- Opowiadanie: Urban Horn - Młody Świat

Młody Świat

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Młody Świat

We are nobodies

Wanna be sombodies

When we’re dead

They’ll know just who we are

Marilyn Manson

 

 

MŁODY ŚWIAT

 

Możliwość posiadania prawa jazdy przez piętnastolatków starsze pokolenie uznało za najgorszy z możliwych pomysłów. Jeśli jednak chodzi o samych zainteresowanych, byli wniebowzięci. Zwłaszcza teraz, w czasach, gdy prawie każdego stać choćby na niewielkie, naszpikowane elektroniką pudełko na czterech kółkach.

 

Nastała era miniaturyzacji, więc nie wprowadzano nawet ograniczenia wagowego samochodu. Je narzuciła moda. Albo bardziej potrzeba.

 

Starsi kierowcy mówią, że drogi stały się jeszcze mniej bezpieczne. Prawda, prowadzenie auta wiąże się z odpowiedzialnością, ale nie dość, że nastolatkowie najszybciej chłoną wiedzę i doświadczenie w każdym zakresie, to jeszcze jest elektronika. Wszelakie systemy ułatwiające jazdę nie pozostawiają kierowcy wiele do roboty poza kręceniem kierownicą, chociaż w droższych wozach są systemy, które i w tym wyręczą człowieka. Tak rodzi się pytanie, na co tu w ogóle prawo jazdy?

 

Mimo tych przemyśleń Impresus był dumny z niedawnego zrobienia go i otrzymania pięknego Audi. Nie było drogie i nie wyróżniało się z tłumu, jednak zwykł mawiać, że wyglądem przypomina myśliwiec. Uwielbiał swój samochód.

 

Chwacko pędził wzdłuż autostrady. Spojrzał na zegarek. Miał jeszcze całe siedem minut. Potem skupił wzrok na lusterku. Poprawił czarne włosy z czerwonymi pasemkami, idealnie komponującymi się ze strojem i makijażem.

 

System ostrzegł przed zwalniającym pojazdem przed nim. Jedynie dzięki temu w porę zdążył skręcić. Odetchnął z ulgą i pogładził deskę rozdzielczą z dziękczynnym wyrazem twarzy.

 

Po chwili zjechał z autostrady na nadziemną drogę między wieżowcami. Nawigator skierował go pod jeden z budynków. Gdy Audi zjechało na parking on puścił kierownicę, która automatycznie schowała się, a pojazd zwolnił, po czym zaparkował na jednej z platform ustawionych wzdłuż budynku.

 

Platforma zsynchronizowała się z systemami samochodu.

 

– Sala 8! – powiedział rozkazującym tonem, kładąc dłoń na wysuniętym z deski rozdzielczej czytniku. Jako że był on połączony z platformą, a ona z budynkiem, oczekujący go ludzie zidentyfikowali go i pozwolili platformie dostarczyć w odpowiednie miejsce. Wtedy winda samochodowa ruszyła w górę. Zaczęła też przemieszczać się po osi owalnego biurowca. Zatrzymała się dopiero przy wyznaczonym miejscu, jakieś sto metrów nad ziemią. Drzwi wypuściły go z auta, a okno rozsunęło się i wpuściło do środka. Platforma zsynchronizowana z autem ruszyła na parking na dachu.

 

Impresus znalazł się w eleganckim pomieszczeniu urządzonym w nowoczesnym stylu. Ludzi było w nim mnóstwo, a większość kontrastowała ze sobą reprezentując inne style, byle tylko jak najbardziej wyróżnić się z tłumu. Przy tym wszystkim nawet czarno-czerwony strój Impresusa, przypominający nieco osiemnastowieczny smoking był czymś stonowanym i mało oryginalnym.

 

Rozejrzał się on, starając się wypatrzeć w tłumie Adama. Ten jednak jak zawsze zaskoczył go, pojawiając się niespodziewanie tuż obok.

 

– Hej! – jak zwykle powitał Adama soczystym buziakiem. Chłopak wyglądał genialnie w pomarańczowym, jaskrawym stroju. Najpewniej jeden z jego własnych projektów. – Występuje tu w ogóle ktoś znajomy oprócz Matiewskiego?

 

– Janek Lipiec. Kojarzysz?

 

– Obiło mi się o uszy – przyznał Impresus. – Ciekawe czy wymyślą coś oryginalnego…

 

– Za chwilę się przekonamy. Kupić ci coś? – spytał kierując się w stronę baru.

 

– Nie, dzięki. A jak tam wasze demo?

 

– Kończymy w sumie. Teraz myślałem jeszcze o jakimś teledysku, tylko musielibyśmy wykminić dekoracje…

 

– Na pewno wydacie tą płytę i będzie dobrze.

 

Nad drzwiami do sali zaświeciła zielona lampka. Tłum ruszył w tamtą stronę. Mimo że występ nie miał być wielki, to zapowiadał się całkiem nieźle. Nawet dla czterystu widzów warto czasem się postarać, bo jeśli im się spodoba, to będzie można zaprezentować przedstawienie większej publice. O tym właśnie marzą wszyscy występujący w tym domu kultury.

 

Sala była mała i trochę stylizowana na planetarium. Panował w niej półmrok. Oświetlenie stanowiły wyłącznie niewielkie diody na suficie, udające gwiazdy. Impresus i Adam mieli miejsca w pierwszym rzędzie.

 

– Jak obstawiasz – szepnął Adam – będzie to chociaż dobre?

 

– To rzecz gustu – odparł Impresus. – Mam nadzieję, ale wiesz, że jestem wybredny.

 

– Wiem. – Zaśmiał się.

 

Nie trwało to za długo. Jakiś niby-magik starał się o kreatywność, wskrzeszając stare triki z kartami, znikając w lustrze i sprawiając, rzekomo siłą woli, że rośliny więdły i zakwitały z powrotem w kilka sekund.

 

Potem jeszcze przedstawienie. Jakaś krótka sztuka teatralna, ale zawierała elementy taneczne i akrobatyczne. Do tego przygrywał zespół rockowy. Całość wyszła płynnie, nawet sprostało to oczekiwaniom Impresusa. Inni widzownie też wychodzili zadowoleni.

 

– Jak było? – spytał Matiewski witając się z kumplami.

 

– Spoko – przyznał Adam. – Ponoć prób mieliście niewiele?

 

– Prawda, prawda. – Chłopak usiadł ocierając pot z czoła. Oparł o ścianę dwugryfową gitarę. – Mało, ale były długie i ciężkie. Także wtopy nie było. Wszyscy trzymali się rytmu.

 

– Widziałem. Tancerzy mieliście dobrych – stwierdził Impresus – I ty też niczego sobie! – dodał, spostrzegłszy karcące spojrzenie Adama.

 

– Ogółem, wszystko było płynne – dodał Adam.

 

Potem przyszła reszta występujących i zaczęli analizować wszystkie drobne potknięcia, a Impresus szybko porwał Adama i ruszyli w stronę wyjścia.

 

– Co jest skarbie? – spytał chłopak patrząc na Impresusa wnikliwie.

 

– Nie będę ciągle kłamać powtarzając jak było fajnie! – odpowiedział stanowczo.

 

– Ale…

 

– Muszę zapalić. Chcesz jeszcze zostać?

 

– Ech, pójdę z tobą. Autem przyjechałeś?

 

– Tak – Impresus stanął przy wbudowanej w ścianę konsoli i przywołał platformę ze swoim pojazdem, identyfikując się odciskiem palca.

