- Opowiadanie: Green - Żywiolacy

Żywiolacy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Żywiolacy

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

 

Całkiem trudno jest być czarodziejem, lub – jak kto woli– telekinetykiem. Jest to zawód niewdzięczny, bardzo często przysparzający kłopotów w dziwnych okolicznościach. Dlatego, każdy niemal czarodziej ukrywa swoje zdolności , by nie przysporzyć sobie jeszcze problemów z irytującymi ludźmi, którzy chcą aby spełniać ich życzenia jak złota rybka.

Dobrze o tym wie pewna młoda osóbka, śpiąca teraz smacznie w domu zwanym Pisanką. Nazwa ta wzięła się z ciekawego koloru (pastelowego różu) i z wzorów, które namalowała na nim wprawna ręka. Domek ten stał na przedmieściach Nowego Jorku, na jednej z niewielu ulic, przez którą można przejść spokojnie, nie martwiąc się o auta, które zdolne są cię przejechać, gdy tylko wyjdziesz za próg.

Jenna Lowson wierciła się na łóżku, nieświadoma niespodzianek, które czekają na nią w najbliższym czasie. A obok łóżka, wyciągało się pięć kotów, co chwilę drapiących i syczących na siebie. Jeden wlazł na biurko, zamalowane olbrzymią ilością napisów, pozdrowień i podpisów. Następny leżał na otwartym tomie „Zwiadowców”, a kolejny rozsiadł się przy otwartym oknie, wlepiając oczy w dziewczynę. Ta poruszyła się przez sen i otwarła zaspane oczy. Zobaczyła nad sobą dwa zielone światełka.

– Hejka, Miś – zwróciła się do czarnego kota, drapiąc go za uchem. Zamruczał i zeskoczył z jej brzucha na podłogę, skąd dobiegły pełne irytacji miauknięcia.

Jenna usiadła na łóżku i przetarła oczy z pewnym zdziwieniem.

– Mówiłam ci, żebyś nie sprowadzał przyjaciół – zbeształa kota, patrząc na pozostałe zwierzęta.

Ten nie zwrócił na nią żadnej uwagi i bez poczucia winy zaczął lizać łapę.

Dziewczyna wstała i potykając się, dotarła do drzwi sypialni swojej mamy. Z satysfakcja odnotowała lekkie pochrapywanie. Zeszła do kuchni i nałożyła na talerzyk trochę kurczaka, żeby nakarmić gości.

W pełna rozbudzona umyła się, ubrała, przeczesała szybko rude włos ( uparcie wmawiała sobie, że są jasnobrązowe) i wyszła na dwór.

Było koło piątej i świat nie całkiem się rozbudził. W powietrzu słychać była śpiew ptaków, niezmącony jeszcze rykiem silników i odległym klaksonem aut.

Jenna odetchnęła świeżym powietrzem i przeszła na swoją stronę ogrodu. To był pomysł jej matki(Jude), która postanowiła przedzielić go, po tym jak Jenna uparła się żeby tez mieć gdzie sadzić kwiaty. Matka nie chciała, aby jej grządki zostały stratowane. Wciąż wypominała córce utopienie rzadkiej odmiany storczyków.

Tak więc, Jenna zajmowała się swoją częścią i nie miało to szokujących skutków. Na razie udało jej się wypielić miejsce na hiacynty, ale zanim je posadzi, pewnie znowu zarośnie.

Jej część stanowiła tą bardziej zieloną, brązową, kłującą, parzącą, liściastą, iglastą… Słowem, bardziej przypominająca dżunglę. Nie było to jednak takie złe. Dało się tam sporo ukryć.

Jenna podeszła pod wielką jabłoń i pośród gałęzi odszukała małe gniazdko. Siedział w nim malutki ptak z zabandażowanym prawym skrzydłem.

– Cześć, malutki – powiedziała do niego Jenna i bardzo ostrożnie zdjęła z gałęzi i posadziła na trawie.

Ten rozćwierkał się radośnie i zaczął lekko skakać w poszukiwaniu śniadania. Gdy wessał wielka dżdżownicę, Jenna złapała go delikatnie i rozwiązała bandaż. Na ziemię upadły dwa patyczki, a ptak zamachała na próbę skrzydłem. Ostatni ślad po spotkaniu z kotem zniknął.

Zaćwierkał, co Jenna zrozumiała jako „dziękuję”. Niepewnie wzbił się w powietrze, a Jenna uśmiechnęła się za nim. Wstała jednak szybko, pamiętając o mamie, która pewnie zaraz się obudzi. Gdy wchodziła do domu, zza drzwi wyskoczyły koty ocierając się o nogi.

– Ale ty zostajesz! – zapowiedziała Misiowi, zagradzając mu drogę nogą. Miauknął z irytacją i odszedł dumnie kołysząc ogonem.

 

***

 

Jenna wiedziała już skąd wzięło się to dziwne uczucie, które towarzyszyło jej od rana. Dziś był pierwszy września, co brutalnie uświadomiła jej matka podając spalone śniadanie, które w teorii miało być zapewne jajecznicą. Teraz podekscytowana i w dużej mierze przestraszona siedziała sztywno na krześle w samym tyle wielkiej sali. Tu miał przemawiać, jak zawsze na rozpoczęciu roku, dyrektor, czyli magister inżynier Juliusz Pumpernikiel. Jenna szła do pierwszej klasy gimnazjum i było to straszne doświadczenie nawet dla kogoś, kto rano i wieczorem przyjmuje zwierzęta w charakterze zapowiedzianych gości.

Sala powoli zapełniała się roześmianymi uczniami, a na podium wszedł dyrektor. Był to przysadzisty pan z duża ilością włosów na brodzie, a małą na głowie, miał na sobie szary garnitur i oryginalny krawat w fioletowe grochy.

– Witam serdecznie wszystkich uczniów – zaczął już powoli usypiając część widowni. Po wielu powitaniach, nowościach, zastrzeżeniach i groźbach, uczniowie rozeszli się do klas.

Jenna wyrwała się z letargu i podeszła do Pani Scott – nauczycielki angielskiego, która miała być jej wychowawczynią. Stała przed nią już grupka pierwszoklasistów, wsłuchując się w każde jej słowo. „Czy ja też tak wyglądam?” Przemknęło Jennie przez myśl, kiedy patrzyła na wystraszone spojrzenia i ich miny, jakby zamierzali wtopić się w ścianę. Wyprostowała się natychmiast i spróbowała przybrać pewny wyraz twarzy, jakby nie zastanawiała się, którędy można uciec.

