- Opowiadanie: Dori An - Gdybym wiedział (DUCHY 2012)

Gdybym wiedział (DUCHY 2012)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gdybym wiedział (DUCHY 2012)

 

Gdybym wiedział – pomyślał – nigdy nie wszedłbym do tej rudery. Siedział skulony pod drzwiami. Wydawał się przy nich taki malutki i słaby. Drzwi były ogromne. Dwa inkrustowane skrzydła skrzypiały przy każdym podmuchu wiatru. Był faktycznie bardzo słaby. Widział coraz słabiej. Czuł się coraz gorzej. Pojawiające się gdzieniegdzie światła lamp choć nadal wywoływały gęsią skórkę nie były już tak straszne. Było mu przeraźliwie zimno. Nie wiedział, że minęło już dwadzieścia siedem dni. Nie wiedział, że dwa tygodnie temu oficjalnie został uznany za zaginionego nie do odnalezienia. Miał wrażenie, że nie wie nawet jak się nazywa i ile ma lat. Wydawało mu się, że minęły całe wieki. Nie odróżniał dnia od nocy ponieważ na dworze, za oknem, nigdy nie świeciło słońce. Nigdy zza sinych, ciemnych chmur nie wyjrzał księżyc. Ciągle było ponuro. Cień rzucało wszystko, na co patrzył. Cienie poruszały się w dowolnym kierunku bez względu na światło. Czasem, kiedy go otaczały przestawał oddychać. Wtedy się rozpraszały. Może go nie zauważyły. Może myślały, że nie żyje. Myśli płatały mu ciągle figle. Rozum pracował na zwolnionych obrotach. Jakby był w innym świecie. Jakby ciągle trwał w półśnie i nie umiał się obudzić. Rzeczywistość powracała tylko wtedy, kiedy z głodu robiło mu się niedobrze. Bolało coraz bardziej. Nie pamiętał już kiedy jadł. Ostatnią rzeczą była przeterminowana puszka mięsnej konserwy. Wstał i poszedł do ogromnej kuchni. Pensjonat musiał przyjmować wielu gości. Kuchnia była naprawdę ogromna. Kolejny raz, słaniając się przeszedł przez całą jej długość zaglądając do pustych szafek. Już się nie bał, że spadające puszki czy szklanki narobią hałasu. Było mu już wszystko jedno. Wyrzucał i tłukł wszystko co znalazł. Chodził po szkle raniąc stopy. W pokoju obok znów włączyła się muzyka. Zamarł w bezruchu. Podszedł do uchylonych drzwi. Podłoga skrzypiała mu pod stopami. Dreszcz wstrząsnął całym ciałem. Zajrzał do wielkiego ciemnego pomieszczenia i wytężył wzrok, żeby dojrzeć cokolwiek w mroku. W pokoju nie było nikogo. Słychać było jedynie dźwięki orkiestry. Wszedł nasłuchując. W kącie na starym stoliku stał adapter. Jego uwagę przykuła kręcąca się płyta. Wiele dziwnych rzeczy wydarzyło się od kiedy tu jest, ale muzykę słyszy dopiero po raz drugi. Za jego plecami zaskrzypiały potężne drzwi. Odwracał się bardzo powoli ukryty w mroku. Przez drzwi wpadało jasne światło z kuchni. Nie zapalał światła. Ręce zaczęły mu drżeć, oddech uwiązł w gardle. Za drzwiami poruszały się cienie. Ktoś ustawiał na tacy szklane kieliszki. Słyszał to wyraźnie. Jego myśli pędziły z prędkością wodospadu. Ratunek? Złodziej? Morderca? Zły sen? Nagle trzask. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Musiał przyzwyczaić się ponownie do ciemności. Resztką sił zaczął pochylony zbliżać się do wejścia. Chwytając się mebli nie myślał o niczym. Nagły trzask. Cisza. Drugi trzask i orkiestra zaczęła grać od początku. Próbował odwrócić się gwałtownie, ale jego ciało odmawiało posłuszeństwa. Żołądek bolał coraz bardziej. O bólu głowy starał się nie myśleć. Zaczynał się do niego przyzwyczajać. Otworzył drzwi. Ciemność. Zrobił kilka kroków i zawył z bólu stając na ostrej krawędzi stłuczonej szklanki. Nic tu się nie wydarzyło. Kiedy serce zaczęło bić wolniej orkiestra zagrała głośniej. Zawrócił i podszedł do adapteru, spojrzał na kręcącą się płytę i zemdlał. Kiedy się ocknął bolał go nie tylko żołądek. Upadł na krzesło i uderzył się w twarz. Z wargi leciała krew. Jak przez mgłę przypomniał sobie ostatni widok. W poruszającej się wkoło płycie odbijały się światła. Mnóstwo świateł i ludzie. Roześmiani, rozbawieni. Jak w teatrze. Czuł, że jest z nim coraz gorzej. Wrócił na swoje miejsce podd ogromne, frontowe drzwi. Leżały tam jego rzeczy. Plecak, kask rowerowy, aparat z obiektywem, roztrzaskana w chwili złości komórka pieczołowicie poskładana. Nie działała. Kalendarz, którego ostatni wpis brzmiał. 27 sierpnia. Stary pensjonat. Zdjęcia oddać 29 na Cichą 17. Między kartki kalendarza włożone było satelitarne zdjęcie pensjonatu z lotu ptaka z danymi GPS. Wokół las.

