- Opowiadanie: Kero - Pogromcy Smoków

Pogromcy Smoków

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pogromcy Smoków

Wilcze Góry od wieków były uznawane za bardzo niebezpieczne miejsce. Wielu handlarzy wybierało dużo dłuższą podróż, naokoło pasma wzniesień. Strome zbocza, wilki grasujące w lasach oraz silny wiatr z łatwością odstraszały śmiałków obierających tę trasę. Ale nawet, gdyby zignorować te wszystkie zagrożenia, pozostawała wielka jama na najwyższym szczycie, Siwym Lumpusie i przerażające historie z nią związane. Powiadano, że w owa pieczara służy za legowisko smoka. Wielu wieśniaków przysięgało na własne życie, że widzieli wielką bestię krążącą na niebie. Drwale opowiadali o zwęglonych drzewach i spalone ziemi. W każdej mieścinie, wieśniacy słyszeli przerażający ryk odbijający się echem po całym regionie. Choć niewielu chciało to przyznawać, każdy bał się nawet pomyśleć, że w Wilczej Górze czai się smok.

 

 

– Daleko jeszcze? – Spytałem beztrosko, poprawiając czerwony, jedwabny kubrak. Drewniana lutnia wbijała mi się w plecy, a moje piękne skórzane buty w coraz większym stopniu pokrywały się błotem.

– Nie wiem. Przestań tak jazgotać. – Odpowiedział mi mężczyzna w długim, granatowym płaszczu z kapturem na twarzy. Szedł przede mną przez całą drogę. – Przecież widzisz szczyt tej góry prawda? Chyba możesz ocenić czy to daleko, czy nie? – Dodał po chwili.

– Idziemy i idziemy a smoka jak nie było tak nie ma. Myślałem, że cała wyprawa potrwa mniej czasu.

– W każdej chwili możesz zawrócić.

– I stracić szansę opisania największej historii w dziejach?! Kto inny napisze o tym pieśń jeśli nie ja?! – Spytałem, nie spodziewając się odpowiedzi. Wszak, byłem najznakomitszym bardem w całym królestwie. Mój talent musiał przypadkowo umknąć uwadze towarzyszy, gdyż traktowali mnie jak zwykłego grajka.

– Opowiemy ci wszystko jak wrócimy.

– Coś takiego trzeba przeżyć samodzielnie! Poczuć ten dreszczyk emocji! Tę siłę i moc!

– A zębiska długie na łokieć też chcesz poczuć?

– Możecie przestać gadać? – Wtrącił wojownik na przedzie. Miał na sobie stalową, zaśniedziałą zbroję, pospinaną rzemiennymi pasami. Wygarbowana wilcza skóra o szarej sierści chroniła jego ogromne plecy, na których przytroczony miał topór o imponujących rozmiarach. W jednej ręce trzymał srebrzysty miecz, zaś w drugiej, pościeraną, drewnianą tarczę. Obie te bronie były tak wielkie, że nigdy bym się nie odważył podnieść choćby jednego z nich. Spod stalowych płyt, dostrzegłem napięte mięśnie, naznaczone bliznami. Mężczyzna był ogromny. Górował nad nami wzrostem jak dorosły człowiek nad dzieckiem. Twarz wojownika, była zasłonięta przez hełm w kształcie ludzkiej czaszki. Długa jasna broda sięgała mu aż do szyi.

– To nie ja. – Sprzeciwił się towarzysz po środku, wskazując na mnie. Zdziwiła mnie jego zadziorność, gdyż przy ogromnym wojowniku wyglądał jak niesforny dzieciak pyskujący do ojca.

– Sam ze sobą by nie rozmawiał, więc obaj zamknijcie jadaczki. Jak będzie gadać coś jeszcze, po prostu go ignoruj.

– To może ja poprowadzę skoro dekoncentruje cię drobna pogawędka, co Vandal? – Odciął się mój rozmówca. Zastanawiałem się czy denerwowanie takiego olbrzyma nie graniczy z szaleństwem. Na wszelki wypadek starałem się nie utrzymywać zbyt długo kontaktu wzrokowego.

 

Wojownik bez odpowiedzi, kontynuował wędrówkę. Z zaciekawieniem przyglądałem się dwójce moich przedziwnych towarzyszy. Zasadniczo nie wiedziałem o nich zbyt wiele. Przybyli do mojej wioski zwabieni nagrodą za głowę smoka, która ustawicznie rosła. Ilu to już śmiałków wyruszało ku wyzwaniu, nigdy nie powróciwszy, chyba nikt nie zliczy. W tej dwójce jednak było coś zupełnie innego. Pytali o każdy szczegół związany ze smokiem. Jak wygląda, jak często się pokazuje, jak brzmi jego ryk, czy jakich jest rozmiarów.

W miarę trwania wspinaczki, wiatr nasilał się smagając nas bezlitośnie. – Silvan! Możesz coś zrobić z tą zawieruchą? – Krzyczał wojownik zasłaniając się tarczą, gdy wichurze zaczęły towarzyszyć białe płatki.

– Daj mi chwilkę! – Mężczyzna w kapturze zatrzymał się łącząc dłonie na wysokości splotu słonecznego. Z pomiędzy jego palców ulatywał się delikatny, niebieski dym.

– Co tu się dzieje? Śnieg w maju? Musieliśmy wejść już bardzo wysoko. – Dziwiłem się zasłaniając twarz.