– Jestem Pani Scott, będę waszą wychowawczynią… Proszę za mną, tędy, tędy… Proszę tutaj… Proszę usiąść, dziękuję, dziękuję – nadawała, prowadząc ich do sali. Uczniowie wlecieli tam, zajmując najlepsze miejsca w ławkach. Jenna usiadła w ostatniej od okna, ciągnął się stamtąd widok na boisko i mały lasek z tyłu szkoły. Istniała też możliwość, że nauczyciele nie będą za często udzielać jej głosu. Patrzyła właśnie jak wiatr szumi koronami drzew, kiedy po drugiej stronie ławki rozległ się trzask.

– Nowa? – spytała dziewczyna. Była niska i miała sympatyczną twarz. Czarne loki owijały się wokół jej głowy ja trujący bluszcz.

– Myślę, że chyba wszyscy są tutaj nowi – stwierdziła Jenna.

Ta uśmiechnęła się lekko:

– Fakt. Ale nie chodzi mi o szkołę, Nigdy cię nie widziałam, a to jest dziwne.

– Nowy Jork to duże miasto, dlaczego miałabyś mnie widzieć? – zdziwiła się.

Dziewczyna wzruszyła ramionami i oparła się o ławkę.

– Nieważne. Mogę usiąść z tobą, wszystkie miejsca są już zajęte.

Jenna rozejrzała się po sali i powstrzymała od uwagi, że nic nie wiedziała o niewidzialnych uczniach.

– Jasne – powiedziała zamiast tego. Tamta usiadła i wyciągnęła rękę.

– Megan.

– Jenna – podała jej swoją.

 

 

ROZDZIAŁ DRUGI

 

 

– Cześć, Ma… – urwała. Szybko zdjęła buty i pobiegła do kuchni – Mamo! – Jenna z niepokojem otworzyła piec i ubierając rękawice wyciągnęła z niego blachę.

– Mamo– powtórzyła znów i odwróciła się. Mama stała przy blacie z rękami zanurzonymi w cieście, skręcona nienaturalnie w stronę stołu, gdzie leżała kolejna książka Nory Roberts.

– Hmm? – Jenna westchnęła i otworzyła okno. Wyłączyła piec i ściszyła radio, z którego „na full” leciała Abba.

– Mamo – powtórzyła, zamykając książkę. Matka spojrzała na nią z oburzeniem,

– Jenno, myślę, że na zbyt wiele sobie pozwalasz…

– Spaliłaś pierniczki.

– MOJE PIERNICZKI! – Jude złapała się za głowę, brudząc się przy tym mąką. Pobiegła do nich i dźgnęła niepewnie nożem czarne kształty.

– Kolejna blacha – westchnęła ciężko wskazując gdzieś pod stół. Jenna spojrzała tam z obawą i zobaczyła trzy podobne wypadki. Teraz ona złapała się za głowę.

– Mamo, może poczytaj sobie, ja zdejmę płaszcz i zaczniemy od początku – zaproponowała. Jude zgodziła się z ochotą siadając za stołem, ze wzrokiem utkwionym w książce. Jenna pokręciła głową, przebrała się szybko i zeszła na dół.

– Zacznijmy od tego – zaczęła spinając włosy – że pierniczki najlepiej piec w 175, a nie w 200. I nie przez… godzinę? Dwie? Nieważne. Znaczy się, ważne. Pierniczki piecze się pół godziny lub 20 minut. Wtedy nie będą czarne – zająknęła się – Mamo?

– Tak, mówiłaś coś córeczko? Właśnie czytam najciekawszy moment – stwierdziła Jude beztrosko.

– Wrrghh – wycedziła przez zęby Jenna.

 

***

Jenna musiała przyznać, że nie było tak źle, jak się zapowiadało. Mama, która po trzydziestu siedmiu prośbach zdołała oderwać się od książki dekorowała razem z Natem ciastka, które Jenna wykrawała. Nat musiał dekorować tylko orzechami i rodzynkami, bo były to jedyne rzeczy, których wcześniej nie zjadł.

Wieczorem każdy mógł już zobaczyć cały stół zasypany piernikami. Były złociste i kolorowe, niektóre wisiały już na choince w pokoju. Mama włożyła wszystkie do puszek po kawie i postawiła na szafce tak, żeby Nat do nich nie dosięgnął. Nikt nie chciał powtórki z ostatniego roku, kiedy pod nieobecność mamy zjadł całą ich zawartość. Skutki były nagłe i nieciekawe. Pozostawał jedna jeden problem – co zrobić ze spalonymi piernikami? Trzy blachy to jednak dużo. Mama stanowczo nie zgadzała się na śmietnik. Pomysł Nata, na nakarmienie nimi ptaków został pominięty milczeniem.

– Mamy lukier? – Spytała nagle Jenna.

Jude pokręciła głową.

– O ile wiem cały zjadł Nat.

– Sorrki – zachichotał mały gnom.

– A co? – Zaciekawiła się mama.

– Myślałam nad zrobieniem domku z piernika. Lukier byłby zaprawą

– Całkiem dobry pomysł. Jutro kupię lukier i będziemy lepić.

Teraz Jenna pokręciła głową.

– Jutro jest sobota.

– A dzisiaj piątek, i co?

– Jutro jest kiermasz w szkole. Obiecałam naszej Pani, że będę sprzedawać.

– No trudno – westchnęła – Sami będziemy się bawić. Co nie, Nat?

On jednak wpatrywał się jak zahipnotyzowany w siostrę.

– Ja też chcę! – wrzasnął nagle – Idę z tobą, idę z tobą, idę z tobą, idę z tobą….

– Tam będzie strasznie nudno – perswadowała mama – nie będziesz się bawił.

– Idę z tobą!

– Tam jest dużo orków – powiedziała sprytnie Jenna. Nat zawahał się. Panicznie bał się orków, odkąd zobaczył w telewizji „Władcę Pierścieni”.

– Dużo? – spytał naiwnie.

– Bardzo dużo.

– A skąd?

– Przebrali się w nauczycieli. A szczególnie pan z fizyki. To bardzo wredny ork.

Nat zamrugał oczami i pociągnął lekko nosem.

– Ale ty mnie obronisz?

– Nie wiem. Nigdy nie walczyłam z orkiem.

– Widzisz Nat? – Wtrąciła się mama – Powinieneś zostać. TU zawsze jest bezpiecznie.

– Jake mówi, że jak zawsze będę się słuchać mamy to wyrosnę na mięczaka– mama przysiadła na krześle– Więc nie będę. Idę z tobą!

