- Opowiadanie: PatrykP - Instytut McGinna

Instytut McGinna

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Instytut McGinna

 

To nie miało prawa się stać. Wszystkie wyniki badań, wszystkie analizy, wszystko było przygotowane z największą dokładności. I co? Co mogło nam umknąć? I jeszcze obiekt nie żyje, więc nie da się po raz kolejny go zbadać. Trzeba ponownie sprawdzić wszystkie instrumenty, całą aparaturę i napisać wniosek o nowy obiekt. Na szczęście nic nie wypłynęło do mediów, więc przynajmniej z nimi mamy spokój. Ale co z tą dwójką studentów? Niepotrzebnie zgodziłem się ich wziąć jako obserwatorów. Trzeba będzie z nimi porozmawiać, ale tym chyba szef się zajmie.

 

 

***

 

 

Zbliżała się jedenasta w nocy, kiedy Michał Koret skończył przeglądać dokumentację nieudanego eksperymentu. Dwie godziny wcześniej otrzymał informację od przełożonych, że przez dwa dni laboratorium będzie zamknięte więc może wziąć sobie wolne. To „może” było oczywiście wyrazem grzeczności – przez dwa najbliższe dni jacyś obcy mu ludzie będą przeglądali całą dokumentację, żeby znaleźć lukę. Zapisał notatki i wyłączył komputer, choć nie na to miał ochotę. Dzisiejszy eksperyment okazał się największym fiaskiem w jego dotychczasowej karierze i musiał znaleźć jakieś, jakiekolwiek wyjaśnienie tego co się stało. Wstał od biurka i rozejrzał się po sali. Kilkadziesiąt stanowisk kilkudziesięciu naukowców było pustych – poza jednym. Magda jak zwykle siedziała do późna w nocy. Przeszedł w jej stronę między biurkami zatrzymując się na chwilę tylko przy stanowisku doktora Doroba. Jak zwykle panował tam niesamowity bałagan. Trzy puste kubki po kawie, masa papierów z odręcznymi zapiskami (Michał nigdy nie rozumiał

po co odręcznie coś zapisywać) i ta cholerna popielniczka. To właśnie doktor Doroba kilka lat temu wywalczył prawo do palenia w laboratorium. Nikt, poza nim, nie wiedział w jaki sposób.

 

– Doroba… omnibus, który na wszystkim się zna, ale na niczym dokładnie, po co oni go tu trzymają? Może i dobrze się z nim rozmawia przy piwie ale co z tego. Jego badania nie przynoszą żadnych efektów… z drugiej strony czy nasze przynoszą? – pomyślał przez chwilę i ruszył dalej w stronę Magdy. Wyglądała na zmęczoną i bardzo zmartwioną. Czytała jakiś tekst, który natychmiast zamknęła gdy usłyszała kroki Michała. Nic dziwnego, nikt tu nie chwalił się przedwcześnie nad czym pracuje.

 

– Może dasz już sobie spokój? – powiedział uśmiechając się delikatnie, niemalże opiekuńczo.

 

– A Ty przestałeś o tym myśleć? – odpowiedziała chłodno wyciągając w jego stronę papierośnicę. Zawahał się przez chwilę.

 

– Przecież wiesz, że rzuciłem… – papierośnica nawet nie drgnęła – może jednak…

 

Michał odpalił papierosa i zaciągnął się nim głęboko. Brakowało mu tego. Paliła paskudnie mocne papierosy jak na kobietę. Ale to była tylko jedna z wielu jej zalet.

 

– Michał co się właściwie dziś stało? – zapytała wskazując krzesło żeby usiadł. Podsunęła popielniczkę i odpaliła papierosa. W jej pytaniu zabrzmiał jakiś dziwny strach.

 

– Nie wiem. Musieliśmy czegoś nie uwzględnić…

 

– Żartujesz? Niby czego? Wszystko dopięte na ostatni guzik. Nie ma mowy o jakimś uchybieniu… przecież wiesz jacy pedanci to sprawdzają. – powiedziała powoli.

 

– Tak wiem. Może jakaś awaria sprzętu, nawet najdrobniejsza zmiana mogła mieć wpływ na ostateczny wynik. – powiedział, nie wiedząc czy bardziej chce uspokoić Magdę czy siebie – Też dali Ci wolne dwa dni? – zapytał starając się zmienić temat.

 

– Tak. Cholera nie będzie nawet dostępu do dokumentacji.

 

– Wiesz, że niczego nie możemy wynosić – znów uspokajający ton – Masz może ochotę czegoś się napić? Ja chyba przejdę się do tej knajpy dwie ulice stąd.

 

– Nie dzięki, zostanę tutaj jeszcze z pół godziny a potem wracam do domu. Muszę się porządnie wyspać choć nie wiem czy dziś usnę.

 

– Jasne – zgasił papierosa – Jak coś to ja tam pewnie będę jakiś czas

 

– Ok – odwróciła głowę w stronę monitora

 

Pożegnali się. Michał wrócił znów przechodząc obok zaśmieconego biurka zdjął płaszcz z wieszaka i poszedł do windy. Żałował, że Magda nie zgodziła się pójść z nim. To „ok” słyszał już za dużo razy by spodziewać się, że przyjdzie. Naprawdę mu się podobała. Będąc wielką niewiadomą miała w sobie coś znajomego. Coś co wzbudzało w nim odruchowo uczucie szacunku jakim obdarza się mądrzejszych od siebie. Tym czymś z pewnością nie była jej wiedza, co do tego nie miał wątpliwości. Może coś w jej zachowaniu? Nim wyszedł z budynku jego myśli krążyły już wokół zupełnie innej kwestii. Jak to się mogło nie udać?

