spode łba – jak tylko te poczwary nas zaatakowały, schował się za drzewami i ani myślał nam pomóc.

Aurin zaśmiał się sztucznie.

– A spodziewałeś się po nim czegoś innego?

– Po nim można się spodziewać tylko tego, że jak się czegoś przestraszy, to zwieje gdzie pieprz rośnie… – odburknął Nataniel.

– Nie denerwuj się tak na niego, przecież nie każdy musi być bohaterem – powiedziała Gwenael – Zamiast kłopotać się Odilem, lepiej coś zjedzmy i ruszajmy w drogę.

– Popieram – oświadczył radośnie Aurin – Jestem straszliwie głodny.

*

– Wiesz może, czym były te potwory? – spytała Gwenael, gdy wszyscy się już najedli, a Nataniel poszedł wpakować ich rzeczy do wozu.

– Nie mam pojęcia – odparł Aurin – W życiu się z czymś takim nie spotkałem, a trzeba przyznać, że dużo już widziałem…

– Bo jesteś słynnym poszukiwaczem skarbów, tak? – przerwała mu Gwenael. Aurin zrobił zdumioną minę.

– Skąd wiesz, że…

– Twój przyjaciel wszystko mi wypaplał, jak byłeś nieprzytomny – Gwenael wyszczerzyła zęby – Ale i tak sama zaczęłam się domyślać. W końcu mało kto ma na imię Aurin i ucieka przez Złote Góry przed samymi Srebrnymi Wilkami, mając u boku niezwykłą różdżkę i przepiękny miecz, słynne Lustrzane Ostrze.

– A ja myślałem, że wzięłaś mnie za czarodzieja.

– Z początku tak, ale później dotarło do mnie, że żaden czarodziej nie dałby się złapać jakimś bandytom, a już na pewno nie prosiłby, żeby go podwozić… No i sam uleczyłby rany swoim przyjaciołom i wyczarował sobie jedzenie, prawda?

Aurin zachichotał.

– Tak, szczera prawda – odparł – Choć muszę przyznać, że zadziwia mnie twoja reakcja. Zazwyczaj jak ktoś się dowiaduje, że jesteśmy poszukiwaczami skarbów, trzęsie się ze strachu, bo przecież panuje powszechna opinia, że każdy poszukiwacz to złodziej, barbarzyńca, plugawiec, degenerat, morderca…

– …awanturnik, pijak, narkoman, psychopata, gwałciciel, pirat i obłąkaniec – dokończyła melodyjnie Gwenael – Tak, słyszałam, ale… ja nie wieżę w przesądy. A po drugie: czy po tym, co wczoraj zaprezentowałam, uważasz, że mogłabym się kogokolwiek bać?

– Raczej nie – zaśmiał się Aurin.

Przez chwilę oboje milczeli i wpatrywali się w szczyty Złotych Gór, które były okryte lodowymi czapami.

– Zastanawia mnie jedno… – powiedziała w końcu – A mianowicie: skoro nie znasz się na czarach, to jak udało ci się pokonać tamtego potwora? Widziałam, że nie szeptasz żadnych zaklęć, ani się na niczym nie skupiasz, a jednak z różdżki wystrzeliły płomienie… To jakaś wyjątkowa, potężna różdżka? Jeszcze nigdy nie słyszałam o różdżce, która sama potrafił wykrzesać z siebie moc…

– Ja również – rzekł Aurin – Możliwe, że jest to coś naprawdę wspaniałego i niezwykle rzadkiego, niestety ani ja, ani mój przyjaciel nie mamy zielonego pojęcia, co to jest. Poszukiwaliśmy legendarnego berła króla Nifaela… tymczasem znaleźliśmy ją…

Zerknął na różdżkę, która leżała obok Odila – złodziej ciągle siedział na kamieniu blady jak trup.

– Wiem jedno – dodał po chwili – To z pewnością nie jest zwyczajna różdżka. Prawdopodobnie w Difer znajduje się ktoś, kto ma na jej temat jakąś wiedzę. To dlatego tam zmierzamy…

Gwenael pokiwała głową.

– A więc nie ma na co czekać – oświadczyła i uśmiechnęła się – pójdę zaprząc konia i ruszamy.

Odeszła w stronę wozu. Aurin został sam, siedząc na brzegu polany i gapiąc się na drzewa… Wszystkie były przyozdobione w jesienne barwy, niektóre już straciły swoje poszycie. Złote, czerwone i brązowe liście zaścielały las, tworząc bajeczny dywan… Zima zbliżała się wielkimi krokami.

Nagle coś zaszeleściło między gałęziami. Aurin popatrzył tam i ujrzał czarną sowę, która wlepiała w niego swe złote oczy.

– A więc to znowu ty – mruknął, wstał i podszedł do niej powoli. Sowa nawet nie drgnęła – najwyraźniej nie miała zamiaru uciekać, co ucieszyło Aurina.

– No chodź tu, nic ci nie zrobię – szepnął, wyciągając rękę w jej stronę. Po chwili musiał rozdziawić usta ze zdumienia, bo sowa zatrzepotała skrzydłami i zleciała na jego ramię. Podrapał ją za uszami, a jej widocznie się to spodobało, bo zahukała radośnie.

– Hej, Aurinie, co ty tam chowasz? – zawołał Nataniel, a gdy Aurin obrócił się do niego, wytrzeszczył oczy ze zdumienia.

– CO TO JEST!? – wykrzyknął.

– Stwierdzając po kształcie głowy, dzioba oraz budowie ciała jak również tych okrągłych, złotych oczach mogę śmiało stwierdzić, że to sowa – odparł Aurin, szczerząc zęby.

– Nie rób ze mnie idioty, wiem co o jest! – warknął Nataniel – Tylko co to robi na twoim ramieniu?

Aurin udał, że się dogłębnie zastanawia, po czym rzekł:

– Domniemywam, że siedzi…

– AURINIE!

– Spokojnie, tylko żartowałem – Aurin pogładził ptaka po czarnych piórach – Zdaje mi się, że oswoiłem prawdziwą sowę.

– Jak ci się to udało? – spytał Nataniel – Pokaż mi ją…

Podbiegł do sowy i spróbował ją pogłaskać, ale ta kłapnęła złowrogo dziobem, zerkając na niego spode łba.

– Chyba musi się do ciebie przyzwyczaić – mruknął Aurin, kiedy Nataniel cofnął rękę i popatrzył na nią z wyrzutem.

– A do ciebie to niby kiedy się przyzwyczaiła? – burknął.

– Spotkaliśmy się parę razy – odparł Aurin, a sowa zahukała potwierdzająco.

– Możemy ruszać! – zawołała Gwenael, która siedziała już na wozie razem z Odilem.

– Chodź – powiedział Aurin do Nataniela – Przedstawimy reszcie naszą nową przyjaciółkę…

*

Sowa nie pozwoliła się dotknąć nikomu prócz Aurina. Najbardziej nie lubiła Gwenael, co bardzo zdziwiło Nataniela. Odil uważał, że najwidoczniej sowie nie podoba się to, że obie mają skrzydła. Kiedy już wszyscy nacieszyli się widokiem ptaka, nadszedł czas, aby kontynuować podróż. Tak więc ruszyli przed siebie, przemierzając górskie szlaki i podziwiając wspaniały jesienny krajobraz… Pogoda sprzyjała im przez kolejne trzy dni, dzięki czemu dotarli na skraj Złotych Gór, gdzie szczyty były mniejsze i nie okrywał ich śnieg. Niestety czwartego dnia dopadły ich szare chmury, z których lunął deszcz, od czasu do czasu przeplatając się z błyskawicami…

*

– Cholerna burza! – warknął Nataniel, gdy wszyscy siedzieli w namiocie, który Gwenael rozpięła nad wozem – Dobrze, że miałaś przy sobie ten namiot, bo inaczej musielibyśmy siedzieć pod jakiś drzewem, cali mokrzy i upaprani błotem…

– A tak siedzicie na ciepłym, suchym wozie – dokończyła za niego Gwenael – Miodu?

– Chętnie – odparł.

Cała czwórka (a licząc sowę – piątka) siedziała tak przez chwilę, popijając miód i pojadając owoce.

– Ej, elfiska, chyba się rozpogadza – powiedział nagle Odil. Wszyscy zamilkli. Rzeczywiście, huk wiatru i bębnienie deszczu, który uderzał o powierzchnie namiotu, zaczęły słabnąć, aż w końcu ucichły. Aurin wyjrzał z namiotu i zobaczył, jak przez morze chmur przebijają się promienie słońca.

– Chyba będziemy mieć słoneczny wieczór – oświadczył.

*

Po godzinie chmury znikły i nad podróżnikami rozpostarło się ciemno-lazurowe niebo. Cała piątka spoglądała na nie od czasu do czasu, siedząc wokół ogniska.

– Chyba nie będziecie mieć nic przeciwko, jeżeli rozprostuje przez chwilę skrzydła? W końcu jedziemy już od kilku dni… – oświadczyła nagle Gwenael.

– Ależ skąd! – wypalił natychmiast Nataniel. Dziewczyna uśmiechnęła się, a potem rozwinęła skrzydła, które zalały wszystko srebrną poświatą, i wzbiła się w powietrze… Nataniel obserwował ją z otwartymi ustami, a gdy znikła im z oczu, zwrócił się do Aurina.

– Ona jest niesamowita, co nie?

– Heh… – Aurin westchnął – Wszystkie aury są niesamowite, Natanielu. Założę się, że to pierwszy, jakiego widziałeś, prawda?

– No tak… – szepnął Nataniel – Ale jeśli wszystkie aury są takie jak ona, to przeprowadzam się do Arivionu.

– Nie wytrzymałbyś tam długo – zaśmiał się Aurin – wyobraź sobie świat, gdzie każdy bez przerwy bawi się, tańczy, pije wino i śpiewa…

– Wspaniały świat! – zawołali Nataniel i Odil, a oczy im zabłysły.

– No może… ale na pewno nie na elfi organizm. Po tygodniu masz takiego kaca, że nie możesz się podnieść z łóżka, a głowa pęka ci z bólu.

– To jak te aury tam wytrzymują? – zdziwił się Odil.

– No wiecie… one mają bardzo mocne głowy – Aurin zachichotał – I w końcu są nieśmiertelne.

– CO?! – wrzasnął Nataniel tak, że sowa, która siedziała na ramieniu Aurina, podskoczyła i popatrzyła na niego z wyrzutem.

– Nie wiedziałeś? – zdumiał się Aurin – Aury są nieśmiertelne… Nasza droga przyjaciółka Gwenael ma zapewne coś koło stu lat, a może nawet więcej, kto to wie…

– Ale… ale… – Nataniel wytrzeszczył na niego oczy – no ale jak? Przecież mówiłeś mi niedawno, że nikt na tym świecie nie jest nieśmiertelny…

– No wiesz, bardziej chodziło mi o to, że nie ma na tym świecie kogoś, kogo nie dałoby się zabić. Aury żyją wiecznie, ale mogą zginąć od miecza tak samo jak każdy elf.

– Aha – bąknął Nataniel, spoglądając na Gwenael, która właśnie wyłoniła się zza niewielkiej chmury i rozbłysła na niebie jak gwiazda

– Skąd te aury wzięły się w Eleriorze? – mruknął Odil.

– Nikt nie jest tego pewny, ale istnieje kilka legend, które wyjaśniają ich pochodzenie… Na pewno słyszeliście niektóre z nich? – spytał Aurin, ale Odil i Nataniel pokręcili przecząco głowami, więc westchnął i zaczął opowiadać:

– Jedna z najbardziej rozpowszechnionych legend głosi, że aury stworzył Bóg Światła. Podobno kiedy spostrzegł, jak wiele zła panoszy się po świecie, zszedł z niebios i zaczął się przechadzać brzegiem Nieskończonego Oceanu, spoglądając na gwiazdy… Gdy nastał ranek i promienie słońca ozłociły fale, sprawił, że z morskiej piany wyłoniły się cudowne istoty. Były podobne do elfów, ale miały złote włosy i piękne skrzydła, od których biło srebrne światło. Nazwał je aurami i nakazał im chronić świat od zła…

– Wow! – mruknął Nataniel.

– Niezłe – dodał Odil.

– Tak – Aurin uśmiechnął się – Wszakże inna legenda mówi, że na początku stworzenia między złem a dobrem rozegrała się wielka bitwa. Gdy walki dobiegły końca, a pył bitewny opadł, Bóg Jedności wybrał stu najwaleczniejszych elfów i w nagrodę za ich męstwo i odwagę podarował im niezwykłą urodę, wspaniałe skrzydła i wieczne życie. Wraz z upływem czasu owych elfów nazwano aurami…

Aurin wziął głęboki wdech i spojrzał na gwiazdy, między którymi szybowała Gwenael.

– Jest jeszcze kilka innych historii, ale nikt nie wie, która z nich jest prawdziwa – oświadczył po chwili – Pochodzenie aurów ciągle stoi pod znakiem zapytania… W każdym bądź razie, zamiast rozgryzać tajemnice genealogii aurów, powinniśmy się raczej skupić na naszym głównym zadaniu…

– A jakież niby jest to nasze główne zadanie? – przerwał mu Nataniel.

– No jak to… – zdumiał się Aurin – Dowiedzieć się czym jest to coś…

Wskazał różdżkę, która leżała na wozie.

– Myślałem, że cię zafascynowała, Natanielu? – dodał.

– To CIEBIE ona zafascynowała – warknął Nataniel – Ja od samego początku uważam, że coś z nią jest nie tak… Może zapomniałeś, ale kiedy ją znalazłeś, o mało cię nie zabiła!

Zrobił naburmuszoną minę, choć tak naprawdę nie był zły… Po prostu bał się różdżki i dreszcz przechodził mu po plecach za każdym razem, gdy Aurin ją chwytał. Kiedy pomyślał, że to, co miało miejsce w tej podziemnej komnacie, powtórzy się, jego serce ściskało się z przerażenia. Nie miał zamiaru przechodzić tego jeszcze raz… Co to, to nie! Aurin nie rozumiał jego obaw. Rzeczywiście, to co zdarzyło się w zamku króla Nifaela, nie było zbyt przyjemne, ale potem różdżka sprawowała się bardzo, bardzo dobrze… Te kąśliwe uwagi drażniły go, ale wiedział, że Nataniel zachowuje się tak tylko dlatego, bo się o niego boi, więc nie miał mu ich za złe…

– Natanielu, uwierz mi, różdżka jest już w stu procentach bezpieczna. Naprawdę warto się dowiedzieć o niej co-nieco… Czuje, że drzemie w niej wielka potęga – oświadczył spokojnie, a potem wstał, podszedł do wozu i sprawił, że ciarki znów przebiegły Natanielowi po karku, gdyż chwycił różdżkę.

– To… – oświadczył, poklepując ją po trzonie – …jest czymś naprawdę niezwykłym.

Ledwo to powiedział, powietrze wokół niego zadrżało dziwnie, a potem cały świat zaczął wirować! Aurin nie wiedział, co się dzieje… Nagłe zdziwienie sparaliżowało mu mięśnie. Uniósł się w powietrzu, patrząc, jak ziemia i niebo krążą wokół niego, jakby był w wielkim tornadzie… Co się dzieje? Pomocy? Niech ktoś mnie stąd wyciągnie! Nagle różdżka rozbłysła fioletem i Aurin uderzył stopami o trawę z taką siłą, że kolana się pod nim ugięły i upadł na ziemię… Myślał, że już po wszystkim, ale po chwili wytrzeszczył oczy ze zdumienia… Noc znikła! Na niebie jaśniało słońce…

 

Rozdział 10

Do Difer!

Suriner (w myślach):

Czujecie to? To dziwne mrowienie na całym ciele?

Raviel i Silea:

Tak

Suriner:

Co to znaczy?

Silea:

Dzieje się tak, gdy w pobliżu zostanie uwolniona jakaś potężna moc… Dawno czegoś takiego nie czułam

Suriner:

A co jeśli… jeśli Aurinowi udało się opanować moc tej różdżki, o której tyle myślicie i którą musicie dostarczyć swojej Pani?

Raviel (z gniewem):

Naszej Pani! Teraz jesteś jednym z nas Surinerze! Nie zapominaj o tym!… A co się tyczy Aurina… Żaden elf nie jest w stanie pojąć, czym jest Tęcza… Jej moc wykracza poza zdolności zwykłych śmiertelników

Suriner:

Ale to jest Aurin Salvatore Valerius! Zniszczył połowę Firi Girung i zabił mojego ojca!

Raviel (z gniewem):

Twoja Wilcza Paszcza została stworzona przez elfów i przez nich mogła zostać zniszczona! Tęcze stworzyły istoty znacznie mądrzejsze i potężniejsze i tylko one mogą jej użyć!

Silea:

Przestańcie się kłócić! Lećmy… Difer już niedaleko. Niedługo różdżka trafi do naszych rąk…

*

Poderwał się z ziemi i rozejrzał wokoło, a serce biło mu jak młotem… Nigdzie nie było Nataniela i Odila, znikło ognisko i wóz Gwenael! Otoczenie też się zmieniło – drzewa, które do tej pory były złote, brązowe i żółte, zrobiły się zielone… Ziemia była sucha, tak jakby nie padało od kilku tygodni. Wszystko wskazywało na to, że w tym miejscu, gdziekolwiek się ono znajdowało, panuje lato. Aurin wziął głęboki wdech. Zdziwienie mieszało się w nim z przerażeniem. Jak się tu dostał? Jakim cudem znalazł się w miejscu odległym od Złotych Gór o tysiące mil? Chwilkę… Aurin wysilił szare komórki i zaczął sobie przypominać to, czego uczył się kiedyś o światach Elerioru… Gdzie panuje lato, gdy w Eleriorze zbliża się zima? Chyba w Belegriadzie, ale ta kraina to przecież jedno wielkie miasto. Natychmiast zauważyłbym, że się tam przeniosłem… Zaraz, to coś się stało, kiedy dotknąłem różdżkę?! Ona musiała mnie tu teleportować! Tylko po co to zrobiła?… Ale nie czas o tym myśleć, muszę się skupić na swoim położeniu? Gdzie teraz panuje lato? W Arivionie? Nie, tam zawsze jest wiosna, a do tego cała kraina skąpana jest w złotej mgle, a tu niczego takiego nie ma. Zarda na pewno nie, tam cały czas trwa noc, a wszędzie leżą tylko kamienie i piach… Może Tamilon? Tak! To chyba on, tam powinno być lato… Muszę kogoś znaleźć i upewnić się… Podobno zwierzęta w Tamilonie potrafią mówić, na pewno spotkam jakiegoś ptaka, który będzie mógł mi coś powiedzieć… Dobra, idę! Jak postanowił, tak zrobił… Patrząc na gęstwinę, ruszył przed siebie…

Szedł i szedł, a przeczucie, że jest w krainie mówiących zwierząt, ciągle w nim rosło, bo Tamilon to świat, który porasta gigantyczna puszcza, a on jak na razie napotkał tylko drzewa i krzewy… Niestety, po chwili jego teoria runęła w gruzach – przedarł się właśnie przez skupisko rododendronów, gdy jego oczom ukazała się brukowana droga. Problem tkwił w tym, że w całym Tamilonie nie było ani jednej bukowanej drogi, co oznaczało, że jedynym miejscem, w którym mógł się znaleźć, był Elerior. Ale jeżeli jestem w Eleriorze, to nie przeniosłem się jedynie w przestrzeni, ale także w czasie! Jak tylko to pomyślał, coś ścisnęło mu wnętrzności. Zbladł i spojrzał na różdżkę.

– Coś ty ze mną zrobiła? – spytał drżącym głosem.

Wtedy usłyszał jakieś głosy. Ktoś zbliżał się alejką. Szybko schował się za najbliższym krzakiem i czekał. Po chwili zza zakrętu wyłoniła się grupka elfów. Aurin zmrużył oczy i przyjrzał im się… Byli tam starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni. Wszyscy nieśli tobołki lub ciągnęli wozy, które były obładowane przeróżnymi rzeczami. Niektórzy byli ranni – mieli nadpalone szaty, a na ich ciele lśniły poparzenia. Za nimi szli następni… Zza zakrętu wychodziło ich coraz więcej – wyglądali podobnie albo nawet gorzej. Orszak rósł i jak na razie nie było widać jego końca, choć drogą szło już kilkaset elfów! Aurin wybałuszył na nich oczy. Kim oni są? Co im się stało?! Dlaczego wszyscy idą w jedną stronę?… Kiedy pierwsze elfy przeszył obok jego krzaka, usłyszał strzęp rozmowy:

– Widziałam, jak cały mój dom staje w płomieniach… Nic się nie uchowało, spalił wszystko, co do najmniejszego kamienia – wyszeptała przygarbiona staruszka do dziadka, który miał głowę obwiązaną zakrwawionym bandażem.