– To nie śnieg, grajku. – Odparł spokojnie Silvan. – To popiół. – Na te słowa rozłożył szeroko ręce i niebieska chmura poszybowała w górę. Wiatr zaczął zwalniać, by po chwili całkowicie zniknąć.

– Jesteś czarodziejem! – Wrzasnąłem zaskoczony.

– Ciszej! Chcesz, żeby smok nas usłyszał? Tak, jestem czarodziejem. – Odparł szeptem.

– Jak to możliwe? Szkoła Elementów została zniszczona ponad piętnaście lat temu. Najazd Minotaurów…

– Zrównał z ziemią całą szkołę. Spalili bibliotekę i zabili każdego na swojej drodze. – Przerwał mi. – Wiem o tym grajku, byłem tam. Mój nauczyciel, Lenbiorn wyprowadził mnie z uczelni ryzykując życiem. Niewielu z nas uciekło tamtego dnia.

– Jesteś uczniem Lenbiorna Starego?! Alchemika Dusz?! – W tym momencie mężczyzna na przedzie spojrzał na mnie gniewnie, a ja poczułem jak sztywnieją mi mięśnie i zamarza krew w moich żyłach. W jednej chwili ucichłem.

 

Przez niemal godzinę szliśmy w zupełnej ciszy i tylko szum wiatru akompaniował stukotowi naszych kroków. Na sam szczyt prowadziła prosta lecz bardzo długa droga niemal obchodząca szczyt dookoła. Szybko zauważyłem, że z każdą chwilą mijaliśmy coraz mniej drzew i krzewów, podczas gdy tego dziwnego białego pyłu przybywało.

 

– To nie jest śnieg? – Spytałem, gdy pył sięgał mi powyżej kostek.

– Wasz smok lubi zionąć ogniem. Założę się, że cały szczyt przypomina już pustkowie. – Odpowiedział mag. – Nie to jest jednak najważniejsze. Widziałeś kiedyś tak jasny popiół?

– Chyba w stolicy, w Longardzie. Mają tam piec kowalski wysoki na cztery metry, zwany Czarcimi Bebechami . Wykuwają w nim uzbrojenie dla całej armii królewskiej. Ponoć jednego dnia są w stanie wykuć tysiąc mieczy. – Odparłem bez zastanowienia, wspominając podróż do stolicy. – Wszędzie dookoła ich pracowni leżał biały popiół podobny do tego.

Taki popiół zostaje po spalonym drewnie w bardzo wysokiej temperaturze. – Mag uśmiechnął się delikatnie. – W stolicy, piece płoną całymi dniami, gdy raz za razem, kolejne szczapy drewna trafiają do paleniska.

– Twierdzisz, że ogień tego smoka jest tak gorący jak piec w stolicy?

– W żadnym wypadku! Nasz jaszczur zionie ogniem przynajmniej dwa razy tak gorącym.

– Jak to?

– Wyobraź sobie drzewo spalone na taki właśnie popiół w przeciągu minuty. Będziesz miał pojęcie o sile naszego przeciwnika.

 

Ogień gorętszy, niż największy piec w kraju? Coś takiego nie mieściło mi się w głowie. Nie potrafiłem wyobrazić sobie drzewa spalonego na pył w jednej chwil. Gdy spojrzałem na swoich towarzyszy, nagle ogarnął mnie lęk. Jaką mieli szansę w starciu z takim potworem, oni zwykli ludzie. Nie napiszę poematu o bohaterach, a epitafium na mogiłę. Może nawet mnie czeka marny koniec? Pomyślałem wtedy o ucieczce. Po co iść na szczyt w poszukiwaniu natchnienia jeśli nie będzie komu spisać myśli na papier?

 

Wtedy Silvan położył swoją drobną dłoń na mym ramieniu.

– Nie przejmuj się tak, grajku. To nie jest pierwszy smok, którego zabijemy. – Uśmiechnął się delikatnie. – A teraz schowaj się. Jesteśmy na miejscu.

Gdy podniosłem głowę, zobaczyłem szeroką polanę, pozbawioną choćby źdźbła trawy. Była płaska niczym talerz i tak rozległa, że spokojnie postawiono by w tym miejscu ze trzy karczmy. Na samym jej środku znajdowała się wielka jama, szeroka na dziesięć metrów. Mag i wojownik wyszli prosto przed siebie, choć mi samemu, kazali siedzieć z głową w piasku.

W jednej chwili cały szczyt zaczął się trząść, jakby rozłoszczony obecnością śmiertelników. Przez moment zdawało mi się, że słyszałem ryk dzikiej bestii. Nie przypominał odgłosu żadnego zwierzęcia z naszych lasów. Był tak głośny, że musiałem zasłonić uszy, by nie ogłuchnąć. Po niecałej minucie jazgot ucichł a z wielkiej pieczary na środku wzniesienia, wyłoniła się kobieta.

 

Mógłbym napisać oddzielny poemat o jej urodzie. Cudne, srebrne włosy opadały jej bezwładnie aż do kostek. Wydawały się być delikatnym tiulem zasłaniającym jej nagie ciało. Brązowa skóra przywodziła na myśl korę dębu rosnącego w lesie. Długie, srebrne paznokcie wieńczyły jej delikatne palce. Krwiście czerwone oczy spoglądały to na maga to na wojownika.

 

– Mieszkańcy wiosek wokół Wilczych Gór opowiadali nam o tobie. – Zaczął Silvan, krzyżując ręce na piersi. Vandal schował miecz do pochwy na pasie i powoli zacisnął dłoń na rękojeści topora.