Mama wciągnęła głośno powietrze. Zacisnęła pięści.

– Jake to twój kolega? Z przedszkola?– zaczęła.

– Taaaak…

– A miły?

– Nie mięczak.

Przejechała dłonią po twarzy.

– Jen, o której to się zaczyna?– zwróciła się do córki.

– O dziewiątej.

Posłała ciężkie spojrzenie synowi

– To lepiej się już kładź, skoro nie chcesz się spóźnić. I udowodnić, że nie jesteś mięczakiem.

– Muhahaha!- zachichotał demonicznie i uniósł ręce w geście wygranej.

 

***

– Jenna, Jenna, już?

– Spadaj, gnomie– parsknęła na Nata zza drzwi łazienki.

– Jest dziewiąta!

– Ty się lepiej naucz czytać godziny z zegara!

– To która jest?

– Siódma, gremlinie.

– Aha, aha. Dobra, rozumiem.

– To idź sobie.

– Eh…– zaszurał za drzwiami– A wyjdziesz stamtąd?

– Nie! Od dzisiaj będę mieszkać w łazience!

– Eh…

– Dobra, właź– otworzyła drzwi i z łazienki buchnęły kłęby pary. Wyszła, zirytowana, a jej miejsce natychmiast zajął Nat.

– Nie suszysz włosów?– zdziwiła się mama kiedy Jenna weszła do kuchni.

– Nie. Od dziś rusz akcja „Stop suszarkom”.– palnęła, nasypując sobie płatków do miski– Zużywają za dużo prądu, ciągle się psują i w ogóle są złe…

– Dobra, ale chyba będzie ci zimno-spojrzała na termometr– Z drugiej strony, ciekawie byłoby zobaczyć cię z zamarzniętymi włosami.

Córka posłała jej ciężkie spojrzenie. Matka nie zważając na nie zaczęła ubierać płaszcz.

– Idziesz gdzieś?– spytała Jenna.

– Tak– spojrzała na nią z wyższością– Skoro wy już zaplanowaliście swój czas, to ja też coś wymyśliłam.

– Dobrze, dobrze– Jenna powstrzymała rozbawienie– Czyli rozumiem, że ja gotuje obiad?

– Może lepiej zjeść coś na mieście. Ostatnio nie za bardzo ufam twoim wypiekom.

– Ej, idzie mi lepiej od ciebie!- wskazała pod stół, gdzie nadal leżały smętnie pozostałości po wczorajszych eksperymentach z piecem.

Mama uniosła ręce.

– Dobra, zwracam honor.– zaczęła skakać na jednej nodze w próbie ubrania kozaka.– Ale i tak nie gotuj.

Jenna prychnęła i zabrała się za płatki.

 

***

– Nie wygląda to tak jak sobie wyobraziłem– narzekał Nat kiedy wchodzili do szkoły. Wszędzie wywieszone były ozdoby świąteczne i w powietrzu unosił się zapach pierniczków. Jenna uśmiechnęła się. Miała nadzieję, że nie takich jak wczoraj. Rozejrzała się po ławkach w roli straganów i ustawionych na nich aniołkach, świecznikach, kartkach i jeszcze wielu innych rzeczy o nieznanym użyciu.

Uczniowie i nauczyciele biegali, przekazując kartki, podejrzane paczki i wrzeszczeli do siebie nawzajem. Tak, atmosferę świąt było widać na pierwszy rzut oka.

-Jenna!- ponad zgiełk podniósł się donośny, pojedynczy głos.

Dziewczyna odwróciła się w tamtą stronę i zobaczyła ścianę paczek idących prosto na nią. Za paczkami, bardzo zadowolona dreptała Megan.

– Nie uwierzysz!- stwierdziła przyjaciółka podbiegając do niej. Już otworzyła usta, żeby wyjawić ciąg dalszy, ale nagle zmieniła zdanie

– Zgaduj– skrzyżowała ręce i spojrzała na Jennę z triumfalnym uśmiechem.-Wiedziałam, że nie zgadniesz!

Jenna uśmiechnęła się widząc jak zwykłe wariactwo widniejące na twarzy koleżanki.

-No, nie zgadłam, dawaj.

-Meg, mogłabyś mi może łaskawie pomóc?!- odezwała się nagle ściana pudeł.

-Ech, jak zwykle przesadzasz, braciszku– machnęła ręką Megan.

Jenna stłumiła śmiech i przyjrzała się uważnie chodzącym paczkom.

-George?– spytała.

-No, niestety– dobiegł ją przytłumiony głos.

– Kim są te pudełka?– Nat zmrużył oczy, po czym odskoczył od kołyszącej się sterty paczek– Czy to ork?– przestraszył się.

Megan przekrzywiła głowę.

-Ork? Nie, to mój brat. Służy mi teraz za tragarza, bo odważył się ze mną założyć– wyszczerzyła zęby.

George położył paczki na podłodze i oparł się o nie.

-Wyobrażasz sobie żeby ktoś zrobił dwieście figurek z masy solnej w dwa dni?– zwrócił się do Jenny– Ona chyba jest robotem!

– Może nareszcie oduczysz się wątpienia w moje zdolności– Meg wyrzuciła z myśli brata i powiedziała do Jenny:

– A wracając do rzeczy– pamiętasz tego nowego z równoległej klasy? No więc on…– dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo– Zgadnij.

Jenna westchnęła lekko. Spodziewała się tego.

– Słuchaj, za parę minut zacznie się kiermasz, także nie mamy zbyt dużo czasu na plotki. Albo mówisz, albo nie.

Meg zrobiła minę zbitego psiaka.

– Ale ja proszę…

Jenna wywróciła oczami i spróbowała:

-Ma cztery pary uszu.

-No wiesz co! To jest bardzo poważna sprawa, a ty sobie z tego żartujesz!- była oburzona– Nie chcesz wiedzieć, to …

-Chcę, chcę!

– Dobrze– zaczerpnęła tchu i wypaliła:– Zaprosił mnie do kina!

Czekała na wielki wybuch radości ze strony koleżanki, ale doczekała się tylko głośnego „błeeeeeech” wypowiedzianego przez Nata.

-No co?– zapytała bojowniczo zwracając się do Jenny– O co ci chodzi?

-O nic, to bardzo fajnie.

-Hm– oznajmiła Megan i zmrużyła oczy– No, to może ja już idę. Już jestem spóźniona– rzuciła przyjaciółce dziwne spojrzenie i odeszła dumnie, a za nią dreptała wieża kartonów.