 

– A masz co palić?

 

– Z wczoraj coś zostało. Chodź. – Okno otwarło się, wpuszczając ich do przestronnego wnętrza Audi B2. Platforma ruszyła na dół. Chłopcy wpatrywali się w niebo przez dach panoramiczny w milczeniu słuchając brzęczenia silniczków platformy. W końcu dotarli na dół. Impresus ruszył, ale zanim włączył się do ruchu skręcił z drogi i zaparkował nielegalnie na suchej trawie. Oboje wyszli z auta.

 

– Ruskie. Szlachetne – powiedział dumnie Impresus.

 

– Mówisz to za każdym razem, gdy wyjmujesz paczkę. – westchnął Adam siadając ciężko pod drzewem. – A dla mnie i tak są obrzydliwe.

 

– Ale mocne. – włożył papierosa do ust i wyjął zapalniczkę benzynową. Poczęstował chłopaka. Adam zawsze korzystał z jego fajek, choć nie przepadał za ich smakiem.

 

Zaciągnął się.

 

– O co ci znowu chodzi z tym kłamaniem? – spytał.

 

Impresus zaciągał się tak długo, jakby chciał rozerwać sobie płuca.

 

– Nie będę – odpowiedział, buchając pokaźnym obłokiem – udawać, że imponuje mi coś, co widziałem już tysiące razy z niewielkimi przekształceniami. Takie przedstawienia łączące różne gałęzie sztuki, różne kultury w sumie… To było oryginalne jak ktoś to wymyślił.

 

– Ale teraz nie da się zrobić nic oryginalnego przecież. Żyjemy w czasach artystów, gdzie bycie oryginalnym to podstawa istnienia. A jak wszyscy są oryginalni, to oryginalny nie jest nikt.

 

– A jednak po coś to jest – mówił Impresus gestykulując zawzięcie. – Po coś napisałem już pełno opowiadań, setki wierszy, piosenek i dwie powieści. Z jakiegoś powodu tańczę. I na pewno nie tylko dla siebie.

 

– Cóż, Wiktor – Podczas rozmów o filozofii Adam zawsze mówił do niego po imieniu – prawdą jest, że nie ma już konsumentów. Są tylko konkurenci. Ale czy to źle? Świat jest piękny, bo takim go czynimy.

 

Impresus zaatakował płuca kolejną solidną dawką nikotyny.

 

– Tak, to jest źle. Bo w tym świecie nie da się być wielkim artystą zapamiętanym na lata – powiedział w końcu.

 

– Nie aż tak – przyznał Adam – ale to w sumie dobrze. Teraz twój autorytet, ,,wielki człowiek’’ może być kimś znajomym, bliskim. Nie ma już ludzi takich jak Jackson, Cobain, Tolkien, Depp czy Speilberg… Wszechsławnych. A artysta którego uwielbiasz może być twoim sąsiadem… I nie być tak daleki od ciebie.

 

– Ale nie da się już być wielkim artystą który zdumiewa miliony. Za dużo jest utalentowanych ludzi i pomysłów. I wiesz co? Muszę wymyślić coś oryginalnego!

 

Chłopak spojrzał nań pytająco.

 

– Skarbie, ta poprzeczka jest chyba za wysoko, więc nie załamuj się jak nie doskoczysz, co?

 

– Nie rozumiesz. Ja chcę być zapamiętany jako wielki artysta. Człowiek który naprawdę się wyróżniał. Nie chcę być jak wszyscy. Trudno być wybitnym wśród indywidualistów, ale… da się!

 

Adam objął go. Wiktor zgasił papierosa i położył głowę na jego ramieniu.

 

– Teraz dla każdego poprzeczka jest wyżej. A każdy chce być wybitny.

 

– Dlatego trzeba zrobić coś, co się wyróżni ze wszystkiego, co się wyróżnia – mówił Impresus. – Coś, co może nie być poezją ani prozą, może być niezwiązane z muzyką ani z obrazem. Ani z rzeźbą. Ani z absurdem. Coś użytecznego. Coś oryginalnego. Co mi po tym, że jestem poetą, muzykiem, pisarzem i tancerzem? Jestem taki jak każdy.

 

– I jak każdy tego nie chcesz, prawda? – Adam zgniótł filtr na korze drzewa.

 

– Prawda.

 

– Trochę to… – Spojrzał w niebo szukając odpowiedniego słowa. – Paradoksalne, nie uważasz?

 

Impresus spojrzał ukochanemu w oczy i uśmiechnął się smutno.

 

 

 

 

 

Tłum oczekiwał jego nadejścia. Wiwatowali. Wołali jego imię.

 

– To moment na który wszyscy czekaliśmy! – wołał prezenter. – Oto on! Niepowtarzalny Król Artystów – mówił, a na scenę wyszedł ubrany w majestatyczny czarny strój młodzieniec, o wyrazie twarzy starca – Wiktor Impresus Warnys! Powitajcie go!

 

Tłum wrzeszczał i gwizdał. Z miarę jak młodzieniec podnosił ręce robiło się coraz głośniej. A na jego twarzy widniał uśmiech pewniaka. Profesjonała, który robi to, co kocha. Ci siedzący w pierwszym rzędzie mogli dostrzec w jego oczach dziki błysk pasji.

 

– Warnys! – rozległo się nagle.

 

Piękny świat stopniowo zanikał w głowie Impresusa, ustępując miejsca prawdzie. Podniósł on głowę z ławki, zaglądając tępo w zeszyt pełen koślawych liczb. Chrupnął karkiem i poniósł wzrok na panią Wilczewską. Nazywali ją Matematica. Mówiła bowiem o matematyce z taką pasją, jakby była ona swego rodzaju sztuką.

 

Swoją drogą… Kto powiedział, że być nią nie może? – przemknęło mu przez myśli.

 

– Warnys! – powtórzyła Matematica. – Nie śpij do cholery! Rozumiem, że już dawno to obliczyłeś, więc poproszę wynik!

 

– Yyy… – Impresus rozejrzał się w poszukiwaniu pomocy. Ktoś niespodziewanie acz dyskretnie podsunął przed niego swój zeszyt. – Cztery pierwiastki z dwóch!

 

– Ech, dobrze… – przyznała zniesmaczona, że nie może dać mu kapy, po czym wróciła do tłumaczenia.

 

– Dzięki – powiedział do Eryka Roda, który mu pomógł. Eryk nazywany był Ericem. A właściwie chciałby być tak nazywany, ale i tak wszyscy włącznie z Impresusem – jego najlepszym przyjacielem – mówili do niego ,,Rod’’.

 

No problem, bro – Eric silnie klepnął go w plecy, ale gruba fioletowo-czarna koszulka Impresusa zamortyzowała uderzenie. – Znowu sny o sławie?

 

– Yeap – przyznał Wiktor wzdychając.

 

Eric otworzył zeszyt na wewnętrznej stronie okładki i notował coś, co zdecydowanie niewiele miało wspólnego z matematyką. Impresus przeciągnął się ziewając dyskretnie i przysunął się do przyjaciela.

 

– Co tworzysz, Rod?

 

– Wiesz, że wolę Eric.

 

– No dobra, dobra. Ale co to?

 

– No, skończyłem. Ogarnij. – Podał mu zeszyt. Wiktor zabrał się do lektury kilkunastu wersów równych, malutkich literek.