 

 

***

 

 

W knajpie nie było tłoku. Środa nie jest najlepszym dniem na długie przesiadywanie w takich miejscach. Przy barze siedziało dwóch mężczyzn, którzy rozmawiali o czymś z wielką powagą. Przy stolikach, kilku kolejnych. Klasyczny wystrój – sporo drewna, brak górnych świateł, stół bilardowy – zupełnie nie pasował do wizerunku jaki chciały nadać Miastu władze. Prędzej czy później każą albo dostosować się do planów władzy albo po prostu zamkną to miejsce. Michałowi zabawna wydała się ta gra pozorów. Otwieranie nowych instytucji naukowych, organizowanie międzynarodowych konferencji, budowanie wyłącznie w szkle i stali – wszystko miało pokazywać Miasto jako najnowocześniejszą metropolię w regionie. Cóż może jest to jakaś strategia? Michała bardzo to śmieszyło. Może byłoby lepiej, żeby usunęli walające się po wszystkich ulicach śmieci? A będących zmorą śródmieścia kilka setek żebraków gdzieś wyrzucili?

 

Usiadł przy barze, możliwie daleko od rozmawiających mężczyzn. Chyba na jednym się dziś nie skończy.

 

– Co dla Pana? – zapytał barman, który wyglądał jakby minął się z powołaniem – powinien zostać spowiednikiem. Twarz z której można było wyczytać propozycję „wiem wszystko o wszystkich ale nic Ci nie powiem, Ty możesz jednak mi powiedzieć wszystko”. Gdyby chodziło o sprawy bardziej osobiste Michał skusiłby się ale sprawa, która go dręczyła była zdecydowanie nieosobista, choć mogła mieć bardzo konkretne skutki w jego życiu.

 

– Podwójną czystą – odparł szybko odruchowo sięgając do marynarki – a i jeszcze może papierosy. Można tu palić?

 

– Tak, oczywiście.

 

Barman podał zamówienie. Michał przechylił i odpalił kolejnego dziś papierosa. Trzy miesiące na nic. Alkohol nie znieczulił należycie, jeszcze raz to samo.

 

– Nie jest Pan dziś w najlepszym nastroju?

 

Domyślny ten spowiednik.

 

– Nie, niespecjalnie. – Michał przechylił szybko i wyciągnął portfel

 

– W razie czego chętnie Pana wysłucham, wielu ludzi lubi się zwierzać przy barze – Nie tylko domyślny ale i wścibski. – Czasem jestem wstanie pomóc moim klientom…

 

– Nie, mnie nie jest Pan w stanie pomóc – Michał położył pieniądze na ladzie. Już samo to, że barman się do niego odezwał zirytowało go. Dalsza rozmowa nie musiała się wcale skończyć dobrze. Zsunął się z krzesła, nie miał już ochoty tutaj siedzieć, Magda i tak nie przyjdzie a on będzie musiał znosić jeszcze tego natręta.

 

– W takim razie musi Pan znaleźć kogoś, kto jest.

 

– Takiej osoby niestety nie ma – barman uśmiechnął się w taki sposób jakby chciał dać do zrozumienia, że mu nie wierzy. Michał wyszedł i ruszył w stronę domu. Mógł co prawda zadzwonić po taksówkę, ale wolał się przejść. Noc była bardzo chłodna, a latarnie dawały nieprzyjemne dla zmęczonych oczu światło. Idąc powoli zastanawiał się, czy w tym bezczelnym uśmiechu nie było aby trochę prawdy. Na nikogo z pracy nie może liczyć mimo, że odpowiedzialność spada na wszystkich. Ten kto znajdzie błąd będzie miał władzę wskazania winnego. Poza oczywistym zyskiem z jakimi wiązałoby się wskazanie przyczyny niepowodzenia. Właśnie ta władza, którą by to dało najbardziej go martwiła. W tej instytucji nie ma miejsca na sentymenty. Michał sam był tego najlepszym przykładem. Na początku jego, niedługiej zresztą, kariery naukowej doprowadził do zwolnienia przyjaciela przywłaszczając sobie przy tym wyniki ich wspólnej pracy. Przyjaciel stracił pracę, on stracił przyjaciela, ale zyskał coś o wiele ważniejszego. Silną pozycję w zespole. Tylko, że teraz wszystko zawisło na włosku. Instytut McGinna jest hojnie dotowany i oczekuje się od niego namacalnych wyników więc ten kto zawodzi musi wylecieć i to z fatalną rekomendacją.

W Mieście będzie się skończonym.

 

Jeżeli ktoś może mu pomóc, to na pewno nikt z Instytutu. Z drugiej strony żadna z osób spoza nie jest wystarczająco wtajemniczona by w najmniejszym stopniu zrozumieć problem.

 

– Profesor Nork – powiedział pod nosem otwierając drzwi od mieszkania. – profesor Nork…

 

 

***

 

 