 

ROZDZIAŁ TRZECI

 

 

-I co, fajnie było?– zagadnęła Jenna idąc wraz z Natem do domu. Meg nie odezwała się do niej od momentu ostatniej rozmowy na temat Gawina Snorllensona (bo tak miał na imię ten nowy) i dziewczyna była w dosyć ponurym nastroju.

-Noooooooo– odrzekł Nat.

-Nie widziałeś orków?

-Noooooooo– odrzekł Nat.

-A co chcesz zjeść?

-Noooooooo– odrzekł Nat.

Siostra spojrzała na niego zdziwiona. Młody szedł obok niej i wbijał smętne spojrzenie w chodnik.

-Co ci?– popchnęła go lekko w krzaki. Niestety, wypadło to nieco mocnej niż zamierzała i po chwili pomagała mu wyplątać się z gałązek. Nat nadal nic nie mówił. Zaczynało to być podejrzane. Jenna zastanawiała się czy nad czymś myśli, czy po prostu zabrakło mu paliwa. W jego roli idealnie spełnia się cola– już po kilku łykach dzieciakowi trzeba zaklejać usta taśmą.

-Chcesz pizzę?– mówiła dalej– Bo ja nie mam znowu ochoty na kebaba z tej budki na rogu. Myślałam, że umrę. Co ty na to?

-Aha.

Dziewczyna już miała zareagować na jego małomówność, kiedy coś usłyszała. A to coś nie było fajne. Przechodzili właśnie obok jednego z tych ciemnych zaułków pomiędzy budynkami i doszło ich jedno, jedyne słowo– „żywiolak”. To wystarczyło by Jenna stanęła jak wryta. Żywiolakami określało się osoby podobne do niej– osoby z ciekawymi zdolnościami pod kierunkiem roślin, zwierząt itp. A jeśli ktoś tego słowa użył, to sam nie mógł być normalny.

Cofnęła się kilka kroków i stanęła za załomem muru. Z ciekawością buchającą z oczu wyjrzała ostrożnie zza rogu budynku. I zaraz tego pożałowała.

Przed oczami miała najohydniejszą istotę jaką kiedykolwiek widziała(tak, ohydniejszą nawet od pająka, który wlazł jej do łóżka, kiedy miała dziesięć lat). Był to stwór wysoki na przeszło dwa metry, z obrzydliwą zielono– szarą skórą, w niektórych miejscach przerwaną, tak że widać było kawałki szarego mięsa. Był zgarbiony, jego ręce były długie i chude, wygięte pod nienaturalnym kątem, a dłoni nie było wcale– wyglądały jak ostrza zagięte ku dołowi, z ostrymi czubkami. Nogi miał długie i umięśnione, a stopy ogromne, z żółtymi, brudnymi paznokciami. Jego twarz– jeśli można nazwać to coś twarzą– była jeszcze gorsza. Czaszka była bezkształtna, porośnięta ciemną szczeciną. Warg nie było, tylko sam otwór gębowy, zawsze lekko rozchylony, wyposażony w kilka czarnych zębów. Zamiast nosa miał dwie dziurki, a oczy to tylko czarne wypukłe punkty.

Stwór kołysał się na boki i wpatrywał w ciemność przed sobą. Z początku Jenna nie wiedziała co tam jest, ale w końcu jej wzrok przywykł do mroku. Zmarszczyła brwi.

Ta istota była inna. Zdecydowanie mniej ohydna. I zdecydowanie bardziej przerażająca. Miała na sobie czarny płaszcz sięgający ziemi i z kapturem zakrywającym twarz. Nie było widać dłoni zza długich rękawów. Ani twarzy. Postać była niższa od zielonego stwora, ale to nie umniejszało jej potęgi. Jennie skojarzyła się ona z Dementorem z Harrego Pottera.

-…będę czekać, Nereusie– oświadczył cień świszczącym głosem– Mam nadzieję, że nie zawiedziesz jak ostatnio. Pan byłby bardzo niezadowolony, a wiesz, że jego kara potrafi być straszliwa. Spotkamy się tu jeszcze dziś o dziewiątej. Masz przyjść. Z Żywiolakiem. Inaczej twoja rola się skończy– postać zafalowała lekko, ale zaraz pojawiła się znowu– Jeszcze jedno– dodała istota– Dziewczyna musi być żywa. Inaczej nie będzie nam przydatna– po czym wyparował w ciemnościach.

Jenna spróbowała uspokoić oddech, ale za nic jej się to nie udawało. Przyglądała sie ze strachem stworowi, który teraz przestał się wreszcie kołysać. Stanął. Wyprostował się. I nagle zaczął się zmniejszać. Jego skóra przybierała normalny odcień, a twarz wyglądał znów jak człowieka. Dziewczyna zatkała dłonią usta, żeby nie krzyknąć. Twarz człowieka, którego znała. Był to Gawin Snorllenson. Chłopak, z którym umówiła się Megan.

 

***

Megan beznamiętnie wpatrywała się zegarek. Zostało jej pół godziny do spotkania z Gawinem. Niechętnie zgodziła się jeszcze porozmawiać z Jenną, ale jeśli nie pojawi się w ciągu najbliższych minut, to nie będzie na nią czekać.

-Megan!!!- usłyszała przeraźliwy wrzask swojej przyjaciółki dochodzący od strony ulicy. Jenna leciała pędem, z rozwianymi włosami i czerwoną twarzą.– Megan– wydyszała– Powiem ci coś, ale musisz mi obiecać, że mnie posłuchasz.

-Jeśli spodobają mi się wyjaśnienia– oświadczyła królewskim tonem.

Jenna spojrzała na nią z wahaniem. Nie, teraz na pewno jej nie uwierzy. Ale ma jakieś dowody? Zaraz po tym jak stwór zmienił się w Gawina uciekła, z Natem wiszącym na ręce, do domu. Zamówiła pizzę i zapewniła bratu towarzystwo, a potem zadzwoniła do Meg. Nie miała czasu do namysłu.

-Słuchaj– zaczęła powoli– Nie mogę pozwolić… Tak naprawdę to on… Nie wiesz nawet jak… Słuchaj!- wrzasnęła– Nie możesz iść na randkę z Gawinem.

-Nie?– spytała zimno– A dlaczegóż to mogę?

-Bo…– co miała powiedzieć? Ten chłopak jest tak naprawdę zielonym potworem, szukającym wróżek, żeby przekazać je gościowi w kapturze? To nie brzmi wiarygodnie.

-Nie możesz mi zaufać?– powiedziała żałośnie.