– Doprawdy? – Kobieta spytała przeciągając każdą sylabę, obnażając piersi i wypinając pośladki. Jej głos był delikatny niczym śpiew słowika. – Chyba w żaden sposób im nie przeszkadzam? – Dodała ocierając się o wojownika, głaszcząc delikatnymi dłońmi jego napięty tors. – Jesteś strasznie twardy, panie wojowniku. – Kłuła go kokieteryjnie paznokciem spoglądając na maga.

– Zasadniczo, to takm przeszkadzasz całemu regionowi. Spalone szczyty, przetrzebiona zwierzyna i ciągły ryk, nie są jeszcze takie straszne. – Na te słowa zaczęła tulić się do Silvana. – dwie doszczętnie spalone wioski to już inna sprawa. – Dodał gdy położyła sobie jego dłoń na piersi. Z każdym wypowiedzianym słowem, przesuwała jego rękę coraz niżej i niżej.

– Nie gniewacie się na mnie prawda? – Wyszeptała, niemal oddając się magowi. Silvan pokiwał do Vandala. Ten, w jednej chwili wyszarpał zza pleców topór. Potężnym zamachem wbił się na ukos pod szyję kobiety. Ostrze zatrzymało się niemal od razu, jakby trafiło na skałę.

– Więc chcecie tutaj zginąć marni śmiertelnicy? – Spytała, równie słodkim głosem, spoglądając z pogardą na ostrze.

– Nie jesteś nieśmiertelna. – Silvan położył zaciśnięte dłonie na jej mostku. Gdy zaczął je rozsuwać, jej klatka piersiowa zajęła się ogniem. Głośny ryk bólu wydobył się z jej gardła. Próbowała zaatakować maga, lecz Vandal chwycił jej dłonie za nadgarstki ściskając je z całej siły. Jej głos przestał przypominać śpiew ptaków. Przywodził na myśl jazgot demonicznej istoty z czeluści tego świata.

 

W jednej chwili odepchnęła mężczyzn kilka metrów od siebie. Silvan o mały włos nie wypadłby poza szczyt, turlając się po ziemi. Potężny wojownik z kolei, nie przejął się specjalnie atakiem i natychmiast ruszył z uniesionym toporem, dobywając swojej tarczy.

Gdy spojrzałem na kobietę, z jej piersi obficie płynęła krew. Dostrzegłem białe kości i krwawą miazgę wypadające przez ranę. Jej obrażenia zaczęły goić się i znikać by po chwili została po nich jedynie blizna. Coraz bardziej traciła na urodzie. Jej skóra zaczęła pokrywać się przedziwnymi bruzdami i łuskami. Niewiasta, krzyżując ręce przed sobą rzuciła się na wojownika, niczym dziki kot na swą ofiarę. Jej paznokcie przemieniły się w błyszcząsce, srebrne szpony.

 

Vandal cofając się, parował każdy atak przyjmując kolejne ciosy na drewnianą tarczę. Atakował na odlew, sporadycznie by nie tracić kontaktu z przeciwniczką. Była znacznie szybsza, a do tego potwornie silna.

– Silvan, teraz! – Krzyknął, na co kobieta instynktownie obróciła się. W jej kierunku leciała już kula ognia o średnicy conajmniej dwóch metrów. Otwierając usta wydała z siebie przeraźliwy krzyk. Gorące powietrze drżało wokół niej. Drobiny piasku wzbijały się w powietrze niczym pchnięte potężną wichurą.

Kula ognia zatrzymała się kilka centymetrów od jej naznaczonego łuskami czoła. Mag cały czas trzymał wyprostowane ręce, jakby siłował się z kobietą. Wydawał się napierać z całych sił, ale jego czar ani drgnął.

W jednej chwili wyskoczyła w górę. Śmiercionośny ogień poszybował w kierunku zaskoczonego Vandala, który przyjął uderzenie na tarczę. Widząc kobietę prawie trzy metry nad sobą, wyczekał na odpowiedni moment i gdy już miała wylądować wbił topór w jej plecy przybijając ją do ziemi, tak jak młot przybija gwóźdź w drewnianą deskę.

 

Kobieta natychmiast zerwała się na równe nogi jak oparzona, wyszarpując się z uścisku mężczyzny, wykonała piruet i uderzyła go na odlew otwartą dłonią. Wojownik padł na ziemie kilka metrów dalej, bezwładnie jak szmaciana lalka. Z jego głowy zaczęła lecieć krew.

– Rozerwę was na strzępy, przeklęci ludzie! – Wrzeszczała wyciągając topór z pleców. Połamała na kolanie drzewiec broni, jakby był zwykłym patykiem. Ciężko dysząc szła w kierunku nieprzytomnego wojownika. Chciałem ostrzec go, krzycząc, ale w samą porę czarodziej, z powrotem włączył się do walki. Tuż przed kobietą wyrosła z ziemi błyszcząca ściana granatowego koloru. Przypominała niebo w bezchmurną noc. Dziewczyna zatrzymała się przyglądając uważnie przeszkodzie.

– Jesteś Magiem Konstelacji… – Stwierdziła patrząc Silvanowi w oczy. Stał z wyprostowaną ręką okalaną białym ogniem. Na jego płaszczu pojawiały się błyszczące punkty. Zaczęły łączyć się cieniutkimi nićmi, tworząc na przemian wizerunki ludzi i zwierząt. Zdawały się swobodnie przemieszczać po całym płaszczu, jak łódka po spokojnej zatoce.