Poranek był mglisty jak to zwykle bywało w Mieście jesienią. Wydawał się dość chłodny ale Michał nie sprawdził tego, nie musiał przecież wychodzić dziś rano do pracy. Nietypowo pierwszą czynnością rano nie było zaparzenie sobie kawy ale szybkie przejrzenie wszystkich znanych portali informacyjnych. Niebyło jednak ani jednej wzmianki

o wczorajszym fiasku. Gdy się tylko uspokoił napisał mail do swojego starego nauczyciela profesora Norka. Jeszcze jako student obiecał sobie, że nigdy się z nim nie spotka – to mogłoby mieć dla niego poważne i bardzo przykre następstwa. Profesor Nork, gdy Michał był jeszcze studentem, został usunięty zarówno z Uniwersytetu jak i Instytutu. Nigdy nie zostało ujawnione z jakich powodów. Michał nie miał okazji uczestniczyć w jego zajęciach inaczej niż na zasadach wolnego słuchacza. Na rok przed tym jak mógłby zapisać się na jego seminarium „Metody reduktywistyczne” przekazano je jakiemuś młodemu doktorowi, który prowadził te zajęcia niemiłosiernie nudno. Profesora Norka zapamiętał jako wielkiego erudytę o niezrozumiałych dla niego skłonnościach przywoływania zdyskredytowanych już filozofów. Mniej więcej w tym czasie doktor Doroba kończył pisać u niego doktorat. Michał nie mógł sobie przypomnieć czy go w ogóle przeglądał. Skorzystał więc z internetowej bazy danych biblioteki uniwersyteckiej. Znalazł kilka publikacji Doroby ale doktoratu nie było.

 

– Dziwne – mruknął sam do siebie. Nie podano nawet jej tytułu. Napisał więc kolejny mail, tym razem do działu sprowadzającego książki biblioteki. Oderwał się od komputera by dać zadość codziennemu rytuałowi parzenia porannej kawy. Gdy wrócił z nią do biurka miał już odpowiedź od Norka.

 

Szanowny Panie Koret,

 

Z chęcią się z Panem spotkam nawet dziś. Proszę tylko dać znać, o której godzinie planuje mnie Pan odwiedzić.

 

Łączę wyrazy szacunku,

 

J.A.Z. Nork

 

Michał szybko odpisał i równie szybko otrzymał odpowiedź. Więc o szóstej. Do tego spotkania trzeba się jakoś przygotować. Szybkie wyszukiwanie tekstów Norka – w bazie biblioteki ani jednego (to akurat jakoś nie zaskoczyło Michała) ale nie znalazł też nic w internetowych wydaniach czasopism specjalistycznych. To już było bardziej zaskakujące. Po dwóch godzinach zrezygnował z szukania. Widać legendy jakie krążyły o anatemie nie tylko w Mieście, ale w całej branży nie były przesadzone. Czas więc było sięgnąć po bardziej prymitywne formy. Na szafie w jego sypialni (w której panował wzorowy porządek jak zresztą w całym jego mieszkaniu) stało sporej wielkości pudełko z różnymi tekstami (najczęściej odbitymi na ksero), które zgromadził w czasach studenckich. Trzymał je nie dlatego, że mógłby mieć problem z ich ponownym namierzeniem ale dlatego, że były na nich jego notatki, które w większości wypadków cenił bardziej niż teksty. Oczywiście od czasów studiów nigdy z nich nie skorzystał ale nie grało to żadnej roli. Przeszukał je dokładnie ale nie znalazł żadnego tekstu. Znalazł jednak coś, co mogło się okazać, o wiele bardziej przydatne – spięte spinaczem notatki z seminarium prowadzonego przez Norka. Przygotował sobie kolejną kawę i usiadł w salonie. Niestety notatki na tych zajęciach prowadził niezwykle niedbale – nie dlatego, że problem był nieinteresujący ale dlatego, że sposób ich prowadzenia był zbyt interesujący. Jedyne co udało mu się zrekonstruować po przeczytaniu wszystkich dwa razy do ogólne wrażenie, że istnieją niesprowadzające się do siebie metody badań tego samego. Michał zdawał sobie sprawę, że wrażenie to nie oddawało nawet w najmniejszym stopniu treści seminarium. Sam nie mógł sobie przypomnieć nic więcej. Być może wspomnienia koloryzują odrobinę to, jak dobrze były prowadzone te zajęcia. Żałował teraz tego, że przedstawił się w mailu jako były student. No ale nie uda się tego już cofnąć.

 

 

***

 

 

Dom profesora Norka znajdował się na przedmieściu. Po stracie pracy nie pojawiał się już w instytucjach związanych z Uniwersytetem. Przynajmniej Michał o tym nic nie wiedział. Taka nieobecność byłych pracowników była dość nietypowa. Większość starej, emerytowanej kadry utrzymuje kontakty z młodszymi kolegami starając się – w miarę możliwości – pomagać czy wręcz kontynuować badania.

 

– Ale tylko Norka zwolnili – pomyślał Michał, gdy wysiadał z taksówki i patrzył na stary ale dobrze utrzymany dom – I on będzie musiał ustąpić miejsca nowocześniejszym budynkom, zresztą pewnie już niedługo. Mniej więcej w tym rejonie miała powstać kolejna placówka Uniwersytetu… chyba coś związanego z lingwistyką…

 

Drewniane drzwi z małymi szybkami otworzyła starsza, uśmiechnięta kobieta.

 

– Pan Koret?

 

– Tak.

 

– Proszę wejść – zaprosiła go delikatnym ruchem ręki – proszę tu… na wieszaku zostawić płaszcz – podeszła do drzwi po lewej stronie korytarza kończącego się schodami na piętro i je otworzyła – proszę się tu rozgościć, pan profesor powinien zaraz zejść

 

Salon wyglądał równie staro co i cały dom. Mnóstwo przedmiotów świadczących o zamiłowaniu profesora Norka do raczej tradycyjnych form. Duże drewniane fotele przy sporym stoliku. W kącie stał globus. Z jednej strony pokoju kominek, w którym palił się ogień a z drugiej spora biblioteczka. Nad kominkiem wisiał bardzo duży portret jakiegoś człowieka, na oko Michała z XVIII stulecia. Poza tym kredensy z mnóstwem jakichś drobiazgów. Pokój ten odbiegał daleko od tego, co Michał widział we wszystkich mieszkaniach swoich znajomych z Instytutu. Tamte zawsze sprawiały wrażenie bardzo nowoczesnych. Oczywiście tylko sprawiały wrażenie, bo niby jaką to nowoczesnością jest lampa zapalana od klaśnięcia dłońmi czy wydanie polecenia komputerowi domowemu. Już przeszło wiek temu nie wzbudzało to niczyjego zdziwienia. Miejsca takie jak to, w którym teraz był sprawiały, że zaczynał się zastanawiać czy aby niektóre rzecz nie są tylko zabawą w nowoczesność.

