- Opowiadanie: Raptor - Lot zbawienia

Lot zbawienia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Lot zbawienia

Kontrola biletów na lotnisku w Bostonie przebiegła spokojnie. Uśmiechnięta pracownica uprzejmie zapytała nas, czy mamy przy sobie metalowe przedmioty. Językiem angielskim posługiwaliśmy się biegle tylko ja i Mohammed. Odpowiedziałem za wszystkich. Kazano nam przejść przez bramki. Następnie ochroniarze sprawdzili nasze torby.

– Życzymy panom miłej podróży – rzucił w naszą stronę jeden z pracowników kontroli.

Nerwowo pokiwałem głową. Ruszyliśmy w stronę samolotu. Spojrzałem na zegarek. Była siódma czterdzieści dwie. Zostało osiemnaście minut do startu. Z bijącymi sercami zajęliśmy miejsca i zapięliśmy pasy. Usiadłem obok Mohammeda. Ten wyraźnie wyczuł moje poddenerwowanie.

– Spokojnie, Nadir, wszystko idzie zgodnie z planem – szepnął i klepnął mnie lekko w ramię.

Punktualnie o godzinie 7:58 samolot wystartował. Starałem się nie myśleć o tym, co ma się stać. Chwilę później Mohammed zadzwonił do kogoś. Nie wiedziałem, kim był jego rozmówca, ale z kontekstu domyśliłem się, że ten ktoś miał zrobić to, co my. Nerwowo co chwilę spoglądałem na zegarek. Mohammed skończył rozmowę. Spojrzał mi w oczy i powiedział:

– Allah jest z nami. Pamiętaj, robimy to dla wolności naszego kraju. – po czym odpiął pas.

Poszedłem w jego ślady. Ukradkiem rozprułem podszewkę kurtki, w której przemyciłem do samolotu pistolet. Kontrola nie była bardzo rygorystyczna, udało mi się przenieść kurtkę w taki sposób, że nie przeszła przez bramki. Poczułem w dłoni zimny metal. Pewnie chwyciłem pistolet. Mohammad dał mi znak. Wstaliśmy. W nasze ślady poszła reszta moich towarzyszy. Odbezpieczyłem Glocka i usłyszałem donośny głos:

– Niech nikt się nie rusza. Jeśli wszyscy zachowają spokój, nikomu nie stanie się krzywda.

Jakaś kobieta krzyknęła. Spojrzałem w jej stronę. Zaniosła się płaczem. Mohammad, który był przywódcą naszej grupy a zarazem pilotem otworzył właśnie drzwi do kokpitu. Rozkazał pilotom wyjść i przejął stery. Ktoś z obsługi próbował protestować, lecz szybko padł na ziemię powalony ciosem jednego z naszych ludzi. Nie pamiętam już, jak miał na imię. Rozległ się kolejny wybuch płaczu. Jakieś dziecko spytało półgłosem „Mamo, co z nami będzie?” Przesunąłem się bliżej drzwi kokpitu, by obserwować cały samolot.

 

*

 

Wszystko zaczęło się około dziesięć lat wcześniej w jednym z obozów szkoleniowych Al-Kaidy w Afganistanie. Byłem wtedy świeżo bo ukończeniu madrasy, szkoły teologicznej. Zaproponowano mi pracę i dużo pieniędzy. Zgodziłem się, nie wiedząc co przyniesie przyszłość.

Nasze codzienne zajęcia polegały na ćwiczeniach z bronią, kilkugodzinnej modlitwie. Później udawaliśmy się na zajęcia. Uczono nas, że jesteśmy wybrańcami Bożymi, wolnymi ludźmi oraz jak bardzo ważny jest dżihad. Wpojono nam nienawiść do Ameryki, kraju pełnego ignorantów, który zagrażał naszej wolności i religii. Dziewięć lat szkoleń przyniosło ogromne efekty. Teraz, kiedy uświadomiłem sobie, jak wyglądało moje życie, wiem, że niektórych błędów młodości nie da się naprawić. Gdybym mógł cofnąć czas, nigdy nie wsiadłbym do tego przeklętego samolotu…

 

*

 

Spojrzałem na zegarek. Była godzina 8:32. Zbliżaliśmy się w stronę Nowego Jorku, znajdowaliśmy się coraz bliżej celu. Z kokpitu słyszałem odgłos radia pokładowego. Amerykanie zorientowali się, że coś jest nie tak, wiedzieli o porwaniu samolotu. Rzuciłem okiem na napis „Pilot i obsługa Lotu 11 życzą Państwu przyjemnej podróży” przesuwający się po elektronicznej tablicy. Dodałem sobie otuchy myślami o wolności. Nie bałem się śmierci. Na szkoleniu obiecano nam zbawienie, wiedziałem, że postępuję słusznie.