 

Silvan nie odpowiedział na jej pytanie. Po chwili z jego palców wystrzeliły białe sznury oplatające jej ciało. Wykonał mocny zamach i zaczął nią obracać jak kamieniem na sznurku. Poderwał ją z taka łatwością, jakby nic nie warzyła. W jednej chwili jej ciało zaczęło płonąć. Żar jaki temu towarzyszył był nie do zniesienia, nawet kilka metrów dalej.

– Puszczaj mnie, nędzny robaku! – Wrzeszczała, szarpiąc się ze wszystkich sił. Mag upadł na kolana, krzywiąc się w katuszach. Złączył obie dłonie próbując utrzymać kobietę w drżący, z gorąca powietrzu. Przezwyciężając ból, podniósł się na nogi i cisnął nią na dno ogromnej rozpadliny z której wyszła. W całej okolicy rozległo się głośne dudnienie, ciała uderzającego o dno jamy. Białe sznury natychmiast zniknęły. Silvan złączył dłonie tak, by stykały się jedynie opuszkami palców.

– Koziorożec, Wodnik, Rak, Ryby, Baran – Zaczął wymieniać, a pomiędzy jego dłońmi pojawiało się słabe światło. – Byk, Bliźnięta, Skorpion, Panna, – Punkcik zaczął błyszczeć oślepiającym blaskiem, a niewielkie gwiazdy na jego płaszczu zaczęły układać się w kolejne recytowany symbole. – Lew, Strzelec, Waga – Uniósł ręce wysoko, a biała iskra leniwie popłynęła w kierunku jamy. – Gwiazdo dwunastu zodiaków! – Krzyknął łącząc dłonie, jakby chciał klasnąć. Strumień światła wystrzelił w niebo, niczym gejzer wrzącej wody z ziemi. Wilcza Góra zatrzęsła się w posadach. Obawiałem się, że szczyt rozpadnie się na drobne kamienie od tak silnego wybuchu.

Mag opuścił dłonie głośno dysząc. Podniosłem się z ziemi i nie otrzepując nawet kurzu ze spodni, podbiegłem do niego z szeroko otwartymi oczami. Jasnym było dla mnie, że pojedynek został zakończony.

– Czarodzieju! Wasz pojedynek przejdzie do historii! Nigdy nie widziałem czegoś podobnego!

– Tak sądzisz? – Burknął w odpowiedzi wyraźnie zmęczony.

– Oczywiście! Nie miałem pojęcia, że smoki mogą przypominać ludzi! W ogóle nie wiedziałem, że są aż tak niebezpieczne.

– Lepiej schowaj się z powrotem w krzakach, bardzie. – Na te słowa ziemia ponownie się zatrzęsła. – Trzymasz się Vandal? – Krzyknął do leżącego nadal wojownika. Mężczyzna chwiejnie podniósł się z ziemi trzymając za kark.

– Przeżyję. – Warknął chowając za pas swój połamany topór, bez słowa wyciągnął z pochwy, jednoręczny miecz i podniósł z ziemi tarczę.

Ziemia ponownie się zatrzęsła. Głośny ryk wydobył się z dna jamy.

– Uciekaj bardzie. Nasz pojedynek nadal trwa, a ona nie pokazała jeszcze, jak niebezpieczne potrafią być smoki.

 

Na potwierdzenie słów maga, ogromna bestia wyleciała z jamy, wzbijając się wysoko w powietrze. Przypominała sokoła krążącego wokół polnej myszy. Tak jak polujący ptak, bestia runęła prosto na Silvana. Ten, jednak zdążył utworzyć barierę i potwór zawisł niecały metr nad nim.

 

Patrząc na potwora, padłem na ziemię cofając się w przerażeniu. Smok był przeogromny. Nigdy w życiu nie widziałem tak wielkiego stworzenia. Czerwone oczy nerwowo przyglądały się magowi. Gęsta ślina ściekała po wielkim pysku wypełnionym, białymi zębiskami. Grzbiet bestii najeżony był przypominającymi miecze, długimi kolcami od głowy aż do ogona. Sam ogon zakończony był długim szpikulcem. Przednie łapy potwora, połączone były z tułowiem grubą błoną, tworzącą skrzydła. Czarne łuski pokrywały całe jej ciało, oprócz jasnego brzucha. Smok wściekle drapał srebrnymi szponami w barierę, a mag uginał się z każdym atakiem. Niewidzialna ściana zaczęła pękać, niczym strzaskane szkło.

 

Vandal! Teraz!- Krzyczał mag, klęcząc na ziemi. W tym samym momencie wojownik rzucając się na bestię, wbił miecz w szyję potwora aż po samą rękojeść. Lepka posoka rozlała się po ziemi z rozciętej rany.

– Złamałaś mój topór, dziwko. – Warknął, szarpiąc miecz coraz niżej. Bestia wiła się jak oszalała. Jej jazgot roznosił się echem po całym szczycie. Próbowała zerwać mężczyznę szponem, lecz tylko powiększała w ten sposób swoją ranę. Vandal wskoczył na jej łeb najeżony kolcami.

– Złaź z bariery!- Krzyczał raz za razem uderzając tarczą w płaski, gadzi łeb. Smok wił się we wszystkich kierunkach, próbując zrzucić swojego oprawcę. Ten jednak doskonale zachowywał równowagę, po raz kolejny tłukąc potwora, tak silnie, że przywodził na myśl dudnienie mosiężnego dzwonu, na wieży niejednego kościoła.