 

– Przepraszam, że kazałem Panu czekać! – usłyszał z za pleców. Gdy się odwrócił zobaczył wysokiego starszego mężczyznę. Ubrany był wyjątkowo elegancko (tak go zresztą zapamiętał), siwe włosy dokładnie przycięte, podobnie broda. Podszedł spokojnie do Michała i wyciągnął rękę.

 

– W czym mogę Panu pomóc, Panie Koret? – uścisk miał silny – proszę niech Pan siada. Napije się Pan czegoś?

 

– Może mocnej kawy – powiedział szybko Michał

 

Profesor cofnął się do drzwi i krótkim ruchem ręki dał do zrozumienia starszej kobiecie, żeby przygotowała dwie kawy. Po chwili dołączył usiadła na fotelu naprzeciwko zdenerwowanego trochę Michała.

 

– Kawa zaraz będzie – profesor Nork uśmiechnął się delikatnie – więc w czym mogę Panu pomóc? W swoim mailu dał mi Pan do zrozumienia, że zdarzyła się jakaś nietypowa rzecz, w czasie jednego przeprowadzania jakiegoś eksperymentu w Instytucie McGinna. Nie podał mi Pan jednak szczegółów. Rozumiem, że chciałby Pan zapytać mnie o zdanie na temat przyczyn tej porażki?

 

– Zgadza się Panie Profesorze… hm… może zacznę od początku…

 

– Inaczej się nie powinno proszę Pana – profesor zmrużył lekko oczy – ale przepraszam, zamieniam się w słuch!

 

– Jak Pan chyba wie w Instytucie prowadzimy badania nad podstawowymi problemami umysłu. Ostatecznie chodzi o to, żeby go odtworzyć w jakimś sztucznym środowisku. No i ostatnio rozpoczęta współpraca z zagranicą dała nam dobre podstawy by sądzić, że możemy już… no może nie odtworzyć umysł… ale co najmniej warunkować

go dowolnie… – Michał zauważył coś, co jak mu się zdawało profesor chciał ukryć, był to krótki uśmiech – Więc… mieliśmy pewien obiekt… ochotnika… który zgodził się, żebyśmy skanowali pracę jego mózgu. Trwało to rok z górą. Później specjalnym przyrządem skonstruowanym przez naszych kolegów z zagranicy mieliśmy pobudzić jego mózg

do odpowiedniego stanu a to miało zaowocować tym, że wykona to co byśmy chcieli… ale tego nie zrobił i nie mamy pojęcia dla czego.

 

– Panie Koret przepraszam, że znów Panu przerywam, ale już w tym miejscu muszę chyba kilka rzeczy Panu uświadomić. Po pierwsze więc mam nadzieję, że jest Pan świadom… – profesor przerwał gdy kobieta wniosła na tacy dwie filiżanki kawy – dziękuję Anno – ta skinęła głową i szybko wyszła. – Proszę spróbować kawy jest doskonała – uśmiechnął się profesor – Panie Koret… jak Pan wie jestem persona non grata, zarówno w Instytucie jak i na Uniwersytecie. Nie będę ukrywać, że nie zasłużyłem sobie na to, ale bywają sytuacje, kiedy człowiek musi wybierać między kilkoma ważnymi dla siebie rzeczami i nigdy… nawet lata po dokonaniu wyboru… nie wie czy to był wybór słuszny. W każdym razie naukowcy unikają kontaktu ze mną jak tylko mogą, co nie aż tak trudne ponieważ specjalnie się nie narzucam.

 

– Panie Profesorze… czy mogę Pana prosić o pełną dyskrecję?

 

– Oczywiście. Rozumiem, że jest Pan gotów zaryzykować zapoznanie się z moją opinią.

 

– Tak. Skorzystaliśmy z ochotnika, który był skazańcem… mordercą… Eksperyment polegał na tym, by zaprogramować jego umysł tak, by rozładował leżący na stole pistolet a potem dał się skuć na nowo. Przywiązaliśmy go, wprowadziliśmy igły w jego czaszkę, rozpoczęliśmy programowanie. Na szczęście policja nalegała by zostać. Jeden policjant został postrzelony ale niegroźnie.

 

– Wystarczy tych szczegółów Panie Koret. Ma Pan może dokumentację?

 

– Niestety Instytut jest zamknięty… wszystko jest sprawdzane jest raz jeszcze, ale…

 

– Ale nic nie znajdą, prawda? – Profesor Nork wydał się Michałowi bardzo zadowolony

z tego wniosku. Może wynikało to z tego, że źle życzył instytucji, która ostatecznie nie potraktowała go za dobrze.

 

– Wszystko było sprawdzone przez niezależne od siebie grupy.

 

– Cóż… W tej sytuacji niewiele będę w stanie dla Pana zrobić – profesor odwrócił głowę

w stronę okna. Michał zauważył, że po szybie spływają stróżki deszczu. Czyżby zmarnował dzień na spotkanie się z kimś pokroju Doroby? Kolejny człowiek, który woli zalewać ludzi cytatami z Moliera czy Dostojewskiego zamiast zająć się nauką? Nie tak go pamiętał mimo, że pamiętał go słabo.