 

Trafił tu bez problemu. Pensjonat był nieduży i podniszczony, ale jemu, fotografowi z pasją, wydał się piękny. Wschodzące słońce smyrało mury promieniami i nadawało miejscu niezwykłą aurę tajemnicy. Pnącza porastające ściany aż po balkony na piętrze otaczały cały pensjonat swoimi ramionam,i jakby chowały przed światem swój największy skarb. Osmalone dawnym pożarem okiennice wypłowiały i przez szare od wyschnięty kropel deszczu szyby wyglądały jak tuzin zamglonych oczu. Wszedł do środka przez ogromne drzwi. To co zobaczył zaparło mu dech w piersiach. Ani śladu po tragedii sprzed lat. Wysoki pobielony sufit z kryształowymi lampami, wszędzie piękne, choć trochę zakurzone dywany. Z aparatem w ręku pochłaniał widoki. Fotografował cały dzień zmieniając karty pamięci jedna po drugiej. Pensjonat nie z tej epoki. Dawno zapomniany, a jakże piękny. Im więcej robił zdjęć, tym bardziej miał wrażenie, że zrasta się z tym miejscem, że coś go do niego przykuwa. Zastawa na stole wyglądała tak, jakby ktoś przed chwilą skończył jedzenie, łóżka w sypialni dla dzieci zaścielone naprędce wyglądały jak przed chwilą opuszczone przez gromadkę wesołych szkrabów. Przez chwilę miał wrażenie, że kołyska w rogu pokoju porusza się w rytmie niesłyszanej kołysanki. Wokół panowała grobowa cisza. Słychać było tylko dźwięk aparatu, przez który oglądał pokój za pokojem. W pewnym momencie nad sobą usłyszał kroki. Początkowo ciche stąpanie przerodziło się w szuranie i głośne kroki kilku osób. Kiedy z trudem odnalazł schody na górę nastała cisza. Żadnego dźwięku. Słyszał tylko swój oddech i kołaczące serce. Obleciał go strach. Na górze nie było nikogo. Dosyć – pomyślał. Wystarczy na dziś. Zszedł na dół po skrzypiących schodach tłumacząc sobie, że przecież nic się nie stało, że przecież jest dorosły,i że takie stare budynki wydają różne dźwięki bo są stare i już. Zebrał swoje rzeczy chwycił za klamkę, nacisnął i nic, drzwi nie ustąpiły. Siłował się z nimi przez godzinę. Szukał wyjścia, wybijał szyby w oknach. W końcu ustąpił. Został. Wieczór, który tego dnia nadszedł nigdy się nie skończył. Niebo za oknami pozostało ciemne i sine, mgła ograniczała widok. Dzień po dniu upływał mu na coraz mniej realnej analizie sytuacji. Na poszukiwaniu jedzenia i pochłanianiu zawartości starych konserw. Nic dziwnego, że wymiotował po wszystkim co zjadł. Data ważności minęła dziewięćdziesiąt lat temu. Z czasem zaczął zauważać cienie. Najpierw małe, ciekawskie, potem większe. Nigdy do końca nie przestał się ich bać. Wiele razy krzyczał ze strachu. Pewnego dnia otworzył okno z myślą o ucieczce, z cichą nadzieją na to, że ktokolwiek usłyszy jego wołanie o pomoc. Kiedy chciał wyskoczyć nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Patrzył przed siebie próbując przebić się wzrokiem przez mgłę. Za plecami cisza. Przed nim ciemność. Nagle, kiedy zamykał okno, w szybie odbiło się światło. Upadł z przerażenia. Drżał na całym ciele. Bał się poruszyć. Siedział tak przez około godzinę. W końcu światełko w szybie zgasło. Nic się nie wydarzyło. Nie znalazł źródła tego blasku. Później wiele razy zauważał za plecami zapalające się nagle światła lamp. Z oddali.

 

Po dłuższym czasie ciągłej walki ze strachem i głodem zaczął słyszeć je coraz częściej. Szepty. Niezrozumiałe, ale wyraźne. Czasem budził się na podłodze i wydawało mu się, że słyszy je tuż nad swoją głową. Wtedy zamykał oczy i próbował się obudzić. Teraz też. Wycieńczony siedział pod ścianą. Głowa opadała mu na ramię. Cienie tańczyły, strużka krwi zastygła na policzku, oddech miał coraz krótszy, coraz słabszy. Po raz ostatni nabrał powietrza. Już mu nie zależało na tym, żeby go odnaleziono. Nikt, kto obejrzy zrobione przez niego zdjęcia nie pozostanie sobą.

