- Opowiadanie: maślana mucha - Zadanie Pierwsze: Nawiedzona wioska

Zadanie Pierwsze: Nawiedzona wioska

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zadanie Pierwsze: Nawiedzona wioska

Siedziała w pociągu. Naprawdę tego nienawidziła. Kolej nie działała wystarczająco szybko by można ją nazwać środkiem transportu. Raczej dobrym sposobem na zwiedzanie. Dla leniwych. Mogła wyglądać przez okno i podziwiać krajobrazy. Wolałaby tego uniknąć. Jechali właśnie obok zniszczonych, opuszczonych fabryki.

– Jeszcze niedawno to było tętniące życiem miasto – powiedział ściszonym głosem mężczyzna ukrywający twarz pod kapeluszem. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie, którego nie mógł zauważyć. Nie znosiła, kiedy obcy ludzie próbowali zachęcać ją do rozmowy, tylko po to by uniknąć milczenia. Ona nie miała nic przeciwko ciszy.

– Czasem przemysł oznacza rozwój, innym razem upadek. W tym przypadku i jedno i drugie – szepnął nie pokazując oczu. Nie powinien tego robić. Zajęła miejsce obok niego tylko dlatego, że wyglądał na pogrążonego we śnie. Zawahała się. Chciała uciec. Wysiąść na najbliżej stacji i… Jeszcze raz wyjrzała przez okno. Nic się nie zmieniło. Została na miejscu.

 

Godzinę później pociąg zatrzymał się na dobre. Nie mogła powiedzieć, że znalazła się w centrum świata, ale zniszczone fabryki zostawiła za sobą. Teraz nawet małe miasteczko wydawało się tętnić życiem. Chwyciła torbę i z ulgą wyszła na zewnątrz. Nieznajomy poprawił kapelusz i ruszył za nią. Ich kroki zrównały się dopiero przy wyjściu ze stacji.

– Gotowa? – zapytał przyjaźnie.

Posłała mu kolejne wściekłe spojrzenie. Kapelusz, który ściskał w dłoni, pozostawił na jego głowie bałagan. Niesforne blond kosmyki sterczały na wszystkie strony. Ubrany w idealnie skrojony, ciemny garnitur. Wygląd dopełnił błękitnym krawatem. Wiedziała, że nieprzypadkowo dobrał go pod kolor oczu.

– Nie powinno cię tu być – warknęła. – To moje zadanie.

Nie zdołała wywołać zakłopotania, jedynie pobłażliwy uśmiech.

– Nic się nie zmieniło – zapewnił.

– A jednak tu jesteś.

Przytaknął od niechcenia i wyprzedził ją o kilka kroków. Wiedział, że podąży za nim. Mieli do wyboru tylko jedną drogę. Jeszcze niedawno będącą wąską ścieżką przy lesie. Teraz, pod naciskiem stóp tysięcy turystów, stała się twarda i szeroka. Prowadziła do uroczego miasteczka. Jednego z tych niewielu miejsc, które trwały wbrew rozwijającej się cywilizacji. Ludzie żyli własnym rytmem, nie znając reguł współczesnego świata. Wydawało się, że tutaj każda tajemnica jest bezpieczna. Do czasu. Dwudziesty pierwszy wiek na dobre zabrał to co kiedyś nazywano pewnością. Nic nie było na sto procent, chociaż każdy nadużywał tego stwierdzenia. Bezmyślność nazywano spontanicznością, rozpasanie stanowiło łatwą drogę do kariery, żebrak zostawał milionerem nie tylko w bajkach, a opuszczone wioski z dnia na dzień zyskiwały miano atrakcji turystycznej.

Zatrzymał się dopiero na rozwidleniu.

– Twoje zadanie, twój wybór.

Wzruszył ramionami z pozorną obojętnością, jednocześnie posyłając jej bezczelny uśmiech. Wiedziała, że musi go zignorować. Uczyła się walczyć z emocjami przez całe życie właśnie dla takich chwil. Wyminęła go nieświadomie zaciskając pięści i ruszyła pod górę. Z bliska miasteczko nabierało życia. Pobocza zdobiły pogniecione ulotki i puszki po napojach. Zewsząd widać było ślady ludzkiej obecności. Dym w kominie, zwęglone miejsca po nielegalnych ogniskach i prowizoryczne campingi w środku pola. Rozglądał się dookoła nucąc pod nosem i kręcąc kapeluszem na palcu.