 

– Nie bierze Pan udziału w tym projekcie więc nie mogę chyba Pana za to winić – przerwał po kilku minutach milczenie Michał.

 

– Faktycznie nie może Pan ale… proszę spojrzeć w tamten róg pokoju za Panem – Michał odwrócił się i zobaczył stojące w krzesło, na którym było coś przykrytego sporym kawałkiem szarego materiału. Miało to kształt stożka i trochę więcej niż pół metra wysokości.

 

– Co to jest Panie Profesorze?

 

– Rakieta.

 

– Zamierza Pan ostrzelać Uniwersytet? – zaśmiał się Michał najgrzeczniej jak umiał, w myślach tylko dodając – Ty stary wariacie. Profesor Nork wstał i podszedł do krzesła i ściągnął płótno.

 

– Rakietą do tenisa raczej się nie da… – uśmiechnął się nieznacznie – ale zapamiętam to pytanie jako propozycję – uśmiechnął się jeszcze szerzej.

 

Wariat, po prostu wariat powtarzał w myślach Michał. Miał już w tej chwili ochotę tylko wyjść z tego domu wariata i wrócić do swojego jak najszybciej.

 

– Panie Koret niestety nie będę mógł poświęcić Panu więcej czasu ale proszę pomyśleć, o tym co przed chwilą Pan zrobił… – Michał wstał i zachęcony stanowczym gestem ręki profesora ruszył w stronę wyjścia.

 

– Przepraszam. Zachowałem się niewłaściwie wobec Pana…

 

– Nie! – krzyknął niemalże profesor – zupełnie nie o to chodzi.

 

Michał zdębiał. Spojrzał w jego uśmiechniętą twarz i próbował z niej odczytać o co może chodzić temu staremu wariatowi. Z jego twarzy nie mógł wyczytać absolutnie niczego. Przeszedł przez korytarz i gdy zakładał płaszcz spojrzał jeszcze raz na gospodarza.

 

– O co zatem chodzi?

 

– O to, że się Pan pomylił Panie Koret, o to jak się Pan pomylił i o nic więcej.

 

 

***

 

 

– Stary wariat. Może powinien mi jeszcze dać do rozwiązania jakąś krzyżówkę.

 

Michał miał już wrócić do domu ale kazał taksówkarzowi zatrzymać się przy knajpie nieopodal Instytutu. Obserwował coraz to kolejne szklane budynki. Im bliżej był centrum tym były bardziej okazałe. Tylko w nielicznych oknach paliły się jeszcze światła, które raczej oznaczały obecność pracowników firm sprzątających niż pracowników tych budynków. Jeżeli chodzi o zostawanie po godzinach Michał i Magda stanowili wyjątek nie tylko w swojej branży. Nie mógł zrozumieć dlaczego nie chciała się z nim nigdy spotkać ale może jak już rozwiąże poważniejsze problemy… Z drugiej strony z pewnością była niebezpieczna ze względu na świetne wyniki i może raczej na tym powinien się skupić.

 

Deszcz powoli przestawał padać, choć chmury nie zniknęły z nieba. Taksówka zatrzymała się dość gwałtownie wyrywając Michała z jego rozmyślań.

 

W knajpie znów nie było zbyt wielu ludzi. Jakaś para pokazywała zdjęcia kobiecie, która wyglądała na niespecjalnie zainteresowaną. Rozmawiali głośno, opisując chyba swoje przeżycia z wakacji. Tak przynajmniej zdawało się Michałowi. Przy barze nikt nie siedział.

 

– Co dla Pana tym razem – spowiednik jak zawsze na miejscu.

 

– Może jakieś piwo tym razem – Michał uśmiechnął się.

 

– Jest Pan chyba w lepszym humorze niż ostatnio?

 

– Tak. Co prawda poszedłem za Pana radą, ale okazało się, że miałem rację i nikt nie może mi pomóc – wziął dwa duże łyki i odpalił papierosa. Spowiednik podał mu popielniczkę.

 

– Przykro mi to sły…

 

– A to ten Francuz, o którym Ci mówiłam! – Michał odwrócił się i zobaczył jak podekscytowana dziewczyna wskazuje jedno ze zdjęć leżących na stoliku.

 

– słyszeć – dokończył – Może jednak ja będę w stanie Panu pomóc?

 

Michał nie słuchał go już. Dotarła do niego absurdalność tej sytuacji. Jak to ten Francuz? Zdjęcie to nie człowiek, to obraz, to…

 

– Nie, dziękuję bardzo… muszę gdzieś jeszcze iść… – rzucił pieniądze na ladę i wybiegł na ulicę.

 

 

***

 

 

W domu nie znalazł się jeszcze nigdy tak szybko. Prawie równocześnie włączył komputer, zrzucił pudło z notatkami z szafy i wyciągnął te z seminariów profesora Norka. Przejrzał wyniki badań podobnych eksperymentów przeprowadzanych przez podobne do Instytutu ośrodki badawcze. Wszędzie to samo. Szybko napisał mail do starego nauczyciela.

 

– Ten stary wariat chce uczyć ludzi analogiami… – coraz lepiej przypominał sobie sposób prowadzenia jego zajęć. Zawsze były bardzo obfite w przykłady na które wtedy nie zwracał prawie w ogóle uwagi. Interesowała go surowa treść ale teraz widział, że popełnił poważny błąd.

 

– Dlaczego tego nie ujawnił? – mruczał pod nosem – A może właśnie TO ujawnił? – Michał wstał od komputera, żeby wyciągnąć papierosy z płaszcza. Gdy wrócił była już odpowiedź od Norka, bardzo krótka odpowiedź.