 

Człowiek stworzył Boga

Na podobieństwo tego

Czym sam chciałby być

 

Dlatego tworzymy światy

Inne światy

Nasze światy

 

Piszemy o śmierci

A w twej głowie

Pojawia się trwoga

 

Piszemy o miłości spełnionej

Byś zazdrościł

Lub wspominał

 

Lub byś uśmiechnął się

I spojrzał na sens twego życia

Odrywając się od lektury

 

Mamy misję niesiemy przesłanie

Pragniemy byś pomyślał przez chwilę

Jesteśmy rzeźbiarzami twojej wyobraźni

 

– Niezłe – stwierdził z uznaniem.

 

– Dzięki. – Rod uśmiechnął się szczerze.

 

– Tylko czemu ,,Rzeźbiarze wyobraźni’’?

 

– A nie jest tak?

 

– Powiedziałbym raczej ,,Tworzymy zagrodę dla stada twych myśli’’, nie sądzisz? – zauważył Impresus, wyraźnie zadowolony ze swej pomysłowości.

 

– Tia… Szlag! A chciałem nazwać to ,,Rzeźbiarze wyobraźni’’!

 

– Niby wpada w ucho, ale wiesz. Jest zwykłe.

 

– Dla ciebie wszystko jest zwykłe – powiedział Rod z wyrzutem.

 

– Bo jest – odpowiedział sucho. – A teraz powiedz mi tylko, do kogo jest kierowany tekst?

 

– No… Do ludzi?

 

– Do zwykłych ludzi. – Poprawił. – Filistrów. A to gatunek wymarły. Ten wiersz sprawdziłby się kilkanaście lat temu. Przekształć na czas przeszły i będzie dobrze.

 

Rod spojrzał na niego poważnie, przesunął zeszyt przed siebie i zaczął poprawiać swe wypociny. A mina Impresusa wcale nie była tryumfalna.

 

Do przerwy nie musieli długo czekać. W końcu dzwonek pozwolił im wyjść na korytarz.

 

– Ej, stary, a jak wczorajszy performance? – zagadnął Rod.

 

– Spoko to w sumie było, ale wiesz, nic niezwykłego – odparł siadając pod ścianą.

 

– A wiesz, robimy koncert niedługo. Open air, na peryferiach. Pojutrze. Teraz wyniknęło, że możemy, a takiej okazji nie można przepuścić. Co ty na to?

 

– No przecież! Na pewno będę! – ucieszył się.

 

– No i świetnie, ciebie na moim koncercie nie może brakować.

 

– Występuje jeszcze ktoś znajomy?

 

– W sumie… Chyba nie.

 

– Rozumiem, że też nie znasz?

 

– Niby poznałem, ale nie słyszałem jak grają. Zobaczymy jak będzie. Przydałaby się nam jeszcze jakaś próba w międzyczasie, a trochę mało czasu bo egzaminy.

 

– O, a gdzie się podział pan ,,mam wyjebane na szkołę’’? – Zaśmiał się wyjmując z torby napój energetyczny.

 

– Zagroziło mu, że wyleci. – Rod odwzajemnił uśmiech. – Co robisz po lekcjach?

 

– Trening z ekipą. Występ sam się nie przygotuje. – Westchnął, po czym pociągnął dłuższy łyk.

 

– A kiedy on jest?

 

– Tego w sumie jeszcze nie wiadomo.

 

Do Roda podeszła dziewczyna ubrana w czerń i błękit, a kolory te podkreślały końcówki jej włosów i kolorowe soczewki. Przywitała się buziakiem z Rodem, a gdy ten objął ją, zwróciła się do Impresusa.

 

– Wiesz już o koncercie? – spytała.

 

– Jasne. Repertuar wybrany?

 

– Do konsultacji z resztą. – Uśmiechnęła się. – Ważne, że zamierzamy nie robić żadnych coverów.

 

– I dobrze. Oryginalność to podstawa.

 

– I twoje motto życiowe. – dodał Rod uśmiechając się i mocniej przytulił Sylwię.

 

Dzwonek wzywający na lekcję przerwał im dyskusję. Rod pożegnał się z Sylwią.

 

– Co teraz? – zwrócił się do Wiktora.

 

– Elektromechanika bodajże…

 

– Spoko.

 

– Umiesz? Nie gadaj!

 

– Coś tam umiem.

 

– To siadaj koło mnie.

 

 

 

 

 

 

 

Impresus wyszedł ze szkoły. Na soczewce elektronicznej pojawiła się wiadomość.

 

 

 

ADAM: Hej;* Mam nadzieje ze nie masz planow na wieczor?

 

 

 

Zaklął, po czym ubrał słuchawki z mikrofonem i podyktował odpowiedź.

 

 

 

IMPRESUS: Hey:* Wybacz, trening. Sorry…

 

 

 

ADAM: Ale przeciez macie te treningi co chwila a nie wiadomo kiedy przedstawienie…

 

 

 

IMPRESUS: Bd omijal treningi to nigdy nie bd najlepszy. A chce.

 

 

 

ADAM: ;(

 

 

 

IMPRESUS: Dobra, musze leciec, trening wzywa. Jutro się zobaczymy. Narazie.

 

 

 

ADAM: Pa:*

 

 

 

– Cholera no… On nic nie rozumie – powiedział Impresus sam do siebie wsiadając do samochodu. Przełączył się w komunikatorze na tryb niewidoczny, włączył auto i odjechał z piskiem opon.

 

 

 

 

 

Yo man! Jak trening!? – powitał go Rod. Obaj nieraz byli w szkole kwadrans przed czasem.

 

– Męczący – odparł jednym słowem Impresus.

 

– A owocny chociaż? – uśmiechnął się przyjaciel.

 

– Niewystarczająco.

 

– Tak sądziłem. Coś taki nie w sosie?

 

– Adam się czepia. – Westchnął siadając pod ścianą.

 

– O?

 

– Mój brak czasu. Normalnie jakbym mógł se go wyczarować.

 

– Minie mu. Zawsze mija.

 

– Tak, ale wiesz… Mógłby mnie zrozumieć. Muszę trzymać poziom bo…

 

– …Chcesz być najlepszy, wiadomo.

 

– Właśnie. Miło, że mnie rozumiesz.

 

– Ale nie powiedziałem ani razu, że popieram. W sumie też nie chciałbym być tak… Olewany.

 

– Ech, zaraz olewany! Stary, po prostu nie mogę sobie odpuścić!

 

– No jak chcesz… – Rod uniósł ręce w obronnym geście. – W ogóle, robimy dziś małą imprezkę z Sylwią. Rozumiem, że nie możesz wbić?

 

– I tu będziesz ze mnie dumny – uśmiechnął się – bo obiecałem Adamowi, że się z nim spotkam.

 

– O! No to rzeczywiście jestem z ciebie dumny.

 

– I widzisz! Masz zadanie z matmy?

 

– O dziwo tak. Trzymaj.

 

Mijały lekcje. Impresus aż kipiał energią. Oczywiście zupełnie nie słuchał nauczycieli, ciągle bazgrając w zeszytach i marząc o sławie.

 

Na długiej przerwie podszedł do niego Romeo, nazwany tak na cześć swej miłości do sztuki teatralnej, a także nieco złośliwie, gdyż akurat utwór ,,Romeo i Julia’’ należał do niewielu, których to nie znosił.

 

– Siema Impresus! – zagadnął. – Słuchaj, słyszałem, że byłeś w niedzielę na występie Explorersów, no nie?

 

– Ano byłem – przyznał.