W końcu Bestia odpuściła rozkładając szeroko błoniaste łapy na kształt skrzydeł. Każde ich machniecie wzbijało kurz na całym szczycie. Vandal szybko zeskoczył podnosząc za ramiona osłabionego maga.

– Nic ci nie jest? – Burknął obserwując podlatującego coraz wyżej smoka.

– Tego bym nie powiedział.

– Ucieka wam!- Krzyknąłem zrywając się na równe nogi. Ogarnęła mnie panika na samą myśl, że ten potwór mógł zwiać. Moja pieśń nie byłaby taka wspaniała, gdyby jej morałem była ucieczka gada.

– Padnij natychmiast, bardzie! – Krzyczał Silvan.

– Co z moją pieśnią!? – Pytałem nie kryjąc rozczarowania.

– Kryj się powiedziałem! Zaraz zobaczysz płomienie, przy których kuźnia Longardu to maleńki świecznik!

 

Smok zataczał kręgi wysoko na niebie. Wykorzystywał chwilę na zabliźnienie się rany na szyi. Ich zdolność regeneracji była niewiarygodna. Dlatego też, były tak groźnymi i przerażającymi przeciwnikami.

 

– Dasz radę go zatrzymać? – Pytał wojownik cały czas obserwując smoka. Silvan trzymał już dłonie złączone razem. Na jego plecach, błyszczące iskierki zaczęły układać się w kolejne wzory, przypominające konstelacje. Z pomiędzy jego palców wydobywał się gęsty, czarny dym.

– Przekonamy się. – Odpowiedział podnosząc ręce ku górze. Języki ognia opuściły jego dłonie, tworząc owalną misę wokół nich.

– Dlaczego wszyscy magowie są tak zapatrzeni w swoje umiejętności? Właśnie dlatego jest was coraz mniej. Tak ślepo wierzycie w swoje zaklęcia, że nie potraficie ocenić, siły przeciwnika. – Westchnął podnosząc tarczę i opierając ją na łokciach. Smok zaczął już lecieć w ich kierunku rycząc głośno.

 

– O cholera! – Przeklął Silvan, widząc biały ogień wydobywający się z najeżonego zębiskami smoczego gardła. Potężna fala niszczycielskich płomieni spadła na obu, niczym grom z nieba. Smok zawisł kilka metrów nad nimi nieprzerwanie plując ogniem.

 

Krzak na de mną zajął się ogniem podobnie jak mój płaszcz. Czułem jak gorące powietrze zaczyna parzyć mi ręce i plecy. Mimo to nawet nie myślałem, żeby się ruszyć. Kątem oka dostrzegłem słup ognia, jasnego jak słońce. W samym jego sercu widziałem rozmazane postacie. Obawiałem się, że to tylko truchła moich towarzyszy popielą się w tym piekielnym żarze. W końcu Smok przestał ziać. Ku mojemu zaskoczeniu, Silvan klęczał na ziemi z poparzonymi rękoma. Wyglądał na wyczerpanego. Ponownie złączył ręce przygotowując jakieś zaklęcie. Vandal stał odrętwiały z wysiłku. Musiał przyjąć na siebie całe uderzenie gdy bariera nie wytrzymała. Teraz, jego tarcza przypominała raczej grudkę stopionego metalu, niż hartowaną stal.

 

Smok zaczął nabierać powietrza do płuc. Mag konstelacji uniósł ręce, a pomiędzy nim a smokiem ukazała się szklana ściana gruba na prawie pół metra. Bestia ziała ogniem nieprzerwanie. Silvan stał jednak pewnie, cały czas utrzymując ścianę między nimi.

– Teraz! – Krzyknął. Na znak Vandal cisnął mieczem w sam środek bariery przebijając się przez nią, godząc smoka prosto w paszcze. Wielki gad zawył w bólu, wijąc się we wszystkich kierunkach, ziejąc ogniem po całym szczycie. Silvan chwycił towarzysza białymi sznurami, podobnymi do tych, którymi wcześniej związał smoka, po czym cisnął nim w kierunku bestii. Wojownik trzymając w ręku złamany topór, wleciał na jej szyję. Wbijając ostrze tak głęboko jak to tylko możliwe, zaczął ześlizgiwać się, z każdą chwilą powiększając ranę. Smok zastygł w powietrzu. Przestał pluć ogniem i jazgotać. W końcu także skrzydła odmówiły mu posłuszeństwa i sparaliżowany bólem padł na ziemie. Krew obficie ciekła z rozpłatanego gardła. Czerwone ślepia patrzyły nerwowo to na wojownika to na maga podchodzących powoli do dogorywającej istoty. Prawa ręka Silvana zaczęła błyszczeć. Białe nici wydobywające się z jego palców zaczęły obracać się tworząc długi bat.

– Jak widzisz nie jesteś istotą nieśmiertelną. – Skwitował ciężko dysząc. Smagnął biczem po szyi, rozcinając ją kompletnie, jednocześnie kończąc żywot potwora. Czerwone oczy zgasły wpatrzone w dwójkę mężczyzn, przepełnione strachem i nienawiścią. Vandal otworzył paszczę gada i pewnym szarpnięciem wyrwał gorący jeszcze język. Po chwili zaczął wycinać łuski z grzbietu bestii, chowając je do niewielkiej sakwy.