-Nie, nie mogę– Meg spojrzała na nią ze złością– Przyznaj, Jen, że mi zazdrościsz. Z jakiego innego powodu mogłabyś to robić? Jesteś zła, że on wybrał mnie. Tylko tyle. Ale musisz się z tym pogodzić. Nie masz wyboru.

-Megan, nie chodzi o coś tak głupiego. Chodzi o…

-Nie pogrążaj się już. Wiem o co chodzi.

-A właśnie, że nie! On jest tak naprawdę jakimś zmutowanym szkieletem, jest cały zielony i wcale nie ma na imię Gawin– nazywa się Nereus i pracuje dla takiego cieniowatego gościa…– zamilkła pod spojrzeniem przyjaciółki.

-Idę już– powiedziała Meg, ale już łagodniejszym tonem– Nie chcę wysłuchiwać twoich kłamstw– odwróciła się i odeszła szybkim krokiem.

Jenna zacisnęła dłonie i powstrzymała wrzask frustracji podchodzący jej do gardła. Co robić, co robić, co robić… Cóż, nie ma zamiaru siedzieć cicho. Z drugiej strony nic nie rozumiała. Przecież chcieli Żywiolaka, tak? Megan nim nie jest. Zauważyłaby to. Więc o co chodzi?!

Dziewczyna odetchnęła głośno i już miała plan. Chwilę później stała już przed drzwiami państwa Marlles.

-O, hej, Jen– powitał ją George, trzymając w dłoni ciastko– Wiesz przecież, że Megan nie ma.

-Właśnie. Pomóż mi ją śledzić.

Chłopak zrobił wielkie oczy i zakrztusił się babeczką.

-Słucham?! Ale po co?

-Sprawa życia i śmierci– stwierdziła Jenna– Musisz mi powiedzieć gdzie poszła. Dokładnie.

-A skąd ja mam to wiedzieć?– uśmiechnął się niewinnie.

Dziewczyna spojrzała na niego z pobłażaniem i odparła:

-Błagam. Wiesz, że pamiętnik chowa pod poduszką.

George nie próbował nawet udawać.

-Pizza w Dominium, a potem film na siedemnastą.

-No widzisz. Mam u ciebie dług– już odchodziła, kiedy zatrzymał ją.

-Ale no nie żartuj! Ja ci sprzedaję informacje, a ty co? Nic z tego nie mam?

-Jak wrócę będziesz mógł sobie wybrać nagrodę– nie dopuszczała do siebie słowa „jeśli”.

-Ale ja już mam propozycję– uśmiechnął się łobuzersko– Poczekaj, idę z tobą, tylko zjem babeczkę.

-Co?– pisnęła Jenna– Nie możesz! Idę tylko ja. Nikt więcej– oznajmiła, chociaż miała nadzieję, że będzie się upierał.

-No co ty, misja szpiegowska na moją siostrę, a ja w niej nie uczestniczę? Pogięło cię?

Chciała się zgodzić. Nie chciała iść sama. Ale nie mogła mu pozwolić.

-Możesz iść– oznajmiła wbrew sobie– Ale jeśli tam pójdziesz, prawdopodobnie zginiesz.

-Hm– chłopak zamyślił się– To może zjem jeszcze jedną babeczkę, co? Taka okazja może się nie powtórzyć.

***

Byli tam. Wyszli właśnie z kina i skierowali się w stronę budki z lodami. Wyglądali jakby świetnie się bawili. Śmiali się, trzymali za ręce i w ogóle. Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, że chłopak był obrzydliwym zielonym potworem z mieczami zamiast rąk.

Jenna i George siedzieli na murku przed kinem– blisko, ale poza zasięgiem wzroku Megan. Zżerali właśnie kolejne ciastko, które dziewczyna zapakowała do torby, kiedy podnieśli się równocześnie i jak jeden mąż przypadli bliżej ściganych, starając się stać częścią muru.

-Co dalej?– zapytał szeptem George.

-Pojęcia nie mam– odpowiedziała tak samo Jenna– Nie możemy pozwolić, żeby wracali. Zrób coś.

-Ja?– zdziwił się– Przecież to twoja misja. Mówiłaś, że nie będę potrzebny.

-Ale jesteś. Co możemy zrobić? Musimy ich powstrzymać. Ale jak?

Chłopak spojrzał na nią nagle i spytał:

-A tak właściwie to dlaczego chcesz coś zrobić?

Jenna obawiała się tego pytania od początku misji. Dziwne było, że nie zadał go do tej pory.

-Chodź, uciekają!- zawołał i wybiegł zza muru. Dziewczyna pobiegła za nim.

Ściemniało się już, zaczynał padać deszcz. Przechodnie, których mijali chuchali w dłonie, próbując się ogrzać. Latarnie zapaliły się i ich zimne światło padało na wyludniające się chodniki. Megan i Gawina widać było bardzo wyraźnie– może ze względu na jaskrawoniebieską kurtkę Meg– i Jenna i George nie mieli zbytniego problemu ze śledzeniem ich. Jak na razie na horyzoncie nie pojawił się żaden zakapturzony stwór. Ale to się miało wkrótce zmienić.

-To powiesz mi po co ich śledzimy?– zagadnął George.

-No…– zawahała się Jenna. Ale nie trwało to długo. Postanowiła, że lepiej żeby teraz chłopak uciekł z wrzaskiem. I opowiedziała mu. Oczywiście, nie o tym, ze ona jest Żywiolakiem. Po tym to nie uciekłby, tylko zamknąłby ją w pokoju bez klamek.

-Aha– powiedział po całej historii i znów zaczął wypatrywać celu.

Jenna nie mogła uwierzyć własnym uszom.

-Aaaa… ty mi wierzysz?– spytała z niedowierzaniem.

-Jeszcze nie wiem– oznajmił– Ale chcę się tego dowiedzieć.

Dziewczyna spojrzała na niego dziwnie i oznajmiła:

-Meg miała rację. Ty naprawdę jesteś porąbany.

George zaśmiał się głośno.

-Sama zaczęłaś!

Jenna uśmiechnęła się.

-Babeczkę?– zaproponowała, wyjmując jedną z torby.

Chłopak już miał po nią sięgnąć, kiedy zamarł.

-Nie ma ich…– wyjąkał.

-Co?!- ciastko zleciało na podłogę. Dziewczyna rozglądała się panicznie po całej okolicy, ale George miał rację– zniknęli. Biegała, rozpaczliwie próbując znaleźć jakiś znak. Zawiodła. Zawiodła na całej linii. Nie potrafiła oddychać. Czy to są gwiazdki? Ale takie ruchome? O, a tam jest księżyc. Siedzi i się uśmiecha. Bosko po prostu.