– Droga pani – jęknął dziadek – ja musiałem patrzyć, jak ogień pochłania mojego wnuka… Nie mogę zapomnieć wyrazu jego twarzy! Był taki przerażony…

Rozpłakał się. Oboje przystanęli przy krzaku, a staruszka poklepała go po plecach. Aurin zerknął na nich i po krótkim namyśle wyszedł ze swojej kryjówki. Ani staruszka, ani dziadek nie zareagowali na to, że tuż obok nich zmaterializował się jeszcze jeden elf.

– Przepraszam – zaczął powoli Aurin – co się stało? Skąd uciekają ci wszyscy ludzie?

Nie zwrócili na niego uwagi, jakby był powietrzem. Nie żywił do nich urazy… W końcu tyle im się przydarzyło.

– Wybaczcie, ale ja tylko chciałbym wiedzieć… – wyciągnął dłoń, żeby poklepać dziadka po ramieniu, ale wtedy wydarzyło się coś, co sprawiło, że serce podskoczyło mu do gardła… Jego palce po prostu przepłynęły przez ciało mężczyzny! Spojrzał na nie, zgiął je parę razy i sprawdził drugą dłonią, czy rzeczywiście są na swoim miejscu… Czuł je, więc wszystko powinno być w porządku, ale skoro tak jest, to dlaczego nie mógł dotknąć tego dziadka?

Powoli wyciągnął drugą dłoń i spróbował dotknąć staruszki… Powtórzyło się! Jego palce przepłynęły przez jej głowę jak przez mgłę!

– Chodź, musimy iść dalej – powiedziała nagle staruszka. Choć zrobiła to cicho, Aurin podskoczył. Dziadek zerknął na nią, przytaknął i oboje przyłączyli się do tłumu. Aurin patrzył, jak się oddalają, a serce kołatało mu w piersi. Obrzucił swe dłonie krótkim spojrzeniem, a potem, nie wiedząc za bardzo, co robi, stanął po środku drogi…

Nikt go nie zauważył. Elfy przechodziły przez niego, jakby go tam w ogóle nie było! I wtedy to do niego dotarło… Jego tam nie ma! To nie jego czas, nie jego rzeczywistość! Jest tylko obserwatorem. Różdżka pokazuje mu coś, co dzieje się w przeszłości, przyszłości albo nawet w innym wymiarze! Znalazł się w miejscu, w którym tak naprawdę nie istnieje…

Jego rozmyślania przerwało nagłe poruszenie – drogą nadjeżdżało dwóch jeźdźców, którzy wywrzaskiwali jakąś widomość. Miny mieli takie, jakby coś ich śmiertelnie przeraziło…

– UCIEKAJCIE! NIECH WSZYSCY UCIEKAJĄ DO LASU! RATUJCIE SIĘ!

– Co się stało? – spytał wysoki mężczyzna, który stał kilka stóp od Aurina.

– ON SIĘ ZLBIŻA! OGNISTY PTAK NADLATUJE! UCIEKAJCIE!

Za nim jeździec skończył mówić, przerażony tłum zaczął krzyczeć i pokazywać palcami pobliski szczyt, zza którego wyleciało coś niesamowitego. Z początku przypominało gigantycznego orła, który miał złoto-czerwone upierzenie… Dopiero po chwili Aurin zdał sobie sprawę, że ptak płonie, albo raczej, że jest uformowany z płomieni! Przeleciał nad lasem, wzbudzając panikę wśród elfów. Wszyscy rzucili się do ucieczki. Aurin przyglądał im się. Sam nie uciekał, bo od kiedy odkrył, że w tym świecie tak naprawdę go nie ma, niczego się już nie bał – w końcu nic nie mogło mu się stać. Rozglądał się tylko, a po chwili igła żalu boleśnie przeszyła mu serce – orzeł zanurkował i zalał ogniem drzewa, między które uciekły elfy. Las błyskawicznie zajął się płomieniami, które syczały wściekle, chłonąc trawę, krzewy, korzenie, pnie i gałęzie… Aurin usłyszał straszliwe krzyki i poczuł, że igła sprawia mu coraz większy ból. Orzeł wzbił się w powietrze, zatoczył pętle na niebie, runął w dół i roztrzaskał się na wierzchołku góry, zza której uprzednio się wyłonił…

Huknęło, ziemia zadrżała, a szczyt po prostu wybuchnął! Ptak uniósł się nad nim z radosnym piskiem, a potem powrócił do niszczenia lasu. Aurin spoglądał na niego z przerażeniem. Płomienie już go otoczyły, ale on się nimi nie przejmował… Nawet ich nie czuł. Nagle jakiś mężczyzna wybiegł z gorejącego lasu, wrzeszcząc i wymachując rękoma. Aurin spojrzał na niego i coś przewróciło mu się w żołądku – elf się palił! Od stóp do głowy skąpany był w ogniu, a jego ciało zaczęło się już zwęglać. Biegł prosto na Aurina, a choć nie mógł go dotknąć, poszukiwacz cofnął się. Mężczyzna upadł na ziemię, drgając w konwulsjach, a po chwili przestał się poruszać… Aurin nie mógł od niego oderwać oczu, mimo że widok był przerażający. Powoli zbierało mu się na wymioty. Błagam, niech mnie ktoś stąd zabierze! Ja nie chcę tego oglądać! Niech to się skończy!

Drzewa zafalowały, gdy orzeł wylądował kilka metrów od niego. Aurin wstrzymał oddech – złote ślepia zatrzymały się na nim, tak jakby ptak go dostrzegł… Ale przecież to niemożliwe, mnie tu nie ma! Orzeł pochylił się nad nim i przez chwilę obaj patrzyli sobie w oczy. Później rozdziawił dziób i rzucił się do ataku…

– AURINIE!

Przez kilka sekund widział tylko, jak płomienie szaleją wokół niego, a potem zobaczył Nataniela i upadł na ziemię, którą okrywały opadłe liście…

*

Wreszcie się skończyło, pomyślał Vavian. Szedł właśnie drogą, która wiła się poprzez zielone pola, gdy poczuł, jak całe ciało mu mrowieje. Zatrzymał się i czekał, aż uczucie minie. Wiedział, co to oznacza – różdżka musiała uwolnić bardzo silną energię… Tylko dlaczego to zrobiła? Co takiego się wydarzyło? I czemu Eliana się nie pojawia? Od kiedy kazał jej obserwować wiwery, nie dała znaku życia… Czyżby coś jej się stało? A może… znalazła tych elfów i okazało się, że wcale nie są po stronie lodowych jeźdźców, a ona prowadzi ich teraz do Difer? Ale to byłoby takie nieprawdopodobne… Kim mogli być ci dwaj, jeśli nie sługami ? Przecież nie mogli znaleźć różdżki przypadkiem! Ktoś musiał im o niej powiedzieć i dać im kamienny klucz! Te elfy nie mogą być zwykłymi podróżnikami, to wręcz niemożliwe! Ale skoro tak jest, to znaczy, że Elianę złapano i dziewczyna może już teraz nie żyć…

Vavian wziął głęboki oddech i uspokoił myśli, które coraz bardziej napierały na jego umysł. Tylko czas przyniesie rozwiązanie. Póki co, nie trzeba się zamartwiać, pomyślał, a potem wznowił podróż do Difer, które żarzyło się w ciemności tysiącami świateł…

*

Aurin stanął na czworakach i kaszlnął kilka razy. Do jego nozdrzy wdarł się zapach dymu i siarki, jakby naprawdę zaatakował go ognisty ptak. Powoli podniósł głowę i zobaczył Nataniela, który leżał przed nim, ściskając w dłoniach tęczową różdżkę i patrząc na niego z przerażeniem. Gwenael i Odil stali z boku i wytrzeszczali na nich oczy…

– C-co… co się stało? – spytał Aurin zachrypniętym głosem. Nikt mu nie odpowiedział. Wszyscy robili tylko przerażone miny. Nagle zauważył, że Nataniel ma poparzone dłonie… Na jego palcach widniały czerwone opuchnięcia i bąble.

– Natanielu! Twoja skóra! – wykrzyknął. Nataniel spojrzał na swoje dłonie i syknął tak, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z bólu, który wywoływały poparzenia. Gwenael podbiegła do niego, wyjmując z kieszeni swoje flakoniki.

– Co się stało? – powtórzył ze strachem Aurin, siadając.

– Jak to, co się stało! – jęknął Odil – Zacząłeś się jarać, w mordę elfa!

– JA się zacząłem…? – Aurin wybałuszył na niego oczy, a później obejrzał się, ale nigdzie nie znalazł żadnego poparzenia ani nadpalonego ubrania.

– Tak, zacząłeś! – warknął Odil – My patrzymy, a ty poklepujesz tą różdżkę i nagle stajesz w płomieniach i unosisz się w powietrzu… Znaczy się, te płomienie tak wokół ciebie wirowały… Myśleliśmy, że już po tobie!

Aurin zaniemówił. Serce znów zaczęło mu łomotać… Myślał, że przeniósł się w czasie, a tymczasem unosił się wśród płomieni… Ale to mu się nie uroiło! Widział płonącego ptaka i tych wszystkich elfów, tak, jak teraz widzi Nataniela! Nie miał żadnego przywidzenia! Różdżka naprawdę pokazała mu coś z przyszłości albo przeszłości! Ale skoro cały czas był tutaj, to znaczy, że musiał to zobaczyć we własnym umyśle! Różdżka przeniosła w czasie jego myśli!

– A… czy widzieliście takiego wielkiego, ognistego ptaka?

– Ognistego ptaka? – zdziwił się Nataniel – Nie, jedyny ogień, jaki widzieliśmy, to ten, który mało cię nie usmażył! Może nie zauważyłeś, ale byłeś w płomiennej kuli!

– Ale… ja go widziałem… Widziałem setki elfów i płomiennego ptaka… Musiałem patrzyć, jak oni płoną… – wyszeptał Aurin. Po jego słowach zapadła złowieszcza cisza. Nataniel, Odil i Gwenael wpatrywali się w niego przerażeni. Zaczął sobie wyobrażać, co o nim myślą… Pewnie uważają go za wariata, w końcu gada o umierających elfach i płonących ptakach, które tylko on widział. On sam nie był pewien, czy mu nie odbiło.

– Aurinie? – mruknęła Gwenael.

– Czy ty pamiętasz cokolwiek z tego, co tu się działo? – spytał Nataniel. Aurin pokręcił głową.

– Nie… nic nie pamiętam – szepnął. Znowu nastała chwila ciszy.

– Aurinie… – Gwenael podeszła do niego powoli, a on pomyślał, że po prostu boi się do niego zbliżyć – Co widziałeś, kiedy to się działo?

Spojrzał na nią i spostrzegł, że ma przepiękne złote oczy, w których czaiła się dobroć. To napełniło go dziwną odwagą. Wziął głęboki oddech, a potem opowiedział im wszystko, co zobaczył…

*

– Stać, kto idzie!? – zawołał złotowłosy elf, który strzegł bramy Difer. Vavian zatrzymał się na środku kamiennego mostu, jaki wisiał na rzeką, która oddzielała zielone pola od miasta.

– Jestem czarodziejem – oświadczył – Mam do załatwienia w mieście ważną sprawę.

– A jaka to niby jest ta ważna sprawa? – spytał podejrzliwie drugi strażnik, który był trochę bardziej krępy od towarzysza.

– Chciałbym sobie sprawić różdżkę – odparł Vavian.

– A ma pan jakiś dowód na to, żeś pan czarodziej? – mruknął złotowłosy z ciekawością.

– Oczywiście – Vavian sięgnął do kieszeni płaszcza i po chwili wyjął z niej kilka złotych monet.

– O nie! – wrzasnął krępy – Nie przekupi nas pan, co to, to nie!

– Wcale nie zamierzałem – Vavian uśmiechnął się – Ja tylko chciałem pokazać, że naprawdę jestem czarodziejem.

Monety zadrżały dziwnie, a potem uniosły się w powietrzu, rozbłysły złotym światłem i zaczęły zataczać wielkie koła nad głowami elfów, poruszając się coraz szybciej i szybciej. Strażnicy obserwowali je z rozdziawionymi ustami. Nagle Vavian pstryknął palcami i pieniądze podzieliły się na dwie kupki, które wpadły im do kieszeni.

– Czy taki pokaz magicznych mocy wystarczy za dowód, że jestem czarodziejem? – spytał, a uśmiech na jego twarzy poszerzył się. Zdumieni strażnicy pokiwali głowami.

– Ależ oczywiście… – wyjąkał złotowłosy – Ale my nie… To znaczy, zazwyczaj nie otwieramy bramy w nocy… No ale dla szanownego czarodzieja chyba… chyba możemy zrobić wyjątek.

– Och, nikt wam nie będzie miał tego za złe… – Vavian zrobił słodką minę – Z resztą, od kiedy to strażnicy zrobili się tacy podejrzliwi? Kiedyś wystarczyło powiedzieć, że jest się czarodziejem, a już otwierano bramę…

– Ale kiedyś było bezpieczniej na tym świecie – przerwał mu smutno strażnik.

– A czemuż to teraz nie jest bezpiecznie?

– Bo wszędzie włóczą się potwory, ostatnio coraz więcej ich tutaj, wychodzą ze swoich kryjówek i pokazują, że już się nie boją.

– Potwory? – Vavian ściągnął brwi.

– Tak, panie czarodzieju – westchnął krępy – Niedawno zaczęły nawiedzać te ziemie jak zaraza. Czuję w kościach, że coś się święci, coś naprawdę strasznego… Zbliża się wielkie zło, być może tak wielkie, jak te, które nawiedziło nas przed tysiącem lat. Przed nami trudne czasy…

– Proszę go nie słuchać – zaśmiał się złotowłosy – On to uwielbia czasami takie bajki opowiadać, żeby dzieci straszyć, ale nie ma w tym krztyny prawdy.

– Mylisz się! – zabuczał krępy – W tych, jak ty to powiedziałeś, „bajkach” kryje się sporo prawdy i prędzej czy później wyjdzie ona na jaw!

– Tak, tak, oczywiście – zadrwił złotowłosy – ale my tu gadu-gadu, a tymczasem pan czarodziej pewnie chciałby przejść, prawda? Lepiej zrobimy, jak otworzymy bramę, zamiast opowiadać stare historyjki.

– No to otwieraj sobie ją – burknął krępy. Złotowłosy podszedł do bramy, podniósł długą halabardę i stuknął nią trzy razy w wielki symbol, który był wyryty na odrzwiach i przedstawiał dwie skrzyżowane trąby. Coś kliknęło i brama otworzyła się, ukazując skąpaną w ciemnościach alejkę.

– Zapraszamy do Difer, panie czarodzieju – złotowłosy wyszczerzył zęby.

Vavian podziękował obu elfom, a gdy znalazł się za bramą, pomyślał, że krępy strażnik ma jednak sporo racji i niedługo wszyscy się o tym dowiedzą…

*

– Spojrzał na mnie, choć nie mógł mnie widzieć, bo tam nikt mnie nie widział. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, a później on mnie zaatakował i wtedy wszystko się skończyło – Aurin skończył i zapatrzył się w przestrzeń, a wszyscy mogliby przysiąc, że przez sekundę widzieli ogień w jego oczach. Kiedy na nich zerknął, Odil był blady, Gwenael wyglądała tak, jakby zastanawiała się głęboko nad czymś fascynującym ale i strasznym, a Nataniel siedział z opuszczoną głową, tak że włosy zasłaniały mu twarz, i wpatrywał się w różdżkę, która nadal spoczywała w jego dłoniach. To on odezwał się pierwszy…

– Wszystko skończyło się, kiedy wyciągnąłem ci to cholerstwo z łap! – wskazał różdżkę, a w jego głosie rozbrzmiała wściekłość. Aurin poczuł nieprzyjemne mrowienie na karku i już wiedział, co się za chwilę wydarzy. Szczerze powiedziawszy, spodziewał się tego, jak tylko ta „wizja” dobiegła końca.

– Natanielu… wiem co myślisz, ale…

– NIE! – ryknął Nataniel, a wszyscy aż podskoczyli – NIE MA ŻADNYCH „ALE”! NIE BĘDZIESZ WIĘCEJ CHRONIŁ TEJ PRZEKLĘTEJ RÓŻDŻKI! TO BYŁ JUŻ DRUGI RAZ, KIEDY PRÓBOWAŁA CIĘ ZABIĆ! JAK DOTĄD JEJ SIĘ NIE UDAŁO, ALE MÓWIĄ, ŻE DO TRZECH RAZY SZTUKA, WIĘC MOŻE ZA TRZECIM WRESZCIE JEJ WYJDZIE!

– Natanielu, posłuchaj, to nie tak, ona wcale nie chciała mnie zabić… – zaczął tłumaczyć Aurin, ale Nataniela nie dało się już ułagodzić.

– JAK MOŻESZ CIĄGLE ZA TYM OBSTAWAĆ?! – wrzasnął, a oczy na sekundę wyszły mu z orbit – DOSŁOWNIE PRZED CHWILĄ ZŻERAŁ CIĘ OGIEŃ, KTÓRY Z NIEJ WYSTRZELIŁ, A TY CIĄGLE JEJ BRONISZ! JAK MYŚLISZ, CO BY SIĘ STAŁO, GDYBYM NAGLE NIE WSKOCZYŁ W TE PŁOMIENIE I NIE WYRWAŁ CI JEJ Z RĄK!

Mówiąc to, Nataniel pokazał mu swoje poparzone dłonie. Aurin spojrzał na nie i poczuł dziwny ucisk na sercu… Nataniel wskoczył za nim w ogień! Potraktował go jak własnego ojca! Aurin wiedział, że Nataniel się do niego przywiązał, ale nie wyobrażał sobie, że mógłby dla niego zrobić aż tyle…

– NIE MASZ NAWET POJĘCIA, CO CZUŁEM, KIEDY TY WISIAŁEŚ MIĘDZY TYMI PŁOMIENIAMI, ALBO KIEDY SŁYSZAŁEM, JAK WRZESZCZYSZ TAM, W TEJ UKRYTEJ KOMNACIE! NIE MAM ZAMIARU PRZECHODZIĆ PRZEZ TO JESZCZE RAZ! TO DLA MNIE ZA WIELE… za wiele… Ja, ja nie mogę pozwolić, żeby tobie coś się stało… NIE! NIE POZWOLĘ! TO KONIEC RÓŻDŻKI, CZY TEGO CHCESZ, CZY NIE!

Po tych słowach Nataniel zrobił coś, co poderwało Aurina na równe nogi i zjeżyło mu włosy na głowie – cisnął różdżkę w płomienie, które szalały na palenisku.

– Natanielu, coś ty… – Aurin nie skończył, bo płomienie wystrzeliły wysoko ku niebu, zabarwiły się na niebiesko, a potem zgasły, pozostawiając po sobie smużki dymu i drżące powietrze. Aurin, Nataniel, Odil i Gwenael rozdziawili usta ze zdziwienia, bo między drwami leżała różdżka – była cała i nienaruszona. Aurin podskoczył z radości, a później rzucił się w kierunku ogniska i wyciągnął ją z popiołów. Nataniel zaklął wściekle.

– Natanielu, ta różdżka nie chciała mnie zabić… – oświadczył spokojnie Aurin – Gdyby chciała, to już by to zrobiła. Ona… ona po prostu ostrzega mnie przed różnymi rzeczami i czasami… czasami wychodzi jej to zbyt… energicznie.

Nataniel obrzucił go piorunującym spojrzeniem.

– OSTRZEGA CIĘ?! ZBYT ENERGICZNIE?! AURINIE, TOBIE JUŻ PRZEZ NIĄ ODBIŁO! ZASTANÓW SIĘ! MASZ JAKIEŚ CHORE WIZJE! WIDZISZ OGNISTE PTAKA I PALĄCYCH SIĘ LUDZI! ZROZUM, JEŚLI JEJ NIE WYRZUCISZ, TO CAŁKIEM OSZALEJESZ! JUŻ NIEDŁUGO BĘDZIESZ PRZEKONANY, ŻE ONA DO CIEBIE GADA!

– Bo ona potrafi mówić – wtrącił Aurin, przypominając sobie, jak różdżka ostrzegła go, zanim zaatakowali ich bandyci. Nataniel pobladł.

– Widzę, że już jest za późno… – mruknął – Aurinie… błagam, przejrzyj na oczy! Przecież żadna różdżka NIE GADA…

– Spojrzawszy w przeszłość, dostrzegł swą głupotę!

Wszyscy na polanie zamarli, wlepiwszy oczy w różdżkę. Choć każdemu, prócz Aurina, wydawało się to niemożliwe, nie mogli zaprzeczyć, że ten dźwięczny, kobiecy głos wydobył się z tęczowego kryształu!

– Nie… nie mogę w to uwierzyć – mruknęła Gwenael. Aurin wyszczerzył zęby.

– No to chyba wszyscy zwariowaliśmy, prawda? – wypalił.

– To, że wy dwaj macie nie równo pod kopułą, to ja już wiedziałem, jak tylko mnie złapaliście – bąknął Odil. Nataniel spojrzał na niego, jakby go chciał żywcem usmażyć, po czym wysyczał:

– A my wiedzieliśmy, że jesteś świr, jak tylko cię zobaczyliśmy! A co do różdżki… – zmierzył ją złowieszczym wzrokiem – to skoro nie da się jej zniszczyć, to ją tu zostawimy!