 

– Nie żyje? – Krzyczałem wstając ze spalonej ziemi. Nawet nie dostrzegłem, iż mój jedwabny płaszcz nadaje się już jedynie na szmatę do podłogi. Nie było to ważne, bo ujrzałem wydarzenie, tak niezwykłe, że zabrakło mi słów.

– Jak widać, bardzie. Mam teraz do ciebie pewną prośbę.

– Zrobię co zechcesz. – Odparłem bez zastanowienia.

– Opisz wszystko to co tu zobaczyłeś. Przedstaw wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Niech twoja historia dotrze do najdalszych zakątków tych ziem. Niech ludzie wiedzą, że te istoty nie są niepokonane i nie trzeba się ich lękać.

 

Jak mi kazali tak zrobiłem. Wróciłem do wioski i spisałem całą historię niczego nie pomijając. Choć od mojej podróży w Wilcze Góry minęło już prawie trzydzieści lat, pieśń o Silvanie i Vandalu, pogromcach smoków, do dziś rozbrzmiewa w karczmach całego królestwa.

Koniec

Komentarze

Dlaczego Vandal przez całą podróż trzymał miecz w dłoni, skoro gdy tylko spotkali smoka, schował go i złapała za topór?

Jakim cudem ochronił się drewnianą tarczą przed kulą ognia?

Połamała na kolanie drzewiec broni, - chyba powinno być drzewce

jakby nic nie warzyła. - no trudno żeby jednocześnie walczyła i gotowała ;)

Ten jednak doskonale zachowywał równowagę, po raz kolejny tłukąc potwora, tak silnie, że przywodził na myśl dudnienie mosiężnego dzwonu, na wieży niejednego kościoła. - dzwony chyba raczej dzwonią, nie dudnią i nie wiem w czym wojak przypominał dudnienie dzwonu

W końcu Bestia odpuściła rozkładając szeroko błoniaste łapy na kształt skrzydeł. - to w końcu miała skrzydła, czy rozpościerała łapy na kształt skrzydeł?

Teraz, jego tarcza przypominała raczej grudkę stopionego metalu, niż hartowaną stal. - no przedtem raczej też nie przypominała hartowanej stali, bo była drewniana

Opisz wszystko to co tu zobaczyłeś. Przedstaw wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Niech twoja historia dotrze do najdalszych zakątków tych ziem. Niech ludzie wiedzą, że te istoty nie są niepokonane i nie trzeba się ich lękać. - no chyba po to właśnie z nimi poszedł

 

Ogólne wrażenie: średnie. Walka opisana bez rewelacji, przynajmniej dla mnie. Nie odczułem żadnego napięcia.

Walka za smokiem przedstawiona jakoś infantylnie i bez emocji. Choć niby dużo się dzieje, wieje nudą.

No to przynajmniej jeden dobry komentarz: zabawne dialogi i ciekawe opisy krajobrazów i bohaterów.

Bijatyka bez żadnego szczególnego pomysłu, napisana w sposób "co ślina na język przyniesie". Ale od bidy da się czytać.

Parę sformułowań rzuciło mi się w oczy jako niezgrabne:

owa pieczara służy za legowisko smoka.
wyprawa potrwa mniej czasu.
topór o imponujących rozmiarach
Obie te bronie były tak wielkie, że nigdy bym się nie odważył podnieść choćby jednego z nich
Spod stalowych płyt, dostrzegłem napięte mięśnie
Z pomiędzy jego palców ulatywał się delikatny, niebieski dym.
Taki popiół zostaje po spalonym drewnie w bardzo wysokiej temperaturze
Zasadniczo, to takm 

Zapis dialogów --- Quetzalcoatlu, ratuj nasze oczy! Interpunkcja --- umiejętność albo nieznana Autorowi, albo całkowicie przezeń olewana.  

Myślałem, że cała wyprawa potrwa mniej czasu.  --->  mniej czasu, więcej czasu... A nie można po polsku, jasno, prosto: krócej?  

Jest tego więcej, jest...

Cóż, błędów rzeczywiście jest sporo. Przecinki uciekły w popłochu, a dialogi - mówiąc krótko - nie wyglądają najlepiej. Sama historia również nie wnosi niczego do kanonu i nie wyróżnia się w tłumie innych podobnych historii. Choć być może w tej chwili przemawia do mnie moje wrodzone uprzedzenie do klasycznej fantastyki. 

 

Średnie to, bardzo, bardzo średnie.

Interpukncja i błędny zapis dialogów rzeczywiście rzucają się w oczy, ale opowiadanie daje się czytać. Pod względem fabularnym słabiutko - nie oferujesz czytelnikowi kompletnie niczego. Poszli zabić smoka, no i zabili. Tylko żadnej historii tu nie ma. Jest za to rozbudowany do granic możliwości opis walki, a to stanowczo za mało.

 

Pozdrawiam.

Zasadniczo to na tym miało polegać to opowiadanie. Mieli pójść i zabić smoka. nie chodziło mi o fabułę lecz o trening warsztatu literackiego. Chciałem spróbować opisu walki zarówno maga jak i wojownika z dziką bestią. Dlatego też nie ma tu zbyt dużo fabuły. 

Co do dialogów, zamiast haseł wzywających do ewakuacji (zwłaszcza od loży NF) prosiłbym o przedstawienie w jaki sposób powinien wyglądać zapis dialogów, gdyż kiedyś nauczyłem się je tak zapisywać, jeśli jest to błąd proszę o sprostowanie. Interpunkcja, przyznaję faktycznie szaleje w moim opowiadaniu w sposób całkowicie nieskrempowany. Jest to problem nad którym będę musiał się skupić w przyszłych pozycjach.