-Jenna… Jenna! Przestań się kręcić!- George złapał ją za ramiona zmuszając do stania w miejscu– Nie wariuj– powiedział z naciskiem– Gdzie mieli być o północy? To najważniejsze.

No tak. Ona zawsze tak ma. Nigdy nie pamięta o najważniejszym.

-W tym tam…– wyjąkała. Oddychała głęboko. Wyglądała jakby zaraz miała zemdleć. Ale dzielnie ruszyła przed siebie w stronę umówionego spotkania.

-K… która godzina?– spytała drżącym głosem.

-Dwadzieścia po ósmej – powiedział chłopak martwym głosem. Szli dalej w milczeniu. Każde z nich myślało o tym samym, ale nie chcieli o tym rozmawiać.

-Tak właściwie to ile ty masz lat?– spytała nagle Jenna. Już nie była zielona, nawet w jej głosie nie słychać było aż takiego strachu jak wcześniej.

-Jestem rok starszy od Meg– powiedział George– Miała iść do tego samego gimnazjum, ale nie interesuje się muzyką.

-A ty tak?– zdziwiła się.

-Co się tak dziwisz?– oburzył się.

-Nic, nic. Nie wyglądasz.

-A jak według ciebie wygląda muzyk?

-Hm… No cóż, nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale nie tak jak ty.

Prychnął cicho i uśmiechnął się lekko.

-Co?– przyjrzała mu się podejrzliwie.

-Nic, nic. Przypomniał mi się jeden moment z pamiętnika Meg.

-A jakiż to?

-Opisuje cię w nim jako „wielką malarkę, która nie potrafi utrzymać pędzla”.

-Co?– fuknęła– Na serio? Nie wierzę.

-Jak chcesz, to jak wrócimy…– urwał. W ich głowach pojawiło się to samo słowo– jeśli wrócą.

-A teraz która godzina?– spytała cicho.

-Za piętnaście. Lepiej przyśpieszmy.

Miał rację. Jenna powinna pamiętać dlaczego się tu znajdują. Natychmiast wystrzeliła do przodu, ale zatrzymała się już po kilku krokach. Byli na miejscu. To ten zaułek, zapamiętała go na pewno. Ale nigdzie nie było Megan. Co się stało? Spóźnili się? Nie, to niemożliwe. Wolno zajrzała do środka i wzdrygnęła się. Byli tam. Gawin w postaci Nereusa, a Meg… nie było jej tam w ogóle. Jenna wytrzeszczyła oczy, ale widziała tylko wysoką postać potwora. Ani śladu jej przyjaciółki.

George zerknął też nad jej ramieniem i głośno wciągnął powietrze. Tak, teraz musiał jej wierzyć.

-Ósma– wyszeptał w ciemność.

W tym momencie zaczęło się. Mrok przed nimi zafalował i zaczął się formować– najpierw ledwo widoczne kontury, a potem całość– postać z cienia.

-Gdzie dziewczyna?– zasyczał od razu.

Jenna usłyszała wściekły syk za sobą i odwróciła się, by powstrzymać Georga przed rzuceniem się na potwory.

-Tutaj– po raz pierwszy usłyszeli głos zielonego. Nie brzmiał ani trochę jak głos Gawina– był ostry i wysoki. Wskazał jedną ze skrzyń stojących pod ścianą– Wyrywała się, więc ją ogłuszyłem i wpakowałem tutaj.

-Otwórz.

Zielony szybko wykonał polecenie i ze skrzyni wyturlała się Meg– Jenna i George nie widzieli jej wyraźnie. Uderzyła o beton i starała się podnieść, ale szybko zaniechała wysiłku i tylko leżała oddychając ciężko.

Cień podszedł, a raczej podpłynął do dziewczyny i trącił ją stopą. Jęknęła cicho.

-Jesteś głupcem, Nereusie– oznajmił zimno– To nie jest Żywiolak. Ale nie bój się. Kara będzie łagodniejsza, bo dziewczyna sama do nas przyszła.

Serce Jenny stanęło. Najciszej jak się dało zaczęła się cofać i ciągnęła za sobą Georga, który nic nie rozumiał.

-Ależ, nie uciekaj, nie bój się. Czeka cię tylko bardzo bolesna śmierć– zaśmiał się cień. Macka ciemności wyciągnęła się i owinęła się wokół nadgarstka Jenny. Dziewczyna wyrywała się, ale nie zdołała nic zrobić. Mrok wciągał ją do zaułka. George wyglądał jakby miał zwymiotować.

-Ach, ty też, śmiertelniku. Nie krępuj się, idź do siostry.

Chłopak postąpił kilka kroków jak w transie.

-George!- wrzasnęła ostrzegawczo Jenna. Ale nic do niego nie docierało. Wszedł do uliczki.

-A ty, Żywiolaku? Nie dołączysz do przyjaciół?– droczył się cień. Dziewczyna nadal opierała, ale stwierdziła, że już nie był sensu. Potulnie wkroczyła w ciemność.

-O, jak miło– zasyczała istota– Teraz tylko przetransportować was do Pana i będzie po sprawnie.

-Nas?– pisnęła Jenna– Słyszałam, że potrzebujesz tylko Żywiolaka.

-Skoro już jesteście tu wszyscy nie będziemy żałować miejsca w naszym domu– odwinął mackę od ręki dziewczyny i wypuścił je dookoła wszystkich. Cień zaczął zakrywać zachmurzone niebo, a jego śmiech brzęczał w uszach.

Jenna zacisnęła usta. W końcu jest się czarodziejką, nie? Po coś to jest. Zacisnęła dłonie i zmarszczyła brwi. George nadal nie miał mózgu, a Meg nadal leżała na ziemi. Dziewczyna poczuła znajomy ucisk w żołądku, zawsze kiedy robi coś specjalnego. A potem zaczęła świecić. Tak, świecić jak latarnia morska. Zrobiła wielkie oczy, ale koncentrowała się dalej. Jej dłoń zaczęła pulsować zielonym światłem, najpierw jedna, potem druga. Śmiech cienia zamarł. A potem jego zasłona opadła. Wyparowała, jakby nie istniała.

Dziewczyna poczuła czyjąś dłoń na ramieniu i odwróciła się. Spoglądała w twarz młodej kobiety z oczami w kolorze niezwykłego błękitu. Na szyi miała zawieszony zielony liść.