 

Gratuluję.

 

 

 

***

 

 

Mimo, że w piątek Instytut był jeszcze zamknięty Michałowi udało umówić się z profesorem Maro. Profesor Maro był szefem projektu, który w tak spektakularny sposób się nie powiódł ale zarazem (i co było ważniejsze w tej chwili) szefem Michała. Jego powierzchowność w niczym nie przypominała pewnego dostojeństwa profesora Norka. Maro był niskim człowiekiem a przy tym niezwykle otyłym i łysym. Ubierał się wyjściowo, tylko w tym sensie w jakim wychodzi się na fast food. Gdy Michał wszedł do gabinetu poczuł się nawet odrobinę zawiedziony (nie po raz pierwszy zresztą) jego osobą. Przełożony wskazał mu ręką żeby usiadł.

 

– Dzień dobry Panie Koret, musiał mieć Pan bardzo ważny powód, żeby mnie tu ściągnąć w wolny dzień o tak wczesnej porze.

 

– Wydaje mnie się, że Instytut jest w dość trudnej sytuacji.

 

– Mnie nie ale do rzeczy o co chodzi?

 

– Jak to nie? – Michał mało nie zerwał się z krzesła – Cały projekt się sypie a Pan uważa,

że to nie jest trudna sytuacja?

 

– Wiele projektów się sypie – zaśmiał się nieomal naśladując zdenerwowanie Michała.

 

– Tak… To prawda! A ten nawet musi się posypać! – Michał zmrużył oczy i mocno zacisnął wargi. Wpatrywał się w prawie doskonale okrągłą twarz swojego przełożonego. Twarz ta wyrażała jedynie znudzenie, nie była ani zaskoczona ani przestraszona. Była nawet odrobinę lekceważąca w swojej ospałości.

 

– W jakim sensie nie może się udać Panie Koret?

 

– Proszę mnie posłuchać. Skąd się bierze nasza pewność o tym, że odpowiednie stymulowanie mózgu wywoła odpowiednie stany psychiczne? – zapytał szybko.

 

– Proszę Pana… wezwał mnie Pan tutaj ponieważ chce mnie Pan przepytywać z metodologii naszych badań? – ospałość zamieniła się w lekkie poirytowanie.

 

– Nie oczywiście, że nie. – Michał szybko odpowiedział. Profesora Maro lepiej było nie denerwować.

 

– Panie profesorze… wiemy o tym, że obiekt badany myśli o domu, ponieważ nam powiedział, że o tym myśli i przyporządkowujemy odpowiedni stan mózgu do tej myśli. Co jednak jeżeli kłamie? – ze dużo większym spokojem ale przede wszystkim z dużo większą pokorą zapytał Michał.

 

– Dobrze Pan wie, że to niemożliwe. Mamy zbyt dużą próbkę badawczą.

 

– Ale jeżeli źle przyporządkowujemy stany psychiczne do stanów mózgu? Źle od samego początku?

 

Profesor Maro nachylił się nad biurkiem. Wyglądał na zdecydowanie bardziej rozbudzonego niż poprzednio. Krótka chwila ciszy, w oczekiwaniu na odpowiedź, wydała się Michałowi niemiłosiernie długa. Szef świdrował mu głowę bardziej niż kiedykolwiek przenikliwymi oczyma.

 

– Niby na jakiej podstawie tak twierdzisz? – wysyczał w końcu profesor Maro.

 

Michał równie głęboko spojrzał mu w oczy. Jego twarz spoważniała a on sam poczuł olbrzymi przypływ siły. Miał go już w garści.

 

– Ponieważ w jednym komputerowym języku chcecie oddać dwa… psychiczny i biologiczny… a nigdy nie pokazaliście, że można je stosować zamiennie albo, że w ogóle odnoszą się do tego samego a jeżeli już to w jaki sposób. Te badania nie mogą się udać! – ostatnie zdanie wykrzyczał tak, że Maro cofnął się w fotelu.

 

Tym razem cisza trwała dużo dłużej. Tym razem Michał tryumfował. Wiedział, że ma racje nie dlatego, że udowodnił cokolwiek, choć sądził, że to zrobił ale dlatego, że Maro wydawał się coraz bardziej przestraszony.

 

– I co teraz Pan zamierza zrobić, Panie Koret? – zapytał spokojnie i cicho Maro.

 

– Ujawnić to oczywiście. Ile lat już pieniądze idą na bezsensowne eksperyment? – powiedział Michał z groźbą w głosie.

 

– Wtedy zamkną Instytut i nie wiem czy znajdziemy pracę gdzieś w Mieście…

 

– Ja znajdę.

 

– To prawda. Ale jeżeli jest Pan tak pewien może zgodzi się Pan dokonać jeszcze jednej próby?

 

– A po co? – Michał zaczynał być zniecierpliwiony. Wiedział doskonale, że jego rozmówca już przegrał.

 

– Bo jeżeli i ten eksperyment się nie uda, dam Panu całą dokumentację badań – Maro dalej był przestraszony. Michałowi podobała się ta chwila, w której w pełni nad nim górował.

 

– Skąd mogę mieć pewność?

 

– Uwarunkujemy twój mózg tak, aby znał kody do wszystkich danych. Podłączę mój komputer… a ty sam oznaczysz te kody.

 

Michał podskoczył z krzesła i dopadł do biurka.

 

– Chcesz bawić się moim mózgiem?