– Nie zostawię różdżki, Natanielu – powiedział stanowczo Aurin.

– ALE AURINIE! ONA…

– Uratowała mi życie.

Wszyscy zamilkli. Nataniel wybałuszył na niego oczy.

– Co zrobiła?! – spytał po chwili.

– Uratowała mi życie – powtórzył twardo Aurin – Gdyby nie ta różdżka, to nawet Gwenael by mnie nie uratowała. Przecież to ona zabiła pierwszego potwora, tego, który o mało nie rozpłatał mi gardła. Gdyby nie różdżka, już byłbym martwy!

Nataniel nie wiedział, co powiedzieć. Stał tylko osłupiały i co chwilę otwierał usta, niczym ryba bez wody.

– To prawda – przyznała Gwenael – Gdyby nie różdżka, ten potwór zabiłby Aurina. Nie zdążyłabym go uratować.

– Ale… ale czy wy tego nie widzicie? Przecież ona jest niebezpieczna! To myślący przedmiot o niewiarygodnej mocy! Nie wiadomo, kiedy będzie chciał kogoś zabić!

– Więc chyba warto się dowiedzieć, prawda? – spytał Aurin.

– Co masz na myśli?

– To samo, co do tej pory – Aurin uśmiechnął się – Musimy dotrzeć do Difer.

Nataniel wywrócił oczami.

– Za nim tam dotrzemy, to cholerstwo może wykończyć ciebie, albo kogoś z nas! To tak, jakby trzymać beczkę z naftą nad ogniskiem!

– Nawet jeżeli tak jest, to nie tobie przypada prawo do decydowania, co należy zrobić z różdżką.

– A niby komu? Tobie?! Może nie pamiętasz, ale obaj znaleźliśmy różdżkę!

– Nie, nie mi. Uważam, że o losie różdżki powinni zadecydować wszyscy uczestnicy tej wyprawy – oświadczył Aurin. Gwenael i Odil spojrzeli na niego zdumieni.

– My też?! – zawołali. Aurin uśmiechnął się życzliwie.

– Tak, wy też. Chcąc, nie chcąc przyczyniliście się do losów naszej podróży, więc uważam, że powinniście mieć głos w tej sprawie.

– Dobra, zgadzam się – warknął Nataniel – Zrobimy głosowanie. Kto jest za tym, żeby kontynuować podróż do Difer i zatrzymać różdżkę?

Aurin i Gwenael podnieśli ręce, choć Gwenael zrobiła to tak, jakby miała spore wątpliwości. Nataniel obrzucił ją oburzonym spojrzeniem. Rozległ się szelest i czarna sowa, która do tej pory obserwowała całą sytuację z drzewa, wzbiła się w powietrze, wylądowała na szczycie różdżki i zahukała głośno. Aurin zerknął na nią i wyszczerzył zęby do Nataniela.

– Przegłosowane. Cztery do dwóch!

– Sowa się nie… Zaraz, jak to cztery? Przecież nawet z sową jest was troje! – oburzył się Nataniel.

– A różdżka? W końcu potrafi mówić – Aurin mignął brwiami.

– To nie fair!

– Życie nie jest fair… A po za tym, nawet jeśli nie liczyć sowy i różdżki, to głos Gwenael jest decydujący.

– Mój? – zdziwiła się dziewczyna – A to dlaczego?

– Choćby dlatego, że uratowałaś naszej trójce tyłki, nie licząc już tego, jak bardzo nam pomogłaś – Aurin obdarzył ją szerokim uśmiechem i Gwenael zarumieniła się. Nataniel spiorunował ich wzrokiem, zrobił się purpurowy, zagryzł zęby, a po chwili wysyczał:

– Niech wam będzie! Ale teraz zarządzam kolejne głosowanie! Kto jest za tym, żeby obwinąć to cholerstwo w szmatę i nie dotykać go, póki nie znajdziemy się w Difer?

Tym razem dłonie podnieśli Nataniel, Odil i Gwenael. Aurin westchnął i zerknął na sowę, która nadal siedziała na złotych latoroślach.

– No to chyba jesteśmy w mniejszości – mruknął, ale w tym samym momencie sowa odbiła się od różdżki i wylądowała na głowie Nataniela, który nie był jednak zbytnio zachwycony z takiego poparcia. Aurin oparł pięści na biodrach i udał obrażonego.

– Więc zostałem sam – burknął z uśmiechem.

 

Rozdział 11

Poznać czarodzieja

– A gdzie się podziała twoja sowa? – zagadnął Nataniel.

– Nie mam zielonego pojęcia – odparł Aurin – Znikła zaraz po wczorajszym głosowaniu i od tamtej pory jej nie widziałem.

– Dziwne… Ale jest coś, co dziwi mnie jeszcze bardziej.

– Co? – bąknął Odil.

– Ty – warknął Nataniel i Odil automatycznie zbladł – Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego ciągle się za nami włóczysz?! Przecież w każdej chwili możesz pójść swoją drogą, a ty tymczasem uczepiłeś się nas jak rzep psiego ogona.

– Ja… te-en tego… no… po pro-rostu też wybie-ieram się… do Di-difer – wyjąkał.

– Czyżby? – Nataniel zrobił groźną minę.

– Och, Natanielu, przestań straszyć naszego biednego Odila – powiedział Aurin – Przecież na kilometr widać, że nasz Odil boi się zostać sam w tych górach. W końcu tyle tu niebezpieczeństw: potwory, bandyci… Lepiej trzymać się dwójki poszukiwaczy i aura, prawda Odilu?

Odil uśmiechnął się krzywo, jakby dostał szczękościsku.

– Wybaczcie, ale muszę wam przerwać tą interesującą dyskusję – wtrąciła Gwenael.

– Och, a ja tak się już wciągnąłem… – zaśmiał się Aurin.

– A o co chodzi? – spytał Nataniel.

– Otóż mam dla was dobrą nowinę – mruknęła.

– Jaką?

– Dotarliśmy na miejsce… Przed nami Difer!

*

Miasto przypominało wielką czarną plamę, którą zrobiono na morzu szarych wzgórz, ale Suriner wiedział, że w dzień wyglądałoby zupełnie inaczej. Wytężył wzrok i nagle coś się stało… Jego źrenice wydłużyły się i wszystko, na co patrzył, zrobiło się wyraźniejsze i jaśniejsze, jakby na niebie pojawiło się kilka dodatkowych księżyców. Dostrzegł zarys dachów i kościelnych wież, a także dwie rzeki, które otaczały miasto. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że może widzieć w ciemnościach. Poczuł dziwną satysfakcję.

– Więc jesteśmy na miejscu – oświadczyła Silea.

– Lecimy prosto do miasta? – spytał Suriner.

– Nie – odparł Raviel – Będziemy je obserwować, a gdy przyjdzie czas i oni się pokażą… Wówczas zaatakujemy i odzyskamy Tęczę.

*

Pierwsze, co rzucało się w oczy, to ogrom Difer. Miasto było ogromne, tysiące szpiczastych dachów błyszczało w słońcu, które właśnie sięgnęło zenitu. Aurin, Nataniel, Odil i Gwenael mogli już dostrzec potężne katedry, uczelnie, targowiska, place, karczmy i domy – wszystko to okalane kamiennym murem. Difer leżało w rozgałęzieniu rzeki, która spływa ze Złotych Gór i dzieliła się na dwie mniejsze, Miriner i Satri. Miriner chroniła południową granicę miasta, Satri – północną. Difer z pewnością było bezpiecznym miejscem, lecz oprócz bezpieczeństwa, miasto oferowało swoim mieszkańcom również sporo atrakcji. Największą z nich były Śpiewające Groty – naszpikowane jaskiniami wzgórze, które górowało nad wszystkimi budynkami.

– No to jesteśmy – mruknęła Gwenael.

– Teraz musimy tylko znaleźć tego czarodzieja – burknął Nataniel.

– Albo to on znajdzie nas – dodał Aurin, zerkając na Odila.

– Czas się przekonać – oświadczył sucho Nataniel – Dobra, jedziemy!

Opuścili zielone wzgórze, z którego podziwiali Difer i wjechali na gościniec. Droga wiodła prosto do wioski, która stała przy południowej bramie. Za drewnianymi chatkami ze strzechą na dachach leżały pola uprawne. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby dojść to wniosku, że wieśniacy o nie dbają – pola były równe i zorane, a rośliny, które na nich rosły, wyglądały naprawdę dobrze. Wieśniacy nie wyglądali gorzej od swoich upraw – byli uśmiechnięci i pogodni. Niektórzy byli tak majętni, że mogli sobie pozwolić na magiczny sprzęt, taki jak samo-orający pług, czy latająca kosa… Życie płynęło tu miło i spokojnie.

Przejechali przez wieś i znaleźli się przed mostem, który wiódł do bramy. Most był szeroki i mocny, więc wóz Gwenael przejechał po nim bez problemu. Krępy i złotowłosy strażnik nie zwrócili na nich zbytniej uwagi, bo w dzień brama była otwarta dla wszystkich. Ten drugi mruknął tylko „witamy w Difer” i cała czwórka znalazła się na głównej alei.

Aleja znacznie różniła się od tej w Lapis – nie było tu straganów, ale były za to brukowane chodniki dla przechodniów, którzy wchodzili i wychodzili z przeróżnych sklepów. Reszta drogi pozostawała dla dorożek, karoc, wozów i koni… Większość przechodniów zamarła na widok Gwenael i jej śnieżnobiałego rumaka.

– Och, zapomniałam – mruknęła Gwenael, a w następnej chwili jej skrzydła zmieniły się w kłąb srebrzystego dymu, który wsiąkł w jej ciało.

– Czemu je chowasz? – spytał Nataniel, robiąc rozczarowaną minę.

– Nie lubię, jak wszyscy się na mnie gapią, to mnie trochę krępuje – odparła, a gdy Nataniel natychmiast odwrócił od niej wzrok, zachichotała cicho.

Za to wierzchowiec, który ciągnął wóz, bardzo lubił, jak wszyscy się na niego gapią, bo wyprężył się dumnie i ruszył na przód. Podczas gdy tłum go podziwiał, Aurin, Nataniel, Gwenael i Odil przyglądali się sklepowym wystawom i szyldom. Prawie wszystkie zawierały coś magicznego. Odila szczególnie interesował sklep z biżuterią, póki jeden z naszyjników, na które się gapił, nie zaczął wrzeszczeć, że ktoś chce go ukraść. Uwagę Aurina przyciągnął wystawa sprzętu do dalekich wypraw. Były tam kije podróżne, które potrafiły wskazać północ, jak się je o to zapytało, plecaki ze skóry bazyliszka, które potrafiły wytrzymać kilkadziesiąt lat podróżowania, a nawet kompasy, które potrafiły doprowadzić do najbliższego miasta, jeśli się zabłądziło. Gwenael zapatrzyła się na sklep ze zwierzętami, z którego spoglądało na nią wiele przeróżnych stworzeń – każde było zamknięte w klatce, pod którymi wisiały złote tabliczki. Jedna z tabliczek, która zdobiła klatkę brązowej sowy z mądrym spojrzeniem, głosiła:

„Nie masz czasu zająć się dzieckiem, kiedy wracasz wieczorem? Kup naszą sowę!

Zna ponad dziesięć tysięcy bajek i około tysiąca kołysanek. Malec zaśnie zanim się obejrzysz!

Niesamowita okazja! Jedynie trzydzieści pięć złotych nukli! Zapraszam!”

– Kiedy on się nauczy, że przeciętna gadająca sowa kosztuje tylko trzydzieści złotych nukli? Za trzydzieści pięć nikt mnie nie kupi… – westchnęła sowa.

– Zawsze powtarzałem, że to idiota – warknął czarny pies w okluarach, który siedział w klatce obok i studiował jakąś książkę. Gwenael zachichotała.

Nataniel zwrócił uwagę na coś zupełnie innego. Jego spojrzenie padło na dwa sklepy, które stały naprzeciw siebie i były pełne świecących gołębi. Nad pierwszym wisiał transparent, gdzie widniał taki oto napis:

WIELKA OKAZJA! UMOWA JEDNEGO DOŁADOWANIA!

Kup gołębia świetlnego u Trivnera!

Doładujesz go tylko raz za 10 ZŁOTYCH NUKLI i możesz wysyłać liściki do znajomych bez ograniczeń przez CAŁY MIESIĄC! Gwarantujemy wielką wytrzymałość ptaków! Nasze gołębie są doładowywane specjalną magiczną energią o unikalnej jakości, dzięki czemu twój przyjaciel, znajomy, czy ukochana osoba otrzymają wiadomość w zaledwie 1 SEKUNDĘ gdziekolwiek na terenie Elerioru!

Pośpiesz się, ilość gołębi ograniczona, być może to twoja ostatnia szansa!

Nad drugim sklepem była wielka tablica, gdzie napisano wielkimi, wyraźnymi literami:

CZEGOŚ TAKIEGO JESZCZE NIE BYŁO!

Umowa naliczania listowego!

Tylko u Rosswelda gołębie same przylatują do sklepu, aby się naładować, a Ty płacisz jedynie za te wiadomości, które wysłałeś – 10 SREBRNYCH NUKLI za jedno wysłanie! Nasze gołębie są bardzo szybkie i bardzo inteligentne, nigdy nie pomylą drogi, zawsze trafią do właściwego adresata! Z okazji nadchodzącego święta złotopiórek mamy również specjalne, złote gołębie, które rozsypują za sobą bajeczne iskry! Podaruj złotego gołębia w prezencie komuś bliskiemu!

Nie czekaj! Kup go już teraz!

Nataniel spojrzał na jednego ze złotych gołębi, który zatrzepotał skrzydłami, rozsypując wokół siebie złote iskry. Skojarzył mu się z Gwenael, bo jej złote włosy były równie piękne. Zerknął na nią i uśmiechnął się. Odwzajemniła uśmiech.

Cała czwórka zatrzymała się przed skrzyżowaniem, co było do przewidzenia, bo przecież nikt nie widział, gdzie szukać czarodzieja. Wszyscy jednocześnie westchnęli i popatrzyli na siebie. Pierwsza przemówiła Gwenael:

– Sądzę, że najlepszym rozwiązaniem będzie zatrzymać się w jakiejś karczmie.

– Tak, chyba tak – mruknął Nataniel – Co o tym sądzisz, Aurinie?

Ale Aurin nie przysłuchiwał się rozmowie. Jego wzrok utkwiony był w pobliskim dachu. Wszyscy tam popatrzyli i rozdziawili usta ze zdumienia. Na rynnie siedziała czarna sowa. Nataniel wskazał ją palcem i mruknął:

– Aurinie, czy to nie…

– Tak, to ona – odparł Aurin.

Sowa zachowywała się co najmniej dziwnie – wymachiwała szalenie skrzydłami i huczała przeraźliwie. Przechodnie gapili się na nią ze zdziwieniem.

– Jej chyba zupełnie odbiła palma – stwierdził Odil. Nagle sowa zaczęła machać skrzydłem w stronę uliczki, która leżała na prawo od skrzyżowania. Aurin, Nataniel, Odil i Gwenael nie wierzyli własnym oczom. Choć wszyscy pomyśleli to samo, tylko Nataniel powiedział to na głos…

– Czy ona chce, żebyśmy skręcili w prawo?

– Tak! – powiedział żywo Aurin – Tak, ona właśnie tego chce! Jedziemy!

– CO?! – zdziwili się Nataniel, Odil i Gwenael.

– Jedziemy w prawo! – powtórzył – Czuję… czuję, że ona doprowadzi nas do tego czarodzieja.

– Skąd możesz to wiedzieć!? – wypalił Nataniel.

– Instynkt poszukiwacza… Ruszajmy!

Skręcili w prawo, a sowa wzbiła się w powietrze. Gdy dotarli do następnego skrzyżowania, już tam była – siedziała na najwyższym balkonie kilkupiętrowej kamienicy, pokazując skrzydełkiem, żeby skręcili w lewo. Tym razem zrobili to bez zbędnych komentarzy… Było tak jeszcze kilka razy. Sowa wskazywała im drogę przy każdym skrzyżowaniu. W prawo, w lewo, prosto, znowu w lewo, prosto, w prawo… – jechali tak, aż wreszcie trafili do niewielkiej uliczki. Od razu wiedzieli, że są na miejscu, bo sowa, zamiast lecieć do następnego skrzyżowania, wylądowała na szyldzie trzypiętrowej karczmy, która przypominała pałacyk – miała białe ściany, błyszczący dach i malutką wieżyczkę w każdym rogu. Obok niej stało coś, co przypominało niewielką stodołę, gdzie mieszkańcy gospody mogli zapewne zostawiać swoje konie. Szyld, który wisiał nad głównym wejściem przedstawiał malunek czarnej sowy, nad którą widniał napis:

Pod czarną sową

– Więc ona chciała po prostu, żebyśmy zobaczyli ją na szyldzie? – Nataniel zrobił zawiedzioną minę.

– Nie sądzę – odparł Aurin.

Gdy zatrzymali się przy karczmie, sowa wypięła dumnie pierś, a potem wzbiła się w powietrze i wleciała do środka przez okno na drugim piętrze.

– Więc co teraz robimy? – burknął Nataniel.

– Jak to co – Aurin uśmiechnął się – Wynajmiemy pokój.

*

Wnętrze karczmy wyglądało jeszcze lepiej – za głównymi drzwiami mieściła się wielka jadalnia. Podłoga była tutaj z wypolerowanych paneli, z sufitu zwisały szklane żyrandole, a przepiękne stoliki i krzesła, które zastawiały pomieszczenie, wyglądały na ręcznie rzeźbione…

– Trza przyznać Aurinie, że ta twoja sówka ma gust – bąknął Nataniel.

Przy wejściu stała lada, na której leżała złota tabliczka z napisem „RECEPCJA”. Siedział za nią młody chłopak, który podniósł się z krzesła, okrążył ladę i podszedł do nich, jak tylko drzwi się otworzyły, a oni weszli do środka.

– Dzień dobry! Czym mogę służyć? Mają państwo zarezerwowany stolik? Jeśli nie, to żaden problem, na pewno znajdzie się jakiś wolny – wypalił zapalczywie.

– Eee… nie, my szukamy pokoju – powiedział Aurin.

– Ach, pokoju! – zakrzyknął recepcjonista – Oczywiście, mamy kilka wolnych pokoi. Proszę za mną!

– Przepraszam – mruknęła Gwenael.

– Tak?

– Na zewnątrz stoi mój wóz razem z koniem…

– Oczywiście! Zaraz się tym zajmę, droga pani – oświadczył recepcjonista. Gwenael zarumieniła się, ale Nataniel spojrzał na niego jak na natrętnego insekta – Fibi! FIBI! Gdzie jesteś?! Trzeba się zająć koniem!

– Już idę!

Zza drzwi na drugim krańcu pomieszczenia wybiegł kilkunastoletni chłopczyk, który miał brązowe włosy i okropnie dużo piegów na nosie. Po stanie jego ubioru szybko można było wywnioskować, że większość czasu spędza w stajni.

– Zajmij się koniem! – rozkazał mu recepcjonista.

– Robi się – mruknął Fibi, a w następnej chwili zniknął za drzwiami.

– A ja proszę za mną – recepcjonista wyszczerzył zęby i zaprowadził ich do drewnianych schodów, które mieściły się w rogu sali. Wspięli się po nich na trzecie piętro i weszli do długiego korytarza, w którym było siedem par drzwi. Na każdych wisiał złoty numerek, poczynając od 15, na 21 kończąc. Recepcjonista wskazał drzwi numer piętnaście i powiedział:

– Tu jest przytulny, jednoosobowy pokoik. Jedno łóżko, szafa, stolik, kominek, lustro, umywalka… Wszystko, czego tylko potrzeba.

Gwenael otworzyła drzwi, zajrzała do środka, uśmiechnęła się i oświadczyła:

– Jest w porządku, biorę go.

– Wspaniale! – wykrzyknął recepcjonista – Proszę, oto klucz.

– Dziękuję – powiedziała i wzięła od niego złoty kluczyk.

– Rozumiem – recepcjonista odwrócił się do Aurin, Nataniela i Odila – że panowie życzą sobie trzyosobowy pokój?

– Dobrze pan rozumie – odparł Aurin.

– A więc zapraszam pod numer siedemnaście – powiedział recepcjonista – to bardzo przestronny pokój z trzema łóżkami i oddzielną łazienką.

Wszyscy podeszli do drzwi ze złotą siedemnastką. Recepcjonista otworzyła je i Aurin, Nataniel, Odil i Gwenael ujrzeli wielką komnatę, która wystrojem przypominała jadalnie. Były tu trzy łóżka – każde z baldachimem, który unosił się na czterech rzeźbionych kolumienkach.

– Bierzemy! – oświadczył natychmiast Aurin.