-Ja się tym zajmę– powiedziała ciepło i Jenna dopiero teraz zauważyła zakrzywioną szablę w jej dłoni. Kobieta, bez cienia strachu ruszyła na cienia i Nereusa. Za nią szedł mężczyzna o oczach w kolorze jeżyn. W dłoniach miał kamienie– jeden czarny, drugi zielony.

Nereus cofnął się, a potem zrobił użytek ze swoich zdeformowanych rąk– zamachnął się na wojowniczkę. Jenna odwróciła się plecami do walki i pobiegła do przyjaciół. George wyglądał normalnie, był tylko lekko oszołomiony. Pochylał się nad Meg, która wreszcie otworzyła oczy. Miała okropny guz na czole i zaćmiony wzrok.

-Meg!- zawołała Jenna i przykucnęła przy przyjaciółce– Dobrze się czujesz?– spytała głupio.

Dziewczyna zmarszczyła brwi i odezwała się:

-Dlaczego oni mają broń?– wyjąkała, patrząc na przybyłą pomoc.

-Znaleźli w pudełku płatków– Jenna uśmiechnęła się do niej, a potem przeniosła wzrok na Georga.

-Przepraszam.

Chłopak uśmiechnął się i wykrzyknął:

-Żartujesz?! Jak jeszcze raz będziesz chciała śledzić zielone potwory, które będą chciały nas zabić, to zadzwoń!- uśmiechnął się, a ona odwzajemniła uśmiech.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem pierwszy rozdział i, choć nie była to męczarnia, reszty raczej nie ruszę. Po pierwsze, opowiadanie w ogóle nie jest w moim klimacie, po drugie ten dość długi wstęp niczym specjalnym nie zachęca. Mimo to tekst jest napisany całkiem przyjemnym językiem, nie rzuciły mi się w oczy też jakieś rażące błędy, więc nie jest źle. Z drobnostek: zabrakło przecinków, bądź stały nie tam gdzie trzeba; w kilku miejscach nie zagrały końcówki deklinacyjne; wydaje mi się, że zapis dialogów, czy wypowiedzi jest dla Ciebie grą w chybił/trafił, na co przykład poniżej:

"- Hejka, Miś - zwróciła się do czarnego kota, drapiąc go za uchem."

"- Ale ty zostajesz! – Zwróciła się do Misia, zagradzając mu drogę nogą."

Dlaczego raz rozpoczynasz kwestię po "myślniku" z dużej litery, a raz z małej? Podpowiem tylko, że pierwszy zapis jest poprawny ;) Zajrzyj pod ten link, jeśli chcesz uniknąć podobnych błędów.

Ogółem nie wygląda to źle, ale pełną opinię wystawi zapewne ktoś z Loży, kiedy przeczyta całość :)

Pozdrawiam

Tak, po pierwsze - zapis dialogów. Jest nieprawidłowy. Clod już podał link. Przede wszystkim pamiętaj o spacjach po obu stronach myślników...



O przecinkach wspominać nie będę.

 

„...na jednej z niewielu ulic, przez którą można przejść spokojnie...” - ulic, które.

 

„A obok łóżka, wyciągało się pięć kotów, co chwilę drapiących i syczących na siebie.” - drapiących co?

 

„Następny leżał na otwartym tomie „Zwiadowców”, a kolejny rozsiadł się przy otwartym oknie, wlepiając oczy w dziewczynę. Ta poruszyła się przez sen i otwarła zaspane oczy.” - Powtórzenia.

 

„Z satysfakcja odnotowała lekkie...” - satysfakcją.

 

„W pełna rozbudzona umyła się, ubrała, przeczesała szybko rude włos ( uparcie wmawiała sobie, że są jasnobrązowe) i wyszła na dwór.” - pełni. Włosy. Zbędna spacja po pierwszym nawiasie.

 

„...niezmącony jeszcze rykiem silników i odległym klaksonem aut.” - Jednym klaksonem wielu aut?

 

„To był pomysł jej matki(Jude)” - dziwny pomysł z tym wtrąceniem imienia w nawiasie, poza tym brak spacji przed nawiasem.

 

„Gdy wessał wielka dżdżownicę” - wielką.

 

„Był to przysadzisty pan z duża ilością włosów” - dużą.

 

Czemu Pani wielką literą? To nie list, który do tej pani piszesz.

 

„„Czy ja też tak wyglądam?” Przemknęło Jennie przez myśl” - przemknęło małą literą, wielka sugeruje, że to początek nowego zdania a nie kontynuacja kwestii „myślanej”.

 

Widok się raczej rozciąga niż ciągnie.

 

Czarne loki owijały się wokół jej głowy ja trujący bluszcz.

 

„Czarne loki owijały się wokół jej głowy ja trujący bluszcz.” - Literówka: jak. Poza tym co to za porównanie? Trujący bluszcz nieszczególnie przypomina włosy...

 

„Ale nie chodzi mi o szkołę, Nigdy cię nie widziałam” - nigdy małą literą.

 

Rozmowa o nie widzeniu niejasna. Poza tym jak to, początek roku a potem natychmiast gwiazdka? Jest zrobiony przeskok bez nawet jednego zdania typu „Minęło kilka miesięcy”. Potrzebowałam momentu, żeby się zorientować, o co chodzi.

 

„- Cześć, Ma… - urwała.” - nic nie usprawiedliwia pisania matki, jak i pani, wielką literą.

 

„- Hmm? – Jenna westchnęła i otworzyła okno.” - Zdanie zaczynają się od „Jenna” raczej od nowego akapitu, bo to przecież nie Jenna mówi Hmm.

 

Za „schodzenie na dół” trzy noce w dybach pod ratuszem. Nie schodzimy na dół, nie cofamy do tyłu, nie unosimy do góry. To masło maślane, te czasowniki zawierają już w sobie kierunek, w którym odbywa się ruch.

 

Liczby w tekstach literackich zapisujemy literami. Od tego one są.

 

„Wieczorem każdy mógł już zobaczyć cały stół zasypany piernikami. Były złociste i kolorowe, niektóre wisiały już na choince w pokoju. Mama włożyła wszystkie do puszek po kawie...” - Mamy pierniczki na stole, mamy pierniczki na choince, a potem mama je wszystkie chowa do puszek? Te z choinki też?

 

„- Sorrki – zachichotał mały gnom.” - Naprawdę przez ładnych parę linijek myślałam, że Nat to gnom. Narrator trzecioosobowy jest od tego, żeby być neutralnym obserwatorem. To nie jego rola, by bohatera wyzywać od gnomów. Siostra może tak sobie na niego mówić, ale narrator? Nieszczególnie.