 

– Jeżeli masz racje, nie będziesz miał kodów w mózgu, ale będziesz miał prawo do wszystkich wyników badań przeprowadzonych na tobie, ponieważ tu pracujesz. Jeżeli się mylisz to będziesz miał te kody ale wtedy co powiesz światu nauki? Najwyżej, że mamy rację.

 

Michał usiadł – ten tłuścioch ma rację – pomyślał. Wziął dwa głębokie oddechy i uśmiechnął się szczerze do swojego, jak miał nadzieje już niedługo, szefa.

 

– To kiedy?

 

– Ekipę zbiorę jutro rano… o ósmej?

 

– Jesteśmy umówieni.

 

 

***

 

 

Bardzo ucieszyło go gdy zobaczył, że Magda właśnie obsługuje cały sprzęt. Uśmiechała się do niego od czasu do czasu.

 

– Może już wie, że w jego rękach jest także jej przyszłość… OK – pomyślał z satysfakcją. Poza nią w sali byli jeszcze profesor Maro i lekarz, którego Michał znał tylko z widzenia. Z zewnątrz Urządzenie przypominało krzesło z dużą, metalową skrzynią za nim oraz czymś co przypominało czapkę z igłami od strony wewnętrznej. Michał rozsiadł się, na tyle wygodnie na ile było to możliwe.

 

– Chwileczkę Panie Koret, a kody? – powiedział prawie przyjaźnie Maro. Michał wstał i podszedł do laptopa podłączonego do Urządzenia. Kody były wyświetlone, wystarczyło jest zaznaczyć. Kilkukrotnie dostawał już do nich dostęp. Zmieniały się co dziesięć sekund, więc tylko ten kto znał algorytm, albo go miał, mógł dostać się do zabezpieczonych nimi dokumentów.

 

– Nie dostanę kodów tylko algorytm, prawda ? – zapytał profesora Koreta.

 

– Dokładanie. Jest on prostszy niż się Panu wydaje.

 

Satysfakcja Michała stawała się coraz większa. Nawet kody zabezpieczające okazały się zabezpieczać pozornie. Niedługo nie zdziwi go nawet podrobiony doktor.

 

– Jeszcze tylko podpisz te dokumenty… zgoda na badania, poświadczenie, że zapoznałeś z jej zasadami…

 

Pięć parafek machnął szybciej niż kiedykolwiek. Chciał mieć to już za sobą, żeby tylko zyskać już ostatnią kartę. Wcale nie musi tego co wie ujawniać… może przecież sam zostać dyrektorem Instytutu… ba! może nawet dziekanem wydziału pod który Instytut podpada. Znów usiadł na krześle. Magda obniżyła odrobinę kapelusz i unieruchomiła mu ręce.

 

– Znasz procedurę – powiedziała spokojnym głosem, który zdecydowanie mu się podobał – ręce czasem poruszają się bezwiednie. Zgodnie z przepisami muszę Ci wszystko powiedzieć choć sam pisałeś te przepisy – zaśmiała się delikatnie – igły dotkną twojej czaszki, niektóre w razie potrzeby nakłują ja delikatnie a potem zacznie się proces warunkowania…

 

– Sam pisałem te formułki, nie musisz ich powtarzać – uśmiechnął się nieco – może kawa dziś wieczorem?

 

– Może…

 

– No już dobrze, jest Pan gotów? – przerwał im stojący obok nich lekarz

 

– Tak, zaczynajmy.

 

– Proszę uruchomić Urządzenie i rozpocząć warunkowanie – powiedział z namaszczeniem i dostojnością, tak dla niego nietypową, profesor Maro.

 

 

***

 

 

W kominku palił się ogień, który dawał bardzo przyjemne ciepło, zwłaszcza w taki dzień jak dziś. Deszcz nie padał tak intensywnie od wielu miesięcy. Poza lampką, wyciągniętą chyba z muzeum, właśnie ogień był jedynym źródłem światła w pokoju. W powietrzu mieszały się ze sobą zapachy mocnej kawy, jeszcze mocniejszej herbaty i fajki.

 

– Dlaczego go nie uprzedziłeś, że mogą mu coś zrobić?

 

– Nie sądziłem, że posuną się aż tak daleko. Jak to usprawiedliwią przed policją?

 

– Nie muszą. Ten młody kretyn podpisał świstek, z którego wynika, że osobiście sprawdzał cały sprzęt.

 

– Faktycznie są zabezpieczeni. A wcześniejsze wpadka?

 

– Nie zna ich Pan, Panie Profesorze? – uśmiechnął się doktor Doroba – To też podpisał, również w tamtym eksperymencie to on będzie obciążony odpowiedzialnością.

 

– O ile nieboszczyk może być pociągnięty do odpowiedzialności – ze smutkiem powiedział profesor Nork. Wziął łyk herbaty i spróbował odpalić ponownie fajkę, ale po chwili zrezygnował. Wstał z fotela, podszedł do kominka i spojrzał na wiszący nad nim portret. Po chwili odwrócił się do starego przyjaciela patrząc na niego ze smutkiem.

 

– Musimy już iść – powiedział wzdychając głęboko – to znaczy ja muszę. Muszę złapać tramwaj.

 

– W taką pogodę?

 

– To jest mało istotna przeszkoda.

 

Przeszli do holu gdzie założyli płaszcze i kapelusze. Na dworze było zimno. Przystanek tramwajowy na szczęście nie był daleko a obok był jeszcze postój taksówek, co przesądziło o tym, że Doroba odprowadził starego nauczyciela aż tu.

 

– Więc badania spokojnie będą trwać w najlepsze? – zapytał Nork

 

– Spokojnie, to najlepsze słowo.