 

– W gazetce szkolnej jest miejsce na recenzje, z racji że było kilku ludzi z budy. Możesz mi ją wysłać do dziesiątej. Co ty na to?

 

– Świetnie! – ucieszył się. – Na pewno się uwinę!

 

– No i dobrze. Będę czekał.

 

– Spoko – odpowiedział, wciąż uśmiechając się szeroko.

 

– Zetrzyj tego banana z twarzy i wspomnij swego chłopaka. – upomniał Rod pojawiając się niewiadomo skąd.

 

– Oj tam. Wyrobię się. – Impresus poklepał przyjaciela po ramieniu.

 

Zajęcia skończyły się wyjątkowo późno. Od razu po wyjściu Impresus zadzwonił do Adama. Umówili się na ósmą w kawiarni. Wiktor jechał powoli, delektując się myślami o swojej recenzji w gazetce. Ale jakież to było małe dokonanie w porównaniu do tego, co dokonać dokładnie zamierzał!

 

I w tym tkwił cały problem. Wiedział jedynie, że ma być to coś wielkiego.

 

Zaparkował pod kawiarnią, po czym wyłączył komunikator i schował soczewki do pojemnika. Miał nadzieję, że Adam nie obrazi się, że nie ma dla niego za wiele czasu.

 

Przed wejściem powitały go holograficzne reklamy, a w środku – ekstrawaganckie wykończenie rodem z filmu sci-fi. Nieraz bywał tu już z Adamem. Chłopak zaś siedział przy stoliku w rogu. Jak zwykle doskonały, delikatny makijaż w połączeniu z obcisłym, jaskrawym kostiumem.

 

– Hej. – Powitał go z uśmiechem, dosiadając się.

 

– Cześć. Co tam w szkole? – spytał Adam. Po minie Impresus poznał, że chłopak gniewał się jeszcze nieco o wczoraj.

 

– Ano dobrze. Widzisz, Romeo poprosił mnie o recenzje występu Explorersów, która znajdzie się w gazetce. A to już coś.

 

– A kiedy? – zainteresował się.

 

– Jutro – odpowiedział z błyskiem w oczach.

 

– Wyrobisz się?

 

– Spoko, za dwadzieścia minut wezmę się do roboty i ogarnę…

 

– Co? Przyszedłeś się ze mną tylko zobaczyć? – Adam przeszył go wzrokiem – Na kilka minut?

 

– To nie tak, ale po prostu się nie wyrobię no. Nie kłóćmy się. Nacieszmy się chwilą. – zaproponował z wymuszonym uśmieszkiem.

 

– Chwilą!? – powtórzył Adam oburzony.

 

– Czasem który mamy dla siebie no…

 

– Chyba raczej czasem, który ty masz dla mnie. Ja tam częściej czas dla ciebie miewam.

 

– Ale…

 

– Zawsze to ja inicjuje spotkania i je przedłużam. Ty starasz się je możliwie skracać. Co to ma być, niedawno twierdziłeś, że mnie kochasz!

 

Impresus zdenerwował się, co, jak to nieraz u niego bywa, objawiło się nienawistną, acz spokojną, poważną miną.

 

– Bo kocham – powiedział – ale kocham też sztukę.

 

– I widzę wolisz tą swoją sztukę ode mnie?

 

– Każesz mi wybierać!? – uniósł się, po czym nienawiść w jego oczach zamieniła się w lęk a policzki zaczerwieniły się. Czekał na reakcję Adama, którego wrażliwość zaraz mogła dać o sobie znać.

 

– Już wybrałeś! – zarzucił mu wstając. – Powodzenia, Impresus. Obyś osiągną cel.

 

Chłopak poderwał się z miejsca równo z Adamem, ale zaraz opadł z powrotem na siedzenie i z miną zbitego psa obserwował, jak jego ukochany odchodzi. Będzie musiał dołożyć wielu starań, by wrócił.

 

Powoli wyszedł z knajpy i usiadł na siedzeniu. Ubrał soczewki i zsynchronizował z komputerem. Pokazało dwa nieodebrane połączenia od Romea oraz nieodczytanego maila. Impresus rozsiadł się wygodnie w fotelu i otworzył wiadomość.

 

 

 

Drogi Impresusie,

 

Mam nadzieję, że zrozumiesz zaistniałą sytuację, za którą bardzo Cię przepraszam. Zapewniam, że czuję się bardzo niezręcznie, ale ofertę napisania recenzji złożyliśmy kilku uczniom naszej szkoły i wszyscy przysłali już swoje prace, a jedna z nich była naprawdę warta publikacji.

 

Tak więc niestety Twoja recenzja nie znajdzie się w gazetce.

 

Przykro mi i zapewniam, że o kolejnych ofertach poinformuję Cię wcześniej i wezmę pod uwagę Twoją pracę.

Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam.

Przemek Romeo Wiereński

 

 

– Nosz ja pierdole… – skomentował dobitnie. Uruchomił silnik i ruszył z piskiem opon, dyktując wiadomość.

 

 

 

IMPRESUS > ERIC ROD: Zjebalem

 

 

 

ERIC ROD: Co???

 

 

 

IMPRESUS: Chodzi o Adama. Wkurwil sie.

 

 

 

ERIC ROD: ;/

 

 

 

IMPRESUS: Dobra, co z ta biba, mogę wbic?

 

 

 

ERIC ROD: Jasne stary, bd czekal.

 

 

 

Audi z piskiem opon zatrzymał się pod domem Roda. Impresus wyszedł nie korzystając z automatycznego zamykania drzwi, bo miał potrzebę nimi trzasnąć. Był pełen energii i nienawiści do świata.

 

Szedł do domu przyjaciela, a im był bliżej, tym wyraźniej słyszał bogaty w potężne basy dubstep. Głośniki musiały być rozgrzane do czerwoności.

 

– Yo! – Rod wpuścił przyjaciela. Był już nieco podchmielony. – Chodź do kuchni, opowiesz mi co i jak. Skręta? – spytał, podając mu cudotwórcze zawiniątko.

 

– Chętnie, dzięki.

 

I streścił mu całą sprawę, pod koniec rozmowy strasznie przeciągając wyrazy i starając się powstrzymać śmiech.

 

– Dobra ta baka! – powiedział na skwitowanie swej przemowy.

 

– Najlepsza! – przyznał nieskromnie. – Dobra, chodź na parkiet! Jutro będziemy w lepszym stanie to pogadamy.

 

Chwiała się podłoga. Chwiał się pokój. Chwiał się świat. Framugi drzwi pulsowały w miarę kroków, a efekt ganji nabierał na sile. Impresus ledwie zmieścił się w przejściu.

 

Na parkiecie dużo twarzy. Jedne znajome, inne nie. Ale jest lepiej. Można powiedzieć, że jest dobrze. Sylwia przywitała się z nim i włożyła mu w dłoń kieliszek.

 

Wódka była mocna, ale nawet się nie skrzywił. Zaraz dostał kolejny.

 

Zatańczył z jakimś zielonookim brunetem, starając się wyrzucić z głowy twarz Adama, ale nie dało się.

 

Na stół wysypały się białe proszki. Formowały się kreski, które potem znikały w nosach ludzi. Ale widać je było w ich oczach.

 

Świat pulsował w rytm basów.

 

Impresus przerwał Sylwii i Ericowi niewinne igraszki. Nie kontrolował potoku słów, ale oni byli w niewiele lepszym stanie.