 

Uważaj na podmioty. Kiedy je zmieniasz, należy je dookreślać.

Przykład:

„- No trudno – westchnęła – Sami będziemy się bawić.” - kto westchnął? Ostatnim podmiotem była Jenna.

Więcej przykładów podawać nie będę, sama musisz się nauczyć, jak zwracać na to uwagę.

 

Przebrali się ZA nauczycieli a nie w nich.

 

„Posłała ciężkie spojrzenie synowi” - brak kropki na końcu zdania.

 

Za „ubieranie” rzeczy, tutaj i płaszcza, i kozaka (jednego?), kolejne cztery dni w dybach. W co, przepraszam, ubrała ten płaszcz?

Ubierać można coś w coś – choinkę, dziecko, drugiego człowieka... ale kiedy zakładamy coś na siebie, ubieramy SIĘ. Zaimek zwrotny.

 

Idzie się dokądś, a nie gdzieś. Tak po literacku.

 

„Wszędzie wywieszone były ozdoby świąteczne i w powietrzu unosił się zapach pierniczków. Jenna uśmiechnęła się. Miała nadzieję, że nie takich jak wczoraj.” - Jakby były spalone, jak wczoraj, na pewno by od razu poczuła.

 

„...świecznikach, kartkach i jeszcze wielu innych rzeczy o nieznanym użyciu.
Uczniowie i nauczyciele biegali, przekazując kartki, podejrzane paczki...” - powtórzenie. O nieznanym przeznaczeniu raczej, a nie użyciu. I co niby podejrzanego było w tych paczkach? Miały sztuczne wąsy i peruki? Rzucały ukradkowe spojrzenia?

 

„...ale nagle zmieniła zdanie” - brak kropki na końcu zdania.

 

Atmosferę czuć, a nie widać.

 

„Jenna uśmiechnęła się widząc jak zwykłe wariactwo widniejące na twarzy koleżanki.” - jak zwykłe wariactwo?...

 

Coś nie kupuję zachowania Meg. O co niby się obraziła?

 

„osoby z ciekawymi zdolnościami pod kierunkiem roślin, zwierząt itp.” - to zdanie do generalnego remontu, poza tym w tekście literackim skróty są bardzo niemile widziane.

 

Ciekawość buchająca z oczu... o jeżu kolczasty!

 

„Przed oczami miała najohydniejszą istotę jaką kiedykolwiek widziała(tak, ohydniejszą nawet od pająka, który wlazł jej do łóżka, kiedy miała dziesięć lat).” - Żart zdecydowanie nie zabawny, brak spacji przed pierwszym nawiasem.

 

Był to stwór wysoki na przeszło dwa metry, z obrzydliwą zielono- szarą skórą, w niektórych miejscach przerwaną, tak że widać było kawałki szarego mięsa. Był zgarbiony, jego ręce były długie i chude, wygięte pod nienaturalnym kątem, a dłoni nie było wcale- wyglądały jak ostrza zagięte ku dołowi, z ostrymi czubkami. Nogi miał długie i umięśnione, a stopy ogromne, z żółtymi, brudnymi paznokciami. Jego twarz- jeśli można nazwać to coś twarzą- była jeszcze gorsza. Czaszka była bezkształtna, porośnięta ciemną szczeciną. Warg nie było...”

Pozwolę Ci domyślić się, o co chodzi.

 

„...sam otwór gębowy, zawsze lekko rozchylony...” - a skąd wiedziała, że zawsze? Widziała go tylko przez chwilę.

 

„Inaczej nie będzie nam przydatna” - Raczej: nie będzie nam potrzebna, albo nie będzie dla nas przydatna.

 

„Jeszcze jedno- dodała istota- Dziewczyna musi być żywa. Inaczej nie będzie nam przydatna- po czym wyparował w ciemnościach.” - Jak istota, to wyparowała, a nie wyparował.

 

„A dlaczegóż to mogę?” - brakuje „nie”.

 

„-Idę już- powiedziała Meg, ale już łagodniejszym tonem (...) Dziewczyna odetchnęła głośno i już miała plan. Chwilę później stała już przed drzwiami państwa Marlles.”

 

-Ale jesteś. Co możemy zrobić? Musimy ich powstrzymać. Ale jak?”

 

„Latarnie zapaliły się i ich zimne światło padało na wyludniające się chodniki. Megan i Gawina widać było bardzo wyraźnie- może ze względu na jaskrawoniebieską kurtkę Meg- i Jenna i George nie mieli...”

 

„Oczywiście, nie o tym, ze ona jest Żywiolakiem.” - Literówka: że.

 

„-Co?!- ciastko zleciało na podłogę.” - A skąd podłoga gdzieś na ulicy?

 

„Gdzie mieli być o północy? To najważniejsze.” - O północy? Na pierwszej randce, na której spotkali się po szkole? Poza tym wcześniej nie było mowy o północy (w pamiętniku).

 

„-Dwadzieścia po ósmej - powiedział chłopak martwym głosem.”

„-Za piętnaście. Lepiej przyśpieszmy.”

„-Ósma- wyszeptał w ciemność.”

Ciekawie tam czas płynie...

 

„Dziewczyna nadal opierała, ale stwierdziła, że już nie był sensu.” - Opierała SIĘ, literówka: było.

 

„...i będzie po sprawnie.” - Po sprawie. Literówka.

 

„Dziewczyna poczuła znajomy ucisk w żołądku, zawsze kiedy robi coś specjalnego.” - Raczej: jak zawsze, kiedy robiła coś...

 

Zaćmiony wzrok?

 

No i co, to całe opowiadanie? Bardzo... nastoletnie. Ani nie wiadomo, kim jest ten Zły, ani nie wiadomo, kim są wybawiciele, dobro zwycięża, jest mnóstwo niepotrzebnych w opowieści elementów. A i historia nie poprowadzona jakoś szczególnie ciekawie. Ot, melduję, że przeczytałam. Zaraz zapomnę.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Kotku, publicznie chylę czoła przed Twoim wysiłkiem włożonym w poprawianie tego... opowiadania. Właściwie to winny jestem pokłony już za sam fakt przeczytania go.

Ja zakończyłem czytanie po pierwszym rozdziale, z obawy, że jeszcze mój młody mózg coś sobie z tego przyswoi...

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

O jejku, ale o następstwie czasów to warto czasem pomyśleć...

Nowa Fantastyka