 

McDb - nie mnie oceniać czy bijatyka napisana jest bez polotu. Być może gdybyś napisał mi jakie szczegóły owej bijatyki wydały ci się bez polotu, lub gdybyś przedstawił mi co  należy dodać by opis był bardziej emocjonujący, mogłoby mi pomóc znacznie bardziej. ;) 

Nie wiem także co jest niewłaściwego w sformułowaniu topur o imponujących rozmiarach, gdyż jest to sformułowanie jak najbardziej logiczne. Podobnie jak  "taki popiół pozostaje po drzewie spalonym w bardzo wysokiej temperaturze" Jak zawarłbyś tą informację w ten sposób aby zdanie wyglądało na bardziej logiczne. 

 

KaelGoran - Miał na sobie stalową, zaśniedziałą zbroję, pospinaną rzemiennymi pasami. Wygarbowana wilcza skóra o szarej sierści chroniła jego ogromne plecy, na których przytroczony miał topór o imponujących rozmiarach. W jednej ręce trzymał srebrzysty miecz, zaś w drugiej, pościeraną, drewnianą tarczę. Obie te bronie były tak wielkie, że nigdy bym się nie odważył podnieść choćby jednego z nich.  - Jak więc widać z opisu Vandal miał zarówno topór jak i miecz :)

Drzewiec forma pojedyńcza zaś drzewce to forma mnoga.

Smok nie ma skrzydeł i łap tylko tak jak jest napisane, czyli błoniaste łapy na kształt skrzydeł

Dzwon dzwoni ale także może dudnić Dźwięk dzwonu dudni w uszach.

 Ochronił się drewnianą tarczą przed kulą ognia tak jak Dovakin chroni się drewnianą tarczą przed smokami :) To Fantasy tu wszystko jest możliwe.

Za wszystkie komentarze bardzo dziękuję i czekam na kolejne :D 

 

 

Kero, w dziale opowiadania jest taki temat:

ZANIM ZAMIEŚCISZ TEKST - PRZECZYTAJ

w który, podobnie jak 99,9% wrzucających teksty z pewnością nie zerknąłeś. W temacie tym znajduje się link do świetnego artykułu Seleny "Wskazówki dla piszących". Tam znajdziesz informacje o zapisie dialogów.

 

Pozdrawiam.

Trudno mi sprecyzować, co dokładnie jest nie tak, ale spróbujmy.
Areną jest płaski szczyt góry, który ma środku ma pieczarę, a po bokach zarośla i w miarę strome zbocza. Taki obrazek wydaje mi się nieprawdopodobny i zbudowany sztucznie, tylko na potrzeby walki. Za to minus.
Początek walki. Mag rzuca kulę ognia (swoją drogą, niezbyt przekonująca broń przeciwko smokom), a przeciwniczka ją zatrzymuje i przez chwilę się magicznie siłują. Zupełnie nie widzi mi się taka scena, a wzbudza pewne negatywne skojarzenia z jakąś kreskówką pochodzenia japońskiego ;) A gdyby laska od razu uciekła w górę, z pominięciem źle kojarzącego się fragmentu?
Dalej, mag chwyta przeciwniczkę jakimiś magicznymi, białymi sznurkami. Przyznaj się: Diablo 2, filmik następujący po drugim akcie, a mag wygląda jak jeden z kupców w akcie czwartym? Tutaj mam uczucia "gdzieś już to widziałem" oraz "magia działa zgodnie z zasadą: można zrobić wszystko, jeśli tylko doprowadzi to do spektakularnego rozwoju akcji" (czyli znowu problem z wiarygodnością).
Potem boss zostaje pokonany, ale powraca w potężniejszej formie. Motyw powtarzający się w co drugiej grze, w której jest boss, straszne.
Potem następuje więcej ataków i magicznych barier powstrzymujących te ataki, co przywodzi na myśl grę komputerową w którą może bym chciał zagrać, ale żeby od razu o tym czytać?
Chyba bym wolał, żeby magia była mniej potężna. Może rzucić atakującego smoka na skały magicznym porywem wiatru? Może zakląć wykałaczkę, żeby poszybowała w powietrze i dźgnęła bestię w oko? Połaskotać lub uderzyć w bok powtora, który goni towarzysza, a potem za karę być wyrzuconym w górę machnięciem ogona i uratować się przed śmiertelnym upadkiem zaklęciem lekkości? Chcę czytać świeże pomysły, połączone w sprytny sposób, a nie opisy potężnych czarów rodem z (komputerowego) erpega.
Co do uwag o sformułowaniach: Bardziej naturalnie mi brzmi "ogromnych rozmiarów topór". A "taki popiół pozostaje po drzewie spalonym w bardzo wysokiej temperaturze" jest ok, ale we fragmencie który zacytowałem to jest napisane inaczej, bardziej dzikim szykiem, i tego się czepiałem.
No dobra - przejechałem się po tekście, ale sam tego chciałeś. Pozdrawiam serdecznie :)

McDb - Faktycznie próbowałem przedstawić obraz rodem z gierk komputerowych czy japońskich seriali. Wychodzi na to że  przez to wyszło strasznie sztucznie. Dziękuję ci serdecznie za komentarz i przejechanie się po moim tekście :) 

Zaskoczę cię Eferin Rand, gdyż była to pierwsza rzecz jaką przeczytałem na tej stronie internetowej. Nie omieszkam jednak jeszcze raz tam zajrzeć, skoro tak mnie do tego zachęcasz caps lockiem ;) 

drzewce n I; lm D. drzewc
1. drewniany drążek będący trzonem, np. sztandaru, kosy, dzidy; drewniana część niektórych przedmiotów, służąca do umocowania, obsadzania innych ich części.
Drzewce sztandaru, strzelby.
Topór osadzony na krótkim drzewcu.
2. żegl. każda część omasztowania statku w kształcie belki, służąca do podnoszenia żagli, świateł nawigacyjnych, anten oraz bandery lub flagi; także pręt wystający za rufę, służący do cumowania łodzi w pewnej odległości od burty.  