 

Podeszli do stołu. Dragów było pod dostatkiem. Obserwował, jak proszek uwalnia umysły ludzi.

 

Ktoś ułożył dla niego kreskę. Patrzył na nią spragniony. Ktoś inny włożył mu w dłoń słomkę.

 

Impresus wciągnął sproszkowane niebiosa a świat zatańczył.

 

Jego ostatnia logiczna myśl brzmiała: ,,Przesadziliśmy’’.

 

 

 

 

 

 

 

Obudził się pośród zdemolowanego salonu. Głowa była jak supernowa – ciągła eksplozja. Podniósł się powoli w nadziei na znalezienie napoju. Rozejrzał się po pokoju. Wszyscy z wyjątkiem gospodarza i jego dziewczyny wynieśli się, albo polegli w innych częściach domu. Oni zaś leżeli obok siebie. Obudzenie ich będzie ciężkie.

 

Nagle odezwał się organizator i zakomunikował Impresusowi: ,,Dzisiaj Koncert’’.

 

– Kurwa! – chciał wrzasnąć, ale z jego gardła wydobył się tylko suchy skrzek. Doskoczył do pogrążonego w narkotycznym śnie przyjaciela i potrząsnął nim. Odwdzięczył się zdziwionym spojrzeniem spod nabrzmiałych powiek.

 

– Chłopie! Koncert! – wychrypiał.

 

Adam chyba chciał zakląć, ale jemu także to nie wyszło. Spojrzał na Sylwię.

 

– Ja ją obudzę! – zapewnił – Spakuj rzeczy do mojego auta i wprowadź współrzędne.

 

Przyjaciel wstał i ruszył do drzwi, zachowując się jak Chrystus podczas drogi krzyżowej, chociaż jemu nie miał kto obmyć twarzy. Impresus zaś robił za biblijnego Szymona. Czuł się winny. Musiał pomóc. Przyklęknął przy Sylwii.

 

– Wstawaj, Sylwia! – wrzeszczał potrząsając nią.

 

– Co kurwa? – spojrzała na niego z wyrzutem, po czym jęknęła łapiąc się za głowę.

 

– Dzisiaj śpiewasz! Koncert!

 

– Co kurwa!?

 

– Dużo lepiej. A teraz idź się ogarnij…

 

– Nie! – zaprotestował Adam wpadając do pomieszczenia. – Ogarniemy się w aucie! Impresus, dasz rade prowadzić?

 

– Tak, tak. – zapewnił. – Ile mamy czasu?

 

– Nawet nie godzinę. Musimy się spiąć i ruszyć dupy. Chodźcie!

 

Mimo że sam nie najlepiej współpracował z grawitacją, pomógł dziewczynie wstać. Chwycił pod pachę odgazowaną colę i ruszył. Pociągnął łyka, po czym skrzywił się, oparł się łokciem o ścianę i zwymiotował na podłogę. Sylwia potknęła się tracąc podporę, a Adam spojrzał pytająco.

 

– Z wódką… – wyjaśnił krzywiąc się. – Mam wodę w aucie, chodźcie!

 

W końcu dotarli do auta. Impresus wgramolił się na siedzenie kierowcy i ręcznie wyłączył wszystkie zabezpieczenia. Uruchomił silnik i ruszył z piskiem opon.

 

– Impres! – zawołał Adam.

 

– Ta?

 

– Zwolnij!

 

– Nie!

 

Samochód wpadł na drogę szybkiego ruchu i zaczął zygzakiem wymijać inne auta, a Impresus wciąż próbował ustabilizować kurs.

 

– Impres!

 

– Co?

 

– Gdzie mogę tu się wyrzygać?

 

– Ale… Do popielniczki! – odparł, a system otworzył niewielki schowek z tyłu.

 

– Masz ich więcej…? – spytał zakrywając usta.

 

– Kurwa! – wrzasnął otwierając okno. Nawet się nie oglądał. Nie było na co patrzeć, a musiał skupić się na drodze.

 

Nawigator kazał mu skręcić z autostrady. Zrobił to, omal nie wypadając z trasy. Teraz po obu stronach mieli las i pędzili na złamanie karku. Impresus odnalazł wodę i napił się, po czym znów jego mina stała się nietęga, gdy poczuł podnoszącą się treść żołądka.

 

Otworzył skrytkę przypominając sobie o miętowych cukierkach. Wziął kilka i rzucił do tyłu. Nawigator zasygnalizował zakręt. Maszyna sprawnie odbiła w lewo a pasażerowie znów poczuli bomby w żołądkach.

 

– Wziąłeś gitarę i mike,a? – spytał Wiktor.

 

– Nie, gramy na sprzęcie innego zespołu będzie dobrze – odburknął przyjaciel,

 

– Mam nadzieję – stwierdził patrząc na licznik. Sto sześćdziesiąt na leśnej dróżce. – Gdzie wy macie ten koncert!?

 

– Stary, nie wiem, nie zasypuj mnie teraz pytaniami!

 

– Ale chyba powinienem wiedzieć gdzie my…

 

– Impres…!

 

Uderzenie było potwornie mocne. Wyrwało koła, zniszczyło zawieszenie. Kabina z pasażerami wystrzeliła w powietrze i przekręciła się do góry nogami. Poduszki powietrzne otworzyły się, a samochód walnął dachem o ziemię i poleciał dalej.

 

W locie zahaczył o drzewo. I znów ziemia. Przekoziołkował jeszcze trzy razy i zatrzymał się na dębie, wyginając się jak łuk.

 

 

 

 

 

Pierwszym, co Impresus zobaczył po otwarciu oczu była jego rozszarpana ręka. Spróbował się ruszyć, ale sparaliżował go ból. Połączenie wczorajszej imprezy z wypadkiem. Jęknął i zaparł się, próbując oderwać głowę od deski rozdzielczej.

 

Udało się, ale nie bez bólu. Miał wrażenie, że odkleił się od niej pozostawiając skórę na oprzyrządowaniu. Zorientował się, że rzeczywiście był przyklejony. Własną krwią, która teraz znów zaczęła sączyć mu się z czoła.

 

Jeszcze raz spojrzał na rękę. Wzdłuż przedramienia ciągnęła się rana głęboka niemal do kości. Skrzywił się i przewiązał ją rękawem oderwanym z koszuli. Ten i tak ledwie się trzymał.

 

Odwrócił się i spojrzał na pozostałych. Żyli, choć nie obyło się bez rozlewu krwi.

 

Podniósł się i odetchnął z ulgą przekonując się, że nic nie złamał. Wygramolił się z auta przez wybite okno spadł na ziemię. Odkaszlnął i smutno spojrzał na wrak swojego auta.

 

– Rod! Sylwia! – zawołał opierając się o samochód. Odpowiedziało mu trzaśnięcie i jęk. Impresus walną wściekle w zniszczone powozie i zaklął.

 

– Impres… – jęknęła Sylwia.

 

– Żyjesz? – spytał zrezygnowanym tonem.

 

– Tak.

 

– A co z Rodem?

 

– Kurwa mać… – jęknął przyjaciel zaraz po przebudzeniu – Stary, chyba złamałem nogę.

 

– Pięknie! – westchnął i wgramolił się na samochód. Chwycił odgięte drzwi i pociągnął. Zza rękawa zawiązanego wokół przedramienia pociekła stróżka krwi. Dało się słyszeć skrzypnięcie, ale w końcu drzwi otworzyły się w górę i niemal zabiły Impresusa.

 

– Chodź Rod. Daj rękę.