– Powinnaś to przeczytać.

Rzucił zgniecioną ulotką, która odbiła się o jej ramie i ponownie wylądowała na ziemi.

Zobacz, poczuj, uwierz. Nie sądzisz, że to dobre hasło reklamowe? – zapytał zaczepnie.

– Dobre, bo prawdziwe – warknęła w odpowiedzi.

– Nie chcesz tego sprawdzić? – zdziwił się.

– Nie muszę. Nie jestem tutaj po to, żeby uwierzyć. To chyba mam już za sobą, prawda…? – urwała pospiesznie. Zdała sobie sprawę, że nie powinna znać jego imienia. Nigdy nie zostali sobie przedstawieni. Przynajmniej nie oficjalnie.

– …Auguście – dokończył.

Wywróciła oczami i odwróciła się na pięcie. Bez słowa ruszyła w stronę sklepu z pamiątkami. Nie miała ochoty brać udziału w jego nowej farsie. Dogonił ją w połowie drogi i zacisnął palce wokół jej ramienia.

– Nie jesteś ani trochę ciekawa?

Pokręciła głową i strząsnęła jego rękę.

 

Sklep był pełen bibelotów za które nie dałaby nawet złamanego grosza.

– W czym mogę pomóc? – zapytała starsza kobieta. Jej twarz była poorana głębokimi zmarszczkami, zniszczona przez słońce i wiatr. Wyglądała komicznie w kaszmirowym sweterku i dopasowanej spódnicy. Najwyraźniej nie bardzo wiedziała jak poradzić sobie z nagłym przypływem gotówki.

– Prawdziwy duch? – dziewczyna odpowiedziała pytaniem. – To trochę przerażające, prawda?

Podeszła do zegara w kształcie zamku i przestawiła wskazówki na godzinę dwunastą. Przez niewielkie drzwiczki wysunęła się na zewnątrz zjawa zawodząc niemiłosiernie.

– Obawiam się głodu i biedy. Moja babka zawsze powtarzała, że głupotą jest strach przed martwymi. Lepiej uważać na tych, którzy jeszcze żyją. – stwierdziła trochę poirytowana. – Czy chce pani coś kupić?

Po wzmiance o żywych, którzy budzą strach rozejrzała się dookoła. August zniknął bez słowa pożegnania. Nie miała mu tego za złe. Martwiła się, bo wiedziała, że nie zgubiła go na dobre.

– Muszę się zastanowić – odparła ku niezadowoleniu sprzedawczyni. Miała nadzieje, że pojawi się tu w roli zbawcy. Chciała trafić do małej wioski, gdzie ludzie nie wychodzą z domu w strachu przed mściwym duchem. Zamiast tego była w dobrze prosperującym centrum turystycznym. Miała odebrać miejscowym główne źródło dochodu. Przez nią znów mieli zacząć żyć z dnia na dzień, nękani głodem. Trudno było uwierzyć, że postępuje słusznie.

Zegar kosztował fortunę. Nie był wart nawet połowy swojej ceny.

– Wezmę go.

Słowa ledwie przeszły jej przez gardło. Przynajmniej tyle mogła zrobić.

 

Zegar został zapakowany w zwykłą torbę foliową. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że ci ludzie nie mają najmniejszego pojęcia o turystyce. Równie dobrze mogłaby wracać z targu z kilogramem ziemniaków.

Miasteczko od nawiedzonego zamku oddzielała tylko wąska rzeczka. Idąc przez niestabilny mostek wyrzuciła swój najnowszy zakup. Nie potrzebowała dowodów. Nawet bez nich każdy domyśliłby się, że przeżyła chwilę słabości. Wątpiła zbyt często by zostać jedną z nich. Tacy jak ona nigdy nie próbowali walczyć. Przeciwności zawsze przyjmowała z pokorą. Postrzegała rzeczywistość jako wolną od wpływów. Świat podążał niezależnie, własnym kursem. Nigdy, przenigdy nie chciała go kształtować zgodnie ze swymi zachciankami. Jeśli miał być pozbawiony magii i pełen sekretów. Nie miała nic przeciwko temu. Gdyby tajemnice wyszły na jaw? Dla niej to nie robiło różnicy. Zegar rozbił się na drobne części i popłynął z biegiem rzeki. Żałowała, że nie może postąpić podobnie. Wrócić do momentu, kiedy nieświadomie podążała za tłumem w stronę niewiedzy…

 

– Zapłacę – obiecała. – Mogę…

Przeszywający, kpiący śmiech raz na zawsze rozprawił się z jej nadziejami na powrót do poprzedniego życia. Miała wrażenie, że brzmiał jeszcze długo po tym jak zamknął usta.