Wtem któryś z pasażerów wstał i rzucił się w moją stronę. Bez wahania uniosłem pistolet i oddałem strzał. Ciepły strumień krwi obryzgał mi twarz, czułem słony smak na ustach. To był naprawdę okropny widok. Kula przeszyła szyję mężczyzny, zabijając go na miejscu. Krew poplamiła siedzenia naokoło, a także skulonych na nich ludzi. Zanim upadł, wytrzeszczył oczy w agonii i otworzył usta. Żałowałem jego życia, ale nie mogłem narazić dobra sprawy. Allah mnie prowadził.

– Wszyscy mają pozostać na swoich miejscach! – krzyknąłem dziwnym, ochrypłym głosem i przeładowałem pistolet.

 

W całym samolocie słychać było płacz dzieci i łkanie kobiet. Zacząłem głośno modlić się do Allaha w moim języku o swoje zbawienie i wszystkich pasażerów samolotu. Ktoś chyba zrozumiał, co ma się stać. Jeden z moich towarzyszy nakazał ciszę. Kontynuowałem modlitwę. Mimowolnie rzuciłem okiem na zegarek. Za minutę powinniśmy dolecieć. Odetchnąłem głęboko, otworzyłem drzwi kokpitu. Przede mną rozpostarł się widok Nowego Jorku, a na wprost widziałem dwie wieże World Trade Center. Pomyślałem żarliwie, że dzięki naszej ofierze mój lud odzyska wolność i damy przestrogę aroganckiej Ameryce. Zbliżaliśmy się. Ludzie zaczęli krzyczeć. Nagle powietrze rozdarł huk eksplozji. Samolot wbił się w budynek. Impet uderzenia popchnął mnie do przodu w kierunku wystającego przez szybę metalowego prętu.

 

„…życzą Państwu przyjemnej podróży”. Były to ostatnie słowa, które przeczytałem, zanim zapadła ciemność i cisza.

Koniec

Komentarze

Cześć Raptor, widziałeś nominowany do Oscara film "Lot 93" Paula Greengrassa? Ja widziałam więc Twój tekst nie był dla mnie specjalnym nowum.Nie poruszył, nie rozbawił, nie zastanowił. Może zbyt krótki? Spróbuj rozwinąć temat, pobaw się konstrukcją zdań, stylistyką. Jeśli tekst jest zbyt krótki i nie ma drogi rozpędu by wciągnąć czytelnika to powinien być chociaż wysmakowany stylistycznie. Pobaw się tekstem.
Czepnę się ostatniego zdania: Jak bohater opowiadania może relacjonować przebieg wydarzeń, skoro już nie żyje (Były to ostatnie słowa, które przeczytałem, zanim zapadła ciemność i cisza)? Proponuję urealnić również wniesienie pistoletu na pokład: jest to tak niemożliwe, nawet przed 11 września, że należy to jakoś podbudować, by czytelnik mógl w to uwierzyć.
Nie stawiam oceny bo jestem tutaj Nowa i nie mam zbyt dużej skali porównawczej. Pisz dalej! pozdrowienia

W fikcji literackiej, w prozie bohater może relację zdawać pośmiertnie, to wygląda zaskakująco, ale nie jest jakimś wielkim grzechem. To, co ja bym temu opkowi zarzucił, sprowadza się do pytania: A gdzie tu motywy sf czy fantasy? 
Pozdrawiam. 

A i ja się czegoś przy okazji nauczę:) Z tą mozliwością pośmiertnej relacji.Pozdr.

Wykorzystał ją Billy Wilder w "Bulwarze Zachodzącego Słońca". ;-)

I Sam Mendes w "American Beauty". :)

Ok ok zwracam zatem Raptorowi honor z tą relacją pośmiertną:):)

Nowa Fantastyka