 

– Dzięki.

 

– Od tego jestem. Drugą musisz się wciągnąć i siąść na wraku, dasz radę?

 

– Chyba tak…

 

– Dobra. Trzy-czte-ry!

 

I udało się. Eric usiadł na krawędzi i syknął łapiąc się za nogę.

 

– Ej, umiesz nią ruszać! – zauważył Impresus.

 

– No umiem…

 

– Więc nie jest złamana. Chodź, pomóż mi z Sylwią!

 

W końcu wszyscy troje wyszli z auta i oszacowali szkody cielesne. Żadnych złamań, jedyne mocne potłuczenia i coś w rodzaju naderwania ścięgien w nodze Roda.

 

– Słuchajcie, muszę was przeprosić za to, co się stało… – zaczął Wiktor.

 

– Ależ nie ma o czym mówić! To nie twoja wina! – przerwała mu Sylwia.

 

– Ona ma rację, stary – dodał Rod kładąc mu dłoń na ramieniu.

 

– Chyba dzięki zajściu musicie odpuścić sobie koncert?

 

– Na to wygląda. To co robimy? – Spojrzała na chłopaków.

 

– Wezwałbym pomoc, aczkolwiek nie wziąłem komunikatora, a komputer pokładowy jest w stanie… nie lepszym niż auto… – mówił Impresus klepiąc się po kieszeniach.

 

– Też zostawiłem swój… – stwierdził Rod. – Nie było czasu by o tym pomyśleć.

 

– Ja mam! – Sylwia uśmiechnęła się tryumfalnie. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej niewielką klawiaturę, z jednej strony zakończoną pozrywanymi kabelkami. Na jednym z nich, który przetrwał, dyndał popękany ekran.

 

– Odnoszę wrażenie – Na twarzy Erica Roda pojawił się uśmiech bezsilności – że to nie działa.

 

– No to jesteśmy w dupie, panowie i panie. – skwitował Impresus. – Leśna ścieżka ciągnie się nie wiadomo jak długo, trzeba iść w stronę lasu.

 

– Iść… – powtórzył przyjaciel patrząc wnikliwie na swoją nogę.

 

– Znajdziesz jakiś kij i pokuśtykasz. Coś trzeba przedsięwziąć. Nie mamy wody, jedzenia ani nic z tych rzeczy, jest ciepło a wokół ani żywej duszy. Chodźmy.

 

I ruszyli wgłęb lasu. Szli powoli dziwiąc się, że tuż przy wielkim mieście może znajdować się takie odludzie. Rozmawiali niewiele, by oszczędzić energię. Robili dość nieregularne przerwy.

 

– Nie lepiej było iść wzdłuż drogi? – spytała w końcu Sylwia.

 

– Nie – powiedział Impresus. – W ten sposób szybciej coś znajdziemy. W ogóle kto wpadł na pomysł by robić koncert rano?

 

– Teraz koncerty są non stop. Te zaczynające się wieczorem są bardziej prestiżowe… – wyjaśnił Eric. – Nasz już z pewnością się zaczął.

 

– Ciesz się, że żyjesz.

 

– Na pewno niedługo będziecie mieli kolejną okazję by się wykazać. – pocieszył Impresus nie kryjąc poczucia winy za zaistniałą sytuację. Cały czas o tym myślał. Chciał zyskać, być wielkim artystą. Wiedział, że można dojść do tego jedynie ciężką pracą. Pracował, ale stracił. Stracił ukochanego i samochód, a w dodatku spieprzył koncert najlepszemu przyjacielowi.

 

Zaczynało robić się ciemno i zimno. Wszyscy byli bardzo słabi, spragnieni i głodni.

 

– Nieźle was urządziłem… – westchnął Impresus.

 

– Przestań, stary! – skarcił go Rod. – Powtarzałem to z dziesięć razy i powtórzę po raz kolejny: To nie twoja wina!

 

– Cicho, patrzcie! – przerwała im Sylwia wskazując przed siebie. Z między drzew świeciło niewielkie światełko. Ruszyli szybkim krokiem w tamtą stronę. Pośród drzew stał niewielki drewniany domek.

 

– Chyba jesteśmy uratowani – stwierdził Eric podchodząc do drzwi.

 

Zapukał. Chwilę czekali, a gdy Eric podniósł rękę by zapukać po raz kolejny, ktoś nacisną klamkę i w wejściu pojawił się ubrany w koszulę w kratę i obdarte dżinsy siwowłosy staruszek.

 

– Tak? – spytał.

 

– Dzień dobry. Mieliśmy wypadek – powiedział Impresus unosząc dłoń z opatrunkiem. – Potrzebujemy pomocy. Moglibyśmy wejść?

 

– Ależ proszę bardzo! – zaprosił ich. – Wandzia! Mamy gości, zrób herbaty proszę! – wrzasnął.

 

– Nie trzeba. W ogóle to jestem Impresus – ukłonił się. – Dziękujemy panu bardzo.

 

– Antoni Młynarski. – Staruszek wyciągnął dłoń. Impresus uścisnął ją silnie. – Impresus? Dziwne imię…

 

– To ksywka. Właściwie to nazywam się Wiktor Warnys, a to moi przyjaciele, Sylwia i Rod… Znaczy, Eryk.

 

– Miło poznać. Co dokładnie wam się stało? – spytał, zapraszając ich do stołu gestem.

 

– Duża prędkość, kamień… Nawet nie wiem. Ale auto nie do odzyskania. A nikt z nas nie ma komunikatora. Bylibyśmy wdzięczni, gdyby wezwał pan pomoc…

 

– Karetkę?

 

Spojrzeli po sobie.

 

– Raczej taksówkę.

 

– Dobrze, zaraz się tym zajmę.

 

Wtedy do pokoju weszła staruszka w czerwonej sukience w kropki, niosąc tace z herbatami.

 

– Witam, droga młodzieży – powitała.

 

– Dzień dobry – odpowiedzieli chórem.

 

– Ooo, cóż to za dziwne stroje… – zdziwiła się.

 

– Artystami są panowie, Wandzia! – wyjaśnił stary. – Mylę się?

 

– Nie myli się pan. – Antoni wywołał uśmiech na twarzy Impresusa.

 

– A z jakiejż to dziedziny? – zainteresowała się Wanda rozdzielając wszystkim filiżanki.

 

– Wszyscy tu jesteśmy pisarzami i poetami, do tego ja jestem tancerzem i akrobatą, Sylwia jest tancerką i wokalistką, a Rod… znaczy Eryk jest multiinstrumentalistą i też śpiewa.

 

– Łoohoł, a to utalentowani młodzi ludzie! – pochwaliła, poprawiając wszystkim humory. Impresus zaś był zdziwiony. Dawno nie poznał kogoś, kto nie jest artystą.

 

– A będziecie w stanie zaprezentować swe umiejętności? – w oczach Antoniego zabłysła ciekawość.

 

– Jak zawsze. – Na twarzy Erica pojawił się wyuczony uśmiech profesjonała.

 

– To ja zaraz przyniosę gitarę! – ogłosił i wstał. Zniknął na chwilę, a wszyscy spojrzeli po sobie i nagle odzyskali wigor, humor i energię. Zaraz wrócił Antoni ze starym instrumentem. Podał go Adamowi. Ten uśmiechnął się i brzdąknął by zapoznać się z gitarą. Potem zaczął grać skomplikowaną, acz piękną melodię. I zaśpiewał grubym, silnym, lecz przy tym wspaniałym głosem.