Hasło ze słownika PWN.  

----------------------------------

Kero napisał: Drzewiec forma pojedyńcza zaś drzewce to forma mnoga.

Kero, w którym słowniku znalazłeś powyższe informacje? Od kiedy liczbę mnogą i pojedynczą zastąpiła forma?

P.S.  Caps lockiem nikt nikogo do niczego nie zachęca. To są najzwyklejsze wersaliki, czyli DUŻE litery.

Oj, Kero. Sam się prosisz.

 To Fantasy tu wszystko jest możliwe.  Ale jakiś realizm obowiązuje. Jeśli to było zaczarowane drewno lub zaczarowana tarcza, to należało to napisać.

 

Skoro miał łapy na kształt skrzydeł, to czemu napisałeś, że błona towrzyłą skrzydłą?

 

Nie chodzi o to, że miał i topór i miecz, tylko po jaką cholerę on ten miecz przez całą drogę trzymał w dłoni?

 

Drzewce już Ci Adam wyjaśnił.

nie rozumiem niezrozumienia w sprawie skrzydeł. "Przednie łapy potwora, połączone były z tułowiem grubą błoną, tworzącą skrzydła" Nie wiem co w tym niezrozumiałego. 

Może to:

Smok nie ma skrzydeł i łap tylko tak jak jest napisane, czyli błoniaste łapy na kształt skrzydeł 


To ma te skrzydła czy jednak tylko coś na ich kształt?

Kael, z całym szacunkiem, ale to już jest czepialnictwo ponad miarę. Sformułowanie, którego użył Kero jest może niefortunne, ale nie niezrozumiałe. A wynika z niego, że smok miał po prostu skrzydła, ale nie takie z "trzeciej pary kończyn", jak to się z reguły portretuje, tylko w formie przekształconych przednich łap, jak to genralnie miewają skrzydlate stworzenia w realnym świecie. 

A ty, Kero, zauważ, że w tym przypadku zamiast "błoniaste łapy na kształt skrzydeł", lepiej byłoby chyba napisać po prostu "skrzydła", bo na skrzydła w domyśle składają się przekształcone przednie kończyny.

Ot, cała filozofia. Nie ma się co czepiać niepotrzebnie.

Ok, przepraszam, jeśli przeciągnąłem strunę ;)

Dziękuję Vyzart, faktycznie mogłem tak napisać. 

KaelGoran, nie gniewam się, również przepraszam ;)  

A czy tylko granatowe płaszcze mają twarze, czy płaszcze w innych kolorach też? Ja mam czarny, czerwony i beżowy, i żaden nie ma twarzy. Jakaś dyskryminacja...

Ot, taka sobie napieprzanka, bez szczególnego polotu, bez pointy, bez zaskoczenia. Życzę powodzenia, w następnych próbach.

Niezgoda.b, czy możesz przytoczyć mi fragment w którym płaszcz dostał twarz? nie pamiętam go w opowiadaniu ;] 

IPPI - to opowiadanie miało na celu być prostą napiepszanką, bez polotu i płęty. Chciałem w nim poćwiczyć opis starcia maga, wojownika i smoka. Jeśli mogę prosić to powiedz mi jak ci się czytało samo starcie ;)

Kurczę, no nijak... opisy były takie sobie, ale w miarę płynnie wyobrażałem sobie co się dzieje. Do bólu przewidywalne, właściwie mogłem bez trudu zgadnąć, co będzie się działo za chiwlę. Ale przeczytałem do końca, więc mały plusik, nie zrezygnowałem. Pozdrawiam!

"...w długim, granatowym płaszczu z kapturem na twarzy..."

Dzięki IPPI, W sumie faktycznie powinienem bardziej zabarwić tą historę. Jeśli walka była przewidywalna to dlatego też pewnie była nudna w odbiorze.Powinienem to znacznie ubarwić. Jeśli dobrnełaś do końca to dobry znak dla mnie ;)

niezgoda.b - wybacz ale czepiasz się,  "Odpowiedział mi mężczyzna w długim, granatowym płaszczu z kapturem na twarzy." Ze zdania jasno wynika, że mężczyzna miał kaptur na twarzy a nie, że kaptur miał twarz.  

Jeśli miał kaptur na twarzy, to ciekawe, jak cokolwiek widział?

@Kero - w głowie autora zapewne wynika. Bo ze składni zdania nie wynika ani w ząb...

Jak cokolwiek widział... hmmm powinienem inaczej sformułować to zdanie. 

niezgoda.b - chyba masz racje, w mojej głowie wykreowany obraz był jasny i klarowny, jednak dla czytelnika moja wizja nie musiała być tak jasna. Wezmę to pod uwagę przy pisaniu następnego tekstu :D 

Nowa Fantastyka