– Pieniądze? Naprawdę? – chciał się upewnić. Obawiała się, że kolejna salwa śmiechu jest nieunikniona, tylko dlatego przytaknęła.

– Mamy ich wiele – zapewnił. – Więcej niż podejrzewasz.

Wzruszyła ramionami. Nie potrzebowała więcej dowodów. Pamiętała tajemniczą rezydencję, chodziła ukrytymi tunelami, a co najważniejsze rozmawiała z ludźmi, którzy zostali przekupieni. Nie mógł kłamać. Pomimo tego, nie potrafiła wyobrazić sobie przedsięwzięcia, na tyle dochodowego by opłacić te wszystkie intrygi.

– Ludzie nie płacą nam za to, że ukrywamy przed nimi prawdę – zauważył. – Nigdy nie spotkaliśmy się nawet z wdzięcznością. Interwencja jest skuteczna, gdy nikt nie wie o naszym istnieniu. Dbamy o to by każdy następny dzień nie różnił się od poprzedniego. Ludzie uwięzieni w codzienności nie mogą wiedzieć o tym, że właśnie uniknęli katastrofy.

Milczała. Nigdy nie mówiła za wiele. Teraz, wobec jego groźnego tonu, miała do powiedzenia jeszcze mniej.

– Nie dostaliśmy ani grosza i nigdy nie dostaniemy. Przynajmniej nie bezpośrednio – dodał enigmatycznie. – Wiesz na czym najłatwiej zarobić?– zapytał z uśmiechem z satysfakcji. Pokręciła przecząco głową.

– Co sprawia, że ludzie kupują rzeczy, których nie potrzebują?– próbował naprowadzić ją na właściwe rozwiązanie.

– Przekonanie, że dobra materialne poprawią ich beznadziejną sytuację – odpowiedziała tym oceniającym tonem, którego sama nie znosiła.

– To jest twoja odpowiedź. Najłatwiej zarobić na ludzkiej naiwności. Na przekonaniu, że zawsze jest droga na skróty, że można wiedzieć, nigdy się nie ucząc. Mogę opublikować książkę, która pomoże ci opanować sztukę pozytywnego myślenia. Trzysta stron nic nieznaczących truizmów, które mają poprawić twoje życie. Czy gdyby ktoś zapewniał, że poznał tajemnicę szczęścia, nie poświęciłabyś trzydziestu złotych?

– Szczęście to pojęcie względne – powiedziała z wrodzoną sceptycznością.

– Ile ludzi zdaje sobie z tego sprawę? Czy nie łatwiej jest wierzyć, że możemy się go nauczyć?

– Oczywiście, że tak – przyznała.

– Wiara to żyła złota– zapewnił.– Tylko spójrz na księży!

 

Patrząc na tą, jeszcze do niedawna opuszczoną, wioskę, zrozumiała, że miał racje. Wiara i naiwność to połączenie, które prowadziło do bogactwa. Zazwyczaj.

Stanęła przed nawiedzonym zamczyskiem z nowym przekonaniem. Naiwnie uwierzyła, że postępuje słusznie.

 

 

 

Popchnęła ciężkie drzwi i ruszyła głównym korytarzem. Bez słowa minęła jego sekretarkę i weszła do gabinetu. Siedział na skórzanym fotelu i wpatrywał się w ekran komputera.

– Co pani tutaj robi?! – krzyknął, zrywając się z krzesła.

Właściwie to nie wiedziała. Stała przez chwilę bez słowa, próbując zebrać myśli.

– Lepiej, żeby pan usiadł – zabrzmiała prawie profesjonalnie. Zawahał się, ale w końcu powrócił do poprzedniej pozycji.

– Nie często miewam gości – stwierdził tak jakby próbował wytłumaczyć swoje gwałtowne zachowanie. Pozostała obojętna. Tak jak zawsze. Bez względu na wszystko. Przynajmniej tego zdążyła się nauczyć. Z udawanym ociągnięciem wyjęła papiery.