 

 

When you sufler it’s a sign

That you’re still alive my friend

You still’ve got your heart and mind

So don’t loose it lest it end

 

 

Przeszedł w zdecydowanie wyższe tonacje i wciąż nie fałszując śpiewał dalej.

 

 

And I’m so deep

And I’m a worm

A worm that creep

A worm with horns

 

But I’m still living

And I won’t let it slip

And I’m a worm

And I’m so weak

 

But lest it’s no time to die

I’m a worm

But I can be a butterfly

 

 

– Przyznam, jeden z krótszych kawałków… – powiedział przerywając ciszę, która zapadła po tym jak skończył. Wtem Antoni i Wanda zaczęli klaskać.

 

– Brawo! – pochwalił starzec. – Jesteś wielki, Eryku.

 

W oczach przyjaciela Impresus dostrzegł coś dziwnego. Coś więcej niż zadowolenie czy pasję. Łzę?

 

– Teraz kolej by Sylwia pokazała co potrafi – stwierdził i zaczął grać spokojną, cichą melodię. Impresus znał tą piosenkę, podpowiadał im trochę przy tekście, ale oficjalnie jest wspólnego autorstwa Roda i Sylwii. Uwielbiał ją jak śpiewała. Głos miała wysoki, piękny i zdumiewająco melodyjny. Często porównywał go do urzekającego śpiewu syren.

 

Ale jednak – jak na dzisiejsze czasy – nic oryginalnego. Podwyższyła się ostatnio poprzeczka dla piękna.

 

 

Jakkolwiek nie byłbym wielki

Jestem śmiertelny

 

Choćbym potęgi nabierał z wiekiem

Jestem człowiekiem

 

Łatwo można mnie pokonać

Mój umysł może skonać

 

Możesz zgasić w mym sercu gwiazdę ognistą

Uczynić konformistą

 

Matko ograniczanie może mnie zgładzić

Przyszły świat na tym straci

 

Tato czemu koszulę mam mieć czystą

Choć jestem artystą

 

I ty Skarbie możesz wysadzić me serce

Bo kocham Cie wielce

 

I wy Przyjaciele z wyboru część rodziny

Również wam dedykuję me narodziny

 

Przyszłe Córki i Synowie

Może świat się o Was dowie

 

Boże wiedz żem lepszy od Ciebie

Bo nie istniejesz w swym niby-niebie

 

Mój umysł zrodzi piękno dla każdego z Was

Przekonacie się przyjdzie czas

 

 

 

 

Impresus spojrzał wtedy na twarze gospodarzy i olśniło go. Ta ciekawość, zainteresowanie… Tak naprawdę świat potrzebował takich ludzi. Filistrów. Ludzi, których zachwyci sztuka. Zwykłych i prostych.

 

 

Proszę więc nie wyniszczajcie

Nie odbierajcie mi natchnienia

Proszę więc dłoń mi podajcie

To jest mój sens istnienia

 

Proszę bo czas szybko mija

Nie odbierajcie mi natchnienia

Nim nas zegar pozabija

Wy właśnie – mój sens istnienia

 

 

 

Byli wzruszeni. Oni naprawdę byli wzruszeni. Jednak sztuka na kogoś działa – pomyślał Impresus. Po raz pierwszy widział, by sztuka zadziałała jak powinna. Zrozumiał, że w świecie, gdzie wszyscy są niezwykli, to ci zwykli są wyjątkowi.

 

Co jeszcze przykuło jego uwagę – ci ludzie byli szczęśliwi.

 

– Jak długo jesteście małżeństwem? – spytał znienacka Antoniego, podczas gdy jego żona dzwoniła po taksówkę.

 

– O, w tym roku trzydzieści pięć lat będzie! A ty chłopcze… masz kogoś?

 

– Tak – odpowiedział krótko postanawiając coś sobie w myślach.

 

– Taksówka zaraz będzie przy drodze. Leśna ścieżka jest bliżej domu, więc na pewno nie będziecie musieli tyle iść – poinformowała staruszka.

 

– Ładne miejsce – stwierdziła Sylwia. – Ciche.

 

– To prawda. – przyznała. – Długo nie mieliśmy tu w ogóle nowoczesnych urządzeń, jesteśmy bardzo staromodni i dobrze nam z tym. A teraz, w oczekiwaniu na taksówkę, może pan Wiktor uraczy nas jakimś występem?

 

W oczach Impresusa pojawił się błysk pasji.

 

 

 

 

 

– Dziękuję, że zgodziłeś się na to spotkanie – powiedział Wiktor Impresus Warnys. Siedzieli w tej samej knajpie w wystroju sci-fi, w której ostatnio się widzieli.

 

– Powiedz lepiej jak recenzja – odrzekł Adam.

 

– Nie opublikowano jej. Ale to nieważne.

 

– Nieważne!? – zdziwił się.

 

– Tak. – Na twarzy Impresusa pojawił się uśmiech. – Nieważne. Ważnym jest teraz to, że cię kocham. – Delikatnie chwycił go za rękę. Adam uśmiechnął się szczerze.

 

– Przepraszam – ciągnął Wiktor – że sztuka była dla mnie najważniejsza. Ale zrozumiałem coś. Rod napisał wiersz. Początkowo nie zauważyłem geniuszu we fragmencie: ,,Piszemy o miłości spełnionej byś zazdrościł lub wspominał. Lub byś uśmiechnął się i spojrzał na sens twego życia odrywając się od lektury’’. Teraz go widzę. I właśnie patrzę na sens swego życia. A czytując poezję pragnę wspominać, a nie zazdrościć. Zrozumiałem, że ważniejszym od bycia zapamiętanym jako dobry artysta jest by zostać zapamiętanym jako dobry człowiek. I chcę by tak właśnie mnie pamiętano.

 

– I słusznie – Adam ścisnął jego dłoń – bo jesteś dobrym człowiekiem, Wiktor.

Koniec

Komentarze

Co do treści: mądre opowiadanie z przesłaniem.

Nie ukrywam, że zacząłem czytanie od przeglądania testu i zainteresował mnie wątek miłosny... Potem przeczytałem wszystko od początku.

Jakieś tam literówki były...

Btw, nie "pomyliłeś" przypadkiem Roda z Adamem, kiedy budzą się po imprezie?? Czy jest tak późno i po prostu źle czytam...

Ogólnie, na plus, z treści szóstka, świetny pomysł... Wykonanie trochę szwankuje momentami, ale jest dobrze.

Biorąc pod uwagę Twój młody wiek, jesteś naprawdę dobry ;) Oby tak dalej.

Głos miała wysoki, piękny i strasznie melodyjny. Często porównywał go do syreny

Alarmowej? Oj, chyba trzeba doprecyzować to porównanie...

Tylko strasznie melodyjny? Może okropnie, przerażająco?  :-)

Nie powinno, no nie powinno być takich "kulawych" rzeczy w dobrym, niegłupim tekście.

Też zwróciłem uwagę, że w jednym momencie zamiast Roda omyłkowo pojawia się imię Adama.

 

Podobało mi się to opowiadanie. Ciekawy pomysł. Wykonanie możnaby jeszcze poprawić, ale błędy nie są takie, żeby przeszkadzały czerpać przyjemność z lektury tego tekstu.

 

Pozdrawiam.