– Cudownie – recepcjonista był w siódmym niebie – Oto klucz. Życzą sobie państwo czegoś jeszcze? Może coś do jedzenia lub picia?

– Nie, na razie dziękujemy, może pan odejść – powiedział Aurin, choć Nataniel już otwierał usta, jakby chciał sobie czegoś zażyczyć. Recepcjonista ukłonił się nisko i opuścił pokój.

– Dlaczego go przegoniłeś? Ja bym bardzo chciał coś zjeść! – warknął Nataniel, gdy kroki recepcjonisty ucichły.

– Jakbyś zapomniał Natanielu, mamy tu coś ważniejszego do zrobienia.

– Co? – Nataniel zrobił zdumioną minę. Aurin westchnął.

– Czekaj, niech się zastanowię… Odnaleźć czarodzieja?

– No ale chyba nie tutaj, w karczmie! – naburmuszył się Nataniel.

– Właśnie tutaj – rzekł stanowczo Aurin – A, jeśli się nie mylę, to dokładnie tam!

Wyszedł z pokoju i wskazał drzwi na samym końcu korytarza, gdzie wisiało złote 21.

– Tam? – tym razem Odil zrobił zdumioną minę – A niby dlaczego tam, w mordę elfa?

– Bo to do tamtego pokoju wleciała sowa – oznajmił Aurin.

*

Stali na szczycie góry, z której rozciągał się przepiękny widok zielone wzgórza, między którymi leżało Difer. Wprawdzie miasto wyglądało stąd jak wielka kałuża, ale to nie oto chodziło. Raviel i Sileja mieli własne sposoby, żeby je obserwować. Odległość się dla nich nie liczyła. Ważne było to, żeby być blisko miasta… Suriner to wiedział. Obserwował ich, siedząc na wysokim kamieniu, i czuł, jak bardzo zależy im na zdobyciu różdżki… Jemu zależało jednak tylko na tym, aby znaleźć Aurina Valerius. Nie obchodziły go żadne sprawy między elfami a potworami, nie obchodzili go lodowi jeźdźcy, pragnął wyłącznie zemsty, dostał wielką moc, aby zabić tego poszukiwacza i tylko to zamierzał zrobić. To był dla niego właśnie ten moment, kiedy każda sekunda ciągnie się w nieskończoność… Ile ma jeszcze czekać, zanim wreszcie go dostanie?! Czy te lodowe pokraki nie mogłyby się pośpieszyć… Ale zaraz, przecież oni mogą usłyszeć jego myśli, lepiej będzie, jeśli się opanuje. Ale jak mam się opanować, skoro chcę Valeriusa! Nienawidzę go, on zabił mi ojca! Zniszczył mój dom! Chcę jego głowy!

– Wracają – oświadczył Raviel, a Suriner ocknął się z zamyślenia i popatrzył w niebo. W oddali pojawiły dwa połyskujące kształty, które rosły z chwili na chwilę. Suriner wytężył wzrok i dzięki swoim nowym oczom dostrzegł dwa ptaki, albo tylko coś, co przypominało ptaki, gdyż całe było z lodu. Po chwili stworzenia wylądowały na ramionach jeźdźców i zaczęły wydawać jakieś dziwne skrzeki. Raviel i Sileja najwidoczniej ich zrozumieli, bo powoli pokiwali głowami i odwrócili się do Surinera.

– Pojawili się w Difer – oświadczył Raviel.

– Trzech elfów i jeden aur – dodała Sileia.

– Aur? – wychrypiał Suriner.

– Tak… – rzekł Raviel – To był pewnie ten anioł skąpany w świetle, którego widziałeś… To on przeszkodził umarłym w zabiciu poszukiwaczy. Ale spokojnie, Aria mówiła, że dla nas aur nie stanowi żadnego zagrożenia…

Przerwał. Wszyscy poczuli dziwny dreszcz na karku.

– Co to było? – spytał Suriner. Odpowiedziała mu Sileja:

– Czujemy to, gdy Ona chce z nami porozmawiać…

– Ona? Wasza… – zaczął, ale nagle wyczuł, jak Raviel zaczyna drżeć z gniewu, więc dokończył: – Nasza pani?

– Tak – przytaknęła Sileja – Tylko, że tym razem Ona nie chce rozmawiać z nami… Chce rozmawiać z tobą.

– Ze mną? – Suriner poczuł, ja coś przewraca mu się w żołądku, tak jakby miał wykonać jakieś straszliwe zadanie – Dlaczego?

– Tylko ona może ci to powiedzieć… Chodź!

Złapała go za ramię i poprowadziła do dwóch drzew, które rosły trochę niżej na skalnym zboczu. Gdy już się przed nimi znaleźli, wyjęła lodowy miecz zza poły płaszcza i wbiła go w ziemię między drzewami. Gdy tylko lodowe ostrze zagłębiło się w skale, wystrzeliły z niego strumienie lodu, zalewając korzenie i wspinając się po pniach. Suriner patrzył, jak przed nim i Sileją formuje się lodowe lustro, a serce załomotało mu z zachwytu. Lód pokrył ostatnie gałęzie i proces dobiegł końca. Suriner westchnął zdumiony, bo za lodową taflą pojawił się srebrzysty zarys jakiejś postaci… To była kobieta.

*

Aurin wstrzymał oddech. Możliwe, że zaledwie kilka stóp dzieli go od tego czarodzieja, że za moment pozna tajemnicę różdżki – czym ona jest, jaka jest jej historia i ile jest warta? Za kilka sekund pozna odpowiedź na wszystkie te pytania… Jeżeli, oczywiście, czarodziej tam będzie. Im bliżej był drzwi numer 21, tym szybciej biło mu serce, a krew mocniej pulsowała w skroniach. Już miał zapukać, kiedy rozległ się trzask i przez okno na drugim końcu korytarza wleciała czarna sowa. Wszyscy popatrzyli na nią ze zdumieniem, a tymczasem ona śmignęła przez korytarz jak kula armatnia, rąbnęła w drzwi dwudzieste pierwsze i pacnęła na podłogę…

– Brrr… muszę popracować nad lądowaniem – mruknęła, trzęsąc głową.

– ONA GADA! – wrzasnęli Nataniel, Odil i Gwenael. Aurin nie zauważył w tym nic dziwnego. Co jak co, ale gadającą sowę już widzieli.

– Tak, gadam, to was aż tak dziwi? Przecież w sklepach pełno jest gadających zwierzaków – odparła sowa, tak jakby czytała w jego myślach.

– Ale… ale my myśleliśmy… że jesteś dzika – bąknął Nataniel.

– No… w pewnym sensie, to jestem…

Powietrze zgęstniało, a sowę otoczył czarny dym. Po chwili na jej miejscu stała już młoda dziewczyna. Miała czarne warkoczyki, które spływały jej na ramiona, bladą cerę, skórzane ubranie i krwiście czerwone oczy. Na plecach nosiła dwa srebrne sztylety. Nataniel i Odil cofnęli się, wybałuszając na nią oczy. Gwenael nie wyglądała na zdziwioną – obrzuciła dziewczynę piorunującym spojrzeniem i zawołała:

– ONA JEST WAMPIREM!

Aurin jeszcze nie widział Gwenael w takim stanie – na jej twarzy, gdzie zazwyczaj widniał dobroduszny uśmiech, malowała się odraza i nienawiść. Prawdę powiedziawszy, wyglądała dużo groźniej od wampirzycy, która stała spokojnie pod ścianą, opuściwszy wzrok.

– Tak, jestem wampirem – powiedziała smutno – Ale chyba nie przyszliście tutaj, żeby dowiedzieć się, kim jestem, prawda?

– To pułapka! Ściągnęła nas tutaj, żeby nas pozabijać! Ten czarodziej to pewnie też wampir! Nie wchodźcie do tego pokoju!

– Gwenael, uspokój się, to, że ona jest wampirem, wcale nie oznacza, że jest niebezpieczna – powiedział Aurin, ale Gwenael nie dało się już uspokoić.

– Nie oznacza, że jest niebezpieczna?! To przecież wampirzyca! Zabija i pije krew swoich ofiar dla zabawy! Trzeba ją zabić!

Aurin westchnął… Aury i wampiry zawsze się nienawidziły. Niektórzy mówili, że to ze względu na historię obu ras, bo toczyły one ze sobą wojny od niepamiętnych czasów, ale Aurin uważał, że aury i wampiry po prostu mają tą nienawiść we krwi. W końcu jedne są całkowitym przeciwieństwem drugich.

– Gwenael, uspokój się, proszę cię. Spotkałem już w życiu kilka wampirów i, jak widzisz, żaden nie wyżłopał ze mnie nawet kropelki krwi. A po za tym, przecież nie wierzysz w przesądy. W końcu ja i Nataniel jesteśmy podobno żądnymi krwi bandytami, a jakoś nam zaufałaś bardzo szybko!

Gwenael zrobiła złowrogą minę, ale już nic nie powiedziała, bo Aurin miał rację.

– Więc – poszukiwacz odwrócił się do wampirzycy, zerkając co chwilę na aura – Zgadza się, nie przyszliśmy tu, żeby dowiedzieć się, kim jesteś. Przyszliśmy, żeby poznać czarodzieja i dowiedzieć się, czym jest ta różdżka, którą on najwidoczniej bardzo chce zdobyć, skoro najpierw nasyła na nas złodzieja, a później wampirzycę, która ma częstą skłonność do przemieniania się w wielką, czarną sowę. Moje pytanie brzmi: czy możesz nas do niego zaprowadzić?

Wampirzyca uśmiechnęła się lekko i wskazała drzwi 21.

– Już czeka – oświadczyła.

Drzwi otworzyły się. W progu stanął starszy mężczyzna z niebieskimi włosami. Jego twarz zdobiły krzaczaste wąsy i krótka broda. Mężczyzna zmierzył wszystkim bystrym spojrzeniem i burknął:

– Ileż można czekać?! Będziecie tu tak gadać bez końca, czy może raczycie wreszcie wejść?!

 

Rozdział 12

Zapomniana legenda

– Więc to ciebie szukaliśmy od tylu dni? – spytał Aurin.

– Można powiedzieć, że to ja szukałem was, Aurinie Salvatore Valerius – odparł mężczyzna, a na jego twarzy pojawił się cwaniacki uśmieszek.

– Widzę, że znasz moje imię. Dzięki swojemu małemu, czarnemu szpiegowi – Aurin zerknął na wampirzycę – wiesz o nas zapewne sporo rzeczy. Problem w tym, że my nie wiemy nic o tobie ani o tej różdżce, którą tak bardzo chcesz dostać…

– No tak, w końcu dlatego do mnie przyszliście. Po informacje. Zapraszam – mężczyzna odsunął się od drzwi, zapraszając ich gestem do pokoju.

– Zatem, czego pragniecie się dowiedzieć na początek – spytał, gdy wszyscy znaleźli się w środku.

– Zacznijmy tradycjonalnie od przedstawienia się – powiedział Aurin – Jak masz na imię, tajemniczy czarodzieju?

– Moje imię… – czarodziej zamknął drzwi – brzmi Velnard.

– Velnard – powtórzył Aurin, mierząc czarodzieja spojrzeniem – A więc, Velnardzie, chyba nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli od razu przejdźmy do sedna sprawy… Powiedz nam, czym jest ta różdżka?

– To, Aurinie – Velnard odwzajemnił spojrzenie – jest bardzo dobre pytanie.

*

Siedział na grzbiecie wiwery i spoglądał na góry, które majaczyły w dole, ale jego myśli były zupełnie gdzieindziej. Myślał o Niej, o pani lodowych jeźdźców, jego pani. Tak, teraz Ona była również jego panią. Zrozumiał, dlaczego Raviel i Sileja tak Ją kochają, Jej nie można było nie kochać. Potrafiła zrozumieć, obdarzyć nadzieją i dać to, czego nikt inny dać nie mógł. Jej słowa były niczym droga do zbawienia. Gdy tylko o Niej pomyślał, jego ciało wypełniała niezwykła moc – czuł, że może zrobić wszystko. Na chwilę zapomniał o teraźniejszości i zaczął wspominać rozmowę, która wryła się głęboko w jego czarne serce…

*

– Pomóż mi, Surinerze, a spotka cię los, o jakim mało kto może marzyć… Jest w tobie wielka siła, widzę ją. Przy mnie staniesz się tym, kim od zawsze powinieneś być, kimś wielkim. Porzuć to nędzne pragnienie zemsty oraz wspomnienia o swoim ojcu i klanie Srebrnych Wilków, a uczynię cię jednym z władców świata, Surinerze…

– Ale… ja nie mogę porzucić tych wspomnień, straciłem kogoś, kogo kochałem… Jak można o tym zapomnieć? Przeklęty poszukiwacz w jednej chwili pozbawił mnie ojca i zniszczył połowę mojego dziedzictwa! Nienawidzę go! Przysiągłem, że pomszczę ojca…

– Wiem, jak się czujesz, Surinerze, ja również straciłam bliską mi osobę, ale wcale nie zamierzam odmawiać ci zemsty. Dostaniesz ją w swoim czasie, tak samo jak ja dostanę swoją. Jedyne czego chcę, to trochę cierpliwości i posłuszeństwa… Jeżeli mi to ofiarujesz, ja dam ci nie tylko zemstę, ale również szansę na odzyskanie wszystkiego, co kochałeś.

– Jak to?

– Jeżeli mi pomożesz, oboje zyskamy tak wielką moc, że będziemy mogli wskrzesić umarłych! Twój ojciec powróci, Surinerze, ale nie do księcia złodziei, lecz do króla świata. Wyobraź sobie, jak bardzo będzie z ciebie dumny. Powitasz go, potężniejszy niż tylko mógłbyś sobie wymarzyć. To wszystko się spełni, jeśli tylko użyczysz mi swojej siły. Proszę cię o pomoc, Surinerze, Królu Wilków, użycz mi jej…

Suriner zamilkł na dłuższą chwilę, aż w końcu powiedział:

– Więc co mam robić, moja pani? Zrobię cokolwiek tylko każesz.

– Dobrze, Surinerze… Twoje pierwsze zadanie będzie bardzo łatwe. Na północ stąd leży kryjówka goblinów. Udasz się tam i złożysz im pewną ofertę…

*

Kiedy Suriner dosiadł wiwery i odleciał na północ, postać w lodowym lustrze zwróciła się do Raviela i Silei:

– Nasz nowy szpieg dostarczył mi bardzo ciekawą informację. Podobno różdżka świeci tęczowymi barwami, gdy dotyka ją jeden z elfów… Czy to prawda?

– Tak – potwierdził Raviel – Ten elf to Aurin Salvatore Valerius, najsłynniejszy poszukiwacz skarbów w Eleriorze. Suriner dużo nam o nim powiedział.

– Tak, słyszałam o nim… To bardzo interesujące. Prawdę powiedziawszy, nic lepszego nie mogło się nam przytrafić.

– Co masz na myśli, pani?

– Nieważne… Postarajcie się, aby dotarł do mnie cały i zdrowy, pragnę z nim pomówić. Nikt nie ma prawa go skrzywdzić.

– A co zrobić z resztą jego towarzyszy?

– Zabijcie każdego, kto wejdzie wam w drogę…

*

Velnard usiadł naprzeciwko Aurina. Obaj uśmiechali się tajemniczo. Nataniel oparł się o wielką szafę, która stała pod ścianą, Odil skoczył na jedno z dwóch łóżek, a Gwenael zagnieździła się w kącie jak najdalej od wampirzycy, która stanęła przy oknie.

– Zanim zacznę opowiadać o różdżce, chciałbym ją pierw zobaczyć, chyba nie macie nic przeciwko? – spytał czarodziej.

– Oczywiście, że nie – odparł Aurin – Natanielu, przynieś różdżkę.

– Dlaczego ja? – jęknął Nataniel z wyrzutem.

– Wiesz, jeśli nie masz nic przeciwko, to ja ją przyniosę.

Nataniel zrobił ogłupiałą minę, ale po chwili zrozumiał, że Aurin ma na myśli dotykanie różdżki, więc zawołał:

– O nie! Nie ma mowy, ja ją przyniosę! – i wybiegł z pokoju tak, że aż się za nim kurzyło. Wrócił po niespełna pięciu minutach, ściskając w dłoniach różdżkę, która była owinięta w brudne szmaty. Powoli odwinął ją i położył na stole. Velnard spojrzał na nią i westchnął. Był wyraźnie zachwycony.

– Bogowie, to naprawdę ona – szepnął i podniósł ją delikatnie, a ona rozbłysła jaśniejszym światłem. Nataniel cofnął się, przekonany, że zaraz coś się wydarzy, ale różdżka leżała spokojnie w rękach czarodzieja.

– A więc czym ona jest? – spytał Aurin. Serce biło mu coraz mocniej, a ciekawość przyprawiała go o dreszcze. Velnard pogładził ją po drewnianym trzonie, a w jego oczach zalśniły łzy.

– To jest Tęcza – oświadczył radośnie – Jedna z najpotężniejszych różdżek, jakie kiedykolwiek powstały. W zmierzłych czasach stworzono trzy takie… tylko trzy. Każda należała do jednego z Wielkich Czarodziei.

– Kogo? – bąknął Odil.

– Wielkich Czarodziei – powtórzył Velnard, a jego głos stał się bardziej surowy – Wielcy Czarodzieje byli trójką potężnych magów, którzy zaprojektowali i stworzyli Tęcze.

– Po co to zrobili? – rzekł Aurin. Radość natychmiast uleciała z czarodzieja, który zrobił ponurą minę i powiedział:

– Musieli to zrobić, żeby ochronić świat przed wielkim złem, które niosło za sobą śmierć, zniszczenie i chaos.

– Co to było? Jakaś straszliwa armia, zły czarodziej? – wypalił Nataniel. Velnard spojrzał na okno, a jego oczy zrobiły się dziwnie puste. Wyglądał tak, jakby zastanawiał się nad czymś śmiertelnie poważnym, aż wreszcie oświadczył:

– To był feniks… Potężny demon, którego nikt, ani nic nie mogło powstrzymać. Feniks był nieśmiertelny i miał moc władania ogniem. Potrafił w ciągu kilku sekund spopielić największe armie Narianu…

– Widziałem go – przerwał mu nagle Aurin. Jego głos drżał z podniecenia. Nagle powrócił do tego, co pokazała mu różdżka. Przypomniał sobie płonący las, uciekających elfów i ognistego ptaka. Tętno mu przyśpieszyło… A więc zobaczył feniksa – Ujrzałem go wczoraj wieczorem, gdy dotknąłem różdżkę. To właśnie on ukazał się w tej… wizji.

– Tak, Eliana mówiła mi o niej. To był feniks, Aurinie, a różdżka pokazała ci nie mniej, nie więcej, jak tylko przeszłość. Wtedy wszyscy się go bali… Krasnoludy, elfy, aury, wampiry, każdy pragnął jego śmierci, jednak nikt nie wiedział, jak odebrać mu życie. Niektórzy myśleli, że bogowie zdecydowali się zniszczyć ten świat, a feniks jest ich posłańcem, pozostali, że jest to zło jak każde inne i w końcu przeminie…

– I mieli rację, co nie? – wtrącił Nataniel – W końcu udało się zabić feniksa?

Velnard obrzucił go spojrzeniem i Natanielowi ciarki przeszły po plecach.

– Tak – odparł chłodno czarodziej – Chociaż… nie do końca. Przecież nie można zabić kogoś, kto jest nieśmiertelny, ale Wielcy Czarodzieje wymyślili sposób, aby usunąć go z tego świata raz na zawsze…

– Ale to brzmi tak, jakby oni… no… przenieśli go do innego świata – wyszeptała Gwenael, która całkowicie zapomniała o wampirzycy i wyszła z kąta, aby uważniej posłuchać opowieści. Velnard spojrzał na nią i uśmiechnął się ponuro.

– Bo właśnie to zrobili – oświadczył i w pokoju zapadła niezwykła cisza, jakby wszyscy znaleźli się nagle na dnie oceanu.

– Co masz na myśli? – spytał wreszcie Aurin, przerywając nasilające się milczenie. Velnard westchnął głęboko i rzekł:

– Kiedy świat rozpaczliwie błagał o pomoc, a Rada Pięciu Światów była już całkowicie bezradna, Wielcy Czarodzieje przyszli im z pomocą. Choć nie byli potężniejsi od feniksa, wiedzieli, co zrobić, żeby go pokonać. Najpierw wykonali trzy potężne różdżki, a później, razem z całą Radą, znaleźli ukrytą wyspę na krańcu świata i wybudowali na niej niesamowitą świątynię. Tam, dzięki mocy różdżek, stworzyli mroczne, tajemnicze przejście, które połączyło ten świat ze światem umarłych.

Wszyscy zrobili oszołomione miny, wpatrując się w czarodzieja jak w górę skarbów. Jedynie wampirzyca, którą Velnard nazwał Elianą, patrzyła obojętnie przez okno.

– No tak – powiedział Aurin – jedyny sposób, żeby zabić kogoś nieśmiertelnego, to wtrącić go do krainy umarłych żywcem.

Velnard pokiwał ponuro głową.

– Przejście nazwano Bramą Umarłych. Gdy została ukończona, Czarodzieje wyruszyli na wielkie polowanie…

– A niby co takiego chcieli upolować? – bąknął Odil.

– Oczywiście feniksa.

– I znaleźli go? – spytała Gwenael.

– Tak – odparł Velnard – Znaleźli go, a wówczas rozegrała się najstraszliwsza walka w historii magii. Trwała kilka godzin, aż w końcu, wśród wody, ognia i światła, Czarodziejom udało się pojmać Feniksa. Zaciągnęli go do świątyni i tam cisnęli w mrok, który zalegał między odrzwiami przeklętej bramy. Feniks został zamknięty w krainie umarłych, by już nigdy z niej nie powrócić. Co do różdżek, Czarodzieje rozkazali zniszczyć dwie z nich. Trzecia, ostatnia, pozostała na wszelki wypadek, gdyby światu znów groziło niebezpieczeństwo. Czarodzieje ukryli ją w letnim pałacu króla Nifaela, który zginął podczas pierwszego otwarcia Bramy. Liczono na to, że z upływem czasu wszyscy o niej zapomną, co miało stanowić jej największą ochronę…

– Ale jak widać, nie wszyscy o niej zapomnieli – Aurin uśmiechnął się.

– Tak – przytaknął Velnard – nie wszyscy. Szukałem różdżki już od kilku lat. Poznałem jej historię i krążące o niej legendy. Wszystko, czego się dowiedziałem, zaprowadziło mnie do Złotych Gór, a gdy byłem już prawie u celu…

– Dwójka poszukiwaczy gwizdnęła ci różdżkę sprzed nosa – dokończył za niego Aurin – Musiałeś się nieźle wpienić.

Velnard zaśmiał się krótko.

– Naturalnie, w końcu wysłałem na was złodzieja. Dopiero od Eliany dowiedziałem się, że nie macie zielonego pojęcia, czym jest różdżka i że nie jesteście rad z jej posiadania.

– Rad, nie rad… Głównie to chodziło o to, że ta różdżka sprawiała nam sporo kłopotów – burknął Nataniel.

– Kłopotów? – zachichotał Velnard – Sądzę, że nasz drogi Aurin powiedziałby co innego.

Aurin spojrzał na różdżkę i uśmiechnął się.

– Powiedziałbym, że różdżka bardzo nam pomogła – oświadczył.

– Tak, ona to potrafi – mruknął Velnard – Różdżka żyje swoim własnym życiem. Podobno Wielcy Czarodzieja często rozmawiali z Tęczami, a one pokazywały im różne rzeczy, chroniły ich i ostrzegały. Z tego, co mówiła mi Eliana, dowiedziałem się, że już to odkryliście, prawda?

– Nie raz i nie dwa… Różdżka ostrzegła mnie przed bandytami, przyśniła mi się, gdy obecny tutaj Odil… – Aurin wskazał Odila, który wyszczerzył zęby – …ją ukradł, zabiła jednego z potworów, które zaatakowały nas w Złotych Górach, i pokazała mi fragment przeszłości. Zobaczyłem feniksa…

– Ale jak różdżka może żyć własny życiem? Przecież to tylko kij – spytał Nataniel.

– Najpotężniejszy magiczny kij jaki kiedykolwiek powstał! – zagrzmiał Velnard – To jest jedno z największych dzieł starożytnych magów! Nigdy później nie zrobiono wspanialszej różdżki. Tęcza jest wyjątkowa, a jako przedmiot wyjątkowy potrafi myśleć i rozumować. W końcu posiada większą moc, niż większość czarodziei na tym świecie.

Przewał i wziął głęboki oddech.

– W każdym razie – kontynuował – teraz ta potężna różdżka leży na stole, między nami. Pytanie – co z nią zrobimy?

Wszyscy zamilkli i popatrzyli na różdżkę, która zamigotała radośnie.

*

– Natanielu, proszę, zastanów się.

– A niby nad czym? Nam i tak się do niczego nie przyda.

– Ale przecież to jest Tęcza, prawdopodobnie najpotężniejsza różdżka, jaka istnieje.

– No a co tobie do różdżek? Chcesz zostać czarodziejem?

– Nie, ale wyobrażasz sobie ile to jest warte? Wiesz, jaką to ma wartość historyczną i magiczną?

– Wyobrażam, tylko co ty niby zamierzasz z nią zrobić, bo chyba nie powiesisz jej nad kominkiem, co?!

– Z pewnością nie zamierzam jej wieszać nad kominkiem, ale nie można sprzedać czegoś takiego!

– Hej! Obiecałeś, że to ja zadecyduje o losie różdżki, gdy dotrzemy do czarodzieja. I właśnie zdecydowałem. Sprzedajemy różdżkę! Nam ona przynosi tylko same kłopoty, niech czarodziej sobie jej poużywa!

– Moi drodzy – wtrącił się Velnard – Może ułatwię wam decyzje, jeśli powiem, że jak mi jej nie sprzedacie, to ja i tak ją wezmę, stosując zapewne bardziej… drastyczne argumenty.

– No to pięknie – jęknął Aurin, który już wiedział, co się za chwilę stanie…

– ŻE CO?! – ryknął Nataniel – TY NAM GROZISZ?! TO JA CI CHCĘ RÓŻDŻKĘ SPRZEDAĆ, A TY MI TU GROZISZ!? O NIE! TERAZ TO JUŻ NAWET JA CI JEJ NIE SPRZEDAM! JAK CHCESZ, TO CHODŹ TU I WALCZ! NO DALEJ! ZOBACZYMY, JAKI Z CIEBIE CHOJRAK! DAWAJ! POKAŻ NA CO CIĘ STAĆ!

– Uspokój się, Natanielu. Po pierwsze, ja wcale nie chcę z wami walczyć, po drugie, jestem czarodziejem, nie dacie mi rady, więc chyba wolisz mieć kasę w kieszeni, niż kilka porządnych siniaków na łbie, prawda?

Nataniel wyglądał tak, jakby się miał zaraz ugotować od środka. Twarz mu poczerwieniała, a oczy wyszyły z orbit. Z jednej strony chciał zrobić z czarodzieja wielki szaszłyk, z drugiej chciał zarobić nukle i pozbyć się różdżki. Aurin, który spoglądał na niego niepewnie, pomyślał, że Nataniel zaraz eksploduje.

– DOBRA! – ryknął wreszcie ten drugi – Sprzedajemy różdżkę! Koniec dyskusji! Cena… Właśnie, Aurinie, ile takie coś może kosztować?

– To jest bezcenne – westchnął Aurin.

– Aha – warknął Nataniel – No cóż… cenna wywoławcza… eee…

– Dwadzieścia milionów złotych nukli – wtrącił smutno Aurin – Po dziesięć na głowę.

– DWADZIEŚCIA MILONÓW! – wypalił Odil (szczęka mu opadła, a z ust wyciekła ślina) – Przecież…, w mordę elfa, przecież za to, to można sobie postawić zamek, a i tak jeszcze zostanie!

Nikt nie raczył tego skomentować. Gwenael i Eliana przyglądały się dyskusji, rozdziawiwszy usta. Nawet Nataniel zamarł, kiedy usłyszał cenę Aurina.

– Sześć milionów nukli – rzekł z uśmiechem Velnard – W końcu wyprzedziliście mnie zaledwie o kilka godzin.

– Osiemnaście milionów – odbił Aurin – Za to, że wysłałeś na nas złodzieja, przez którego trafiliśmy później do Firi Girung, Wilczej Paszczy. A zapewniam, że pobyt tam nie zaliczał się do najprzyjemniejszych doznań w moim życiu.

– Dziesięć milionów – oświadczył stanowczo Velnard.

– Dlaczego?

– Bo… hmm… trzeba zbić cenę?

Aurin wybuchł śmiechem. Gdy się już uspokoił, rzekł:

– Dwanaście milionów, bo musieliśmy za tobą gonić aż do Difer i po drodze spotkaliśmy jakieś przeklęte poczwary.

– ZGODA! – czarodziej wstał i wyciągnął dłoń. Aurin podniósł się z krzesła, a potem powoli ją uścisnął, choć widać było, że robi to niechętnie.

– Do stu trolli! – zakrzyknął Nataniel – Mam sześć milionów nukli! JESTEM BOGATY!

– No… ale… ten tego… w mordę elfa… ja… eee… no, mi te-eż się chyba coś do-ostanie, prawda? – wyjąkał rozpaczliwie Odil.

*

Zbliża się noc. Czas się przygotować, Sileo.

Ravielu, czy ty nigdy nie…

Nie trudź się, przecież słyszę wszystkie twoje myśli, nie tylko te, które wypowiadasz głośno.

Więc co o nich sądzisz?

Zastanawiam się, jak po tym wszystkim, co dla nas zrobiła, możesz w ogóle tak myśleć.

A co ona dla nas zrobiła? Dlaczego uważasz, że musimy być jej tak wierni?

Jak śmiesz! Ona nadała nam cel, sprawiła, że nasze życie stało się naprawdę cenne! Dała nam siłę, aby stawić czoło tej okrutnej rzeczywistości! Zapomniałaś, dlaczego to robimy? Przecież oboje chcemy stworzyć nowy świat, a tylko ona może nam go zapewnić! Dzięki niej jesteśmy Władcami Lodu, posłańcami lepszego świata, świata bez bólu…

Świata niewolników, Ravielu… Jesteśmy jej niewolnikami, robimy tylko to, co nam rozkaże. Czy właśnie tak ma wyglądać przyszły świat? Wszyscy mają być skuci lodową powłoką, czekając na to, czego sobie zażyczy?

Przestań! Nie chcę cię słuchać!

Naprawdę wierzysz, że ona nie robi tego tylko dla siebie, że naprawdę chce stworzyć nowy świat? Popatrz na nas, jesteśmy potworami, którzy zabijają ludzi! I to my mamy niby zwiastować czasy pozbawione cierpienia i strachu?

Czasem trzeba kogoś poświęcić, aby reszta mogła żyć lepiej… Wierzę w nią, zawsze wierzyłem.

Skoro ty wierzysz, ja również. Zawsze ci ufałam…

Wiem, Sileo.

Suriner już wraca.

Widzę… Musimy się przygotować przed walką, Sileo.

Więc chodźmy. Nie marnujmy czasu…

*

– Proponuję wznieść toast za naszych drogich poszukiwaczy, dzięki którym różdżka wreszcie trafiła do moich rąk, za ich wielkie przygody i za ich zdrowie. Oby żyli dwieście lat! Za Nataniela Nikehorn i Aurina Valerius! – Velnard uniósł puchar, a Gwenael, Eliana i Odil poszli za jego przykładem.

– Za poszukiwaczy! – zawołali. Aurin i Nataniel ukłonili się lekko, a potem cała szóstka upiła wina z pucharów.

Tego wieczoru mało kto miał zły humor. Nataniel był wesoły, bo został milionerem, Odil, bo dostał obiecane dziesięć tysięcy, Velnard, bo wreszcie zdobył różdżkę, Eliana, bo Velnardowi się udało, karczmarz, bo czarodziej solidnie zapłacił mu za przyjęcie, a Gwenael… bo ona zazwyczaj była wesoła. Jedynie Aurin był trochę przybity. Żałował, że musiał sprzedać różdżkę, ale obiecał Natanielowi, że to on zdecyduje o jej losie, więc nie mógł mu się sprzeciwić. Starając się o niej nie myśleć, pociągnął porządny łyk z pucharu.

– Chodź, Natanielu, zatańczmy – powiedziała nagle Gwenael.

– Oczywiście – wypalił Nataniel i już po chwili harcował z nią na środku sali. Odil popatrzył na Elianę i wyszczerzył zęby, ale wampirzyca zrobiła przerażoną minę, mruknęła coś o tym, że musi zaczerpnąć powietrza i wyszła, zanim złodziej zdążył ją poprosić do tańca. Odil spochmurniał, ale niedługo po tym dostrzegł zgrabną blondynkę, do której natychmiast się przysiadł.

– Ja chyba też potrzebuję trochę świeżego powietrza – mruknął Aurin, wstając.

– Skoro tak, to sam wzniosę kolejny toast za ten szczęśliwy dzień – oświadczył Velnard. Aurin uśmiechnął się, a potem opuścił gospodę „Pod czarną sową”.

Tak naprawdę to nie wiedział, gdzie teraz iść. Nie był nawet pewny, czy chce być sam, czy może woli towarzystwo. Kiedy postanowił wyjść, zrobił to tylko dlatego, bo w środku było tak głośno, że nie słyszał własnych myśli. Na zewnątrz było z kolei zbyt cicho… Mając nadzieję, że uda mu się spotkać Elianę, ruszył przed siebie, aż dotarł niespodziewanie do miejskiego rynku.

Przez całą drogę rozmyślał o tym, że jego podróż dobiegła końca. Sprzedał różdżkę i teraz o jej losach będzie decydował ten czarodziej. Nie lubił takich momentów, kiedy jego rola w historii jakiegoś skarbu dobiegała końca. Za każdym razem czuł się tak, jakby pozbawiono go celu, do którego trzeba dążyć. Różdżka go zafascynowała, a przygody, które z nią przeżył, sprawiły, że poczuł się pełen życia. W tej chwili, gdy jej losy nie leżały już w jego rękach, czuł pustkę. Cóż, będę musiał znaleźć sobie inną legendę, pomyślał, a potem westchnął i rozejrzał się po rynku.

Na środku olbrzymiego placu stała olbrzymia katedra, którą zdobiły dwie olbrzymie wieże, między którymi mieściły się olbrzymie wrota. W olbrzymich oknach były przepiękne witraże, których kolorystyka i piękno były wręcz… olbrzymie. Wokół katedry kupcy rozstawili mnóstwo straganów, gdzie sprzedawali przeróżne pamiątki i inne, zupełnie niepotrzebne drobiazgi. Na wschodniej, południowej i zachodniej krawędzi placu stały kamienice, w których mieściły się sklepy, restauracje i zakłady rzemieślnicze, natomiast od północy rynek graniczył z wielkim, pełnym jaskiń wzgórzem, które nazywano Śpiewającymi Grotami. Aurin uśmiechnął się, bo na szczycie jednej z katedralnych dostrzegł Elianę, która spoglądała na odległy horyzont.

*

– Hej.

– Och – Eliana zadrżała – Jak się tu dostałeś?

– Wiesz, te wieże nie zostały wybudowane tylko dla uskrzydlonej populacji – odparł Aurin, wskazując drewnianą klapę w podłodze. Eliana uśmiechnęła się.

– Myślałam, że wejście jest zamknięte – powiedziała.

– No wiesz… ono było zamknięte – Aurin wyszczerzył zęby. Eliana obdarzyła go jeszcze jednym uśmiechem, a potem odwróciła się i popatrzyła na miasto, które z góry wyglądało jak gigantyczna sieć świateł.

– To już drugi raz, gdy spotykamy się na wieży – mówiąc to, Aurin usiadł obok niej i zaczął obserwować wielkie podium, które stało na rynku i na którym kilku młodych czarodziejów dawało pokaz magicznych sztuczek. Eliana nic nie odpowiedziała, jej spojrzenie padło na skaliste wzgórze.

– Co to jest? – spytała.

– Co? – Aurin, który przyglądał się, jak jeden z magów zamienia podest w małą pustynię, rozejrzał się nieprzytomnie.

– To – Eliana wskazała jaskinie.

– Ach – Aurin uśmiechnął się – To są Śpiewające Groty. Największa chluba tego miasta.

– Dlaczego się tak nazywają?

– No bo… śpiewają – odparł. Eliana tego nie skomentowała, więc kontynuował – Każdej nocy nucą piękną melodię, która zapada głęboko w pamięci i sercu… Wieśniacy powiadają, że to tylko wiatr wyje miedzy szczelinami w jaskiniach, mieszczanie i magowie, że to magia. Osobiście obstaje za tą drugą teorią. Te Groty muszą być magiczne, ich pieśń jest zbyt piękna, żeby być tylko świstem wiatru…

– Słyszałeś ją – stwierdziła.

– Tak, słyszałem. I zapewniam cię, że melodia, którą śpiewają, jest jedną z rzeczy, dla których naprawdę warto jest żyć. Podobno gdy nadejdzie koniec tego świata i skończy się wszystko, co złe i dobre, Groty zaśpiewają najpiękniejszą ze swoich pieśni… Póki co, posłuchajmy jednak ich nocnej melodii.

– Nic nie słyszę – powiedziała smutno Eliana.

Huknęło – jeden z czarodziejów pomylił zaklęcia i teraz stał osmolony wśród kłębów dymu, a widzowie patrzyli na niego i ryczeli ze śmiechu. Aurin zachichotał, a potem mruknął:

– I ty się dziwisz, że nic nie słyszysz…

*

Dwa lodowe kruki zlecały z nieba i wylądowała na ramionach lodowych jeźdźców. Suriner obserwował uważnie, jak przekazują swoim panom najświeższe wieści. Gdy skończyły i zamieniły się w dwa kłęby srebrnego światła, które wniknęły w Raviela i Silee, spytał:

– I co wam powiedziały?

– Różdżka znalazła się w rękach tego przeklętego czarodzieja. Założył na nią potężną klątwę, żaden potwór, ani istota, która włada magią, nie może jej dotknąć – syknął wściekle Raviel.

– Spokojnie – oświadczyła Silea – Aria powiedziała nam, co zrobić w takiej sytuacji…

– Więc jak mamy zdobyć różdżkę? – rzekł Suriner.

– Klątwa dotyczy tylko potworów i istot magicznych – oświadczyła Silea – Natomiast nie ma żadnego wpływu na elfów…

– A tak się składa – wtrącił Raviel – że wśród towarzyszy Aurina znajduje się pewien elf, który jest dobrym złodziejem…

– I wielkim tchórzem – dokończyła Silea.

– Ach tak, rozumiem – Suriner zaśmiał się chrapliwie – Widzę, że będziemy musieli odwiedzić mojego starego przyjaciela.

*

Dzwon kościelny zabił dwa razy. Większość sprzedawców i kupujących udała się do domów, a Aurin i Eliana wreszcie usłyszeli pieśń jaskiń. Oglądając miliardy gwiazd, które lśniły na niebie srebrem, czuli, jak melodia ich wypełnia. W jednej chwili wszystkie smutki znikły, a obawy rozpłynęły się i pozostało tylko piękno, które utkwiło w sercu i sprawiło, że oddech przyśpieszył, jak w czasie namiętnej miłości. Dziwna siła popłynęła żyłami i zakradła się do umysłu, zostawiając za sobą jedynie błogi spokój. Wsłuchawszy się w tą muzykę, Aurin i Eliana mogli jednocześnie radować się i płakać… A melodia trwała i trwała, zmieniając tą noc w czas cudów.

 

Rozdział 13

Początek Chaosu

Vermon pocałował żonę na pożegnanie i wyszedł z domu. Była to mała, drewniana chatka, która idealnie pasowała takiemu rybakowi jak on. Vermon spojrzał na nią, uśmiechnął się, a potem zszedł drogą ze wzgórza i stanął na skraju piaszczystej plaży, za którą rozciągała się nieskończona toń oceanu… Woda była niezwykle spokojna. Ocean przypominał wielkie lustro, w którym odbijały się gwiazdy. Rybak poczuł słone powietrze. Uwielbiał je, uważał, że stworzono go po to, żeby się nim rozkoszował. Jego serce leżało właśnie tutaj, w głębinach oceanu. Kochał wodę. Dlatego został rybakiem.

Wolnym krokiem ruszył w stronę drewnianego pomostu, przy którym uwiązana była jego łódź. Gdy już tam dotarł, odwiązał cumę, wsiadł do środka, chwycił wiosła i wypłynął na ocean. Tam zarzucił sieć, wyciągnął wędkę, odpalił fajkę i… zaczął łowić.

Minęły trzy godziny i księżyc zaczął chylić się ku horyzontowi, ale rybak złowił tylko zapleśniałą deskę i wodorosty. W pewnym momencie zaklął cicho, wstał, chwycił drewienko i cisnął je daleko… Deska zakręciła się w powietrzu i spadła do oceanu, a potem coś grzmotnęło i z miejsca, gdzie uderzyła, wystrzelił słup wody! Vermon wybałuszył oczy, zerknął na swoje ręce i mruknął:

– A ja nigdy nie wierzyłem ojcu, gdy mi mówił, że mam wielką krzepę.