 

Nadjeżdżający tramwaj robił bardzo dużo hałasu i prawie, że niechętnie zatrzymał się na przystanku. Profesor Nork szybko wbiegł do niego machając tylko na pożegnanie przyjacielowi. Ten chciał jeszcze krzyknąć za nim dokąd jedzie ten tramwaj, ale ostatecznie nie musi mieć odpowiedzi na wszystkie pytania.

Koniec

Komentarze

Na szczęście nic nie wypłynęło do mediów, więc przynajmniej z nimi mamy spokój - brak przecinka.

Trzeba będzie z nimi porozmawiać, ale tym chyba szef się zajmie. - to samo.

Zbliżała się jedenasta w nocy, kiedy Michał Koret - też.

 na wszystkim się zna, ale na niczym dokładnie - ehe.

Mógł co prawda zadzwonić po taksówkę, ale wolał się przejść

Noc była bardzo chłodna, a latarnie 

 Z jednej strony pokoju kominek, w którym palił się ogień

 Widać legendy jakie krążyły o anatemie nie tylko w Mieście, ale w całej branży nie były przesadzone

pomyślał Michał, gdy wysiadał z taksówki

 Ostatecznie chodzi o to, żeby go odtworzyć 

 że znów Panu przerywam, ale już w tym miejscu

Profesor Maro był szefem projektu, który w tak spektakularny sposób się nie powiódł, ale zarazem (i co było ważniejsze w tej chwili) był szefem Michała. Był niskim człowiekiem

spróbował odpalić ponownie fajkę, ale po chwili zrezygnował

I tak nie wskazałem wszystkich miejsc, w których brakuje przecinka, bo musiałbym jeszcze dobrą chwilę na to poświęcić, ale już mniej więcej wiesz, gdzie upatrywać ewentualne braki.

 


Dziękuję za te uwagi. Wskazane miejsca poprawiłem i znalazłem kilka jeszcze. Pewnie nie wszystkie. No cóż zabrakło korekty. Raz jeszcze dziękuję, za to wyliczenie i mam nadzieję, że poza tym tekst się podobał. 

Przeszkadza mi niejasny rozwój wypadków. Trochę uwypuklając:
Najpierw bohater, w obliczu problemu, umawia się z dawnym mentorem. Przez jakiś czas sobie rozmawiają, po czym nagle i bezzasadnie profesor Nork zostaje uznany za starego wariata. Dlaczego? Tu miałem duże zdziwko, słowo "wariat" występuje zdecydowanie za wcześnie.
Potem umawia się z szefem i wyjaśnia mu podstawoy problem ich badań. Na koniec rozmowy - uwaga - zgadza się, żeby wykonać jeszcze jeden eksperyment na nim. Po co?! Żeby dostać jakieś nieokreślone kody do nieokreślonych danych, które nie wiadomo po co są mu potrzebne? Tutaj rozwój wypadków sprawia wrażenie bardzo naciąganego.
Poza tym, opis "systemu zabezpieczeń" nie trzyma się kupy. Zabezpieczenia, do których przejścia wystarcza znajomość algorytmu, do niczego się nie nadają. To oczywiście szczegół ;)
Jeszcze jeden szczegół: "tylko ten kto znał algorytm albo go miał " - co to znaczy mieć algorytm? Ostatnie trzy słowa wyrzucić, bo są wyjątkowo rażące.
Poza tym, podoba mi się że tam pod spodem jest większy "obrazek", który nie jest opisany, ale jednoznacznie wynika z podanych informacji. Nie licząc rzeczy, do których przyczepiłem się powyżej, sprawia to dobre wrażenie przemyślanej fabuły.

Różnica mięcy znajomością algorytmu a posiadaniem go to (jak mnie się zdaje) taka różnica jak między posidaniem książki a znajomością jej treści. Tyle, że w przypadku algorytmu, tak znajomość go jak i posiadanie (czyli posidanie jego zapisu) pozwalają z niego korzystać.

Dziękuję za miłe słowa i uwagi. 

Napisane dość  sprawnie, zle w opwiadaniu jest zdecydownie za mało dramatyzmu. Czymś trzeba zanęcić czytelnika...

Gdyby pierwszy akapit przedstawial dość obszernie przebieg nieudaego eksperymentu w sposoób dramatyczny -- bo taki w sumie był --- byłoby o wiele lepiej. Póżniej byłoby prościej konstruować  ciąg dalszy --- czytelnik orientuje się, o ci chodzi i w czym lezy problem. Od tego należało zacząc ---  od retrospekcji. 

Zdecydowanie za ubogo problemów ma główny bohater i jakby za prostych... I nie do końca wyjaśnionych --- dlaczego konie chce poddać się eksperymentowi?

W miae poprawna próba. Dziwią mnie te wałęsające się myślniki / dywizy na końcu zdań i brak kropek.  

Za drugim, trzecim opowiadaniem będzie o wiele lepiej, a tutaj wcale nie jest żle.

Pozdrówko.  


W sumie...

Dla mnie średnie. Napisane ok, tylko nie wiem po co te myślniki po kwestii dialogowej. Co do fabuły, to było trochę niejasności, własnie z tymi kodami.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dziękuję za uwagi o myślnikach. Usunąłem je by tekst był, pod tym względem, mniej zadziwiający.

Zaczynało się, ale później nie dość, że autor nawalił językowo na calej linii, to i historię opowiedział tak, że zostaje po przeczytaniu tylko wrażenie bałaganu.

Ja mam takie same odczucia, jak niezgoda. Im dalej w las, tym gorzej. Co prawda język jakoś strasznie mi nie zgrzytał, ale za to cała intryga jest szyta tak grubymi nićmi, że aż przykro.  

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka