- Opowiadanie: Jack_Felix - Poszukiwacze Legend - Księga I

Poszukiwacze Legend - Księga I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Poszukiwacze Legend - Księga I

Klika słów na wstępie:

 

Książkę tę napisałem w pierwszej klasie liceum, kiedy zaczynałem swoją przygodę z pisarstwem, dlatego proszę: nie bądźcie zbyt ostrzy w osądach. Prawdę powiedziawszy, nie sądzę, by większość z was przebrnęła chociaż przez dwa rozdziały. Jeśli jednak tak się stanie, to mam nadzieję, że odnajdziecie w tej powieści trochę tej magii, która ja czułem, gdy tworzyłem ją w wieku 15-16 lat. No cóż, pozostaje mi tylko życzyć wam miłego czytania, o ile to w ogóle możliwe. Powodzenia ;-)

 

 

 

Nadszedł piątkowy wieczór i – tak jak każdego piątkowego wieczoru – w karczmie „Pod złotą rybką” zebrały się tłumy biesiadników. Karczma ta słynęła bowiem z tego, że co tydzień odbywały się tutaj występy sławnych osób. Zazwyczaj na scenę wychodzili jacyś muzycy, ale zdarzali się również poeci, wojownicy, filozofowie i czarodzieje… Tym razem miała to być znana piosenkarka, Helga Shore.

Karczmarz był bardzo zapracowany, bo co chwilę trzeba było coś zrobić: a to nalać piwa do kufli, a to spisać zamówienia od klientów, a to gnać do kuchni i pichcić potrawy, a to wyciągać upitych jegomości spod stołów – słowem kupa roboty. Mimo to miał wyśmienity humor, bo to właśnie takie wieczory napełniały mu sakiewkę złotem.

Ogień figlował w kominku, lutniści grali wesoło, a biesiadnicy jedli, pili, gadali, śpiewali i tańcowali. W karczmie panował taki harmider, że nikt nie zauważył tajemniczego mężczyzny, który wślizgnął się do środka, minął bezszelestnie kilka stolików i zatrzymał się przy barze. Miał na sobie długą pelerynę, a jego twarz był skryta w cieniu kaptura.

– Czego pan sobie życzy? – spytała pomocniczka karczmarza.

– Butelkę czerwonego wina – wyszeptał. Dziewczyna, która (nawiasem mówiąc) miała bardzo urodziwe krągłości, podała mu butelkę, a potem wróciła do obsługiwania innych klientów, nawet na niego nie spojrzawszy. Mężczyzna nalał sobie wina do kieliszka i utkwił spojrzenie w płomieniach, które figlowały wewnątrz pobliskiego kominka… Nagle w całym pomieszczeniu zapanowała cisza, gdyż na scenie pojawiła się Helga. Gdy zaczęła śpiewać, wszyscy utkwili w niej spojrzenie. Jedynie nieznajomy ciągle wpatrywał się w ogień, tak jakby nic po za nim nie istniało… Helga miała niezwykły głos, a jej śpiew sprawił, że sala biesiadna na kilka minut stała się miejscem pięknym i magicznym. Kiedy piosenka się skończyła, biesiadnicy nagrodzili Helgę gromkimi brawami.

Piosenkarka zaśpiewała jeszcze kilka utworów i po godzinie zeszła ze sceny. Atmosfera w karczmie wróciła do początkowego stanu. Biesiadnicy znów zaczęli jeść, pić, gadać, śpiewać i tańczyć, a lutniści zagrali wesołą melodię…

Przy jednym ze stolików toczyła się dosyć nietypowa rozmowa, a mianowicie dwóch krasnoludów – niebiesko i czerwonobrody – słuchało trzeciego – zielonobrodego – który szczegółowo opowiadał im o każdej dzierlatce, z jaką kiedykolwiek miał do czynienia…

– Znałem też taką jedną, co się Merlin nazywała. Mówię wam, takich melonów, jak ona, to żadna kobita na świecie nie ma. Przypominały mi dwie wielkie donice. Czasami to się normalnie zastawiałem, jakim cudem ona z łóżka wstaje…

Niebieskobrody krasnolud już dawno wyłączył się z rozmowy i nawet nie udawał, że to, co mówi zielonobrody, w ogóle go interesuje. Tymczasem krasnolud z czerwoną brodą wyglądał tak, jakby miał zaraz eksplodować. Na czole wyskoczyła mu żyłka…

– W tych melonach to chyba miała jakieś piece, bo bez przerwy była napalona!

Żyłka powiększyła się…

– Mówię wam, to była bogini miłości, średnio robiliśmy to prawie czterdzieści razy w tygodniu!

Żyłka zaczęła groźnie pulsować…

– Chcecie wiedzieć, jaka była nasza ulubiona pozycja? Otóż…

– DOSYĆ! – ryknął czerwonobrody krasnolud, a wszystkie kufle w karczmie podskoczyły – MAM JUŻ PO DZIURKI W NOSIE TYCH TWOICH OBLEŚNYCH HISTORYJEK, ŻŁOPUSIE! Niech mi kto da jakieś wiaderko, bo zaraz chyba pawia puszczę… Czy już nikt nie ma czegoś ciekawego do opowiedzenia?! Błagam, wysłucham każdego… Może pan, panie karczmarzu? Pan na pewno zna jakąś ciekawą historię.

Zwrócił się do karczmarza, który przechodził obok jego stolika. Ten pokiwał głową na boki i rzekł:

– Ostatnio, to tylko na dobranockach się znam, bo żona dzieci urodziła.

– Moje gratulacje – krasnolud uśmiechnął się ponuro – ale dobranocek to ja słuchać nie chcę, chyba już wolę kochanki Żłopusa.

– Ja znam pewną historię – powiedział ktoś. Krasnolud stanął na krześle i rozejrzał się po pomieszczeniu, a po chwili jego spojrzenie zatrzymało się na tym tajemniczym mężczyźnie, który siedział przy barze i wpatrywał się w kominek.

– A pan to kto? – spytał. Nieznajomy obrócił się ku niemu, ale krasnolud nie zobaczył jego twarzy, bo wciąż była ukryta pod kapturem.

– Ja… jestem Bajarz – odparł mężczyzna. Krasnolud wybuchł śmiechem.

– Bajarz, powiada pan?! No dobrze, niech i tak będzie, panie Bajarzu… Więc jaką historię ma nam pan do opowiedzenia? Mam nadzieję, że nie jest to jakaś dobranocka.

– Nie – Bajarz spojrzał na wino w swoim kieliszku – Zapewniam, że nie będzie to dobranocka.

– No to niech się pan do nas przyłączy! – zawołał czerwonobrody. Bajarz wziął butelkę z winem i przysiadł się do stolika, przy którym siedziały krasnoludy, obrzuciwszy każdego krótkim spojrzeniem. Czerwonobrody był wyraźnie uradowany, że wreszcie będzie mógł posłuchać kogoś innego, niebieskobrody ożywił się trochę, a zielonobrody, ten o imieniu Żłopus, zrobił taką minę, jakby chciał powiedzieć „nawet nie myśl, że cię będę słuchał, moje historyjki są o wiele ciekawsze!”.

– Zaczynaj pan, panie Bajarzu! – powiedział czerwonobrody.

Bajarz wziął łyk wina, postawił kieliszek na stole i zaczął opowiadać, wpatrując się w krwiście-czerwony płyn jak zaczarowany.

– Moja historia zaczyna się od marzenia pewnej kobiety… Kobieta ta nazywała się Aria i była kimś naprawdę niezwykłym. Miała moc większą, niż jakikolwiek czarodziej na świecie, doskonale znała się na polityce, medycynie i walce, a do tego była niezwykle piękna…

Słysząc to, Żłopus zerknął na pomocniczkę barmana (tą o urodziwych krągłościach) i zarechotał obleśnie, ale Bajarz nawet się nie uśmiechnął, tylko dolał sobie wina do kieliszka i kontynuował:

– Aria osiągnęła w swoim życiu bardzo wiele… Zdobyła bogactwo, sławę i jako pierwsza osoba w historii została przewodniczącą Rady Pięciu Światów w wieku zaledwie trzystu trzech lat. Ale te osiągnięcia i sukcesy nie zadowalały jej. Aria marzyła o czymś większym, czego nie miał żaden inny elf, krasnolud, aur, czy wampir. Chciała być nieśmiertelna…

– A weź, panie Bajarzu! – burknął Żłopus – To mi wygląda na jakąś głupią dobranockę dla dzieci, a tymczasem przypomniała mi się taka gorąca kobitka, która miała naprawdę niezłe…

– Milcz, Żłopusie! – powiedział twardo niebieskobrody krasnolud, który wciągnął się już w opowieść Bajarza – Wolę słuchać dobranocek, niż tych twoich zbereźnych opowiastek!… Niech pan kontynuuje, panie Bajarzu.

Bajarz westchnął głęboko i kontynuował opowieść. Jego głos miał w sobie coś magicznego, ale jednocześnie budził dreszcze.

– Czy ta historia zaczyna się jak dobranocka? Możliwe… Czy tak samo się kończy? Sądzę, że nie… Otóż Aria była najpotężniejszą czarownicą, jaka kiedykolwiek stąpała po tym świecie. Poświęciła swojemu marzeniu wszystkie siły i w końcu je urzeczywistniła. Wbrew naturze i Bogom posiadła wieczne życie. Wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie to, że Aria była zakochana w mężczyźnie o imieniu Sylvain. Wiedząc, że jako istota nieśmiertelna będzie musiała obserwować śmierć każdego, kto kiedykolwiek był lub będzie jej bliski, Aria postanowiła zrobić coś jeszcze. Pewnego dnia spotkała się z Sylvainem i tchnęła w niego dar wiecznego życia. Nawet ona sama nie potrafiła później powiedzieć, dlaczego zaklęcie nie zadziałało tak jak za pierwszym razem… W każdym razie Sylvain nie przeżył tego procesu… Jego ciało umarło, ale dusza, która powinna była odejść w zaświaty, przetrwała i przybrała przerażającą postać… Elfy nazwały ją feniksem, ptakiem z płomieni, z czerwieni i złota… I tutaj zaczyna się horror, który zniszczył Arię. Feniks był zjawiskiem wspaniałym i potężnym, ale również niewytłumaczalnym. A my, Narianie, rzadko akceptujemy coś, czego nie potrafimy pojąć ani wytłumaczyć, zazwyczaj zaczynamy się tego bać i w końcu… skazujemy to na zagładę…

 

Prolog

 

Promienie zachodzącego słońca przedarły się przez korony drzew i ozłociły leśną ściółkę. Było bardzo ciepło, choć zbliżał się wieczór. Ptaki świergotały wesoło, wiatr szumiał między liśćmi, a strumień, który płynął poprzez las, szemrał cicho. Mała wiewiórka, która pojawiła się niewiadomo skąd, podbiegła do niego, napiła się trochę wody i nagle zauważyła, że na przeciwnym brzegu strumienia siedzi kobieta o niesamowitej urodzie… Miała złote włosy, delikatną cerę, smukłe ciało i niezwykłe, morskie oczy…

Aria przygrywała sobie na harfie, nucąc pod nosem słowa piosenki. Wiewiórka nigdy czegoś takiego nie słyszała. Melodia była tak niezwykła, że nawet ptaki nie mogły jej powtórzyć, a szum wody jedynie ją upiększał. Pociągając za struny, Aria roztaczała wokół jakąś magiczną atmosferę. Każdy dźwięk zdawał się przenikać drzewa, kamienie i zwierzęta…

Nagle wszystkie pobliskie drzewa zalał czerwony blask i nad strumieniem pojawiła się chmura ognia. Aria nie okazała cienia strachu, wprost przeciwnie, popatrzyła na nią z łagodnym uśmiechem. Płomienie szalały przez chwilę w miejscu, aż wreszcie przybrały kształt wielkiego orła, który zawisł w powietrzu tuż przed nią. Widząc to, wiewiórka uciekła, za to Aria przestała grać na harfie, wyciągnęła dłoń i pogładziła orła po głowie. Ogień jej nie oparzył, tak jakby w ogóle nie istniał, ale ptak nie był złudzeniem, bo po chwili oświadczył:

– Nie widziałem, żeby ktokolwiek zbliżał się do lasu. Chyba jesteśmy bezpieczni.

– Sylvainie, dobrze wiesz, że nie musimy się bać – rzekła Aria, uśmiechając się do niego ze smutkiem – Popatrz na nas… Ja jestem najpotężniejszą czarodziejką w Narianie, a ty… ty masz w sobie moc większą od całego świata.

– Może właśnie dlatego powinniśmy uważać – odparł feniks. Jego głos brzmiał tak samo pięknie jak melodia, którą Aria grała na harfie.

– Uważać na kogo? Kto może nam zagrozić? Boisz się tych, którzy nas ścigają, którzy na samą myśl o nas drżą z przerażenia? Oni nigdy nie będą w stanie się z nami zmierzyć. My, Sylvainie, jesteśmy przecież nieśmiertelni. Będziemy żyć nadal, choć umrą ich dzieci i wnuki. Pozostaniemy razem do końca świata…

*

Obudził ją nieprzyjemny chłód. Leżała na czymś twardym i niewygodnym, a do tego strasznie bolała ją głowa. Gdy otworzyła oczy, ze zdumieniem zobaczyła kamienny sufit, a potem usiadła na ziemi i rozejrzała się… Okazało się, że jest w jakimś okrągłym, szarym pomieszczeniu, które przypominało więzienną celę. Znikły drzewa, leśna ściółka, zwierzęta i strumyk – wokół niej był tylko kamień. Aria nie miała pojęcia, jak się tu dostała, więc zamknęła oczy i zaczęła sobie przypominać, co się ostatnio wydarzyło… Przed oczami mignęły jej jakieś niejasne sceny – trzej nieznajomi mężczyźni wyłaniają się z lasu, woda unosi się jak ogromny wąż, drzewa ożywają, ognisty ptak krzyczy, ciemność rozświetla tęczowy blask… Aria uniosła powieki, a na jej twarzy wymalował się strach. Co się tutaj dzieje?, pomyślała.

Rozległ się cichy szmer… Aria obróciła się i zobaczyła niewielkie przejście, za którym stał jakiś elf. Jego złote włosy i błękitne oczy zdawały się lśnić w półmroku, on sam, natomiast, nosił na ramionach piękny, purpurowy płaszcz. Mężczyzna nazwał się Nifael i był królem Elerioru, królestwa elfów.

– Witaj, Ario – powiedział cichym, melodyjnym głosem. Aria poderwała się z ziemi i spojrzała na niego zdumionymi oczami. Nic z tego nie rozumiała.

– Co ja tutaj robię, Nifaelu? Co to za miejsce? Jak ja się tutaj dostałam? – wyrzuciła z siebie na jednym wydechu. Nifeal zrobił smutną minę. Kiedyś był jej przyjacielem, ale po tym, co stało się z Sylvainem, zaczął ją ścigać, tak jak większość jej bliskich. Choć jego zdrada bardzo ją bolała, nie żywiła do niego urazy, a nawet trochę go rozumiała, bo w końcu każdy boi się czegoś, co jest dla niego zupełnie obce.

– Odpowiem na wszystkie twoje pytania, ale najpierw musisz gdzieś ze mną pójść – odparł.

– Gdzie? – spytała niepewnie.

– Zaraz zobaczysz. Chodźmy, już na nas czekają – powiedział.

– Kto? – rzekła. Nifael tylko ponuro się uśmiechnął.

Oboje opuścili to nieprzyjemne pomieszczenie, wspięli się po schodach i znaleźli się w kamiennym korytarzu. Mijając pochodnie, które wisiały na ścianach, Aria zastanawiała się, o co w tym wszystkim chodzi. Nifael nigdy nie zachowywał się tak tajemniczo, a do tego był przybity, jakby miał zrobić coś, czego bardzo zrobić nie chciał. Aria nie wróżyła w tym niczego dobrego i ciągle zastanawiała się też, jak tu trafiła. Nagle pomyślała o Sylvainie: gdzie jest, co się z nim dzieje?… W kółko zadając sobie te pytania, poczuła, że igła strachu zagłębiła się w jej sercu. Po chwili oboje stanęli przed drewnianymi odrzwiami. Król pchnął je i Arię oślepiły promienie słońca. Gdy jej oczy przyzwyczaiły się już do światła, ujrzała tłum przeróżnych postaci. Były wśród nich elfy, krasnoludy, aury, wampiry i nimfy. Większość z nich wyglądała na mędrców, ale niektórzy przypominali króli. Aria dobrze wiedziała, kim oni są. To była Rada Pięciu Światów, potężna organizacja, która utrzymywała porządek w całym Narianie. Wszyscy członkowie rady patrzyli na Arię z kamienną twarzą, a ona sama miała nieprzyjemne wrażenie, że każdy tutaj jej nienawidzi.

– Witaj, Ario, w Świątyni Ostatniej Iskry! – oświadczył król Nifeal, a jego głos nabrał jakieś niezwykłej, potężnej mocy.

Aria rozejrzała się, a to, co ujrzała, zaparło jej dech w piersiach. Świątynia przywodziła na myśl wnętrze olbrzymiego wulkanu, ale zamiast lawy na jego dnie błyszczało okrągłe jezioro, wokół którego stały trzy gigantyczne statuy – miały ponad sto stóp wysokości i przedstawiały mężczyzn, którzy trzymali w dłoniach kamienne różdżki! Między łokciami dwóch pomników mieścił się wielki taras, który otaczała mamrowa balustrada. Aria podeszła do niej, podziwiając świątynie. Nigdy nie słyszała o czymś podobnym. Było dla niej jasne, że to pomieszczenie zostało zbudowane stosunkowo niedawno, dlatego w jej głowie od razu zrodziło się pytanie – po co ono powstało?

– Wspaniała, prawda? – mruknął Nifael, stając obok niej.

– Tak, ale czemu ją zbudowaliście? – spytała Aria. Król westchnął.

– Nie będę cię okłamywał, Ario, w obecnej sytuacji nie mogę tego zrobić… – oświadczył ze smutkiem – Wiesz, że ja i reszta Rady od wielu lat staramy się znaleźć sposób, żeby poskromić feniksa, zanim jego umysł spowiją mroczne myśli, a on sam przejdzie na stronę zła.

– Tak, wiem… – odparła Aria – W końcu wiele razy próbowałam wam wytłumaczyć, że nigdy do czegoś takiego nie dojdzie.

– Jednak Rada uważała inaczej. Wieczność to potężny okres czasu, żadna istota nie potrafiłaby opierać się pokusie skosztowania zła aż tak długo – rzekł Nifael, ale w jego głosie pojawiło się coś dziwnego, jakby nie był pewny własnych słów – W każdym bądź razie lata mijały, a my nie potrafiliśmy skonstruować niczego, co mogłoby ujarzmić feniksa. Myśleliśmy już, że przegraliśmy i będziemy musieli oddać się na waszą łaskę… Ale wówczas pojawili się oni i szybko rozwiązali nasz problem.

Wskazał postacie, które były przedstawione na pomnikach. Aria spojrzała na nie i nagle wszystko sobie przypomniała… Spała na ściółce, gdy obudziły ją jakieś szelesty – ktoś zbliżał się do niej, przedzierając się przez leśne poszycie. Wstała i rozejrzała się, by zobaczyć, jak z ciemności wyłaniają się trzej mężczyźni. Wyglądali na zwykłych podróżników, choć w dłoniach dzierżyli piękne różdżki. Każda różdżka była zrobiona z długiego, drewnianego trzonu zwieńczonego złotymi latoroślami – te z kolei oplatały niesamowity kryształ, który miał w sobie zaklęte wszystkie barwy tęczy… Mężczyźni zaatakowali ją znienacka i w lesie rozpętała się szaleńcza walka, pod koniec której pojawił się feniks. Zaraz po tym Aria straciła przytomność.

Teraz wiedziała już, jak znalazła się w tej świątyni. A co do pomników, to przedstawiały one tych trzech czarodziei, którzy zaatakowali ją nad strumieniem.

– Kim oni są? – spytała chłodno.

– Nie podali swoich imion, ale my nazywamy ich po prostu Wielkimi Pielgrzymami – odparł Nifael. Aria zacisnęła dłonie na poręczy balustrady, czując, jak w jej piersi rośnie niepokój. Chociaż król zamilkł, jego słowa wciąż dźwięczały jej w głowie, coraz głośniej i głośniej, aż powoli zamieniało się to w torturę… od wielu lat staramy się znaleźć sposób, żeby poskromić feniksa… myśleliśmy już, że przegraliśmy… ale wówczas pojawili się oni i szybko rozwiązali nasz problem… Jak to możliwe? Czy Wielcy Pielgrzymi rzeczywiście znaleźli sposób, żeby poskromić feniksa. Ale jak niby chcą to zrobić? Przecież go nie zabiją, nawet ona nie potrafiła cofnąć zaklęcia nieśmiertelności, a w końcu jest najpotężniejsza… Ale czy na pewno? Może czarodzieje mają moc większą od niej? Wprawdzie pokonali ją nad strumieniem, choć z drugiej strony było ich aż trzech i działali z zaskoczenia. Ale jeśli rzeczywiście są potężniejsi i zamierzają zabić feniksa?… Igła strachu znikła z serca Arii, ustępując miejsca sztyletowi przerażenia.

– Co miałeś na myśli, kiedy powiedziałeś, że rozwiązali wasz problem?

– Spójrz w dół – mruknął. Aria zrobiła to i jej wzrok padł prosto na okrągłe jezioro. Jego tafla była czarna niczym smoła i nic się w niej nie odbijało. Patrząc na nie, Aria miała nieprzyjemne wrażenie, że woda jest po prostu… martwa.

– Co to jest?

– Przykro mi, Ario – Nifael spojrzał na niebo, które było widać przez krater wulkanu – ale nasz wspólny czas dobiegł końca… Zaczęło się.

Ledwo to powiedział, na świątynie padł cień. Aria spojrzała w górę i zobaczyła, że nad kraterem zawisły potężne, czarne chmury. Nifael obrócił się i zaczął powolnym krokiem oddalać się od balustrady.

– Gdzie idziesz?! – zawołała za nim Aria, ale król znikł już w tłumie… W oddali zagrzmiało, a świątynię wypełnił porywisty wiatr. Zbliżała się burza. Aria jeszcze raz zerknęła na niebo, które z każdą chwilą ciemniało coraz bardziej. Czuła, że tam w górze czai się jakaś wielka, straszliwa moc…

Błysnęło… Chmury przeszył fioletowy zygzak błyskawicy. Potem było już tylko gorzej – pioruny cięły niebo bez ustanku, a grzmoty były tak głośne, że nie było słychać nawet własnych myśli. I nagle na niebie pojawiło się coś jaśniejszego od błyskawic, coś pięknego.

– NIE! – wrzasnęła Aria, a w jej głosie po raz pierwszy pojawił się gniew – ZOSTAWCIE GO!

To były trzy istoty, które wyglądały jak srebrne gwiazdy, i orzeł z płomieni, z czerwieni i złota. On szamotał się i krzyczał, one ciskały w niego błyskawice, jedna po drugiej, aż w końcu zamilkł i runął w dół bezwładnie jak marionetka, prosto w otchłań jeziora… Jakaś siła sprawiła, że zwisł w powietrzu nad gładką taflą. Gwiazdy przeleciały łagodnie obok tarasu i wylądowały na czarnej posadzce, która otaczała jezioro. Ich blask był tak jasny, że nie można było określić ich prawdziwych kształtów… Nie czekając ani chwili dłużej, Aria, owładnięta przez strach i gniew, przesadziła balustradę. Jej ciało po prostu spłynęło w powietrzu i opadło na czarną posadzkę. Blask osłabł i Aria zobaczyła trzy stworzenia, które wyglądały jak srebrne węże z orlimi skrzydłami i potężnymi łapami. Na najbliższym siedział mężczyzna. Choć nie było widać jego twarzy, Aria wiedziała, kim on jest…

Wielki Pielgrzym zsiadł ze świetlistego rumaka i stanął naprzeciw niej, a chwilę później u jego boku pojawili się jego dwaj towarzysze. Wszyscy byli odziani w czarne szaty i dzierżyli w dłoniach te piękne różdżki, na szczycie których lśniły tęczowe klejnoty… Aria obdarzyła Wielkich Pielgrzymów spojrzeniem pełnym nienawiści i zasyczała głosem, od którego włosy jeżyły się na dłoniach:

– Zostawcie go! Nie macie prawa go więzić! Nie macie prawa pozbawiać nas wolności! Puśćcie go, albo was zabiję! Zabiję was!

Posadzka zadrżała, jakby słowa Arii nie były słowami, lecz klątwą… Pielgrzym, który miał niebieskie włosy i stał między dwójką swoich złotowłosych kompanów, spojrzał wpierw na jednego, potem na drugiego i rzekł:

– Powstrzymajcie ją… – złotowłosi zrobili kilka kroków w kierunku Arii i wymierzyli w nią swoimi różdżkami tak, jakby to były włócznie. Tymczasem niebieskowłosy Pielgrzym obrócił się i odszedł w stronę jeziora…

– Nie próbujcie mnie powstrzymywać! – krzyknęła Aria, a jej oczy zabłysły szkarłatem – Tym razem mnie nie pokonacie, tym razem jestem przygotowana! Nie próbujcie mnie powstrzymać!

Nie posłuchali jej. Tęczowe klejnoty w ich różdżkach rozbłysły nagle szmaragdem i Aria poczuła w piersi ciężar, jakby ktoś wypełnił jej płuca kleistą mazią. Charknęła krótko i padła na podłogę, z trudem łapiąc oddech. Maź rozprzestrzeniała się powoli żyłami, aż w końcu całe ciało stało się bezwładne jak ochłap mięsa. Tylko na tyle was stać, wrzasnęła Aria w myślach, a czarodzieje usłyszeli ją w swoich głowach, tylko tyle jesteście w stanie zrobić?! Bo jeśli tak, to już przegraliście! Mnie nie można pokonać! Jestem nieśmiertelna!

Świątynie napełnił huk i błysk czerwonego światła… Podłoże wokół Arii pękło i zgłębiło się kilka cali w ziemi, tworząc krater. Aria uniosła się nad nim niczym zjawa, po czym wylądowała tuż przed Pielgrzymami, a ci, zwątpiwszy w wygraną, cofnęli się i opuścili różdżki. Na ich twarzach pojawił się strach i rezygnacja. Nie, pomyśleli, nie pokonamy jej, nie tym razem… Choć nic nie zrobiła, powietrze przed nią zadrżało, zakotłowało się i po chwili przybrało postać srebrnego miecza. Aria chwyciła go i skierowała w przeciwników. Ciszę przeszył przeraźliwy dźwięk i z miecza wystrzeliła błyskawica. Pielgrzymi krzyknęli krótko, a po chwili leżeli już na ziemi jakieś sto stóp od siebie, nieprzytomni, być może martwi…

Aria spojrzała przed siebie, na ostatniego z Pielgrzymów, który stał przy jeziorze i patrzył na nią z kamienną twarzą. Jego oczy były złote i przenikliwe. Aria wywinęła mieczem parę razy, tnąc powietrze ze świstem i ruszyła na niego. Pielgrzym nie poruszył się, ani nawet nie drgnął.

– Zatrzymaj się, Ario – to był spokojny głos. Aria zatrzymała się i spojrzała na Pielgrzyma, ale on obserwował ją w milczeniu. Odwróciła się i zobaczyła Nifaela, który stał po drugiej stronie krateru. Jej twarz wykrzywił demoniczny uśmiech.

– Nifaelu… Och, Nifaelu… – szepnęła złowieszczo, stąpając po zrujnowanej posadzce w jego stronę – Co tutaj robisz? Dlaczego nie jesteś tam, na tarasie, razem ze swoimi przyjaciółmi? Czyżbyś chciał mnie powstrzymać? Czyżbyś chciał się mnie przeciwstawić?

Nifael stał przez chwilę bez ruchu, wbijając zamglony wzrok w podłogę, a potem sięgnął po rękojeść miecza, który spoczywał w pochwie u jego boku i obnażył ostrze. Chłodny metal zabłysł w powietrzu.

– Przykro mi, ale nie możecie pozostać na tym świecie, Ario. Razem nigdy nie zaznacie tutaj spokoju, nie zaznacie szczęścia. Przykro mi…

Jej oddech przyśpieszył, a oczy przybrały krwiście-czerwoną barwę. Spojrzała na niego jak szalona, a jej twarz rozciągnęła się w przeraźliwym wyrazie. Chwyciła swój miecz i rzuciła się na niego, pragnąc już tylko zemsty i krwi…

Ostrze szyło powietrze z niezwykłą prędkością i siłą – Aria uderzyła wściekle z dołu, z góry, z boku, zawirowała i znów uderzyła, i znów, i znów… Nifael odbił kilka pierwszych ciosów, a później zaczął się cofać. Klingi ścierały się z taką siłą, że wokół sypały się iskry. Władał mieczem tak samo jak ona, ale od początku nie miał szans na zwycięstwo, bo jej bronią był gniew i nienawiść, a on w zanadrzu miał jedynie wątpliwości… Aria odskoczyła do tyłu, wzięła zamach i potężnym cięciem wytrąciła mu miecz z dłoni. Zanim ostrze spadło na ziemie, zadała kolejny cios…

Nifael poczuł jedynie ostry chłód w okolicach serca. Padł na kolana i spojrzał Arii w oczy, które na parę sekund z powrotem przybrały morską barwę. Chciał jej tyle powiedzieć: jak bardzo żałuje tego, że stanął po stronie tchórzy, że skazał ją na te cierpienia i pozbawił prawa do szczęścia, chciał jej powiedzieć, jak bardzo ją kocha, ale nie zdążył… Chłód zbyt szybko rozchodził się po ciele.

– Przepraszam… Ario – wyszeptał jedynie. Potem jego powieki opadły, a ciało osunęło się bezwładnie na podłogę…

…Tak umarł Nifael Wielki, król Elerioru…

Aria szybkim ruchem wyszarpnęła miecz z jego piersi. Z ostrza, kropla po kropli, spływała krew:

…Kap… Kap… Kap…

Przez chwilę patrzyła, jak na posadzce rozkwita szkarłatna kałuża… Jej spojrzenie było zamglone, a oczy – puste i zimne.

…Oczy to zwierciadła duszy…

Aria obróciła się do ostatniego Pielgrzyma, a na jej twarzy ponownie pojawiło się szaleństwo.

– Teraz zostaliśmy już tylko my! – krzyknęła. Jej przeraźliwy głos zatrząsł ścianami świątyni – Tylko ja i ty! Co teraz zamierzasz zrobić? Pójdziesz w ślady swoich towarzyszy i zginiesz z mojej ręki?!

Pielgrzym odparł rzeczowym tonem:

– Nie. Przybyłem tu, aby zrobić tylko jedną rzecz – machnął dłonią nad swoją różdżką i złote latorośle, które oplatały kryształ, rozstąpiły się. Pielgrzym wyjął go i zanim Aria zdążyła cokolwiek zrobić, przytknął go do tafli jeziora… Po wodzie rozszedł się krąg, a w świątyni zapadła cisza. Wszyscy zamarli, gapiąc się na czarne jezioro i czekając…

Nagle woda poruszyła się, zadrżała lekko i zaczęła wirować, z początku powoli, później coraz szybciej i szybciej… Wir rósł i pogłębiał się, aż w końcu na jego dnie otwarła się otchłań, a świątynie napełniły przeszywające wrzaski…

…Tak właśnie jęczą potępieni…

Feniks ocknął się i krzyknął rozpaczliwie, bo wiedział, że w czerni pod nim kryje się śmierć. Nie mógł uciec, bo oplatały go jakieś niewidzialne więzy, z którymi zaczął się szarpać. Aria i Pielgrzym spojrzeli na niego, on z dziwną obojętnością, ona z lękiem i gniewem.

– Zatrzymaj to! – zacharczała potwornie – Masz to zatrzymać! Przestań!

Pielgrzym skierował na nią swe złote oczy.

– Tego nie da się już zatrzymać – odparł. Feniks wrzasnął dziko i jeszcze raz spróbował się uwolnić, ale było już za późno… Jęki wzmogły się, świątynia znów zadrżała, a później niezidentyfikowana siła cisnęła go w głąb jeziora. Umarli zawyli radośnie! Woda zawrzała! Wir wypełnił się szmaragdowym blaskiem!

 

A potem feniks utonął w mroku…

 

Woda wystrzeliła wysoko w górę, wzniosła się ponad krater wulkanu i opadła z powrotem do jeziora, nie roniąc najmniejszej kropli. Umilkł huk wody, jęki umarłych i wrzaski feniksa… W świątyni zapanowała cisza.

Aria osunęła się na kolona, nie wierząc własnym oczom, nie wierząc zmysłom. Bo przecież feniks nie mógł zginąć! Nic nie mogło go poskromić! To niemożliwe! W jej zamglonym spojrzeniu pojawił się obłęd, jej krew zawrzała. Powietrze wokół zaczęło drżeć i wirować. Zacisnęła pięści i wrzasnęła najrozpaczliwiej i najstraszniej, jak tylko mogła. Wszyscy w świątyni zapamiętali ten krzyk do końca swego życia…

– NIEEEeeeeee…!

*

– Tak – odparł feniks – Boję się ich. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta… Bo oni boją się nas. Strach jest potężny. Potrafi burzyć królestwa i obalać tyranów. Zmusza nas do robienia rzeczy, których wcześniej nigdy byśmy się po sobie nie spodziewali. Oszustwa, kradzieże, kłamstwa, morderstwa… Strach początkuje gniew, gniew prowadzi do nienawiści, nienawiść do zniszczenia. Boję się, że pewnego dnia ich strach stanie się tak wielki, że nie zawahają się przed niczym, żeby nas skrzywdzić. Wiem o czym mówię, Ario. Już nie raz czułem strach. Wciąż go czuję. Sprawia mi ból. Czasami wyobrażam sobie, co mógłbym zrobić, gdyby był jeszcze większy, i napawa mnie to obrzydzeniem dla samego siebie. Ale zrobiłbym to, Ario, zrobiłbym wszystko, żeby cię chronić…

Aria wpatrywała się w strumyk. Gdy feniks skończył mówić, spojrzała na niego i uśmiechnęła się smutno.

– Nie będziesz musiał niczego robić – odparła – bo jestem bezpieczna i nic mi nie grozi. A wiesz czemu? Bo chroni mnie nasza miłość. Tak naprawdę to ona uczyniła nas nieśmiertelnymi. Ona stanie się naszą tarczą, kiedy będziemy musieli się bronić, i naszym mieczem, kiedy będziemy musieli walczyć. Nie boję się, bo wiem, że póki jesteśmy razem nic nas nie pokona.

Te słowa uspokoiły feniksa.

– Pewnie masz rację. Miłość rzeczywiście powinna być dużo silniejsza od strachu. Miejmy nadzieję, że ta teoria sprawdzi się w prawdziwym życiu – rzekł, a potem zatrzepotał skrzydłami i wzbił się ku niebu. Aria wznowiła grę na harfie, patrząc, jak szybuje nad lasem i rozkoszuje się wolnością. Wierzyła, że tak będzie już zawsze, on wolny, ona zakochana, oboje szczęśliwi na wieczność. Z taką myślą położyła się na trawię i po chwili zapadła w głęboki sen.

Tymczasem nastała noc, a wraz z nią skończyły się marzenia. Nadeszła okrutna rzeczywistość.

 

 

– Jezioro było potężnym portalem, który łączył ten świat, ze światem umarłych. Wielcy Pielgrzymi stworzyli go, żeby poskromić Feniksa… Po jego stracie Aria popadła w obłęd i uciekła poza granice Narianu, a wszelki słuch o niej zaginął na wiele stuleci – Bajarz przerwał na chwilę i dopiero teraz zauważył, że w całej karczmie jest nadzwyczaj cicho. Oderwał spojrzenie od kieliszka i popatrzył po sali biesiadnej. Okazało się, że wszyscy biesiadnicy wparują się w niego i uważnie słuchają opowieści. Nawet muzycy odłożyli swoje lutnie. Tylko jeden z nich grał jeszcze, ale jego melodia idealnie pasowała do klimatu opowiadania.

O dziwo, najuważniej opowiadaniu przysłuchiwał się Żłopus, który nie mógł się już doczekać dalszych losów Arii i wypalił:

– I co było dalej, panie Bajarzu? Czy to już koniec historii?

– Koniec? – Bajarz pokręcił głową – Nie, to nie jest nawet początek. Tak naprawdę moja opowieść zaczyna się ponad tysiąc siedemset lat później, a jej bohaterem jest Aurin Salvatore Valerius, najsłynniejszy poszukiwacz skarbów, jaki kiedykolwiek stąpał po tym świecie…

 

 

Księga I

 

Rozdział 1

Grobowiec króla Nifaela

Zbliżał się wieczór… Krwistoczerwona poświata zalała firmament, a gdzieniegdzie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Aurin siedział pod drzewem i palił fajkę, od czasu do czasu zerkając na niebo i puszczając w powietrze kółka dymu, które szybko rozmywały się na wieczornym wietrze. Zapowiadała się spokojna noc. W lesie panowała cisza, którą przerywał tylko odległy śpiew ptaków. Mając nadzieję, że dobra pogoda utrzyma się przynajmniej przez kilka dni, Aurin sięgnął do tobołka, wyjął z niego jakąś książkę i zaczął czytać…

Minęło kilka minut, a Aurin dalej studiował lekturę, gdy coś zaszeleściło w pobliskich krzakach. Poszukiwacz popatrzył w tamtą stronę i zobaczył, jak z lasu wyłania się jego przyjaciel, Nataniel Nikehorn. Był to wysoki, młody elf o zielonych włosach i bajecznie fioletowych oczach. Dysząc lekko, wyszedł na środek polany, na której siedział Aurin, i cisnął na ziemię olbrzymią wiązkę drewna.

– Dlaczego to ja musiałem upolować dzika i nazbierać drewna, podczas gdy ty siedziałeś sobie pod drzewem i czytałeś książkę – burknął, ocierając pot z czoła (martwy dzik leżał pod jednym pobliskich drzew, a z jego boku wystawała strzała).

– Bo w przeciwieństwie do ciebie, ja rozumiem cokolwiek z tych książek, Natanielu – odparł spokojnie Aurin.

– Przecież nie jestem idiotą – warknął Nataniel, zabierając się za układanie paleniska – Rozumiem, co tam pisze.

– Może i rozumiesz, ale jako młody poszukiwacz skarbów, musisz nauczyć się wiązać ze sobą różne informacje i fakty z przeszłości, a ponieważ na razie nie posiadasz tej umiejętności, więc polujesz na zwierzęta i rozpalasz ognisko – Aurin uśmiechnął się. Nataniel, robiąc zbuntowaną minę, ułożył drwa w palenisku, wyjął krzemień z kieszeni i zaczął rozpalać ogień.

– No to co tam dzisiaj wyczytałeś? – spytał po chwili. Aurin zamknął książkę, wsadził ją do tobołka i westchnął.

– Prawdę powiedziawszy, to nic nowego. Przewertowałem jeszcze raz historię króla Nifeala, ale jego śmierć, czyli to, co najbardziej nas interesuje, jest tutaj przedstawiona bardzo ogólnie. Autor tej książki napisał tylko, że Nifael umarł w dwa tysiące trzysta siedemdziesiątym ósmym roku drugiej ery i został pochowany w swoim letnim zamku, który do dziś leży w Złotych Górach. Nie ma nic o tym, jak umarł, ani co się stało z jego grobem. Żadnych powiązań z legendą o królewskim berle.

– Jak nie pisze, dlaczego umarł, to chyba umarł ze starości, co nie? – bąknął Nataniel.

– W wieku trzydziestu siedmiu lat? Nie sądzę – odparł Aurin.

– Miał tylko trzydzieści siedem lat? No to rzeczywiście zmienia postać rzeczy… Opowiedz mi tą legendę jeszcze raz, bo już ją trochę zapomniałem. Ostatni raz mówiłeś mi o niej jakieś dwa miesiące temu.

– No cóż – Aurin chrząknął – Legenda głosi, że król Nifael kazał stworzyć sobie piękne berło, całe ze szczerego złota i wysadzane niesamowitymi diamentami. Tuż przed śmiercią rzucił na nie jakiś tajemniczy, starożytny czar, który miał mu zapewnić nieśmiertelność. Kiedy zmarł, berło pochowano razem z nim w jego letnim zamku. Pewnego razu jakiś złodziej spróbował ukraść berło. Włamał się do pałacu, ominął straże i prześlizgnął się do grobowca. Jednak, jak tylko otworzył sarkofag, umarły król powstał, zabił go i powiedział: „Nikt nie zabierze mi mojego berła!”. Potem cały grobowiec zapadł się pod ziemię i wszelki słuch o nim zaginął. Oczywiście to tylko głupia legenda, ale jest w niej ziarnko prawdy… Król Nifael rzeczywiście został pochowany razem z jakimś niezwykle cennym przedmiotem, a jego grobowiec zniknął bez śladu.

Natanielowi wreszcie udało się rozpalić ogień. Złociste płomienie wystrzeliły wysoko, wspinając się po drwach.

– Czegoś tu nie rozumiem – mruknął – Skoro grobowiec króla Nifeala zniknął bez śladu, to po jaką cholerę włóczymy się do tego jego letniego zamku? Przecież tam już nic nie ma, prawda?

– Widzisz, Natanielu – Aurin przysiadł się trochę bliżej ogniska – Mam podstawy, aby twierdzić, że to „zapadł się pod ziemię” ma dosyć dosłowne znaczenie.

– Co masz na myśli? – Nataniel zrobił ogłupiałą minę.

– Szperając w starych księgach i pergaminach natrafiłem na wzmiankę o jakichś tajemniczych podziemiach, które mieszczą się pod zamkiem naszego króla. Oczywiście ta informacja nie wywodzi się z czasów, w których żył Nifeal, ale, jak już wspomniałem, poszukiwacz skarbów musi łączyć różne fakty z przeszłości. Wierzę, że grobowiec znajduje się pod pałacem. Dlatego tam zmierzamy.

– No cóż – Nataniel zrobił rożno z kilku patyków – Mam nadzieję, że się nie mylisz, bo jak się okaże, że przebyliśmy taki kawał na darmo, to cię chyba zamorduję.

– Dobrze, że mam przy sobie broń – Aurin zaśmiał się, a potem sięgnął po swój miecz, który leżał przy tobołku, i obnażył ostrze z pochwy – Przynajmniej będę mógł się bronić, kiedy wielki Nataniel zechce mnie zabić.

Śmiejąc się, pogroził przyjacielowi, a potem popatrzył na miecz. Broń była naprawdę piękna. Miał srebrną rękojeść i ostrze gładkie niczym lustro.

– Odłóż ten miecz, bo jeszcze się pokaleczysz – burknął Nataniel – Kiedy znajdę swój pierwszy skarb, też będę mógł sobie taki kupić.

– Takiego jak ten nie kupisz – odrzekł Aurin.

– Czemu?

– Bo mój miecz jest jedyny w swoim rodzaju. Posiada niezwykłą moc – potrafi odbijać wszystkie zaklęcia, jakie zostaną rzucone na jego właściciela… Został wykuty ponad tysiąc lat temu przez wielkich czarodziei. Nigdzie nie dostaniesz ostrza tak mocnego i ostrego jak on.

– Skąd go masz? – wypalił Nataniel, wlepiając spojrzenie w miecz.

– Znalazłem… oczywiście. Podczas jednej ze swoich wypraw. Jego stwórcy nazwali go po prostu Lustrzane Ostrze.

Aurin przyjrzał się sobie w gładkiej klindze miecza… W przeciwieństwie do Nataniela był już w pełni dorosłym mężczyzną, choć do starości było mu jeszcze daleko. Miał czarne jak smoła włosy i błękitne oczy, w których radośnie błyszczało życie.

– To co, smażymy tego dzika? – spytał.

*

Gdy obudził się rankiem, pogoda wciąż była wyśmienita. Wziął głęboki wdech, rozkoszując się świeżym powietrzem, a potem minął Nataniela, który chrapał głośno, i ruszył w głąb lasu… Nie zmierzał do jakiegoś wyznaczonego miejsca, po prostu szedł przed siebie, spoglądając na trawę, krzaki, drzewa… Była jesieni, dlatego wszystkie liście przybrały już barwy złota, czerwieni i brązu, a niektóre już dawno spadły na ziemię, tworząc piękny, kolorowy dywan. Nagle Aurin usłyszał szum. Kierując się nim, dotarł do małego strumyka. Pochylił się i zanurzył w nim ręce. Woda była lodowato zimna. Powoli nabrał jej w dłonie i obmył sobie twarz. Senność, która napadła go po przebudzeniu, od razu się ulotniła. Wytarł się końcem płaszcza, a potem rozejrzał się wokół… Las, w którym się znajdował, rósł między wielkimi górami, a góry te nazywały się Złotymi, bo kiedy tysiące lat temu ujrzały je pierwsze elfy, były skąpane w blasku wschodzącego słońca. Aurin obrzucił szczyty krótkim spojrzeniem, uśmiechnął się i wrócił do miejsca, w którym zostawił Nataniela.

– Hej, śpiochu, obudź się, już świta – mruknął, szturchając go stopą. Nataniel niechętnie otworzył oczy.

– Co jest? Nadszedł ranek? – jęknął – Och, to niemożliwe. Jeszcze pięć minut, tak dobrze mi się spało…

– Wstawaj, Natanielu, nie marnujmy czasu – powiedział Aurin. Nataniel zaklął cicho i usiadł na ziemi. Miał tak naburmuszoną minę i rozczochrane włosy, że wyglądał jak upiór.

– Masz, ochlap twarz wodą. Powinno pomóc – Aurin wręczył mu bukłak z wodą. Nataniel nalał trochę wody na dłonie i poklepał się po twarzy. Gdy skończył, wyglądał już nieco lepiej. Wstał, ziewnął szeroko, a potem powoli założył na plecy swój tobołek i przewiesił przez ramię łuk razem z kołczanem pełnym strzał.

– Daleko jeszcze do tego całego zamku? – burknął ospałym głosem.

– Jeśli się pośpieszymy, powinniśmy tam dotrzeć przed zachodem słońca.

*

Słońce zaszło za jedną z gór, która przez następne pół godziny wyglądała tak, jakby płonęła wśród szkarłatnych płomieni. Aurin wspiął się na szczyt wzgórza, które leżało między dwiema górami, spojrzał przed siebie i westchnął z zachwytu… Byli na miejscu. Zamek króla Nifaela stał w samym środku górskiej kotliny, która mieściła się za wzgórzem.

– To ma być zamek? Przecież to są jakieś ruiny – bąknął Nataniel. Rzeczywiście, zamek był w połowie zawalony. Strzaskane mury i wieże porastała bujna roślinność. Aurin spojrzał na to z radosną miną.

– Co się tak głupio uśmiechasz? – spytał go Nataniel.

– Bo jeśli będziemy mieli szczęście, zawalona część zamku odsłoniła przejście do podziemi – odarł.

– Aha – Nataniel spojrzał na ruiny z wyraźnym zainteresowaniem. Aurin poklepał go po ramieniu i spojrzał na płonącą górę. Ten widok coś mu przypomniał…

*

Mały chłopiec wbiegł na pagórek i ujrzał w oddali wielkie góry, które płonęły w świetle zachodzącego słońca. Jego ojciec – wysoki elf z czarnymi włosami – stanął obok niego i przez chwilę obaj podziwiali krajobraz.

– Dzisiaj, Aurinie, opowiem ci o Naranie – rzekł mężczyzna.

– Tak, tato? – chłopczyk popatrzył na niego niecierpliwie. Mężczyzna wziął głęboki oddech i zaczął mówić…

– Narian, mój synu, to pięć wielkich krain, które łączy Nieskończony Ocean… Jedną z nich jest Elerior, ojczyzna wszystkich elfów, do których, jak zapewne zdążyłeś zauważyć, należymy.

– Nie jestem głupi, tato – odparł chłopiec. Mężczyzna wybuchnął śmiechem.

– Oczywiście, że nie jesteś… W każdym bądź razie Elerior to kraina magii. My, elfy, nie moglibyśmy się bez niej obejść. Oczywiście nie każdy z nas jest czarodziejem – dodał, widząc zdumioną minę syna – ale wszyscy korzystamy z magicznych przedmiotów. Pomyśl, ile takich rzeczy jest w naszym domu: magiczne kominki, gadające zwierzęta, świece, które zapalają się na rozkaz – to wszystko magia.

– A kluczyk, który dałeś mi na ostatnie urodziny? On też jest magiczny, prawda? – spytał chłopczyk.

– Zgadza się, synu – odparł mężczyzna, poklepując chłopczyka po głowie – Klucz Fununkulusa to jedna z najbardziej magicznych rzeczy, jakie mamy w domu. Jest niezwykle cenny, potrafi otworzyć każde drzwi na świecie, zarówno te zwykłe, jak i te zaczarowane. Żaden zamek się mu nie oprze. Trzymasz go w skrytce, tak jak cię prosiłem?

– Tak, tato – odparł chłopczyk.

– I używasz go tylko wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebujesz?

– Jeszcze go nie używałem.

– Wspaniale – mężczyzna uśmiechnął się szeroko – Pamiętaj, że nie możesz go zgubić. To byłaby dla naszej rodziny wielka strata.

– Tato, a czy lusterko mamy też jest magiczne? To, które codziennie mówi jej, że jest najpiękniejszą kobietą w okolicy? – spytał chłopczyk. Mężczyzna zarumienił się.

– Tak, Aurinie, lusterko mamy też jest magiczne. Kiedy je kupiłem, mówiło samą prawdę. Musiałem sporo zapłacić znajomemu czarodziejowi, żeby je przerobił. Tylko nie mów tego mamie, ona ciągle myśli, że te wszystkie pochlebstwa to szczerza prawda!

Mężczyzna zachichotał.

– Dobrze… Sądzę, że o Eleriorze wiesz już wystarczająco wiele. Przejdźmy zatem do następnej krainy. Jest nią Belegriad, ojczyzna krasnoludów, nazywana również światem technologii. Krasnoludy nigdy nie lubiły magii, ale interesowały się za to zjawiskami chemicznymi i fizycznymi. Wynalazły prąd elektryczny, na którym opiera się cały ich świat. Dzięki niemu mają takie wynalazki, jak autoloty, areonoidy, telewizory plazmowe, hologramy, telefony, komputery…

– Nie rozumiem – przerwał mu chłopczyk.

– No tak, wybacz, zapomniałem – mężczyzna zrobił przepraszającą minę – Te autoloty i komputery to urządzenia, które ułatwiają krasnoludom życie. Wprawdzie są mniej wytrwałe i dużo głośniejsze od naszych magicznych przedmiotów, ale za to potrafią być bardzo, hm, efektowne.

– Jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić, tato – powiedział ze smutkiem chłopiec.

– Nie przejmuj się, Aurinie. Żeby pojąć, czym tak naprawdę jest Belegriad, trzeba go samemu zobaczyć… Zajmijmy się więc omawianiem kolejnej krainy, Arivionu. Jest on ojczyzną aurów.

– Co to są aury?

– Och, to istoty podobne do elfów, ale zawsze mają złote włosy, zaokrąglone uszy i piękne, orle skrzydła. Prawdę powiedziawszy, wyglądają jak anioły z dawnych legend. Ich świat to wielkie, porośnięte trawą góry, między którymi snuje się złota mgła… Aury, podobnie jak elfy, posługują się magią, ale nie używają jej tak często jak my. Ich życie jest wystarczająco miłe, nie muszą go sobie dodatkowo ułatwiać.

– Jak to, tato?

– Widzisz, Aurinie, aury większość dnia spędzają na zabawie. Tańczą, śpiewają, medytują i piją wino… Ich kraina co roku rodzi niewyobrażalne ilości słodkich owoców. Praca aurów ogranicza się do tego, że zbierają je, a potem przyrządzają z nich przepyszne napoje i potrawy.

– Nie jedzą mięsa? – zdziwił się chłopiec.

– Nie, ich dieta opiera się tylko na owocach… W końcu są nieśmiertelne, więc mogą sobie na nią pozwolić.

– Nieśmiertelnie? Znaczy się, że nie można ich zabić?! – chłopczyk wytrzeszczył na ojca zdumione oczy.

– Och… Oczywiście, że można, ale same nie umrą. Ich organizmy po prostu się nie starzeją, ale są tak samo podatne na zranienia jak ja lub ty.

– Ten Arivion musi być naprawdę ładny. Chciałbym tam mieszkać – szepnął chłopczyk.

– Ja również – mężczyzna znowu się zaśmiał – ale kraina, w której tylko się baluje i pije wino, nie jest stworzona dla elfów. Po tygodniu głowa ci pęka, bo masz gigantycznego kaca, a po kilku miesiącach możesz paść trupem na zawał serca.

– Oj, to chyba wolę zostać w Eleriorze.

– Dobry wybór, synu. Cóż, wiesz już, jak płynie życie w Arivionie… Opowiem ci zatem o kolejnym świecie, który nazywa się Zarda.

Mężczyzna urwał, a po jego twarzy przemknął cień obrzydzenia.

– Co się stało? – spytał chłopiec.

– Nic, Aurinie… Po prostu przypomniałem sobie, jak wygląda Zarda. Cała kraina to jedna wielka, czarna pustynia. Oficjalnie przyjmuje się, że jest to ojczyzna wampirów, ale wampiry żyją głęboko pod ziemią, w potężnych kopalniach, natomiast powierzchnie Zardy zamieszkują straszliwe poczwary… Wiesz co, lepiej omińmy szczegółowy opis tej krainy, ona naprawdę nie jest przyjemna.

– Dobrze, tato – oświadczył chłopczyk – Więc jaka jest następna kraina?

– Temelion, drogi chłopcze. Mówi się, że to świat nimf, ale żyje tam również wiele innych niezwykłych istot, takich jak centaury, skrzaty, fauny, minotaury, gnomy i rusałki. Podobno cała kraina żyje swoim własnym życiem – drzewa, woda, kamienie, kwiaty wiatr – wszystko ma swoją duszę i charakter.

– Łau, ten Temelion musi być naprawdę magiczny, prawda tato?

– Prawdę mówiąc, jest bardziej tajemniczy. Wszyscy jego mieszkańcy żyją zgodnie z naturą. Nie ścinają drzew, nie budują domów, nie uprawiają ziemi… Mieszkają w norach, jaskiniach i lasach, żywiąc się tym, co podaruje im natura. Większość z nich smakuje się w trawie.

– Jedzą trawę, tak jak krowy? – zdumiał się chłopczyk. Mężczyzna roześmiał się.

– Tak, tylko, broń boże, już nigdy nie porównuj ich do krów, bo jak to usłyszą, to cię uduszą na miejscu… Wracając do tematu, w Temelionie nie ma ani jednego budynku, cała kraina to olbrzymia, dzika puszcza. Są tam tylko rośliny, kamienie i woda, nic po za tym… Słyszałem, że wszystkie tamtejsze zwierzęta potrafią mówić. Podobno rozmawiają z mieszkańcami Temelionu i często im pomagają.

– My mamy w domu gadającego psa i sowę! – wypalił chłopczyk – To znaczy, że oni też są z Temelionu.

– Och, nie, nie – mężczyzna uśmiechnął się – Nasza sowa i pies potrafią mówić dzięki magii, natomiast zwierzęta z Temelionu uczą się tego od urodzenia. Podsumowując, Temelion to najbardziej dziki, niezwykły i tajemniczy świat.

Mężczyzna urwał i wziął głęboki oddech.

– No cóż, chyba doszliśmy do końca – powiedział – Wszystkie te krainy, Elerior, Belegriad, Arivion, Zarda i Temolion, połączone Nieskończonym Oceanem, tworzą Narian, Aurinie.

– A dlaczego ten cały ocean jest nieskończony? – spytał chłopczyk.

– No tak, zapomniałbym o najważniejszym! Widzisz, drogi chłopcze, Nieskończony Ocean jest jedną z największych tajemnic Narianu. Jakiekolwiek zasady dotyczące czasu i przestrzeni w ogóle tam nie obowiązują. Nieskończony Ocean rządzi się własnymi prawami. Ani naukowcy, ani mędrcy, ani nawet czarodzieje nie potrafią powiedzieć, dlaczego tak się dzieje.

– Znów nie rozumiem, tato – rzekł chłopiec.

– Hm… – mężczyzna zamyślił się – Będę ci to musiał opisać na kilku przykładach… Wyobraź sobie, że z Elerioru wypływa statek, który chce dopłynąć do Belegriadu. Podróż przez Ocean zajmuje mu prawie miesiąc, a gdy wreszcie dociera do celu, okazuje się, że w Narianie nie minął nawet tydzień…

– Łau – bąknął chłopczyk, otwierając usta ze zdumienia.

– Teraz wyobraź sobie, że ten sam statek wraca do Elerioru. Tym razem podróż zajmuje mu tylko jeden dzień. Jego szczęśliwa załoga wysiada na brzeg i czego się dowiaduje? Że w Narianie minęło już pół roku… Takich przykładów jest nieskończenie wiele, a każdy następny jest inny od poprzednich. Co ciekawsze, nieważne z jakiego miejsca na świecie wypłyniesz, jeśli będziesz kierować się na wschód, zawsze trafisz do Elerioru, jeśli na zachód, do Belerigadu, jeśli na południe, do Arivionu, a jeśli na północ, to do Zardy…

– Niesamowite – bąknął chłopczyk – A jak jest z Temelionem?

– Temelion różni się pod tym względem od pozostałych krain. Żeby do niego trafić, trzeba płynąć na południowy wschód. Głównie dlatego został odkryty najpóźniej ze wszystkich pięciu światów… – mężczyzna popatrzył na chłopca i uśmiechnął się – No, mój drogi synu, dowiedziałeś się dzisiaj bardzo dużo rzeczy o naszym świecie. Masz jeszcze jakieś pytania?

Chłopiec zastanowił się.

– Chyba nie – powiedział w końcu. Ojciec poklepał go po ramieniu. Nagle powietrze przeszył strumień światła i na ramieniu mężczyzny wylądował piękny gołąb. Miał śnieżnobiałe upierzenie i promieniował srebrzystą aurą. Do jego nóżki był przywiązany rulonik pergaminu. Mężczyzna zdjął go i szybko przeczytał wiadomość.

– Hm… Twoja mam zaczyna się o nas niepokoić. Każe nam natychmiast wracać – powiedział po chwili – Lepiej się jej nie sprzeciwiać. Chodźmy Aurinie.

Gołąb znikł tak samo szybko, jak się pojawił, a mężczyzna i jego syn zaczęli schodzić z pagórka. W pewnym momencie chłopiec zatrzymał się, jeszcze raz spojrzał na góry, a potem powiedział:

– Chciałbym zostać kimś, kto podróżuje po świecie, kto zwiedza wszystkie krainy i odkrywa ich tajemnice. Chciałbym przeżyć wiele przygód, zdobyć pieniądze i sławę… Zostanę poszukiwaczem skarbów!

*

Aruin przypomniał sobie, co ojciec mu wówczas odpowiedział… Poszukiwaczem skarbów? Oho, zapomnij! Poszukiwacze skarbów są powszechnie uważani za: złodziei, barbarzyńców, plugawców, degeneratów, morderców, awanturników, pijaków, narkomanów, psychopatów, gwałcicieli, piratów, wariatów i nie wiadomo kogo jeszcze. Gdybyś powiedział komuś, że jesteś poszukiwaczem, jeszcze tego samego dnia wylądowałbyś w jakieś śmierdzącej, ponurej celi!… Aurin zapamiętał te słowa, z resztą jak mógłby o nich zapomnieć, skoro jednak został poszukiwaczem skarbów? Oczywiście zdążył się już przekonać, że jego ojciec miał rację – Nariańczycy nie cierpieli poszukiwaczy. Skąd wzięła się ta niechęć? Najwięksi historycy nie potrafili tego wytłumaczyć. Wydawało się, że poszukiwacze są potępiani z zasady, ale Aurin się tym nie przejmował. Miał w nosie to, co inni o nim myślą. Gdy stał się najsłynniejszym z poszukiwaczy – co dla większości nariańczyków oznaczało, że jest najdzikszym degeneratem pod słońcem – zaczął ukrywać swoją tożsamość. Nie było to miłe, ale nie przeszkadzało mu aż tak bardzo. Ważne, że robił to, co chciał. Reszta się dla niego nie liczyła…

– To co, idziemy do tego zamku? – bąknął Nataniel. Aurin uśmiechnął się.

Dziesięć minut później obaj byli już w ruinach. Połowa budowli trzymała się całkiem nieźle, ale reszta przypominała pobojowisko – ziemię pokrywały kawałki ścian i potrzaskane belki.

– Musimy się pośpieszyć, bo kiedy słońce całkiem zajdzie, będziemy musieli szukać przejścia w ciemności – powiedział Aurin – Najpierw sprawdźmy tą zrujnowaną część. Szukaj uważnie, czy gdzieś między gruzami nie ma jakiejś dziury, która mogłaby prowadzić do podziemi.

– No dobra – mruknął Nataniel.

Obeszli ruiny kilka razy. Zajęło im to jakiś kwadrans, ale najgłębsza dziura, jaką znaleźli, miała metr głębokości i na pewno nie prowadziła do żadnych podziemi.

– To co teraz robimy? – burknął Nataniel.

– Musimy szukać przejścia do podziemi w drugiej części zamku – odparł Aurin tak, jakby to było oczywiste. Nataniel jęknął.

– Może poczekamy z tym do jutra? – zaproponował.

– Czyżbyś się zmęczył? – spytał Aurin.

– No trochę – burknął Nataniel. Aurin uśmiechnął się.

– To będzie twój pierwszy skarb, Natanielu – powiedział – Chcesz go odnaleźć jeszcze dzisiaj?

Nataniel wyraźnie się ożywił.

– Jasne, że chcę – rzekł.

– No to chodź… – oświadczył Aurin – I pamiętaj, że sam chciałeś zostać poszukiwaczem. Ja do niczego cię nie zmuszałem.

– Tak, tak – bąknął Nataniel – pamiętam.

*

Nataniel szedł piaszczystą drogą, która biegła obok lasu. Miał zły humor, bo właśnie wracał z nieudanego polowania. Nie udało mu się spotkać nawet jednego zająca! Robiąc naburmuszoną minę, minął wielki dąb i skręcił w stronę miasta.

– Jak się nazywasz? – rozległ się spokojny, miły głos. Nataniel stanął jak wryty, a potem szybko się obrócił – na ramieniu dębu siedział jakiś elf. Miał kruczoczarne włosy i niebieskie oczy. Był ubrany w strój typowy dla podróżnika.

– Co cię to obchodzi? Kim ty tak w ogóle jesteś, co?! – warknął Nataniel. Elf zeskoczył z drzewa, uśmiechając się jak głupi do sera.

– Jestem Aurin – powiedział wesoło – I byłbym bardzo zadowolony, gdybyś ty też się przedstawił.

Nataniel spojrzał na niego spode łba.

– Po co? – burknął – Przecież wiesz, jak się nazywam. Myślisz, że cię nie zauważyłem, jak mnie obserwujesz, kiedy ruszam na łowy?! Robisz tak już od tygodnia, widziałem!

– Oczywiście, że widziałeś – Aurin wyszczerzył zęby – W końcu masz znakomity wzrok. To jedna z tych ciekawych cech, które u ciebie zauważyłem. Jesteś spostrzegawczy, zdecydowany i zawsze stawiasz na swoim. Do tego masz niezły refleks i bardzo dobrze strzelasz z łuku.

– Daruj sobie tę gadaninę – warknął Nataniel, ale twarz pojaśniała mu trochę, kiedy wysłuchał tych komplementów – Czego ode mnie chcesz?

– Widzisz, Natanielu Nikehorn, mam dla ciebie pewną propozycję – rzekł Aurin – Kiedy pierwszy raz cię ujrzałem, od razu zauważyłem, że nie jesteś typem osoby, która do końca życia chce żyć z łowów.

– Co masz na myśli? – Nataniel zmierzył go przenikliwym spojrzeniem.

– Po prostu wydaje mi się, że w głębi serca wolałbyś ruszyć w świat, zobaczyć jego najskrytsze zakątki i przeżyć wiele przygód, niż dzień w dzień wyruszać na łowy razem z ojcem.

– To nie jest mój ojciec, to tutejszy łowczy. Zaopiekował się mną, kiedy straciłem rodzinę…

Uśmiech szybko spełzł Aurinowi z twarzy.

– Jak to się stało?

– Zginęli w wielkim pożarze miasta, dwa lata temu. Moja matka, ojciec i siostra, wszyscy spłonęli żywcem.

– Bardzo mi przykro – oświadczył Aurin. Przez chwilę wydawało mu się, że widzi ogień w oczach Nataniela, więc milczał.

– To czego tak właściwie ode mnie chcesz? – mruknął wreszcie Nataniel. Aurin westchnął, a potem uśmiechnął się, tym razem dużo poważniej.

– Chcę ci oferować wolność – odparł – Chcę żebyś wyzwolił się od swojego dotychczasowego życia i robił to, co zawsze robić chciałeś.

– Wolność? – Nataniel zmrużył oczy – Jak niby możesz mi dać wolność? Przecież ja jestem wolny! Za kogo ty się w ogóle uważasz?

– Pozwól, że się jeszcze raz przedstawię – Aurin wykonał teatralny ukłon – Jestem Aurin Salvatore Valerius, najsłynniejszy poszukiwacz skarbów w Narianie.

Nataniela zamurowało. Kompletnie nie wiedział co robić. Tak jak większość Nariańczyków, był przekonany, że poszukiwacze to żądni krwi bandyci. Najpierw chciał uciekać, ale szybko się rozmyślił, bo doszedł do wniosku, że Aurin na pewno by go złapał. Później pomyślał, żeby zabić tego przeklętego poszukiwacza, ale uświadomił sobie, że zanim wyjąłby strzałę z kołczanu, Aurin rozpłatałby mu gardło swoim pięknym mieczem. Nagle dotarło do niego, że gdyby Aurin chciał go zabić, już dawno by to zrobił. Może warto wysłuchać tego drania do końca…

Aurin, widząc, jak na twarzy Nataniela pojawia się mieszanina strachu, gniewu i odrazy, uśmiechnął się jeszcze szerzej i powiedział:

– Widzę, że nie za bardzo lubisz osoby mojego pokroju… Cóż, raczej nie zmienię twojego nastawienia, ale muszę ci powiedzieć, że te wszystkie plotki i historyjki, które dotyczą poszukiwaczy, są wyssane z palca, to tylko stek bzdur. Nie jestem ani złodziejem, ani mordercą. Ja po prostu szukam skarbów.

– Dlaczego miałbym ci wierzyć? – warknął Nataniel.

– Bo mówię prawdę. Z resztą, Natanielu… Czy ja naprawdę wyglądam jak żądny krwi kryminalista? – Aurin rozłożył szeroko ręce. Nataniel obrzucił go badawczym spojrzeniem. Mógł o nim powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że wygląda jak bandyta. Strój Aurina był zadbany i czysty. Gdzieniegdzie połyskiwały złote zdobienia. Płaszcz spinała szkarłatna broszka.

– No dobra, załóżmy, że ci wierzę – bąknął Nataniel – Co teraz?

– Proponuje ci, żebyś został moim towarzyszem – odparł Aurin. Nataniela zamurowało po raz drugi.

– Twoim… towarzyszem? – wyjąkał w końcu.

– Tak.

– Ale… dlaczego ja?

– Dlaczego ty? Hm, dobre pytanie… Po prostu mam przeczucie, że będziesz dobrym uczniem.

– Uczniem? A co ty jesteś, jakiś mentor? Od kiedy poszukiwacze skarbów potrzebują uczniów?

– Zazwyczaj ich nie potrzebują, ale ja jestem najsłynniejszy z nich wszystkich i chciałbym komuś przekazać moje umiejętności. A po za tym, we dwójkę zawsze raźniej – Aurin poklepał rozmówcę po ramieniu. Nataniel ciągle wpatrywał się w niego jak wryty.

– Dlaczego sądzisz, że będę chciał się do ciebie przyłączyć? – spytał nagle.

– Bo jeśli się nie mylę, potrzebujesz wolności. Wolności, którą może ci dać tylko poszukiwanie skarbów… Wyobraź sobie, będziesz mógł zwiedzić cały świat, poznasz tajemnice, o których nikt już nie pamięta, staniesz się bogaty, twoje szare życie w jednej chwili ubarwi przygoda, podróż w nieznane. Jeśli się nie mylę, a rzadko się mylę, twoje serce pragnie właśnie tego.

– Skąd możesz wiedzieć coś takiego?

– Nie wiem, po prostu zgaduję. Znam się trochę na narianczykach… Masz czas do jutra. Jeśli zdecydujesz się zostać poszukiwaczem skarbów i robić to, o czym tak naprawdę marzysz, przyjdź tutaj o świcie. Będę na ciebie czekał. Jeśli nie… Cóż, mogę mieć tylko nadzieję, że nie przyprowadzisz tutaj pułku milicji.

Poszukiwacz wyszczerzył zęby po raz ostatni i ruszył w kierunku lasu.

– Czekaj! – zawołał za nim Nataniel.

– Tak, Natanielu?

– To już wszystko, co chciałeś mi powiedzieć?

– Zdaje mi się, że tak. A co jeszcze chciałbyś usłyszeć?

– Nie wiem. Ale…

– Powiedziałem ci, czego od ciebie chcę, teraz TY musisz sobie uświadomić, czego chcesz od samego siebie – Aurin odczepił miecz od pasa i wręczył go Natanielowi – To jedna z najcenniejszych rzeczy, jakie posiadam. Daje ci go na dowód, że wszystko co tutaj powiedziałem, jest prawdą. Jeśli przyjdziesz tu rano, to mi go oddasz. Jeśli nie, będziesz mógł zatrzymać go do końca życia.

Po tych słowach Aurin zniknął między drzewami.

Nataniel nie ruszył się z miejsca przez najbliższy kwadrans. Miał wrażenie, że to, co mu się właśnie przydarzyło, było jakimś dziwacznym snem. Nie mógł uwierzyć, że właśnie spotkał najsłynniejszego poszukiwacza skarbów. Gdy wrócił do domu, od razu położył się do łóżka. Oczywiście nie zmrużył oka. Bez przerwy myślał o tym, co powiedział mu Aurin. Zastanawiał się, czego tak najbardziej pragnie – być poszukiwaczem skarbów, który zawsze będzie przeżywał różne przygody, czy zwykłym łowczym, który do końca życia będzie polował na zwierzęta? Wybór wydawał się prosty, ale Nataniel wciąż miał wątpliwości co do tego, czy Aurin nie jest oszustem. Co chwilę zerkał na Lustrzane Ostrze i zastanawiał się nad całą sprawą, aż wreszcie zaczęło świtać… Wówczas podjął decyzję. Spakował najpotrzebniejsze rzeczy do tobołka, przewiesił łuk przez ramię, napisał do łowczego krótki list, w którym wyjaśnił, dlaczego odchodzi, a potem wymsknął się z miasta i powędrował w kierunku wielkiego dębu. Aurin Salvatore Valerius, najsłynniejszy poszukiwacz skarbów na świecie, już tam na niego czekał.

*

– Mówiłeś, że te podziemia są ukryte, tak? – spytał Nataniel.

– No tak – odparł Aurin, mijając szczątki zawalonej wierzy i wchodząc do jednego z zamkowych korytarzy, który jak na razie był cały.

– Ale jak mamy znaleźć wejście do ukrytych podziemi? Przecież ono też będzie ukryte, prawda?

– Zgadza się, ale ciągle zapominasz, że zanim wyruszyłem na tą wyprawę, przewertowałem dziesiątki książek – Aurin przystanął, zdjął z ramion tobołek i zaczął w nim czegoś szukać – Wiem, że wejście do podziemi znajduje się w północnej części zamku. Domyślam się również, że mieści się na parterze: w końcu prowadzi do podziemi, więc na pewno nie będzie się znajdować na niewiadomo którym piętrze. Mam jeszcze jedną informację na jego temat… Zaraz, gdzie ja ją dałem? O, jest!

Aurin wyjął z tobołka pożółkłą kartkę pergaminu i podał ją Natanielowi. Była w całości pokryta pochyłym pismem, które w niektórych miejscach już dawno się zatarło. Jedno ze zdań było podkreślone. Mówiło:

Powiadaja, iz wejscie do komnat sekretnych w królewskim zamku, który na wschodzie, w gór cieniu lezy, ukryte jest za godłem elfów ojczyzny.

– Eee… A co to niby znaczy? – bąknął Nataniel. Aurin wziął od niego pergamin i schował go do tobołka.

– Krótko mówiąc, musimy znaleźć jakieś pomieszczenie, w którym będzie się znajdowało godło Elerioru.

– Aha… To raczej nie powinno być trudne, co nie?

– Zależy od tego, jak wielkie jest to godło, ale nie sądzę, żeby było małe, w końcu ma się za nim znajdować przejście do podziemi. Trzeba wziąć pod uwagę, że w czasach, kiedy napisano ten tekst, godło Elerioru wyglądało całkiem inaczej, niż teraz.

– To znaczy jak? – bąknął Nataniel.

– Szukamy orła, który ściska w szponach pergamin i miecz – odparł Aurin.

Ruszyli więc na poszukiwania, przemierzając pokryte pajęczyną korytarze i uważnie oglądając każdą komnatę, jaką mijali. Tymczasem słońce zniknęło za horyzontem i w górach zaczęło robić się szaro. Aurin miał już zapalić pochodnię, żeby oświetlić sobie drogę, ale w tym samym momencie Nataniel otworzył jakieś drzwi i zawołał:

– Znalazłem!

Stał w progu pomieszczenia, które przypominało sypialnię. Wysokie okna, które się tam znajdowały, były tak brudne, że smugi rozmytego światła ledwo się przez nie przedostawały. Pod jedną ze ścian stało łóżko z baldachimem, który zawalił się na nie wraz z upływem czasu. Na środku podłogi mieściła się okrągła płaskorzeźba. Przedstawiała orła, który trzymał w swych szponach klucz i miecz.

– Wspaniale – mruknął Aurin, szczerząc zęby. Oczy rozbłysły mu na widok płaskorzeźby – Przykro mi Natanielu, ale jednak nie będziesz miał żadnych podstaw, żeby mnie zamordować.

– Pod warunkiem, że znajdziemy się w podziemiach – burknął Nataniel – Ta płaskorzeźba wcale nie wygląda mi na żadne tajemne przejście.

– A mi owszem… Popatrz – Aurin wskazał szpony kamiennego orła.

– No i co? – bąknął Nataniel.

– Pamiętasz, jak ci przed chwilą mówiłem, że stare godło przedstawia orła, który ściska w szponach miecz i pergamin?

– No tak – Nataniel pokiwał głową i jeszcze raz spojrzał na płaskorzeźbę. Po chwili wytrzeszczył oczy ze zdumienia – kamienny orzeł wcale nie trzymał pergaminu. W jego szponach spoczywał miecz i długi klucz.

– Zaraz, zaraz, co to oznacza? – spytał Nataniel.

– To, że tutaj jest tajemne przejście – Aurin pochylił się nad rzeźbą i zaczął ją dokładnie badać. Kamienny klucz szczególnie zwrócił jego uwagę. Aurin wyjął z tobołka mały scyzoryk i zaczął nim majsterkować przy płaskorzeźbie. Nagle rozległ się trzask i Nataniel rozdziawił usta – kluczyk wyskoczył ze szponów orła, jakby był w nie zwyczajnie wciśnięty. Pozostała po nim długa szczelina – na jej dnie znajdował się mały otwór, który przypominał dziurkę od zamka. Aurin uśmiechnął się, schował scyzoryk do tobołka, a potem sięgnął do kieszeni i wydobył stamtąd złoty kluczyk.

– Co to jest? – spytał Nataniel.

– To klucz Fununkulusa – odparł Aurin – Otworzy nam przejście.

– Niby jak? Przecież jest za mały, żeby… – Nataniel urwał, bo kiedy Aurin zbliżył kluczyk do dziurki w płaskorzeźbie, ten zmienił kształt i zrobił się dużo większy.

– Żadne drzwi nie oprą się kluczowi Fununkulusa – mruknął Aurin. Powiększony klucz wszedł do dziurki bez problemu. Gdy poszukiwacz go przekręcił, rozległa się seria trzasków, tak jakby pod ziemią przesuwały się wielkie zasuwy, a potem cała płaskorzeźba opadła kilka cali w głąb ziemi i podzieliła się na osiem części, które rozjechały się na boki, ukazując spiralne schody.

– No i proszę – Aurin wyszczerzył zęby – Podziemia zamku króla Nifaela stoją przed nami otworem!

Na twarzy Nataniela (po raz pierwszy od kilku tygodni) pojawiła się szczera radość. Wpatrując się w schody, których większa część ginęła w ciemności, spytał:

– Myślisz, że berło króla Nifaela jest na ich końcu?

– Zaraz się przekonamy – powiedział Aurin, wyjmując z tobołka małą pochodnie. Po chwili sypialnię wypełniło światło ognia i zapach nafty. Obaj poszukiwacze wymienili podniecone spojrzenia i ruszyli po schodach w dół…

Nie szli długo, a mimo to znaleźli się głęboko pod ziemią. Aurin oceniał na oko, że są jakieś osiem pięter pod zamkiem. Na końcu schodów mieściło się łukowate przejście. Za nim był krótki, kamienny korytarz, który kończył się żelaznymi drzwiami.

– Tutaj nie ma już dziurki od zamka. Jak je otworzymy? – bąknął Nataniel. Aurin podszedł do drzwi, nacisnął klamkę i naparł na nie ramieniem. Otworzyły się, zgrzytając zawiasami.

– Choćby tak – odparł z uśmiechem, patrząc na zdumioną minę Nataniela. Potem obaj przeszli przez drzwi i zobaczyli przed sobą kamienną ścieżkę, która po obu stronach sąsiadowała z nieprzeniknioną ciemnością. Światło pochodni było zbyt słabe, żeby zobaczyć, co jest dalej.

Nagle poszukiwacze poczuli nieprzyjemny, ostry zapach.

– Co to? – spytał Nataniel, zatykając nos palcami. Aurin zerknął na pochodnię, zmrużył niepewnie oczy, a potem spojrzał w ciemność, która otaczała ścieżkę.

– Wydaje mi się, że to… nafta – powiedział i, ni z tego, ni z owego, cisnął pochodnię w mrok.

– Co ty robisz?! To nasza jedyna pochodnia! – zawołał Nataniel. Obaj patrzyli, jak pochodnia spada coraz niżej i niżej. Jej światło malało w ciemności, aż wreszcie…

Huk! Krwisty blask! Syk płomieni! Poszukiwacze cofnęli się instynktownie, osłaniając oczy dłońmi. Gdy przyzwyczaili się już do światła, spojrzeli w dół i na moment wstrzymali oddech. Pod nimi szalało morze płomieni!

– Co się dzieje?! – zawołał Nataniel.

– Dno jaskini wypełnione jest naftą – odparł spokojnie Aurin.

– Jaskini?… – Nataniel rozejrzał się i dopiero teraz zobaczył, że obaj znaleźli się w olbrzymiej jaskini, której dno płonęło szkarłatnymi i złotymi płomieniami. Kamienna ścieżka była tak naprawdę długim mostem, który unosił się nad morzem ognia. Prowadził na drugą stronę jaskini, gdzie, na skalnej półce, znajdował się sarkofag króla Nifaela. Był zrobiony z kamienia. Nie leżał na ziemi, tylko stał pionowo. Jego powierzchnia była przyozdobiona kolejną płaskorzeźbą, która przedstawiała jakiegoś mężczyznę, zapewne samego Nifaela. Postać trzymała w dłoniach niezwykły przedmiot – na szczycie drewnianego trzonu wyrastały latorośle z czystego złota, które owijały się ciasno wokół pięknego kryształu. Czegoś takiego Aurin jeszcze nie miał w swojej kolekcji – kryształ lśnił wszystkimi barwami tęczy.

– Podziemia? PODZIEMIA?! To przecież jest cała ŚWIĄTYNIA! – zawołał Nataniel.

– Rzeczywiście, przypominają świątynie – przytaknął Aurin.

– Zaraz, czy to jest berło króla Nifaela? – Nataniel wskazał ten przedmiot, który spoczywał w rękach kamiennej rzeźby. W jego głosie rozbrzmiało podniecenie.

– Nie jestem pewien, muszę ją zobaczyć z bliska.

– A jak niby zamierzasz to zrobić? Przecież za cholerę się tam nie dostaniesz – burknął Nataniel. Rzeczywiście, przedostanie się na drugą stronę jaskini wydawało się niemożliwe, bo kamienny most, który tam prowadził, był zawalony pośrodku. Jego fragmenty wystawały z morza płomieni… Aurin obrzucił je badawczym spojrzeniem, a na jego twarzy pojawił się cwaniacki uśmieszek.

– Mam pewien pomysł – mruknął.

– Już się zaczynam bać – bąknął Nataniel.

– Chodź – powiedział Aurin – I wyjmij z tobołka swoją linę.

Fragmenty mostu przypominały wielkie, płaskie kamienie. Aurin zerknął na nie jeszcze raz, a potem zwrócił się do Nataniela.

– Daj mi ją – rzekł. Nataniel podał mu linę, na końcu której połyskiwał niewielki hak. Aurin wbił go w miejsce, gdzie kończyła się pierwsza część mostu, a potem cisnął linę w dół. Opadła łagodnie na jeden z kamieni, wokół którego szalały płomienie.

– Chyba nie zamierzasz tam schodzić?! – spytał Nataniel, wybałuszając oczy na kamienie.

– Otóż zamierzam. Co więcej, ty idziesz ze mną – oznajmił Aurin.

– Pięknie! – podsumował Nataniel. Obaj zeszli po linie na kamień. Światło ognia rozświetliło im twarze, gorące powietrze utrudniło oddychanie. Żar był nie do zniesienia. Na czołach poszukiwaczy szybko pojawił się pot.

– No i co teraz? – wydyszał Nataniel.

– Musimy się dostać na tamten kamień – Aurin wskazał skałę, która mieściła się jak najbliżej drugiej części mostu.

– Jak mamy to niby zrobić?

– Będziemy skakać.

Kamieni było dużo. Leżały blisko siebie, więc skakanie z jednego na drugi nie wydawało się trudne. Mimo to Nataniel zrobił przestraszaną minę. Wystarczyło, że choć raz się poślizgnie a będzie po nim – wyląduje w jeziorze płonącej nafty i już nigdy z niego nie wyjdzie.

– Tylko się nie poślizgnij – Aurin zdawał się czytać mu w myślach – bo jak wpadniesz w naftę, usmażysz się jak kurczak na obiad.

– A nie możemy po prostu poczekać, aż nafta się wypali?

– Nie.

– Dlaczego?

– Bo gdy się wypali, w jaskini zapadnie całkowita ciemność. Chcesz się poruszać po ciemku?

– No to wróćmy na górę i zróbmy sobie pochodnie!

– Nie zauważyłeś, że światło mojej pochodni nie rozświetlało tego mroku?… Chodź, skakanie nie jest takie trudne. Zanim się obejrzysz, będziemy na miejscu.

Szybko okazało się, że Aurin miał rację – przemieszczanie się nad płomieniami, choć niebezpieczne, nie było trudne… Nataniel wstrzymał oddech i z bijącym sercem skoczył na pobliski kamień. Gdy mu się udało, poczuł się trochę pewniej i wykonał drugi skok, potem trzeci, czwarty, piąty i już po chwili był na ostatniej skale. Aurin dogonił go po kilku sekundach (nie mógł przemieszczać się razem z nim, bo skacząc na ten sam kamień, mogliby się zderzyć i wpaść w ogień). Obaj popatrzyli w górę: skraj drugiej części mostu wisiał wysoko nad nimi.

– I co teraz? Zapewne masz jakiś kolejny genialny pomysły, czyż nie? – burknął Nataniel.

– Po prostu teraz użyję swojej liny – odparł Aurin, wyciągając z tobołka własny sznur, który nie różnił się niczym od liny Nataniela.

– Sądzisz, że hak sam zaczepi się o coś na tyle mocno, że będziemy mogli wspiąć się na górę? – spytał Nataniel.

– Mam taką nadzieję – Aurin rozwinął linę, zakręcił w nią w powietrzu jak lassem i cisnął w skraj mostu. Metalowy hak, który był do niej przywiązany, odbił się od niego i z powrotem spadł na kamień.

– Wiesz co, może ja ją rzucę. Z nas obu to w końcu ja jestem ten z lepszym celem – zaproponował Nataniel.

– Skoro nalegasz – Aurin uśmiechnął się i wręczył mu linę. Nataniel przygotował się, wziął zamach, i cisnął ją w górę… Hak wylądował na moście.

– Brawo, Natanielu – zawołał Aurin – A teraz powoli pociągnij linę, tak żeby hak zahaczył o jakąś szczelinę.

Nataniel zrobił tak, jak mu powiedział przyjaciel – powoli pociągnął linę. Nagle rozległ się dziwny chrzęst.

– Chyba się udało – mruknął Nataniel, bo lina nie chciała już drgnąć. Aurin zawiesił na niej na kilka sekund, ale nawet jego ciężar jej nie poruszył. Najwyraźniej hak mocno zahaczył o jakąś szczelinę.

– No to się wspinamy – rzekł pogodnie Aurin.

Obaj wspięli się po linie na drugą część mostu. Nie było tam tak gorąco jak na dole, więc otarli pot z czoła. Potem spojrzeli na hak – zahaczył o wąską szparę, tak jak myśleli. Aurin wyjął go z ziemi, zwinął linę i wsadził ją do tobołka.

– No, sądzę, że nasza podróż dobiegła końca – oświadczył.

Sarkofag króla Nifaela stał teraz kilkanaście metrów przed nimi. Przedstawiony na nim mężczyzna miała spokojny wyraz twarzy, tak jakby chciał powiedzieć, że nie ma nic przeciwko gościom. Aurin podszedł do niego powoli, czując, jak jego własne serce bije coraz szybciej… Najpierw spojrzał na szare oczy płaskorzeźby, a dopiero później przeniósł wzrok na ten niezwykły przedmiot, który spoczywał w jej dłoniach… Stało się… On, Aurin Salvatore Velerius, po raz kolejny odnalazł legendarny skarb! Przyglądając mu się, stwierdził nagle, że legenda o królu Nifealu wymaga drobnej korekty, bo przedmiot, który spoczywał w objęciach kamiennego mężczyzny, nie miał nic wspólnego z berłem. To była prawdziwa, czarodziejska różdżka.

– Różdżka?! – zdumiał się Nataniel, gdy Aurin powiedział to na głos – Masz na myśli prawdziwą różdżkę?!

– Tak – przytaknął Aurin – Okazuje się, że berłem z legendy o królu Nifaelu i jego skarbie jest w rzeczywistości jego różdżka.

To mówiąc, obszedł dokoła cały sarkofag. Dopiero teraz zauważył, że w ścianie, która mieściła się za kamienną trumną, znajduje się niewielkie, łukowate przejście.

– Hm… A to ciekawe – mruknął.

– Co? – spytał Nataniel, nie odrywając zachwyconego spojrzenia od różdżki.

– Zdaje się, że w tej świątyni jest drugie wyjście – oświadczył Aurin – Nie będziemy musieli wracać po tych kamieniach.

– Wspaniale – bąknął Nataniel, tak jakby w ogóle go nie słuchał – Mogę jej dotknąć?

Dodał, wskazując różdżkę.

– Czekaj, najpierw ją zdejmę. Ty możesz uszkodzić płaskorzeźbę – to rzekłszy, Aurin stanął przed sarkofagiem, wyciągnął dłonie, a później delikatnie zacisnął je na różdżce…

*

Ogień. Furia. Chce zabić. Bogowie! Nienawidzę, nienawidzę wszystkich! Mięśnie napinaj się. Suchość w ustach. Niech płonie świat! Płomienie szaleją wokół, wyciągają ku niemu swe szpony. Zniszczę każdego, zabiję, chodźcie tu! Pada na ziemię, uderza w nią pięścią. Dajcie mi miecz, przeleje morze krwi! Krew na posadzce, na jego dłoni. Oddam was śmierci! Nikt mnie nie powstrzyma!

Różdżka błyszczała szkarłatem…

 

Ciepło, miłe, przyjemne. Zapach kwiatów. Jeszcze nigdy nie czułem się taki szczęśliwy! Śmiech. Smak miodu. Widzę ją, jest taka piękna, taka piękna! Błękitne niebo. Białe chmury. Biegnę, już do ciebie biegnę! Zielony las. Szum gałęzi. Śpiew ptaków. Natura budzi świat. Słyszę cię, o tak, słyszę cię w moim sercu!

Różdżka błyszczała złotem…

 

Chłód. Ucisk w piersi. Boję się, w ciemności są upiory. Lód, wszędzie wokół. Mrowienie na skórze. Nie chcę ich, niech odejdą! Upiory wychodzą z ciemności, idą w jego kierunku. Nie, błagam, zostawcie mnie! Kuli się na podłodze, przysuwa kolana pod brodę. Upiory zbliżają się. Nie! Zaczyna płakać.

Różdżka błyszczała błękitem…

 

Chłodny wiatr, na twarzy, we włosach. Wypełnia żyły, przenika ciało. Co to jest? Nigdy czegoś takiego nie czułem. Serce bije coraz mocniej. Pióra. Skrzydła. Lot. Czy ja śnie? Jeśli tak, to jest to najpiękniejszy sen w moim życiu. Ciało staje się lekkie, znika. Są tylko jego myśli. Nie, to nie radość, to coś o wiele potężniejszego. Unosi się do gwiazd, leci nad oceanami, wypełnia świat. Nie ma już żadnych granic. Wiem jedno: chcę, żeby to trwało do końca mojego życia.

Ostatnie, co zapamiętał, to tęczowy blask…

 

Rozdział 2

Kradzież w mieście z kamienia

Kiedy otworzył oczy, zobaczył rozgwieżdżone niebo i pomyślał, że już nie żyje, ale później usłyszał trzask ognia i spojrzał w bok… Wcale nie umarł. Obok niego paliło się ognisko, a on sam leżał między ruinami zamku króla Nifaela. Nataniel siedział na pobliskim kamieniu i wpatrywał się w drzewa, które rosły wokół ruin. Wyglądał na zaniepokojonego. Aurin podejrzewał, że Nataniel martwi się o niego. Po chwili okazało się, że miał rację – Nataniel spojrzał w jego stronę, a źrenice rozszerzyły mu się ze zdumienia.

– AURINIE! – ryknął. Nie minęła nawet sekunda, a już klęczał obok przyjaciela – Aurinie, nic ci nie jest?! Myślałem, że już nie żyjesz!

– Spokojnie, Natanielu, wszystko w porządku… A przynajmniej tak mi się wydaje – oparł Aurin, podnosząc się powoli do pozycji siedzącej – Co się tak właściwie stało?

– To ty nic nie pamiętasz?!… Wrzeszczałeś, rzucałeś się po podłodze, waliłeś w nią pięścią, śmiałeś się i płakałeś na przemian! Byłem pewny, że zwariowałeś! Kiedy wszystko się skończyło, padłeś na podłogę jak martwy! – Nataniel urwał i wziął głęboki oddech. W jego oczach zabłysły łzy. Aurin uświadomił sobie, że to, co się wydarzyło w podziemiach, musiało być dla jego przyjaciela dużo straszniejsze niż dla niego samego.

– Kiedy to się stało? – spytał spokojnie. Nataniel skrzywił się.

– Kiedy dotknąłeś tej przeklętej różdżki! – zawołał, wskazując lewą dłoń przyjaciela – Gdyby nie ona, nic by ci się nie stało!

Dopiero teraz Aurin zauważył, że w jego dłoni ciągle spoczywa różdżka. Kryształ, który tkwił na jej szczycie, połyskiwał tęczowymi barwami.

– Ledwo ją złapałeś, a rozpoczął się cały ten horror! – warknął Nataniel, zerkając na różdżkę z wyraźny obrzydzeniem – Kiedy straciłeś przytomność, próbowałem wytrącić ci ją z ręki za pomocą łuku, ale ściskałeś ją tak mocno, jakby się do ciebie przykleiła! Sam jej nie dotykałem, bo bałem się, że ze mną stanie się to samo.

– Co się stało potem? – spytał Aurin pustym głosem. Im dłużej wpatrywał się w tęczowy kryształ, tym coraz więcej sobie przypominał…

– Wyniosłem cię z tej świątyni, położyłem tutaj, rozpaliłem ognisko i czekałem – odparł Nataniel.

– Jak wydostałeś nas z świątyni? – powiedział Aurin, choć jego myśli były zupełnie gdzie indziej.

– Pamiętasz to przejście, które znajdowało się za sarkofagiem? Prowadziło na schody, które kończyły przed kamienną ścianą. Nie była gruba, więc rozwaliłem ją twoim mieczem. Okazało się, że jestem w jednym z zamkowych korytarzy… Aurinie, wszystko w porządku?

Aurin milczał. Jego spojrzenie było utkwione w różdżce. Pamiętał wszystko… Najpierw była nienawiść, gniew, pragnie krwi, śmierć… Po nich nastała radość, śmiech, słodycz, rozkosz i zabawa… Następnie pojawił się strach, lęk, ciemność, upiory… A potem nadeszło ostatnie uczucie, uczucie potężne i niepowtarzalne… Aurin nie potrafił go nazwać, ale wiedział jedno – było najpiękniejsze ze wszystkich. Dałby wszystko, żeby móc poczuć się tak jeszcze raz…

– Aurinie? – Nataniel spojrzał na niego z wyraźnym niepokojem. Aurin otrząsnął się z zadumy i uśmiechnął się do niego.

– Nic mi nie jest, tylko się zamyśliłem… – odparł – Pamiętasz, co wykrzykiwałem po tym, jak dotknąłem różdżkę?

– Nie za bardzo. Byłem w kompletnym szoku. W pamięci szczególnie zapadł mi obraz, jak rozwalasz sobie pięść o kamień – to rzekłszy, Nataniel wzdrygnął się. Aurin spojrzał na swoją prawą dłoń. Była owinięta bandażami, które zdążyły już nasiąknąć krwią. Najśmieszniejsze było to, że poczuł ból dopiero, jak na nią spojrzał.

– Jesteś pewien, że na pewno dobrze się czujesz? – spytał Nataniel.

– Tak, Natanielu – odpowiedział Aurin – Chciałbym się tylko napić wody.

– No dobrze – Nataniel podszedł do ogniska, obok którego leżały tobołki, wyjął z jednego bukłak i podał go przyjacielowi. Aurin zaczerpnął kilka łyków, a potem spojrzał na różdżkę.

– Przynajmniej udało nam się zdobyć legendarny skarb – oświadczył z uśmiechem.

– Jakoś nie widzę w tym nic dobrego… Co nam po skarbie, którego nie można dotknąć – burknął Nataniel – Nie dostaniemy za niego złamanego grosza.

– Oh, nie sądzę, żeby różdżka ciągle była niebezpieczna – odparł Aurin.

– A ja tak – wypalił Nataniel – Jestem przekonany, że wisi nad nią jakaś klątwa!

– Gdyby to była klątwa, już bym nie żył… To, co stało się w podziemiach, nie miało mnie zabić. To było coś… coś zupełnie innego.

Aurin utkwił spojrzenie w różdżce – tęczowy kryształ zamigotał wesoło. Widząc to, Nataniel od razu się skrzywił.

– Co masz na myśli? – spytał.

– Nie wiem… Ale jestem pewny, że ona już nikomu nic nie zrobi.

– Skąd możesz to wiedzieć?

– Po prostu wiem – Aurin przerzucił różdżkę z ręki do ręki – Czuję to… Złap ją, to najlepszy sposób, żeby się przekonać.

– O nie! Nie ma mowy!

– Mam dziewięćdziesięcioprocentową pewność, że nic ci się nie stanie. Weź ją – Aurin wyciągnął różdżkę w kierunku przyjaciela. Nataniel odskoczył od niej jak poparzony.

– JA ufam bardziej pozostałym DZIESIĘCIU PROCENTOM! – wykrzyknął.

– Nie chcesz potrzymać swojego pierwszego skarbu?

– Jakoś nie mam ochoty!

– Natanielu…

– Tak?!

– Łap – Aurin rzucił mu różdżkę. Nataniel złapał ją odruchowo, a kiedy uświadomił sobie, co zrobił, wrzasnął jak opętany. Różdżka rozbłysła szarym światłem. Obaj poszukiwacze zamarli, gapiąc się na nią z otwartymi ustami. Nataniel był przekonany, że za chwilę stanie się coś strasznego. Serce waliło mu z potrójną szybkością…

Minęła minuta.

– Widzisz. Mówiłem ci, że nic się nie stanie – Aurin wyszczerzył zęby, a gdy Nataniel obrzucił go oburzonym spojrzeniem, zrobił niewinną minkę.

– No co? – dodał.

– Ja cię normalnie zabiję! MAŁO PRZEZ CIEBIE NA ZAWAŁ NIE PADŁEM!

– Przestań się wściekać. Powinieneś się cieszyć.

– Niby dlaczego?

– W końcu znalazłeś swój pierwszy skarb, możesz go dotykać. To chyba dobry powód, prawda?

Nataniel otworzył usta, jakby już chciał coś odwarknąć, ale po chwili zamknął je z powrotem i wlepił oczy w różdżkę.

– Chyba masz rację – bąknął. Różdżka nadal lśniła w jego dłoniach mdłym, szarawym światłem.

– No pewnie, że mam – Aurin zrobił wesołą minę – Więc skończ już narzekać. Lepiej usiądźmy sobie przy ognisku i coś zjedzmy. To wydarzenie okropnie mnie wyczerpało. Zjadłbym trolla z rogami.

– A co zamierzasz zrobić później?

– Eee… spać?

– Miałem na myśli jutrzejszy dzień – burknął Nataniel.

– Cóż… Chyba udamy się do Lapis. Musimy uzupełnić prowiant, a to jest najbliższe miasto, leży jakiś dzień drogi stąd. Potem zabiorę cię do swojego domu.

– Twojego domu? Tej wielkiej posiadłości, o której kiedyś mi mówiłeś?! – spytał Nataniel, wytrzeszczając oczy na przyjaciela.

– Tak. Powinieneś go zobaczyć. Na pewno ci się spodoba – Aurin uśmiechnął się i wziął od niego różdżkę. Gdy tylko ją dotknął, rozbłysła tęczowym blaskiem…

*

– Daleko jeszcze? – burknął Nataniel.

– Nie. Sądzę, że będziemy na miejscu za jakąś godzinę – odparł Aurin, spoglądając na mapę.

Obaj podróżowali jednym z górskich szlaków. Wokół nich były tylko drzewa, krzewy i kamienie. Te ostatnie porastał mech. Drogę przysłaniały opadłe liście…

– Prawdę mówiąc, za chwilę powinniśmy je zobaczyć – dodał Aurin. Przeszli nie więcej jak milę, gdy napotkali porośnięty krzewinkami głaz. Leżał tuż przy drodze, a był tak wysoki, że przerastał wszystkie drzewa, które rosły w pobliżu.

– Wespnijmy się na niego – zaproponował Aurin.

– Po jaką cholerę?

– Sprawdzimy, czy nie widać stąd Lapis.

Nataniel stęknął, a potem, robiąc minę męczennika, zaczął się wspinać na głaz. Aurin ruszył jego śladem i po chwili obaj byli już na szczycie skały.

– Według mapy, Lapis powinno być… O, tam! – zawołał Aurin, wskazując palcem na południowy zachód.

Miasto stało na gigantycznej, skalnej półce, która stanowiła część pobliskiej góry. Było otoczone wysokim murem, który zasłaniał większość budynków. Ponad jego blanki wystawał jedynie dach kościoła i wielka wieża strażnicza, która w blasku zachodzącego słońca lśniła jak pochodnia. Aurinowi wydawało się, że jest po części ze złota, ale był zbyt daleko, żeby mieć stuprocentową pewność.

– Oto i ono – oświadczył – Lapis, miasto z kamienia, znane również jako wioska wilków. Chodźmy! Powinniśmy tam dotrzeć przed zachodem słońca.

*

Słońce zaszło za góry. Ich cienie dotarły przed bramę Lapis razem z poszukiwaczami. Aurin i Nataniel zatrzymali się i wlepili w nią spojrzenie. Obaj dyszeli ciężko, bo właśnie przemierzyli wąską ścieżkę, która wiła się zygzakiem po ścianie skalnej półki… Brama była drewniana i olbrzymia. Otaczały ją kamienne rzeźby, które przedstawiały głowy wilków, jedne wyglądały na spokojne, inne na oszalałe z wściekłości. Wrót strzegły dwa krasnoludy – każdy miał na sobie kolczugę, a w dłoni dzierżył halabardę. Aurin przyjrzał się im i od razu zauważył, że mężczyźni są bliźniakami. Byli wręcz identyczni. Mieli duże nosy i krzaczaste, czerwone brody. Widząc poszukiwaczy, jeden z nich wystąpił na przód, uniósł dłoń i powiedział:

– Stać! Po zachodzie słońca nikogo już nie przepuszczamy!

– Jak to? – jęknął Nataniel – Chyba pan żartuje!

– Nie, nie żartuję! – odparł sucho krasnolud.

– Drogi panie gwardzisto – zaczął Aurin z udawanym smutkiem – Naprawdę nie może nas pan wpuścić do środka? Przecież słońce ledwo zaszło, nikt nie będzie miał do was urazy, jeśli trochę nagniecie przepisy.

– Przykro mi, zasady to zasady. Po zachodzie słońca nie wpuszczamy – odparł strażnik.

– Jeśli nas pan nie przepuści, będziemy nocowali przed bramą, panie strażniku – Aurin zrobił przygnębioną minkę – Chyba pan tego nie chce? W końcu my, podróżnicy, potrafimy się czasem hojnie odwdzięczyć.

Jego dłoń powędrowała za pazuchę i po sekundzie rozległ się dźwięczny brzęk, jakby ktoś potrząsnął sakiewką z pieniędzmi. Strażnik zmieszał się trochę.

– Eee, odwdzięczyć? To znaczy… Ja bym chętnie przepuścił, tyle że burmistrz… cholera, jak ja nienawidzę tego gbura… tyle że burmistrz nakazał, by po zachodzie nikogo nie… – zaczął się tłumaczyć, ale wtem przerwał mu kolejny brzęk. Strażnik, szarpiąc nerwowo brodę, spojrzał na niebo, jakby spodziewał się stamtąd jakiejś pomocy.

– A szlag z tym! – wypalił nagle – Przecie słońce ledwo zaszło. Nic się nie stanie, jak was przepuszczę! Karol, otwieraj bramę!

– Jak to, Valery? Po zachodzie słońca?! – zdumiał się drugi strażnik, Karol.

– Nie gadaj, tylko otwieraj! – warknął pierwszy krasnolud o imieniu Valery – A panów serdecznie zapraszam do naszego miasta.

– Dziękujemy – Aurin minął go, wciskając mu w dłoń kilka złotych monet – Nigdy nie zapomnimy, jak był pan dla nas miły.

– Ależ to nic takiego, panie…

– Nazywam się Erkenburd – odparł Aurin. Nigdy nie podawał swojego prawdziwego imienia, bo był w końcu znany jako najsłynniejszy poszukiwacz skarbów. Ujawnienie prawdziwej tożsamości nie wyszłoby mu na dobre.

– A więc to nic takiego, panie Erkenburd – Valery wyszczerzył zęby. Tymczasem drugi strażnik, Karol, otworzył bramę na oścież. Poszukiwacze przeszli przez nią, machając krasnoludom na pożegnanie.

– Miłego pobytu! – zawołał za nimi Valery.

Aurin i Nataniel znaleźli się na głównej alei. Ten pierwszy, patrząc, jak strażnicy zamykają bramę, oświadczył:

– Widzisz, Natanielu, nie ma to jak pieniądz. Gdy jesteś bogaty, możesz przekonać do siebie każdego.

– Tiaa – bąknął Nataniel – Mam nadzieję, że ta różdżka jest sporo warta. Kiedy ją sprzedamy, też będę bogaty.

– Może nie będziemy jej sprzedawać – Aurin spojrzał na różdżkę – idealnie zastępowała mu kij podróżny, choć była owinięta w jakieś stare prześcieradło, które znalazł w zamku króla Nifaeala – Chętnie zatrzymałbym ją w swojej kolekcji.

– O nie! – Nataniel zrobił oburzoną minę – Sprzedajemy ją i koniec gadania. Powiedziałeś, że pierwszy skarb, jaki razem znajdziemy, będzie należał do mnie!

– Zgadza się, Natanielu, różdżka jest twoja.

– Więc to ja zadecyduję, co z nią zrobić!

– No dobrze – Aurin wzruszył ramionami – Skoro chcesz ją sprzedać, nie pozostaje mi nic innego, jak zastanawiać się, czy jej od ciebie nie kupić.

– Co?! – Nataniel wytrzeszczył na niego oczy – Chcesz ją ode mnie kupić?!

– Może. W końcu jestem też kolekcjonerem – Aurin uśmiechnął się szeroko.

– A ile byś za nią dał? – wypalił Nataniel, a oczy mu zabłysły.

– Najpierw muszę się dowiedzieć, ile taka różdżka jest warta.

– A gdzie można się tego dowiedzieć?

– Najlepiej udać się do czarodzieja, na pewno znajdziemy jakiegoś w tym mieście, ale póki co, chodźmy do najbliższej karczmy.

Alejka była strasznie zatłoczona. Tłumy przechodniów przemieszczały się między kupieckimi straganami. Najwyraźniej nikt nie zdawał sobie sprawy, że niedługo zapadnie noc. Aurin wiedział, dlaczego się tak dzieje. Zbliżała się zima, a o tej porze roku kupcy nie odwiedzali górskich miasteczek, dlatego mieszkańcy Lapis musieli kupić potrzebne rzeczy, nim skończy się jesień.

– Matko, jaki tłok! Jak w mrowisku! – zawołał Nataniel, przeciskając się przez stado młodych dziewczyn – wszystkie zmierzały do straganu, który był wypełniony ozdobami w kształcie serduszek i kwiatków.

– Jak zawsze przed zimą – odparł Aurin, przyglądając się zawartości najbliższego straganu, na którym leżał stos mioteł. Młody sprzedawca, który stał za nimi, wrzeszczał na całe gardło:

– MAGICZNE MIOTŁY! SAME POZAMIATAJĄ, SAME PRZEGONIĄ KOTA Z KANAPY, SAME TRZASNĄŁ PIJANEGO MĘŻA, GDY WRÓCI DO DOMY ZBYT PÓŹNO!

Huknęło! – jakaś mała staruszka, która biegła w kierunku mioteł z prędkością antylopy, wołając „zamawiam trzy egzemplarze!”, wpadła prosto na Nataniela. Skutek był taki, że oboje runęli na ziemię jak dłudzy, a zakupy kobiety wystrzeliły wysoko w powietrze i spadły na poszukiwacza.

– Och, bardzoprzepraszam, naprawdęniechciałam – wypaplała staruszka i zanim Nataniel zdążył kiwnąć palcem, zebrała większość zakupów do koszyka i pognała do straganu.

– Cały jesteś? – spytał Aurin, pomagając przyjacielowi podnieść się na nogi.

– Chyba tak – odparł Nataniel, strzepują z siebie kawałki kapusty i marchewki.

– Chodźmy. Inaczej ten tłum nas stratuje – powiedział Aurin.

Karczmę znaleźli po kilku minutach. Stała tuż obok alei, wyglądała na porządną. Miała dwa piętra, jasnoszare ściany i fioletowy dach. Nad jej wejściem wisiał mały daszek, do którego był przybity drewniany szyld. Widniał na nim wielki czarny napis:

Pod wilczą łapą

Aurin i Nataniel przebiegli pod szyldem, pchnęli drzwi i znaleźli się w drewnianym przedpokoju. Były tu wąskie schody, które wiodły na pierwsze piętro, i niewielka lada, na której stał miedziany dzwoneczek. Poszukiwacze szybko zamknęli wejście, jakby bali się, że tłumy przechodniów wtłoczą się tu za nimi, a potem obaj odetchnęli z ulgą i rozejrzeli się po pomieszczeniu. Nikogo oprócz nich tam nie było.

– Ja rozumiem, że zima i te sprawy, ale żeby tak zwariować! To przecież istne zakupowe szaleństwo! – bąknął Nataniel.

– Ważne, że się od tego uwolniliśmy – odparł Aurin. Nataniel podszedł do lady i potrząsnął dzwoneczkiem. Minęła minuta, jednak nikt się nie zjawił. Nataniel zadzwonił jeszcze raz, ale i to nic nie dało.

– Gdzie jest ten cholerny karczmarz?! – warknął, nie przestając dzwonić.

– Spokojnie, Natanielu.

– Niech… tu… ktoś… wreszcie… przyjdzie! – Nataniel zaczął walić dzwoneczkiem o blat lady.

– Już idę! IDĘ! – drzwi, które mieściły się za ladą, stanęły otworem i do pomieszczenia wszedł gruby elf z krzaczastymi wąsiskami. Akurat w tym samym momencie Nataniel cisnął dzwoneczkiem. Instrument przeszył powietrze i rąbnął mężczyznę prosto w czoło. Elf jęknął, a potem padł plackiem na ziemię… Obaj poszukiwacze popatrzyli na niego, Nataniel był wyraźnie przestraszony, za to Aurin ledwo powstrzymywał się od śmiechu.

– Chyba go nie zabiłem? – spytał ten pierwszy.

– Jeśli tak, to należą ci się gratulacje. Będziesz pierwszym elfem, który dokonał morderstwa za pomocą dzwoneczka! – wypalił Aurin, szczerząc zęby.

Mężczyzna, który był zapewne karczmarzem, stęknął cicho i otworzył oczy.

– Wszystko z panem w porządku? – spytał nieśmiało Nataniel. Karczmarz wstał powoli i dotknął ręką czoła, gdzie rósł mu już wielki guz.

– Co to było? – jęknął – Boże, jak coś zalegam, to zwrócę!

– Bardzo przepraszamy. Mój przyjaciel jest nieco porywczy – powiedział Aurin, uśmiechając się miło. Natanielowi zaczerwieniły się uszy.

– Porywczy? – karczmarz wybałuszył oczy na Nataniela.

– Tak, czasami zrobi coś, zanim pomyśli – Aurin zabłysnął zębami. Uszy Nataniela przybrały barwę karmazynu.

– No wiadomo, że każdy się czasem trochę wnerwi, ale żeby od razu dzwoneczkiem w łeb! – jęknął karczmarz, robiąc zmarniałą minę – No cóż, chyba przeżyję… Więc czego panowie chcieli?

– Wynająć pokój – rzekł z uśmiechem Aurin. Nataniel był zbyt zawstydzony, żeby się odezwać.

– Na ile? – spytał karczmarz, wyjmując spod lady wielką księgę, kałamarz i pióro.

– Na dzień lub dwa. Jeszcze zobaczymy.

– No dobrze – karczmarz otworzył księgę mniej więcej pośrodku i zanurzył pióro w kałamarzu – Panów godność?

– Ja jestem Ekrenburd Dornes, a to jest Nataniel Nikehorn – oświadczył Aurin, wskazując ręką najpierw na siebie, a później na Nataniela.

– Aha – karczmarz zapisał coś na jednej z kartek – Pokój będzie gotowy za jakąś godzinę. Może życzą sobie panowie coś przedtem zjeść?

– Bardzo chętnie – odparł Aurin.

– No to proszę za mną…

*

Sala biesiadna wyglądała przytulnie. Wszędzie stały stoły i krzesła. Pod jedną ze ścian mieścił się kominek, w którym płonął ogień. Z sufitu zwisały girlandy ziół, napełniając pomieszczenie przyjemnym zapachem. Poszukiwacze usiedli w kącie, a swoje rzeczy złożyli na sąsiednim krześle. Nataniel rozejrzał się wokół… W sali było pełno biesiadników, którzy śpiewali i pili piwo. W innym kącie przygrywała grupka muzyków. Atmosfera była naprawdę przyjemna…

– Miło tu – mruknął Nataniel.

– Nie ma to jak porządna, górska karczma – dodał wesoło Aurin. Nagle muzykę zagłuszyły czyjeś krzyki – dwa krasnoludy, które siedziały przy pobliskim stole, pokłóciły się o coś nie na żarty. Pierwszy zdzielił drugiego w nos, drugi cisnął w pierwszego kuflem. Krasnolud uchylił się, a naczynie przeleciało przez połowę sali i roztrzaskało się na łbie muskularnego elfa. Mężczyzna nie był tym zachwycony – powiódł po pomieszczeniu groźnym spojrzeniem, a gdy zauważył swoich winowajców, rzucił się na nich z niedźwiedzim rykiem. Krasnoludy zrobiły przerażone miny i zaczęły uciekać przed elfem najszybciej, jak tylko mogły.

– Tak jak mówiłem, nie ma to jak górska karczma – rzekł Aurin, chichocząc w najlepsze. Niska, pulchna barmanka, która była żoną karczmarza, podeszła do niego z podkładką do notowania i spytała wesoło:

– Co podać?

– A co pani poleca? – Aurin wyszczerzył zęby.

*

Na stole leżały już tylko puste półmiski i kufle. Poszukiwacze czuli, że ich brzuchy urosły gwałtownie, a spodnie zrobiły się dużo za ciasne. Gdy wydawało im się już, że przesiedzą w sali biesiadnej całą noc, podszedł do nich karczmarz, który miał na czole wielki, fioletowy guz.

– Drodzy panowie, wasz pokój jest już gotowy – oświadczył.

– Doskonale – Aurin poklepał się po brzuchu, a potem wstał z krzesła z niemałym trudem. Nataniel zrobił to samo, choć zajęło mu to trochę więcej czasu. Obaj pochwycili swoje rzeczy, po czym Aurin zwrócił się do karczmarza:

– A więc niech pan prowadzi.

Karczmarz zaprowadził ich do korytarza na pierwszym piętrze, wzdłuż którego ciągnęły się rzędy drzwi, a gdy otworzył jedne z nich, poszukiwacze ujrzeli mały, przytulny pokój. Były w nim dwa łóżka, dwie komody, dwie szafki i stolik (z dwoma krzesłami, naturalnie).

– Oto panów pokój – rzekł karczmarz. Poszukiwacze weszli do środka i rozejrzeli się.

– Wspaniale – powiedział Aurin, kładąc różdżkę i swoje rzeczy na jednym z łóżek.

– Cieszę się, że się panom podoba – powiedział z uśmiechem karczmarz – Jak będą sobie panowie życzyć czegoś jeszcze, proszę mnie powiadomić. Tymczasem życzę dobrej nocy.

– Nawzajem, panie karczmarzu – odparł Aurin. Karczmarz opuścił pokój, zamykając za sobą drzwi. Poszukiwacze zostali sami. Nataniel cisnął tobołek i łuk pod jedną z szafek, a potem rzucił się na swoje łóżko.

– Och, wreszcie będzie się można porządnie wyspać! – wypalił, tuląc się do pościeli.

– Ja tam lubię spać w lesie – odparł Aurin, zanurzając dłonie w misie z wodą, która stała na stoliku.

– Bo ty jesteś pokręcony – bąknął Nataniel – Każdy normalny elf wie, że łóżko jest do spania lepsze od trawy i korzeni.

– Chyba masz rację… W końcu nigdy nie mówiłem, że nie jestem pokręcony – Aurin uśmiechnął się i obmył twarz.

– A pewnie uznasz mnie za jeszcze bardziej pokręconego… – dodał, wycierając się ręcznikiem, który leżał na jednym z krzeseł – jak powiem ci, że wcale nie zamierzam iść teraz spać.

– Jak to? – Nataniel wybałuszył na niego oczy.

– Jesteśmy w Lapis, mieście z kamienia. Warto je zwiedzić.

– Chcesz teraz zwiedzać miasto?! Ty chyba oszalałeś! Przecież jest już noc, nawet kupcy już pozwijali stragany!

– No właśnie, na zwiedzanie to najlepsza pora – odparł Aurin. Nataniel wymienił wymowne spojrzenie z sufitem.

– A rób sobie co chcesz – bąknął, otulając się pościelą – Przecież to ty jesteś tutaj najmądrzejszy, co nie?

Aurin zaśmiał się.

– Uznam, że to był komplement – powiedział, kierując się w stronę drzwi – Dobranoc, Natanielu.

– Dobrano… znaczy się, miłego zwiedzania – mruknął Nataniel. Aurin wyszedł z pokoju i znalazł się w korytarzu. Przemierzył go szybko, zszedł po schodach do przedpokoju, a później opuścił karczmę.

Główna aleja była opustoszała. Znikły wszystkie stragany i tłumy przechodniów. Wokół panoszyła się tylko ciemność. Drogę oświetlał jedynie półokrągły księżyc. Oczy Aurina szybko przyzwyczaiły się do mroku. Ruszył przed siebie, na cel obierając sobie miejski rynek.

*

Rynek nie był wielki, nie był też mały. W większości otaczały go kamienice. Aurin stanął na jego krańcu i rozejrzał się, by po prawej ujrzeć ratusz, a po lewej strzelistą katedrę. Naprzeciwko poszukiwacza stała wieża strażnicza Lapis. Była naprawdę niezwykła, gdyż jej powierzchnię zdobiły przepiękne rzeźby i złote ornamenty. Nic dziwnego, że w świetle słońca lśniła jak ogień. Aurin ruszył w jej stronę, a po drodze minął okrągłą sadzawkę, która mieściła się na środku rynku. Na jej dnie leżało kilka monet…

Jeśli chodzi o pieniądze, to waluta Elerioru dzieliła się na srebrne nikle i złote nukle. Aurin przyjrzał się uważnie monetom w sadzawce, ale nie spostrzegł wśród nich ani jednego nukla. No tak, kto by marnował fortunę na zabobony, w końcu jeden nukl warty jest dwadzieścia cztery nikle, pomyślał poszukiwacz, ciekawe, czy choć jedna z osób, które wrzuciły tutaj pieniądze, naprawdę wierzy, że moneta na dnie sadzawki przyniesie jej szczęście.

Rozmyślając o zabobonach, Aurin dotarł przed wieżę. Jej wejścia strzegły dwa kamienne pomniki – oba przedstawiały wysokich mężczyzn, którzy, zamiast głów, mieli przerażające, wilcze łby. Poszukiwacz spojrzał na nie i dreszcz przeszedł mu po plecach. Nie mógł pojąć, dlaczego tutejsi architekci przedstawiali na swoich budowlach wilki. Może miasto było atakowane przez te zwierzęta i mieszkańcy chcieli oddać im część jako godnym przeciwnikom? A może któryś z uprzednich burmistrzów po prostu wymyślił sobie, że symbolem Lapis będą wilki? Dla Aurina pozostawało to zagadką. Porzucając te bezsensowne gdybania, przeszedł pod kamiennym łukiem i zaczął się wspinać po spiralnych schodach, które znajdowały się wewnątrz wieży. Światło księżyca raz po raz rozświetlało jego twarz, gdy przechodził obok małych okienek. Wreszcie schody się skończyły i Aurin ujrzał drewnianą klapę, która prowadziła na szczyt wieży. Niestety, była zamknięta na kłódkę. Nie zmartwiło to Aurina, w końcu był najsłynniejszym poszukiwaczem na świecie. Choć większość swoich rzeczy zostawił w karczmie, ciągle miał przy sobie klucz Fununkulusa. Wyjął go z kieszeni, wsadził w kłódkę i przekręcił. Efekt był natychmiastowy. Zamek kliknął i kłódka otworzyła się. Aurin pchnął klapę i wspiął się na szczyt… Chłodny wiatr owiał jego twarz i przeczesał włosy. Gdyby był dzień, rozciągałby się stąd wspaniały widok, ale ciemność nocy zmieniła krajobraz w zbiorowisko cieni. Poszukiwacz podszedł do blanek, oparł na nich łokcie i spojrzał na gwiazdy, rozkoszując się jesiennym powietrzem…

Coś zaszumiało. Aurin odwrócił się jak na komendę i zobaczył wielką, czarną sowę. Siedziała na jednej z blanek, wpatrując się w niego złotymi oczyskami. To była bardzo dziwna sytuacja. Poszukiwacz nie pamiętał, by kiedykolwiek jakiś dziki ptak tak bardzo się do niego zbliżył. Przez chwilę oboje patrzyli sobie w oczy, a potem Aurinowi wpadł do głowy ryzykowny pomysł: może uda mi się ją dotknąć? Powoli ruszył w stronę sowy.

– Hej, co tutaj robisz? – mruknął, wyciągając ku niej dłoń. Sowa ściągnęła brwi i zahukała groźnie, więc się zatrzymał.

– Nic ci nie zrobię – powiedział, ale ona kłapnęła tylko dziobem i wzbiła się w powietrze. Aurinowi pozostało jedynie patrzeć, jak zatacza krąg nad rynkiem i ląduje na dachu katedry.

– Skoro tak ci na tym zależy, no to zwiedźmy katedrę – szepnął z uśmiechem.

Wieżę opuścił w przeciągu minuty i miał już iść w kierunku katedry, gdy jego uwagę znów przykuły te pomniki o wilczych głowach. Miały złote oczy, które wyglądały jak żywe, przez co Aurin miał wrażenie, że wilki obserwują każdy jego ruch. Wzdrygnął się, a potem wznowił podróż do katedry, ani razu się nie oglądając – rzeźby za bardzo go przerażały. Po chwili był już przed bramą kościoła. Była drewniana i wielka. Dysząc ciężko, Aurin pchnął jedno z jej odrzwi, a kiedy mu się to udało, wszedł do środka. Wnętrze katedry nie zrobiło na nim wielkiego wrażenia, było dosyć skąpe. Przez środek pomieszczenia biegł czerwony kobierzec, po obu jego stronach ciągnęły się rzędy drewnianych ławek, a na końcu sali mieścił się obskurny ołtarz. Cała budowla była wspierana przez wysokie, chude kolumny. Aurin zamknął za sobą odrzwia i rozejrzał się. Jego spojrzenie padło na najpiękniejszy element katedry – nad ołtarzem znajdował się witraż, który przedstawiał cudowną kobietę. Miała na sobie białą suknię, stała na tle błękitnego nieba. Poszukiwacz przemierzył czerwony dywan i zatrzymał się przed ołtarzem, nie odrywając od niej wzroku. Witraż zdawał się promieniować srebrem, choć tak naprawdę odbijał tylko blask księżyca. Aurin usiadł na najbliższej ławce. Wydawało mu się, że światło, które przepływa przez witraż, wypełnia go jakąś usidlającą mocą… Czuł, że powoli traci kontrolę nad swoim ciałem. Ręce zawisły mu bezwładnie, głowa opadła na ramiona, a powieki zamknęły się. Aurin zasnął…

*

Stoi na kamiennym moście. Rozgląda się… W dole szaleje morze płomieni, w górze majaczy sufit katedry, a wokół są tylko kolumny, stalaktyty i kamienne ściany. Nie wie, jak się tu znalazł. Nie obchodzi go to. Chce tylko zobaczyć, co jest na końcu pomieszczenia. Idzie przed siebie… Ma dziwne wrażenie, że po prostu płynie w powietrzu. Gdy most się kończy, nie zatrzymuje się, tylko idzie dalej, jakby pod jego stopami była jakaś niewidzialna ścieżka. Po chwili dociera na koniec pomieszczenia, gdzie widzi okrągły witraż, który przedstawia kobietę w białej sukni. Szkło jaśnieje błękitną poświatą. Aurin wpatruje się w nie jak zaczarowany. Jest takie piękne, chcę się w nim zatopić, chcę zjednoczyć się z błękitem…

Kobieta w białej sukni ożywa. Najpierw poruszają się jej włosy, później dłonie… Po chwili zstępuje z witraża niczym promień światła i staje przed Aurinem. Poszukiwacz zamiera. Tętno przyśpiesza mu po kilkakroć.

– Chodź do mnie, Aurinie – mówi zjawa, wyciągając ku niemu dłoń. Aurin nie rusza się z miejsca. Jest zbyt oszołomiony.

– Chodź do mnie – powtarza zjawa. Poszukiwacz unosi powoli rękę. Już prawie dotyka jej palców, gdy nagle zjawa rozmywa się w powietrzu niczym mgła, a ogień, który płonie na dnie pomieszczenia, gaśnie. Wokół zapanowuje mrok. Jedynym źródłem światła jest teraz witraż…

Aurin przylega do niego, wodząc wokół przerażonym spojrzeniem. Jest przekonany, że w mroku czai się coś wstrętnego…

Boję się, w ciemności są upiory.

Ciszę przerwa dziwny odgłos, jakby ktoś syczał. Aurin kuli się.

Nie chcę ich, niech odejdą!

Coś porusza się w mroku. Aurin wstrzymuje oddech.

Nie, błagam, zostawcie mnie!

Syk staje się coraz głośniejszy. Aurin zaczyna łkać.

NIE!

Nagle wszystko cichnie. Poszukiwacz zdejmuje dłonie z twarzy i widzi coś naprawdę dziwnego. Przed nim stoi kamienny mężczyzna, który zaczyna wymachiwać mu czymś przed twarzą. Aurin spogląda na to i szczęka opada mu ze zdumienia…

– Oddawaj to, to moja różdżka! – woła. Mężczyzna wybucha śmiechem i zaczyna uciekać.

– Stój, oddawaj to złodzieju! – krzyczy Aurin.

Mężczyzna znika w ciemności…

*

Aurin obudził się… W katedrze wciąż było ciemno, co znaczy, że nie spał zbyt długo. Usiadł, przetarł twarz dłońmi, a potem spojrzał na kobietę z witraża. Nic nie wskazywało na to, żeby miała się poruszyć. Jej postać wyglądała tak samo jak zawsze. Poszukiwacz wstał, ostatni raz zerknął na witraż i ruszył w stronę wyjścia. Nie chciał dłużej przebywać w katedrze, która wydawała mu się teraz bardzo ponura.

Gdy znalazł się przed budowlą, od razu zauważył, że w mieście zrobiło się o wiele ciemniej. Aurin popatrzył na niebo i uświadomił sobie, że gwiazdy znikły za wielkimi chmurami. No tak, pięknie, najpierw ten dziwaczny sen, a teraz ta nieprzenikniona ciemność. I jak ja mam wrócić do gospody?! Czy dzisiejszej nocy wszystko uwzięło się, żeby zepsuć mi humor? Aurin westchnął, a później ruszył na oślep do karczmy.

Powrót do niej zajął mu aż pół godziny, bo musiał sobie wymacywać drogę w ciemności. Kiedy wreszcie ujrzał szyld z napisem „Pod wilczą łapą”, obok którego wisiała lampa naftowa, odetchnął z ulgą i uśmiechnął się. Już miał wejść do karczmy, ale coś go zatrzymało… Za rogiem budynku rozległ się dziwny szelest, jakby czyjś płaszcz przesunął się po ziemi. Aurin popatrzył w tamtą stronę, mrużąc oczy. Od razu napadło go dziwne uczucie, że ktoś go obserwuje.

– Hej! Jest tam kto?! – zawołał groźnie, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Powoli udał się na skraj budynku i wyjrzał za róg, ale zobaczył jedynie stertę pustych beczek i skrzynek. Chyba powoli zaczyna mi odbijać, pomyślał, kierując się w stronę wejścia.

Huknęło i drzwi otworzyły się na oścież! Z karczmy wybiegł jakiś mężczyzna. Zrobił to tak szybko, że Aurin zauważył tylko długi, owinięty w prześcieradło przedmiot, który miał ze sobą.

– Oh, cześć! – bąknął i zniknął w ciemności. Poszukiwacz zrobił zdumioną minę. Ciekawe, gdzie mu się tak śpieszy, pomyślał i wkroczył do przedpokoju. Wciąż było tam słychać śpiewy i muzykę, które dobiegały z sali biesiadnej. Albo spałem nie więcej, jak dziesięć minut, albo w tej karczmie zabawa nigdy się nie kończy. Aurin uśmiechnął się, a potem wspiął się po schodach, przemierzył korytarz i wszedł do swojego pokoju.

Pomieszczenie rozświetlała tylko mała świeczka, która stała na pobliskiej komodzie. Oprócz tego nic się nie zmieniło: Nataniel spał smacznie na swoim łóżku, misa z wodą stała na stole, a rzeczy Aurina leżały na jego pościeli. Poszukiwacz zawiesił płaszcz na wieszaku, zerknął na różdżkę, którą wcześniej zostawił na poduszce, i ruszył w kierunku najbliższej komody. Nagle zamarł, a serce zaczęło mu walić jak oszalałe. Jeszcze raz spojrzał na łóżko i otworzył usta ze zdumienia… Na poduszce nic nie leżało. Różdżka znikła!

 

Rozdział 3

Odil

Odil był złodziejem, nie jakimś kieszonkowcem, ale profesjonalistą. Potrafił ukraść prawie wszystko, prawie wszędzie. Problem tkwił w tym, że w Lapis nie było kogo okradać… Siedząc w najgorszej karczmie w mieście i popijając coś, co można było nazwać piwem, złodziej rozmyślał o swoim marnym losie. Cokolwiek by nie ukradł, zawsze okazywało się, że jego zdobycz nie jest warta złamanego nikla. Ostatnio udało mu się zwinąć dwie złote statuetki (czyli pomalowane kawałki drewna), magiczny medalion (czyli trzy kamienie na metalowym łańcuszku) i wspaniały rubin (czyli wielki kawałek czerwonego szkła). I jak tu się nie wnerwić? Czy już żaden towar na świecie nie jest prawdziwy? Odil wziął łyk piwa. Jutro przenoszę się do stolicy, tam na pewno znajdzie się kilka ciekawych przedmiotów do zwinięcia. Ledwo to pomyślał, drzwi karczmy otworzyły się na oścież i do środka wkroczył starszy elf. Miał niebieskie włosy, bystre spojrzenie i krótki zarost. Nie wyglądał na kogoś, kto odwiedza takie meliny – nosił czarne szaty ze złotymi haftami i lśniący, karmazynowy płaszcz. Ciekawe, po co on się tutaj przypałętał, pomyślał Odil. Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu, a gdy zobaczył złodzieja, uśmiechnął się i ruszył w jego stronę. Odil skamieniał. Nie miał zielonego pojęcia, czego nieznajomy może do niego chcieć, ale przeczuwał najgorsze. W mordę gnoma, to na pewno jakiś szpicel z milicji! Przyszli mnie aresztować! Już po mnie! Wiem, że ostatnio mam pecha, ale przecież nie mogę trafić do ciupy! To byłyby koniec mojej złodziejskiej kariery!

Kiedy nieznajomy usiadł naprzeciw niego, Odil był już blady jak kreda. Obaj wymienili krótkie spojrzenia.

– To ty jesteś Odil? – spytał mężczyzna. Odil uznał, że lepiej będzie nie odpowiadać. Nieznajomy nie przejął się jego milczeniem, tyko kontynuował…

– Mam do ciebie pewną sprawę, Odilu. Chcę, żebyś coś dla mnie ukradł…

Odil wybałuszył na niego oczy. Jeszcze nigdy nie poproszono go, żeby dokonał kradzieży na zlecenie! Teraz miał pewność, że nieznajomy nie jest z milicji.

– Chcesz, żebym coś dla ciebie ukradł?! – bąknął.

– Tak – potwierdził mężczyzna.

– W mordę gnoma! – Odil obrzucił go niedowierzającym spojrzeniem – A co to ma niby być?

Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu, żeby upewnić się, że nikt ich nie podsłuchuje, a potem pochylił się ku Odilowi i rzekł:

– Dzisiaj do Lapis przybyło dwóch elfów. Jeden z nich ma zielone włosy i nosi ze sobą łuk. Drugi jest czarnowłosy, uzbrojony w miecz. Zatrzymali się w karczmie „Pod wilczą łapą”, wynajęli pokój na pierwszym piętrze. Przedmiot, na którym mi zależy, jest w ich posiadaniu. To długi kij zakończony złotymi pnączami i kryształem, który świeci wszystkimi barwami tęczy. Jeden z poszukiwaczy owinął go w stare prześcieradło. Nie powinieneś mieć trudności z jego znalezieniem.

– Ale… Dlaczego sądzisz, że coś dla ciebie ukradnę? – bąknął Odil – Skąd w ogóle wiesz, że jestem złodziejem?

– To nie było akurat trudne. Wystarczyło spytać paru podejrzanych typów, czy nie znają jakiegoś złodzieja.

– I wszyscy byli tacy chętni do gadania?

– Prawdę mówiąc, woleli mi przyłożyć, niż ze mną rozmawiać, ale udało mi się ich przekonać odpowiednimi argumentami – kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo, mężczyzna rzucił na stół sakiewkę. Sądząc po brzęku, z jakim uderzyła o drewniany blat, była wypełniona monetami. Odil obrzucił ją łakomym spojrzeniem.

– To jak będzie, Odilu, ukradniesz dla mnie ten przedmiot? – mężczyzna wyszczerzył zęby. Odil zajrzał do wnętrza sakiewki. Było w niej jakieś sto nukli! W mordę gnoma, za tą kasę będę mógł spędzić cały miesiąc w jakimś porządnym burdelu, pomyślał Odil, wpatrując się w zawartość sakiewki jak zaczarowany.

– To tylko zaliczka – powiedział nieznajomy, bo złodziej milczał już od dłuższej chwili – Gdy wykonasz robotę, dostaniesz dziesięć razy tyle.

Odil o mało nie spadł z krzesła. Tysiąc nukli! Za to mógłby otworzyć swój własny burdelik!

– To co mam zrobić, jak już ukradnę tą różdżkę? – wypalił. Mężczyzna uśmiechnął się z satysfakcją.

– Udasz się do Difer. To bardzo znane miasto. Ufam, że wiesz, jak tam trafić, prawda?

– No jasne – Odil pokiwał gorliwie głową.

– No dobrze, to by było na tyle – nieznajomy podniósł się z krzesła, poprawiając swój karmazynowy płaszcz – Do zobaczenia w Difer, Odilu. Mam nadzieję, że znasz się na swoim fachu.

– Zaraz! – Odil zatrzymał go – Nie powiedziałeś mi, jak się nazywasz.

– To nie będzie ci potrzebne – odparł mężczyzna.

– To jak mam cię znaleźć w Difer?

– Nie będziesz musiał. To ja znajdę ciebie – nieznajomy uśmiechnął się – Koniec końców, jestem czarodziejem.

*

– NATANIELU, WSTAWAJ!

Trzasnęło – Nataniel spadł z łóżka.

– Co się stało? – bąknął ospale.

– Natanielu, gdzie jest nasza różdżka?! – spytał Aurin.

– No przecież na łóżku leży… Tam, gdzie ją zostawiłeś.

– Na łóżku jej nie ma!

– Na pewno jest. Poszukaj dobrze…

Aurin przeszukał już cały pokój. Zaglądał pod łóżka i sprawdzał szafy. Przejrzał nawet komody, choć były zbyt małe żeby pomieścić dwumetrowy kij, ale różdżki nigdzie nie było.

– Natanielu, musiałeś ją gdzieś przełożyć! – zawołał. Nataniel nie odpowiedział. Aurin popatrzył na niego i rozdziawił usta ze zdumienia. Jego przyjaciel zasnął! Leżał pod łóżkiem i chrapał w najlepsze… Aurin spojrzał wymownie na sufit, chwycił wazon, który stał na najbliższym oknie, wyciągnął z niego kwiaty i chlusnął jego zawartością na przyjaciela. Nataniel zerwał się na równe nogi, kaszląc i wypluwając wodę.

– Co to miało być?! – warknął – Czego ty ode mnie chcesz!

– Natanielu, nasza różdżka znikła!

– O czym ty mówisz? Jak to „znikła”?

– Po prostu znikła! Nie ma jej w pokoju! – odparł Aurin. Nataniel rozejrzał się, a jego twarz zbladła momentalnie.

– Aurinie! Różdżka znikła! – wypalił. Aurin obrzucił go spojrzeniem, które mówiło „no co ty nie powiesz?!”.

Nagle drzwi pokoju otworzyły się na oścież i do środka wszedł karczmarz. Minę miał zaniepokojoną. Guz na jego czole przybrał już fioletowo-zieloną barwę.

– Co się tutaj dzieje, drodzy panowie? Słyszałem krzyki – oświadczył. Aurin obrócił się w jego stronę.

– Skradziono nam bardzo cenny przedmiot, panie karczmarzu – powiedział ze smutkiem.

– Skradziono? W mojej karczmie? – karczmarz wybałuszył na niego oczy.

– Niestety, panie karczmarzu, ale tak – Aurin usiadł na łóżku.

– To niemożliwe! Jak to się stało?! – karczmarz zaczął wodzić wzrokiem od jednego do drugiego poszukiwacza.

– Byłem na spacerze – rzekł Aurin – a kiedy wróciłem, różdżki już nie było.

– A pan gdzie wtedy był? – karczmarz zwrócił się do Nataniela.

– Ja… ten tego… no, spałem – bąknął Nataniel z zakłopotaniem.

– I nie zauważył pan, że ktoś wchodzi do pokoju?

– No nie! – Nataniel zdenerwował się lekko – Byłem zmęczony po podróży. Nic dziwnego, że się nie obudziłem, jak złodziej tu wchodził. To nie moja wina!

– Spokojnie, Natanielu, nikt cię nie obwinia – powiedział Aurin.

– Zaraz, zaraz – Nataniel obrzucił karczmarza podejrzliwym spojrzeniem – A może to pan żeś nam ukradł różdżkę, co?!

– Ja?! – karczmarz był przerażony samym oskarżeniem.

– Tak, TY! – Nataniel podszedł do niego, piorunując go wzrokiem.

– Jak pan może! Ja nic nikomu nie… – karczmarz urwał, bo spojrzenie Nataniela potrafiło już topić góry.

– Natanielu, uspokój się! Karczmarz niczego nam nie ukradł – rzekł Aurin.

– A skąd możesz wiedzieć?! – Nataniel złapał karczmarza za ubranie – Popatrz na te jego małe oczka, w sam raz na złodzieja!

– Natanielu, ostrzegam cię – mruknął Aurin.

– GDZIE JEST NASZA RÓŻDŻKA, ZAPCHLONY ZŁODZIEJU?! – Nataniel zaczął potrząsać karczmarzem.

Rozległ się trzask – Aurin walnął przyjaciela w potylice. Nataniel zatoczył się i puścił biednego karczmarza.

– I jak, lepiej? – spytał Aurin. Nataniel wyprostował się i popatrzył tępo w przestrzeń.

– Chyba tak – powiedział obojętnie.

– To wspaniale – Aurin uśmiechnął się do niego, a potem popatrzył na karczmarza – A co do pana… Będzie dobrze, jak powie nam pan, gdzie pan był w czasie mojego spaceru. To wyjaśni wszystkie niesnaski.

– No cóż – karczmarz był trochę oszołomiony potrząsaniem, które załatwił mu Nataniel – Więc ten, no… cały czas byłem na dole i obsługiwałem biesiadników. Wszyscy mogą to potwierdzić. Nie jestem złodziejem.

– Wierzę panu – powiedział Aurin – Jeśli prawdziwy złodziej to ktoś z miasta, tutejsza milicja powinna go złapać. W końcu nie tak trudno znaleźć kogoś, kto ma w domu dwumetrowy kij.

Słysząc to, karczmarz zrobił dziwnie zakłopotaną minę.

– Eee… Nie sądzę, żeby ten złodziej ciągle był w mieście – bąknął. Aurin pokiwał głową z uznaniem.

– To prawda, złodziej mógł już uciec z Lapis. Trzeba będzie wysłać kilku milicjantów, żeby przeszukali pobliskie doliny. Odpowiednia nagroda za znalezienie złodzieja na pewno zmotywuje ich do działania – powiedział, szczerząc zęby. Karczmarz zacmokał.

– Nie to miałem na myśli, panie Erkenburdzie – powiedział zmieszany.

– A co? – spytał Nataniel, mierząc go kolejnym podejrzliwym spojrzeniem.

– Bo ja… ja chyba wiem, kto wam ukradł różdżkę – wymruczał karczmarz. Aurin wybałuszył na niego oczy, a Nataniel zawołał:

– WIEDZIAŁEM! Wiedziałem, że masz pan z tym coś wspólnego!

– Natanielu, radzę ci, żebyś się uspokoił – powiedział Aurin, nie spuszczając oczu z karczmarza.

– Jak ja mogę być spokojny, kiedy ten karczmarz mówi, że zna złodzieja. Pewnie się pan z nim kumplujesz, co, panie karczmarzu?! Gadaj pan, kto to jest, albo flaki panu powyrywam – Nataniel znów złapał karczmarza za ubranie i zaczął nim potrząsać. Aurin westchnął wymownie i zaczął podwijać rękawy, żeby przywrócić przyjaciela do porządku. Na swoje szczęście Nataniel zauważył to i od razu się uspokoił.

– Już nie będę, słowo! – wypalił, puszczając karczmarza.

– Mam nadzieję – Aurin odwinął rękawy – Więc, panie karczmarzu, niech pan mówi… Kogo pan podejrzewa?

Karczmarz poprawił ubranie, które Nataniel zdążył już porządnie zmiętolić, a potem wziął głęboki oddech i rzekł:

– No bo to było tak…

Kiedy opuściłem wasz pokój, udałem się prosto do sali biesiadnej. Wchodzę do niej, rozglądam się, a tam jakiś elf się rządzi, każe mojej żonie napełniać kufle, biega między stolikami, rozdaje piwo, śmieje się i gada. No więc ja podchodzę do żony i pytam ją, kto to jest, a żona mi na to odpowiada, że to jakiś bogaty jegomość i dla wszystkich zamówił po piwie. Ja się mu przyglądam, ale on mi na bogatego wcale nie wygląda… Fryzurę miał taką naprawdę dziwaczną, łachmany brudne i poniszczone, no i cały był w tatuażach. Bardziej jakiś bandzior, niż bogaty jegomość, myślę sobie i się pytam żony, czy za te wszystkie zamówione piwa zapłacił. Żona mówi, że tak. Pokazała mi nawet nukle, które jej wręczyły. Były prawdziwe, więc nie mogłem nic temu jegomościowi zarzucić i sam zacząłem napełniać kufle. Nagle ten jegomość podchodzi do mnie i jeszcze więcej piw zamawia. No to ja go pytam, czy nie chce pokoju, bo jak tyle wypije, to daleko nie zajdzie. Ale on mi odpowiada, że te piwa to nie dla niego, ale dla przyjaciół, a on sam wyjeżdża jeszcze dzisiaj do Difer, żeby zrobić interes swojego życia. Kiedy to usłyszałem, to już przestałem go o cokolwiek pytać i nalałem mu te piwa. On je bierze, dziękuje mi, nuklami płaci i znów zaczyna ganiać po pomieszczeniu. W sumie to klient był z niego dobry, końcu nie każdy kupuje tyle piw w jeden wieczór i zabawia gości rozmową. Ale ja cały czas czułem, że to jakiś podejrzany typ.

Minęła godzina. Nagle ten jegomość wstaje i oświadcza, że musi już iść. No i wychodzi. Zdziwiło mnie, że zamiast skorzystać z wyjścia, które prowadzi prosto na ulicę, on idzie przez przedpokój. Pewnie tamtędy mu gdzieś bliżej, myślę sobie i dalej czyszczę kufle. Jednak po kilku minutach postanowiłem przejść się po karczmie. Jak już mówiłem, czułem, że ten jegomość to podejrzany typ. Przypuszczałem nawet, że to złodziej, więc chciałem zobaczyć, czy czegoś nie kradnie. Wchodzę na pierwsze piętro i od razu słyszę jakieś hałasy. No i okazuje się, że to panowie krzyczą, bo ktoś im ukradł bardzo cenny przedmiot…

Karczmarz skończył mówić i pozostało mu tylko czekać na to, jak zareagują poszukiwacze. Nataniel gapił się na niego z otwartymi ustami, natomiast Aurin miał zamyśloną minę.

– Więc mówi pan, panie karczmarzu, że złodziej opuścił salę biesiadną na kilka minut przed tym, jak wszedł pan do naszego pokoju? – spytał ten drugi.

– Dokładnie – przytaknął karczmarz – A to oznacza, że musiał ukraść panu ten cenny przedmiot tuż przed pańskim powrotem.

– Tak, wiem – Aurin zatopił twarz w dłoniach – Powiem więcej, widziałem go.

– CO?! – Nataniel wybałuszył oczy na przyjaciela – WIDZIAŁEŚ TEGO ZŁODZIEJA?!

– Tak – odparł Aurin – Wybiegł z karczmy, kiedy właśnie miałem do niej wejść. Strasznie mu się śpieszyło, trzymał w dłoniach jakiś przedmiot owinięty w prześcieradło. Och, gdyby się wówczas domyślił, że to różdżka…

Rozległ się huk i drzwi znów otworzyły się na oścież. Do pokoju wpadły dwa czerwonobrode krasnoludy. Aurin natychmiast je rozpoznał – to byli bliźniacy, którzy strzegli bramy Lapis.

– Co tu się wypra… oho, panicz Ekrenburd! – wypalił jeden z krasnoludów, Valery, tracąc wątek na widok Aurina – Bardzo przepraszam. Nie chcieliśmy panu przeszkadzać, ale usłyszeliśmy krzyki i postanowiliśmy sprawdzić, co się dzieje.

– Oh, nic nie szkodzi – powiedział Aurin, który rozpromienił się cały, widząc krasnoludów – prawdę mówiąc, to nic lepszego nie mogło nas teraz spotkać. Wasza wizyta jest dla nas jak dar z niebios.

– Nie rozumiem – powiedział Valery z ogłupiałą miną.

– Otworzą nam panowie bramę Lapis – oświadczył radośnie Aurin. Wszyscy w pokoju wytrzeszczyli na niego oczy.

– Jak to?! – zawołali Nataniel i karczmarz.

– Co zrobimy?! – wykrzyknęły krasnoludy. Aurin uśmiechnął się.

– Jeśli wierzyć w to, co usłyszał karczmarz, złodziej po dokonaniu kradzieży opuścił miasto i teraz jest w drodze do Difer. Nie powinien być daleko. Jeśli mamy go ścigać, musimy otworzyć miejską bramę.

– Złodzieja? Ścigać? Ale o czym pan w ogóle mówi? – bąknął drugi krasnolud, Karol.

– Widzi pan, panie krasnoludzie – odparł Aurin. tak się akurat składa, że nie więcej, jak pół godziny temu skradziono nam bardzo cenny przedmiot. Złodziej jest zapewne w drodze do Difer.

– Ale… kto to mógł być? – spytał Valery.

– Według relacji karczmarza, był to jegomość o dziwacznej fryzurze i zniszczonym ubraniu, który dzisiejszego wieczoru stawiał piwo wszystkim biesiadnikom.

– Ma pan na myśli panicza Odila? – zdumiał się Valery.

– Przecież to niemożliwe! – zawołał Karol.

– Odila? – powtórzył Aurin – Panowie go znają?

– Oczywiście – oświadczył Valery.

– Postawił nam dwie kolejki – dodał Karol.

– No tak – Aurin uśmiechnął się – Niestety wszystko wskazuje na to, że to właśnie on ukradł różdżkę.

– Nie wierzę – bąknął Valery.

– Taka prawda – wtrącił karczmarz, który za wszelką cenę starał się obronić swoich podejrzeń.

– No właśnie – Aurin przytaknął i obrócił się do krasnoludów – Dlatego muszą panowie pomóc nam go ścigać. Wystarczy tylko, że otworzycie nam bramę. Resztą zajmę się ja i mój towarzysz.

– Ale my nie możemy otwierać bramy po zachodzie słońca. Rozkaz burmistrza – mruknął Karol.

– Zapomniałem powiedzieć, że będę bardzo wdzięczny za panów pomoc – Aurin, jakby od niechcenia, położył dłoń na kieszeni, w której miał sakiewkę pełną nukli. W pomieszczeniu rozległ się dźwięczny brzęk.

– Eee… No tak, nikt nie jest święty. Brama będzie otwarta za kilka minut – Valery wyszczerzył zęby, a potem wybiegł z pokoju razem ze swoim bliźniakiem.

– Ale ja wciąż nie wierzę, że panicz Odil coś ukradł – bąknął Karol, znikając za drzwiami.

– Odil… Trzeba będzie zapamiętać to imię – mruknął Aurin – Pan, panie karczmarzu, też musi nam pomóc. Potrzebujemy prowiant na drogę. Niech pan szybko coś przyszykuje, a hojnie się panu odwdzięczymy.

– Oczywiście. Już się robi – karczmarz ukłonił się i opuścił pokój w ślad za krasnoludami. Aurin odwrócił się do Nataniela.

– Zbierz nasze rzeczy. Ruszamy w pościg – powiedział, szczerząc zęby.

– Już myślałem, że nigdy tego nie powiesz – Nataniel uśmiechnął się demonicznie – Niech no ja tylko dorwę tego złodzieja… Włos nawet po nim nie zostanie.

Po chwili obaj zbiegli do przedpokoju. Karczmarz już tam na nich czekał.

– Strażnicy są przed karczmą – oświadczył, wręczając im dwa worki z prowiantem – Życzę pomyślnych wiatrów. Nich panowie złapią tego złodzieja.

– Dziękujemy, panie karczmarzu – rzekł Aurin. Potem poszukiwacze wpakowali prowiant do swoich tobołków, zapłacili karczmarzowi za gościnę i opuścili gospodę „Pod wilczą łapą”…

Chmury znikły. Niebo znów było czyste. Gwiazdy oświetlały miasto i pobliskie góry. Aurin spojrzał na nie, zaczerpnął trochę nocnego powietrza i rozejrzał się… Zgodnie ze słowami karczmarza strażnicy Karol i Valery czekali już przed karczmą. Każdy miał na sobie zbroję (Aurin długo zastanawiał się, po jaką cholerę je ubrali) i trzymał w dłoni długi kij, na końcu którego dyndała lampa naftowa.

– Nie ma czasu do stracenia, drodzy panowie, chodźmy do bramy – powiedział Aurin. Tak więc wszyscy czworo ruszyli przed siebie. Gdy wreszcie znaleźli się przed bramą, krasnoludy zdjęły z niej rygiel i otworzyły ją na oścież.

– Cóż, życzę powodzenia w pościgu, panie Erkenburdzie, chociaż naprawdę wątpię, żeby panicz Odil coś komukolwiek ukradł. To bardzo miły elf – powiedział Valery.

– Nie wątpię, panie strażniku, ale jak sam pan powiedział, nikt nie jest święty – odparł Aurin, podając krasnoludowi kilka złotych monet. Valery schował je do kieszeni i wyszczerzył zęby.

– No to dowidzenia! – zawołał – Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś odwiedzą panowie nasze miasto!

– Ja również – rzekł Aurin, razem z Natanielem przechodząc przez bramę i machając krasnoludom na pożegnanie – Dowidzenia!

Strażnicy zamknęli za nimi odrzwia i poszukiwaczy otoczyła lodowata cisza. Obaj stali przez chwilę w bezruchu, wpatrując się w dolinę, która zalegała u stóp górskiej półki. Nagle Nataniel drgnął, popatrzył w bok i powiedział:

– Aurinie, zobacz to.

– O co chodzi? – spytał Aurin.

– Tutaj wisi lina – odparł Nataniel. Okazało się, że z blanek, które znajdowały się tuż obok bramy, zwisa długi sznur.

– No to już wiemy, jak złodziej wydostał się z miasta, nie otwierając bramy – stwierdził Aurin.

– Ta, tylko nie za wiele nam to pomaga – bąknął Nataniel.

– To prawda. Złodziej na pewno przewidział, że będziemy go ścigać. Mógł zrezygnować z podróży gościńcem i ruszyć do Difer poprzez góry.

– To jak go znajdziemy? Będziemy badać każdy kawałek ziemi w poszukiwaniu śladów? – jęknął Nataniel.

– Jeszcze nie wiem. Póki co, zejdźmy…

Aurin urwał. Jego spojrzenie było utkwione w dnie doliny. Nataniel zrobił zaniepokojoną minę.

– Aurinie, co jest? – spytał.

– Nie jestem pewien – rzekł Aurin. Nataniel popatrzył tam gdzie jego przyjaciel i po chwili rozdziawił usta ze zdumienia… Coś, co wyglądało jak mała, złota gwiazdka, przesuwało się powoli po dnie doliny.

– Aurinie, czy to jest…

– Myślę, że tak.

– Ale jak można być takim idiotą?!

– Nie wiem, ale jeśli ten złodziej rzeczywiście wziął ze sobą lampę, to ma we łbie mniej oleju od przeciętnego osła – oświadczył Aurin, uśmiechając się szeroko – Chodźmy. Jeśli się pośpieszymy, powinniśmy go dogonić w przeciągu pół godziny.

*

Odil szedł gościńcem, który wił się między drzewami. Nie przypuszczał, że ta kradzież pójdzie tak łatwo. Od kiedy czarodziej wręczył mu sto nukli, złodziej podejrzewał, że zwinięcie tej różdżki będzie jakąś super-trudną misją, bo gdyby było inaczej, to nieznajomy sam by to zrobił. Tymczasem okazało się, że była to jedna z najprostszych kradzieży, jakie Odil dokonał w całym swoim życiu. Wystarczyło, że wszedł do pokoju tych idiotów, wziął różdżkę z łóżka i wyszedł… Czy mogło być coś prostszego? Odil popatrzył na różdżkę i wyszczerzy do niej zęby. Lśniła złotem niczym pochodnia, oświetlając mu drogę.

– No, moja droga, dzięki tobie będę bogaty. Dostanę tysiąc nukli i otworzę swój własny burdelik, tak jak moja mama, w mordę gnoma – mruknął wesoło – Jesteś moją szczęśliwą gwiazdą! Mam nadzieję, że ten czarodziej dobrze cię potraktuje.

Ledwo to powiedział, do jego uszu dotarły jakieś dźwięki. Odil wsłuchał się w nie i po chwili zbladł cały – to były kroki! Ktoś biegł w jego stronę! Złodziej skamieniał, wpatrując się z przerażeniem w przestrzeń. Ale to nie mogą być ci dwaj, którym ukradłem różdżkę, pomyślał. Skąd by wiedzieli, że opuściłem miasto?! Przecież równie dobrze mogłem się zaszyć w jakimś opuszczonym domu?! W mordę gnoma, to muszą być oni, bo kto inny mógłby biec z Lapis w środku nocy?… Już po mnie, zamordują mnie, rozszarpią na kawałki?! Jak mnie znaleźli?!… Zaraz, zaraz, przecie ja się świecę jak latarnia! Odil popatrzył na różdżkę, zmrużył oczy i syknął:

– Zdrajczyni, w mordę twoją mać!

Kroki robiły się coraz głośniejsze. Złodziej rozejrzał się, panicznie szukając jakiegoś wyjścia z sytuacji. Nagle spostrzegł wielki dąb, który rósł nieopodal drogi. Pośpiesznie owinął różdżkę w prześcieradło, podbiegł do drzewa i zaczął się wspinać…

*

Poszukiwacze biegli dobre pół godziny, ale po złodzieju nie było nawet śladu. Zipiąc ciężko, zatrzymali się na środku gościńca i oparli dłonie na kolanach.

– Jesteś pewien… że nie pomyliłeś się… co do odległości? – spytał Nataniel, co kilka słów łapiąc oddech.

– Możliwe – odparł Aurin, dysząc tak samo jak przyjaciel – Ale trzeba też… wziąć pod uwagę… że złodziej mógł… skręcić ze szlaku.

– Błagam… Przestań… Jeśli powiesz… że biegliśmy… taki kawał… na darmo… to cię zamorduję – jęknął Nataniel. Obaj zamilkli na kilka minut, a kiedy już odzyskali trochę sił, Aurin rzekł:

– Musimy się wspiąć na jakieś drzewo i zobaczyć, czy gdzieś w pobliżu nie widać tego światła, które zobaczyliśmy spod bramy.

– Nie mam siły pakować się na drzewo – burknął Nataniel.

– Więc sam to zrobię – oparł Aurin.

– Proszę bardzo. To drzewo wygląda nieźle. Miłego wspinania – Nataniel wskazał kciukiem wielki dąb, który rósł nieopodal drogi. Aurin westchnął, a potem zbliżył się do drzewa, cisnął tobołek obok korzeni i zaczął wdrapywać się na gałęzie… Był poszukiwaczem skarbów, więc wspinaczka przychodziła mu z dużą łatwością. Nie minęła nawet minuta, a był już na szczycie dębu. Niestety, gdy się rozejrzał, nie zobaczył w pobliżu złotego blasku. Szlag, najwidoczniej złodziej zmądrzał i zgasił lampę, pomyślał Aurin, schodząc na niższe gałęzie, żeby Nataniel mógł go zobaczyć.

– I co? – spytał Nataniel.

– Niestety, myślę, że zgubiliśmy złodzieja. Nigdzie w pobliżu nie widać żadnego światła – odparł Aurin.

– Cholera! A chciałem tego złodzieja rozerwać na strzępy!… No i jak teraz odzyskamy różdżkę?! – jęknął Nataniel. Aurin zauważył coś dziwnego: jego przyjaciel spoglądał na pobliskie gałęzie, zamiast patrzeć na niego.

– Natanielu, tu jestem! – zawołał Aurin. Nataniel powoli przeniósł na niego spojrzenie, a jego twarz wydłużyła się w wyrazie zdziwienia.

– Ale… Jak ty jesteś tutaj, to kto jest… tam – bąknął. Aurin obrócił się i zobaczył, że na gałęziach, które rosły obok, siedzi jakiś mężczyzna! Nieznajomy miał na głowie kilkadziesiąt dredów, między którymi wisiały dziwaczne medaliony, a jego dłonie były pokryte tatuażami.

– Cześć – bąknął.

– Eee… Hej – odparł Aurin. W następnej sekundzie nieznajomy trzasnął go w łeb czymś długim i poszukiwacz zleciał z dębu…

Nataniel nie przejął się tym, że jego przyjaciel właśnie spadł z drzewa i rąbną o ziemię. Popatrzył tylko na gałęzie i uśmiechnął się demonicznie.

– A jednak będziemy rozrywać – mruknął. Tymczasem Aurin wstał, jęknął i zaczął masować sobie głowę.

– Skubany, przywalił mi różdżką – powiedział, stając obok Nataniela. Teraz obaj patrzyli na gałęzie, między którymi przesiadywał sobie Odil.

– No to jak będzie, Odilu? Zejdziesz sam, czy mam ci coś odstrzelić? – spytał Nataniel, nakładając strzałę na cięciwę łuku. Złodziej nie odpowiedział, tylko wdrapał się na wyższe gałęzie, czemu towarzyszył cichy szelest.

– To ci nic nie da, Odilku – syknął Nataniel – Trafię cię, choćbyś się wspiął na sam czubek tego drzewa!

W odpowiedzi złodziej zaczął wrzeszczeć tak, jakby go ze skóry obdzierano. Po chwili zamilkł, potrząsnął dwiema gałęziami i powiedział szorstkim, basowym głosem:

– Jestem królem tego lasu, najpotężniejszym ze wszystkich drzew. Odejdźcie stąd, albo zmiażdżę was tak samo, jak tego złodzieja!

Poszukiwacze rozdziawili usta, wymienili zdumione spojrzenia i zawołali razem:

– ODBIŁO CI!?

– No a co mam niby zrobić, w mordę gnoma?! – Odilowi puściły nerwy – Jeśli nie zejdę, to dostanę strzałą, a jeśli zejdę, to będę podobno rozrywany na strzępy?! Z dwojga złego wolę zostać na drzewie!

– Jeśli nie zejdziesz, to najpierw dostaniesz strzałą, a później i tak będziemy cię rozrywać na strzępy – syknął Nataniel – Co ty na to?

– Eee… – złodziej był wyraźnie zakłopotany. Nataniel czekał moment na jego odpowiedź, a kiedy się nie doczekał, wrzasnął:

– Dosyć tego! Liczę do dziesięciu! Jeśli nie zejdziesz, to strzelam!

Wszyscy usłyszeli, jak cięciwa łuku zaczyna złowieszczo wibrować… Aurin popatrzył na Nataniela, a potem powiedział w stronę drzewa:

– Lepiej zejdź, Nataniel nie żartuje.

– Nie ma mowy! – odparł Odil – Na drzewie czuję się dużo bezpieczniej!

– RAZ! DWA!…

– Słuchaj, zróbmy tak: ty oddasz nam różdżkę, a my damy ci spokój – zaproponował Aurin.

– Nie oddam jej nawet za milion lat, to moja fortuna, w mordę gnoma! – żachnął się Odil.

– TRZY! CZTERY!…

– Co ci po fortunie, jak będziesz miał strzałę we łbie! – zawołał Aurin.

– On mnie nie trafi, tu jest za dużo gałęzi! – oświadczył Odil.

– PIĘĆ! SZEŚĆ!…

– Nataniel to najlepszy łucznik, jakiego znam. On zawsze trafia – rzekł Aurin.

– NIE ZEJDĘ! – jęknął Odil.

– SIEDEM! OSIEM!…

– Cóż, Odilu – Aurin zamknął oczy – To będzie bolało.

– DZIEWIĘĆ!…

– Zaraz – Odil wyraźnie się przestraszył – Nie! Czekaj! STÓÓÓJ!

– DZIESIĘĆ!

Wrzask Odila przetoczył się po okolicy niczym wycie wilka. Potem był tylko trzask gałęzi, kilka jęków (Auć! Oj! Uuł! Auł!) i złodziej spadł na ziemię, tracąc przytomność. Z jego prawego pośladka wystawała strzała…

 

Rozdział 4

Władcy Lodu

– No już, wychodzimy, koniec zabawy na dzisiaj – powiedział karczmarz.

– Karczmarzu, jeszcze tylko jedno piwko, prosimy! – jęknął podstarzały elf, klęcząc przed ladą jak do modlitwy.

– Potem wyjdziemy – dodał muskularny krasnolud, który był w identycznym położeniu.

– Przykro mi, drodzy panowie, ale jest już trzecia w nocy, muszę zamykać, bo inaczej jutro nie wstanę – odparł karczmarz.

Obaj mężczyźni westchnęli ze smutkiem, a potem podnieśli się na nogi i ruszyli w kierunku wyjścia, zataczając się na prawo i lewo. Gdy drzwi się za nimi zamknęły, karczmarz odetchnął z ulgą. To był dla niego bardzo męczący dzień. Nie dość, że miał dzisiaj dwa razy więcej klientów niż zazwyczaj, to jeszcze dostał dzwoneczkiem w łeb i był podejrzewany o kradzież różdżki. Eh, najważniejsze, że wszystko się dobrze skończyło, pomyślał. Później podszedł żony, która pomagała mu sprzątać salę, i rzekł:

– Połóż się, kochanie, sam dzisiaj posprzątam.

– Jesteś pewny, że dasz sobie radę? – spytała kobieta.

– Tak. Sprzątnięcie sali w porównaniu do tego wszystkiego, co mi się dzisiaj przydarzyło, to pestka. Idź spać – odparł karczmarz.

– No to… dobranoc – kobieta pocałowała go w policzek i opuściła pomieszczenie. Karczmarz uśmiechnął się, a potem zaczął wycierać stoły.

Minęła godzina, nim posprzątał salę. Zegar, który wisiał nad kominkiem, wybił godzinę czwartą w nocy. Karczmarz przetarł czoło i cisnął ścierkę na ladę.

– To by było na tyle – powiedział wesoło, rozglądając się po pomieszczeniu. Już miał wyjść, kiedy usłyszał dziwny szmer. Odwrócił się i zmrużył oczy – w kącie kuliła się jakaś postać. Karczmarz zdziwił się nie lada, że do tej pory jej nie zauważył. Pewnie jakiś pijak zasnął pod stołem i dopiero teraz się obudził, pomyślał i ruszył w jej stronę.

– Drogi panie, proszę wstawać. Wie pan, jak późno już jest? Pańska żona będzie bardzo zła, jak wróci pan do domu o tej porze – powiedział. Wówczas postać wyprostowała się… Karczmarz wybałuszył na nią oczy, bo była o dwie głowy wyższa od niego.

– Kim pan jest? – spytał zdławionym głosem. Postać wyszła z półmroku, który panował w kącie, i stanęła w świetle kominka. Karczmarz wrzasnął…

Nieznajomy miał przerażające oblicze, był pozbawiony oczu, nosa i usta… Jego głowę pokrywały lodowe kolce. Te, które rosły na twarzy, miały jakiś cal długości, a te, które ją okalały, sięgały nawet kilkudziesięciu centymetrów. Postać była odziana w czarną szatę, która falowała delikatnie, choć w pomieszczeniu nie było najlżejszego wiatru. Karczmarz zbladł, wpatrując się w nieznajomego tak, jakby to była sama śmierć. Z początku nie był w stanie wykrztusić słowa, ale wreszcie zebrał w sobie odwagę i wyszeptał:

– Kim jesteś?

Lodowa postać zbliżyła się do niego. Karczmarz, choć był okropnie przerażony, nie mógł oprzeć się myśli, że jest na swój sposób piękna. W świetle kominka jej twarz przypominała lodową gwiazdę.

– Nazywam się Silea – odparła tonem tak chłodnym, że karczmarz poczuł dreszcze na karku – A mój towarzysz to Raviel.

– Twój towarzysz? – zdumiał się karczmarz. W tej samej chwili coś się za nim poruszyło. Obrócił się i serce podskoczyło mu do gardła. Za nim stała druga postać! Nie różniła się niczym od pierwszej, miała lodową twarz i czarne szaty…

Karczmarz nie wiedział, co ze sobą zrobić. Chciał uciekać, ale nogi miał jak z kamienia. Prawdę powiedziawszy, był bliski utraty przytomności. Padł na kolana i złożył ręce w błagalnym geście.

– Proszę, litości… Ja nic nie zrobiłem! – wyskamlał. Raviel pochylił się, złapał go za gardło i uniósł w powietrze jak szmacianą marionetkę.

– Ty jesteś właścicielem tej gospody, elfie? – spytał.

– Tak – jęknął karczmarz.

– Dzisiaj do miasta przybyły dwa elfy. Miały ze sobą Tęczę… Widziałeś ich?

– Co miały? – karczmarz wybałuszył na niego oczy.

– Różdżkę – syknęła Silea – Elfy miały ze sobą tęczową różdżkę.

Karczmarz zbladł jeszcze bardziej. Przed oczami ukazały mu się twarze panicza Ekrenburda i panicza Nataniela.

– Tak – odparł w końcu – Widziałem ich.

– Kim oni są? – spytał Raviel.

– Nie wiem. Oni tylko wynajęli u mnie pokój, ale opuścili karczmę jakieś trzy godziny temu!

– Gdzie się udali?

– Nie mam pojęcia…

– Kłamie… – rzekła Silea. Karczmarz poczuł, jak Raviel zaciska dłoń na jego gardle.

– Dobrze, już wiem, wiem! – pisnął, a z oczu popłynęły mu łzy – Oni ruszyli w pogoń za złodziejem!

– Złodziejem? – zdziwił się Raviel.

– Tak! Są teraz w drodze do Difer!… Litości, błagam, litości!

– Do Difer…

– Tak, błagam, tak! – zawołał karczmarz. Silea odwróciła się od niego i skierowała swój lodowy łeb na płomienie, które powoli dogasały w kominku. Choć nie miała oczu, widziała wszystko…

– Zostaw go – syknęła– Nie jest już nam potrzebny.

Raviel cisnął karczmarza w powietrze. Mężczyzna krzyknął, a potem spadł na pobliską ścianę i stracił przytomność. Silea nawet na niego nie popatrzyła. Stojąc w bezruchu, spoglądała na ogień.

– Jeśli wszystko, co powiedział ten elf, jest prawdą, to ci dwaj nie powinni być daleko – powiedział Raviel.

– Wezwij wiwery – wyszeptała Silea – Zanim nadejdzie świt, różdżka będzie nasza.

Płomienie zgasły.

*

Nataniel przyjrzał się Odilowi.

– To musi być jakiś świr – stwierdził – No przyjrzyj mu się tylko. Na łbie tyle amuletów, że wystarczy ich na wszystkie zabobony w Eleriorze, w nosie i na uszach same kolczyki, na całym ciele tatuaże, oczy pomalowane, na palcach pierścionki. Jak nic uciekł z wariatkowa.

Aurin zerknął na złodzieja.

– Rzeczywiście wygląda trochę nietypowo – rzekł – Może należy do jakiejś sekty?

– Cholera go wie – bąknął Nataniel – Patrząc na niego, wszystko wydaje się możliwe… Ale czekaj, chyba się skurczybyk budzi…

Odil wymamrotał coś, stęknął, jęknął, a potem otworzył oczy. Okazało się, że leży na ziemi, tyłkiem do góry. Nad nim pochylali się Aurin i Nataniel. Ten pierwszy szczerzył wesoło zęby, ten drugi był wyraźnie zniesmaczony.

– No cześć – mruknął Aurin – Jak się teraz mamy?

Odil spróbował przewrócić się na plecy, ale od razu poczuł ostry ból w prawym pośladku, więc dał sobie spokój.

– Nie za dobrze – stęknął, łypiąc na poszukiwacza okiem, które wystawało nad trawę.

– Och tak? A co takiego cię gnębi? – Aurin udał zatroskanego, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo.

– Eh… – Odil zrobił przybitą minę – Interesy idą słabo, nie ma kogo okradać, kupcy noszą przy sobie same badziewia, a jak się już zwinie coś porządnego, to cała sprawa kończy się strzałą w miejscach, których wolałbym publicznie nie pokazywać… Wiesz, jakie to uczucie?

– Nawet nie mogę sobie tego wyobrazić – odparł Aurin, śmiejąc się w najlepsze.

– Co z nim zrobimy? – spytał Nataniel, patrząc na złodzieja jak na denerwującego robaka.

– Hm… Zadźgamy, rozprujemy, wypchamy słomą i powiesimy nad kominkiem? – zaproponował Aurin. Odil wybałuszył na niego oczy.

– Prawdę mówiąc, wyobrażałem go sobie trochę inaczej… Taki złocisty, pachnący przyprawami złodziej, który obraca się nad ogniem, co ty na to? – mruknął Nataniel. Złodziej zazielenił się z przerażenia.

– Dobry pomysł – stwierdził Aurin – To co? Ty idziesz po drewno, a ja sprawdzam, czy karczmarz dał nam jakieś przyprawy?

Złodziej nie wytrzymał.

– BOGOWIE! RATUNKU! ŻREĆ MNIE BĘDĄ, KANIBALE JEDNE W MORDĘ GNOMA! POMOCYYYY!

– Spokojnie Odilu – Aurin uśmiechnął się szeroko – Przestań wrzeszczeć, i tak nikt cię nie usłyszy…

– To na pewno go uspokoi – zakpił Nataniel. Aurin zignorował go.

– …nie musisz się nas obawiać. My tylko żartowaliśmy, przecież nie będziemy ciebie jeść. Z resztą, nie sądzę, żebyś był smaczny.

Odil rzeczywiście nie wyglądał na uspokojonego, wytrzeszczał tylko oczy to na jednego, to na drugiego poszukiwacza. Aurin westchnął, a potem popatrzył na tyłek złodzieja, skrzywił się i spytał:

– Zajmiesz się tym, Natanielu?

– Dlaczego ja? – jęknął Nataniel.

– Bo to należy do ciebie – Aurin wskazał na coś, co znajdowało się w okolicy Odilowego tyłka. Nataniel zrobił żałosną minę.

– No dobra – westchnął, a potem kucnął przy złodzieju. Ten spojrzał na niego jak na upiora.

– Zaraz, ale co on niby ma zrobić? – pisnął. W tym samym momencie Nataniel rozerwał mu spodnie na prawym pośladku i Odil już wiedział, o co chodzi.

– NIE! PRZESTAŃ! ZOSTAW JĄ, ALE JUŻ! – wrzasnął.

– A co, chcesz, żeby została tam na wieki?! – warknął Nataniel.

– Eee… – Odil szczerze zastanawiał się nad taką możliwością.

– Więc siedź cicho!

– Jakbyś nie zauważył, z siedzeniem mam pewne problemy! – jęknął złodziej.

– To było niezłe – zaśmiał się Aurin. Nataniel obrzucił ich piorunującym spojrzeniem.

– ZAMKNĄĆ SIĘ! OBAJ! BO JAK NIE, TO SOBIE JESZCZE POUŻYWAM Z ŁUKU! – zawołał. Aurin wyszczerzył zęby i usiadł na pobliskim kamieniu, nie powiedziawszy już ani słowa. Odil wyglądał tak, jakby się miał zaraz rozbeczeć. Nataniel wyłamał sobie knykcie ze złowieszczym trzaskiem, jeszcze raz obrzucił ich obu parzącym wzrokiem, a potem zacisnął dłoń na strzale, która wystawała z prawego pośladka złodzieja…

– Na trzy wyrywam! – oświadczył surowo, wziął głęboki oddech i zaczął liczyć – Uwaga! RAZ! DWA!…

– CZEKAJ! – zawył Odil. Nataniel zaczerwienił się.

– O co chodzi?! – warknął.

– A… a jak grot się ułamie i… i zostanie w… w środku? – bąknął złodziej. Nataniel zrobił się purpurowy. Wydawało się, że zaraz para pójdzie mu uszami.

– Nie bój się, Odliu – syknął – Postaram się nic tobie nie złamać!

Po tych słowach przekręcił lekko strzałę, na co złodziej pisnął jak zbity pies i zamilkł.

– UWAGA! – zawołał Nataniel i wszyscy wstrzymali oddech.

– RAZ! – (Odil zaskomlał)

– DWA! – (Aurin rozdziawił usta)

– I TRZ…

– NIEEEE! – ryknął Odil, a Nataniel aż podskoczył.

– CO ZNOWU!?

– Złap mnie za rękę – złodziej wyciągnął ku niemu dłoń, zalewając się łzami. Nataniel wybałuszył na nią oczy.

– Co mam zrobić? – spytał niedowierzająco.

– ZŁAP MNIE ZA RĘKĘ, IDIOTO! – Odil rozryczał się na dobre – Gapisz się na mój tyłek! Chcesz z niego wyrwać strzałę, którą sam tam wcześniej wpakowałeś! Chyba możesz to dla mnie zrobić, co nie?!

Natanielowi zrobiło się niedobrze. Rad nierad złapał złodzieja za dłoń, przełknął ślinę i powiedział pustym głosem:

– No to wyrywam na trzy… Trzy.

– W MORDĘ GNOMAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!

*

Raviel szedł przez główną aleję Lapis. Budynki, które mijał, pokrywały się cienką warstwą lodu, ale on się tym nie przejmował. Był zbyt podniecony, żeby kontrolować swoją moc. Jego ciało drżało pod napływem emocji. Zaledwie kilka, najwyżej kilkanaście mil dzieliło go teraz od różdżki. Był przekonany, że zdobędzie ją przed nadejściem świtu, w wyniku czego jego największa misja dobiegłaby końca. Odbierze Tęczę, a potem zaniesie ją swojej Pani… tej, która uczyniła go kimś lepszym od elfów. Tyle jej zawdzięczał: nadała jego życiu sens, obdarzyła go mocą, była dla niego wszystkim. Kiedy wyobrażał sobie, jak wręcza Jej różdżkę, jego lodowe serce napełniała szaleńcza radość. Już niedługo, pomyślał, już niedługo…

Kiedy zatrzymał się przed bramą miasta, wszystkie pobliskie okna, drzwi i ściany były już okryte lodem, który błyszczał błękitnie w świetle gwiazd. Raviel spojrzał za siebie i westchnął z zachwytu, bo aleja wyglądała jak przepiękny, lodowy tunel. Przez chwilę przyglądał się jej w zadumie, a potem ruszył w kierunku schodów, które znajdowały się obok głównej bramy, i wspiął się po nich na mur otaczający miasto. Następnie podszedł do blanek i zwrócił swój lodowy łeb na niebo.

Minuty mijały, a on stał, nie poruszając się. Nagle na tle księżyca pojawił się jakiś cień… Cień rósł powoli, aż w końcu Raviel dostrzegł zarys skrzydeł i długiej szyi. Powietrze napełnił łopot, a potem na murze wylądowała wiwera. Potwór przypominał węża, ale miał gigantyczne skrzydła i parę kościstych łap. Jego paszczę i ogon zdobiły srebrne kły.

Na grzbiecie wiwery siedziała Silea, towarzyszka Raviela, która nie różniła się od niego niczym, bo też miała twarz pokrytą lodowymi kolcami i ciało odziane w czarny płaszcz.

– Czemu tak długo? – spytał Raviel.

– Wiwery ruszy na polowanie. Musiałam poczekać, aż wrócą – odparła Silea.

– A gdzie jest moja?

– Już leci…

Łopot i huk rozległy się jednocześnie i na murze wylądowała druga wiwera, identyczna jak ta pierwsza, miażdżąc blanki swoim ogonem. Raviel zbliżył się do niej i wspiął się na siodło, które mieściło się na jej grzbiecie. Potem spojrzał na dolinę, która majaczyła daleko w dole, i rzekł:

– Ruszajmy.

Obie wiwery uniosły skrzydła i ryknęły potężnie, a potem odbiły się od muru i wzniosły się w powietrze. Wiatr rozwiał czarne szaty lodowych istot. Lecieli… Raviel obserwował uważnie gościniec, który ciągnął się w kierunku Difer. Gdy minęło niespełna pięć minut, ożywił się, a ręce zaczęły mu drżeć – nad lasem, który otaczał drogę, jak szary wąż unosiła się smuga dymu.

Udało się Sileo, wreszcie dotarliśmy do celu, pomyślał.

Wiem, Ravielu, odparła Silea.

Lądujmy. Kiedy odzyskamy różdżkę, rozpocznie się nowa era w dziejach tego świata…

*

Aurin nie spał, tylko siedział pod jednym z drzew i rozglądał się wokół… Ognisko, które rozpalił między trzema sosnami, płonęło wesoło, roztaczając wokół pomarańczową poświatę. Najbliżej ognia znajdował się Odil, który leżał plackiem na ziemi, chrapiąc cicho (jego ręce i nogi były skrępowane, a tyłek obandażowany). Nataniel spał po drugiej stronie ogniska. Wciąż miał tą zniesmaczoną minę, która zawitała na jego twarzy, kiedy wyrywał Odilowi strzałę z pośladka. Aurin jeszcze raz popatrzył na złodzieja, który w tej samej chwili jęknął cicho i zaczął mamrotać przez sen:

– Nie… Nie, tylko nie łucznicy, nie, nie… Łucznicy, strzały, pośladki… Dlaczego tu jest tyle strzał, w mordę gnoma…

Aurin zachichotał, a potem przeniósł spojrzenie na przedmiot, który zmienił dzisiejszą noc w czas pełen przygód… Różdżka leżała pod małym głazem, a kryształ, który zdobił jej szczyt, lśnił wesoło tęczowymi barwami. Aurin nie mógł oderwać od niego wzroku i kiedy się tak w niego wpatrywał, coś poruszyło się i zaszumiało na pobliskim drzewie. Poszukiwacz natychmiast odwrócił się w tamtą stronę i… uśmiechnął się.

– No cześć – powiedział.

Na ramieniu drzewa siedziała ta sama czarna sowa, którą spotkał na wieży strażniczej Lapis. Jej okrągłe oczy przeszywały go spojrzeniem.

– Znów się spotykamy… Pomyślałby kto, że mnie szpiegujesz – ciągnął Aurin, podnosząc się z ziemi. Sowa zahukała groźnie, tak jakby wolała, żeby poszukiwacz został na swoim miejscu.

– Spokojnie, nie bój się mnie – powiedział, zbliżając się do niej powoli. Sowa nie ruszyła się z miejsca, choć nie wyglądała na zadowoloną. Jej spojrzenie mówiło „nie podchodź bliżej!”. Aurin nie ustosunkował się do tego zakazu i już po chwili był przy drzewie.

– No chodź, przecież nic ci nie zrobię – powiedział, wyciągając ramię w jej stronę. Ale sowa kłapnęła tylko złowrogo dziobem, a potem wzbiła się w powietrze i zniknęła na nocnym niebie… Aurin westchnął. Dziwna jest ta sowa, pomyślał i po raz setny rozejrzał się po obozowisku. Okazało się, że jest teraz bardzo blisko różdżki, która rzucała teraz na jego twarz tęczowe cienie. Podszedł do niej, pochylił się i podniósł ją z ziemi. Nie trzeba chyba mówić, że światło kryształu znowu go zauroczyło. Wpatrując się w nie, Aurin nie usłyszał szelestów, które rozlegały się wokół obozu. Nie zauważył, że ktoś się zbliża…

*

Drzewa zaskrzypiały, gałęzie trzasnęły, a ziemia zadrżała. Wiwery wylądowały obok trzech sosen, między którymi leżało palenisko. Raviel zeskoczył z siodła na leśną ściółkę i powiódł wokół spojrzeniem… Nikogo tutaj nie było, a ognisko zostało wcześniej ugaszone. Spóźnili się!

– Gdzie oni są? Gdzie są te elfy! – syknął, czując, jak jego ciało wypełnia gniew – Przecież powinni tu być!

– Uspokój się – powiedziała Silea.

– Jak?… Miałem nadzieję, że wreszcie osiągniemy cel, a tymczasem Tęcza znów wyślizgnęła się nam z palców – Raviel zacisnął pięści, a jego moc sprawiła, że ziemia wokół niego pokryła się lodem.

– Ognisko zostało ugaszone zaledwie kilka minut temu. Te elfy nie mogą być daleko – oświadczyła Silea.

– Masz rację – Raviel popatrzył na palenisko, z którego wciąż wydobywały się smużki dymu – Musimy ich odnaleźć!

Silea zaczęła krążyć między sosnami, uważnie czegoś wypatrując, a Raviel przyglądał się jej i czekał. Nagle Silea zatrzymała się i przyklękła obok jednego z drzew, badając dłonią ziemię.

– Są ślady – szepnęła – Przeszło tędy przynajmniej kilkunastu elfów.

– Kilkunastu? – zdziwił się Raviel – Przecież ich było tylko dwóch…

– Ktoś do nich dołączył… – odparła Silea. Błękit zamigotał na pobliskich drzewach, gdy Raviel wyjął zza poły płaszcza swój miecz. Broń miała skórzaną rękojeść i lodową klingę, która lśniła niczym księżyc.

– Nie ważne – powiedział – Zabiję wszystkich. Czekaj na mój powrót.

Po tych słowach ruszył w głąb lasu… Nie musiał się pochylać, bo ślady były widoczne z pozycji stojącej. Szedł szybko, mijając drzewa, krzewy i kamienie. W pewnym momencie usłyszał szum, który z każdym jego krokiem robił się coraz głośniejszy, aż w końcu przeistoczył się w huk. Wówczas Raviel ujrzał jego źródło…

Przed nim roztaczał się widok na potężny wodospad – kaskady wody spływały ze stoków pobliskich gór i rozbijały się z hukiem o taflę jeziorka. Raviel przystanął na chwilę, podziwiając ten widok i wsłuchując się w śpiew wody, a potem wznowił pościg. Ślady biegły obok jeziora i skręcały między drzewa… Podążając za nimi, Raviel znalazł się u stóp jednej z gór, przy których mieścił się wodospad, ale kiedy przedarł się jeszcze przez kilka krzaków i okrążył dwa, może trzy głazy, wszystkie jego nadzieje prysły niczym mydlana bańka…

Trop się urwał! Ślady kończyły się przed płaskim jak ściana zboczem góry!

Raviel rozejrzał się wokół, ale nie zobaczył nic prócz leśnego runa, przez co rozpacz natychmiast zalała jego umysł i ciało.

– Nie… NIE! – zawołał, zaciskając pięści i wznosząc łeb ku niebu – GDZIE ONI SĄ!?

Powrót do obozu zajął mu niecały kwadrans. Nie musiał mówić, że nie znalazł elfów, bo Silea już o tym wiedziała. Zawsze czuła to co on i znała jego myśli. Nie liczyło się, ile mil ich dzieli, bo w końcu byli rodzeństwem, które na zawsze połączyła ze sobą magia lodu…

– Ślady znikły przed litą skałą, tak jakby te elfy rozpłynęły się w powietrzu! – zawołał rozpaczliwie. Silea rzuciła mu krótkie spojrzenie i pomyślała, że kiedyś, kiedy byli jeszcze małymi dziećmi, pocieszyłaby go i otuliła swoimi ramionami. Teraz byli jednak władcami lodu i w ich zamarzniętych sercach nie było miejsca na współczucie i czułość. Liczyło się tylko jedno: wypełnić misję.

Jak przemienili się w te okrutne bestie?… Najpierw był ból – cierpienie tak wielkie, że nie sposób go sobie wyobrazić, później pojawił się straszliwy chłód, który paraliżował mięśnie i zmysły, a na końcu całe ciało, każda jego cząstka, każdy atom – wszystko przeistoczyło się w lśniący lód… I tak dzieci stały się potworami, które były gotowe służyć swojej pani.

Dziwny, nietypowy dreszcz przeszył karki lodowych istot, tak jakby ktoś obserwował ich z ukrycia. Raviel i Silea dobrze wiedzieli, co on oznacza.

– Ona nas wzywa – szepnęła Silea. Raviel przytaknął.

– Ja to zrobię – powiedział, a potem podszedł do niewielkiego kamienia, który leżał między dwiema sosnami, i uderzył w niego swoim lodowym mieczem. Ostrze nie wbiło się w skałę, ani nie pękło – ono się po prostu rozlało. Strumienie lodu pociekły po leśnej ściółce, zalały korzenie, wspięły się na pnie i pokryły gałęzie, by po chwili uformować między sosnami niezwykłą, lodową taflę, która zdawała się promieniować błękitem… Wewnątrz tafli pojawił się jakiś srebrny cień – zupełnie tak, jakby za lodem stanęło coś śnieżnobiałego. Widząc go, obie lodowe istoty uklękły na jedno kolano i pochyliły głowy. Cień rósł i rozwidlał się, aż w końcu przybrał kształt kobiety. Mimo że obraz był niewyraźny, jakby postać stała za srebrzystą mgłą, Raviel dostrzegł zarys długich włosów i potężnych skrzydeł…

Kobieta wyprostowała się majestatycznie, a potem rzekła głosem łagodnym i melodyjnym:

– Poczułam waszą rozpacz. Co się stało, moi drodzy?

– Zgubiliśmy ich, Pani, zgubiliśmy tych elfów – odparł Raviel tonem, w który wplotła się nuta rozpaczy i wstydu. Kobieta drgnęła niezauważalnie.

– Jak to się stało? – spytała.

– Dowiedzieliśmy się, że elfy wyprawiły się do Difer – rzekł Raviel – Ruszyliśmy ich śladem. Zauważyliśmy, że obok gościńca unosi się smuga dymu. Wylądowaliśmy, ale elfów już tutaj nie było. Znaleźliśmy ślady, ale one zaprowadziły nas przed litą skałę, jakby ci dwaj się teleportowali.

– Gdyby mogli się teleportować, zrobiliby to od razu po znalezieniu różdżki – stwierdziła kobieta.

– Ktoś do nich dołączył – wtrąciła Silea – Ślady należały do kilku osób.

Zapadła cisza. Raviel i Silea milczeli, czekając na reakcję kobiety. W głębi lodowych serc czuli, że choć tego nie okazuje, jest bardzo zdenerwowana, a wręcz przerażona.

– Jeśli czarodziej odnalazł Tęczę, będę o tym wiedziała w przeciągu najbliższych godzin – powiedziała po chwili, zachowując całkowity spokój – Póki co, szukajcie tych elfów. Musicie się dowiedzieć, gdzie oni są.

*

Aurin zmrużył oczy, bo tęczowe światło zaczęło się dziwnie zachowywać: pociemniało, przybrało barwę chłodnego błękitu, a potem zaczęło wirować… Poszukiwacz nie miał pojęcia, co się dzieje i tylko patrzył z niepokojem, jak światło wiruje coraz szybciej i szybciej. Nim minęło choćby pięć sekund, zamarło w miejscu i przybierało kształt prawdziwych ust! Aurin spojrzał na nie oszołomiony i wstrzymał oddech…

Usta otworzyły się, a potem wyszeptały głosem potężnym i niezwykłym, który zdawał się dobiegać z innego świata:

– Zbliżają sie, Aurinie. Musisz uciekać. Teraz. Nie zwlekaj. Czas mija. Oni przybyli…

Gałęzie trzasnęły! Nataniel zerwał się na równe nogi i zbladł. Aurin upuścił różdżkę, obrócił się w miejscu i sięgnął po rękojeść miecza, ale było już za późno… Zza zarośli wyskoczyły zakapturzone postacie – w dłoniach dzierżyły sztylety! Trzy rzuciły się na Nataniela, dwie zaatakowały Aurina, jedna stanęła nad Odilem, a reszta pozostała między drzewami. Aurin odskoczył w bok, unikając sztyletu, i już miał wyciągnąć miecz, gdy jego głowę przeszył ostry ból, tak jakby ktoś rzucił w niego kamieniem. Padł na ziemię, a w następnej sekundzie poczuł, jak postacie pętają mu ręce sznurami. Nataniel próbował się bronić, ale po chwili też został związany i tylko szamotał się, rzucając w napastników wyzwiskami:

– PUŚĆCIE MNIE! PRZEKLĘCI BANDYCI! JAK ŚMIECIE, WY ZAPCHLONE KUNDLE! SFEREMNTOWANE, KOZIE BOBKI!

Jego krzyki obudziły Odila. Złodziej otworzył oczy, przewrócił się na plecy, popatrzył na postać, która stała nad nim, i wytrzeszczył oczy z przerażenia.

– Hej, Surinerze – bąknął, uśmiechając się głupkowato. Postać nazwana Surinerem zrzuciła kaptur i wszyscy ujrzeli mężczyznę o nieprzyjemnym wyglądzie. Miał krótkie, brązowe włosy i pożółkłe zęby. Jego twarz szpeciły paskudne blizny.

– Witaj, Odilu – rzekł Suriner. Miał chrapliwy głos (znaczy się, charczał jak stary silnik).

– WYPUŚĆ NAS, TY ŚMIERDZĄCA… ŚMIERDZĄCA… KROWO! – zawołał Nataniel, wlepiając w niego spojrzenie.

– „Krowo”? – zdziwił się Suriner – Drogi chłopcze, uspokój się, skąd te nerwy? Najpierw robisz mi taką miłą niespodziankę, a później się na mnie wściekasz?

– Jaką niespodziankę? – Nataniel zrobił zdumioną minę.

– Sprawiłeś, że spotkałem się ze starym przyjacielem – Suriner obdarzył Odila demonicznym uśmiechem – Prawda Odilu, stary przyjacielu?

Ostatnie słowa opływały wręcz sarkazmem.

– Jak nie, jak tak, w mordę gnoma – wypalił Odil, szczerząc zęby jak idiota – Więc, drogi Surinerze, może tak uwolnisz starego kumpla? Pogadamy sobie przy piwku o starych czasach.

– Ależ oczywiście, Odilu – Suriner uśmiechnął się paskudnie i Aurin wiedział już, że bandyta wolałby raczej wypatroszyć Odila niż rozmawiać z nim o starych czasach – Tylko ja zamieniłbym piwo rozgrzane do czerwoności sztylety, co ty na to?

Odil przełknął ślinę.

– Ale… – kontynuował Suriner – …możemy powrócić do opcji z piwem, jeśli mi to piwo postawisz, co Odilu? Masz pieniądze? Masz moje sto nukli?

– Dziewięćdziesiąt cztery – wtrącił Odil.

– A odsetki?

– Eee… no tak.

– Zgaduję, że nie posiadasz takowej sumy, prawda? – wycharczał Suriner, sprawdzając, czy jego sztylet jest wystarczająco ostry. Odil zbladł jak trup.

– Moja prawa kieszeń! – zawołał natychmiast – Mam kasę w kieszeni!

Suriner zrobił zdziwioną minę, a potem sięgnął do kieszeni Odila. Rozległ się brzęk i bandyta wyciągnął sakiewkę.

– Niech mnie troll trzaśnie, Odilu, czyżby to naprawdę były moje pieniądze? To do ciebie niepodobne… Dotychczas nigdy nie spłaciłeś żadnego długu.

Zajrzał do sakiewki, a po chwili jego gębę znów wykrzywił uśmiech.

– Oj, Odilu, czegoś tu jednak brakuje… Na moje oko, to tu jest jakieś dziewięćdziesiąt nukli.

– Osiemdziesiąt dziewięć i dwanaście nikli – bąknął Odil.

– A co osiemdziesiąt dziewięć, to nie sto, prawda?

Odil ponownie przełknął ślinę.

– Widzisz, Odilu, i tu pojawia się kolejny problem – syknął Suriner – A wiesz, gdzie my, Srebrne Wilki, rozwiązujemy problemy?

Strach błysnął w oczach Odila.

– Nie… Tylko nie to – jęknął rozpaczliwie.

– O tak, Odilu, dokładnie to. Czas wrócić do Firi Girung, Wilczej Paszczy!

 

Rozdział 5

Firi Girung

Zakneblowano im usta, związano ręce i zasłonięto oczy. Nie widzieli, gdzie idą. Byli popychani przez bandytów i ciągle potykali się o korzenie, które wystawały z ziemi, albo zahaczali ramionami o gałęzie.

– Dalej wilki, za chwilę będziemy na miejscu! Jakby nasi goście się ociągali, to nie szczędźcie kopniaków! – zacharczał Suriner. Aurin i Nataniel od razu przestali się ociągać. Co innego tyczyło się Odila, który musiał się strasznie ślimaczyć, bo co chwilę słyszeli cichy huk, tak jakby ktoś kopnął nogą w coś miękkiego, a po nim stłumione przez knebel „Auł!”.

Nagle dobiegł ich szum. Z początku był cichy, ale im dłużej szli, tym stawał się coraz głośniejszy. W końcu Aurin zdał sobie sprawę z tego, co słyszy. To był wodospad – potężna kaskada wody rozbijała się z hukiem o powierzchnie jeziora. W pewnym momencie hałas był już tak głośny, że nie było słychać nic innego, ale później zaczął cichnąć, aż wreszcie zamilkł.

– KOMPANIA STAĆ! – wrzasnął Suriner i wszyscy zatrzymali się w miejscu. Potem rozległ się stukot, tak jakby ktoś zapukał pięścią w kamień, a po nim coś przeraźliwe zgrzytnęło…

– Wprowadzić więźniów do środka!

Któryś z bandytów popchnął Aurina, a ten zachwiał się i zrobił kilka kroków do przodu… Nagle poczuł okropny smród i nieprzyjemną wilgoć, która przenikała ciało… Miał wrażenie, że znalazł się w jaskini. Po chwili rozległ się drugi zgrzyt i Suriner powiedział:

– Zdjąć im opaski – ktoś odsłonił więźniom oczy i Aurin zobaczył, gdzie się znajdują. Jego przeczucia sprawdziły się – to była wielka jaskinia. Jej dno wypełniały stalagmity, między którymi paliły się ogniska, rozświetlając mrok pomarańczową łuną. Obok znajdowały się jeziorka. Krople wody raz po raz skapywały do nich ze stalaktytów, które wisiały na suficie. Dźwięczne „kap, kap” wypełniało jaskinię, dodając jej magicznej aury. Jednak duszący smród przyćmiewał urok tego miejsca. Aurin rozejrzał się i spostrzegł, że przy ogniskach siedzą jacyś mężczyźni. Prawie wszyscy przyjrzeli się bandzie Surinera, a później spojrzeli na więźniów i wyszczerzyli złowieszczo zęby.

– Kogoś to ty nam tu sprowadził, Surinerze? – zawył jeden.

– Co to? Ojciec kazał ci niańczyć przybłędy? – zarechotał drugi.

Suriner wyprężył się i powiedział:

– Drodzy koledzy, czyżbyście nie pamiętali swojego starego kumpla?

– A niby kogo? – bąknął pierwszy. Suriner zacisnął dłoń na karku Odila, który zachowywał się tak, jakby chciał się zapaść pod ziemię, i postawił go naprzeciwko bandytów.

– Zaraz! To przecież Odil! – zawołał trzeci.

– Odil?! On mi wisi trzydzieści nikli! – warknął pierwszy. Odil westchnął

– Dwudzescia osem – bąknął przez knebel. Bandyta spiorunował go spojrzeniem.

– Spokojnie, drodzy koledzy – wycharczał Suriner – Niedługo nasz drogi Odil spłaci wszelkie długi. Oczywiście zrobi to bardzo… pokazowo.

To rzekłszy, uśmiechnął się paskudnie. Bandyci musieli zrozumieć, co ma na myśli, bo zarechotali, ukazując swoje skąpe i wyjątkowo obleśne uzębienie. Odil, który wyobrażał sobie, o czym mogą rozmawiać, zrobił się blady jak trup. Potem Suriner wrzasnął:

– Dobra, ludzie, zabrać Odila i jego znajomków do ich nowego lokum!

Słudzy Surinera pociągnęli Odila, Nataniela i Aurina do drzwi, które mieściły się po przeciwnej stronie groty. Ten ostatni zerknął przez ramię do tyłu, ale nie zobaczył wejścia, którym weszli do kryjówki bandytów. Za nimi była lita skała. Ani Aurin, ani bandyci nie mieli pojęcia, że po drugiej stornie właśnie pojawił się Raviel, jeden z władców lodu…

Jeden z bandytów otworzył drzwi, a reszta wepchnęła poszukiwaczy i złodzieja do kamiennego korytarza, który wyglądał tak, jakby go wydrążyła gigantyczna dżdżownica. Pod sufitem wisiały pochodnie, rzucając na ściany żółtawe światło, a na podłodze zalegały warstwy kurzu… Za tym tunelem był następny, a za nim jeszcze kilka. Aurin, Nataniel, Odil oraz bandyci szli i szli. Wydawało im się, że ta żmudna podróż nigdy się nie skończy. Po około piętnastu minutach (poszukiwaczom wydawało się, że po kilku godzinach) dotarli do schodów, które opadały spiralą w dół. Gdy je pokonali, znaleźli się w okrągłej komnacie, w której wisiał wielki żyrandol. Było tutaj dwanaście cel. Wszystkie przypominały królicze nory i miały w wejściach żelazne kraty

– Nie ma to jak w domu, prawda Odilku? – mruknął najwyższy bandyta, który nie miał jednego oka. Odil zadrżał.

– Tiaa – mruknął przez knebel – Ne ma…

*

– ZABIJĘ GO! ZAMORDUJĘ! PUŚĆ MNIE, AURINIE! ROZERWĘ GO NA STRZĘPY! OBEDRĘ ZE SKÓRY! ZAPCHLONY KUNDEL! TO WSZYSTKO PRZEZ NIEGO! – zaryczał Nataniel, gdy bandyci zamknęli ich w jednej z cel, zabrawszy im uprzednio tobołki, łuk, miecz i tęczową różdżkę. Przynajmniej zdjęli im kneble i odwiązali ręce, chociaż dla Odila byłoby lepiej, gdyby zostali związani…

– Natanielu, uspokój się, proszę cię! Rozszarpywanie go nic nam tutaj nie pomoże!

– MI POMOŻE! PUŚĆ MNIE! ZABIJĘ! WYPATROSZĘ! FLAKI WYPRUJĘ!

Odil skulił się w kącie, patrząc z przerażeniem na Nataniela, którego purpurowa twarz pulsowała groźnie…

– A-a-ale co ja takiego zrobiłem? – spytał. Nataniel spurpurowiał bardziej.

– JA CI ZARAZ POKAŻE, CO… ŁACHUDRO, KANALIO, TY PASOŻYCIE JEDEN, ZŁODZIEJU ZA DYCHĘ!

Aurinowi udawało się go jakoś przytrzymywać, choć Nataniel szarpał się i wyrywał jak wściekły byk, który zobaczył czerwoną płachtę. W tej sytuacji był nią Odil. Szarpanina trwała jeszcze chwilę, ale potem Aurin przypomniał sobie, jak uspokoić Nataniela. Podwinął rękaw i… trzasnął go prosto w potylicę. Huk przetoczył się echem po całym więzieniu.

– Lepiej? – spytał. Nataniel popatrzył na niego obojętnie.

– Chyba tak – mruknął. Aurin uśmiechnął się z zadowoleniem, a później zwrócił się do Odila:

– Tak więc, Odilu, zacznijmy od początku. Zanim poszczuję cię Natanielem… – niepojętym cudem Nataniel nie zareagował na te słowa – …odpowiesz nam na kilka pytań.

Aurin urwał na chwilę i rozejrzał się. Jego wzrok zatrzymał się na kratach celi.

– Pytanie pierwsze: co to za miejsce? – powiedział. Odil wybałuszył na niego oczy.

– Jak to? To wy nie wiecie?! – wybuchnął. Aurin i Nataniel pokręcili głowami, na co złodziejowi szczęka opadła ze zdumienia – Przecież to Firi Girung, Wilcza Paszcza! Największa i najpotężniejsza siedziba bandytów na świecie!

Tym razem to Aurin zrobił zaskoczoną minę.

– Największą i najpotężniejszą siedzibą bandytów na świecie jest wyspa Tortuga – powiedział przemądrzale. Nataniel popatrzył na niego z mieszaniną zdziwienia i podejrzliwości.

– Skąd wiesz? – bąknął.

– Eee… no wiesz, w końcu jestem poszukiwaczem skarbów.

– Ale przecież poszukiwacze nie są bandytami, tak? – Nataniel przeszył go spojrzeniem.

– No… tak, ale wśród bandytów cieszą się niepodważalnym szacunkiem – Aurin wyszczerzył zęby, a potem odwrócił się do Odila i spostrzegł, że złodziej zrobił się blady jak kreda.

– A tobie co? – spytał. Odil zadrżał na sam dźwięk jego głosu.

– Je-je-jesteście poszukiwaczami ska-ka-karbów? – wyjąkał. Słowa ledwo przełaziły mu przez gardło.

– Niepoinformowany się znalazł – warknął Nataniel – No tak, jesteśmy, a co, przeszkadza ci to?

Odil skulił się. Szczerze mówiąc, bardzo mu to przeszkadzało. Jego mamusia, która prowadziła najlepszy burdel w E-anie, stolicy Elerioru, zawsze powtarzała mu, żeby trzymał się z daleka od poszukiwaczy skarbów. To nie są zwykli bandyci, Odilku, mówiła mu, to najgorsze typy spod najciemniejszej gwiazdy są, ni łomem ni gromem ich na dobrą drogę nie sprowadzisz! Widzisz poszukiwacza, to wiej gdzie pieprz rośnie, bo to złodziej, barbarzyńca, plugawiec, degenerat, morderca, awanturnik, pijak, narkoman, psychopata, gwałciciel, pirat i wariat w jednym jest! Nie masz gorszej zakały na tym świecie, Odilku, od poszukiwacza skarbów! Zapamiętaj słowa mamusi!

Odil pamiętał słowa mamusi i teraz, gdy okazało się, że siedzi przed dwójką poszukiwaczy, serce waliło mu jak młotem. Ratunku, myślał, pomocy, zamknięto mnie z psychopatami, ja naprawdę na to nie zasłużyłem, jestem tylko pospolitym, porządnym złodziejem! ZA CO JA TAK CIERPIEĆ MUSZĘ?! ZA CO, SIĘ PYTAM! OCH, BURDELMAMO!

Aurin wyczuł, co Odilowi chodzi po głowie, więc powiedział:

– Spokojnie, Odilu, jesteśmy poszukiwaczami skarbów, ale nie mamy żadnych psychopatycznych objawień. Jedyne co robimy, to szukanie skarbów, nie zabijamy, nie kradniemy, nie kastrujemy. Możesz się nas nie bać.

– E – bąknął Odil. Chciał powiedzieć „ehe”, ale mu nie wyszło, bo adrenalina rozmiękczyła mu język. Aurin i Nataniel wymienili zakłopotane spojrzenia, nie wiedząc, co z nim zrobić.

– A może mu tak zastosować terapię wstrząsową, co? Taką jak mi? Raz w potylicę i znormalnieje? – spytał Nataniel, podciągając rękawy. Aurin popatrzył na niego surowo.

– No co? To był tylko taki… pomysł – Nataniel naciągnął rękawy z zawiedzioną miną. Aurin zerknął na Odila i westchnął. Chciał otrzymać od niego parę informacji, ale skoro nie dało się z nim porozmawiać spokojnie, trzeba było go postraszyć. Aurin pomyślał chwilę, a później…

– DOBRA, TY PRZEGNIŁY, NIC NI WARTY ZŁODZIEJU! – Nataniel podskoczył, a Odil wlepił się w ścianę – MASZ NAM POWIEDZIEĆ WSZYSTKO, CZEGO TYLKO BĘDZIEMY CHCIELI, A JAK NIE, TO ZROBIMY SOBIE Z CIEBIE SZASŁYKI PRZYPRAWIANE TWOIMI OCZAMI, ROZUMIESZ!?

Adrenalina skoczyła Odilowi, sprawiając, że język mu nieco stwardniał.

– Ta-ta-ta-ta-tak – wyjąkał. Aurin, który wyglądał tak przerażająco, że nawet Nataniel wybałuszył na niego oczy, wstał z podłogi i zbliżył się do Odila. Złodziej zzieleniał.

– Liczę na wyczerpujące wypowiedzi – warknął Aurin, grożąc mu palcem – Pytanie pierwsze: co to za miejsce, kto tu rządzi i kim są ci przeklęci bandyci?

Odil milczał. Oczy wyszyły mu z orbit, a kończyny trzęsły się, jakby były z galarety. Zastanawiając się przez chwilę, co zrobił, że przechodzi takie męki, wziął się w garść, zaczerpnął głęboki oddech, przełknął ślinę i zaczął:

– Jesteśmy w Firi Girung, jednej z największych siedzib bandytów w Eleriorze, często zwanej Wilczą Paszczą. Spotykają się tu szumowiny z całego Narianu, ale praktycznie siedzibą zarządza klan najlepszych złodziei na świecie, którzy potrafią ukraść prawie wszystko, prawie wszędzie. Nazywają siebie Srebrnymi Wilkami – ostatnie słowa wypełniała taka duma, że Aurin i Nataniel od razu domyśli się, że złodziej darzy klan wielkim szacunkiem. Zapewne sam do niego należał.

– Klan złodziei, tak? – warknął Nataniel – No to już wiemy, gdzie nauczyłeś się kraść!

Odil przytaknął.

– No tak… kiedyś byłem Srebrnym Wilkiem – burknął i zrobił tak żałosną minę, że przez chwilę Aurinowi było go żal. Nataniel uśmiechnął się i spytał zjadliwie:

– A za co cię wykopali? – Odil westchnął, sięgając pamięcią wstecz…

– Za taki pewien mały incydent – mruknął po paru sekundach.

– Czyli? – Nataniel drążył dalej. Jego uśmiech zrobił się zjadliwszy.

– No… znalazłem sakiewkę z pieniędzmi – odparł Odil.

– Za znalezienie sakiewki raczej nie wyrzuca się z klanów – mruknął Aurin.

– Taaa… – bąknął złodziej – Tylko że ta sakiewka była bardzo podobna do sakiewki, która parę dni wcześniej zginęła temu Surinerowi, którego mieliście przyjemność poznać.

– Bardzo podobna, czyli jego? – spytał dobitnie Nataniel. Odil zarumienił się.

– No… tak, jego, ale ja ją znalazłem! Znalezione, nie kradzione!

– Ahaaa – Nataniel zrobił wyrozumiałą minę – Znaczy się znalazłeś jego sakiewkę pod jego poduszką w jego mieszkaniu?

Złodziej poczerwieniał.

– DOBRA! Ukradłem mu tą sakiewkę! Zadowolony?! – wybuchnął. Nataniel wyszczerzył zęby, a na jego twarzy pojawił się wyraz tryumfu.

– Jak nigdy! – mruknął wesoło. Aurin popatrzył na złodzieja. Chyba mu współczuł, ale nie był tego pewien.

– Jak Suriner odkrył, że go okradłeś? – spytał łagodnie. Odil westchnął, przypominając sobie, jak to było, kiedy Suriner dowiedział się, kto go okradł… Wspomnienie sprawiło, że poczuł się naprawdę żałośnie. A wszystko przez tego przeklętego grubasa, pomyślał i zaczął opowiadać…

*

– Witam, panie Brandson! – Odil otworzył drzwi i zobaczył spasionego mężczyznę, który miał trzy trzęsące się podbródki. Nie za bardzo go lubił, ale Brandson był szefem dosyć potężnej szajki bandytów, która nazywała się „Wściekłe psy”. Niezaproszenie go źle wpłynęłoby na przestępczą karierę Odila.

– Cieszę się, że pan przyszedł, panie Brandson. Proszę, zapraszam do środka! – Odil odsunął się od wejścia, żeby Brandson mógł wejść do jego mieszkanka, które mieściło się na czwartym piętrze Wilczej Paszczy i w którym właśnie odbywała się impreza…

Tak się akurat składa, że kilka dni temu złodziej buchnął Surinerowi sakiewkę i od tamtego czasu bandyta latał po Firi Girung, szukając swoich pieniędzy, a Odil pękał ze śmiechu za każdym razem, gdy go widział. W końcu postanowił, że zagra mu na nosie i urządzi sobie za jego pieniądze huczną imprezę, na którą oczywiście go zaprosi – taki kroczek do udowodnienia, jakiż to on sam jest sprytny i podstępny.

Ledwo zamknął wejście za Brandsonem, gdy rozległo się pukanie. Podszedł do drzwi, otworzył je i… znalazł się twarzą w twarz z Surinerem. Jeden wyglądał jak przeciwieństwo drugiego. Odil był uśmiechnięty od ucha do ucha, Suriner miał minę, jakby ktoś zabił mu ojca łyżeczką. Oczywiście złodziej wiedział, skąd wziął się zły humor jego gościa.

– Witaj Surinerze! Jak leci? – spytał, rozkładając ręce. Suriner zrobił się czerwony.

– Nie za dobrze – burknął.

– Och, a to czemu? – Odil czuł, jak nerwy rozmówcy napinają się. Suriner poczerwieniał jeszcze bardziej, a na czole wyskoczyła mu żyłka.

– Nie słyszałeś o tym, że znikła cała moja kasa? – syknął.

– Ach, no tak – Odil udał wyrozumiałego – Tak, tak, słyszałem, że zgubiłeś swoją sakiewkę, Surinerze, bardzo mi przykro.

Suriner sfioletowiał.

– Ja jej nie zgubiłem… Ktoś mi ją ukradł! – warknął. Odil błysnął zębami.

– Oczywiście – powiedział takim tonem, jakby mu w ogóle nie wierzył – Wejdź do środka, napijesz się i zapomnisz o kłopotach.

Suriner, który wyglądał tak, jakby para miała mu pójść uszami, przestąpił próg i zniknął wśród gości. Odil, rechocząc w duchu, zamknął drzwi…

Minęły dwie godziny. Większość gości była pijana i siedziała na krzesłach, kołysząc się w tył i w przód. Odil właśnie wszedł do sypialni – kwadratowej pieczary, w której stało drewniane łóżko, szafa, komoda i lustro – gdy dobiegł go basowy głos Brandsona:

– CO?! To tutaj też nie można już usiąść!

Złodziej rozejrzał się i zobaczył, że Brandson stoi nad łóżkiem, na którym leży już kilku bandytów – wszyscy upici do nieprzytomności. Grubas zrobił oburzoną minę, po czym strącił świecznik z komody, która stała obok łóżka, i zanim Odil zdążył wrzasnąć „NIE!”, posadził na niej swoje dupsko.

Trzasnęło! Komoda rozleciała się, a na podłogę wysypały się przeróżne rzeczy: świece, nożyczki, zapałki, rulony pergaminu, ubrania i… skórzana sakiewka, z której wyleciały nukle. Wszyscy goście, którzy nie zdążyli się jeszcze porządnie nachlać, wbiegli do sypialni, żeby zobaczyć, co się stało. Był wśród nich Suriner. Odil zerknął na niego i z przerażeniem zauważył, że bandyta świdruje wzrokiem sakiewkę, a jego twarz gwałtownie zmienia barwy: z normalnej na biel, z bieli na czerwień, z czerwieni na purpurę, a z purpury na fiolet…

Potem Suriner obnażył zęby.

*

– Uuu… Nieprzyjemna sytuacja, prawda Odilku? – mruknął Nataniel, który chichotał w najlepsze, słuchając historyjki złodzieja. Odil popatrzył na niego z ukosa. Jemu nie było do śmiechu… Za każdym razem, kiedy przypominał sobie o incydencie z Surinerem, jego twarz przybierała grobowy wyraz. Nataniel musiał przyznać, że jeszcze nigdy nie widział czegoś równie żałosnego.

