- Opowiadanie: RogerRedeye - Mieszkania pod numerem osiemnastym

Mieszkania pod numerem osiemnastym

Opowiadanie zwyciężyło w nieoficjalnym konkursie "Bez Granic".

Zdaje się, że bohaterowie radzą sobie w świecie odmiennym od dotychczasowego, chociaż, z drugiej strony, bardzo do niego podobnego. Ciekawe, czy my zachowywalibyśmy się tak samo, jak Dylan Thomas i Penelopa Wilkes - protagoniści opowieści.  Ciekawe, czy ktoś znacznie młodszy zachowywałby się jak Dave, Judy i Sally – dzieci Penelopy... 

Ilustracja przedstawia brytyjskich spadochroniarzy. W takim regimencie z Sussex służył kiedyś Dylan Thomas, jeden z bohaterów tej historii. 

W porównaniu do pierwowzoru, publikowanego na starym portalu, nieznacznie poprawiłem i rozszerzyłem tekst.

W listopadzie 2013 r. opowiadanie opublikował portal “Herbatka u Heleny”.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Mieszkania pod numerem osiemnastym

http://t1.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcSV-QN3Ks5j83PXWaPuMYFAEseDXE0aaSeoG5Q4YZDZEWugM3J_bg

 

„I śmierć już będzie bez znaczenia.

Nagich wspólnota łączy grobu

Z tym, co w wiatr księżyc gna z zachodu;

Kościom czas czyści pierwsze tchnienia,

Dadzą przy łokciu i przy stopie gwiazdy;

Szaleństwo będzie wtedy kluczem,”

(fragment wiersza Dylana Thomasa

„And death shall have no dominion”

w tłumaczeniu Ewy Bieńczyckiej)

 

– Jeżeli mama nie wróci, po prostu umarniemy. – Sally oblizała łyżeczkę. – Z głodu.

Ona, Dave i Judy jedli gotowaną kaszę mannę, polaną sztucznym miodem. Ich matka, Penelopa Wilkes, od dawna nie posypywała brejowatej potrawy cukrem –  skończył się prawie pół roku temu, a wyprawy do rozgrabionych supermarketów nie przynosiły efektu. Worki i paczki pełne białych kryształków rozkradziono zaraz po tym, jak dotychczasowe życie radykalnie się zmieniło. Teraz cukier stał się rarytasem.

Mieli jeszcze znaczny zapas sztucznego miodu. Początkowo nikt nie zwracał uwagi na słoiczki z jasnożółtym płynem – i nie wynosił ze sklepów. Penelopa zapobiegliwie zgromadziła go naprawdę sporo. Powinien starczyć jeszcze na długo – tak samo jak kasza manna.

Cała trojka pilnie wodziła językami po sztućcach.

– Mówi się „umrzeć”. – Judy postukała paznokciem w stół. – Mama tak powiedziała.

Głos Judy zabrzmiał poważnie. Zawsze, kiedy cytowała słowa matki, czyniła to z wyraźnym naciskiem – podobnie zresztą jak jej rodzeństwo. Jednakże Judy akcentowała przywoływane słowa znacznie mocniej, nadając im oznajmujące, wyjątkowo silne brzmienie – i mówiła z wielka pewnością siebie.

– Jeszcze jesteś dziecinna, Sally – dodała. – Musisz używać prawidłowych wyrazów. Jedz powoli, bo lepiej się nasycisz.

Judy lubiła pouczać siostrę – bliźniaczkę. Odważała się nawet zwrócić uwagę starszemu bratu.  

– Tak właśnie przecież jem!

W głosie Sally zabrzmiało oburzenie. Miała jeszcze resztki potrawy na wyszczerbionym talerzu. Przesuwała palcem po brzegu galaretowatej masy, pakując do ust małe kąski.

Zwykle Penelopa przygotowywała od razu posiłki na kilka dni, a potem porcjowała. Trzy talerze kaszy manny, będące jednocześnie obiadem i wczesną kolacją, kończyły zapas, ugotowany kilka dni temu. Dno garnka świeciło pustką.

– Właściwie, co to znaczy umrzeć? – Widać było, że Dave’a zaciekawił ten temat. – Mama powiedziała, że teraz bardzo dużo ludzi umiera.

Zmarszczył nos, czekając na odpowiedź.

– To oznacza, że już nie żyjesz – z wyraźnie brzmiącą w głosie wyższością odpowiedziała Judy. – Nie oddychasz. Robisz się zimny, a potem zakopują cię w ziemi. Tak powiedziała mama – dodała po chwili namysłu, nieco jednak niepewnie.

Dziewczynka przez chwilę sprawiała wrażenie, że nie do końca jest przekonana, czy Penelopa rzeczywiście użyła takich słów, ale zaraz przybrała stanowczą minę.

Judy wszystko wiedziała najlepiej. Stanowczym tonem wygłaszała zdanie, częstokroć zamykające dyskusję. Dave i Sally to akceptowali – może i dlatego, ze Judy najlepiej zapamiętywała stwierdzenia matki. Dla całej trójki stanowiły ostateczny i decydujący argument.

– To nie będzie dobre, gdybyśmy umarli. – Dave wyraźnie się zafrasował.  – Nie moglibyśmy się razem bawić. I słuchać, jak mama na dobranoc czyta bajki. I jej pomagać.

W głosie Dave’a wyraźnie zabrzmiało oburzenie perspektywą utraty możliwości wieczornego słuchania baśni.

– A co stało się z mamą? – Judy possała kciuk. Na paznokciu zostało nieco słodkiego, klejącego się płynu.  – Czemu od dwóch dni nie wraca?

Popatrzyli na siebie w milczeniu. Dave pokręcił głową – nie znał odpowiedzi. Jemu, jako dziewięciolatkowi, matka mówiła najwięcej o swoich planach i zamierzeniach. Penelopa Wilkes wyszła rankiem w poniedziałek w poszukiwaniu żywności i do tej pory nie wróciła.

– Ja wiem – cicho powiedziała Sally. – Wszystko widziałam. Porwał ją człowiek, zwany Strażnikiem. Tak na niego mówią ludzie w jego kamienicy. Też to słyszałam.

Sally mówiła z wyraźną nutą satysfakcji, że wie coś, o czym Dave i siostra nie mają pojęcia.  

Judy odęła wargi. Zwykle odzywała się najczęściej. Sally mówiła najmniej. Dave przewodził, a Sally słuchała starszego brata i siostry. Chłopiec miał dziewięć lat, Sally i Judy – po siedem.

Dobrze się wzajemnie rozumieli.

– Nie zawsze chowają do grobu, bo pani Forbes opowiadała, ze niektórzy wykorzystują dzieci na mięso – zaprotestował Dave. – Powiedziała, że tak ludzie robią, bo jest głód i nie ma porządku. Ale czemu nic nie powiedziałaś o mamie? – dodał pośpiesznie.

Pani Forbes mieszkała nad nimi. Czasami przychodziła do sąsiadów z dołu pogawędzić, głównie jednak nieśmiało prosić o nieco pożywienia. Starsza, samotna wdowa nie miała wielkich szans na zdobycie czegokolwiek. Penelopa zawsze częstowała ją herbatą. Mieli bardzo dużo herbaty – na samym początku matce udało się odkryć wypełniony po brzegi magazyn. Czasami dzieliła się ze starą kobietą pożywieniem, jeżeli udało się jej więcej zdobyć.

Sąsiadka przynosiła często kawałki drewna, twierdząc, ze czymś się musi odwdzięczyć. Nadal nie dostarczano gazu, więc wszyscy rozrąbywali niepotrzebne meble. Ścinano drzewa – i pozostało ich już niewiele. Pani Forbes doskonale dawała sobie radę z mozolnym rozdrabnianiem krzeseł i serwantek na części – twierdziła, ze ma dużo czasu, a zajęcie sprawia jej przyjemność.

– Oni i tak są umarnięci – rzeczowo stwierdziła Sally.  – Jak ktoś chce jeść ludzkie mięso, to może spróbować tych rozstrzelonych. Pani Forbes też chyba umrze, bo mama powiedziała, że bardzo źle wygląda. A nie opowiedziałam, co stało się z mamą, bo nie pytaliście.

Odłożyła na bok wylizany do czysta talerz Penelopa dawno przestała im zwracać uwagę, że tak nie należy postępować. Też wylizywała naczynia, z wielką przyjemnością dodatkowo napychając żołądek. 

– „Rozstrzelanych” – poprawiła siostrę Judy. – Mówi się „rozstrzelanych”. 

Ochotnicze oddziały Home Guard od razu sądziły złapanych przestępców. Wyroki śmierci wykonywano na miejscu. Niewiele to dawało. Początkowo zwożono trupy na cmentarze – krematoria nadal nie funkcjonowały. Teraz już coraz bardziej nieliczni gwardziści nie mieli na to czasu. Często musieli ustępować pod naporem band rabusiów, przejmujących coraz rzadsze transporty żywności. 

– No dobrze, powiedz, co stało się z mamą. – Dave powrócił do tematu poruszonego przez Sally. Ułożył wargi w trąbkę, a potem zaczął je zagryzać. Czynił tak zawsze, kiedy się czymś przejmował.

– Mama wyszła wymienić herbatę i miód na inne produkty – obwieściła Sally. – Chciała też zobaczyć, czy nie ma ogłoszeń. I sprawdzić, czy nie będzie rozprowadzane zaopatrzenie.

Ludzie z Home Guard dostarczali żywność, rozdawaną z ciężarówek. Z reguły kończyło się to oddawaniem strzałów w powietrze, aby powstrzymać napierający tłum. 

Dave westchnął. Cała trojka wiedziała, że wszyscy wyczekują na wieści o dostawach. Cierpliwie czekał na dalsze słowa siostry.

– Ja poszłam za nią – kontynuowała Sally – bo chciałam dać serek kotkom. Wzięłam te całkiem zapleśniałe ścinki – dodała pospiesznie – ale kotkom one by nie zaszkodziły. Na pewno nie zaszkodziły – dodała z przekonaniem. – A kotki są dobre, bo polują na szczury.

W głosie dziewczynki zabrzmiało niezłomne przekonanie, że żółty ser jest najlepszym pokarmem dla zwierząt. Ostatnie, przyniesione przez Penelopę paczki przyniosły spore rozczarowanie – ser i makaron okazały się zatęchłe i pokryte w wielu miejscach dziwnym nalotem, smalec bryłowaty i lekko cuchnący, chleb czerstwy i zapleśniały. Penelopa pilnie wykrawała z żółtej masy wszystkie części nienadające się do jedzenia.

Pani Forbes stwierdziła, ze może je zabrać i po dodatkowym oczyszczeniu spróbuje zjeść. Przyniosła nieco szczapek. W tajemnicy dała trochę okrawków sera Sally – sąsiadka z góry też uwielbiała koty.

Pani Forbes nie potrzebowała dużo do życia. Wszyscy mieszkańcy kamienicy uważali, że winna się z tego bardzo cieszyć.  

– Mama mnie nie widziała – opowiadała dziewczynka – bo szłam z boku, tam, gdzie mogą przejść tylko dzieci. Poszła daleko. Ona stanęła przed murem, bo tam wisiały obwieszczenia. I taki pan do niej podszedł i złapał za rękę. A później ją uderzył w głowę, bo mama krzyczała. Zarzucił sobie na ramię i zabrał. O, tak. 

Dziewczynka wstała od stołu i plastycznie zaczęła pokazywać, jak działał napastnik, posługując się jedną z poduszek tapczanu.

– Ten Strażnik opiekuje się kamienicą blisko kocurków – dodała rzeczowo. – Mieszka pod numerem osiemnastym. Wiem, bo jedna dziewczynka z jego domu mi o tym powiedziała. Ona też kocha małe zwierzątka i tam się często spotykałyśmy. Ma jeszcze chomika i pokaże mi go. A kotki zaraz rzuciły się na to, co przyniosłam. Jadły, aż im się uszka trzęsły.

Sally uśmiechnęła się promiennie.

– Musimy odstawić garnek w kuchni. – Dave przypomniał sobie o ważnej czynności. – Może się przelać. I trzeba wymyć naczynia,

Woda w kuchni i ubikacji czasami płynęła, częściej jednak krany pozostawały suche. Jeżeli już coś z nich ciekło, to wąską strużką. Plakaty nadal stanowczo zalecały oszczędzanie wody.

– Prawie się napełniło. – Chłopiec uśmiechnął się. Stał na stołku, a Sally i Judy trzymały nogi starego, kuchennego mebelka, przyniesionego ze strychu. Jedna z nich, nikt już nie pamiętał, dlaczego, była nieco krótsza. – Jeszcze podstawimy drugi.

Kiedyś Dave spadł z chybotliwej powierzchni, próbując unieść ciężki garnek. Od tego czasu każdorazowo ubezpieczały go siostry.

Cała trójka dobrze zapamiętała zaniepokojenie matki, czy nie złamał nogi. Dostanie się do szpitala graniczyło niemal z cudem.

Wrócili do salonu.

– Jak wyzwolimy mamę? – Dave sapnął. Zawsze, kiedy czymś się przejmował, sapał.

– Możemy ją wykupić – zaproponowała Judy. Zbierała talerze i łyżeczki ze stołu. – Teraz różne przedmioty są cenne. Strażnik może się na nie skusić. Wielu ludzie się teraz okupowuje, więc my tez tak zrobimy. Tylko, nie wiem jeszcze, na co ten człowiek byłby chętny.  

Dziwnie niepewnie się uśmiechnęła, jakby zawstydzona tym, że nie potrafi podać, co zainteresowałoby napastnika. Pozostała dwójka nie zwróciła uwagi, że zawsze tak pewna siebie dziewczynka użyła niezrozumiałego dla dorosłych  czasownika – w tych sprawach uznawali wyższość Judy.

Dave machnął rękę, dając znak, że nie ma pospiechu z myciem naczyń. Woda przestała płynąć.

Zakręcił kran.

Patrzyli na siebie w milczeniu, zastanawiając się nad propozycją jednej z bliźniaczek. Chłopczyk akceptująco pokiwał głową.

– Ja dam ołówek… – z wahaniem stwierdziła Sally. Lubiła rysować, a Penelopa sądziła, ze idzie jej to naprawdę dobrze. Sally nie korzystała już z kredek – po prostu zużyła je, a nowych nigdzie nie można było znaleźć. Dziewczynka oszczędzała okrągły, drewniany przedmiot i możliwość narysowania czegoś stanowiła, jak sama to wymyśliła, nagrodę za wyjątkowo dobre zachowanie. Ciężko znosiła nieuniknione ostrzenie ołówka – skracał się, a to wzbudzało w niej niepokój, ze w końcu stanie się bezużyteczny.  

– Strażnik się ucieszy – dodała z przekonaniem. – Będzie mógł napisać list. Albo zawiadomienie. Ołówki są bardzo przydatne. No i już nie ma ich za dużo.

– Ja ofiaruję bilet – z wahaniem stwierdziła Judy. – On jest bardzo cenny. To bilet miesięczny. Można dojechać do City. Dała mi go mama w nagrodę. Ja go nie zgubiłam – dodała z wyraźną dumą.  

Szybkim krokiem pobiegła do dziecinnego pokoju. Po chwili wróciła z wąskim, niezbyt starannie zadrukowanym paskiem papieru. Tryumfalnym gestem położyła kartonik obok ołówka.

Londyńska administracja kilka tygodni po ostatnim ataku podjęła próbę uruchomienia komunikacji publicznej. Główne arterie w końcu jakoś oczyszczono z gruzów – i wytyczono kilkanaście linii komunikacyjnych. Ogłoszenia informowały, że początkowo zostaną wykorzystane traktory i ciężarówki, ciągnące improwizowane przyczepy. W wielu miejscach uruchomiono nawet dystrybucję biletów – wtedy ludzie dysponowali jeszcze sporą ilością gotówki. Trwało to krótko – brak paliw i pogłębiająca się anarchia doprowadziły do zawieszenia działalności linii przewozowych.  

Penelopa oddała sztywny kartonik Judy wiedząc, ze stał się już niepotrzebnym świstkiem papieru.

Judy trwała jednak w niezłomnym przekonaniu, że pogięty bilet ma wielką wartość. Penelopa w porywie wiary w powolne, ale systematyczne przywracanie normalności przyrzekła Judy, że pojadą razem do wielkiego sklepu z zabawkami w okolicach parku Kensington i kupią pluszowego konika.  Dziewczynka pragnęła, żeby Swallow – tak nazywała ukochaną zabawkę – miał braciszka.

Wspominała o tym często, gdyż Swallow musiał, jak to określała Judy, przejść operację. Szwy zaczęły się pruć i Penelopa wzmocniła je grubą nicią. Konik nie wyglądał już tak ładnie, a Judy sądziła, że może z tego powody wpaść w depresję. Zdaniem jednej z bliźniaczek braciszek powinien odegnać od Swallowa czarne myśli i przywrócić mu wiarę w siebie.

Samobójstwa i depresje stanowiły częsty temat rozmów. Pewnie z tego powodu Judy traktowała sprawę operacji Swallowa tak poważnie.  

Teraz bilet leżał na stole.

– A ja dam puszkę soku porzeczkowego. – Dave znowu sapnął. – Na to się na pewno skusi, bo to jest bardzo dobre. Napój ma dużo witamin. I cukru. Jest bardzo smaczny. Tata to zrozumie i mnie pochwali.

Dysponowali ostatnim już pojemniczkiem soku. Dave znalazł go kiedyś – komuś wyleciał z torby na trawnik – i uszczęśliwiony przyniósł do domu. Zaproponował, że wręczy go ojcu, kiedy wróci. Pilnie strzegł znaleziska. Skarb Dave’a spoczywał we wnętrzu nocnej szafki w pokoju dziecinnym, za stosikiem pidżamek, i chłopiec często ręką przesuwał wszystko, sprawdzając, czy nie zniknął.  

Starannie rogiem obrusa przecierał okrągły przedmiot. Mocno się już zakurzył.

– Włóż wszystko do reklamówki. – Praktyczna Sally znalazła niewielką, foliową torbę. Nie pozostało ich już zbyt wiele i Penelopa je oszczędzała.

– Strażnik mieszka pod numerem osiemnastym, takim samym, jak my – kontynuowała Sally. – Zapamiętajcie.

Mówiła o tym wcześniej, ale teraz, kiedy udało się jej opowieścią przykuć uwagę rodzeństwa, nadal powtarzała wcześniej przekazane informacje.

– Ja przecież znam dużo cyferek. – Dave obruszył się. – Dawno już wiem, jak wygląda liczba osiemnaście. Wy jeszcze dobrze tego nie wiecie – podkreślił z naciskiem. – Spojrzymy jeszcze na nasze drzwi, to na pewno zapamiętamy.

Ostatnie zdanie wypowiedział ugodowym tonem.

Przed atakiem Dave, Sally i Judy często się kłócili. Teraz jednak przestali. Chyba instynktownie czuli, że muszą się wspierać. Jak większość dzieci, oni też pomagali matce, ile tylko mieli sił.

Siostry w milczeniu patrzyła na starszego brata. Przygotowali się już, ale jeszcze nie zapadła decyzja, czy naprawdę wyruszą. Dave im przewodził i to on powinien ją podjąć.

Zdecydował się szybko.

– Idziemy. – Chłopiec podrapał się po nosie. – Ja będę wszystko niósł, a potem rozmawiał ze Strażnikiem. Dam radę, zobaczycie.

Wychodząc, starannie przekręcili klucze w dwóch zamkach. Trzeci umieszczono nieco za wysoko nawet dla najwyższego Dave’a. Chłopiec wsunął tasiemkę z kluczami głęboko pod koszulkę – coraz częściej zdarzało się, że bandy wyrostków zabierały dzieciakom takie wisiorki, a potem rabowały mieszkania. I niszczyły – po prostu dla rozrywki. Penelopa wbijała dzieciom do głowy, żeby nigdy nie trzymały zawieszki na wierzchu. Pamiętali o tym.

Przed wyjściem dokładnie zmyli w zimnej wodzie naczynia i ustawili na suszarce. Zamknęli klapę sedesu i w trójkę, dysząc z przejęcia, ustawili na niej jedno z naczyń, wypełnionych wodą. Szczury się bardzo rozmnożyły – i bardzo też urosły. Wędrowały pustymi rurami, a przywalenie zamkniętej ubikacji czymś ciężkim stanowiło najlepsze zabezpieczenie przed nieoczekiwaną wizytą nieproszonych i niebezpiecznych gości.

Judy ukradkiem wsadziła Swallowa do kieszeni kurteczki.

Dave dwa razy przeżegnał się, kiedy schodzili w dół. Dziewczynki powtórzyły ten gest.

Ludzie teraz często modlili się i żegnali, a dzieci z przejęciem ich naśladowały.

 

***

 

Z wielkiego budynku wydostali się małym, piwnicznym oknem, niemożliwym do sforsowania przez dorosłego człowieka. Świetlik w końcu długiego korytarza usytuowano w szczytowej ścianie. Nie miał szyb – jacyś włóczędzy wybili je dość dawno temu. Ponowne oszklenie otworu pozostawało w sferze marzeń – wszystkie tafle szkła zużyto na remonty zaraz po wyjściu ludzi ze schronów. Pan Wharton, dozorca, zabezpieczył powstałą dziurę deskami, ziemią i kamieniami. Niekoszone, bujnie wyrosłe trawska znakomicie wszystko maskowały i stróż uznał, że, przynajmniej na razie, załatwił sprawę. 

Pod okienkiem stały kartonowe paki, włożone jedna w drugą. Wharton miał je wyrzucić, ale się rozmyślił. Mogły się teraz do czegoś przydać, przede wszystkim na opał.

W czasie zabaw Jonathan, chłopak z drugiego piętra, wpadł na pomysł przesunięcia desek i przeniesienia kamieni. Wszyscy setnie się namęczyli, zanim wykonali ciężką dla nich pracę. Znowu powstał niewielki otwór, dogodne wyjście dla dzieci. Często z niego korzystały.

Judy i Sally pieczołowicie ułożyły swoje klucze w otworze w ścianie i przykryły cegłą. Tak było bezpieczniej – nie ryzykowały ich zgubienia czy odebrania przez kogoś.

Przemykali się wydeptanymi, bocznymi ścieżkami. Przechodzili przez otwory w murach zniszczonych, pustych domów. Rozglądali się bacznie, starając się wcześniej dostrzec nieznane osoby. Korzystali z osłony wysokich traw. Zwracali uwagę, czy nie ma psów – zwierzęta lubiły się wylegiwać w gęstych, cienistych kępach roślinności. Wyjście poza przyległy do kamienicy teren zawsze teraz groziło niebezpieczeństwem, zarówno dorosłym, jak i dzieciom.

Szli – Dave na czele. Zaraz po wydostaniu się na zewnątrz Sally opowiedziała dokładnie, gdzie jest kamienica Strażnika i jak tam trafić, więc przejął prowadzenie.

Czasami przystawali w pobliżu jakiejś rozrośniętej kępy krzewów. Chronili się pod gałęziami albo nawet wciskali do środka. Naradzali się, jak najszybciej i najbezpieczniej pokonać dalszą drogę. Dave rozważał wszystkie możliwości i postanawiał, którędy mają kroczyć. Chwilę odpoczywali i ruszali dalej. 

Chłopiec cały czas sapał. Mocno w drobnej piąstce dzierżył podniszczoną, foliową torbę.

Bardzo się ucieszyli, kiedy dotarli na miejsce.  Jeszcze mocniej się uradowali, odkrywszy, że w jednej z piwnic okno też nie ma szyb.

 

***

 

– Dostaniemy sporo pieniędzy i żywności za tę kobietę. I nie tylko żywności. Nadal ponętna i ładna. Nazwę ją Księżniczką. W burdelu będzie miała powodzenie. To po prostu stan wyższej konieczności. Nic innego, niż stan wyższej konieczności.

Dylan Thomas stwierdził, że coraz częściej mówi sam do siebie. Nie przeszkadzało mu to – zdążył się już przyzwyczaić.

– Trzydzieści parę lat, matka trojki dzieci. Szczawiki będą ją rżnąć na okrągło. Lubią dojrzałe panie. Sprawia im to satysfakcję. A za imię „Księżniczka” jeszcze dodatkowo dopłacą.  

Miłość fizyczna – towar wymienny za żywność, medykamenty, używki, ochronę i dziesiątki innych spraw – stała się teraz dobrem niezwykle łatwo dostępnym. Jednym z nielicznych, tak powszechnie osiągalnych. Lecz rzadkie domy publiczne oferowały coś znacznie bardziej pociągającego – dawny styl życia, traktowany teraz jak luksus. Serwowano bez ograniczeń dobre potrawy, mięso, alkohol, tytoń i narkotyki. Wizyta w przybytku rozkoszy stała się dla wielu przedmiotem marzeń, nawrotem do przeszłości. Kobiety w zamtuzach dobierano niezwykle starannie – i uzyskiwano za nie wysokie ceny.

Dylan siedział przy stole i czyścił broń. Wtedy, kiedy londyńczycy mogli w końcu wyjść z piwnic, tuneli metra i improwizowanych schronów, a potem pobiegli do swoich domów, w osłupienie przyglądając się rozmiarowi zniszczeń, on skierował się do zrujnowanego klubu strzeleckiego. Pokonał zatarasowane zwałami gruzu ulice, odszukał drogę w plątaninie ruin. Wiele wieżowców i domów stało nietkniętych, ale znacznie więcej zostało całkowicie zniszczonych. Zabrał pistolet, rewolwer i mnóstwo amunicji. Sądził, że będą potrzebne – i nie pomylił się.

Wracając do nieodległej kamienicy musiał zastrzelić trzy psy. Stada bezpańskich zwierząt włóczyły się ulicami. Szarpały i obgryzały trupy. Dylan instynktownie omijał je z daleka. Wyglądały groźnie i nie czuły respektu wobec człowieka. Gdyby nie kilka celnych pocisków, może nie uszedłby z życiem.

Dwa dni później za kilkanaście paczek papierosów, trudno już dostępnych, nabył doskonały nóż sprężynowy z długim ostrzem, wykonanym ze świetnej stali. Uważał, że kosztował bardzo tanio, a szybko okazał się niezwykle przydatny.

Nic nie wyglądało wtedy tak, jak powinno wyglądać. Fetor rozkładających się zwłok tamował oddech i pobudzał do torsji. Dylan nie widział policjantów, strażaków, sanitariuszy, ludzi uprzątających ulice. Zobaczył tylko bezpańskie buldogi i dobermany – i przemykający chyłkiem coraz to rzadszy strumyczek ludzi, wracających wraz z nim do mieszkań. Wielu stawało w milczeniu, patrząc w osłupieniu na stertę cegieł i prętów zbrojeniowych – coś, co jeszcze niedawno miało formę przytulnego, zgrabnego domu.

Od tej pory niewiele się zmieniło. 

Ostrożnie posmakował parującą herbatę w filiżance. Jeszcze dostatecznie nie ostygła. Thomas nie lubił pić zbyt gorącego naparu. Ostatnio bardzo rzadko się nim cieszył – zapasy powoli się kończyły – i pragnął, żeby nic nie zakłócało przyjemności delektowania się gorzkim, aromatycznym płynem.

Jeszcze trochę czasu musiało upłynąć, żeby mógł wypić pierwszy łyk.

– Stan wyższej konieczności – powtórzył głośno. Położył dłonie płasko na stole i przyglądał się im w zamyśleniu – silnym, mocnym palcom byłego oficera regimentu spadochronowego z Sussex. 

Nie czuł się źle i nie miał wyrzutów sumienia. Odczuwał tylko dziwną, wewnętrzną pustkę. Stan bezmyślnego otępienia. Penelopa Wilkes – znał już jej nazwisko – stała się drugą ofiarą Thomasa.  Kolejną, porwaną przez niego kobietą.

Dylan Thomas opiekował się sporą kamienicą, a właściwie kierował życiem jej mieszkańców. Potrzebował pieniędzy, żywności, medykamentów, leków specjalistycznych, odżywek, aby jego sąsiedzi nie zaczęli umierać.

Za oddanie kobiety do burdelu mógłby otrzymać tyle, że starczyłoby na prawie wszystkie potrzeby. Przemyślał to niedawno i podjął decyzję. Jej wykonanie poszło nadspodziewanie łatwo.

Dylan Thomas uważał i tłumaczył sobie, że wybrał mniejsze zło. Nie przejmował się losem dzieci kobiety, więzionej teraz w łazience. Przekonywał sam siebie, że ktoś się nimi zaopiekuje, a jeżeli nie, znaczyć to będzie, że znajomi Penelopy Wilkes nie dorośli jeszcze do tego, co ich teraz otaczało.

Z namysłem, powoli, wypisywał na kartce papieru wszystko, co byłoby potrzebne sporej społeczności, prowadzonej przez niego – długi szereg pozycji. Żywność stanowiła wielki problem, ale znacznie większy leki.  Pani Jenkins z oficyny i kilka innych osób potrzebowali specjalistycznych środków na chorobę nadciśnieniową. Kończyły się, a musieli zażywać je codziennie. Podobnie wyglądała sytuacja z insuliną dla pani Morgan i jeszcze paru innych mieszkańców. Niska i korpulentna pani Morgan łaknęła jej rozpaczliwie. Trójka mieszkańców stale przyjmowała specyfiki powstrzymujące rozwój chorób nowotworowych, teraz droższe od złota. Leki nasercowe osiągały niższe ceny, ale tylko nieznacznie mniejsze. Thomas sądził, że nie uda się wszystkiego uzyskać – medykamenty za dużo kosztowały, a schorowani ludzie w nieodległej perspektywie są skazani na pewną śmierć. Oni też zresztą zdawali sobie z tego sprawę, ale mimo to ciągle na niego naciskali.

Każdy chciał żyć i Dylan Thomas to rozumiał. Leki, odżywki i mleko dla małych dzieci, horrendalnie drogie, żywność – długa lista spraw i potrzeb.

Thomas sądził, że handlarze nieraz rozpaczliwe poszukiwanych środków, niezbędnych do życia, najwięcej korzystają z sytuacji po ataku. Żądali złota, platyny, zegarków, kamieni szlachetnych, naszyjników i pierścionków. Sami ustalali wartość banknotów, będących jeszcze w obiegu. Dylan miał pewność, że jeżeli wszystko się w końcu unormuje, wyrośnie wiele większych i mniejszych, nowych fortun.

Czasami rozmawiał o tym ze starym panem Morganem. Ten dodawał, że jeżeli kiedyś wszystko dojdzie do ładu, ci ludzie będą każdej niedzieli chodzili na nabożeństwo i najgłośniej, szczerze i z pełnym przekonaniem, śpiewali psalmy dziękczynne, chwaląc Pana za ocalenie i powrót króla.  

Dylan zawsze kończył te myśli domniemaniem – jeżeli się ustabilizuje, jeżeli dojdzie do ładu… Z całego serca życzył tym nieznanym potentatom, żeby, choć przez chwilę, znaleźli się w sytuacji ludzi, łupionych bez litości. 

Sprzedanie Penelopy Wilkes na jakiś czas załatwiało większość problemów. To, zdaniem Thomasa, w pełni usprawiedliwiało jego postępek.

Dokonał wyboru. Nie usprawiedliwiał się, ale i nie potępiał.

Nadal wypisywał wszystko, czego potrzebował, lecz ledwo widział blade litery. Mocniej docisnął długopis. Nic to nie dało, po prostu skończył się tusz. Nie miał już zapasowego wkładu.

Pukanie to drzwi zabrzmiało lekko, tak, jak zwykle oznajmiają swoje przybycie dzieci. Znał ten sposób – niekiedy odwiedzały go latorośle sąsiadów. Lubił rozmowy z nimi – pozwalały oderwać się od rzeczywistości. Teraz jednak nie miał nastroju do takich pogwarek.

– Proszę! – krzyknął niecierpliwie.

W milczeniu patrzył na trójkę nieznanych mu niedorostków – chłopca, trzymającego w obu dłoniach plastykową torbę z herbem angielskiej federacji piłkarskiej i dwie mniejsze dziewczynki z burzami jasnych pukli włosów na głowach, podobnych do siebie jak dwie krople wody, nieznacznie różniących się tylko wzrostem. Nigdy ich nie widział. Jedna z nich trzymała w dłoniach pozszywaną i pocerowaną, pluszową zabawkę. Wyglądała jak kucyk.

Wtedy, kiedy Anglicy po raz drugi w historii zdobyli mistrzostwo świata w piłce nożnej, związek otrzymał prawo używania własnego herbu, a nowy znak zyskał wielką popularność. 

Chłopiec przełknął głośno ślinę. Sapnął.

– Panie Strażniku, niech pan uwolni naszą mamę. Ona się nazywa Penelopa Wilkes – chłopczyk mówił pewnym tonem, bez proszącej nuty. – Pan ją porwał. Nazywam się Dave Wilkes i jestem jej synem.

– Właśnie. – Nieco wyższa z dziewczynek przytuliła pocerowanego konika do piersi. – Jestem Judy, a to moja siostra, Sally.

Druga dziewczynka dygnęła z gracją.

– Widzi pan, panie Strażniku, jak mamy nie będzie, to możemy umrzeć z głodu. – Chłopiec zacisnął zęby. – Pan się obłowi, jak wypuści mamę. Mamy dobre rzeczy dla pana.

Dave położył na stole ołówek.  

– I może pan jeździć do centrum, jak już będzie porządek. Mam bilet, i to miesięczny – podkreślił dumą. – To będzie dla pana bardzo wygodne, bo teraz nie ma benzyny do samochodów. Ani ropy.

Dylan machinalnie, właściwie nie wiedząc, co czyni, nadal wodził długopisem po kartce papieru.

– Wypisał się mazak, ale ołówkiem da pan sobie radę. – W glosie Dave’a zabrzmiała radość. – On jest naprawdę bardzo przydatny, tylko trzeba go mało ostrzyć, zęby na dłużej starczył. Ale przecież jest dość długi

– Można też nim rysować – zaznaczyła Sally. – Ja to lubię. A ołówek ma miękki rysik.

Thomas wolno obracał w palcach okrągły przedmiot.

– I jeszcze mam coś najważniejszego. – Dave Wilkes tym razem chrząknął. – Puszkę soku porzeczkowego. Bardzo dobry. Wszyscy go lubiliśmy. Ma dużo… Chłopiec zawahał się, szukając właściwego, chyba niezbyt dobrze znanego wyrazu. – Ma wiele mikroelementów. Witamin i cukru. Kiedyś go znalazłem i schowałem, bo chciałem dać tacie, jak wróci z wojny. Teraz dam panu, panie Strażniku – za mamę. Ojciec to zrozumie, jak w końcu przyjedzie.

Dylan Thomas w milczeniu patrzył na dzieci. Spoglądał na ołówek, bilet i nieco pogięty pojemnik. Przyglądał się wychudzonym twarzom rodzeństwa, kilku niewielkim, zielonym listkom w czuprynach i resztkom pajęczyn i kurzu na ramionach. Nieśmiałemu uśmiechowi Dave’a, pojawiającemu się na piegowatej twarzy. Strużce zaschniętej krwi na brodzie chłopca, pewnie wynikowi spotkania z roślinnym kolcem lub okruchem szkła.

– Ojciec jeszcze nie wrócił?

Dylan zadał pytanie, znając odpowiedź. Chciał jednak się upewnić, choć nie wiedział właściwie, dlaczego.  

Narysował ołówkiem kreskę na papierze.

– Jeszcze nie – z uśmiechem odpowiedział Dave. – Mama mówi, że pewnie gdzieś zaprowadza porządek. Wtedy, jak wszystko się unormuje, to przyjedzie. Tak powiedziała mama.

– Jak tu weszliście? – Thomasowi przypomniało się coś, czego nie powinien przeoczyć. – Drzwi wejściowe do kamienicy są stale zamykane.

– Przez okienko w fundamencie – bez wahania odpowiedział chłopiec. – Tam nie ma szyby. Przemykneliśmy się – dodał z zadowoleniem.

– Mówi się „przemknęliśmy” – poprawiła brata Judy. W jej glosie znowu zabrzmiała nieodłączna nuta emfazy.

– Muszę zabezpieczyć to miejsce – z namysłem stwierdził Thomas. Jeżeli do środka domu weszły dzieci, mógł to zrobić ktoś inny. Mały wyrostek z zadaniem odryglowania od wewnątrz frontowych drzwi albo spowodowania pożaru. Wtedy i tak wejście zostałoby otwarte przez uciekających mieszkańców.

– Dobra, Dave, wygrałeś. Uwolnię mamę. Tylko teraz się nie przestrasz, chłopie.

Dylan Thomas nie zastanawiał się, dlaczego tak powiedział. Słowa same zeszły z warg, bez chwili namysłu. W tej chwili wiedział jedno – nie czuł już poczucia wewnętrznej pustki.  

Wyciągnął z kieszeni sprężynowy nóż. Tak jak broń, stale nosił go przy sobie. Musiał przeciąć więzy Penelopy Wilkes.

Thomas dziwił się, że kobieta nie krzyczy. Pomyślał, że może w końcu zasnęła, wyczerpana głodem, szarpaniem się i bezowocnym wzywaniem pomocy. Obudzona z niespokojnej drzemki, patrzyła na Thomas szeroko otwartymi oczyma, nie rozumiejąc, co się dzieje.

– Niech pani już idzie. – Thomas kaszlnął. – Uważajcie na siebie.

Penelopa rozcierała zdrętwiałe ręce i nogi. Ze zdumieniem patrzyła na uśmiechającego się z dumą chłopca i uradowane miny Judy i Sally. Na nieco wyższą bliźniaczkę, klaszczącą w dłonie.

Nie czekała na dalsze wyjaśnienia. Przepuściła dzieci przodem i mocno zatrzasnęła za sobą drzwi, jakby chcąc odciąć się od tego, co się wydarzyło.

Na stole zostało to, co przyniósł Dave. I zapomniana, pognieciona reklamówka z dumnym herbem federacji najlepszej na świecie reprezentacji piłkarskiej – symbol zwycięstwa, napawającego nie tak dawno dumą całą Wielką Brytanię.

Tylko wtedy o tym rozmawiano, na nic więcej nie zwracając uwagi.

 

***

 

Dylan miał wrażenie, że postępuje jak ostatni głupiec. Dziwny nastrój wywołał strój, rzadko używany i nieomal zapomniany. Dawno już nie zakładał koszuli z usztywnionym kołnierzykiem. Akurat trafił na kolejne wyłączenie prądu i nie mógł jej wyprasować. Wiedział, że jest straszliwie wygnieciona, ale cóż mógł zrobić – już nie miał innej tego rodzaju. Nawet nie pamiętał, kiedy ostatni raz wiązał węzeł krawata. Ozdoba stroju też nie wyglądała najlepiej. Thomas miał nadzieję, że chociaż w miarę porządna marynarka znajdzie uznanie w oczach Penelopy Wilkes.

Przed kamienicą, na zapuszczonym trawniku rosła spora kępa żonkili. Właśnie zakwitały. Dylan nie wiedział, dlaczego ściął kilka kwiatów, a potem związał je kawałkiem sznurka, znalezionym w kieszeni spodni. 

Miał szczęście, że akurat domofon działał, więc mógł powiedzieć, kim jest i w jakiej sprawie przyszedł. Właściwie nie za bardzo potrafił podać powodu wizyty. Wykrztusił tylko, że przyszedł przeprosić.

Po długiej chwili milczenia zamek szczęknął.  

Teraz wszyscy siedzieli przy stole. Penelopa znalazła dzbanuszek i postawiła pośrodku obrusa. Judy nalała wody, a Sally włożyła kwiaty. Dave tylko kiwał głową, że wszystko idzie sprawnie.

Pili herbatę i pogryzali herbatniki, przyniesione przez Thomasa. W pogniecionej torbie zmieściło się jeszcze sporo innych wiktuałów, nawet garść cukierków. I książki – stare wydania bajek w ładnych oprawach z grubej tektury, przechowywane przez Dylana jeszcze od czasów jego dzieciństwa.

Troje dzieciaków, smakując słodycze, wstało i poszło do dziecinnego pokoju zapoznać się z pięknie ilustrowanymi podarunkami.

Dylan pilnował się, aby nie rozpiąć marynarki. Nie chciał, aby wygnieciona koszula zwróciła uwagę Penelopy. Nie zamierzał też pokazywać rewolweru i pistoletu, włożonych do kabur, umieszczonych pod pachami.

Dwoje dorosłych ludzi w milczeniu przyglądało się sobie.  Dylan postanowił przerwać niezręczną ciszę.

– Nie rozumiem, czemu mnie pani wpuściła? – zapytał z ciekawością. Zastanawiał się nad tym cały czas.  – Musicie bardziej uważać – dodał pospiesznie, przypomniawszy sobie coś, co przykuło jego uwagę. Często życie teraz zależało od drobiazgów. – U nas, w mojej kamienicy, nie otwiera się nikomu tak łatwo. Zawsze wszystko sprawdzamy. Tak jest lepiej.

– Chciałam się dowiedzieć, czemu mnie pan uwolnił. – Penelopa Wilkes wzruszyła ramionami. – To dość proste.

Wstała i poszła do kuchni podstawić kolejny garnek. Znowu zaczęła ciec woda. Dave wspomniał całkiem niedawno, że mama chce zrobić pranie.

Dylan miał czas zastanowić się nad odpowiedzią.

– Uwolniłem panią, bo Dave mi coś uświadomił. – Wskazał palcem w stronę dziecinnego pokoju, skąd dobiegały podniecone głosy. – On zachował się jak rycerz, śmiało i odważnie. Jak wojownik walczący o dobrą sprawę. Wraz z siostrami wybrał się na wyprawę, w nieznane, niebezpieczne miejsce. Nie wiem, czy odważyłbym się tak postąpić. – Dylan uśmiechnął się lekko. – Chyba nie, mimo tego, że kiedyś służyłem jako oficer w jednostce spadochronowej i szkoliłem innych do takich właśnie eskapad. Może też – ciągnął w zamyśleniu – Dave pokazał mi, że nadal istnieje inny świat. Dawny świat, wcale jeszcze nie tak odległy od obecnego. W tych dzieciakach nadal żyje – i może tylko w nich jeszcze przetrwał. Nie chciałem go niszczyć.

Penelopa Wilkes sięgnęła po następne ciastko. Słuchała w milczeniu.

– Skręciłem nogę podczas skoku z niskiego pułapu – dodał Dylan po chwili. – Wydobrzała, ale już nie mogłem wrócić do służby. Wszystko, czego się kiedyś nauczyłem, bardzo się przydaje.

Wypił kolejny łyk herbaty. Miała akurat taką temperaturę, jaką lubił.  

– Tłumaczyłem sobie, że wybieram mniejsze zło – dodał z kwaśnym uśmieszkiem. – Dave pokazał mi, że istnieje inny wybór. Zachował się jak rycerz. A ja jak bandyta, chociaż sam ich zwalczam. Dzielny z niego chłopak.

Penelopa Wilkes dolała naparu z imbryka do filiżanek. Nie chciała rozmawiać dalej o tej sprawie. Ludzie dokonywali teraz trudnych wyborów i prawie nikt nie podejmował się ich osądzać, wiedząc, że sam może niebawem stanąć przed konicznością poświęcenia czegoś. Albo kogoś. 

– Właściwie, dlaczego nas zaatakowano? – zadała pytanie, męczące wszystkich od dawna. Tak na dobrą sprawę nikt nie znał na nie odpowiedzi.

– Do końca nie wiem, ale wiem, że wszyscy wzajemnie się atakowali. – Thomas potrząsnął głową. – Może ktoś oszalał. Może nastąpiła awaria urządzeń elektronicznych. Może ktoś to zaplanował, żeby zaspokoić żądzę odwetu na kimś. I tak mieliśmy szczęście – ciągnął z namysłem. – W Londyn uderzyły te nowe pociski próżniowe. Mają moc pocisku atomowego, lecz nie powodują radiacji. Jednak w innych miejscach eksplodowały ładunki nuklearne. Tam wszystko jest zniszczone i napromieniowane.

Milczeli przez chwilę.

– Właśnie z tego powodu nadal żyjemy – dodał Thomas. – Tylko nie wiemy jeszcze, jak długo. A pani mąż?

– Służył na okręcie podwodnym, ostatnio na Morzu Śródziemnym – cicho odpowiedziała kobieta. – Nie mam od niego wiadomości. Dzieciaki wierzą, że powróci, a ja jeszcze temu nie zaprzeczam. Wiem pan, chcieliśmy kupić domek. Chyba nic z tego nie będzie.

Niespodziewanie przetarła dłonią oczy.

– Nie czekam już na swojego Odyseusza – dodała. – Wraz z innymi spoczywa pewnie gdzieś na dnie morza.

Wargi kobiety zacisnęły się w wąską bruzdę.

Człowiek z dystynkcjami podoficera na rękawach munduru uśmiechał się szeroko na dużej fotografii, stojącej na etażerce. Dylan nie sądził, żeby kiedykolwiek się pojawił. Słyszał już wiele takich historii, kończących się zawsze tak samo.

– Ma pan żonę? – W głosie Penelopy Wilkes zabrzmiała ciekawość.

– Zmarła na raka prze atakiem. – Dylan pokiwał głową.  – Nie mieliśmy dzieci. Dziwne, ale czasami wydaje mi się, że miała szczęście. Teraz pewnie nie dałbym rady jej pomóc.  

Znowu milczeli przez chwilę.

– Otwieraj, suko, bo rozwalimy te cholerne drzwi! Kurwo, oddawaj wszystko, to zostawimy cię w spokoju!

Zachrypnięty, łamiący się głos brzmiał groźnie. Kilka uderzeń pięści i kopniaków wstrząsnęło solidnymi deskami.

– Zamknąłem za sobą drzwi frontowe na zasuwę – z naciskiem podkreślił Thomas, rozpinając marynarkę. – Ktoś ją odsunął, dlatego mogli wejść. Nocą zakładajcie jakieś belki. Jeżeli ich nie wyrzucimy, przyjdą jeszcze raz. A potem znowu, po łatwy łup.

Znowu zadudniła silna seria ciosów. 

Dylan strzelił cztery razy. Dym prochowy i huk wypełniły pokój. Wrzask bólu w korytarzu zabrzmiał równie przeraźliwie, jak świdrujący w uszach pisk Judy i Sally z sąsiedniego pokoju.

Słychać jeszcze było tupot nóg, zbiegających w dół, a potem nastała cisza.

– Mieliśmy nieproszonych gości. – Thomas uśmiechnął się do dzieci. – Już sobie poszli.

– Dobrze się pan spisał. – Dave pokiwał głową. Tylko on, jako jedyny z rodzeństwa, nie krzyczał. W ręce trzymał żelazny pogrzebacz. – Tata by pana pochwalił. 

– Zrehabilitował się. – Judy uśmiechnęła się. – Strażnik się zrehabilitował – powtórzyła znowu, z nieodłączną u niej emfazą.

Thomas zaczął się śmiać. Po raz pierwszy od wielu miesięcy śmiał się szczerze i radośnie.

– Może i masz rację. – Pokręcił głową, wymieniając magazynek. Parę razy już się przekonał, że lepiej jest mieć zawsze pełny zapas amunicji.

– Przyjdę jutro wczesnym popołudniem – dodał pospiesznie, patrząc ma drzwi wejściowe. W jednym ze skrzydeł widniały cztery otwory, skupione blisko siebie. – Szybko je naprawię, żeby zimą nie uciekało ciepło. Przymocuję dwa kawałki drewna z obu stron, skręcę śrubami, a potem pomaluję. Może jeszcze dodatkowo je wzmocnię. Pamiętajcie, zamykajcie drzwi do domu na wewnętrzną zasuwę.

– Dobrze – miękko powiedziała Penelopa Wilkes. – Niech pan nas znowu odwiedzi, panie Thomas.

 

***

 

Wychodząc z kamienicy, Dylan Thomas rzucił okiem na gazon. Żywił wielką nadzieję, że przed domem zakwitnie więcej żonkili. Chciał sprawdzić, czy rośliny nie mają zbyt sucho. Wiedział, że to dziwna zachcianka – nikt już nie podlewał trawników i nie pielęgnował innych grządek, niż warzywne. Sądził jednak, że Penelopa Wilkes ucieszy się, kiedy następnym razem przyniesie duży bukiet żółtych kwiatów, porządnie zawiązany ładną tasiemką. Rozwinęło się już sporo  kwiatostanów i nawet w półmroku nadchodzącego wieczoru wyglądały bardzo ładnie.

Dylan sądził, że mógłby przyjść do tego mieszkania numer osiemnaście nawet kilka razy. Musiał naprawić drzwi, pamiętał o tym. Później jednak zamierzał złożyć jeszcze parę wizyt. Przynieść więcej żywności i napomknąć, tak mimochodem, że wyzwolił pierwszą porwaną przez siebie kobietę. Miał pewność, że Penelopa Wilkes pochwaliłaby go. Mógłby nawet wtedy na pożegnanie poczytać dzieciakom bajki na dobranoc.

Z zaskoczeniem stwierdził, że już się mocno zmierzcha. Pochłonięty rozmową i tym, o zdarzyło się później, nie zwrócił uwagi, że zaczyna się ściemniać. Wiedział, że dawno powinien już być u siebie.  

Pięć cieni wstało z podniszczonej ławki. Świecił już księżyc i Thomas widział je w miarę dokładnie. Pięć cieni w kurtkach z kapturami, naciągniętymi na głowy. Dwa cienie trzymały w dłoniach grube pałki. Jeden – przedmiot, przypominający dubeltówkę.

Dylan dobrze wiedział, ze wszyscy mają jeszcze noże i kastety.

– Chodź no tu, skurwysynie. – Głos najwyższej z powoli zbliżających się sylwetek przepełniała nienawiść. – Zaraz z tobą zatańczymy, jebańcu, pierdolony obrońco kobiet.

Thomas pomyślał, że powinien to przewidzieć. Ostrzelani napastnicy zareagowali tak, jak zwykle to bywało – ściągnęli posiłki. Uzbroili się i cierpliwie czekali. Mieli czas – musiał wrócić do swojego mieszkania. I dysponowali sporą przewagą. Wiedział, że zrobiłby znacznie lepiej, gdyby wyszedł wcześniej, kiedy jeszcze nie zaczęło zachodzić słońce.

Doszedł do wniosku, że po prostu się zasiedział – tak jak to kiedyś bywało, podczas wizyt u dobrych znajomych.

Rozpiął marynarkę. Pewnie i śmiało ruszył przed siebie. Stawało się coraz ciemniej, a on zamierzał strzelać szybko i celnie.

Wiedział, że musi zabić wszystkie cienie. Raz na zawsze zakończyć tę sprawę. Napastnicy mogli wrócić i znowu zaatakować mieszkanie numer osiemnaście.

– Dave Wilkes pokazał, co potrafi, a to tylko dziecko – mruknął głośno. – Nie bał się. Ja nie będę gorszy. Szczury należy tępić i najwyższy na to czas. W tym otaczającym nas czyśćcu, zgotowanym przez ludzi, nie potrzeba aż tylu dusz. Niektóre można od razu wysłać do piekła.

W tej chwili żałował tylko jednego – tego, że ma na sobie niewyprasowaną koszulę.

Być może, Penelopa Wilkes odniosła złe wrażenie, oceniając jego wygląd, a mogło się przecież zdarzyć – chociaż nie przewidywał takiej możliwości – że nie będzie już miał okazji zmienić tego niekorzystnego osądu.

 

 

18 czerwca 2012 r. Roger Redeye  

 

 

Koniec

Komentarze

Inna wersja historii o Strażniku, Księżniczce, puszce soku, bilecie i ołówku- jakby nieco bardiej mroczna. Tym razem występuje puszka soku porzeczkowego, zgodnie z regułami konkursu "BEZ GRANIC". 

Błędów większych nie zauważyłam, ale sporo literówek:

'Sally mówiła a wyraźną nutą satysfakcji, że wie coś, o czym Dave i siostra nie mają pojęcia.'

'Mama powiedziała, że teraz bardo dużo ludzi umiera.'

'Odłożyła na bok wylizany językiem do czysta talerz[.] Penelopa dawno przestała im zwracać uwagę, że tak nie należy postępować.'

'wtedy lidzie dysponowali jeszcze sporą ilością gotówki.'

'Siostry w milczeniu patrzyła na starszego brata'

;Ponowne oszklenie otworu pozostawała w sferze marzeń'

'a szynko okazał się niezwykle przydatny.'

'Pikanie to drzwi zabrzmiało lekko, tak, jak zwykle oznajmiają swoje przybycie dzieci.'

'tylko trzeba go mało ostrzyć, zęby na dłużej starczył.'

/Ozdoba szyi też nie wyglądała najlepiej[.] Thomas miał nadzieję, że chociaż w miarę porządna marynarska znajdzie uznanie w oczach Penelopy Wilkes./

'Wiem pan, chcieliśmy kupić domek.'

A porem następny. Łatwy łup.

'W tym otaczającym na czyśćcu, zgotowanym przez ludzi, nie potrzeba aż tylu dusz. Niektóre można wysłać od razu do piekła.'

Co do fabuły, to fakt, że zdesperowany mężczyzna, zdeterminowany do tego stopnia, że porywa kobietę, decyduje się chwilę potem puścić ją wolno, bo proszą go dzieci wydaje mi się nieco naciągany. Z drugiej strony bardzo mi się spodobało wkomponowanie ołówka, biletu i puszki soku w fabułę - wyszło bardzo naturalnie. Dialogi między dziećmi też się świetnie czytało - chyba najlepiej z całego opowiadania. No i oczywiście początek - świetny. Wciągnęło mnie już od pierwszego zdania ;)

Dzięki za komentarz. Poprawiam lirerówki. .

No i poprawuone. Jak na ponad trzydzieści dwa tysiące znaków, nie za wiele literówek, choć nie powinno ich być. Może jeszcze coś zostało... Dzięki za ich wskazanie.

Masz spore szanse, że ja też dzisiaj przeczytam, to jeszcze powiem, czy jakieś nie zostały ;). Oby to był już ostatni egzamin w sesji... O.o

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Jestem pod wrażeniem. Może faktycznie, jak pisała Milika, nagła zmiana zdania Thomasa jest nieco naciągana, ale nie przeszkadza to jakoś specjalnie. Po długiej nieobecności na stronie wskoczyłem "na chwilę", a przeczytawszy pierwsze kilka zdań wsiąknąłem na dłużej. Duży plus za to opowiadanie, pozdrawiam :)

Nithiel, dzięki za komentarz. Cieszę się, że opowiadanie się .podobało --- i bardzo dobrze się czytało. Nie sądzę, żeby przemiana Dylana Thomasa byla naciągana. W tekście napisałem kilka zdań, uzasadniających zmiańę jego punktu widzenia. I parę zdań o koniecznosciach wyboru. Może nieco za mało.

Pozdrawiam serdecznie. 

Nie, nie jest naciągana --- przynajmniej nie za bardzo. Za to mam inną uwagę --- gość powinien wrócić i zostać u Penelopy. Banda po załatwieniu Dylana zapewne wróciłaby celem wyrównania rachunków...

Sluszna uwaga, Adamie - zabraklo w ostaniej scenie  dwóch zdań o tym, ze Dykan Thomas idzie i wie, że musi zabić wszystkich. Jest pewny, że mu się to uda. To bardzo prawdopodobne --- choć ma cień niepewnosci . Ale tak musi być - to taki świat  po zdobyciu przez piłkarzy Anglii po eaz drugi w historii mistrzostwa świata w piłce nożnej. 

Doopiszę.

Dzięki.  Pozdrawiam.

Zakończnie bardzo nieznacznie rozszerzyłem, zgodnie ze słuszną  uwagą AdamaKN. 

 

Przeczytałem na razie pierwszy fragment, ale jak tylko znajdę więcej czasu to tutaj wrócę :)

No, Roger, muszę przyznać, że zrobiłeś postęp od czasu, kiedy miałem okazję czytać Twoje ostatnie opowiadanie. Może nie będę chwalił za dużo, bo nie wiem jeszcze, jak wygląda reszta, ale na razie bardzo mi się podoba! Jeśli mam się czegoś czepić, to widziałem po drodze kilka literówek i pomyłek. Gdzieś o przecinnek za dużo, a dość często zapominasz o kropce nad "ż", zabrakło też kilku kropek, ale nie psuje to przyjemności z lektury :)

Clodzie, błędy edycyjne usuwa korekta redakcyjna, choć, oczywiśie, źle, że jeszcze jakieś zostały. Nie wiem, jakie moje opowiadanie ostatnio czytaleś, więc trudno mi się do tego odnieść. Przecinki mi nie zgrzytają. 

Dzięki za przeczytanie i komentarz.

Pozdrówko.

O jejku jej.

Naprawdę dobre, ciekawe, nieźle napisane opowiadanie. Z prawdziwymi postaciami, z sensowną historią, a do tego wszystko na swoim miejscu.

Jestem pełna podziwu, gratuluję.

Niezgodo.b, dzięki  za komentarz. Cieszę sie, że opowiadania się tak podobało. Podobnie jak w poprzednim tekście knkursowym, i tutaj nie występuje jpewien powszecnie używany wyraz, a występowanie drugiego ograniczyłem do szczątkowego minimum. Myśle, że między innymi własnie dlatego powiadanie czyta się tak dobrze.

Pozdrawiam.

No niestety dopiero dzisiaj udało mi się do tego usiąść, nie zdążę przeczytać wszystkiego przed końcem czasu edycyjnego, a szkoda, bo możnaby jeszcze kilka literówek poprawić. Eh, życie.

Jak mama nie wróci, to po prosu umarniemy - po prostu

czy Penelopa rzeczywiście użyła takich slow - słów

 Powiedziała, że ze tak ludzie robią - powtórzenie?

Cała trojka wiedziała,

przyniesione prze Penelopę - przez

przyniesione prze Penelopę paczki przyniosły spore rozczarowanie - powtórzenie

Przyniosła nieco szczapek W tajemnicy - kropka

bo szlam z boku - szłam. 
Wow, jednak odleżenie i redakcja robią swoje...

Jeżeli już cos z nich ciekło  - coś

 że nie ma pospiechu - pośpiechu.

Woda przestała płynąc - płynąć.

Wow, na razie tyle, reszta kiedy indziej...


Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Dzięki, Ceterari, za pracę korekcyjną. Zdążyłem poprawić. Nie wchodzi dobrze klawisz "alt"...

Pozdrówko.

Niestety nie przeczytałam całości, ale chociaż początek masz ogarnięty ;)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Wszystkim dziękuję za komentarze. 

Postać Strażnika trochę mi kuleje.  Porywa kobietę żeby ją sprzedać do burdelu, bo lituje się nad sąsiadami. Potem tak po prostu ją uwalnia.

Mocno naciągana wydaje mi się też lista rzeczy, które mógłby za nią kupić. Tak jakby Strażnik był jedynym człowiekiem, który wpadł na pomysł handlu żywym towarem, a prostytutki były aż tak rzadkim i luksusowym towarem. Przecież w tak trudnych czasach kobiety same by się puszczały, żeby zarobić na chleb dla dzieci.

Już prędzej widziałbym tak wysoką cenę za porywanie ludzi na narządy do przeszczepów.

Jednak fajnie się czytało. Miło spędzone kilkanaście minut na lekturze.

Dzięki, Tomaszu, za przeczytanie i komentarz. Każdy krytyczny komentarz jest cenny.

Nie zgodzilbym się co do handlu organami. Wtedy, co wynika z tekstu, od początku było sporo trupów --- i dużo ludzi umierało. Rozstrzeliwano przestępców i rabusiów. Paradoksalnie, akurat uzyskanie organów do przeszczepów byloby wyjątkowo łatwe, nawet od żywych ludzi.  A więc ---  byłyby tanie. 

Nieco racji masz w twierdzeniu co do burdelu --- należalo jednym zdaniem zaakcentować, że stanowily jednocześnie przybytki niewidzianego już dawno luksusu, ściagające ludzi. tak jak muód przyciąga pszczoły. Jedno zdanie więcej. Chyba zabrakło.

Co do przemiany Dykana Thomasa -- jedni czytelnicy tak, a inni inaczej to osądzają.  Dla  jednych jest to lekko naciągane, dla innych --- nie, jest prawdopodobne. Dylan nie jest przestępca, to pewne. Czy może się zmienić? A dlaczego nie?

Chyba jednak kwestia gustu i charakteru czytelnika.

Fajnie, że czytało się dobrze.   

Pozdrówko.

RogerRedeye, wyraziłeś chęć przeczytania mojego komentarza, służę uprzejmie. Mimo że wiadomo jakie elementy determinują opowiadanie, przeczytałam je z prawdziwym zainteresowaniem. Od początku lektury zastanawiałam nad rolą przewidzianą dla rodzeństwa Wilkes. Tło akcji utworu jest szalenie przygnębiające, ale zdecydowanie i odwaga dzieci pozwalają domyślać się dobrego zakończenia. Wcześniej komentujący powątpiewają w nagłą i szczerą przemianę Dylana. Pewnie nie znają "Powrotu Taty" A.Mickiewicza. A teraz kilka uwag:

 

 Odłożyła na bok wylizany językiem do czysta talerz. – Czy można wylizać talerz w inny sposób niż językiem?

 

Trzeci umieszczono nieco za wysoko nawet dla najbardziej rosłego Dave`a. – Przypuszczam, że warunki w jakich żyły dzieci nie mogły sprawić, by o źle odżywianym, dziewięcioletnim chłopcu można powiedzieć, iż był "rosły", szczególnie że w dalszej części czytamy o "drobnych piąstkach" i o przemykaniu się malutkimi okienkami.

Rozumiem, że: Trzeci umieszczono nieco poza zasięgiem nawet wyższego od sióstr Dave`a.

 

Z namysłem, powoli wypisywał na kartce papieru wszystko, co było potrzebne sporej społeczności, prowadzonej przez niego – długi szereg pozycji. – Myślę, że przed myślnikiem zabrakło słowa kamienicy. Zdanie w obecnym kształcie sugeruje, że Dylan prowadzi sporą społeczność. Tylko dokąd?

 

…dziewczynki z burzą jasnych pukli włosów na głowach – Pukle to pasma wijących się włosów. Niezmiernie rzadko (o ile w ogóle) zdarza się, by siedmioletnie dziewczynki miały burzę jasnych pukli w innym miejscu niż głowa.

Moim zdaniem wystarczy: …dziewczynki z burzą jasnych pukli…, …dziewczynki z burzą jasnych loków… lub …dziewczynki z burzą jasnych kędziorów… 

 

Ozdoba szyi też nie wyglądała najlepiej. – Krawat nie jest ozdobą szyi, zawiązany pod kołnierzykiem koszuli stanowi dopełnienie stroju.

 

To tyle moich uwag. Dodam jeszcze, iż ciągle nie są poprawione niektóre literówki i znaki interpunkcyjne wcześniej wytknięte przez innych komentatorów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dzięki za komentarz.  Przeczytałem z uwagą.

 Nie prosiłem specjalnoe o komentarz  --- gdzieś w ramah dyskusji przy innym opoiwiadaniu wyszło, że byliście mocno zainteresowani tym tekstem, jednak po mojej krytycznej uwadze dotyczącej  komentarza Regulatorów jakbyście stracili na to ochotę... Więc stwierdziłem, ze nie ma przeszkód  w skomentoaniu tego tekstu, jeżeli macie chęć.  Widzę, że się jednak zdecydowaliście.

Świat Londynu z czasów Dylana Thomasaa jest przygnębiający, to prawda -- nie może być inny, bo tak go wykreowalem. A jaki ma być?

Pytanie winno brzmieć naczej --- czy jest prawdopodobny i realistyczny? Muslę, że jest najzupełniej prawdopodobny i realistyczny.   

Co do uwag szczególowych -- przmyślę. Zwrócę jednak uwagę, że czasownik " prowadzić" ma bardzo wiele znaczeń, a między innymi znaczy " kierować partnerem w tańcu", " sprawować nad kimś nadzór, zarządzać, zajmować się czymś, kierować czymś..." I widać na pierwszy rzut oka, że  w tym zdaniu wyraz "prowadzić " został użyty prawidłowo. Takie sprawy należy najpierw sprawdzić, korzystając ze słownika. 

Podobnie jest ze znaczeniem przymiotnika "rosły" --- ten przymiotnik nie jest równoznaczny z przymiotnikiem "wysoki". W tym zdaniu przymiotnik " rosły" informuje, że Dave był najwyższy, najrośleszy z rodzeństwa, najbardziej dorodny, ale wcale nie informuje, że był wysoki...   A ponadto --nigdzie w opowiadaniu nie podaję precyzyjnie, kiedy nastąpił atak. Dośc dawno, to pewne. 

Źle, że jeszcze zostały literówki.

Jeszcze raz dzięki  za komentarz. Każdy krytyczny komentarz jest cenny. 

Pozdrówko. 

RogerRedeye - To prawda, że nie prosiłeś specjalnie o komentarz, ale napisałeś: ...chętnie przeczytam krytyczny komentarz Regulatorów pod "Mieszkańcami… Miałeś chęć – napisałam.

Masz pełne prawo kreować taki świat jaki chcesz. Nigdzie tego nie neguję. Nie zadałam Ci także żadnego pytania w tej sprawie. Stwierdziłam tylko, że ...tło akcji utworu jest szalenie przygnębiające, ale zdecydowanie i determinacja dzieci pozwalają się domyślać dobrego zakończenia. Nigdzie nie podałam w wątpliwość, jego prawdopodobności i realności.

Jestem pod wielkim wrażeniem Twojej wiedzy słownikowej. Nie mam najmniejszego zamiaru jej kwestionować ani odwodzić Cię od używania wyrazów, które według Ciebie są najlepsze w określonych sytuacjach. Pozostanę jednak przy swoim zdaniu, że prowadził w mniejszym stopniu informuje o stosunku Dylana do mieszkańców domu niż np. opiekował się, sprawował pieczę, troszczył się, pomagał im.

Nigdzie również nie twierdzę, że rosły i wysoki to synonimy. Podtrzymuję też moje przekonanie, że rosły znaczy tyle samo co potężnie zbudowany a Dave mógł być w najlepszym wypadku wyrośnięty, a to też co innego niż rosły. Jednak to Ty stworzyłeś Dave`a, i Ty wiesz najlepiej jak wyglądał.Tylko skoro wiesz najlepiej, nie proś o uwagi. Mam ogromną nadzieję, że temat został wyczerpany i będę mogła oddać się lekturze innych opowiadań.

Jeszcze mała uwaga – nas jest jedna i nie ma potrzeby zwracać się do mnie w drugiej osobie liczby mnogiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo fajna dyskusja co do znaczenia poszczególnych wyrazów, i nie tylko. Milo, że się odbyła. Oczywiście, nie będę kontynuował tematu.

Co do nicka - co ja zrobię... "Regulatorzy" --- pierwszy przypadek liczby mnogiej rzeczownika "regulator". No więc --- w poście stosuję odpowiednią formę odmiany użytego przeze mnie w zdaniu czasownika, dostosowaną do podmiotu., też w liczbie mnogiej. " Ty napisalaś" . Ale --- "oni piszą". Więc --- zostawało tylko jedno poprawne sformułoweanie --- " wy napisaliście".  Przykro mi, jeżeli uraziłem, . ale takie są reguły gramatyczne.  Może po prostu zmienić nick? Będzie prościej odpowiadać.  

Serdecznie pozdraiwam.

Ps. A kiedy pierwsze opowiadanie? Nie będę  komentowal, chyba, że będzie rewelacyjne, czego życzę.

Dopiero teraz przeczytałem. Muszę przyznać, że opowiadanie jest zaskakująco dobre, jak na założenia tego dziwacznego konkursu. W zasadzie nie mam zastrzeżeń, może poza tymi wysuniętymi przez Regulatorów. "Rosły" to jednak niemal wyłącznie w przypadku mężczyzny solidnych gabarytów.

Zastanowiło mnie jeszcze te drugie mistrzostwo świata dla Anglii, przecież to nie jest historia alternatywna. Zresztą nawet w tej alternatywnej nie mieliby  szans..

Agroelingu, akcja toczy się w bliżej nieokreślonej przyszłości.

Wskazują na to dwa zadania. Jedno wymieniłeś. Drugie napisałem w trzeim akapicie. Stary pan Morgan zauważa, że ci potentaci, łupiący ludzie bez litości, będą chodzić co tydzień do kościoła na nabożenstwa,  najglośniej  spiewając podczas nabożenstwa psalmy dziękczynne za ocalenie  i powrót króla. Na razie w Wielikiej Brytanii panuje krolowa Elżbieta II.

Czy to jest historia alternatywna? Możliwe...

A konkurs bardzo fajny, choć trudny. Jestem zadowolony, że napisałem aż dwa teksty.

Dzieki za przeczytanie i komentarz.

Pozdrówko.

Dziękuję za komentarze.

Przeczytalam. Właściwie poza literówkami (trzeba coś zrobić z tym Altem) i jakimiś drobiazgami nie mam się do czego przyczepić. Może dzisiaj mam lepszy nastrój, ale muszę przyznać, że to bardzo dobre, dopracowane opowiadanie. Widzialam świat, o którym czytałam.

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Ceterari, dzięki za komentarz. Fajnie, że opowiadanie się podobało.

" Mieszkania..." napisałem szybko, a wlaściwie piorunem. Miałem pomysł, a to najistotniejsze. Literówki usuwa korekta redakcyjna, chociaż żle, że jeszcze zostały. 

Pozdro.

Wszystkim dziękuję za komentarze.

Przeczytałam i ja. Dopiero teraz, ale zawsze.

 

No więc literówek zostało tak naprawdę całe mnóstwo jeszcze - zwłaszcza w formie "ze" zamiast "że". Jest też kilka miejsc, w którym kolokacje wydają mi się dziwne (i tak, mnie również "rosły" mocno dziabnął w oko).

 

Popieram również Tomasza, zachowanie Strażnika wydaje mi się deczko naciągane.

 

Co nie zmienia faktu, że opowiadanie jest sympatyczne i czytało się dobrze. To fascynujące, jak różnorodne teksty powstały przy podanych przez Cet założeniach. ; )

 

Gratuluję nieoficjalnego zwycięstwa. ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Znaczy oficjalnego, tylko w nieoficjalnym konkursie...

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Sądziłem, że już jest po komentarzach... Dość już, mimo wszystko, stary tekst. 

Dzięki za przeczytanie i komentarz.

Pozdro.  

Wszystkim dziękuję za komentarze. Bezimiennego usera, który wpadl tutaj i łaskawie ocenil tekst na "2" serdecznie pozdrawiam. Może jednak jakiś komentarz do tej oceny by się przydal...

Dobra. Zasugerowałeś, żebym przeczytał, więc, zaciekawiony, przeczytałem. Napisałem, że wyrażę opinię -- takoż czynię. Jeśli chodzi o przedstawienie postaci, opis świata i poprowadzenie fabuły -- myślę, że jest bardzo dobrze. Nie przyczepię się do zachowania strażnika -- uważam je za wystarczająco wiarygodne. Natomiast niektóre zdania wydały mi się niezręczne, wysilone, dziwaczne. Pewne kwestie dialogowe odebrałem jako nienaturalne. Krótko mówiąc, język znowu trochę mi przeszkadzał, przez co nie mogłem w pełni cieszyć się opowiadaniem.

 

"Ten Strażnik opiekuje się kamienicą blisko kocurków – rzeczowo dodała Sally. – Mieszka pod numerem osiemnastym. Wiem, bo jedna dziewczynka z jego domu mi o tym powiedziała. Ona też lubi puszyste zwierzątka i tam się często spotykałyśmy. A kotki zaraz spałaszowały to, co przyniosłam". -- Za dużo tych synonimów kota w wypowiedzi dziecka. Zwłaszcza te "puszyste zwierzątka" wydają się wepchnięte na siłę.

 

"Tak właśnie przecież jem". "Mocno w drobnej piąstce dzierżył podniszczoną, foliową torbę". -- Dziwny szyk. Nie widzę żadnego waloru estetycznego w takich lekko nienaturalnych i lekko wybijających z rytmu zdaniach. Sens jest taki sam, jakbyś napisał: "przecież tak właśnie", "w drobnej piąstce mocno". Niby drobiazg, ale podobne nieuzadnione przestawienia występują w Twoich opowiadaniach nieco za często.

 

"Trzeci umieszczono nieco za wysoko nawet dla najbardziej rosłego Dave’a". -- Tak samo jak Regulatorom i Josenheim, to zdanie mi nie zagrało. "Najbardziej rosłego" przyciąga uwagę tym szczególnym (przyjmijmy już, że poprawnie oddającym sens, który chciałeś przekazać) określeniem "rosły". Moim zdaniem to zaburza rytm i psuje klarowność zdania. A wystarczyło napisać "Trzeci umieszczono nieco za wysoko nawet dla Dave'a". Z tak uproszczonego zdania też jasno wynika, że Dave jest najwyższy z dzieci.

 

"Dziewczynka oszczędzała okrągły, drewniany przedmiot i możliwość narysowania czegoś stanowiła, jak sama to wymyśliła, nagrodę za wyjątkowe dobre zachowanie." -- Ołówek okrągły? Na upartego. Ale gdybyś mnie zapytał o przykład okrągłego przedmiotu, nigdy nie przyszedłby mi na myśl ołówek. Całe zdanie jest formalnie poprawne, jednak wygląda jak przykład jakiejś specjalnej konstrukcji z podręcznika do logiki praktycznej. Moim zdaniem lepiej narazić się na zarzut powtórzenia niż pisać takie siemiężne, rozbudowane synonimy jak "okrągły, drewniany przedmiot". "Możliwość narysowania czegoś" też jest trochę, że się tak wyrażę, drętwa. Uważam, że lepiej napisać "oszczędzała ołówek", "rysowanie stanowiło, jak sama wymyśliła".

 

"Dave starannie rogiem obrusa przecierał okrągły przedmiot". -- Kolejny "okrągły przedmiot". I znowu -- to nie jest złe zdanie, ale wygląda, jak pisane dla jakiegoś programu sztucznej inteligencji, która musi wszystko odpowiednio ogólnie skategoryzować. Sądzę, że gdybyś zamiast "okrągły przedmiot" napisał "pojemnik" albo zwyczajnie "puszka", uniknąłbyś pewnej sztuczności.

 

"Chłopiec wsunął tasiemkę z kluczami głęboko pod koszulkę – coraz częściej zdarzało się, że bandy wyrostków zabierały dzieciakom takie wisiorki, a potem rabowały mieszkania. I niszczyły - po prostu dla rozrywki. Penelopa wbijała dzieciom do głowy, żeby nigdy nie trzymały zawieszki z kluczami na wierzchu. Pamiętali o tym." -- Za dużo osobliwych synonimów dla wisiorka z kluczami w krótkim fragmencie. "Takie wisiorki" -- jeszcze OK, ale już zamiast "zawieszki z kluczami" mogłeś napisać po prostu "kluczy". Użycie zaimka też nie jest hańbą. Czasem mam wrażenie, że często powtarzana na portalu wskazówka: "nie nadużywaj zaimków" bywa realizowana z przesadną gorlowiścią. Można by więc tak przeformułować fragment, żeby zamiast wyrafinowanego synonimu w którymś misjscu pojawił się krótki zaimek. Nie mówię, Rogerze, że przesadny lęk przed zaimkozą jest akurat Twoim problemem. Tak tylko, przy okazj,i wtrącam pewne ogólne spostrzeżenie.

 

"Wszyscy setnie się namęczyli" -- Jesteś pewien, że "setnie" to właściwe słowo?

 

"Leki nasercowe osiągały niższe ceny, ale tylko nieznacznie mniejsze". -- Czyli dużo niższe, ale trochę mniejsze? Zdecydowanie powinieneś usunąć z tego zdania wyraz "mniejsze".

 

Teraz możesz napisać, że absolutnie nie mam racji. Pewnie tak zrobisz ;-) Niewątpliwie moje zastrzeżenia są w dużym stopniu subiektywne. Możliwe, że jestem zbyt drobiazgowy albo mam dziwne kryteria dotyczące poprawności i estetyki języka. Ucieszę się jednak, jeśli choć trochę skorzystasz na moich uwagach. Jeśli coś tam sobie przemyślisz. Namęczyłem się z wyszukiwaniem przykładów i fajnie by było, gdyby okazało się, że miało to jakiś sens. Że się przydało.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

     Jerohu, dzięki za wizytę. Lubię „Mieszkania…”. Konkurs o dziwnych założeniach, wiadomo chyba, jakich --- i spróbowałem napisać coś zupełnie poważnego, i to w innym klimacie. Myślę, ze udanie. Co do do inkryminowanych zdań --- nie ma ich za dużo --- bo „Mieszkania”, to, jak na portal, dość spory tekst. Pewnie, pisząc opowiadanie drugi raz, napisałbym je inaczej. Komentarz bardzo rzeczowy i masz sporo racji. Jest jednak też taka sprawa: tekst pisany na konkurs, a przy konkursie termin zawsze goni. Ale rzeczywiście, teraz jeszcze dopracowałbym te zdania. Ciekawe, że Ciebie akurat samo użycie przymiotnika :rosły” w tym zdaniu nie razi. Co do „setnie” --- zostawiłbym, bo to jest rzadko używany, prawie już archaiczny wyraz. Jest jednak zrozumiały, a dobrze mi się wpisywał w styl opowieści. Nie wyrzuciłbym go. Ale jest to też kwestia czytelniczego gustu, bo innym akurat te kwestie dialogowe nie przeszkadzały, w tym szyk wyrazów. Ale ciekawe jest też, że mniej używane wyrazy: „rosły” i „ setny”, jakby budziły pewien sprzeciw. Pewnie do przemyślenia… Dzięki za komentarz.

     Pozdrówko.  

     PS. Wielu publikacji.

Wita, Roger:-) Przepraszam, że tak późno, ale zgodnie z obietnicą - przeczytałam. Podobało mi się. Rzeczywiście coś innego, niż tamto sf, bardziej dla matek. Za happy end co do właśnie matki, dzięki - bo już zaczynałam się martwić! Nie wiem dlaczego, ale skrupulatność głównego bohatera cały czas tak mi pasowała do autora:-) Ogólnie, super, choć smutne, to nie bez nadziei.

Pozdrawiam!

p.s.

Znalazłam parę niewiele znaczących literówek. Jakbyś tam gdzieś u siebie chciał poprawić.

- Powiedziała, że ze tak ludzie robią

- Sąsiadka przynosiła często kawałki drewna, twierdząc, ze czymś się musi odwdzięczyć.

- twierdziła, ze ma dużo czasu, a zajęcie sprawia jej przyjemność.

- Pani Forbes stwierdziła, ze może je zabrać i po dodatkowym oczyszczeniu spróbuje zjeść.

- Lubiła rysować, a Penelopa sądziła, ze idzie jej to naprawdę dobrze.

- Przyniosła nieco szczapek W tajemnicy dała trochę okrawków sera Sally

- skracał się, a to wzbudzało w niej niepokój, ze w końcu stanie się bezużyteczny.

- Penelopa oddała sztywny kartonik Judy wiedząc, ze stał się już niepotrzebnym świstkiem papieru.

- Konik nie wyglądał już tak ładnie, a Judy sądziła, że może z tego powody wpaść w depresję.

- w osłupienie przyglądając się rozmiarowi zniszczeń

- Ostrożnie posmakował parującą herbatę w filiżance, Jeszcze dostatecznie nie ostygła.

- leków specjalistycznych, odzywek, aby jego sąsiedzi nie zaczęli umierać

- Thomasowi przypomniało się cos, czego nie powinien przeoczyć.

- dodał pospiesznie, przypomniawszy sobie cos, co przykuło jego uwagę.

- Uwolniłem panią, bo Dave mi cos uświadomił

- Pochłonięty rozmową i tym, o zdarzyło się później, ...

Pa:-)

     Agatakasiak, dzięki za przeczytanie i komentarz.   Edycyjnie tekst poprawilem. Zresztą, dopisalem też kawalek dotyczący burdeli, tlumaczący, dlaczego były tak drogie, ale tego juz nie zdązylem wkleić. Miałem taki zarzut --- słuszny.

      Fajnie, ze tekst się podobał. Rzeczywiście, smutny, no, ale w takiej sytuacji raczej nie mogło być  wesolo. Jestem zadowolony, że nie przeszarżowałem  z epatowaniem nastrojem postapokaliptycznym -- i bardzo dobrze, jak sądzę.

     Ciekawe --- tekst dla matek? Tego to sie nie spodziewalem, ale coś w tym jest.

     Pozdróweczko.  

 

     PS. A kiedyż --- i gdzie,  bo może nie tutaj --- następna Twoja publikacja? Może to powieść?

Miło, że pytasz. Niestety nie wiem, co odpowiedzieć. Oprócz Baśni, napisałam jeszcze coś 100-stronowego (niedopracowane). Ale gorzej z zamieszczaniem gdziekolwiek. Baśń po pierwsze poległa z powodu języka, po drugie dlatego, że to portal dla opowiadań. To kolejne (nazywa się Mogiłka) pewnie tu wrzucę, ale nie wiem kiedy. Najprędzej wykroję coś z Baśni, coś, co będzie mogło być odrębną, krótką formą, pisaną po ludzku:-)

Dziękuję za chwilę uwagi oraz gościnę. I zmykam - w końcu to domek Twojego opowiadania:-)

     Wielu publikacji, w tym powieści. Zamknięte opowiadanie wyslij moze najpierw  na profesjonalny portal.

     Pozdrówko.

To są jakieś profesjonalniejsze?:-) (Pytam serio.)

     Oczywiście, że są --- odpowiadam serio. I opublikowanie tam tekstu to naprawdę spore wyzwanie. Jeżeli masz tekst,  ktory sama oceniasz jako dobry, zasada jest taka: wyslij go najpierw na portal profesjonalny.Jeżeli nie przyjmą, to do drugiego. Dopiero wtedy puść tekst tutaj. Tam tez są komentarze, chociaż komentuje się znacznie mniej. 

     Tam teksty podlegają kwalifikacji, a potem obróbce redakcyjnej.

     Tekst musi byc nowy, nigdzie niepublikowany. I na takich portalach publikują znani pisarze, autorzy ksiązek.    

Hmm. Zajrzałabym z czystej ciekawości. Jeśli znalazłbyś trochę czasu, przesłałbyś mi jakieś namiary na maila? O ile mogę Cię o to prosić:-) Pozdrawiam!

     Matko i corko... Patrząc  na to, co piszesz, chyba najlepszym portalem byłaby "Esensja". To w ogóle jest bardzo dobry portal i publikuje nie tylko fantastykę.  Drugim --- dla mnie --- jest "Fahrenheit'. Trzecim: "Qfant". Nie piszesz szortów, więc "Szortal' chyba odpada. Dwie zasady.   Pierwsza: zobacz, jaką portale preferują objetość tekstu. I druga:  opowiadanie musi byc skończone. Portale nie lubią i nie przyjmują --- z zasady -- kawałków tekstu wycietych z z większej calości.  Opowiadanie musi być skończone, czyli opowiadać skończoną  historię.  

     I już.     

     PS. A jeżeli lubisz wiersze, zapraszam do "Elizjum". Ale, oczywiście, nie musisz skorzystać z zaproszenia.

Dlaczego córko?:-) Nie ważne. Bardzo dziękuję, Roger. Znalazłam kiedyś "Esencję", ale na znalezieniu się skończyło. Do reszty nie dotarłam, dobrze wiedzieć. A co do poezji, to czekałam jeszcze na jakieś wierszyki o smokach i księżniczkach Agnieszkach, ale nie trafiłam w nastrój - wiesz, o czym mowa. Pa:-)

     "Esensja"... Wchodzisz  w zakładkę na głównej stronie " Kontakt z redakcją" i klikasz "Drogi potencjalny autorze" --- i wszystko wiesz. Na "Esensji" między innymi publikowal Dukaj,  Pawel Ciećwierz --- i inni. Zaletą "Esensji' jest cos takiego --- przy odpowiedzi odmownej przesyłają opinie recenzentow.Obszerne.  I odpowiadają, co ważne. 

     Fajnych maja redaktorow prowadzących.  

     No, i wszystko wiadomo. 

     Dobranoc.

Bardzo fajne

Przynoszę radość :)

     Anet, dzięki za przeczytanie kolejnego opowiadania.  Cieszę sie, że było bardzo fajne. Lubię ten tekst i na nowej stronie opublikowałem go z bardzo nieznacznymi zmianami, choć ważnymi.       Widzę, że nadal studiujesz moje skromne pisarstwo. Jeżeli lubisz westerny, zapraszam do "White Creek", a jezeli wiersze, do "Elizjum" i "Alekto II".       A kiedyż pierwszy Twój tekst na portalu?      Pozdróweczko. 

Umarniemy – fajne słowo, moja chrześnica też tak odmienia. Ale ona jeszcze nie ma czterech lat. Sądzę, że zanim skończy siedem, zacznie używać prawidłowej formy. I zaskoczyło mnie jeszcze, że takie duże dzieci nie są pewne jak wygląda 18. Nie dam się przekonać, że to postapo i nie ma szkół. Pieniądze wciąż są w obiegu, więc Penelopa powinna nauczyć dzieci przynajmniej tyle, a nie tylko czytać bajki.

Babska logika rządzi!

Czytałam to opowiadanie w czerwcu 2012 roku i pamiętam, że zrobiło na mnie wrażenie. Wrażenie pozostało. Chciałabym, aby Mieszkania pod numerem osiemnastym trafiły do Biblioteki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Marianno, Anet ostatnio znowu szaleje… Zachłanna z niej czytelniczka – podziwiam. 

Dzięki za przeczytanie “Mieszkań...” i komentarz. Niewiele teraz zmieniłbym w tym opowiadaniu – pewnie w szerszym zakresie zastosowałbym podmiot domyślny. Przejrzałem je dzisiaj z przyjemnością. Moim zdaniem, naprawdę dobrze wyszło…

Pozdrawiam.

PS. Zajrzyj na “FB” “Herbatki…” i “Szortalu” w ogłoszenie magazynu “Histeria”. Pewnie do trzeciego numeru tego miesięcznika grozy znowu będą poszukiwali autorów – i tekstów.

Czemu nie spróbować?

Świetnie napisane i niezwykle ciekawe opowiadanie.

Miejscami zgrzytała mi stylizacja dziecięcych dialogów – większość siedmio– i dziewięciolatków, z którymi mam kontakt mówi znacznie poprawniej (oczywiście może być to wpływ mojej cudownej aury). Z drugiej strony rodzeństwo używa w luźnej rozmowie słów typu “nasycić się” czy “spałaszować”, co – zwłaszcza w odniesieniu do reszty – trochę dziwi.

Z drobiazgów:

Ponowne oszklenie otworu pozostawało w sferze marzeń – wszystkie płaty szkła zużyto na remonty

– chyba ładniej brzmiałyby “tafle”

Trzeci umieszczono nieco za wysoko nawet dla najbardziej wysokiego Dave’a.

– najwyższy byłby krótszy i ładniejszy

 

– mignęło mi kilka literówek, ale zapamiętałam tylko: “powiedział Penelopa Wilkes“

Bardzo mi się podobało.

Pozdrawiam.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Dzięki, Alex, za przeczytanie i komentarz. Poprawiłem, co trzeba. Przy okazji postarałem się usunąć literówki w tekście. Rzeczywiście, kilka jeszcze tkwiło… Chyba już wszystkie.

Te „płaty szkła” od początku mi nie pasowały. Ale chyba wyleciał mi z pamięci wyraz „tafla”. Teraz go już go sobie przypomniałem – i zapamiętałem.

Dopracowałem trochę ten tekst przed publikacją na portalu „Herbatka u Heleny”. Przede wszystkim – znalazłem cytat z poezji Dylana Thomasa. Odpowiadającą mi ilustrację, myślę, że ciekawą. Wcześniej dopisałem już do tekstu parę zdań o burdelach – dlaczego są ważne, a sprzedawane tam kobiety – drogie. Wzmocniłem zdanie, wypowiadane przez jednego z cieni, czekających na Dylana przed kamienicą… I w ten oto sposób dopracowałem „Mieszkania…”.

Sądzę jednak, że „White Creek” jest lepszym opowiadaniem, bo pisanym w trudniejszej konwencji – westernu. Nietypowego westernu. No, ale to kwestia gustu. Podobnie jest chyba z “Jastrzębiem” – nietypowe fantasy. 

Pozdrawiam.

PS. Zajrzyj kiedyś na portal „Herbatka u Heleny”.

 

Ach to wiecznie kontrowersyjne zdanie z rosłym (i to najbardziej) Dave’em ;-) Natrętnie przypomnę, że w mojej opinii najlepiej by było oszczędzić chłopakowi epitetu. Ale to tylko opinia :-)

Cytat – nastrojowy. Pozdrawiam.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Trochę naszukałem się odpowiedniego cytatu… A, biorąc pod uwagę imię i nazwisko jednego z bohaterów opowiadania, powinien to być to cytat z poezji Dylana Thomasa. Istnieje jednak cala strona internetowa z tłumaczeniami jego wierszy na język polski. Więc w końcu coś wybrałem…

To zdanie po uwadze AlexFagus chyba brzmi już inaczej. Jak zwykle, okazuje sie, ze każdy czytelnik inaczej spostrzega tekst. 

Przy okazji – dzięki za komentarz do “Spotkania” w “Szortalu”. Kiedy, Jerohu, znowu coś nowego z Twojej strony na tym zacnym portalu?

Pozdróweczko.

Roger, nawet chętnie przeczytałabym kontynuację, bo ciekawi mnie czy facet przeżył ;).

Do Histerii zajrzę, chociaż w moich szufladach za dużo grozy się nie kryje (jeśli nie liczyć bałaganu :))

Kiedy, Jerohu, znowu coś nowego z Twojej strony na tym zacnym portalu?

A nie wiem, może zmajstruję coś na konkurs. Portal to istotnie zacny.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Jerohu, ano, jeżeli jest konkurs. Chociaż…

Marianno, też nigdy nie pisałem opowieści grozy. Nawet o tym nie myślałem. Ale, kiedy przeczytałem ten anonsik, pomyślałem sobie: a dlaczego nie? W sumie przecież ogłasza się nowy, sieciowy miesięcznik literacki – jakby na sprawę nie patrzeć. Czemu nie spróbować? Tym bardziej, że trzeba napisać opowiadanie “pod limit” znaków, poruszając się w szerokiej, ale jednak dość ściśle określonej tematyce. Ciekawe wyzwanie…

Spróbuj.

Pozdrówka.

wtedy lidzie dysponowali

Literówka – “ludzie”.

 

– Zmarła na raka prze atakiem. – Dylan pokiwał głową.  – Nie mieliśmy dzieci. Dziwne, ale czasami wydaje mi się, że miała szczęście. Teraz pewnie nie dałbym rady jej pomóc.  

– Otwieraj, suko, bo rozwalimy te cholerne drzwi! Kurwo, oddawaj wszystko, to zostawimy cię w spokoju!

Tutaj, ten przeskok bez żadnego wtrętu narracyjnego jest tak gwałtowny, że aż zęby bolą i trzeba czytać powtórnie scenę, by pojąć co się dzieje.

 

Za to ostatnie dwa zdania – angielskie jak się patrzy :) Rogerze, u ciebie dialogi/partie mówione są po prostu… sztywne, obłe, trochę nijakie. Rażą mnie. Nie wszystkie, rzecz jasna, ale w dobrym tekście – jak ten powyżej – te felerne po prostu dźwięczą jak dysonans. Ostatnie zdanie Dylana Thomasa trąciło mi tak paskudnym patetyzmem, że aż chciałem zamknąć zakładkę – na szczęście dwa ostatnie zdania złamały skutecznie to nieprzyjemne wrażenia.

A opowiadanie spodobało mi się nadzwyczajnie :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

PsychoFishu, a ja sądziłem, ze już nikt nie sięgnie po dość już stary tekst…

Poprawiłem, co trzeba. Dopisałem jedno zdanie przed tym wrzaskiem cieni, atakujących mieszkanie. Przy okazji wyszedł suspense – dobrze. Dopisałem tez dwa wyrazy – jako oficer – w zdaniu, kiedy Thomas informuje Penelopę, ze służył w jednostce spadochronowej. To, moim zdaniem, zmienia optykę spojrzenia na używany przez niego język – jest oficerem i dżentelmenem, cokolwiek to jeszcze znaczy, zwłaszcza w czasach, kiedy toczy się opowieść.  

“Ludzi” nie znalazłem, ale w wolniej chwili poprawię literówkę. I tak poprawiłem jeszcze dwie. To był mój drugi tekst na ten konkurs i chyba gonił mnie już termin.

Tutaj i tak język dialogów jest łagodny. Taki wysmakowany znajdziesz tutaj: http://herbatkauheleny.pl/readarticle.php?article_id=1642

Rozszerzona wersja tego opowiadania. Pełna w “Herbasencji” z grudnia 2013 r. – dopisałem jeszcze jeden rozdział – i stał się przedostatni. 

Pozdrówko.

PS. Znalazłem – załatwione.

No, to proforma, bo beryl zawzięty…

Opowiadanie w zręczny sposób, z punktu widzenia pojedynczych osób żyjących w Londynie – metropolii z przetrąconym kośćcem, zarówno moralnym jak i społecznym, pokazuje wieloaspektowo trudy przetrwania. Od warstwy czysto fizycznej, związanej z pożywieniem i dniem codziennym, po przetrwanie człowieka jako istoty humanitarnej. Niejednoznaczność związana z postępowaniem jednego z bohaterów, z powracającą “tylnymi drzwiami” moralnością własnego stada, plemienia, ścierającą się z wychowaniem i nawykami wpojonymi przez umierającą cywilizację stanowi konflikt ciekawy sam w sobie – a w dodatku zręcznie przekazany.

 

Czyli wskazuję opowiadanie w piórkowym wehikule: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/10966

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dzięki, PsychoFishu.

Bardzo mnie wzruszył fragment, w którym dzieci postanawiają oddać swoje rzeczy oraz to jak poszli by odzyskać swoja mamę:-) Trójka małych bohaterów… Nadal uważam, że masz bardzo przyjemny w odbiorze styl.

Też tak mi się wydaje. I ne tylko mnie. Dość często czytam takie komentarze. Dla mnie brzmią bardzo mile.

Można to sprawdzić w pozostałych tekstach, jest ich sporo na tym portalu, chociaż nie wszystkie.  Jednakże niektóra opowiadania są naprawdę długie.  

Pozdrówka.

Nowa Fantastyka