Woda opadła i z oceanu wyłoniło się coś niesamowitego… Najpierw pojawiła się zielonkawa głowa, później łuskowate ramiona, a po chwili rybak ujrzał całą resztę. Na brzegu stanął gigantyczny potwór! Sylwetką przypominał elfa, wyglądem rybę, rozmiarem górę… Na szyi miał skrzela, na grzbiecie płetwę, a między palcami błony. Jego ciało okrywała srebrna zbroja. Potwór dzierżył diamentowy trójząb, na którym wyrzeźbiono dziwne symbole. Chwilę spoglądał na góry, które leżały za plażą, a potem ryknął, odwrócił się i z powrotem zanurzył w oceanie, tworząc wielką fale, która przewróciła łódź rybaka. Vermon, który cały czas modlił się, żeby poczwara go nie zauważyła, wpadł do wody i zachłysną się nią… Gdy wypłynął na powierzchnię, zobaczył, jak oślizgły łeb znika w czarnej toni. Serce waliło mu tak, jakby chciało wyskoczyć z piersi, a przerażenie zmroziło żyły. Rybak jęknął i zaczął płynąć w stronę brzegu jak oszalały. W jego głowie kołatała się tylko jedna myśl: muszę o wszystkim powiedzieć żonie!

*

Odil, który był już po kilku kuflach, wyszedł, a raczej wytoczył się z karczmy, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Gdy tylko znalazł się przed drzwiami karczmy, wypił resztę piwa, wyrzucił kufel, a potem potknął się i runął na bruk.

– Kto …hek… kto tu w mordę …hek… elfa …hek… pozostawił ten …hek… słup? – jęknął, patrząc na mały kamyk, o który zahaczył stopą. Jak tylko uświadomił sobie, że leży, a nie stoi, a niebo jest tym czymś wielkim i czarnym, a nie tym szarym i prostokątnym, czknął i podniósł się na nogi. Złapawszy jako-taką równowagę, zaczął się zataczać na koniec alei. Nagle coś przeleciało mu przed twarzą i wylądowało u jego stóp. Odil popatrzył w dół i zobaczył swój kufel, którego przed chwilką się pozbył.

– Mój …hek… kufelku kochany! A co ty tutaj …hek… robisz? – spytał, po czym podniósł kufel z ziemi i zajrzał do środka. Zawiódł się, bo nie było tam piwa. Już miał go odrzucić, ale uświadomił sobie dziwną rzecz – kufel nie był pusty, był po brzegi wypełniony lodem…

– Witaj, Odilku, stęskniłeś się za mną? – rozległ się chrapliwy głos. Odil rozejrzał się i zobaczył jakąś postać, która stała na samym środku alejki. Nie mógł dużo o niej powiedzieć, bo stała dosyć daleko, a alejka była słabo oświetlona.

– Witaj, stary …hek… druhu, co tam u ciebie …hek… słychać? Może wpadniemy na …hek… piwko tu do karczmy i …hek… pogadamy, co? Ty stawiasz – bąknął, ledwo trzymając się na nogach.

– Nic się nie zmieniłeś, drogi Odilu – to powiedziawszy, postać zaśmiała się i podeszła bliżej. Odil rozdziawił usta – ktokolwiek to był, miał na twarzy przepiękną maskę, która przypominała wilczy łeb i była cała ze srebra.

– Orzesz ty! – wykrzyknął Odil – Fajna maska! Ile za …hek… nią dałeś?

– Ta maska jest bezcenna, Odilu, złodzieju z Wilczej Paszczy – odparła postać. Odil był wprawdzie zbyt pijany, żeby intensywnie myśleć, ale zastanowiło go, skąd nieznajomy wie, że jest złodziejem z Firi Girung.

– Przepraszam… ale czy my się …hek… skądś znamy?

– Och, Odilu, czyżbyś mnie nie pamiętał? – nieznajomy zdjął wilczą maskę – wprawdzie nieco się zmieniłem, ale to ciągle… ja.

Złodziej zbladł i wrzasnął, gdyż pod maską kryło się straszliwe oblicze. W szarej, przegniłej twarzy mieściły się czarne oczy, zamiast zębów lśniły ostre kły, a włosy posiwiały i w większości powypadały. Mimo tych zmian Odil rozpoznał nieznajomego. To był…

– Su… Suriner? – wyjąkał Odil. Suriner uśmiechnął się krzywo.

– Tak, to ja – syknął, po czym chwycił złodzieja za gardło. Odil poczuł się strasznie, tak jakby każda cząstka jego ciała rwała się ku Surinerowi i jednocześnie była unieruchomiona. Prawdę powiedziawszy, to nie bolało. Złodziej miał wrażenie, że Suriner coś z niego wysysa… Nagle wszystko się skończyło. Suriner go puścił i Odil upadł na ziemię. Choć całe ciało drżało mu z przerażenia, zauważył coś niezwykłego – był zupełnie trzeźwy!

– A teraz, Odilu – Suriner popatrzył na niego tak, że ten skulił się u jego stóp – Zrobisz dokładnie to, co ci powiem… Velnard – czarodziej, którego miałeś już przyjemność poznać – umieścił różdżkę w swoim pokoju na czwartym piętrze. Pójdziesz tam i wykradniesz ją tak, aby nikt niczego nie zauważył. Kiedy to zrobisz, przyjdź tutaj i czekaj na nas… Jeśli ci się uda, przeżyjesz, jeśli nie, znajdziemy cię wszędzie, nawet jeśli wpełzniesz do najgłębszej dziury w Eleriorze. Przed nami nie uciekniesz.

– Przed wa-ami? – jęknął Odil.

– Tak, przed nami – ozwał się lodowaty głos. Złodziej popatrzył w bok i zobaczył, jak z zaułka wyłania się potwór o twarzy, którą pokrywały lodowe kły. Popatrzył w drugą stronę i jego oczom ukazała się identyczna kreatura. Obie zbliżyły się do niego i Odil poczuł przeraźliwy chłód. Kątem oka dostrzegł, jak ziemia pod ich stopami pokrywa się lodem. Trzęsąc się z zimna i przerażenia, myślał tylko o tym, żeby stąd uciec… Ja już nie chcę tu być! Dlaczego to zawsze przydarza się mnie, w mordę elfa! Jestem tylko zwyczajnym złodziejem, a nie królem Elerioru! Niech te poczwary straszą kogoś innego, a nie mnie! Och, Burdelmamo! Chyba trzeba się zgodzić, ale jak ukradnę tą różdżkę, to później zabije mnie ten czarodziej. A z resztą, lepszy on od tych potworów!

– Do-dobrze. Zro-obię wszystko, ty-tylko da-ajcie mi spo-pokój… – wyjąkał. Suriner westchnął.

– A więc do zobaczenia później, Odilu – szepnął, a później on i jego lodowi towarzysze znikli…

*

Debard był kupcem. Jechał sobie górską drogą, rozmyślając o interesach, które ostatnio szły mu coraz lepiej… Muszę jak najszybciej dostarczyć Buriegowi jego skrzynie, inaczej będzie się gbur bulwersował, co ostatnio często mu się zdarza. Później muszę sprawdzić, jak idą moje interesy w Lapis. Powiedziałem Fredircowi, żeby ich pilnował, więc wszystko powinno być w porządku, chociaż ten idiota jest zdolny do wszystkiego… Później trzeba będzie sprowadzić jeszcze jedną dostawę samo-zmiatających mioteł, skubane szybko ostatnio schodzą. A gdy już to załatwię, wezmę wszystkie swoje pieniądze i zainwestuje je w magiczne, zapachowe… mydło! Mydło to przyszłość kupiectwa!

Jego dumanie przerwały dziwne hałasy. Coś jakby szczęki i piski dobiegało z głębi lasu. Debard skrzywił się, bo odgłosy nie były miłe dla ucha i z chwili na chwilę stawały się coraz głośniejsze, tak jakby to coś, co je wydawało, było coraz bliżej… Kupiec, który słyszał plotki o tym, że w górach zaroiło się od potworów, zbladł, a szczęka zaczęła mu drżeć. Przez hałas przebiły się trzaski gałęzi i szelesty liści. Debrad wstrzymał oddech, ponieważ wydawało mu się, że najbliższe rozległy się nie dalej, jak trzy metry od niego. Przerażony popatrzył między drzewa, gdzie zalegała ponura ciemność, i nagle wrzasnął, bo z gąszczu wybiegło dwóch elfów. Wyglądali jak myśliwi – byli ubrani na zielono, przy pasie mieli noże, a w dłoniach nosili łuki. Kupiec, który był przekonany, że zaraz wyskoczy na niego jakiś potwór, odetchnął z ulgą… W następnej sekundzie zauważył, że mężczyźni są śmiertelnie przerażeni.

– Panowie, co się stało? Gdzie wam się tak się śpieszy? – spytał. Myśliwi popatrzyli na niego, jak na wybawiciela, po czym wskoczyli na jego wóz, a wyższy z nich zawołał:

– Niech pan jedzie! SZYBCIEJ! Zbliża się Estragon!

Szczęki i piski podwoiły się, a później rozległ się huk i dwa pobliskie drzewa złamały się w pół, jakby uderzył je gigantyczny topór, po czym runęły na drogę. Drzazgi wzleciały w powietrze, ziemia zadrżała, a z ciemności wypełzło straszliwe stworzenie… Przypominało gigantycznego skorpiona; miało trzy pary wielkich szczypiec, pięć żądeł, szary pancerz i jakiś czerwony znak na grzbiecie. Konie zarżały na jego widok, zerwały uprząż i uciekły najszybciej, jak tylko mogły. Potwór nawet nie zwrócił na nie uwagi, tylko chwycił szczypcami jedno z powalonych drzew i cisnął je w wóz. Siła uderzenia była tak wielka, że wóz się wywrócił, a kupiec znalazł się pod nim razem ze swoimi towarami. Myśliwi spadli obok, ale zanim zdążyli się pozbierać, potwór już ich dopadł. Debard widział przez szparę w deskach, jak łapie ich w szczypce i miażdży im kości. Obaj wrzeszczeli rozpaczliwie. Nagle jeden umilkł, bo potwór wepchnął go do pełnej kolców gardzieli, z której wydobywały się przeszywające piski. Krew elfa zabarwiła drogę. Drugi zaczął krzyczeć jeszcze głośniej, póki nie dołączył do swojego kompana… Kupiec nie mógł na to dłużej patrzeć. Skulił się na ziemi, przysłonił głowę rękoma i zaczął płakać. Błagam, niech to się skończy. Oby ten potwór odszedł. On nie może mnie zabić… Nie jestem gotowy, aby umierać. Właśnie zaczęło mi się lepiej wieść. Mam wielkie plany i rodzinę, którą muszę się opiekować. Co będzie z moją żoną i synami, jak umrę? Błagam was, bogowie, pozwólcie mi przeżyć dla moich dzieci!

Po chwili dotarło do niego, że szczęki i piski oddalają się. Wyjrzał przez szparę, ale nie zauważył w pobliżu potwora. Gdy hałasy ucichły zupełnie, wygramolił się powoli spod wozu i ujrzał ogromną kałużę krwi, która lśniła szkarłatem w świetle gwiazd. Trzeba kogoś o tym powiadomić, pomyślał z przerażeniem, muszę się jak najszybciej dostać do jakiegoś miasta i powiedzieć, że… że potwory zaatakowały!

*

Wciąż czując dreszcz na karku, Odil podniósł się z ziemi. Wiedział, że Suriner obserwuje go razem z lodowymi poczwarami, a mimo to chciał uciekać. Jednak powstrzymał się. Ucieczka doprowadziłaby go tylko do śmierci. Westchnął i chcąc, nie chcąc, ruszył w stronę karczmy. Miał wrażenie, że ktoś przyczepił mu do nóg żelazne kule… Pchnął drzwi i ujrzał salę biesiadną, która pękała od biesiadników. Gwenael, siedząc przy barze, gawędziła w najlepsze z karczmarzem, Nataniel tańcował z młodymi mieszczankami, a Velnard toczył zaciekłą rozmowę z kimś, kto wyglądał na uczonego. Odil spojrzał na czarodzieja i do głowy wpadła mu pewna myśl… A może powiedzieć mu o upiorach? W końcu zna się na czarach, dałby sobie z nimi radę… Ale on jest tylko jeden, a ich jest troje. Nie, w mordę gnoma, on ich nie pokona. Muszę ukraść tę różdżkę, tylko tak mogę ochronić swój tyłek… Ukradkiem prześlizgnął się na schody i po chwili był już na trzecim piętrze. Liczba „21” zabłysła, gdy przed nią stanął. Marząc o tym, żeby znaleźć się gdzieś daleko, najlepiej w burdeliku u mamusi, Odil chwycił pozłacaną klamkę i przekręcił ją, ale drzwi były zamknięte. Nie stanowiło to dla niego problemu, bo był w końcu złodziejem i znał się na rozbrajaniu zamków. Poszperał trochę w kieszeni, aż znalazł metalowy drucik. Wepchnął go do dziurki od klucza, pokręcił nim w różne strony i po chwili drzwi stanęły otworem.

Pokój wyglądał tak samo, jak popołudniu. Jedynym wyjątkiem była różdżka, która unosiła się nad stołem. Otaczała ją błękitna poświata. Odil, choć zupełnie nie znał się na magii, domyślił się, że jest to jakaś magiczna bariera. Jak mam ją wziąć, skoro jest chroniona zaklęciami? Mogłem się domyślić, że to potwory nie chcą same po to iść, bo się boją, że ich trafi jakaś klątwa… O nie, ja tego na pewno nie dotknę, pomyślał i już miał wyjść z pokoju, gdy przypomniał sobie potworną twarz Surinera, a jego ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Strach nie pozwolił mu opuścić pomieszczenia. Odil obrócił się, podszedł do stołu i chwycił różdżkę…

*

Król Ranier siedział na tronie. Twarz miał zatopioną w dłoniach, przez co wyglądał tak, jakby spał. Jeden ze strażników podszedł do niego powoli i szepnął:

– Panie?

Ranier poderwał głowę tak gwałtownie, że strażnik aż podskoczył. Król rozejrzał się nieprzytomnie po pomieszczeniu i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przed nim stoi dwóch strażników, który patrzyli na niego tak, jakby był jakimś bogiem. W ich oczach zalegał strach i zachwyt. Ale ja nie jestem bogiem, moi drodzy, pomyślał, jestem takim samym elfem jak wy… Żałuję tylko, że nie mogę tego nikomu powiedzieć, bo gdybym to zrobił, straciłbym szacunek w oczach mojego ludu, przestałbym być waszym władcą. Musicie wierzyć, że jestem kimś lepszym od was, aby mieć nad wami władzę. Inaczej nie zdołam wam pomóc, bo wasza natura polega na tym, że bez przywódcy potraficie siać wokół siebie jedynie chaos… Chciałbym wam powiedzieć, jak ciężko jest być królem, ale nie mogę. Muszę sam znosić ten ciężar.

– O co chodzi? – spytał łagodnym głosem. Grubszy strażnik chrząknął i oświadczył:

– Alvien przybyła, mój panie, i niesie dla ciebie kolejną wiadomość.

Król westchnął. Alvien była jego najlepszym doradcą, nie raz wspomogła go w ciężkich sytuacjach, a jej obecność dodawała mu otuchy. Problem polegał na tym, że ostatnio termin „wiadomość” oznaczał kolejne zgłoszenie o potworach. Ranier nie miał pojęcia, jakim cudem w Eleriorze nagromadziło się aż tyle potworów. Faktem było, że gobliny, wilkołaki, trolle, estragony, trytony, bazyliszki, wiwery i inne poczwary powyłaziły ze swoich pieczar i zaczęły mieszać się w sprawy elfów – kolejny społeczny problem na jego liście, która miała już całkiem spore rozmiary.

– Wprowadźcie ją – odparł. Strażnicy ukłonili się, a później przemierzyli salę tronową i otworzyli bramę. Do pomieszczenia weszła wysoka dziewczyna. Jej ogniście-rude włosy falowały gwałtownie, w rękach niosła rulon pergaminu, minę miała zdecydowaną, wręcz surową.

– Co tym razem? – spytał, choć wiedział, jaka będzie odpowiedź.

– Potwór na granicy – oświadczyła sucho Alvien. Ranier znów westchnął.

– Tak, jak myślałem… Zgłoszeń jest coraz więcej, Alvien. Ostatnie jest od jakiegoś rybaka, który widział podobno trytona odzianego w srebrną zbroję.

– Srebrną? – spytała podejrzliwie Alvien.

– Wiem, o co ci chodzi… Rybak mógł się pomylić i nie odróżnić srebra od platyny.

– A tylko jeden tryton nosi platynową zbroję…

– Tak, Queli Perlition, król trytonów. On rzadko opuszcza swoje podwodne królestwo, chyba że ma coś ważnego do załatwienia… Każda nowa wiadomość niepokoi mnie coraz bardziej… Co mówi ta, którą ze sobą przyniosłaś?

– Jakiś kupiec widział, jak wielki estragon pożera dwóch elfów – odparła pustym głosem. Ranier zaklął cicho.

– Co się dzieje, Alvien? Dlaczego mój kraj pogrąża się w chaosie? Co takiego zrobiłem źle? – spytał ze smutkiem. Dziewczyna odezwała się dopiero po chwili.

– Pamiętasz, jak mówiłeś mi o tym czarodzieju, który stanął przed Radą… Myślę, że on mógł mieć rację.

– Istar mówił, że ten czarodziej próbuje tylko zwrócić na siebie uwagę, że w jego słowach nie ma nawet krztyny prawdy…

– Istar to przemądrzały hipokryta, który słucha tylko i wyłącznie siebie.

– A więc sądzisz, że ten czarodziej nie kłamał i potwory naprawdę przygotowują się do wojny?

– Dowody – Alvien cisnęła pergamin do stóp króla – są niepodważalne. Potwory już zaatakowały. Do nas należy tylko wybór, czy będziemy stać z boku i wszystkiemu się przyglądać, czy odpowiemy na ich wyzwanie i pokażemy im, kto tak naprawdę rządzi w Eleriorze. Chyba nie muszę mówić, którą z tych opcji preferuję…

Ranier utkwił spojrzenie w pergaminie. Kilka minut milczał, a jego źrenice to malały, to rozszerzały się. W końcu oświadczył:

– Czuję, że niedługo przeleje się krew. Mam tylko nadzieję, że będzie to krew potworów, a nie nasza… W miejsce każdego zgłoszenia wyślij pięćdziesięciu żołnierzy z magiem na czele. Skoro potwory chcą walki, uświadomimy im, że Elerior nie jest krajem, który łatwo się poddaje.

*

Aurin i Eliana opuścili rynek i skierowali się do karczmy. Prawie nie rozmawiali, bo cały czas przypominali sobie melodię, którą zaśpiewały groty. Rozkoszując się wspomnieniem tych dźwięków, stanęli przed drzwiami gospody. Sądząc po hałasach, które dobiegały ze środka, przyjęcie wciąż trwało. Aurin otworzył drzwi i oboje weszli do sali jadalnej. Najpierw spostrzegli Velnarda, który siedział przy stoliku i śpiewał jakąś sprośną piosenkę z mężczyzną, który przypominał wiekowego profesora (obaj byli porządnie nachlani), później zobaczyli Nataniela, który obcałowywał się z jakąś panną, a na końcu zauważyli Gwenael, która siedziała przy barze i obserwowała ich uważnie. Eliana zerknęła na nią, a potem, nie powiedziawszy ani słowa, oddaliła się w stronę Velnarda. Aurin odprowadził ją wzrokiem i przysiadł się do Gwenael. Wszyscy byli tak zajęci albo pijani, że nie zauważyli Odila, który zszedł ze schodów, przemknął się przez pomieszczenie i wyszedł z karczmy, trzymając długi, owinięty w szmatę przedmiot…

– Jak impreza? – spytał Aurin.

– Bardzo przyjemna – Gwenael uśmiechnęła się miło – Choć muszę przyznać, że jestem już porządnie zmęczona.

– Jestem pewien, że zaraz nawet Velnardowi znudzi się imprezowanie…

Ledwo to powiedział, Velnard wstał, zachwiał się i oświadczył niewyraźnie, z trudem dobierając słowa:

– Nio mioi… drozy, nie wim… jak wyi, ae jua… bedę se juz powoi… zbieał… – gdy skończył, znowu się zachwiał i byłby rąbnął o stół, gdyby Eliana go nie podtrzymała. Aurin i Gwenael podeszli do nich.

– Chyba najlepiej będzie, gdy wszyscy pójdziemy już na górę – oświadczył poszukiwacz, biorąc pijanego czarodzieja pod ramię. Eliana kiwnęła tylko głową.

– A co z Natanielem? – spytała Gwenael. Aurin popatrzył na Nataniela, który tak posplatał się z mieszczanką, że trudno było powiedzieć, kto się gdzie zaczyna.

– On raczej wolałby zostać – odparł Aurin, chichocząc.

Ciągnięcie czarodzieja zajęło im trochę czasu, ale wreszcie wspięli się na trzecie piętro.

– Poradzisz sobie dalej sama? – spytała Aurin, gdy wspięli się stanęli przed jego pokojem. Eliana uśmiechnęła się tylko, a potem sama wsparła czarodzieja i zaprowadziła go do pokoju numer dwadzieścia jeden.

– To do jutra – mruknęła Gwenael.

– Do jutra – odparł Aurin. Dziewczyna znikła za drzwiami swojego pokoju tak samo, jak Eliana i Velnard. Aurin poszedł w ich ślady i otworzył drzwi ze złotą piętnastką. Ledwo wszedł do środka, gdy rozległ się przeraźliwy wrzask, który przyprawił go o dreszcze…

– NIEEEEEE! TO NIEMOŻLIWE! NIE, NIE!

Aurin i Gwenael wybiegli na korytarz i popatrzyli na pokój dwadzieścia jeden, bo głos, który krzyczał, z pewnością należał do czarodzieja. Nagle drzwi owego pomieszczenia zatrzęsły się, a potem wyleciały z zawiasów z taką siłą, jakby je trafił piorun, i roztrzaskały się u ich stóp. W następnej sekundzie z pokoju wyleciał Velnard. Nie był już pijany. Aurin mógłby nawet powiedzieć, że nigdy nie widział go tak trzeźwego, jak w tej chwili… Czarodziej podbiegł do niego, chwycił go z ubranie i jęknął zrozpaczony:

– Nie ma jej, Aurinie! Różdżka została skradziona!

*

– Złodziej opuścił karczmę. Ma ze sobą różdżkę… – oświadczyła Silea. Raviel westchnął z ulgą i powiedział:

– Tutaj, moi drodzy, rozpocznie się koniec starego świata…

*

– Została skradziona? – Aurin wybałuszył na czarodzieja oczy – Jak?! Przecież rzuciłeś na nią jakieś zaklęcia, prawda?

– Ale one miały ją chronić przed potworami… Nawet nie pomyślałem, żeby rzucić zaklęcia przeciwko elfom! Bogowie, byłem taki naiwny! Jak mogłem do tego dopuścić!… Różdżkę musiał ją ukraść jakiś elf, ktoś, kto o niej wiedział!

– Ale… – mruknęła Gwenael – …jednym złodziejem, który wiedział o różdżce jest…

– Odil – syknęła Eliana. Velnard spojrzał na nią, a na jego twarzy wymalował się czysta nienawiść.

– Zabiję go! – syknął.

– Spokojnie – powiedział Aurin – Jeśli to rzeczywiście był Odil, na pewno go złapiemy.

– Nie chodzi o to, kto to był. Ważne jest, dla kogo to zrobił! – jęknął Velnard.

– Myślisz, że znowu został wynajęty?

– Wynajęty… nie. Zastraszony… na pewno.

– Zastraszony? Ale przez kogo? – spytał Aurin. Czarodziej popatrzył mu prosto w oczy i Aurina obleciał strach, bo w tym spojrzeniu kryła się szaleńcza rozpacz.

– Nie masz pojęcia, jakie istoty chcą zdobyć różdżkę… – szepnął Velnard. Na chwilę zapadło napięte milczenie. Aurin wciąż patrzył czarodziejowi w oczy. Teraz obchodziła go tylko jedna rzecz…

– Kto chce zdobyć różdżkę?

Velnard nie odpowiedział, tylko opuścił wzrok. Wtedy przemówiła Eliana:

– Chodźcie. Musimy zacząć szukać Odila.

– Racja – dodała Gwenael – Później będziemy rozmawiać.

Aurin kiwnął głową i cała czwórka pobiegła w kierunku schodów. Wprawdzie nie musiał szukać różdżki, w końcu nie należała już do niego, ale chciał, żeby jego losy splotły się z nią jeszcze na chwilę. To było jak tęsknota za ukochaną, która musi odejść. Jako poszukiwacz poznał wiele opowieści, ale nigdy do żadnej nie należał. On je tylko odkopywał z przeszłości i wykorzystywał w poszukiwaniach. Zawsze marzył, żeby stworzyć własną legendę. Może to właśnie jest moja szansa, pomyślał.

Na dole biesiada już się skończyła. Nataniel właśnie szedł w kierunku schodów, gdy wbiegli. Chwiał się trochę, ale minę wesołą. Widząc Aurina, zawołał:

– Hej, Aurinie, zgadnij, z kim jestem umówiony na jutro? Ta dziewczyna jest naprawdę napalona… Zaraz, gdzie wy biegniecie?

Velnard machnął mu dłonią przed twarzą. Oczy Nataniela zabłysły złotem, a gdy zgasły, Nataniel mrugnął kilka razy, popatrzył po wszystkich trzeźwo i wrzasnął:

– ODIL UKRADŁ RÓŻDŻKĘ?! JAK ON MÓGŁ?! ZABIJE GO! OBEDRĘ GO ZE SKÓRY! PRZEKLĘTY ZŁODZIEJ!

– Chodźmy! – zawołał Velnard – Odil nie może być daleko. Musimy dotrzeć do niego, zanim oni to zrobią!

– Oni? – zdziwił się Nataniel.

– Nie pytaj – westchnął Aurin.

Czarodziej wybiegł z karczmy i zatrzymał się tak nagle, że reszta o mało na niego wpadła. Nataniel zaklął cicho, a gdy złapał równowagę, warknął:

– O co chodzi?

– To… Odil – bąknął Velnard. Wszyscy popatrzyli tam, gdzie spoglądał czarodziej, a potem wstrzymali oddech. Złodziej stał na końcu alejki. Był przerażony – miał bladą twarz i cały dygotał. Jak ich zobaczył, przełknął ślinę i jęknął:

– Przepraszam, ja nie chciałem, ale… oni mi kazali!

– Odilu! – zawołał Velnard – Daj mi różdżkę! Powstrzymam ich, ale musisz mi ją oddać!

Odil popatrzył na czarodzieja i zrobił krok w jego stronę, ale potem zatrzymał się, zerknął na niebo, jęknął i skulił się. Aurin też spojrzał w górę i wszystko się w nim skurczyło, a serce podskoczyło mu do gardła. Potem rozległ się huk i na dachu kamienicy, który stała za złodziejem, wylądowało przerażające stworzenie. Aurin po raz pierwszy zobaczył je na żywo, choć oglądał je już w wielu książkach. To była wiwera. Zawirowała kolczastym ogonem w powietrzu i ryknęła tak, że budynek zatrząsł się, a z gzymsu odpadło kilka cegieł, które runęły w dół i roztrzaskały się o ziemię, minąwszy Odila zaledwie o kilka cali.

– ODILU! DAJ MI RÓŻDŻKĘ! – Velnard rzucił się w kierunku złodzieja, ale zza budynków, które stały przy drodze, wyłoniła się druga wiwera, która wylądowała tuż przed nim, zagradzając mu przejście.

– NIE POZWOLĘ WAM ZABRAĆ RÓŻDŻKI! – wrzasnął czarodziej.

– Pozwolisz… Nie masz wyboru… – powiedziała chłodno postać, która siedziała na grzbiecie wiwery. Aurin przyjrzał się jej i serce na moment przestało w nim bić… Ciało postaci okrywał czarny płaszcz, odsłaniając jedynie głowę, którą pokrywały lodowe kolce. Były piękne, a zarazem straszne i przywodziły na myśl lodową gwiazdę. Poszukiwacz zapamiętał ten widok do końca swojego życia.

– Mam wybór – czarodziej złożył ręce, a z jego dłoni wystrzelił ogień. Wiwera obnażyła zęby, a później ryknęła. Strumień płomieni zatrzymał się przed jej pyskiem, jakby uderzył w niewidzialną barierę, a po chwili zaczął się cofać. Velnard jęknął krótko i zwiększył siłę czaru – jego żyły rozbłysły błękitem i zaczęły prześwitywać przez skórę, a ogień znieruchomiały między nim, a poczwarą.

– Pomóżcie Odilowi! Odzyskajcie różdżkę! – wydyszał. Aurin skinął, a później zawołał do reszty:

– Idziemy!

– Potrzebujemy broni! – powiedziała Gwenael.

– Ja się tym zajmę… – Eliana rozwinęła skrzydła, odbiła się od ziemi i wleciała przez okno na trzecie piętro. Nie minęło nawet pół minuty, gdy wyfrunęła z karczmy, ściskając naręcze borni. Nataniel wziął swój łuk, Aurin obnażył Lustrzane Ostrze, Gwenael pochwyciła kij, który szybko przeobraził się w srebrną włócznię, a Eliana dobyła sztylety.

– Po różdżkę! – zawołał Aurin.

Odil obserwował chwilę, jak czarodziej zmaga się z wiwerą, ale potem poczuł, że wokół jego ciała owija się coś lodowatego. Popatrzył w dół i zobaczył kościstą łapę – pierwsza poczwara pochwyciła go w swoje szpony. Serce w nim zamarło, a po sekundzie był już w powietrzu, bo wiwera uniosła się w przestworza…

– Puśćcie mnie! Przecież zrobiłem to, czego chcieliście! RATUNKUUU!

– Uspokój się, Odilu, nie zabijemy cię… przynajmniej na razie – powiedział Suriner, który siedział na jej grzbiecie.

Gwenael i Eliana przeleciały nad wiwerą, który walczyła z Velnardem, ale Aurin i Nataniel musieli ją obejść. Minęli czarodzieja i strumień płomieni, przeskoczyli nad skrzydłem poczwary i znaleźli się po drugiej stronie. Ale był za późno… Pierwsza wiwera złapała Odila i wystrzeliła ku niebu. Była okropnie szybka. Eliana i Gwenael nie mogły jej dogonić. Złodziej zaczął wrzeszczeć i szamotać się jak szalony, a później… upuścił różdżkę. Aurin, Nataniel, Gwenael i Eliana skamienieli z otwartymi ustami, gapiąc się, jak Tęcza spada na alejkę. Gdy uderzyła o bruk, wszyscy ożyli i rzucili się w jej stronę, ale pierwszy był Aurin… Złapał różdżkę, a na jego twarzy wymalowała się radość. Miał ją! Nie pozwolił, żeby zabrały ją te przeklęte poczwary! Uratował ją, choć sam nie wiedział przed kim, ale to się nie było ważne. Liczyło się tylko, że różdżka jest bezpieczna…

Ziemia zadrżała i na końcu alejki wylądował trzeci potwór. Aurin wstał powoli, spojrzał na niego i cała jego odwaga prysła. Wiwera pochyliła się nad nim i poszukiwacz zobaczył jeźdźca, który siedział na jej grzbiecie. Był taki sam, jak jego poprzednik, miał lodową głowę i czarny płaszcz. Przez chwilę nikt się nie ruszał, a potem Nataniel wydobył strzałę z kołczanu, naciągnął łuk i wymierzył w jeźdźca.

– Nie zbliżaj się do niego! – zawołał – Masz nas zostawić w spokoju!

Raviel popatrzył na niego i nagle niewidzialna siła cisnęła Natanielem o ścianę. Elf jęknął, spadł na ziemię i stracił przytomność… Raviel odwrócił się do przerażonego Aurina i wszeptał:

– To jest koniec, Aurinie Valerius, twój świat przestanie istnieć. Nic tego nie powstrzyma… To wasze przeznaczenie. Nadchodzi kolejna era, w której nie będzie cierpienia ani strachu, ale żaden elf nie przeżyje nowego początku, jesteście zbyt prymitywni, żałośni i skalani. Ale ty, Aurinie, możesz stać się kimś lepszym. Ofiaruję ci nowe życie… Będziesz mógł przetrwać drugie Stworzenie i być wolnym w czasach sprawiedliwości. Jedyne, czego żądam w zamian, to ta różdżka, Aurinie. Oddaj mi ją, a ja ofiaruję ci zbawienie…

Aurin popatrzył na różdżkę, a potem na jeźdźca. Nie mógł myśleć. Czuł się tak, jakby przerażenie skuło jego mózg lodem. Jednak jakiś cichy głosik mówił mu, żeby dał sobie z tym spokój i oddał różdżkę… Wydawało mu się, że słyszy go w oddali, ale nie mógł zaprzeczyć, że rozbrzmiewa w jego głowie. To przypominało skryte pragnienie, które z sekundy na sekundę stawało się coraz potężniejsze. Głosik przeistoczył się w krzyk, a krzyk we wrzask… Aurin miał wrażenie, że głowa zaraz mu eksploduje. Wiedział, jak to zakończyć, ale jakaś część jego duszy nie pozwalała mu na to… Po prostu oddaj tą różdżkę! – ryknął głosik.

– NIEEE! – wrzasnął Aurin. Raviel odchylił się do tyłu, jakby coś go uderzyło, a potem westchnął ciężko.

– Skoro taka jest twoja wola, Aurinie… – powiedział i uniósł lodowy miecz.

Włócznia błysnęła w powietrzu i roztrzaskała ostrze. Raviel odwrócił się, ale zdążył zobaczyć tylko stopę Gwenael, bo w następnej chwili zleciał z wiwery i rąbnął o ziemię. Tymczasem Eliana wylądował na grzbiecie bestii i wbiła w jej cielsko jeden ze sztyletów. Wiwera ryknęła i zaczęła wierzgać się na wszystkie strony, siejąc pustoszenie kolczastym ogonem. Gwenael przeleciał obok niej, podniosła swoją włócznię i cisnęła ją prosto w wężową szyję. Ostrze przeszło na wylot i zostawiło paskudną ranę, z której polała się krew. Poczwara wydała z siebie przeraźliwy pisk, ale nie padła martwa, tylko wyprężyła się jak tygrys i skoczyła do ataku…

Gwenael wrzasnęła, gdy srebrne kły zakleszczyły się na jej nodze i pociągnęły ją w dół. Wiwera zaczęła nią potrząsać jak gumianą zabawką, a po chwili rzuciła ją na ziemię. Gwenael jęknęła i spróbowała wstać, ale ból w nodze jej na to nie pozwalał. Bestia zbliżyła do niej swój pysk i rozwarła paszczę. Dziewczyna spojrzała w jej złote oczy. Wszystko na moment zamarło, jakby czas stanął w miejscu, a potem…

Świst! Strzała zagłębiła się w lewym ślepiu i wiwera zawyła piskliwie. Nataniel, który odzyskał przytomność, chwycił kolejną strzałę, naciągnął łuk i strzelił. Pocisk trafił poczwarę w korpus. Wiwera zaczęła niszczyć wszystko wokół. Jej ogon zmiażdżył pobliskie ściany, skrzydła rozbiły kilka okien, a łapy zrobiły w drodze głębokie dziury. Aleja dygotała jak w czasie trzęsienia ziemi.

– ELIANO! DOBIJ JĄ! – ryknął Nataniel. Eliana uniosła się nad wiwerą, a później zanurkowała w dół, wirując jak tornado. Potwór spróbował ją ukąsić, ale wampirzyca wykonała zgrabny unik, odbiła się od ziemi i cięła go w gardziel. Wiwera zacharczała, przewróciła się na brukowaną drogę, wierzgnęła się kilka razy i znieruchomiała. Tylko jej ogon jeszcze przez chwilę szorował ziemię…

Raviel podniósł się z ziemi. Nie zwracając uwagi na walczących, ruszył w kierunku poszukiwacza. Aurin cofnął się, ale jego noga o coś zahaczyła. Runął na ziemię, a Lustrzane Ostrze wypadło mu z rąk. Jeździec stanął nad nim i wszystko wokół przestało się liczyć…

– Oddaj mi różdżkę, Aurinie… Dobrze wiesz, że i tak ją wezmę, nie przeszkodzisz mi, niczego nie zmienisz, ale możesz przeżyć. Daje ci ostatni wybór.

Aurin nie mógł oddać różdżki, coś zabraniało mu to robić… Zacisnął zęby i zmusił się, żeby podnieść miecz, ale gdy tylko sięgnął po rękojeść, jego ramię przeszył chłód, a Lustrzane Ostrze oddaliło się od niego, jakby je ktoś pociągnął za niewidzialny sznurek.

– Więc wybrałeś… – powiedział Raviel. Wtedy różdżka rozbłysła czerwienią i niezwykłe ciepło wypełniło poszukiwacza. Jego krew zawrzała, a serce zabiło mocniej… Aurin poczuł odwagę i wiedział już, co ma zrobić. Różdżka dała mu siłę, teraz mógł zrobić wszystko! Uniósł ją nad sobą jak symbol zwycięstwa. Raviel zaśmiał się krótko…

– Jednak zmieniłeś zdanie. To dobrze… Więc teraz mi ją oddaj – powiedział i wyciągnął dłoń. Przez chwilę wydawało się, że pochwyci różdżkę, ale wówczas Aurin wrzasnął:

– ZABIJ!

Z tęczowego kryształu wystrzelił ognisty wąż. Raviel cofnął się. Nie wiedział, co się dzieje. Przecież ten elf jest poszukiwaczem, nie zna się na czarach. Jak może wykorzystywać moc różdżki, przecież to niemożliwe!… Ale po chwili jego myśli ucichły. Raviel nie poczuł bólu, to było szybkie… Wąż rzucił się na jego pierś i eksplodował! Ogień wystrzelił we wszystkie strony, dym uniósł się nad alejką, a resztki lodowego ciała rozprysły się wokół…

Velnard stracił resztkę sił. Strumień płomieni rozpłynął się… Wiwera zwyciężyła. Silea, która dosiadała bestii, spojrzała na niego i westchnęła.

– Myślałeś, że jak to się skończy? Jesteś nikim, żałosnym magikiem. To różdżka jest niezwykła, nie ty! Ona posłuży do wielkich czynów! Ty możesz już tylko czekać na śmierć… – ledwo to powiedziała, za jej plecami coś wybuchło, a ona sama doświadczyła strasznego uczucia, jakby jakaś część jej duszy oderwała się od reszty i zginęła w nicości. Pustka, która po niej została, zdawała się wsysać wszystko: myśli, uczucia i zmysły… Była tylko okropna obojętność. W końcu Silea uświadomiła sobie, co się stało. Obróciła się powoli, a gdy zobaczyła lodowe szczątki, z jej gardła wydobył się przeszywający krzyk, który sprawił, że wszyscy zamarli, jakby skuto ich lodem… Raviel nie żył.

Po chwili zamilkła. Jej spojrzenie padło na Aurina, który leżał nieprzytomny na alei.

– Zabierz go – syknęła do swej wiwera. Bestia natychmiast odbiła się od ziemi i pochwyciła Aurina w locie. Poszukiwacz wciąż ściskał różdżkę.

– NIEEE! – ryknął Velnard – ONA MA TĘCZĘ!

Eliana i Gwenael rozwinęły skrzydła, ale wiwera była już między chmurami.

– NIE POZWOLĘ WAM JEJ ZABRAĆ! – Velnard znów złożył ręce, wyczarował piorun i cisnął nim w poczwarę. Zauważyła to. Błyskawicznie obróciła się w powietrzu i ryknęła, tworząc półprzeźroczystą barierę. Piorun odbił się od niej i zawrócił ku czarodziejowi.

– KRYĆ SIĘ! – wrzasnął Velnard.

Błyskawica uderzyła w aleję…

*

On… nie żyje.

Czujesz rozpacz?

Tak…

Myślałem, że wy nie rozpaczacie… że jesteście zimni jak lód.

Ja… taka byłam… Nie czułam nic, oprócz gniewu… Ale teraz… coś się zmieniło. Ten ból… jest nie do zniesienia. Nie mogę oddychać, ani myśleć… Wszystko, co do tej pory robiłam, wydaje się takie… puste i bezsensowne. Nie chcę tu być! To już nie jest moje życie! Czuję się tak, jakbym umarła razem z nim…

Uspokój się. Nie możesz się tak zachowywać, jesteś Władcą Lodu! Masz misję do spełnienia!

Misję? Ja ją utraciłam… Nie mam już celu, ani przeznaczenia… Przed sobą widzę jedynie ciemność. Pragnę, żeby wszystko się skończyło. Chcę być znowu wolna…

Nie zapominaj, komu jesteś wierna! Ona na ciebie liczy! Raviel poległ za nią! Wierzył w nią!

Był głupi i teraz zginął, a ona… jest obłąkana. Nie zamierza zbudować nowego świata. Pragnie tylko zagłady. Pewnego dnia pogrąży Narian w ogniu. Każde jej słowo to kłamstwo. Wszystko, co robi, ma służyć wyłącznie jej celom. Nikt ją nie obchodzi, myśli tylko o sobie… Jesteśmy pionkami w jej diabelskiej grze.

Przestań! Sama nie wiesz, co mówisz! Przecież nie możesz się jej wyrzec!

Nie… nie mogę. Zniewoliła mnie swoimi łgarstwami i teraz należę do niej, czy tego chcę, czy nie. Przeistoczyłam się w potwora i nie potrafię tego odwrócić… Kto raz stanie się jej niewolnikiem, już nigdy się od niej nie uwolni.

*

Karczmarz słyszał, co dzieje się przed jego karczmą, ale bał się wychodzić. Te ryki i huki śmiertelnie go przeraziły, ale gdy wszystko ucichło, wygrzebał się spod stołu i wyjrzał przez okno. Zobaczył wielką wyrwę w ziemi, którą otaczały kamienie i gruz. Szybko wybiegł z karczmy i stanął przed pogorzeliskiem. Na ulicy pojawiło się kilku innych elfów. Większość była tak samo przerażona, jak on. Po chwili wokół alei zgromadził się spory tłum. Wszyscy szeptali między sobą:

– Patrzcie, między gruzami ktoś leży.

– On ma rację.

– Gdzie, ja nic nie widzę.

– Tam!

Po chwili każdy patrzył na cztery osmolone ciała… Żadne się nie poruszało.

*

– BŁAGAM, WYPUŚCIE MNIE! PRZECIEŻ JA NIC NIE ZROBIŁEM, W MORDĘ ELFA! RATUNKU! POMOCY! MIELIŚCIE DAĆ MI SPOKÓJ! BŁAGAM! BURDELMAMO!

Wrzaski Odila zdawały się dobiegać z oddali. Aurin otworzył oczy, spojrzał przed siebie i zobaczył rozgwieżdżone niebo. Obrócił głowę i jego oczom ukazał się las, nad którym górowały ośnieżone szczyty Złotych Gór. Popatrzył w przeciwną stronę i ujrzał wody Nieskończonego Oceanu, a gdy przetoczył się na brzuch, dotarło do niego, że znajduje się na plaży, o którą łagodnie rozbijają się fale. Miał wrażenie, że całe ciało mu zamarzło. Ledwo czuł ręce i nogi. Z każdym oddechem jego płuca przeszywał ból. Na szczęście piasek i morska bryza były ciepłe. Aurin przytulił się od ziemi, wdychając powietrze. Nie miał siły o niczym myśleć. Jego umysł był dziwnie pusty i spokojny. Widocznie to szum fal tak na niego działał. Teraz poszukiwacz marzył jedynie o śnie.

– Wstań, Aurinie Valerius – ozwał się lodowaty głos. Aurin podniósł wzrok i przerażenie owinęło się jak cierń wokół jego serca… Przed nim stała postać w czarnym płaszczu. Jej twarz pokrywały lodowe kolce.

– Wstań, Aurinie – powtórzyła. Aurin spróbował się podnieść, ale mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Zachwiał się tylko i runął na plecy. Silea westchnęła, okrążyła go, a później uklękła przy nim i wyciągnęła swój lodowy miecz. Aurin popatrzył na ostrze i wszystko na chwilę w nim zamarło. Teraz zemści się za to, że zabiłem jej towarzysza. Ale ja… nie jestem jeszcze gotowy na śmierć. Nie tak wszystko miało wyglądać. Zawsze marzyłem o tym, żeby być nieśmiertelny. Przebyłem tysiące mil i przeżyłem setki przygód, a teraz całe moje życie ma się skończyć? Przecież to niemożliwe, jestem Aurin Valerius, największy poszukiwacz skarbów, nie mogę tak po prostu…umrzeć. Lodowa klinga zabłysła w powietrzu i opadła na jego serce…

Aurin poczuł straszliwy chłód. Spojrzał w dół i otworzył usta ze zdumienia – jego pierś pokryła się lodem! Poszukiwacz nie miał pojęcia co się dzieje. Patrzył tylko, jak lód wspina się po jego rękach, okuwa głowę i wdziera się do gardła. Chciał krzyknąć, ale płuca już mu zamarzły… Prawdę powiedziawszy, to nie bolało, a choć nie było też przyjemne. Aurinowi wydawało się, że każda komórka jego ciała ożywa i nabiera energii. Mróz najwidoczniej go uzdrawiał… Nagle Sileia wyszarpnęła miecz z jego piersi i lód zniknął. Aurin odetchnął głęboko. Czuł się tak, jakby wyciągnięto go z lodowatej wody.

– Wstań – rozkazała Silea i Aurin wstał. Nie sprawiło mu to żadnej trudności, jego ciało było jak nowe. Zerknął na swoje dłonie, a na jego twarzy pojawiła się mieszanina zachwytu i strachu. Potem spojrzał prosto w lodową twarz i spytał:

– Dlaczego mnie porwaliście? Jeżeli nie chcecie się zemścić, to na co jestem wam potrzebny?

Głos mu drżał. Silea nie odpowiadała przez moment. Później odwróciła się i rzekła:

– Dowiesz się w swoim czasie.

– A kiedy to będzie?

– Niedługo – to powiedziawszy, oddaliła się w kierunku dwóch wiwer, które leżały na plaży, kołysząc kolczastymi ogonami. Obok nich stał jakiś mężczyzna – miał na sobie czarny płaszcz i srebrną maskę, która wyglądała jak wilczy łeb. Pochylał się nad Odilem, który był związany, co najwidoczniej mu się nie podobało, bo tak się kręcił i wierzgał, że zrobił w piasku sporą dziurę, w której po chwili się zaklinował. Aurin podszedł do nich.

– Dlaczego mnie nie związaliście? – spytał, spoglądając na Odila.

– Bo ty wydajesz się dużo spokojniejszy – wychrypiał Suriner. Odil podskoczyły kilka razy i jeszcze bardziej zagłębił się w dziurze. Na ustach miał knebel, więc nie mógł nic powiedzieć i tylko jęczał żałośnie. Aurin zignorował go i utkwił spojrzenie w oceanie… Wiedział, że nigdy nie uda mu się uciec przed wiwerami, więc nawet o tym nie myślał. Po chwili doszedł do wniosku, że warto byłoby się czegoś dowiedzieć i wtedy w jego głowie zaroiło się od pytań: kim są ci jeźdźcy? Gdzie go zabierają? Dlaczego potrzebują tęczy i dla kogo to robią? W końcu zdał jedno, które wydawało się najmniej ważne:

– Dlaczego się tutaj zatrzymaliśmy?

– Bo to tu odbędzie się… zebranie – odparł Suriner i Aurin uświadomił sobie, że pytanie było jednak bardzo znaczące.

– A kto na nie przyjdzie?

– Zobaczysz – szepnął Suriner. Aurin zamilkł na parę sekund, a później powiedział:

– Kim jesteście?

– Jesteśmy… posłańcami.

– Kogo?

– Nowego świata – odparł Suriner. Aurin miał wrażenie, że już gdzieś słyszał ten chrapliwy głos, ale nie potrafił sobie przypomnieć gdzie. Nie podejrzewał, że pod maską kryje się Suriner.

– A jakiż to ma być świat?

– Taki, którego nie jesteś w stanie pojąć – Suriner obrócił się do niego i Aurin ujrzał ciemność, która zalegała oczodołach wilczej maski.

– Bo będzie zbyt okrutny? – spytał. Suriner pokręcił głową.

– Nie… bo będzie zbyt idealny – oświadczył sucho. Aurin chciał zadać kolejne pytanie, ale Silea przeszkodziła mu, oznajmiając:

– Zbliżają się.

W oddali rozbrzmiały chrapliwe głosy. Rozmawiały w jakimś niezrozumiałym dialekcie. Aurinowi od razu skojarzyły się z nieprzyjemnymi stworzeniami. Po chwili były na tyle blisko, że mógł rozróżnić poszczególne słowa, choć zupełnie nie wiedział, co one znaczą:

– Krist twiri nur gastr?

– Dwiri turt!

– Nar, abe rest Aria!

Liście zaszeleściły, a potem z lasu wyszło dziewięć pokracznych istot. Miały zielone twarze, oślizgłą skórę, haczykowate nosy, szpiczaste uszy i wielkie oczy. Nosiły poniszczone ubrania, zardzewiałe zbroje i wyszczerbione sztylety. Aurin przyjrzał się im i poczuł obrzydzenie. Gobliny, pomyślał. Osiem goblinów strzegło tego dziewiątego, który był najbrzydszy i jako jedyny siedział na czymś, co przypominało wilka, ale nie miało futra, tylko czarną skórę pokrytą bąblami. Poszukiwacz domyślał się, że to jakiś przywódca albo król i po chwili okazało się, że ma rację, bo goblin powiedział:

– Dur-tarz, władca wszystkich goblinów w Złotych Górach, przybył tak, jak tego chcieliście!

– Dobrze – odparła chłodno Silea – Ale nie tylko ciebie oczekujemy.

Nad lasem wzniosły się przeszywające piski i szczęki. Słysząc je, Aurin dostał dreszczy, a Suriner westchnął i oświadczył:

– A więc przybyła… – Aurin poczuł, jak coś kurczy my się w piersi. Co przybyło? Kogo jeszcze wezwali jeźdźcy? Już same gobliny wystarczyły, żeby zrobiło się nieprzyjemnie. Aurin spotkał je w przeszłości i nie wyrobił sobie o nich najlepszej opinii, ale to, co zbliżało się teraz, wydawało się bardziej przerażające. Gdy piski i szczęki nasiliły się, gałęzie trzasnęły i z gąszczu wypełzło ohydne stworzenie… Było rozmiarów wiejskiej chatki i wyglądało jak skorpion, ale miało trzy pary szczypiec, pięć żądeł, szary pancerz i czerwony znak na grzbiecie! Zobaczywszy je, Gobliny zawyły z przerażenia, Odil zzieleniał i zwinął się w kłębek, a Aurin zbladł i zesztywniał niczym struna. Jeźdźcy nie okazali strachu. Wyprostowali się tylko i unieśli głowy.

– Sitria, królowa estragonów, stawia się na wezwanie – zawyła bestia. Miała straszliwy, piszczący głos, który wydobywał się z pełnej kolców gardzieli.

– Cieszymy się, że przyszłaś – oświadczyła Silea – Teraz pozostał już tylko jeden.

Rozległo się dziwne bulgotanie i wszyscy spojrzeli na ocean. Niedaleko brzegu woda zaczęła wrzeć i wirować. Nagle zamarła, a potem wystrzeliła w górę!… Z oceanu wyłonił się monstrualny stwór. Wyglądał jak połączenie elfa i ryby – miał łuskę zamiast skóry, płetwę na plecach, błony między palcami i złote oczy. Jego masywne cielsko zdobiła platynowa zbroja. W dłoni dzierżył diamentowy trójząb. Aurin rozdziawił usta i wybałuszył oczy, gdy tylko na niego popatrzył, bo potwór był wielki jak zamkowa wieża.

– Witamy cię, Queli Perlitionie, królu trytonów. Jesteśmy naprawdę zaszczyceni – zawołała Silea. Tryton obrzucił ją wyniosłym spojrzeniem i zagrzmiał głosem, który przypominał dudnienie rogu:

– PROWADŹCIE MNIE DO NIEJ!

– Oczywiście – odparła Silea – Pójdźcie za mną.

Wszyscy udali się za nią na małą polankę, która leżała nieopodal plaży i była otoczona rododendronami i krzewami róży. Silea wlepiła spojrzenie w gwiazdy i w takiej pozie znieruchomiała. Aurin, który przycupnął pod jednym z krzaków, był zbyt przerażony, żeby wykrztusić chociaż słowo. Nigdy nie widział tylu potworów na raz. Serce biło mu tak szybko, jakby miało zaraz pęknąć, a krew wirowała mu w żyłach. A pomyśleć, że kilka godzin temu siedział w karczmie i popijał piwo razem z Natanielem, Odilem, Velnardem, Elianą i Gwenael.

– Na co teraz czekamy? – Suriner stanął obok Silei. Odpowiedziała, nie odrywając wzroku od nieba:

– Na iskrę…

Choć niebo jaśniało, zabłysła na nim jeszcze jedna gwiazda. W przeciwieństwie do innych była złota. Aurin przyjrzał się jej i ze zdumieniem zauważył, że wiruje, jakby wpadła w środek tornada. Kręgi, które zataczała, robiły się coraz większe i większe, aż w końcu poszukiwacz uświadomił sobie, że gwiazda opada w dół i jest już nad polaną. Wszyscy wpatrywali się w nią i w kółko zdawali sobie pytanie: Co to jest? Nagle gwiazda zatrzymała się i spadła na sam środek polany, gdzie stali Suriner i Silea. Oboje odskoczyli, a ona zawisła tuż przed ich twarzami. Była piękna i miała rozmiary piłki pingpongowej. Tryton, który przerastał drzewa, musiał klęknąć, żeby ją zobaczyć.

– Czas zacząć przedstawienie… – Silea uniosła lodowy miecz, a potem dotknęła gwiazdę końcem ostrza. Światło zapulsowało…

Ogień wystrzelił we wszystkie strony! Polana stanęła w płomieniach, które wirowały wokół niej jak w szaleńczym tańcu! Aurin uratował się przed nimi, bo szybko skoczył za pobliski głaz. Nie wiedział co się dzieje. Żołądek podszedł mu do gardła, wnętrzności ścisnęły się z przerażenia. To wszystko było takie nierealne. Na chwilę w jego sercu zatliła się nadzieja – może te wszystkie potwory spłonęły, a ja jestem wolny? – ale potem płomienie okrążyły głaz i rzuciły się na niego jak wilki. Wrzasnął, przygotowując się na cierpienie… Ale to nie bolało, ba! Nawet nie szczypało! Ogień był jak powietrze! Aurin spojrzał na swoje ciało – choć całe płonęło, nie miało zamiaru się zwęglić. Pozostawało całe i zdrowe! Poszukiwacz wstał i rozejrzał się… Potwory miały się dobrze, pomijając fakt, że się paliły. Działanie ognia zaskoczyło je tak samo, jak Aurina – wszystkie wybałuszały oczy na swoje gorejące cielska. Odil, który leżał związany na ziemi, zezował na swój nos, po którym skakały płomienie. Zęby tak zacisnęły mu się ze strachu, że przegryzł knebel i zapiszczał!

– W MORDĘ ELFA… JA SIĘ PALĘ!

Huknęło potężnie, dolina zadrżała, a Aurin, Odil, jeźdźcy, wiwery, gobliny, estragon, tryton i cała polana – wszystko znikło w jednej chwili, pozostawiając po sobie wielki krater i chmury dymu.

*

– NIEEEeeeeee…! TO NIEMOŻLIWE! JAK MOGLIŚCIE!? NIGDY NIC WAM NIE ZROBLIŚMY! BOGOWIE, NIE MOGĘ TEGO ZNIEŚĆ, PRAGNĘ ŚMIERCI! ZEŚLIJCIE MI JĄ! BŁAGAM WAS! POZWÓLCIE MI UMRZEĆ, ZABIJCIE MNIE! JA NIE POTRAFIĘ BEZ NIEGO ŻYĆ!… DLACZEGO GO UŚMIERCILIŚCIE?! CO TAKIEGO UCZYNILIŚMY! – Aria trzasnęła pięściami o posadzkę. Z jej knykci pociekła krew, po jej policzkach popłynęły łzy. Była piękna, nawet jak rozpaczała. Potrafiła wzruszyć niejedno serce, ale członkowie Rady Pięciu Światów, którzy przybywali w świątyni, nie okazywali żalu. Byli nieczuli jak kamień. Jeden z Trzech Pielgrzymów wciąż stał nad brzegiem jeziora i wpatrywał się w czarną wodę. Po chwili rzekł:

– To musi być wielki ból… stracić ukochanego, do którego nigdy nie będzie można powrócić. Ale istnieje sposób, żeby ukoić twoje cierpienie. Brama może zostać otwarta ponownie… Jeśli tylko zechcesz, zjednoczę cię z feniksem i już nikt nigdy was nie rozdzieli…

Aria popatrzyła na niego przez łzy. Jej twarz wyrażała tylko jedno: nienawiść.

– Dla niego zrezygnowałabym z tego życia i pozwoliła zamknąć się w krainie umarłych, ale nigdy nie zrobię tego, czego wy chcecie! A wiem, jak bardzo się mnie boicie… O tak, znam wasze myśli. Żywcie nadzieję, że pozbędziecie się problemu! Pragniecie, abym umarła, bo wtedy nie będziecie musieli się już niczego bać i znowu staniecie się panami świata! Ale ja wam na to nie pozwolę. Będziecie żyć w strachu przede mną do końca swoich dni, bo ja nie odejdę! Ukryję się tylko w mrokach Narianu, czekając na odpowiedni moment, żeby uderzyć… Może za sto lat, a może za tysiąc, ale gdy już nadejdzie, wy, wasi synowie, czy wasze prawnuki – wszyscy poznacie siłę mojego gniewu. Pewnego dnia otworzę tą piekielną bramę i uwolnię Feniksa, a potem spopielę wasz świat! NIE ZNAJDĘ LITOŚCI DLA NIKOGO! NARIAN ZGINIE W OGNIU!

Velnard odwrócił się od jeziora i spojrzał jej w oczy.

– Myślisz, że pozwolimy ci odejść? Stąd nie uciekniesz… – oświadczył surowo – Przekroczysz Bramę Umarłych, czy tego chcesz, czy nie. Jeśli nie zrobisz tego dobrowolnie, zmusimy cię siłą. Wolisz dołączyć do swojego kochanka teraz, czy wpierw będziesz z nami walczyć? Wybór należy do ciebie!

Aria wybuchła szyderczym śmiechem.

– Naprawdę sądzisz, że ktokolwiek w tej świątyni jest w stanie mnie zatrzymać? Nie doceniasz mnie… JESTEM ARIA! NAJPOTĘŻNIEJSZA CZAROWNICA NA TYM ŚWIECIE I NIKT MNIE NIE POKONA! – to powiedziawszy, podniosła się z ziemi i rozłożyła szeroko ręce. Cała świątynia zadrżała. Pył posypał się ze ścian. Posadzka pękała.

– POWSTRZYMAJCIE JĄ! ONA NIE MOŻE UCIEC! – wrzasnął Wielki Czarodziej. Wszyscy magowie, którzy stali na tarasie, skierowali swe różdżki na Arię, ale zanim zdążyli rzucić jakieś zaklęcie, kije wybuchły im w dłoniach, a oni sami runęli na posadzkę. Aria uniosła się w powietrzu, a jej sylwetkę rozświetlił złoty blask. Jej włosy falowały wściekle, a oczy żarzyły się czerwienią.

– Czekajcie na mnie! Życie w strachu, bo kiedy powrócę, przyniosę temu światu apokalipsę! – zawołała, a potem wzniosła się w powietrze i zniknęła między czarnymi chmurami…

*

Otoczyła go ciemność… Przez chwilę nic nie widział, nie czuł, ani nie słyszał… Miał dziwne wrażenie, że jego ciało jest zwiewne niczym dym, tak jakby w ogóle nie istniało. To było przyjemne uczucie. Rzeczy materialne przestały się liczyć, pozostały tylko myśli. Wydawało się, że cały świat jest zamknięty w jego umyśle. Na moment był panem samego siebie… Nagle ciemność znikła i Aurin wrócił do swojego ciała. Na początku nie wiedział, gdzie jest, ani co robi. Przed oczami mignęły mu zmazane cienie, a on sam upadł na coś chłodnego. Gdy wzrok mu się wyostrzył, zobaczył, że to kamienna podłoga. Usiadł powoli, a potem rozejrzał się i rozdziawił usta ze zdumienia… On, Silea, Suriner, Odil, gobliny, estragon i tryton – wszyscy znaleźli się w gigantycznym pomieszczeniu, które przypominało salę katedralną. Wielki sufit wspierały kolumny o średnicy kilku metrów, a w ścianach mieściły się strzeliste okna, które wpuszczały do środka smugi księżycowego światła. Na końcu sali stał czarny tron. Siedziała na nim jakaś postać, ale jej sylwetka była ukryta w cieniu i Aurin nie potrafił nic o niej powiedzieć.

– W mordę elfa… ja tu nie chcę być. Przecież ja nic nie zrobiłem! Miałem ukraść różdżkę, to ukradłem… Czemu te potwory mnie tu zabrały? Och, burdelmamo!

Aurin spojrzał w bok i zobaczył Odila, który leżał obok i jęczał.

– Odilu, zamknij się! Nie zwracaj na siebie uwagi! – syknął poszukiwacz.

– Sam się zamknij! To wszystko przez tą twoją przeklętą różdżkę! Ja chcę do mamy! – zawył złodziej. Aurin powiódł wzrokiem wokoło, ale potwory nie zwracały na nich uwagi. Wszystkie gapiły się na tego, który siedział na czarnym tronie. Nagle postać wstała i ruszyła w ich stronę. Odil zbladł i zamilkł. Aurin obserwował ją uważnie, a serce biło mu coraz szybciej. Gdy zatrzymała się kilka metrów od niego, a księżyc oświetlił jej oblicze, wszystko na chwilę w nim umarło.

Gdyby ktoś go później spytał, powiedziałby, że zobaczył piękną kobietę, która w połowie stała się potworem. Tym, co elfie, były w niej czarne włosy, smukła sylwetka, gładka skóra, błękitne oko i czarna suknia, która falowała przy najmniejszym ruchu. Reszta ciała należała do potwora… Z pleców wyrastały potężne, skórzane skrzydła. Lewa część twarzy była szara i przegniła. W paskudnym oczodole tkwiło małe, czerwone ślepie. Prawa ręka była pokryta szarymi liszajami i zgnilizną. Zrastała się ze skrzydłem, przez co wyglądała na powyginaną i zdeformowaną. Na palcach błyszczały czarne szpony.

Silea uklękła przed postacią, a później odwróciła się do zebranych i wyszeptała:

– Oto Aria, stworzycielka feniksa, pół-elf – pół-potwór, niegdyś najpiękniejsza i najpotężniejsza czarownica na tym świecie…

Koniec
Nowa Fantastyka