Koniec

Komentarze

Hmm...

Przyznaję, początkowo - gdym czytać zaczął, ogarnięty falą wątpliwości - chciałem przerwać. A to źle, bardzo źle...

Ale czytałem dalej, bo utwór krótki, więc mogę - myślę sobie  - się nieco pomęczyć.

Potem utwór ożył w moich myślach, wyobraźnia się poddała i się porwać dała. I chwała Ci za to...

Nieco zbyt chaotycznie napisane; sama forma, bo język nieco rzadziej, choć miejscami też. Skrupulatnej analizy nie robię, może ktoś inny.

Może gdyby podzielić tekst na krótkie fragmenty, pociąć go nieco znaczkami - * - albo innymi, sam nie wiem, co tam lubisz... nabrałby wtenczas przejrzystości, lekkości, której z początku mu brak - ale która potem przychodzi sama.

Ale to tylko moje, bardzo osobiste sugestie. Się rozpisałem.... czyli mówię szczerze, może sam nieco.... chaotycznie, wybacz zatem ;-)

Pozwolę sobie ocenić na 4. Gdyby obrobić to-to... byłaby 5.

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia. :-)

Czy ta forma to efekt zamierzony, czy edytor pozjadał Ci akapity? Trzeba by to poprawić, bo nie wygląda dobrze.

 

Tekst taki trochę ni w pięć ni w dziesięć. NIby jest dobrze, ale pozostaje duży, ale to bardzo duży niedosyt. Może, jak ktoś rzadko spotyka się z taką tematyką, to byłby dla niego w sam raz, ale jak czytasz kilka lepszych i gorszych tekstów tego typu dziennie, to ten niestety nie robi żadnego wrażenia.

www.portal.herbatkauheleny.pl

A ja nie zgadzam się z poprzednikiem, myślę, że właśnie o to chodzi, aby tekst pozostawiał pole dla czytelnika. Nic nie jest podane wprost. Możemy tylko zastanawiać się nad zakończeniem i .... z niecierpliwością czekać na ciąg dalszy. Nie lubię opowiadań o duchach, w których od początku wiemy jaki będzie koniec. Są nudne, a ja nie lubię nudnej literatury.

Zgadzam się z opiniami Grega i Suzuki. Od siebie dodam kilka uwag:

...nigdy nie wszedł bym... - ...nigdy nie wszedłbym...

Dwa dębowe inkrustowane skrzydła skrzypiały przy każdym podmuchu wiatru. - Pod koniec opowiadania napisałeś, że drzwi były ogromne. Dębina jest ciężkim drewnem, tu mamy jeszcze inkrustacje (najpewniej metalowe). Ponieważ wiemy, że drzwi są zamknięte, uważam że nie mogły skrzypieć przy każdym podmuchu wiatru. Gdyby w pensjonacie szalał huragan, drzwi mogłyby trzeszczeć.

Kolejny raz, słaniając się na nogach, przeszedł... - Słaniać się można wyłącznie na nogach. Wystarczy "Kolejny raz, słaniając się, przeszedł...

Salon oświetlony kuchennym światłem... - Powtórzenie. Salon rozjaśniony kuchennym światłem... Osobiście uważam, że to niemożliwe, aby w pensjonacie salon i kuchnia sąsiadowały przez drzwi. Nawet od jadalni kuchnia byłaby nieco oddalona.

Wrócił na swoje miejsce przed ogromnymi frontowymi drzwiami. - Jeśli wrócił na swoje miejsce, to pod drzwiami. Gdyby znalazł się przed drzwiami, to byłby na zewnątrz i mógłby iść do domu.

Do poprawienia jest jeszcze kilka literówek, parę powtórzeń. Sprawdź też interpunkcję.

Pozdrawiam.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki Gregu i Elizo.

Dziękowanie tylko tym, którzy pozostawiają pozytywny komentarz jest...

 

Ja niestety również uważam, że tekst jest nijaki. Ani klimatu, ani sensu. Dużo choasu, za to charakteru i pointy brak.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dziękowanie tylko tym, którzy pozostawiają pozytywny komentarz jest...

podziękowaniem dla tych, którzy pozostawili pozytywny komentarz :)

joseheim, skoro Dori An spodziewa się wyłącznie pozytywnych komentarzy, to jej naiwność przewyższa moją, a byłam przekonana, że to niemożliwe. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hm, a mnie się nie chciało męczyć. Jeśli nie czuję czegoś od początku, po co się męczyć.

Nowa Fantastyka