– Jak to się skończyło? – spytał Aurin, który trochę współczuł Odilowi, choć oczywiście nie zapominał, że to przez niego wylądowali w Wilczej Paszczy.

Odil westchnął.

– Cała sprawa trafiła do Geriga, przywódcy Srebrnych Wilków, zarządcy Firi Girung. Gerig wyrzucił mnie z klanu, rozkazując zapłacić Surinerowi sto nukli – tyle ile było w sakiewce na początku.

– Ale przecież nie wydałeś chyba wszystkiego? W sakiewce było trochę pieniędzy, kiedy znalazł ją ten Suriner, tak? – wtrącił Nataniel.

– Było i to prawie pięćdziesiąt nukli! – zawył Odil – Ale Suriner powiedział, że znalazł tam tylko marne kilka monet, no i Gerig mu uwierzył… Wśród bandytów nie ma sprawiedliwości.

– Cóż za wiekopomne odkrycie – zachichotał Nataniel. Odil zwiesił głowę i pogrążył się w milczeniu, ubolewając nad swoim losem… Na chwilę zapadła cisza. Później Aurin chrząknął i powiedział:

– No to mam do ciebie już tylko jedno pytanie, a mianowicie…

Urwał, bo w oddali rozległy się jakieś krzyki. Z początku były niewyraźne, ale później:

– IDIOCI! KRETYNI! JAK MOGLIŚCIE ZOSTAWIĆ ICH BEZ STRAŻY! A JEŻELI ODIL MIAŁ WYTRYCHY!? NIE POMYŚLELIŚCIE O TYM, GŁĄBY! DALEJ, PRZEPUŚCIE MNIE!

Aurin, Nataniel i Odil usłyszeli, ja ktoś schodzi po schodach. Po chwili w okrągłej komnacie pojawił się Suriner, któremu towarzyszyło dwóch bandziorów.

– Co słychać, Odilu? Podoba ci się twoje nowe mieszkanko? – zawołał, podchodząc do kraty, która strzegła celi poszukiwaczy. Odil popatrzył na niego spode łba.

– Jest niesamowite. Choć wydaje mi się, że jednoosobowe – burknął. Suriner zaśmiał się.

– Spokojnie, Odilu, już nie długo opuścisz to miejsce. Gerig powiedział, że mogę z tobą zrobić, co tylko mi się podoba, a uwierz mi, nie chcę żebyś gnił w tej celi… Co to, to nie – to powiedziawszy, wyszczerzył przegniłe zęby. Odil zrobił tylko przerażoną minę.

– A co będzie z nami?! – wypalił Nataniel.

– Ach, no tak – Suriner popatrzył na niego i znów się uśmiechnął – Tak się składa, że Gerig, władca Firi Girung, ma chwilę czasu i pragnie się z wami zobaczyć.

Mówiąc to, wyrwał klucze jednemu z bandytów i otworzył celę. Okazało się, że popełnił duży błąd… Jak tylko drzwi stanęły otworem, Nataniel rzucił się na niego i zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić, złapał go za gardło.

– Niech… mi… ktoś… pomoże… – wydusił Suriner. Bandyci chwycili Nataniela za ręce i odciągnęli go od swojego szefa, ale nie na długo…

Rozległ się trzask – Aurin walnął chudszego bandytę w gębę tak, że ten zatoczył się i runął na ziemię. Nataniel wyrwał się z uścisku grubszego i kopnął go między nogi. Bandyta zaskamlał jak pies, zgiął się w pół i złapał się za krocze.

– STÓJCIE! – Suriner wydobył sztylet z pochwy, która spoczywała u jego boku, i przystawił ostrze do gardła Nataniela. Poszukiwacze zamarli. Aurin opuścił pięści. Nataniel przełknął ślinę i zerknął na sztylet.

– Skuć ich – rozkazał Suriner. Chudszy bandyta podniósł się powoli, wyjął z kieszeni żelazne kajdany i skuł nimi Aurina. Grubszy zrobił tak samo z Natanielem, choć przez cały czas trzymał się za krocze, a z oczu prawie leciały mu łzy.

– Zabrać ich do mojego ojca – wrzasnął Suriner – A jak się będą źle zachowywać, to pokażcie im, co potrafią sztylety Srebrnych Wilków!

Bandyci pociągnęli poszukiwaczy w kierunku schodów. Nataniel pochylił się w stronę Aurina i szepnął:

– Czy on powiedział „do mojego ojca”?

– Też tak usłyszałem – mruknął Aurin.

– Ale to znaczy, że jego ojcem jest…

– Gerig będzie wiedział, jak sobie poradzić z waszą energią – przerwał im wściekle chudszy bandyta. Z jego wargi sączyła się krew.

 

Rozdział 6

Gerig, władca Wilczej Paszczy

Gerig był zmęczony. Siedział sobie na swoim złotym tronie i studiował jakiś długi pergamin, gdy do sali tronowej wszedł jego syn. Widząc go, przywódca Srebrnych Wilków westchnął. Prawdę powiedziawszy, nie lubił Surinera. Uważał, że nie różni się on niczym od reszty Srebrnych Wilków, która tłoczyła się w Firi Girung jak mrówki w mrowisku. Surinerowi brakowało ogłady i rozsądku, które powinny cechować dobrych przywódców. Gerig wiedział, że kiedy jego syn przejmie władzę, Klan Srebrnych Wilków rozsypie się w przeciągu miesiąca. Cóż, syna się nie wybiera…

Suriner zbiegł po schodach, przemierzył czerwony kobierzec, wszedł na kamienne podium i zatrzymał się przed złotym tronem, na którym siedział jego ojciec.

– Ojcze, udało mi się schwytać Odila – oświadczył dumnie, jakby udało mu się zabić wiwerę gołymi rękami. Gerig, ukrywając się za pergaminem, spojrzał wymownie na sufit. Dobrze wiedział, że od kilku miesięcy Suriner miał obsesję na punkcie jakiegoś złodzieja, który był mu winny pieniądze.

– Gratulacje, Surinerze – powiedział – Możesz z nim zrobić, co tylko ci się podoba, a teraz odejdź, bo twój ojciec ma jeszcze sporo pracy.

Ale Suriner nie odszedł. Gerig jęknął w duchu.

– Tak? – spytał.

– Razem z Odilem schwytałem jeszcze dwóch elfów – odparł Suriner.

– Zrób z nimi, co chcesz, wbij ich na pal, podpal, rzuć na pożarcie bestiom, twój wybór…

– Bardzo chętnie, tyle że jeden z nich miał przy sobie naprawdę wartościowe przedmioty. Może warto byłoby się dowiedzieć, kim on jest?

Gerig obrzucił Surinera przenikliwym spojrzeniem. Jego syn chyba po raz pierwszy w życiu ruszył głową zamiast mięśniami.

– Dobrze, przyprowadź tych elfów – rzekł. Suriner ukłonił się i opuścił pomieszczenie. Gerig patrzył uważnie, jak złote wrota się za nim zamykają. Może jednak będzie z niego kiedyś dobry przywódca, pomyślał z nadzieją.

*

Znowu szli niezliczonymi tunelami. Podróż ciągnęła się bez końca… Aurin miał dosyć smrodu i zaduchu, które panowały w Firi Girung. Wydawało mu się, że nikt tutaj się nie myje, ani nie sprząta. Czuł pot, zgniliznę i odchody. Mdliło go. W myślach modlił się, żeby dotrzeć już na miejsce… Wreszcie jego błagania się spełniły – wszyscy zatrzymali się przed okrągłymi wrotami. Aurin i Nataniel wytrzeszczyli na nie oczy… Odrzwia były w całości ze złota i do tego miały przepiękne zdobienia w kształcie kwiatów! Chociaż bandyci nie kiwnęli nawet palcem, otworzyły się, wpuszczając ich do środka. Cała czwórka przeszła przez nie i poszukiwaczom szczęki opadły ze zdumienia…

Ich oczom ukazała się niesamowita jaskinia… Oprócz lśniących stalagmitów, stalagnatów i stalaktytów były tutaj marmurowe schody, czerwony dywan i okrągłe, kamienne podium, na którym stał szczerozłoty tron. Jednak to nie on najbardziej oszołomił poszukiwaczy. Dokonał tego mały kamień, który wisiał na środku stropu, żarząc się błękitnym światłem. Z jego powierzchni wychodziły setki lśniących niteczek, które wiły się po suficie, ścianach i stalaktytach niczym korzenie jakieś rośliny, napełniając jaskinię błękitną aurą. Aurin był przekonany, że kamień jest magiczny, kiedyś chyba o czymś takim słyszał…

Nazwa sama wpadła mu do głowy – to był fintiri, kamień szczęścia, magiczny kryształ, który otaczał swojego właściciela niezwykłą mocą. Aurin przyjrzał mu się i westchnął w zachwycie… Niestety, nie dane mu było długo podziwiać kryształu, bo jeden z bandytów popchnął go do przodu. Poszukiwacz krzyknął krótko, a potem zleciał z marmurowych schodów, przeturlał się po dywanie i padł na twarz tuż przed kamienny podium, na którym stał tron. Ktoś tam siedział, ale jego oblicze było ukryte za wielkim pergaminem. Po sekundzie do Aurina dołączył Nataniel i gdy już obaj leżeli na czerwonym kobiercu, jeden z bandytów zawołał:

– Pokłońcie się przed Gerigiem, władcą Firi Griung i przywódcą klanu Srebrnych Wilków!

– Leżąc plackiem, jesteśmy chyba wystarczająco pochyleni – syknął Nataniel, ale tylko Aurin to usłyszał.

Postać, która siedziała na tronie, wychyliła się znad pergaminu. Poszukiwacze ujrzeli starszego mężczyznę – miał kozią bródkę i szare włosy. Aurin zauważył, że w jego twarzy jest coś, czego brakowało reszcie bandytów – była to mądrość, ogładę i doświadczenie. Nic dziwnego, że to właśnie ten mężczyzna został przywódcą Srebrnych Wilków.

Gerig spojrzał na poszukiwaczy i zrobił zdumioną minę.

– Dlaczego leżycie? – spytał. Jego głos był spokojny i łagodny. Aurin i Nataniel podnieśli się z ziemi.

– No, tak już lepiej – skomentował, a potem odrzucił pergamin na stos papierów, który piętrzył się obok tronu…

Aurin dobrze wiedział, co powiedzieć Gerigowi, żeby zyskać jego przychylność. Był kiedyś w podobnej sytuacji: stał przed Rastirem, królem Tortugi. Początkowo bandyta chciał go pozbawić głowy, ale Aurin sprawił, że obaj w jednej chwili stali się dobrymi kumplami. Najśmieszniejsze było to, że po prostu przyznał mu się, jak ma naprawdę na imię, bo tak się akurat składa, że poszukiwacze przez te wszystkie przesądy (według których byli złodziejami, barbarzyńcami, plugawcami, degeneratami, mordercami, awanturnikami, pijakami, narkomanami, psychopatami, gwałcicielami, piratami, wariatami i nie wiadomo kim jeszcze) stali się wśród bandytów bardzo szanowani. A ja jestem w końcu najsłynniejszym ze wszystkich poszukiwaczy, pomyślał z uśmiechem Aurin.

Gerig obrzucił go i Nataniela badawczym spojrzeniem.

– Jak się nazywacie, drodzy goście? – spytał. Aurin wziął głęboki oddech.

– Jestem Aurin Salvatore Valerius – rzekł…

Reakcja była natychmiastowa. Bandyci wybałuszyli na niego oczy, twarz Geriga wydłużyła się w zdziwieniu, a Nataniel, który był pewien, że Aurin wyskoczy ze swoim pseudonimem „Erkenburd Dornes”, rozdziawił usta.

– Ten Aurin Valerius? – zdumiał się Gerig. Aurin wyprężył się dumnie.

– Ten sam – potwierdził – Aurin Salvatore Valerius, najsłynniejszy poszukiwacz skarbów w całym Narianie.

– Kto by pomyślał, wielki poszukiwacz wreszcie zawitał do Wilczej Paszczy! – Gerig powstał z tronu, podszedł do Aurina i… podał mu dłoń! Poszukiwacz, który wciąż był skuty kajdanami, uścisnął ją oburącz. Jego uwadze nie uszło, że Gerig jakoś zbyt szybko mu uwierzył. Przecież każdy mógł powiedzieć, że jest słynnym poszukiwaczem. Aurin zaczął się niepokoić – Cieszę się, że wreszcie mogę cię spotkać, Aurinie. Wiele o tobie słyszałem od Rastira, króla Tortugi. Podobno napędzasz tamtejszy biznes paserski. Sam Rastir kupił od ciebie jakiś skarb i to za porządną sumkę.

Aurin spostrzegł, że Nataniel rzuca mu oburzone spojrzenie. Mimo tego uśmiechnął się do Geriga i rzekł:

– Z czegoś trzeba żyć. A co do tego skarbu… Rasitr i tak zapłacił dwa razy mniej, niż to cudo było warte.

– Domyślam się – Gerig wyszczerzył zęby, a potem popatrzył na Nataniela i spytał:

– A to kto, twój uczeń?

– Towarzysz – wypalił Nataniel – Nazywam się Nataniel Nikehorn.

– Miło mi cię poznać, Natanielu – Gerig uścisnął mu dłonie. Aurin, który bacznie się przyglądał się tej scenie, zaczął się zastanawiać, dlaczego przywódca Srebrnych Wilków nie rozkaże bandytom, żeby rozkuli go i Nataniela.

– No to teraz rozumiem, skąd dwaj podróżnicy mieli przy sobie takie drogocenne przedmioty – to powiedziawszy, Gerig wskazał tęczową różdżkę i Lustrzne Ostrze, które leżały pod pobliskim stalagnatem – Są to zapewne zdobycze wielkich poszukiwań, czyż nie?

– Naturalnie – odparł Aurin. Teraz zrozumiał, dlaczego Gerig tak szybko mu uwierzył. W końcu nie każdy podróżnik nosi przy sobie warte fortunę skarby.

– Chętnie bym z wami pogawędził, ale niestety mam dużo pracy – oświadczył przywódca Wilczej Paszczy, zerkając ponuro na stos pergaminów obok tronu – Kiedy się z nią uporam, od razu was wezwę. Tymczasem moi poddani odprowadzą was do waszego lokum.

– Jakiego lokum? – zdziwił się Nataniel.

– Jak to jakiego – Gerig uśmiechnął się dobrodusznie – Do lochu, oczywiście.

– CO?! – Nataniel zrobił taką minę, jakby dostał w twarz. Przywódca Srebrnych Wilków poklepał go tylko po ramieniu i przywołał bandytów. Aurin zmierzył go przenikliwym spojrzeniem. Skoro tak bardzo się ucieszyłeś, że mnie poznałeś, to dlaczego odsyłasz mnie teraz do lochu, pomyślał. Co ci chodzi po głowie, Gerigu, władco Wilczej Paszczy?

Gerig wyszczerzył do niego swoje białe zęby.

– Do zobaczenia później, Aurinie Valerius – powiedział.

*

– ZAPCHLONY PRZYWÓDCA BARANÓW! – Nataniel kopnął kratę, która strzegła wejścia do celi, i po pomieszczeniu przetoczył się dźwięczny huk – Najpierw cieszy się, że może nas poznać, a później odsyła nas do lochów! Tylko bandyci mogą być tak wredni!

Odil, który spał pod pobliską ścianą, zachrapał głośniej i przewrócił się na drugi bok. Nataniel zastanawiał się przez moment, czy jego też nie kopnąć, ale szybko się rozmyślił i usiadł na ziemi, obok Aurina, który zamiast się wściekać, analizował w myślach zachowanie Geriga… Przywódca Srebrnych Wilków zachował się zupełnie inaczej niż Rasir. Król Tortugi, odkrywszy prawdziwe oblicze Aurina, ugościł go kolacją i rozmową o paserach. Tymczasem Gerig odesłał go do celi. Dlaczego?

Któraś z tych myśli musiała mu się wymknąć, bo Nataniel spiorunował go wzrokiem i zawołał:

– A ty też nie lepszy! Specjalista od paserstwa się znalazł! Nigdy nie mówiłeś, że sprzedajesz skarby paserom!

Aurin zrobił niewinną minę.

– No a gdzie miałem je sprzedawać? Do muzeów?

– A CZEMU NIE?!

– Natanielu, pomyśl chwilę… Gdybym sprzedawał skarby do muzeów, pojawiłoby się dużo pytań i podejrzeń. Szybko wydałoby się, że jestem poszukiwaczem i już po kilku dniach wpakowano by mnie do wiezienia za cudze albo wymyślone zbrodnie. Wybacz, ale wolę sprzedawać towar paserom, niż wylądować za kratkami.

Nataniel zrobił naburmuszoną minę. Choć jego przyjaciel miał rację, wciąż mu się to nie podobało. Nie cierpiał paserów, rabusi, złodziei i wszystkich innych bandytów. Żywił do nich szczerą nienawiść… To właśnie szajka złoczyńców doprowadziła do pożaru, w którym zginęła jego rodzina. Nie zapomniał tego ognia, który unosił się nad dachami, trawił ściany i zalewał ulice… Nie zapomniał rozpaczy, krzyków i huku domów, które waliły się wśród dymu… Widział to za każdym razem, gdy patrzył na bandytów. Och, jak on ich nienawidził!

Znów zachciało mu się kopnąć Odila, ale zdał sobie sprawę, że kiedy na niego patrzy, nie słyszy krzyków i nie czuje dymu… widzi tylko żałosnego dziwoląga. Nagle jego uwagę przykuł błękitny amulet, który dyndał na uchu złodzieja. Kolor tej błyskotki o czymś mu przypomniał.

– Co to było?… Ten niezwykły kamień, który wisiał w komnacie Geriga?

Aurin przypomniał sobie kryształ, który napełniał salę tronową błękitnym światłem.

– Ach! To był fintiri – powiedział rozmarzonym głosem.

– Fin-co? – bąknął Nataniel.

– Fintiri – powtórzył Aurin – magiczny kryształ, który sprawia, że jego właściciel ma wielkie szczęście… Nie mówię tutaj o szczęściu samym w sobie, ale czymś w rodzaju fartu albo dobrej passy.

Nataniel zrobił tylko ogłupiałą minę. Aurin wymienił wymowne spojrzenie z sufitem i kontynuował:

– Pozwól, że przedstawię ci działanie kryształu szczęścia na takich przykładach: będąc posiadaczem fintiri, biedak znajdzie sakiewkę pełną nukli, fajtłapa, który nie wie nic o walce, pokona wielkiego rycerza, a wyjątkowo brzydki prawiczek trafi na wyjątkowo ładną, bardzo chętną dziewczynę… Rozumiesz już, o co w tym chodzi?

Nataniel zamyślił się na moment.

– Czyli ktoś, kto ma ten cały fin… eee, kryształ szczęścia i przykładowo gra w kości, będzie wyrzucał same szóstki? – spytał. Aurin uśmiechnął się.

– Tak, fintiri działa na mniej-więcej takiej zasadzie.

– Super – bąknął Nataniel, a w jego oczach błysnął szczery zachwyt – Ale… jeśli posiadaczowi tego kryształu sprzyja taki fart, to jak go pokonać? Przecież nie wygra z nim żaden wojownik, ani nie draśnie go żadna strzała, czy tak?

Aurin zamyślił się.

– Wszystko zależy od długości korzeni, które zapuszcza fintiri. Im są dłuższe, tym bardziej nieprawdopodobne szczęście ma jego właściciel – powiedział wreszcie. Nataniel zrobił ogłupiałą minę po raz drugi.

– Zaraz, zaraz, jakich korzeni? Masz na myśli te błękitne nitki, które zarastały cały sufit u Geriga? – spytał – To czym w końcu jest ten fintiri? Kamieniem, kryształem, czy rośliną?

– Szczerze mówiąc, nikt tego nie wie – odparł Aurin – W każdym razie, jeśli korzenie kryształu są bardzo długie, pozostaje już tylko jeden sposób, żeby pokonać jego właściela…

– Jaki? – wypalił natychmiast Nataniel.

– Trzeba mu ten kryształ zabrać – odparł Aurin – Fintiri jest zazwyczaj zamieszczony na jakiejś ścianie albo podłodze, gdzie może spokojnie zapuszczać korzenie. Wystarczy go stamtąd zabrać i szczęście opusza poprzedniego właściciela…

– Czekaj chwilę! – przerwał mu Nataniel – Ale przecież moc kryształu powinna jakoś temu zapobiec. W końcu utrata fintiri byłaby wielkim nieszczęściem dla jego posiadacza, tak?

– Widzisz, fintiri rozumuje całkiem inaczej niż my. Nie widzi nieszczęścia w tym, że ktoś go ukradnie. W końcu jego właścicielowi nie dzieje się nic złego, to nie właściciela chcą ukraść, prawda? – Aurin rozłożył ręce, jakby to, co mówił, było oczywiste – Fintiri jest naprawdę bezcennym artefaktem. na świecie podobno pozostały tylko trzy takie kryształy. Jestem strasznie ciekaw, skąd Gerig go wytrzasnął…

– Taaa… – Nataniel spochmurniał – Te korzenie, które widzieliśmy u Geriga, są już cholernie długie. Gerig ma pewnie takie szczęście, że nie można go nawet drasnąć, co nie?

– Wiem, co ci chodzi po głowie, Natanielu, ja też myślałem o tym, żeby ukraść fintiri z Wilczej Paszczy, ale… gdybyśmy to zrobili, Gerig ścigałby nas po całym świecie, a mi się nie chce aż tyle uciekać.

– Uciekać… – powtórzył pustym głosem Nataniel – Zaczęliśmy marzyć o fintiri, a jak na razie wciąż siedzimy w tej przeklętej norze, głęboko pod ziemią. Chyba najpierw powinniśmy pomyśleć, jak się stąd wydostać.

– Och – Aurin wyszczerzył zęby – Szczerze mówiąc, mam już pewien plan, ale o nim opowiem ci, jak się trochę prześpimy. W końcu należy się nam odpoczynek po tej niezwykłej nocy.

*

Kryształ szczęścia napełniał salę tronową błękitnym światłem. Gerig wpatrywał się w niego, siedząc na swoim tronie. Zamarł w takiej pozycji, kiedy złote wrota zamknęły się za poszukiwaczami. Choć obok niego leżała sterta pergaminów, którą musiał na jutro przestudiować, nie dotykał jej. Trwał tylko w bezruchu i myślał o Aurinie. To była jedyna szansa dla niego i dla Srebrnych Wilków… Gerig był stary i wiedział, że niedługo umrze. Chciał, żeby klan otrzymał w spadku silnego władcę, ale do tej pory jedynym kandydatem był Suriner. Teraz pojawił się Aurin Salvatore Valerius… Ktoś, kto był poszukiwaczem skarbów, miał wystarczającą reputację, żeby zjednoczyć sobie cały klan bandytów. Dlatego Aurin bez wątpienia mógłby zostać królem Wilczej Paszczy. Z pewnością nikt nie zdziwiłby się, gdybym wyznaczył go na swojego następcę, pomyślał Gerig, przez te wszystkie przesądy o poszukiwaczach skarbów Aurin ma reputację najgroźniejszego bandyty na świecie. Mógłby zostać nawet władcą Tortugi, choć żaden z niego bandyta. Siła reputacji zaprawdę jest wielka… Gerig wiedział, że Aurin nie jest bandytą. Potrafił przejrzeć każdego, patrząc mu w oczy, a te Aurina były żywe, nie takie jak oczy morderców, gwałcicieli i psychopatów – mgliste… martwe. Nie ważne, że nie jest bandytą, liczy się jego reputacja i to, że ma we łbie więcej oleju od Surinera… Tylko co będzie, jeżeli nie zechce zostać moim następcą, jak go przekonać? Grożenie śmiercią raczej nic nie da. Domyśli się, że go nie zabiję, bo w końcu martwy na nic mi się nie przyda… Jak go przekonać? Nagle Gerig zrobił taką minę, jakby doznał olśnienia. Popatrzył na kamienną powierzchnię podium i uśmiechnął się z satysfakcją. Tak, pokaże mu to… powinno przemówić mu do rozumu, w końcu jest poszukiwaczem skarbów. O tak, to na pewno wywrze na nim spore wrażenie… Gerig odetchnął głęboko, znów spojrzał na fintiri i pomyślał, że to nawet ładnie brzmi – „Aurin Salvatore Valerius, król Wilczej Paszczy”.

*

Kiedy się obudził, nie za bardzo pamiętał, jak się dostał do tej króliczej nory. Dopiero po chwili wspomnienia wróciły i Aurin uświadomił sobie, że jest wewnątrz celi, która mieści się w podziemiach Wilczej Paszczy. Nie zmartwiło go to. Szukając skarbów, nie raz i nie dwa znajdował się w gorszej sytuacji, więc ucieczka z Firi Girung wydawała mu się wręcz… błahostką. Uśmiechnął się, a potem usiadł na ziemi i popatrzył na współwięźniów, Nataniela i Odila. Ze zdumieniem zauważył, że Nataniel nie śpi, tylko bacznie go obserwuje.

– Hej – mruknął Aurin. Nataniel nie odpowiedział. Usiadł i popatrzył na kratę, która strzegła wyjścia z celi. Jego twarz przybrała ponury wyraz.

– Więc jaki jest ten twój plan ucieczki? – spytał. Aurin uśmiechnął się mile.

– Zaraz powiem, ale najpierw przydałoby się obudzić naszego złodzieja – oświadczył wesoło. Nataniel rozejrzał się po podłodze, podniósł z ziemi jakiś kamień i cisnął nim w Odila. Złodziej natychmiast się obudził.

– CO JEST!? – wrzasnął, zrywając się na równe nogi.

– Mam do ciebie jeszcze jedno pytanko, zapomniałeś? – powiedział Aurin, szczerząc zęby.

– A… No tak – burknął złodziej – To o co chodzi?

– Pytanie jest bardzo proste, a brzmi: dlaczego ukradłeś nam różdżkę?

– Aha… więc to chcecie wiedzieć… – Odil podrapał się po głowie – No to ja… ten tego… zostałem wynajęty…

Poszukiwaczom szczeki opadły ze zdumienia.

– CO?! – zawołali. Odil pobladł.

– No… zostałem wynajęty – powtórzył. Aurin i Nataniel wymienili zdziwione spojrzenia. Dotychczas myśleli, że Odil ukradł różdżkę, bo chciał ją opchnąć u jakiegoś pasera (w Eleriorze różdżki czarodziejów szły po bardzo dobrej cenie). To, co im teraz powiedział, wywołało u nich lekki szok. Ich myśli zawrzały od przeróżnych pytań – kim jest ten, który najął Odila? Cz wie, że są poszukiwaczami skarbów? Dlaczego chce zdobyć różdżkę? Jakie ma informacje na jej temat? Czym ona tak naprawdę jest?

Pierwszy odezwał się Aurin. Starał się mówić spokojnie, ale głos drżał mu z podniecenia.

– Kto cię najął, Odilu? Jak wyglądał? Przedstawił się?

– Nie… – odrzekł szybko złodziej – Ja zupełnie nie wiem, kim on był… Zjawił się nagle, nie podał swojego imienia, powiedział tylko, że solidnie mi zapłaci, jak ukradnę wam różdżkę. Był wysoki, miał niebieskie włosy, wyglądał na kogoś strasznie bogatego… Wiecie: schludne szaty, złote zdobienia, drogocenne pierścienie, uczesany, pachnący… Szczerze mówiąc, podobny do was… No, może tylko do ciebie.

Odil wskazał Aurina, który zarumienił się lekko. Nataniel popatrzył na złodzieja tak, jakby chciał go przewiercić wzrokiem, ale szybko się uspokoił, bo w końcu Odil miał rację – Aurin był i wyglądał na bogatszego niż oni dwaj razem wzięci. W końcu nie każdy ma guziki ze szczerego złota, pierścienie z drogocennymi kamieniami i kamizelkę ze skóry wiwery.

– Jedyne, czego dowiedziałem się o tym nieznajomym, to to, że jest czarodziejem – dokończył złodziej.

– Czarodziejem? – zdziwił się Aurin.

– Ehe… Przynajmniej tak mi powiedział – bąknął Odil. Aurin zamyślił się na moment, szarpiąc delikatnie swój podbródek.

– No cóż – powiedział w końcu – kimkolwiek jest ten, który cię najął, Odilu, znajduje się poza siedzibą Firi Girung, więc, póki co, nie musimy się nim przejmować. Teraz powinniśmy się zastanowić, jak się wydostać się z tej parszywej sytuacji. Tak jak wspomniałem, mam pewien plan…

Przerwał mu dziwny stukot, tak jakby ktoś schodził po schodach. Wszyscy trzej – Aurin, Nataniel i Odil – podeszli do żelaznej kraty i popatrzyli na wyjście z lochów. Ich oczom ukazał się złotowłosy chłopak. Był mniej więcej w wieku Nataniela, ale na jego twarzy malowała się nietypowa dla młodzieńca powaga. Do tego miał przenikliwe spojrzenie. Powoli przemierzył dystans, który dzielił go od celi poszukiwaczy, a potem spytał:

– Którzy z was to Aurin Valerius i Nataniel Nikehorn? – miał rzeczowy głos – mówił tak, jakby był jakimś robotem. Aurin i Nataniel wymienili spojrzenia.

– To my – powiedzieli jednocześnie. Słysząc to, chłopak wyjął z kieszeni pęk kluczy, otworzył celę i oświadczył:

– Gerig chce was widzieć…

*

Gerig (jak zawsze) siedział na swoim tronie, gdy złote wrota otworzyły się i do sali tronowej weszły trzy postacie – Aurin, Nataniel i złotowłosy chłopak. Ten ostatni nazywał się Irin. Był najwierniejszym poddanym Geriga i posiadał nieprzeciętną inteligencję. Przywódca Srebrnych Wilków zawsze mógł liczyć na jego dobrą radę. Gdyby nie to, że reputacja Irina stała na bardzo niskim poziomie, to właśnie jego Gerig posadziłby na tronie. No cóż, mówi się trudno i kradnie się dalej…

– Dziękuję ci, Irinie, możesz odejść – powiedział Gerig. Irin ukłonił się i wyszedł z sali tronowej. Tymczsem władca Wilczej Paszczy podniósł się z tronu i przywitał poszukiwaczy szerokim uśmiechem.

– Witajcie! Cieszę się, że was znowu widzę! – zawołał.

– Szkoda, że ja nie mogę powiedzieć tego samego o tobie – powiedział Aurin z udawanym żalem.

– Och, chyba nie będziesz się gniewał za to, że kazałem was zamknąć w lochach? To było tylko takie zabezpieczenie – Gerig wyszczerzył zęby. W przeciwieństwie do reszty Srebrnych Wilków miał zadbane uzębienie – Zapewne jesteście głodni? Zapraszam. Obiad czeka…

To powiedziawszy, wskazał kamienne podium. Poszukiwacze wybałuszyli na nie oczy… Przed tronem Geriga stały stół, na którym leżały przeróżne potrawy: pieczeń z indyka, pudding czekoladowy, piure ziemniaczane, różowiutka szynka, kawał sera, złociste bułeczki i miseczka z masłem! Jak by tego było mało, nad wszystkim górował dzban pełen wina. Zapach jedzenia wdarł się poszukiwaczom do nozdrzy i sprawił, że kiszki zagrały im marsza. Przywódca Srebrnych Wilków miał rację: byli okropnie głodni.

Gerig spoczął na tronie, nakazując poszukiwaczom, żeby zajęli krzesła, które stały po przeciwnej stronie stołu.

– Śmiało, kosztujcie. Moi kucharze sporo się namęczyli – powiedział, a potem nalał wszystkim wina do szklanych kieliszków. Aurin i Nataniel, choć pochłaniali jedzenie wzrokiem, niczego nie dotykali, bo bali się, że potrawy mogą być zatrute… Gerig wyczuł, o czym myślą, więc pierwszy wyżłopał wino i zaczął nakładać sobie po trochu jedzenia z każdego talerza. Poszukiwacze wymienili spojrzenia. Aurin skinął lekko głową i zaczęli jeść. Oczywiście brali to, czego Gerig już skosztował.

– Spokojnie, nie zamierzam was otruć, nie widzę w tym najmniejszego sensu – mruknął Gerig, patrząc z uśmiechem, jak omijają niektóre dania.

– Dziwne, bo ja widzę. Nie duży, ale zawsze… – powiedział szczerze Aurin. W końcu ktoś, kto otrułby największego poszukiwacza skarbów w Eleriorze, zyskałby nie lada sławę.

– Bez obaw, Aurinie, twoja śmierć na nic by mi się zdała. Mam co do ciebie całkiem inne plany – Gerig rzucił Aurinowi przenikliwe spojrzenie – A teraz, kiedy wszyscy się już najedliśmy, pozwólcie, że gdzieś was zabiorę.

Choć Nataniel w ogóle nie wyglądał na takiego, co by się już najadł, Gerig podniósł się z tronu.

– Nie, nie… Siedźcie – powiedział, kiedy zauważył, że poszukiwacze wstają. Potem pochylił się i dotknął czegoś, co mieściło się na tylnej stronie tronu. Ledwo to zrobił, Aurin i Nataniel usłyszeli ciche kliknięcie, a w następnej sekundzie całe podium zadrżało tak, że o mało nie pospadali z krzeseł.

– Co się dzieje? – zawołał Nataniel. Gerig wrócił na tron i zrobił wesołą minę.

– Zjeżdżamy w dół – mruknął.

Całe podium zaczęło opadać w głąb ziemi niczym wielka winda. Poszukiwacze patrzyli z rozdziawionymi gębami, jak sufit maleje powoli, aż wreszcie zamienia się w błękitny punkcik i znika w ciemności… Nie jechali długo, może jakieś trzy – cztery minuty, które jednak wystarczyły Natanielowi, żeby najeść się do syta. Otaczała ich zielona poświata, ale nie można było powiedzieć, co ją roztacza. Siedząc na swoim krześle, Aurin zastanawiał się, jakież to plany ma wobec niego Gerig – czego może chcieć władca Wilczej Paszczy od najsłynniejszego poszukiwacza skarbów? – ale im dłużej o tym myślał, tym coraz częściej dochodził do wniosku, że nie ma na to pytanie żadnej sensownej odpowiedzi…

Podczas, gdy on zastanawiał się, co chodzi po głowie przywódcy Srebrnych Wilków, ów przywódca wyobrażał sobie właśnie jego koronację… Wszyscy bandyci zbierają się w sali tronowej. Suriner, który stoi w kącie, jest wściekły. Z uszu bucha mu para, z ust wycieka ślina… Złote wrota otwierają się i do pomieszczenia wkracza Aurin. Ma na sobie purpurowy płaszcz. Przemierza kobierzec i zasiada na tronie. Nataniel podaje mu berło i złote jabłko, Irin zakłada koronę, a wszystkie Srebrne Wilki (pomijając Surinera) krzyczą „niech żyje Aurin Salvatore Valerius, władca Wilczej Paszczy! Niech żyje! Niech żyje!”. Ach, jakież to piękne… Gerig wzruszył się w duchu.

Nagle ciszę zakłócił jakiś nietypowy trzask.

– Oho, jesteśmy na miejscu – oświadczył przywódca Srebrnych Wilków. Między kamiennym podium a ścianą pojawiła się mała szpara, która w kilka sekund przeistoczyła się w okrągłe przejście. Wówczas platforma zgrzytnęła i zatrzymała się. Gerig wyszczerzył zęby.

– Proszę za mną – powiedział niczym przewodnik, który oprowadza gości po muzeum. Powstawszy z krzeseł, Aurin i Nataniel ruszyli za nim. Cała trójka przekroczyła próg okrągłego przejścia i znalazła się w niezwykłej komnacie, która miała kształt pięciokąta foremnego. Na czarnych jak kruki ścianach, płonąc szmaragdowym ogniem, wisiały pochodnie, a na środku pomieszczenia stał kamienny cokół. Aurin nie widział tutaj niczego niezwykłego, póki nie popatrzył na posadzkę. Wówczas jego serce wypełnił nieopisany zachwyt.

– To jest niesamowite – wyszeptał. Posadzka (jeśli w ogóle można było ją tak nazwać) wyglądała zupełnie jak nocne niebo – w aksamitnej czerni zatopione były złociste komety, srebrzyste księżyce i kolorowe gwiazdy… Najwspanialsze było to, że wszystko się poruszało! – ciała niebieskie przepływały z jednego miejsca na drugie, jakby znajdowały się wewnątrz jakiegoś jeziora.

– Wiedziałem, że ci się spodoba – powiedział Gerig z łagodnym uśmiechem. Aurin wstrzymał oddech, uniósł stopę i postawił ją na niebie. Okazało się, że jest ono zamknięte pod grubą warstwą szkła.

– A ja myślałem, że fintiri to twój największy skarb – mruknął, odrywając spojrzenie od firmamentu i kierując je na przywódcę Srebrnych Wilków.

– I miałeś rację. To, co tu widzisz, to tylko magiczna sztuczka, zwyczajna iluzja. Fintiri jest i będzie moim największym skarbem… Największym ale nie jedynym, ma się rozumieć – Gerig uśmiechnął się tajemniczo i podszedł do kamiennego cokołu, który stał na środku gwiezdnej podłogi. Aurin, zastanawiając się, co przywódca Srebrnych Wilków miał na myśli, zrobił to samo. Stąpając po gwiezdnej podłodze, patrzył, jak gwiazdy uskakują przed jego stopami, jakby się bały, że zostaną zdeptane. Jego uwadze nie uszło też, że szkło jest ponaznaczane srebrnymi liniami, które układają się w przedziwne, geometryczne wzory. Przy wejściu do pomieszczenia pozostał jedynie Nataniel…

Cokół zrobiony był z czarnego kamienia, tak samo jak ściany i sufit. Miał trójkątny kształt. Każdą z jego trzech ścianek zdobiła srebrna płaskorzeźba, przedstawiająca małą czaszkę. Przypatrzywszy się im, Aurin stwierdził, że nie są przerażające. Były wykonane jakby od niechcenia – prosto i niedokładnie.

– Do czego służy ten cokół? – spytał. Gerig poklepał cokół dłonią.

– To mechanizm, który zarządza tym pomieszczeniem – odparł.

– Mechanizm? Jak on działa?

– Pozwól, że ci zademonstruje… – Gerig nacisnął jedną z srebrnych czaszek. Ta zagłębiła się wewnątrz cokołu z cichym kliknięciem.

– Natanielu Nikehorn, podejdź do nas! – zawołał. Nataniel otrząsnął się z zadumy, w jaką wprawiła go gwiezdna posadzka, i podszedł cokołu. Jak tylko to zrobił, całe pomieszczenie wypełniło się metalicznymi dźwiękami. Aurin zamarł w bezruchu, spodziewając się czegoś naprawdę niesamowitego.

Nie przeliczył się, bo oto gwiezdna podłoga zaczęła się poruszać! Najpierw rozłamywała się w miejscach, w których przecinały ją srebrne linie, a potem składała się, przybierając coraz to nowsze formy. Pod koniec procesu uformowała się w schody, które opadały spiralą na dotychczas ukryty poziom komnaty.

Aurin i Nataniel stali razem z Gerigiem obok cokołu, wokół którego pozostała mała część posadzki. Spojrzawszy w dół, obaj wydali zduszony okrzyk… Wprawdzie nie było tam gwiezdnego szkła, tylko zwykły kamień, ale za to brzegi pomieszczenia były wypełnione skarbami – w potężnych skrzyniach błyszczały całe góry nukli, biżuterii, klejnotów, diamentów i kryształów… Jednakże nic nie świeciło się tak, jak oczy świeciły się poszukiwaczom. Aurin i Nataniel byli zachwyceni, nigdy wcześniej nie widzieli tylu skarbów. Patrząc na nie, uświadomili sobie, że są w skarbcu Wilczej Paszczy…

– Niesamowity widok, prawda? – spytał Gerig, uważnie przyglądając się swoim gościom – Aż dech zapiera w piersiach.

Żaden z poszukiwaczy nie odpowiedział, gdyż obaj byli zapatrzeni w skarby. Nagle Aurin zauważył coś dziwnego – środek ukrytego poziomu był pusty, podłogę w tym miejscu przecinały srebrne linie. Poszukiwacz od razu popatrzył na kamienny cokół i szybko domyślił się, do czego służą pozostałe czaszki.

Gerig uśmiechnął się tylko, gdy Aurin rzucił się w stronę cokołu i zaczął naciskać wszystkie płaskorzeźby. Pomieszczenie wypełniło się metalicznymi dźwiękami i podłoga ukrytego poziomu zaczęła się składać tak samo, jak działo się to z jej gwiezdną poprzedniczką. Aurin, Nataniel i Gerig ujrzeli jeszcze dwa ukryte poziomy – oba były wypełnione skarbami!

– Czteropoziomowa sala: trzy poziomy wypełnione skarbami, jeden ozdobiony gwiezdnym szkłem – oto Skarbiec Firi Girung! – zawołał Gerig, rozłożywszy szeroko dłonie. Aurin otrząsnął się z zachwytu, w jaki wprawił go widok. Jego mózg powoli zaczął pracować. Miejsce oszołomienia zastąpiły myśli. Poszukiwacz zaczął się zastanawiać, dlaczego przywódca Srebrnych Wilków go tu przyprowadził… Czego ode mnie chcesz, władco Wilczej Paszczy, po co kusisz mnie tymi skarbami? Przecież to nie ma najmniejszego sensu!

Nataniel zaczął schodzić po schodach, które wiły się przez środek każdego poziomu. Sądząc po jego minie, wciąż był oszołomiony widokiem tylu skarbów. Aurin przyglądał się mu przez chwilę, a potem odwrócił się do przywódcy Srebrnych Wilków i spytał:

– Dlaczego nas tu zabrałeś?

Gerig wyszczerzył zęby.

– Widzę, że od razu przechodzisz do sedna sprawy… No cóż, Aurinie, zabrałem cię tutaj z jednego powodu.

Urwał, obrzucił skarby krótkim spojrzeniem i wziąwszy głęboki oddech, rzekł:

– Chcę, żebyś został królem Wilczej Paszczy…

*

Odil patrzył przez kraty, jak poszukiwacze i Irin znikają na schodach. Wreszcie trochę spokoju, pomyślał. Miał już serdecznie dosyć tych wypytywań, które urządzał mu Aurin. Odpowiadał na nie tylko dlatego, bo bał się tego całego Nataniela. Teraz, gdy obaj ulotnili się razem z Irinem, mógł w końcu odpocząć. Położył się na chłodnej podłodze, założył ręce pod głowę i odetchnął głęboko. Nagle przypomniał sobie o Surinerze… Na samą myśl o tym, co zrobi mu ten zawszony bandyta, Odil dostawał gęsiej skórki. Oczami wyobraźni widział już łoże, z którego wystają żelazne kolce, wannę, którą wypełniają rozżarzone węgla, i szubienicę, pod którą szaleją płomienie… Gdy tak rozmyślał o tych wszystkich torturach, coś przysłoniło światło, które przelewało się przez kratę. Odil przechylił głowę, popatrzył na wyjście z celi i serce zamarło w nim z przerażenia…

Za kratą stał Suriner.

– I jak, Odilku? Gotowy na spłacenie długu? – spytał bandyta, uśmiechając się złowieszczo.

– Ni-nie – wyjąkał Odil. Suriner zignorował go, otworzywszy kratę.

– No to wychodź – wycharczał. Odil wpadł na pomysł, żeby trzasnąć go w łeb i uciekać, ale gdy zauważył, że przy schodach stoją dwaj mięśniacy, szybko się rozmyślił. Zrobiwszy minę pokutnika, wyszedł z celi i poczłapał za Surinerem i jego bandziorami. Wszyscy czterej opuścili lochy…

Nie śpiesząc się, przemierzali tunele oraz jaskinie… Smród i zaduch, które tam panowały, nie przeszkadzały Odilowi. Był zbyt przerażony, żeby zwracać na nie uwagę. Znał wyobraźnię Surinera i wiedział, że to, co wymyślił bandyta – cokolwiek by to nie było – będzie straszne… Z każdym metrem, który oddalał go od lochów, Odil robił się coraz bledszy, a przed oczami migały mu coraz to straszliwsze tortury. Przeczuwał, że jego koniec nadchodzi. W mordę gnoma, ja nie mogę zdechnąć, myślał, jestem za młody na umieranie! Mam marzenia, chciałem zostać królem złodziei i założyć swój własny burdelik, tak jak moja mamusia… Och, Burdelmamo!

Suriner pchnął jakieś drewniane drzwi i Odil ujrzał przedziwną grotę. Znał ją – to była jadalnia, ale coś się tutaj zmieniło… Zazwyczaj całe pomieszczenie było pozastawiane długimi stołami, przy których bandyci spożywali posiłki. Jednakże teraz był tu wielki krąg ułożony z beczek i skrzynek, wokół którego siedział chyba cały klan Srebrnych Wilków!

– Witaj, Odilku, na mojej arenie! – zagrzmiał Suriner.

*

– ŻE CO?! – zawołał Aurin.

To było dla niego za dużo jak na jeden dzień. Prawdę powiedziawszy, dziwił się sobie, że jeszcze nie zemdlał. Najpierw gwiezdne szkło, potem skarbiec Firi Girung, a teraz ta nadzwyczajna propozycja…

– Chcę, żebyś został królem Firi Girung – powtórzył Gerig. Aurin zachwiał się i byłby upadł, gdyby w ostatniej chwili nie złapał się kamiennego cokołu. Jego wyobraźnia zaczęła szaleć… Zobaczył siebie siedzącego na złotym tronie i wydającego wszystkim rozkazy. Gdyby został królem Wilczej Paszczy, miałby wielką władzę, rządziłby całym klanem Srebrnych Wilków tak, jakby mu się tylko podobało, a fintiri, gwiezdne szkło i skarbiec – to wszystko byłoby jego! On, najsłynniejszy poszukiwacz skarbów, jako król Firi Girung… i sterta pergaminów u jego boku.

Nagle Aurin przypomniał sobie, ile pracy miał Gerig, gdy po raz pierwszy się spotkali, i cały czar bycia królem prysł. Co z tego, że zostanie władcą Wilczej Paszczy, skoro każdego dnia będzie musiał czytać jakieś pergaminy, planować kradzieże i utrzymywać porządek w klanie… Każdy król musi wypełniać masę obowiązków, a pławienie się w luksusie i sławie jest tylko małym umileniem tej ciężkiej pracy. Aurin uświadomił sobie, że jeśli przystanie na propozycję Geriga, nie będzie już mógł podróżować po świecie, utraci swobodę, prywatność oraz wolność… wolność, którą tak bardzo sobie ukochał. O nie, pomyślał, nigdy nie zostanę władcą Wilczej Paszczy! Jestem Aurin Salvatore Valerius, najsłynniejszy poszukiwacz skarbów w całym Narianie! Za nic nie sprzedam swojej wolności!

Ogień błysnął w oczach Aurina, ale na całe szczęście Gerig tego nie zauważył.

– Dlaczego chcesz, żebym zostałem królem Wilczej Paszczy? – spytał ten pierwszy. Przywódca Srebrnych Wilków położył mu dłoń na ramieniu, uśmiechnął się dobrodusznie i rzekł:

– Widzisz, Aurinie… ja jestem już bardzo stary. Wiem, że na to nie wyglądam, ale czuję w głębi duszy, że z dnia na dzień coraz bardziej zbliżam się ku śmierci. Po mnie tron Wilczej Paszczy miał przypaść Surinerowi, ale chyba zgodzisz się ze mną, że Suriner nie nadaje się na króla. Jest zbyt porywczy i nierozgarnięty. Dlatego już od dłuższego czasu szukam kogoś, kto mógłby go zastąpić, kogoś kto miałby więcej charyzmy i oleju w głowie… No i znalazłem ciebie.

Gerig wyszczerzył zęby.

– Chcesz mi powiedzieć, że tylko ja nadaje się na króla Firi Girung? Że tylko ja mam na tyle oleju w łbie, żeby rządzić klanem Srebrnych Wilków? – zdziwił się Aurin – Gdzieś ty szukał tych kandydatów, pod łóżkiem?

– Żeby rządzić Wilczą Paszczą, nie wystarczy sam intelekt – odparł Gerig – Potrzebna jest również odpowiednia reputacja. Wyobrażasz sobie, że na tronie zasiada nikomu nie znany mężczyzna? Cały klan zacząłby się buntować, nikt nie słuchałby takiego króla. Suriner domagałby się władzy i na pewno wielu by go poparło. To byłaby tragedia…

– Ach – Aurina olśniło – Ale każdy będzie słuchał najsłynniejszego poszukiwacza skarbów, prawda? Kto by się tam przejmował synem poprzedniego władcy, gdy tron obejmuje sam Aurin Valerius.

– Dokładnie – rzekł Gerig – Ty, Aurinie, masz nieprzeciętną inteligencję i budzisz strach nawet pośród bandytów. Byłbyś idealnym królem Wilczej Paszczy, choć obaj wiemy, że nigdy nie skrzywdziłbyś kogoś niewinnego.

Twarz Aurin wydłużyła się w zdumieniu.

– Skąd wiesz, że nie jestem bandytą? – spytał. Gerig przygładził swoją kozią bródkę.

– Oczy to zwierciadła duszy, Aurinie. Twoje zdradziły cię od razu – odparł. Poszukiwacz poczuł nagłą chęć, żeby popatrzeć sobie w oczy.

– Jesteś bardzo spostrzegawczy – oświadczył, obdarzywszy przywódcę Srebrnych Wilków spojrzeniem pełnym szacunku.

– W końcu jestem królem Wilczej Paszczy – Gerig po raz kolejny pokazał swoje zęby. Aurin przyklęknął na ziemi i przejechał dłonią po gwiezdnym szkle, patrząc z podziwem, jak gwiazdy i komety podążają za jego palcami.

– Podsumujmy – rzekł po chwili – Tak więc oferujesz mi te wszystkie skarby – złoto, klejnoty, gwiezdne szkło i kryształ szczęścia – w zamian żądając jedynie, żebym objął tron Wilczej Paszczy?

Gerig skinął głową.

 

– Musisz naprawdę kochać ten klan – stwierdził Aurin. Przywódca Srebrnych Wilków roześmiał się.

– Tak, masz rację, kocham go… i mam nadzieję, że ty również go pokochasz – rzekł. Aurin wyprostował się.

– Załóżmy, że nie skorzystam z twojej propozycji… Co się wtedy stanie?

– Hm… – Gerig zaczął udawać, że się zastanawia – Powiem tak… Jeszcze nikt, kto nie jest bandytą, nie opuścił Firi Girung żywy.

– No tak, bardzo obrazująca odpowiedź – Aurin uśmiechnął się sztucznie – A teraz załóżmy, że zgodzę się zostać twoim następcą.

– Wówczas – odparł Gerig – dostaniesz lokum w Wilczej Paszczy oraz dwóch strażników, którzy będą pilnowali, żeby nic ci się nie stało…

– …i żebym nie uciekł – wtrącił Aurin. Przywódca Srebrnych Wilków obdarzył go miły uśmiechem.

– Strażnicy będą przy tobie, póki starość nie przygwoździ mnie do łoża. Przed śmiercią oficjalnie ogłoszę, że jesteś moim następcą. Wtedy będziesz mógł robić wszystko, czego tylko będziesz chciał.

– A jeśli będę chciał opuścić Firi Girung?

– Jeśli będziesz chciał opuścić Firi Girung, sądzę, że spróbujesz to zrobić dużo wcześniej. Może jestem stary, ale zapewniam cię, że zostało mi jeszcze kilka ładnych lat życia.

Zamilkli na moment, wpatrując się w góry skarbów, które wypełniały skarbiec. Prawdę powiedziawszy, Aurin nie zastanawiał się, czy przyjąć propozycję Geriga. Podjął już decyzję – zamierzał uciec! Żeby to zrobić, potrzebował jednak złodzieja, a żeby się z nim zobaczyć, musiał wrócić do celi, co z kolei oznaczało, że nie może udzielić Gerigowi jednoznacznej odpowiedzi… Jeżeli powiem mu, że się zgadzam, odeśle mnie do lokum w towarzystwie dwóch mięśniaków, jak powiem, że nie, to niewiele ze mnie zostanie… Co zrobić, żeby odesłał mnie do celi? Aby zyskać na czasie i jeszcze pomyśleć, Aurin spytał:

– A co Suriner myśli o twoich planach?

Twarz Geriga wykrzywił cwaniacki uśmieszek.

– Suriner nic o nich nie wie… Gdyby wiedział, byłbyś już ofiarą „nieszczęśliwego wypadku” – mruknął przywódca Srebrnych Wilków. Aurin zrozumiał.

– Ale prędzej czy później Suriner odkryje, jakie masz zamiary… Co wtedy będzie?

– Och, nie bój się Aurinie… Do tego czasu postaram się, żeby Suriner sam uległ jakiemuś „nieszczęśliwemu wypadkowi”.

To rzekłszy, Gerig uśmiechnął się znacząco. Aurin poczuł dreszcze.

– Zabijesz własnego syna dla dobra klanu? – spytał z obrzydzeniem.

– Nie używajmy takich wielkich słów, Aurinie – Gerig poklepał go po ramieniu – Widzisz, dla mnie wszystkie Srebrne Wilki są dziećmi. Myślę, że jedno z nich może się poświęcić dla reszty… Wiem, że jestem bezlitosny, ale w końcu jestem władcą Wilczej Paszczy, czego się po mnie spodziewałeś?

Aurin uznał za stosowne nie odpowiadać, choć uważał, że „bezlitosny” to za mało powiedziane. Kiedy tak rozmyślał nad okrucieństwem Geriga, na szczycie schodów pojawił się Nataniel – ciągle wyglądał na oszołomionego i najwyraźniej nic nie słyszał z całej rozmowy między Aurinem a przywódcą Srebrnych Wilków.

– A co będzie z Natanielem? – wyszeptał Aurin tak, że tylko Gerig go dosłyszał.

– Jeśli zostaniesz moim następcą, sam zadecydujesz o jego losie – odparł Gerig. Aurin westchnął głęboko.

– Muszę się zastanowić – oświadczył po chwili.

– Zastanowić? – zdziwił się Gerig.

– Tak – potwierdził Aurin – Potrzebuję czasu, żeby to wszystko ogarnąć. Jutro… jutro rano dam ci odpowiedź.

Gerig popatrzył na niego tak, jakby chciał przeczytać jego myśli (dlatego Aurin starał się o niczym nie myśleć). Po chwili przywódca Srebrnych Wilków uśmiechnął się i powiedział:

– A więc dobrze, niech się dzieje wola twoja, Aurinie Salvatore Valerius… Daje ci całą noc. Mam nadzieję, że podejmiesz właściwą decyzję.

A ja mam nadzieję, że już taką decyzję podjąłem, pomyślał Aurin.

 

Rozdział 6

Wielka Ucieczka

Nareszcie na miejscu…

Aurin odetchnął głęboko, gdy zobaczył schody, które prowadziły do lochów. Może cela nie była tak przytulna, jak reszta Firi Girung, ale przynajmniej tutaj tak nie cuchnęło… Odprowadzał ich ten chłopak, Irin. Gdy zaczęli schodzić po schodach, Aurin przyjrzał się mu i zapytał:

– Nie boisz się, że damy ci w łeb i uciekniemy?

– Nie – odpowiedział sucho Irin.

– Dlaczego? – zdumiał się poszukiwacz.

– Bo ucieczka nie wyszłaby wam na dobre – odparł chłopak. Aurin zaśmiał się w duchu, a później zaczął się zastanawiać, czy Gerig aby przypadkiem nie zdradził Irinowi swoich planów.

Żelazna krata trzasnęła, Irin odszedł, a poszukiwacze zostali sami w swojej celi.

– To… to jest niesamowite – mruknął Nataniel. Oczy błyszczały mu się tak, jakby wciąż patrzył na olbrzymie góry skarbów. Najwyraźniej nie przestał jeszcze myśleć o skarbcu Wilczej Paszczy.

– Natanielu, o czym ty mówisz? – Aurin popatrzył na przyjaciela ze zdumieniem – Przecież opuściliśmy już skarbiec… Hej, Natanielu, wróć do żywych!

Pstryknął mu palcami przed nosem, ale Nataniel nie zareagował – wyglądał tak, jakby ktoś zamienił mu mózg na wielki i lśniący… kawałek złota.

– Natanielu, ocknij się… Ocknij się, albo cię walnę! – zagroził Aurin – Natanielu, mieliśmy uciekać!

I na słowo „uciekać” Nataniel ożył.

– Aurinie, przecież my mieliśmy stąd uciekać! – zawołał. Aurin spojrzał wymownie na sufit.

– Tak, mieliśmy – powtórzył – Ale nie uciekniemy bez Odila… A on, jak widać, gdzieś zniknął.

Odila nie było, kiedy wrócili do celi. Aurin bał się, że Suriner coś mu zrobił i złodziej już do nich nie wróci, przez co cały plan legnąłby w gruzach… Złodziej miał pełnić kluczową rolę w ucieczce. Bez niego byliby zgubieni…

Wtem z oddali nadbiegły jakieś głosy – ktoś śpiewał, śmiał się i wiwatował. Poszukiwacze podeszli do kraty i chwilę później zobaczyli bandę Srebrnych Wilków, która zaczęła się wsypywać się do lochów – wszyscy trzymali kufle, robili toasty i wrzeszczeli:

– To był wspaniały pokaz, Odilu! Czegoś takiego to się po tobie nie spodziewałem!

– Kto by pomyślał, że z Odila taki wojak?!

– Wznieśmy kolejny toast za naszego Odila!

– ZA ODILA! – zagrzmiało kilkadziesiąt głosów. Poszukiwacze wymienili zdumione spojrzenia, a potem usłyszeli samego złodzieja:

– Chłopaki… przestańcie, bo się zarumienię! To naprawdę nie było takie trudne, każdy z was pokonałby tych buraków…

Srebrne Wilki wybuchły śmiechem.

– Nie bądź taki skromny, Odilu – zawołał jeden – walczyłeś naprawdę świetnie i trzeba przyznać, że kiedy z nimi skończyłeś, rzeczywiście wyglądali jak buraki… kiszone, dodałbym.

Cała banda znów zarechotała, a gdy zbliżyła się do celi, poszukiwacze zauważyli Odila, który był w samym środku tego zbiorowiska, popijając piwo i szczerząc zęby. Aurin dostrzegł również Surinera, który trzymał się z boku. Wyglądał na wściekłego: pięści zaciskał tak mocno, że kostki mu zbielały, a twarz miał czerwoną niczym buraki, o których mówili bandyci. Aurin przeczuwał, że bandyta za chwilę wybuchnie… Krótka była ta chwila.

– ZAMKNĄĆ SIĘ, IDOCI, ZAMKNĄĆ SIĘ! TO MÓJ WIĘZIEŃ, A NIE JAKIŚ GALDIATOR! JEMU SIĘ NIE GRATULUJE, BO WYGRAŁ WALKĘ! TO TYLKO NIEWOLNIK! MÓJ NIEWOLNIK! NIE MA NAWET PRAWA SIĘ WYSIAKAĆ BEZ MOJEGO POZWOLENIA! ZABRANIAM SKŁADAĆ MU OKLASKI I TOASTY ROBIĆ NA JEGO CZEŚĆ! TO NIC NIE ZNACZĄCY ŚMIEĆ, ROBAK, GLIZDA!

Suriner otworzył celę i wyszarpnął Odila z tłumu.

– WRACAJ DO SWOJEJ NORY! – ryknął, sprzedając mu porządnego kopniaka między pośladki. Odil wrzasnął „ŁAAA!”, przeleciał przez całą długość celi i rąbnął w ścianę naprzeciw wyjścia. Suriner zatrzasnął kratę i przytknąwszy twarz do prętów, wysyczał:

– Na twoim miejscu, Odilu, modliłbym się, żeby zdechnąć w tej celi przed jutrzejszym dniem!

Odil, gładząc się po głowie i zadku, spytał z trwogą w głosie:

– A czemuż to, w mordę gnoma?

– Bo wolałbym tu zgnić, niż wylądować w brzuchu jakiegoś wilka – warknął Suriner, a Odil momentalnie zbladł – tak, Odilu, prawdziwego wilka! Choćby mnie ze skóry obdarto, choćby mi oczy ogniem wypalono, to i tak złapię kilka tych bestii i przyprowadzę je na jutrzejszy pokaz! Ciekawe, co takiego bandyci będą wołać po tej walce?! Odil, pogromca wilków, czy wilki, smakosze Odila?! DO ZOBACZENIA NA ARENIE, GLIZDO!

To powiedziawszy, Suriner opuścił lochy. Reszta bandytów zrobiła przerażone miny i podreptała za nim… Gdy loch opustoszał, Aurin i Nataniel popatrzyli na Odila – złodziej miał taką minę, jakby miał się zaraz popłakać.

– Słyszeliście, co powiedział? WILKI! Przyprowadzi na arenę prawdziwe WILKI! – wychlipał.

– Spokojnie, Odilu. Nie musisz się tym martwić, wszystko będzie dobrze – rzekł Aurin, obdarzywszy złodzieja radosnym uśmiechem. Odil pokręcił głową.

– Nie, w mordę gnoma – rzekł z rozpaczą – Nic nie będzie dobrze…

*

Pomarańczowa łuna znikła za horyzontem, pozostawiając niebo w czerni. Gwiazdy zaczęły się pojawiać jedna po drugiej. Zza wielkiej chmury wyłonił się księżyc. Srebrne światło zalało porośnięte lasem góry. Wiatr strącał liście z drzew i zrzucał je na ziemie, przygotowując wszystko do nadejścia zimy. W oddali rozległo się wycie wilka… Raviel siedział na grzbiecie swojej wiwery, która odpoczywała na jednym z górskich szczytów. Siedział tam i myślał, a jego lodowa twarz zwrócony była w stronę księżyca…

Nie mógł sobie pozwolić na kolejną porażkę. Choć jego pani nie okazała gniewu, tylko nakazała im dalsze poszukiwania, nie mógł jej znowu zawieść. Czuł jej rozczarowanie i smutek, gdy powiedział, że zgubili elfów. Myśl o tym doprowadzała go to do szału. Jak mógł sprawić jej taki zawód, tej, która tyle dla niego zrobiła?! Nie zasłużyła na to! Ona jedna powinna dostać różdżkę i to on musi dostarczyć jej ten skarb! Raviel był wściekły, rozgoryczony i… bezsilny. Jego moc na nic się zdała, bo ci dwaj po prostu zniknęli! Czuł, jak złość napełnia każdą cząstkę jego ciała, jak wibruje w kryształach lodu i zamraża powietrze… Jak śmieli ukraść Tęczę, która należała się tylko i wyłącznie jego pani! Ci prymitywni złodzieje, którzy nie mają o niczym pojęcia! Zasługują na śmierć za to, że wmieszali się w dzieło jego pani!… W myślach dziękował jej, że powierzyła mu swoją wiedzę, że dała mu swoją moc… Że uczyniła go kimś wyjątkowym. Jego pani, wybawicielka i przewodniczka… Raviel przypomniał sobie, jak był kiedyś małym dzieckiem, zwykłym, nic niewartym elfem. Dał się porwać wspomnieniom…

To była niespełna dwanaście lat temu. Razem z siostrą i rodzicami jechał przez las Bringham, gdy napadła ich grupa elfów. Nie potrafił powiedzieć, czy byli to bandyci, czy wrogowie jego ojca… Zapamiętał jedynie chaos, ogień i krzyki… Kareta płonęła, ciała jego rodziców były rozciągnięte na ziemi… martwe, wokół przemykały upiorne sylwetki morderców. Siostra chwyciła go za rękę i pociągnęła w głąb lasu. Uciekali jak najdalej od krwi, od rozpaczy. Mieli wrażenie, że za każdym drzewem czai się potwór. Las przypominał ocean strachu i niepewności… Szelest wiatru, który trąca liście, szmer wody, która płynie między kamieniami, trzask gałązki, na którą nadepnęła jakaś sarna – to wszystko zwiastowało śmierć. Bali się tego, bali się ciemności. Bali się, póki nie ujrzeli Jej…

Stała między drzewami, a wyglądała jak anioł – jej szaty powiewały delikatnie, choć nie było wiatru, włosy okrywały twarz i spływały na ramiona, skrzydła promieniowały niepojętą, ognistą aurą. Uratowała ich przed śmiercią, przepędziła strach i… podziękowała bandytom. Do dzisiaj pamiętał ich krzyki… Nie był jej wdzięczny za to, że zemściła się na mordercach, że go ocaliła. Wówczas jego życie nie było wiele warte. To ona uczyniła je cennym, dała mu cel…

Teraz, wpatrując się w księżyc, Raviel pomyślał, że zrobiłby dla niej wszystko…

– Znajdę tych elfów, moja pani – wyszeptał w stronę gwiazd – Znajdę ich, odbiorę im Tęczę, a potem… Potem zabiję ich wszystkich!

*

– Wszystko będzie dobrze, Odilu – powtórzył Aurin – Mam pewien plan. Jeżeli się powiedzie, jeszcze dzisiaj cała nasza trójka będzie wolna.

– Jak chcesz to zrobić? – bąknął Odil. Aurin chrząknął.

– Najpierw poczekamy, aż Srebrne Wilki położą się spać… Potem wymkniemy się z celi, a wtedy ty, Odilu, zaprowadzisz nas najmniej uczęszczanymi tunelami do komnaty Geriga. Stamtąd przedostaniemy się do skarbca i zabierzemy z niego swoje rzeczy, choć nie jestem pewien, czy Gerig je tam trzyma… Równie dobrze mógł je oddać bandytom.

– Są tam – wtrącił Nataniel. Aurin spojrzał na niego ze zdumieniem

– Skąd wiesz? – spytał.

– Widziałem je, kiedy oglądałem skarbiec – odparł Nataniel – Leżały koło jednej ze skrzyń.

Aurin uśmiechnął się.

– Wspaniale – rzekł – Tak więc odzyskamy je, a później wrócimy do sali tronowej i zdejmiemy fintiri z sufitu…

– A jednak! – wykrzyknął radośnie Nataniel – Jednak chcesz go ukraść!

– Tak – odparł Aurin – Ze szczęściem, które niesie fintiri, Gerig na pewno nas złapie. Dlatego musimy zabrać mu kryształ, żeby ucieczka zakończyła się sukcesem – proste, logiczne rozumowanie.

– Logiczne rozumowanie, tak? – Nataniel wyszczerzył zęby – A korzyści materialne?

– Korzyści materialne to sprawa mniej ważna, Natanielu – odparł poważnie Aurin, choć po jego twarzy przemknął cwaniacki uśmieszek.

– Oczywiście – Nataniel zachichotał – Dobra, to co będzie, jak już zwędzimy kryształ szczęścia?

– Wówczas nasz drogi Odil zaprowadzi nas do najrzadziej używanego wyjścia z Firi Girung. Oczywiście wyjście na pewno będzie pilnowane, ale… w końcu jest nas trzech i zaatakujemy z zaskoczenia, powinniśmy obezwładnić strażników i wyjść na zewnątrz. Jak sądzisz, Odilu, dasz radę kilku starym kolegom? Z tego, co wywrzaskiwał Suriner i twoi nowi fani, słyszałem, że dałeś dzisiaj niezły pokaz na jakiejś arenie, prawda?

Odil prychnął. Aurin dopiero teraz zauważył, że złodziej gapi się na nich jak na dwójkę wariatów.

– Prawda! Pewnie, że prawda, w mordę gnoma! – zadrwił – Prawdą jest również, że zupełnie wam odbiło!

– Coś ci nie pasuje? – warknął Nataniel. Odil znów prychnął.

– Oczywiście, że coś mi nie pasuje. Przecież wam zupełnie przyćmiło mózgownice! Chcecie uciec z Wilczej Paszczy!

– A co w tym złego? – spytał Aurin.

– Złego? ZŁEGO?! Nie, no pewnie! W tym nie ma absolutnie nic złego oprócz tego, że z Firi Girung można uciec tylko, jak się jest TRUPEM! I tutaj nie ma żadnego najrzadziej używanego wyjścia! Jest tylko jedno, główne, strzeżone dzień i noc przez całe bandy Srebrnych Wilków! Do tego trzeba znać hasło, żeby je otworzyć, a jak się go nie zna, to się siedzi w środku i koniec! Stąd nie można się wydostać!

– Chcesz mi powiedzieć, że nie ma innego wejścia? Że, jeśli na przykład wybuchnie pożar i główne wrota zostaną zablokowane, wszyscy, którzy są w środku, mają przechlapane?

– TAK! – wrzasnął Odil, ale po chwili zrobił zamyśloną minę i dodał:

– No… to znaczy… jest coś jeszcze.

– Wiedziałem! – Aurin uśmiechnął się tryumfalnie – Mów, Odilu, mów.

– Jest takie przejście… znaczy się wielki otwór w spiżarni, coś w rodzaju olbrzymiego okna. Za tym otworem jest wodospad. Jak się przejdzie przez wodospad, to wychodzi się z Firi Girung…

– Brzmi całkiem nieźle – stwierdził Nataniel. Odil zrobił oburzoną minę.

– Nieźle?! – zawołał – To wejście leży kilkadziesiąt stóp nad ziemią! Żeby wyjść z Firi Girung, musimy skoczyć z niesamowitej wysokości!

– Możemy spróbować – odparł spokojnie Aurin. Nataniel przytaknął. Odil wytrzeszczył na nich oczy.

– Kompletnie wam odbiło! WSZYSCY, W MORDĘ GNOMA, ZGINIEMY!

– Tobie to akurat nie powinno robić żadnej różnicy – warknął Nataniel. Odil pobladł, a przed oczami śmignęło mu kilka wielkich wilków.

– Dobra, wygrałeś… Kiedy uciekamy?

Aurin uśmiechnął się.

– Tak, jak już wspomniałem. Kiedy wszyscy bandyci położą się do łóżek, co, jak mniemam, dzieje się właśnie teraz…

*

Pogrążając się w rozmyślaniach o swojej misji, Raviel nie zauważył czarnej sowy, która kilka razy okrążyła szczyt, a później zanurkowała w kierunku doliny. Nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi, choć gdyby wiedział, kim ona naprawdę jest, z pewnością by się nią zainteresował…

Sowa minęła kilka sosen i wylądowała na gałęzi wielkiego buku, wpatrując się w ciemność, która zalegała między drzewami. Po chwili jej oczy zabłysły, bo z ciemności wyłonił się starszy mężczyzna. Miał niebieskie włosy, krótki zarost i niesamowite, złote oczy, które zdawały się lśnić w ciemności niczym ślepia kota. Nosił karmazynowy płaszcz i kare szaty, na których połyskiwał złoty haft. Czas jakiś rozglądał się wokół, a gdy zobaczył sowę, zawołał z uśmiechem:

– Jesteś już! Myślałem, że się spóźnisz… Jakie nowiny?

Ptaszysko zleciało z drzewa i usiadło na szczycie głazu, który znajdował się kilka stóp od mężczyzny.

– Nienajlepsze, Velnardzie – odparła cicho – Zgubiłam elfów. Nie ma ich w pobliżu, zupełnie jakby rozpłynęli się w powietrzu. Myślałam, że lodowi jeźdźcy mnie do nich doprowadzą, lecz oni też stracili ich z oczu. Latają tylko tam i z powrotem, wypatrując elfów między górami. Kompletnie nie wiedzą, gdzie są ci dwaj.

Velnard w ogóle nie zdziwił się tym, że sowa potrafi mówić, za to bardzo przejął się jej słowami.

– Jak to? Chcesz mi powiedzieć, że lodowi jeźdźcy zgubili własnych sojuszników?

– Na to wygląda – powiedziała sowa, a po chwili dodała z wahaniem – Jeśli to w ogóle są ich sojusznicy…

– Och, Eliano – Velnard wywrócił wymownie oczami – Przecież już to omawialiśmy.

– Wiem, ale co będzie, jeśli się mylisz, Velnardzie? Może ci dwaj wcale jej nie służą? Może to są po prostu dwa zwyczajne elfy.

– Żaden zwyczajny elf nie odnalazłby Tęczy, Eliano. Była strzeżona przez potężne klątwy.

– Velnardzie, nałożyłeś te klątwy ponad tysiąc siedemset lat temu… Przez ten czas mogły już stracić swą moc. Może oni po prostu zwiedzali ruiny i znaleźli różdżkę przez przypadek, może to nawet poszukiwacze skarbów? Widziałam jednego z bliska. Mówił do mnie, był bardzo miły. Nie wyglądał na kogoś, kto mógłby jej służyć…

– Wygląd może mylić, Eliano! – zagrzmiał Velnard – Ty jedna powinnaś coś o tym wiedzieć!

Powietrze zadrżało tak, jakby rozpalono je ogniem, a potem wszystko spowił gęsty, czarny dym, który przypominał burzową chmurę… Sowa znikła, a przed Velnardem pojawiła się niezwykła dziewczyna. Miała cerę bladą jak śnieg o poranku i włosy czarne niczym krucze pióra. Jej postać zdobiły potężne, nietoperze skrzydła, a jej szaty były ciemniejsze od nocnego nieba… Dziewczyna była w miarę ładna, choć smutna.

– Wiem to, Vavianie Ranier Everist – wyszeptała cicho, lecz surowo – Ale najwidoczniej wciąż jestem na tyle głupia, żeby ufać swojemu sercu.

Po jej śnieżnobiałym policzku spłynęła kryształowa łza… Gdy Velnard to zauważył, na jego twarzy wymalowała się skrucha.

– Przepraszam. Nie powinienem był tego mówić – rzekł. Eliana otarła łzę, a potem odwróciła się do niego plecami i utkwiła spojrzenie w gwiazdach.

– Więc co teraz zrobimy? – spytała po chwili. Velnard wziął głęboki oddech.

– Musisz dalej obserwować lodowych jeźdźców. Prędzej czy później ktoś z was powinien wpaść na trop tych elfów. Jeśli ich znajdziesz, to postaraj się jakoś dowiedzieć, kim są i jak udało im się odnaleźć Tęczę. Gdyby okazało się, że to dwa zwykłe elfy (w co, oczywiście, bardzo wątpię), wówczas postaraj się, żeby jak najszybciej dostali się do Difer, Miasta Śpiewających Grot.

– Jak mam to zrobić? – szepnęła Eliana, nie odrywając oczu od gwiazd.

– Nie wiem. Zdaje się na twoją zaradność. Na pewno coś wymyślisz – odparł Velnard – Jeśli jednak odkryjesz, że nasi dwaj podróżnicy to jej słudzy… Wówczas pozostanie nam tylko jedno wyjście… Będziemy musieli z nimi walczyć, Eliano.

Eliana zwróciła na niego swoje spojrzenie i uśmiechnęła się smutno.

– A więc niech tak będzie – powiedziała, a potem jej postać zasnuł czarny dym i drżące powietrze. Gdy ta zawierucha rozwiała się, na szczycie głazu z powrotem siedziała wielka sowa.

– Leć – mruknął Velnard. Sowa załopotała skrzydłami i wzniosła się ku niebu…

*

– Gdy wy zniknęliście, Suriner zabrał mnie na arenę… znaczy się, ułożył na środku jadalni takie kółko ze skrzynek i beczek, no i nazwał to areną, w mordę gnoma. Potem wziął z widowni kilku kandydatów i kazał mi z nimi walczyć… Wiecie, może nie jestem jakimś wojownikiem, ale swój tyłek obronić potrafię, tatuś mnie walczyć nauczył, był piratem. Pokonałem ich, bo żaden nie wiedział nawet, jak się sztylet w łapie trzyma, no a później, mimo sprzeciwów Surinera, porwał mnie rozwrzeszczany tłum i po chwili siedziałem już ze starymi kumplami w blasku sławy… – Odil urwał i zrobił rozmarzoną minę – ugościli mnie porządną kolację, no a później, jak już obaj widzieliście, wróciliśmy tutaj… W każdym razie, teraz jest coś koło północy i większość Srebrnych Wilków właśnie kładzie się spać.

– Świetnie – Aurin uśmiechnął się, a oczy mu zabłysły – Poczekamy jeszcze jakieś dwie godziny, aż wszyscy będą spać jak susły, a potem rozpoczniemy ucieczkę!

*

– PRZEKLĘTA, ŻAŁOSNA GLIZDOPODOBNA GNIDA!

Suriner chodził od jednego do drugiego końca komnaty, wściekając się na Odila i przeklinając go na wszystkie możliwe sposoby. Gerig przyglądał się temu uważnie i choć minę miał taką, jakby szczerze przejmował się problemem syna, w duchu pękał ze śmiechu. To, jak Odil znowu wykiwał Surinera, rozśmieszało go do łez, a patrząc na syna, czuł też rozczarowanie… Takie wrzeszczące, niepohamowane coś miałoby być królem Firi Girung? Przecież to śmieszne!… Na szczęście jutro nie będę się już musiał tym przejmować, bo moim następcą zostanie Aurin Salvatore Valerius. Z tą myślą Gerig mógłby wysłuchiwać narzekań syna nawet przez kilka godzin, bo nic nie było w stanie popsuć mu humoru.

– Z początku myślałem, że wszystko będzie dobrze! Odil trząsł się ze strachu jak osika i szybko znalazło się paru baranów, którzy chcieli mu sprać tyłek, ale później… Ci idioci nie wiedzieli nawet, jak się sztyletem macha, a Odil chwycił skrzynkę, rozwalił ją na łbie jednego, kopnął drugiego w orzechy, a trzeciego załatwił deską, która oderwała się od tej przeklętej skrzynki. Później reszta kretynów z widowni zaczęła mu wiwatować i wszyscy rzucili się, żeby pogratulować mu tego pokazu!…

Suriner pomstował dalej, ale Gerig już go nie słuchał. Myślami był przy Aurinie. Wszystko wskazywało na to, że poszukiwacz przystanie na jego propozycję, w końcu skarbiec wywarł na nim wielkie wrażenie… Gerig mógłby przysiąc, że widział zachwyt i podniecenie na twarzy Aurina, gdy ten oglądał skarby. To, że poszukiwacz może odmówić, wydawało mu się wręcz nie możliwe. Niepokój, który pojawił się, gdy Aurin powiedział, że potrzebuje trochę czasu na przemyślenie całej sprawy, już dawno go opuścił. Nic dziwnego, że poszukiwacz nie mógł podjąć decyzji od razu – co jak co, ale widok gwiezdnej posadzki i skarbca Firi Girung nie jednemu może namieszać w głowie… Wyobrażając sobie moment, gdy Aurin stanie przed nim i oświadczy, że chce zostać królem Wilczej Paszczy, Gerig powstał z tronu, podszedł do Surinera i poklepał go po ramieniu.

– Spokojnie, Surinerze, jutro rozprawisz się z Odilem – powiedział, a potem popatrzył na korzenie fintiri, które napełniały błękitem najskrytsze zakamarki jaskini. Suriner westchnął.

– Masz rację, ojcze, jutro Odil mnie popamięta – warknął z taką miną, jakby mu kto podetknął krowi placek pod nos. Gerig obdarzył go radosnym uśmiechem i rzekł:

– Chodź, odprowadzisz mnie do sypialni…

Nie spał w sali tronowej, bo, jakby na to nie patrzeć, była to przecież sala tronowa, a nie sypialnia. Ani jedno, ani drugie pomieszczenie nie było jednak strzeżone, bo Gerig nie obawiał się, że ktoś niepożądany wtargnie do tych komnat. Wiedział, że bez jego zgody nikt nie wejdzie do Wilczej Paszczy, a jeśli nawet wejdzie, to już na pewno z niej nie wyjdzie…

*

Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Światło, które przepływało przez kratę, miało potężną, usypiającą moc. Odil już dawno zasnął pod jedną ze ścian, chrapiąc tak głośno, jakby zamiast strun głosowych miał w gardle całą orkiestrę. Nataniel też powoli przysypiał. Jedynie Aurin zdawał się być w pełni przytomny – miał niezwykle trzeźwe spojrzenie i tylko bawił się jednym ze swoich guzików. Nataniel popatrzył na niego i żeby już całkiem nie zasnąć, powiedział:

– Kiedy ja oglądałem skarbiec, ty i Gerig rozmawialiście ze sobą, prawda?

– Zgadza się – odparł Aurin.

– O co chodziło?

– Gerig zaproponował mi, żebym po jego śmierci został królem Wilczej Paszczy…

Reakcja była natychmiastowa – Nataniel wybałuszył na niego oczy i wydał z siebie odgłos, który przypominał świszczenie czajnika.

– Gerig chciał, żebyś został królem Wilczej Paszczy?! – wypalił niedowierzająco. Choć jego krzyk był bardzo głośny, Odil nawet nie drgnął, wciąż smacznie sobie chrapiąc.

– Tak – odparł Aurin takim tonem, jakby go spytano o pogodę.

– To dlaczego chcesz uciec?

– Dlaczego? Hm, pomyślmy. Mam dać się uwięzić w tej zatęchłej siedzibie bandytów i do końca życia zarządzać klanem złodziei w zamian za góry skarbów?… Po co mi one? I tak jestem bogaty. Dobrze wiesz, że przekładam sobie wolność ponad pieniądze.

Obaj zamilkli na chwilę. Nataniel wiedział, że Aurin przeogromnie ceni sobie wolność, choć często zastanawiał się, co jego przyjaciel rozumie pod tym pojęciem… To był właśnie taki moment. Przecież jako król, Aurin mógłby robić wszystko, co tylko by mu się spodobało, w końcu miałby naprawdę wielką władzę… Czy to nie jest wolność? Wiadomo, każdy władca ma jakieś obowiązki, które musi skrupulatnie wypełniać, ale poszukiwacz przecież też nie próżnuje… Czy jedno od drugiego tak bardzo się różni?

– Widzisz, Natanielu, ja zawsze mogę porzucić zawód poszukiwacza. Królem Wilczej Paszczy musiałbym być do końca swoich dni – odparł Aurin, zupełnie jakby czytał mu w myślach. Nataniel westchnął… No cóż, Aurinie, to twoja decyzja, pomyślał.

*

Wydawało mu się, że nie minęło nawet pięć minut od ich rozmowy, kiedy Aurin go szturchnął. Tak naprawdę upłynęła jednak cała godzina.

– Co? To już? – burknął zaspanym głosem.

– Tak – odparł Aurin – Obudź Odila.

Nataniel ziewną szeroko, podniósł z ziemi jakiś kamyk i cisnął nim w złodzieja.

– ATAKUJĄ! Łucznicy na przód! Włócznicy do tyłu! Formować szyk! – ryknął Odil, zrywając się z podłogi. Poszukiwacze spojrzeli na niego ze zdumionymi minami.

– Co to miało być? – bąknął Nataniel. Złodziej rozejrzał się po celi, a potem wyszczerzył głupkowato zęby.

– Wybaczcie … miałem taki piękny sen.

– W którym dowodziłeś armią bandytów?

– Nooo – Odil błysnął zębami. Nataniel spojrzał wymownie na sufit, natomiast Aurinowi zbierało się na śmiech.

– Zgaduję, że uciekamy? – spytał złodziej chwilę później. Poszukiwacze pokiwali głowami. Odil popatrzył na żelazną kratę i nagle zrobił takie oczy, jakby dokonał jakiegoś szokującego odkrycia.

– Zaraz, zaraz – bąknął – Zanim będziemy uciekać z Firi Girung, musimy przecież wydostać się z tej przegniłej celi. Jak wy niby zamierzenia to zrobić? Przecież krata jest zamknięta.

– Właśnie – Nataniel rzucił Aurinowi podejrzliwe spojrzenie – Jak chcesz ją otworzyć?

Aurin przyozdobił swą twarz tajemniczym uśmieszkiem.

– Widzicie, tak się akurat składa, że bandyci nie zabrali mi wszystkiego – to rzekły, wyjął z kieszeni złoty kluczyk, który spoczywał tam, odkąd Aurin otworzył nim klapę w wieży strażniczej Lapis.

– No tak! – zawołał Nataniel – Twój magiczny klucz!

– Magiczny klucz? – zdziwił się Odil – Taki który potrafi otwierać różne zamki?

– Niezupełnie – odparł Aurin – To klucz Fununkulusa, przekazywany w mojej rodzinie przez pokolenia. W przeciwieństwie do innych czarodziejskich kluczy, które potrafią otwierać tylko nie-magiczne zamki, klucz Fununkulusa radzi sobie zarówno z tymi zwykłymi, jak i z zaczarowanymi… A teraz pozwólcie, że zajmę się pewnymi drzwiami.

– No ale przecież ten kluczyk jest za mały – bąknął Odil. Nie zważając na jego słowa, Aurin podszedł do kraty. Klucz Funnunkulusa, znalazłszy się trochę bliżej żelaznego zamka, urósł dwukrotnie. Złodziejowi nie pozostawało nic innego, jak rozdziawić usta w zdumieniu.

Aurin wsadził klucz do zamka, przekręcił go i krata stanęła otworem…

– Zapraszam – powiedział, wskazując wyjście z teatralnym ukłonem. Cała trójka opuściła celę.

– No to, panie złodzieju – Aurin uśmiechnął się do Odila – prowadź nas pan do sali tronowej!

*

Złota brama, która prowadziła do sali tonowej, była zaprawdę olśniewająca. Problem tkwił w tym, że była zamknięta, a poszukiwacze nie mieli zielonego pojęcia, jak ją otworzyć. Zawsze, kiedy przez nią przechodzili, otwierała się sama, ale tym razem najwyraźniej nie miała zamiaru ich przepuścić.

– No i co my teraz zrobimy? – jęknął Nataniel, gapiąc się na nie z krzywą miną. Odil wziął głęboki oddech i powiedział:

– Spokojnie, bramę bardzo łatwo się otwiera. Wystarczy tylko głośno pomyśleć „chwała Gerigowi, władcy Firi Girung”.

Aurin, który stał obok Nataniela, zrobił zdumioną minę, spojrzał na bramę i pomyślał: chwała Gerigowi, władcy Firi Girung. Zawiasy szczęknęły i złote wrota otworzyły się na oścież. Aurin, Nataniel i Odil ujrzeli salę tronową. Wszystkie pochodnie były już pogaszone i pomieszczenie oświetlał jedynie kryształ szczęścia oraz jego błękitne korzenie.

– Idziemy – powiedział Aurin. Cała trójka pognała w kierunku kamiennego podium, na którym stał złoty tron Geriga.

– Kiedy Gerig uruchamiał podium, sięgnął gdzieś tutaj… – mruknął Aurin, zaglądając za tron. Szybko zobaczył kryształową płaskorzeźbę z wizerunkiem czaszki, która znajdowała się na tyle oparcia. Gdy ją nacisnął, całe podium zadrżało, a potem zaczęło zagłębiać się w ziemi.

– Klan Srebrnych Wilków zaprasza do skarbca – bąknął Odil, patrząc, jak sufit powoli się oddala…

*

Gdy podium się zatrzymało, Aurin, Nataniel i Odil przeszli przez otwór w ścianie i znaleźli się na najwyższym poziomie skarbca – czyli tam, gdzie leżała gwiezdna posadzka. Aurin patrzył przez moment, jak pod jego stopami pływają bajecznie kolorowe gwiazdy, a później podbiegł do cokołu, na którym znajdowały się kryształowe czaszki. Nie mógł sobie pozwolić na zwłokę, bo w każdej chwili ktoś mógł zajrzeć do sali tronowej i zobaczyć, że podium zniknęło. Trzeba się śpieszyć!

– Chodźcie tu! – zawołał, ponieważ Nataniel i Odil stanęli przy wejściu jak wryci, gapiąc się na gwiazdy. Gdy krzyknął, podbiegli do niego, a on uruchomił system zarządzający całym skarbcem.

Przez pomieszczenie przetoczyła się seria metalicznych dźwięków, a gwiezdne szkło zaczęło się składać jak jakieś wielkie puzzle i po chwili wszyscy trzej stali już na szczycie schodów, które opadały spiralą przez ukryte poziomy skarbca…

– Teraz twoja kolej, Natanielu. Gdzie widziałeś nasze rzeczy? – spytał Aurin. Nataniel wskazał ostatni poziom skarbca.

– Są tam – powiedział. Aurin podążył za jego wzrokiem i zobaczył, że między dwiema skrzyniami, które były wypełnione klejnotami i złotem, leżą: łuk, kołczan, tobołki, Lustrzane Ostrze i… różdżka.

Cała trójka zbiegła na dół. Poszukiwacze pochwycili swoje rzeczy, a Odil zagłębił się w jednej ze skrzyń, najwyraźniej chcąc się trochę wzbogacić.

– Odilu, nie mamy czasu! – upomniał go Aurin, bo złodziej wciąż przeszukiwał skrzynie, kiedy oni wchodzili już na schody.

– Już idę – odparł Odil, wyłaniając się ze skrzyni. W dłoniach trzymał pozłacany miecz z rękojeścią, którą wieńczyły drogocenne kamienie.

– Wiecie, może się przydać – dodał, kiedy poszukiwacze spojrzeli na niego zdumieni.

– Miejmy nadzieję, że się nie przyda – rzekł Aurin – A teraz z powrotem, na górę!

Kiedy wrócili do cokołu, Aurin nacisnął wszystkie kryształowe czaszki i, przy akompaniamencie metalicznych dźwięków, schody zaczęły przekształcać się w gwiezdną posadzkę…

– Tu jest naprawdę pięknie – szepnął Nataniel, patrząc, jak kawałki szkła układają się w świetliste konstelacje.

– Tak, wiem Natanielu, ale nie możemy tu zostać… Chodź – mruknął Aurin. Nataniel westchnął, a później wszyscy trzej pognali w stronę okrągłego wyjścia, zostawiając za sobą kolorowe gwiazdy, które pływały na czarnym firmamencie gwiezdnego szkła…

*

Kiedy wilk A. i wilk D. wejdą już do banku jako nowi strażnicy, wilk B. i wilk C. rozpoczną procedurę 2A (kłótnia, zamieszanie, wrzaski, bójka). Wówczas wilk A. wprowadzi do środka wilka F., a wilk D rozpocznie procedurę 3C (wyprowadzanie klientów i obsługi banku pod pozorem nowego przepisu, który ma zapewnić im bezpieczeństwo). Wilk F. zakradnie się do skarbca, otworzy drzwi i uda się do skrytki nr. 47, do której kod pozyskaliśmy dzięki przebiegłości Irina. Wilk F. opróżni skrytkę i wymknie się z banku. Nikt nie powinien go zauważyć…

Oczywiście, że nikt go nie zauważy, pomyślał Gerig, ze szczęściem, które niesie fintiri, ten idiotyczny plan tak czy siak się powiedzie. Ziewnąwszy szeroko, odrzucił pergamin na bok, oparł łokcie na biurku i rzucił tęskne spojrzenie w kierunku łóżka. Choć miał dobry humor, był strasznie zmęczony i powieki zaczynały mu się już kleić. Wstał, podszedł do szafy i już miał się przebrać w koszulę nocną, gdy nagle poczuł coś dziwnego… To było przeczucie… przeczucie, które mówiło mu, że musi natychmiast iść do sali tronowej. Dobrze znał ten rodzaj przeczuć, miewał je, od kiedy zdobył fintiri. Z początku były nikłe, ledwo wyczuwalne, ale w miarę tego, jak rozrastały się korzenie kryształu, stawały się coraz intensywniejsze. Gerig już dawno przestał je ignorować. Wiedział, że jeżeli nie będzie ich słuchał, może zdarzyć się coś niedobrego, więc teraz, mimo że był wyczerpany i co chwilę ziewał, chwycił swój sztylet i chcąc nie chcąc, wyszedł z sypialni…

*

Wreszcie zobaczyli małe światełko, które rosło z sekundy na sekundę, aż przemieniło się w plątaninę błękitnych niteczek. Potem coś zgrzytnęło, podium zatrzymało się i cała trójka znalazła się z powrotem w sali tronowej. Aurin rozejrzał się wokół i odetchnął z ulgą, bo nikogo nie było w pobliżu, nikt nie zauważył, że zrobili sobie wycieczkę do skarbca. Najwyraźniej każdy Srebrny Wilk spał.

– Chodźcie. Czas zająć się fintiri – powiedział. Wszyscy wbiegli na środek sali, żeby zdjąć fintiri z sufitu, ale okazało, że kryształ wisi zbyt wysoko. Aurin rozejrzał się panicznie za czymś, na czym mógłby stanąć. Jego spojrzenie padło na Nataniela i Odila.

– Wy dwaj, przytulcie się – wypalił. Nataniel i Odil wytrzeszczyli na niego oczy.

– ŻE CO?! – wykrzyknęli.

– Przytulcie się, stanę wam na ramionach.

Nataniel i Odil wymienili spojrzenia.

– Zwariowałeś!? – zawołał Nataniel z wyraźnym obrzydzeniem.

– Ja go nie dotknę – bąknął Odil z wyraźnym przerażeniem.

– Och… Przytulać się, ale już! – zawołał zniecierpliwiony Aurin. Nataniel i Odil stanęli pod kryształem, a później niechętnie spletli łokcie.

– Dobra, bardziej się przytulać nie będziemy – warknął Nataniel. Aurin uśmiechnął się wesoło.

– Tyle mi wystarczy – mruknął, a potem chwycił ich za karki i wspiął się im na ramiona. Obaj jęknęli i zgarbili się. Aurin powoli wyprostował się i wyciągnął dłoń, ale nie złapał kryształu – musnął go tylko opuszkami palców.

– No! Wyprostujcie się! – zawołał. Nataniel i Odil wydali z siebie taki odgłos, jakby spuszczali powietrze ze starej opony, a twarze im poczerwieniały. Unieśli ramiona o kilka cali wyżej i to wystarczyło! Aurin pochwycił kryształ obiema dłońmi i mocno pociągnął…

Chrzęstnęło, trzasnęło, a potem fintiri oderwał się od sufitu i w sali tronowej zapanował półmrok, bo wszystkie korzenie w jednej chwili straciły swój blask, poczerniały niczym wypalone kawałki drewna i zmieniły się w proch. Aurin poczuł ciepło, które wydobywało się z kryształu i nagle opanowała go wielka radość… Miał go! Fintiri, kryształ szczęścia, spoczywał w jego dłoniach! Kolejny artefakt znalazł się na koncie największego poszukiwacza skarbów! Aurin uśmiechnął się i spojrzał w głąb kryształu, wewnątrz którego szalało błękitne światło… Teraz jest mój! Srebrne Wilki mogą zapomnieć o tym, że byli najlepszymi złodziejami, bo szczęście już ich opuściło! Fintiri należy do…

Złote wrota otworzyły się i radość uleciała z Aurina jak z pękniętego balonu. Zastąpiło ją przerażenie…

*

Chwała mi, pomyślał przywódca Srebrnych Wilków…

Złota brama otworzyła się na oścież, wpuszczając go do środka. Gerig ziewnął szeroko i przekroczył próg sali tronowej, a kiedy spojrzał przed siebie, jego dobry humor i nadzieje, które żywił dzisiejszego wieczoru, ulotniły się niczym dym na wietrze… Aurin Salvatore Valerius – elf, który miał zostać królem Firi Girung – stał oto na środku sali tronowej, ściskając w dłoniach kryształ szczęścia!… Gerig nie mógł wykrztusić z siebie nawet jednego słowa, jakby jakaś lodowata łapa zacisnęła się mu wokół gardła. Stał tylko i gapił się na Aurina, a jego twarz z chwili na chwilę robiła się coraz bardziej blada. Na początku umysł odmawiał mu posłuszeństwa, ale potem wrócił do pracy, napełniającą się szaleńczą burzą myśli. Jak ten poszukiwacz się tutaj dostał? Jakim cudem uciekł z lochów? Przecież to nie możliwe?! ON BY NIGDY TEGO NIE ZROBIŁ!

Szok minął. Przywódca Srebrnych Wilków zacisnął pięści, a oczy zapłonęły mu nienawiścią. A więc tak ma to wyglądać, Aurinie Valerius? Tak odwdzięczasz mi się po tym, jak zaoferowałem ci swój własny tron!? Tak dziękujesz mi za to, że potraktowałem cię jak syna, a może nawet dużo lepiej!? Wolałeś uciec, zamiast zostać królem Wilczej Paszczy? Wolałeś mnie zdradzić i okraść… DOBRZE! Skoro to jest twoja decyzja, niech tak będzie! Cieszę się, że wybrałeś sobie ŚMIERĆ!

Gerig zacharczał niczym wściekły wilk i wyszeptał głosem, który opływał nienawiścią:

– AURIN VALERIUS!

Aurin zbladł jak trup, bo właśnie tego się obawiał… Zostali nakryci! Zaraz Gerig przywoła tutaj resztę klanu! Nie uciekną, to będzie ich koniec! Poszukiwacz zapomniał o tym, że stoi na ramionach Nataniela i Odil. Był tak przestraszony, że odruchowo wykonał krok w tył. Potem wszystko działo się jak w zwolnionym tempie…

Krzyknąwszy krótko, Aurin spadł na kobierzec, a fintiri wyleciał mu z rąk, zawirował w powietrzu i roztrzaskał się na skalnym podłożu, zaledwie kilka cali od dywanu… W następnej chwili potężny huk wstrząsnął salą tronową, światło wylało się z resztek kryształu i wypełniło najdalsze zakątki groty, przez pomieszczenie przetoczyły się głosy, których nikt nie rozumiał, a jakaś niewidzialna siła powaliła wszystkich na ziemię, Aurina, który był najbliżej kryształu, wyrzuciwszy w powietrze jak szmacianą lalkę.

I nagle wszystko się skończyło. Głosy umilkły, a światło znikło…

Aurin runął w dół, trafiając kręgosłupem prosto na litą skałę, a potem, czując, jak jego plecy przyszywa ostry ból, podniósł się powoli na równe nogi i rozejrzał się wokoło… W pomieszczeniu było bardzo jasno, bo moc kryształu zapaliła wszystkie pochodnie. Gerig stał w progu, a na jego twarzy malowało się czyste szaleństwo. Spojrzawszy na niego, Aurin zorientował się, że przywódca Srebrnych Wilków już nad sobą nie panuje: przez jego umysł przewijały się tylko pojedyncze słowa: kryształ szczęścia… król Wilczej Paszczy… moje dziedzictwo… poszukiwacz… fintiri… krew… śmierć…

– ZABIJĘ! – wrzasnął na głos, obnażywszy swój zakrzywiony sztylet – ALARM! WSZYSTKIE WILKI DO SALI TRONOWEJ! WIĘŹNIOWIE UCIEKLI! ZŁAPAĆ ICH! ZŁAPAĆ I ROZSZARPAĆ NA STRZĘPY!

Wrzask był tak donośny, że przetoczył się chyba przez wszystkie tunele Wilczej Paszczy. Nataniel i Odil rozdziawili usta z przerażenia, a potem schowali się za Aurinem, tak jakby myśleli, że poszukiwacz obroni ich przed Gerigiem. Nie zauważyli, że Aurin jest bardziej blady od nich obu razem wziętych.

– Aurinie, co robimy? – jęknął Nataniel. Aurin drgnął.

– Eee… jaa… UCIEKAMY! – bąknął.

– Jak? – warknął Nataniel – Ten wariat stoi w drzwiach!

Poszukiwacze wymienili spojrzenia, a później wlepili je w złodzieja, zupełnie tak, jakby czegoś od niego chcieli. Odil zrobił ogłupiałą minę, ale szybko się opamiętał.

– Ach… no tak. ZA MNĄ! – zawołał i puścił się biegiem między stalagmitami, a Aurin i Nataniel oczywiście pognali za nim.

– Nie uciekniecie mi, o nie! ZŁAPIĘ WAS I ZABIJĘ! – Gerig zeskoczył ze schodów niczym pantera i rzucił się za nimi w pogoń. Tymczasem Odil zawiódł poszukiwaczy na skraj groty, gdzie – między dwoma stalagnatami – mieściły się małe drzwiczki.

– TĘDY!

Wszyscy trzej wpadli do wąskiego tunelu poganiani przez wściekłe okrzyki Geriga. Aurin zerknął za ramię i serce podskoczyło mu do gardła, bo przywódca Wilczej Paszczy był nie dalej, jak kilkanaście stóp za nim.

– SZYBCIEJ! – zawołał, wyprzedziwszy Nataniela i Odila, którzy spojrzeli na siebie z przerażeniem, a potem poszli za jego przykładem…

Biegli tak szybko, że ogień na pochodniach, które mijali, chybotał się, jakby powiało silnym wiatrem. Wrzaski Geriga „Zabiję was! Usmażę jak króliki! Będziecie cierpieć męczarnie w najskrytszych zakątkach Firi Girung! Zobaczycie, jak głęboka jest Wilcza Paszcza!” dudniły w tunelu niczym bębny. Aurin zaczął się zastanawiać, jakim cudem nie spotkali jeszcze żadnego Srebrnego Wilka, i doszedł do wniosku, że Odil jest doskonałym przewodnikiem. Potem – kiedy ryk Geriga „ZABIJĘ!” rozległ się tuż za jego plecami – poszukiwacz przerwał swoje rozmyślania i wykorzystał całą siłę woli, żeby zmusić nogi do biegu.

Odil skręcił w boczny tunel, pchnął jakieś drewniane drzwi i cała trójka znalazła się w przedziwnej grocie, gdzie było wielkie koło z beczek i skrzynek, wokół którego stało kilkadziesiąt krzeseł.

– To tutaj Suriner kazał mi walczyć! – zawołał w biegu Odil, choć Nataniel i Aurin sami się już tego domyślili.

Drzwi po przeciwnej stronie groty otworzyły się na oścież i w progu pojawiło się dwóch bandytów, z których każdy miał zdziwioną minę i dzierżył w dłoni zakrzywiony sztylet.

– Co tu się dzieje?! – zawołał jeden. Odil przystanął na chwilę, obrzucił ich przerażonym spojrzeniem, a później zrobił coś, czego poszukiwacze nigdy by się po nim nie spodziewali: uniósł wysoko pozłacany miecz, wydał z siebie dziki ryk i rzucił się w stronę Srebrnych Wilków. Bandyci zrobili takie miny, jakby szarżowała na nich sama śmierć, a potem obaj wrzasnęli w panice i pierzchli mu z drogi, wpadając między skrzynki i beczki.

– Wspaniała robota, Odilu – pochwali go Aurin, gdy wszyscy trzej gnali już tunelem, który leżał za jadalnio-areną.

– Wiesz, w końcu istnieje ten cały „element zaskoczenia” – odparł Odil zszokowanym głosem, najwyraźniej sam nie wierząc w to, co zrobił. Za nimi jak grom przetoczył się ryk Geriga:

– IDOCI! KRETYNI! JAK MOGLIŚCIE ICH PRZEPUŚCIĆ! DARMOZJADY! PRZEKLĘTE GNIDY! ZA NIMI ROBALE! ZASZTYLETUJCIE ICH WSZYSTKICH!

Aurin, Nataniel i Odil popatrzyli po sobie, a później, jeśli to było w ogóle możliwe, przyśpieszyli kroku…

*

Gdy na końcu jednego z tuneli zamigotało księżycowe światło, Aurin i Nataniel pomyśleli, że to wyjście i zapominając o tym, co mówił złodziej, dali się porwać nadziei. Od poświaty dzieliło ich już tylko pięćdziesiąt stóp… czterdzieści… trzydzieści… dwadzieścia… dziesięć…

Przebiegli przez otwór na końcu korytarza i miny im zrzedły… To nie było wyjście z Firi Girung. Przejście prowadziło na długi most, który rozciągał się nad gigantyczną przepaścią. Jej dno ginęło w ciemności, a ona sama dzieliła dwie góry, które razem tworzyły całą Wilczą Paszczę. Most miał jakieś dwieście stóp długości, a choć był zbudowany z kamienia, podpierała go sieć drewnianych belek. Na jego przeciwnym końcu znajdowało się wejście do drugiej góry, które było strzeżone przez dwóch bandytów – obaj dzierżyli w dłoniach halabardy. Jeden był niższy i gruby jak beczka, a drugi wyższy i chudy jak szczudło.

Poszukiwacze zatrzymali się na moment i spojrzeli na most z głębokim rozczarowaniem, a potem, westchnąwszy krótko, wznowili ucieczkę.

– Odil? – zdumiał się niższy z bandytów, patrząc z niedowierzaniem, jak Odil pędzi w jego stronę.

– Przecież to niemożliwe… Suriner zamknął go w lochach – bąknął wyższy. Odil zrobił mieczem kilka młynków w powietrzu, wykrzywił twarz w szaleńczym grymasie i znów wydał z siebie ten zwierzęcy ryk. Strażnicy zbledli i zapewne uciekliby, gdzie pieprz rośnie, gdyby nie to, że na moście pojawił się Gerig, wrzeszcząc na cały głos:

– ZATRZYMAJCIE ICH, DURNIE! MACIE ICH ZATRZYMAĆ!

Chcąc, nie chcąc, strażnicy stanęli w przejście, kierując halabardy w stronę uciekinierów. Widząc, że jego „element zaskoczenia” już nie działa, Odil stanął jak wryty i zrobił zrozpaczoną minę, natomiast poszukiwacze ani myśleli się zatrzymywać – Aurin obnażył Lustrzane Ostrze, a Nataniel sięgnął po strzały. Ten drugi zdał sobie nagle sprawę z tego, że jeszcze nigdy nie strzelał do żadnego elfa, że jeszcze nigdy nie zabił myślącej istoty. Zawahał się na sekundę, ale później przypomniał sobie zapach dymu oraz żar płomieni i krew zawrzała mu żyłach… Zacisnął zęby, precyzyjnie nałożył strzałę na cięciwę i wymierzył tak, jak uczył go myśliwy – oceniając siłę wiatru, trzymając dłoń tuż pod policzkiem…

Strzała śmignęła Odilowi obok ucha i zagłębiła się w pierwsi niższego z bandytów. Odil podskoczył, a strażnik wrzasnął krótko i osunął się na ziemię, wydając ostatnie, chrapliwe westchnienie… Wyższy spojrzał na niego, zaklął wściekle i rzucił się na Aurina, posługując się halabardą tak, jakby chciał nabić kotlet na widelec. Aurin zanurkował pod jej ostrzem i ciął strażnika w bok. Lustrzane ostrze zagłębiło się w jego ciele jak w maśle… Bandyta jęknął, kaszlnął, a potem upadł w kałużę krwi, która rozkwitła na moście.

Nagle z przejścia, którego strzegli strażnicy, wyskoczyło kilku kolejnych bandytów, a jakby tego było mało, z drugiej strony mostu nadbiegł Gerig i jego dwaj słudzy. Aurin, Nataniel i Odil znaleźli się w potrzasku!

– TERAZ MI NIE UCIEKNIESZ, AURINIE SALVATORE VALERIUS!

W powietrzu świsnęły miecze, topory i strzały – walka rozgorzała. Bandyci natarli na Odila i Nataniela, a Gerig zaszarżował Aurinia. Lustrzane Ostrze starło się z zakrzywionym sztyletem i w powietrze wzbiła się fontanna iskier.. Przywódca Srebrnych Wilków uderzał tak zaciekle, że poszukiwacz ledwo nadążał się bronić. To była jak walka z tygrysem: wściekłość dodawała Gerigowi siły i szybkości. Aurin ledwo uniknął cięcia w gardło, a sztylet mknął już ku jego piersi, i po chwili takiej walki poszukiwacz został przyparty do balustrady. Ciosy sypały się z każdej strony… Góra, dół, prawa, znów dół, lewa, lewa, góra! Gerig wykonał kilka skomplikowanych ruchów, a potem uderzył pod skosem i wytrącił Aurinowi z dłoni Lustrzane Ostrze. Patrząc, jak miecz wiruje w powietrzu i spada na ziemię, poszukiwacz czuł, że paraliżuje go strach… Czy to możliwe? Czyżby miał zginąć teraz, tutaj? Za nim była przepaść, przed nim rozwścieczony Gerig. Jeżeli miał jakiś wybór, to tylko taki…

– ŻEGNAJ, AURINIE! MAM NADZIEJĘ, ŻE ODPOWIEDNIO POTRAKTUJĄ CIĘ W ZAŚWIATACH! – ryknął Gerig, unosząc sztylet. Aurin nie miał innego wyjścia: trzasnął go różdżką w brzuch, podniósł Lustrzane Ostrze z mostu i przeskoczył balustradę, zanim przywódca Srebrnych Wilków zdążył go zasztyletować.

– NIE! – wrzasnął Gerig, wychylając się przez balustradę. Po sekundzie rozdziawił usta ze zdziwienia, bo Aurin nie spadł w przepaść, tylko chwycił się jednej z belek, które wspierały most, i wspiął się na nią.

– Zapraszam na dół! – zawołał, szczerząc zęby. Przywódca Srebrnych Wilków ryknął wściekle, a potem przesadził balustradę. Przez chwilę Aurinowi wydawało się, że Gerig spadnie w przepaść, lecz ten w ostatniej sekundzie zdążył chwycić się jednej z belek.

– Nie uciekniesz mi, Aurinie! Choćbyś miał zeskoczyć z krawędzi świata, nie uciekniesz mi! – syknął, wdrapując się na nią z trudem.

– Nie zamierzam już uciekać – mruknął Aurin. Teraz to on był górą! Gerig nie potrafił się wspinać, nie był tak zwinny jak poszukiwacz, a poruszanie się po belkach sprawiało mu spore trudności, za to Aurin, który od lat szukał skarbów, czuł się tu jak ryba w wodzie, bo trudy teren nie stanowił dla niego żadnego problemu. Zachowując idealną równowagę, stanął naprzeciw przywódcy Srebrnych Wilków i wymierzył mu kilka prostych ciosów. Gerig sprawował je, ale od razu się zachwiał.

– Co się stało? Czyżbyś osłabł? – spytał Aurin. Gerig obnażył zęby, a jego twarz zrobiła się purpurowa.

– ZABIJĘ! – wrzasnął, a później zaatakował… Sztylet świszczał w powietrzu, ale teraz trafiał tylko pojedyncze belki, posyłając w powietrze same drzazgi. Aurin chował się za krokwiami ze śmiechem, po czym wyskakiwał i zadawał pojedyncze uderzenia, przez które Gerig ciągle tracił równowagę.

– GIŃ GNIDO, GIŃ! – wołał przywódca Srebrnych Wilków za każdym razem, gdy chybiał. Aurin schował się ponownie, poczekał, aż sztylet uderzy o belkę, a potem wychylił się i ciął z góry. Gerig odbił cios, ale znów się zachwiał, a z jego ust popłynął potok przekleństw. Nagle zawołał:

– Chodź tu, Aurinie! Nie chowaj się przede mną! Stań do walki, jak prawdziwy mężczyzna!

– Co tylko rozkażesz!

Aurin natychmiast wyskoczył zza belki (co niezmiernie zdziwiło Geriga) i uderzył przeciwnika najsilniej, jak tylko potrafił. Mięśnie mu się napięły, a po czole spłynął świeży pot, gdy Lustrzane Ostrze zabłysło w powietrzu i runęło na przywódcę Srebrnych Wilków. Gerig zdołał się obronić w ostatniej chwili, ale tym razem nie ustał na nogach i padł na najbliższe belki, a sztylet wyślizgnął mu się z dłoni i spadł w ciemność…

– Widzisz, Gerigu, jest na tym świecie coś, co cenie sobie bardziej od skarbów i władzy – powiedział Aurin, przytknąwszy miecz do gardła przeciwnika. Gerig prychnął pogardliwie i obnażył zęby, przez które pociekła ślina.

– Co? Czyżby honor?! Okradanie innych i zarządzanie klanem złodziei byłoby sprzeczne z twoim rycerskim sumieniem? – spytał z ironią. Aurin zaśmiał się.

– Och… nie, nie honor… Honor jest dla szaleńców, którzy muszą wzbogacić swoje marne poczucie wartości, i dla tępych baranów, którzy chcą pokazać, że mają największe jaja na świecie… Nie, mógłbym pogodzić swoje sumienie z kradzieżą i z tymi twoimi parszywymi wilkami, gdyby nie to, że wierzę w coś innego…

– W co, Salvatorze?! – warknął Gerig – Co jest dla ciebie aż tak cenne?

– Ja… – Aurin pochylił się nad nim – wierzę w wolność.

Na moment zapadła cisza. Gerig spojrzał mu głęboko w oczy, a później wybuchnął szyderczym śmiechem.

– Wolność?!… Całkowita niezależność?!… Na tym świecie nie ma czegoś takiego, Aurinie! Nie mają tego dzieci, które dzień za dniem muszą chodzić do szkoły, dbając o swoją żałosną przyszłość! Nie mają tego dorośli, którzy są przykuci do pracy jak pies do budy! Nie mają tego starcy, zniewoleni przez reumatyzm i choroby… Nie posiadasz tego nawet ty, Aurinie Salvatore Valerius! Nie możesz przerwać swoich poszukiwań, tak samo jak nie mógłbyś porzucić tronu Firi Girung! My wszyscy jesteśmy podporządkowani regułom tego świata, które rządziły nim od początku stworzenia! Jesteśmy zniewoleni przez własne instynkty i potrzeby… Musimy pić i jeść, pragniemy wygód i przyjemności, chcemy żyć dobrze i bezpiecznie! Od instynktów nigdy się nie uwolnimy, one są naszym przekleństwem. Podkreśliliśmy to, gdy stworzyliśmy pieniądze, sądy i prawo! Podkreśliliśmy to, że jesteśmy uzależnieni od własnej natury… A jeżeli nawet staniesz się tak bogaty i potężny, że będziesz mógł zaspakajać wszystkie swoje potrzeby bez żadnych wyrzeczeń, bez podporządkowania się jakimkolwiek zasadom, wciąż pozostanie coś, co cię zniewoli… Śmierć, mój drogi Aurinie, ona cię nie oszczędzi, od niej nigdy się nie wyzwolisz. Będziesz i pozostaniesz jej niewolnikiem. Zniewoli cię strach o własne życie, jego kruchość i krótkotrwałość. Co więcej, pozwolisz, żeby ten strach wpłynął na twój umysł i decyzję… Od niego nie ma ucieczki, Aurinie! Nigdy nie będziesz NIEŚMIERTELNY!

Aurin pochylił się nad nim tak, że teraz prawie stykali się nosami. Na jego twarzy wymalowała się śmiertelna powaga, a oczy zapłonęły mu groźnie.

– Pewnego dnia… będę – szepnął, a w jego głosie coś się zmieniło… jakby to, co powiedział, było urokiem, który przybył z zamierzchłych czasów, aby wstąpić na jego usta i odżyć na nowo. Gerig westchnął dziwnie, a po chwili uśmiechnął się skromnie.

– Jesteś bardziej szalony ode mnie – powiedział.

– Oczywiście, że jestem… – odparł Aurin z wesołym uśmieszkiem, ale potem znów spoważniał i dokończył – …inaczej nie zrobiłbym tego!

Uniósł Lustrzane Ostrze, a Gerig zamknął oczy, czekając na cios…

Nagle ktoś na moście krzyknął! Aurin natychmiast rozpoznał ten głos, a serce ścisnęło mu się z przerażenia. Na sekundę sparaliżowała go myśl, że Nataniel został ranny! Gerig wykorzystał to błyskawicznie: wyciągnął nóż z buta, poderwał się na równe nogi i ciął poszukiwacza w brzuch. Aurin odskoczył, cudem unikając ostrza, które musnęło powietrze, minąwszy jego ciało zaledwie o pół cala, a potem popatrzył na Geriga i poczuł złość, która zawrzała mu w żyłach i rozpaliła jego serce. Miał już tego dosyć! Nie chciał uciekać! Zbrzydła mu walka, Srebrne Wilki i ta przeklęta obsesja Geriga! Chciało mu się wymiotować, jak tylko pomyślał o tym smrodzie, który mącił umysł i dusił ciało, panosząc się po jaskiniach… MIAŁ JUŻ DOSYĆ FIRI GIRUNG!

ŁUP!!!

Gerig zobaczył jedynie, jak pięść poszukiwacza zmierza w kierunku jego nosa, a później przeleciał kilka stóp w powietrzu, rąbnął głową o belki i stracił przytomność. Aurin roztarł knykcie i schował miecz do pochwy, a następnie, rzuciwszy przeciwnikowi pogardliwe spojrzenie, chwycił najbliższą krokwie i zaczął się wspinać…

Sytuacja na moście nie wyglądała źle, ale sęk tkwił w tym, że nie wyglądała też dobrze… Odil powalił pierwszego z czterech bandytów, którzy go zaatakowali, i teraz po prostu bawił się z następnym, natomiast Nataniel zajął się pozostałą dwójką. Wprawdzie udało mu się zabić jednego, ale z drugim nie szło mu w ogóle… Srebrny Wilk miał wielki topór, za pomocą którego raz po raz posyłał w niego ciosy, a on rozpaczliwie zasłaniał się przed nimi łukiem, choć na ramieniu miał paskudną ranę. Nagle bandyta wziął szeroki zamach i ciął z dołu. Nataniel odskoczyły, ale źle wylądował na pięcie, stracił równowagę i runął na ziemię jak długi. Wilk stanął nad nim z tryumfem i warknął, ponownie unosząc topór:

– Nikt nie ucieka z Firi Girung!

Lustrzane Ostrze rozdarło powietrze, a potem rozległ się przeraźliwy zgrzyt, wokół błysnęły iskry i topór rozleciał się w drobny mak. Bandyta cofnął się, patrząc z oszołomieniem na resztki swojej broni, tymczasem Aurin opuścił miecz i kopnął go z półobrotu tak mocno, że ten jęknął krótko, przetoczył się przez balustradę i z przeszywającym wrzaskiem spadł w przepaść.

– Natanielu, wszystko w porządku? – spytał poszukiwacz głosem, w którym dźwięczała złość, a Nataniel wybałuszył na niego oczy, tak jakby nie wierzył w to, co widzi. Aurin nie miał zielonego pojęcia, czemu jego przyjaciel się tak dziwi, powinien mu raczej podziękować, a nie świdrować go oczami… Ale Nataniel nie powiedział „Przybyłeś w samą porę”, ani nawet „Dlaczego tak długo?” (choć to drugie bardziej by do niego pasowało). Powiedział…

– Ty jesteś wściekły… Ty naprawdę jesteś WŚCIEKŁY! Znam cię od kilku miesięcy i jeszcze ani razu się przy mnie nie zdenerwowałeś, a teraz naprawdę jesteś wkurzony!

Aurin wyszczerzył zęby, w myślach pękając ze śmiechu. Wszelka złość natychmiast z niego wyparowała.

– Nawet mi czasem się zdarza – mruknął wesoło, podając przyjacielowi dłoń – Jak twoje ramię?

– Przeżyję – odparł Nataniel, stając na nogi – To tylko draśnięcie. Paskudne, ale nie groźne.

– A co z Odilem?

– Och… Ten sobie poradzi – burknął Nataniel. Aurin spojrzał na złodzieja, który walczył z ostatnim Srebrnym Wilkiem, i po chwili rozdziawił usta ze zdumienia – Odil po prostu dawał przeciwnikowi rady!

– No, Piętek, stopa do przodu, teraz się pochyl i ruszaj bioderkiem… no ruszaj tym bioderkiem, w mordę gnoma.

Piętek, który desperacko starał się ranić Odila, był już bliski płaczu. Nie dość, że nie mógł nawet drasnąć złodzieja, to te porady cholernie go poniżały.

– ODILU, MOŻE BYŚ SIĘ TAK POŚPIESZYŁ?! – wrzasnął Nataniel. Odil rozejrzał się zdumiony.

– Eee… no tak, masz rację – bąknął, jakby dopiero teraz sobie przypomniał, że muszą wiać z Firi Girung.

– Pamiętaj o bioderku – mruknął do Piętka (który rozryczał się na dobre), a potem chwycił oburącz swój miecz i trzasnął go z łokcia w podbródek. Piętek wydał dziwny odgłos, coś jakby „buelelele” i padł na most, a język śmiesznie zwisał mu z ust.

– NIENAWIDZĘ WAS! POZABIJAM! POZABIJAM WSZYSTKICH!

Aurin, Nataniel i Odil rozejrzeli się, by spostrzec Geriga, który wygramolił się właśnie spod mostu. Krew ściekała mu z nosa, a na jego twarzy szalał obłęd. W następnej chwili rozległy się jakieś głosy. Poszukiwacze popatrzyli na drugi koniec mostu i zrobili się szarzy ze strachu, bo ku nim zmierzała cała gromada rozwścieczonych bandytów.

– Sądzę, że rzeczywiście nie opłaca się nam dalej przesiadywać w tym jakże uroczym lokalu… WIEJEMY! – to pisnąwszy, Odil śmignął między poszukiwaczami, aż im podwiało płaszcze, a oni wymienili przestraszone spojrzenia, jeszcze raz zerknęli na wrzeszczącą bandę Srebrnych Wilków i potem poszli za jego przykładem.

*

Druga część Firi Girung była ładniejsza od pierwszej: korytarze nie wyglądały już, jakby wydrążyła je olbrzymia dżdżownica, ściany były proste i gładkie, a gdzieniegdzie widniały na nich misterne płaskorzeźby… Ale poszukiwacze nie zwracali na to wszystko uwagi, tylko biegli, a za nimi rozbrzmiewały wściekłe okrzyki. Jeden korytarz, drugi, trzeci, czwarty… Mijali je tak szybko, że nie dało się ich policzyć, a ryki nie cichły, przeciwnie, wzmagały się – Srebrne Wilki były coraz bliżej!

Nagle Odil zatrzymał się, a twarz mu pojaśniała.

– To TAM! – wrzasnął, wskazując korytarz, na końcu którego mieściły się żelazne drzwiczki – Jesteśmy na miejscu!

– BIEGIEM! – zawołał Aurin, popychając go. Cała trójka podbiegła do drzwi, które, dziękować bogom, były otwarte…

Ujrzeli ogromną grotę, którą wypełniały beczki, skrzynki, słoiki, dzbany, mięsiwa, sery, owoce i warzywa… Naprzeciw wejścia mieścił się otwór tak wielki, że mógłby się przez niego przecisnąć nosorożec, a za nim znajdowała się potężna kurtyna wody, która opadała z hukiem w dół. Aurin spojrzał na nią i zbladł trochę, ale wrzaski szybko odwróciły jego uwagę od wodospadu.

– Zbliżają się! – jęknął Odil.

– Musimy ich jakoś zatrzymać, inaczej Gerig skoczy za nami! – zawołał Aurin.

– Jak niby chcesz zatrzymać hordę bandytów?! – wybuchnął Nataniel. Aurin myślał gorączkowo, ale nic nie przychodziło mu do głowy.

Drzwiczki trzasnęły i wszyscy podskoczyli. Do pomieszczenia wpadł Gerig, a za nim chmara Srebrnych Wilków. Uciekinierzy cofnęli się odruchowo. Nataniel potknął się o jedną z kilkudziesięciu beczek, które znajdowały się w spiżarni, i runął na ziemię. Baryłka przewróciła się na pobliski stalagmit i pękła, zalewając podłogę żółto-przeźroczystym płynem. Na chwilę Nataniel zapomniał o bandytach i zapatrzył się na ciecz… Doznał olśnienia!

– STĄD JUŻ NIE UCIEKNIECIE! TO KONIEC WASZEJ PODRÓŻY! TERAZ JESTEŚCIE MOI! – ryknął Gerig, zbliżając się do nich powoli… Nataniel wstał, wyjął strzałę z kołczanu i zawołał:

– Aurinie, skaczcie! Wiem jak ich powstrzymać!

– CO?! – Aurin wytrzeszczył na niego oczy – A jak chcesz to zrobić?!

– Nie ma czasu! Skacz!

– Chyba zwariowałeś! Nie zostawię cię samego!

– SKACZ, JAK CI KAŻĘ, DO JASNEJ CHOLERY! – zagrzmiał Nataniel. Aurin skamieniał. Czyżby miał zostawić najlepszego przyjaciela na pastwę tych bandytów? Przecież nie zachowa się jak ostatni tchórz!

– ZABIJĘ! – ryknął Gerig, a oczy nabiegły mu krwią. Aurin spojrzał na niego i pomyślał, że chyba jednak zostanie tym tchórzem…

– Tylko nie zrób nic głupiego! – zawołał do przyjaciela, biegnąc w kierunku wodospadu. Nataniel zaśmiał się.

– Już od dawna się zastanawiam, co ty rozumiesz pod pojęciem „głupie” – odparł. Aurin uśmiechnął się, a później chwycił przerażonego Odila za kark i razem wskoczyli w kurtynę wody…

– NIEEE! – ryknął Gerig – NIE UCIEKNIESZ MI! ZNAJDĘ CIĘ NAWET W ZAŚWIATACH!

Potem skierował ślepia na Nataniela i wyszczerzył złowieszczo zęby.

– Ale póki co, Aurinie, zajmę się twoim przyjacielem… – syknął. Nataniel odwzajemnił uśmiech, zanurzył strzałę w żółto-przeźroczystym płynie, podbiegł do najbliższej pochodni, podpalił grot i stanął między Gerigiem a wodospadem.

– Więc, Natanielu Nikehorn, chcesz oddać swoje życie za to, żeby twój przyjaciel mógł uciec? Przyjaciel, który dosłownie przed chwilą cię porzucił? Jesteś aż tak naiwny? Myślisz, że nas zatrzymasz? – wyszeptał Gerig, a jego bandyci zarechotali, łypiąc na Nataniela spode łba.

– Och, oczywiście, że nie… – zaśmiał się Nataniel – Bo widzisz, Gerig, ja wcale nie chcę was zatrzymywać… Chcę, żebyście wszyscy zginęli właśnie tu, właśnie teraz!

Bandyci znów zarechotali.

– A niby jak zamierzasz to zrobić, co? – spytał szyderczo Gerig.

– Choćby tak! – Nataniel nałożył strzałę na cięciwę i wymierzył w niego z łuku, a płomień, który palił się na grocie, zafalował groźnie. Przywódca Srebrnych Wilków popatrzył na niego i wybuchł szaleńczym śmiechem.

– Płonąca strzała powali tylko jednego z nas, Natanielu… Możesz mnie zabić, ale zapewniam cię, że reszta klanu nie przestanie was ścigać! My nigdy nie zapominamy, nigdy nie przebaczamy, jesteśmy SREBRNYMI WILKAMI!

Bandyci zaczęli ryczeć jak zwierzęta. Tymczasem Nataniel wyprostował się i zrobił śmiertelnie poważną minę.

– To prawda… – szepnął – Płonąca strzała zabije tylko jednego z was… ale hektolitry nafty zabiją WSZYSTKICH!

Wycelował w kałużę nafty, która wylała się z beczki. Gerig spojrzał na nią, a twarz wykrzywiła mu się w przerażeniu…

Strzała przeszyła powietrze, a Nataniel wskoczył w kurtynę wody, która w kilka sekund przygwoździła go do dna jeziorka. Przez chwilę szamotał się z nią, słysząc jedynie okropny szum, a potem, gdy rozległ się huk i całe jeziorko zadrżało, oswobodził się z wodnych oków i wypłynął na powierzchnię, a stamtąd ujrzał wielką chmurę ognia, dymu i pary, która wydostawała się ze spiżarni jak z gardzieli gigantycznego smoka…

Firi Girung, Wilcza Paszcza, płonęło.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

"Dziewczyna, która (nawiasem mówiąc) miała bardzo urodziwe krągłości,"

Zaokrągliła się po wakacjach?

Eee... szczerze mówiąc, niezbyt rozumiem, co chciałeś wyrazić tym komentarzem (jeśli w ogóle komentarzem można to nazwać) :P  Krągłości jak to krągłości, niektóre kobiety mają duże, inne nie mają ich prawie w ogóle ;P Ale tak konkretnie to o co chodziło? ;P

@Jack_Felix - och, uwierz mi, że ja zawsze komentuję (tak, tak, komentuję) zgodnie z zasadą brzytwy Ockhama, en plus, zawsze celnie.

Nowa Fantastyka