Bardzo dziękuję za opinie, zwłaszcza że po tak długiej nieobecności pojawiam się z tekstem który jakoś bardzo krótki nie jest, toteż nie wszystkim chce się to czytać. Bardzo się cieszę, że się podobało. Co do strasznie melodyjnego głosu, racja, strzeliłem gafę, acz jeśli mowa o syrenie to wydaje mi się, że nikt nie wychwalałby głosu syreny alarmowej :)

Poszukam jeszcze i póki mogę poprawię to imię. Jestem bardzo zaskoczony, że tak dobre sa opinie. Przeczytałem go jakieś dwa tygodnie po napisaniu i miałem mieszane uczucia, ale dokonałem ogólej korekty i chciałem poznać Wasze zdanie.

Na początek, drogi autorze, powiem, że największą bolączką tego tekstu jest brak dbałości o podmioty, moim zdaniem. Nie może tak być, że ich w ogóle nie używasz, zwłaszcza w dialogach!

 

Przykład podam tylko jeden, ale jest ich takie krocie, że czytało mi się źle.

„- Ale… Do popielniczki! – odparł (KTO?), a system otworzył niewielki schowek z tyłu.
- Masz ich więcej…? – spytał (KTO?) zakrywając usta.
- Kurwa! – wrzasnął (KTO?) otwierając okno. Nawet się nie oglądał. Nie było na co patrzeć, a musiał skupić się na drodze.
Nawigator kazał mu (KOMU?) skręcić z autostrady.”

Na litość bogów, słowiańskich, nordyckich i japońskich, to nawet nie jest problem niedookreślenia przy zmianie podmiotu, tylko w ogóle brak podmiotów! Bardzo, bardzo brzydka rzecz.

 

Jedziemy zatem po reszcie. Nie będę wymieniać nieprawidłowości w zapisie dialogów – ale są takie i to sporo ich. Wszystko oczywiście pięknie opisane w podpiętym wątku Seleny w Hyde Parku.

 

Nie będę też zajmować się interpunkcją.


„Nastała era miniaturyzacji, więc nie wprowadzano nawet ograniczenia wagowego samochodu. Je narzuciła moda.” - Hm, strasznie zgrzyta mi „je”, „to” brzmiałoby chyba naturalniej.

 

„Po chwili zjechał z autostrady na nadziemną drogę między wieżowcami. Nawigator skierował go pod jeden z budynków. Gdy Audi zjechało na parking on puścił kierownicę, która automatycznie schowała się, a pojazd zwolnił, po czym zaparkował na jednej z platform ustawionych wzdłuż budynku.
Platforma zsynchronizowała się z systemami samochodu.
- Sala 8! – powiedział rozkazującym tonem, kładąc dłoń na wysuniętym z deski rozdzielczej czytniku. Jako że był on połączony z platformą, a ona z budynkiem...” - powtórzenia.

 

„Rozejrzał się on, starając się wypatrzeć w tłumie Adama.” - Ponownie to „on” brzmi mi nienaturalnie. Wystarczyłoby „rozejrzał się”. Tutaj akurat, wyjątkowo, dookreślanie podmiotu jest zbędne.

 

„Ten jednak jak zawsze zaskoczył go, pojawiając się niespodziewanie tuż obok.
- Hej! – jak zwykle powitał Adama...” - brzmi to mocno powtórzeniowo.

 

TĘ płytę a nie tą płytę.

 

„Nad drzwiami do sali zaświeciła zielona lampka.” - Raczej: zaświeciła się.

 

„Mało, ale były długie i ciężkie. Także wtopy nie było.” - Nie. Tutaj „tak że” w sensie więc, a nie „także” w sensie również być winno.

 

„...i zaparkował nielegalnie na suchej trawie.” - A czy zrobiłoby różnicę, gdyby zaparkował na mokrej? Bo to zdanie brzmi tak, jakby stan wilgotności trawy miał dla tego znaczenie...

 

„Oboje wyszli z auta.: - Nie oboje, tylko obaj, wszak obaj są jednakiej płci męskiej.

 

„Zaklął, po czym ubrał słuchawki z mikrofonem i podyktował odpowiedź.” - Aha, a w co je ubrał? W płaszczyk i buciki? Otóż nie. Ubrać można coś. Na przykład choinkę. Natomiast kiedy zakładamy coś na SIEBIE, to zaimek zwrotny jest tu kluczem. Można albo coś założyć na siebie, ale ubrać się w coś. Akurat przy słuchawkach ubieranie niespecjalnie pasuje więc tutaj raczej: założył.

 

„Jutro się zobaczymy. Narazie.” - Na razie rozłącznie.

 

„W gazetce szkolnej jest miejsce na recenzje, z racji że było kilku ludzi z budy. Możesz mi ją wysłać do dziesiątej.” - Literówka: recenzję.

 

„upomniał Rod pojawiając się niewiadomo skąd.” - nie wiadomo rozłącznie.

 

„Widzisz, Romeo poprosił mnie o recenzje występu Explorersów” - znowuż literówka: recenzję.

 

TĘ sztukę nie tą sztukę.

 

„Obyś osiągną cel.” - Literówka: osiągnął.

 

„Ubrał soczewki i zsynchronizował z komputerem.” - Ponownie: w co ubrał te soczewki?

 

„- Nosz ja pierdole…” - literówka: pierdolę.

 

„Dobra, co z ta biba, mogę wbic?” - Jak już naśladujesz komunikatorowy system bez polskich znaków, to moge a nie mogę.

 

„Obudził się pośród zdemolowanego salonu.” - Raczej: pośrodku. Pośród używa się w kontekście pośród czegoś, czego jest dużo, pośród drzew, pośród ludzi. A salon jest jeden.

 

Adam chyba chciał zakląć, ale jemu także to nie wyszło. Spojrzał na Sylwię.” - Nie Adam, tylko Rod.

 

„- Nie! – zaprotestował Adam wpadając do pomieszczenia.” - j.w.

 

„Pociągnął łyka...” - Raczej: kogo? co? biernik – łyk, a nie łyka.

 

„Sylwia potknęła się tracąc podporę, a Adam spojrzał pytająco.” - Ponownie winien tu być Eryk a nie Adam.

 

„- Wziąłeś gitarę i mike,a? – spytał Wiktor.” - A czasem nie mike'a z apostrofem? Odmiana wyrazu obcego, hm?

 

„- Nie, gramy na sprzęcie innego zespołu będzie dobrze – odburknął przyjaciel,” - na końcu kropka a nie przecinek.

 

„Impresus walną wściekle w zniszczone powozie i zaklął.” - Zgaduję, że miało być podwozie.

 

„I ruszyli wgłęb lasu.” - Raczej: w głąb. Przez ą i rozłącznie.

 

„Z między drzew świeciło niewielkie światełko.” - Spomiędzy.

 

„...ktoś nacisną klamkę i w wejściu pojawił się...” - literówka: nacisnął.

 

„Wtedy do pokoju weszła staruszka w czerwonej sukience w kropki, niosąc tace z herbatami.” - Literówka: tacę.

 

TĘ piosenkę a nie tą.

 

„Bo kocham Cie wielce” - Literówka: Cię.

 

Przeczytałam więc. Kreacja świata całkiem ciekawa, ale jednakowoż przesłanie i zakończenie o wiele za bardzo moralizatorskie jak dla mnie. No i niestety źle mi się czytało poprzez brak podmiotów i nieprawidłowości w zapisie dialogów.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Całkowicie nie dla mnie. Ale przeczytałam całość. Uważam, że musisz jeszcze wiele pisać, nim będzie się to nadawało do czytania.

Nowa Fantastyka