– Nie przyjmuje pan gości i nie utrzymuje pan kontaktów z rodziną – oznajmiła wertując dokumenty. – Brak pracy – dodała podnosząc wzrok znad kartki. Była czysta. Jej biel wręcz raziła. Szczególnie teraz, kiedy próbowała kłamać. – Skąd ten luksus? – zapytała z ulgą chowając dowody swojego oszustwa do torby.

– Jestem pisarzem… – przyznał.

– … który nie napisał żadnej książki – wytknęła pospiesznie.

Opuścił głowę. Każda kolejne wytłumaczenie byłoby ryzykowne.

– Żadnej, która została wydana – sprostowała. Twarz mężczyzny poczerwieniała. Zaczął się zastanawiać, czy znała prawdę. Z chęcią zaryzykowałby kolejne kłamstwo. Jeśli znała jego tajemnicę to nie miałoby sensu.

– Oszukał pan mnóstwo ludzi. – przyznała. – To…

Opuścił wzrok spodziewając się potępienia.

– … godne podziwu – dokończyła ku jego zaskoczeniu. Naprawdę była pod wrażeniem. Kłamstwa przychodziły jej z tak wielkim trudem, że nie mogła nie zachwycić się jego intrygą.

– Skoro tak, to po co to najście? – zdziwił się.

Zawahała się. Tylko przez chwilę, ale zdołał to zauważyć. Lubiła się tłumaczyć. W kilku krótkich zdaniach pozbyć się całego poczucia winy. Chciała powiedzieć, że nie ma nic złego w oszukiwaniu, ale trzeba to robić we właściwym miejscu. Ta wioska nie była jednym z nich. Tutaj każde kłamstwo mogło doprowadzić do odkrycia prawdziwych sekretów. Musiała ugryźć się w język. Dosłownie.

– Przyznasz się do oszustwa – oznajmiła spokojnie. – Nigdy nie było żadnego ducha, tylko twój pusty, rodzinny zamek i bajki nie przynoszące dochodów.

– Nie przeczę, że było inaczej – przyznał.

Tym razem nawet nie próbowała ukrywać zdziwienia.

– Tylko ty uwierzyłaś – wyjaśnił, wzruszając ramionami.

Zmarszczyła brwi. Nadal nie rozumiała. Później rozległy się oklaski i znajomy szyderczy śmiech. Już nie musiała pytać.

– Zasugerowałem, żebyś to sprawdziła – przypomniał.

– Nie ma żadnego ducha – wyszeptała zaszokowana. – To tylko test?! – dodała ze złością.

– Jeśli tak to nie zdałaś – zauważył rzekomy pisarz.

August zatrzasnął za sobą drzwi i usiadł na fotelu.

– Ma racje – przyznał. – Już zapomniałaś? Na ulotce radzili zobacz i poczuj.

– Nie jestem tu na przeklętych wakacjach – warknęła.

– Tym bardziej nie powinnaś zachowywać się naiwnie – napomknął.

Wzruszyła obojętnie ramionami, jednocześnie gotując się z wściekłości.

– Czy to już koniec? – zapytała z nadzieją wywołując kolejną salwę śmiechu.

– Oczywiście, że nie. To dopiero początek.

Wstał i wyciągnął w jej stronę rękę.

– Jestem Artur – przedstawił się.

– Wcale mnie to nie dziwi – przyznała i uścisnęła jego dłoń.

– Powinnaś się do tego przyzwyczaić. Niedługo już nic nie będzie cię dziwić.

Uwierzyła mu na słowo. Tym razem słusznie.

 

Koniec

Komentarze

"Zegar rozbił się na drobne części i popłynął z biegiem rzeki. Żałowała, że nie może postąpić podobnie. Wróć do momentu, kiedy nieświadomie podążała za tłumem w stronę niewiedzy..."

Chyba powinno być "wrócić", bo inaczej to nie ma sensu. I to porównanie rozbitego zegara płynącego z prądem rzeki do powrotu do błogosławionego stanu nieświadomości jakoś mi nie wydaje się trafne. I chyba przynajmniej większość elementów zegara opadłaby na dno.

Gdzieś jeszcze brakowało przecinka i było też parę innych potknięć językowych, ale już nie pamiętam gdzie. I jeszcze akapity! To nie jest język angielski, w którym na początku paragrafu nie ma wcięcia.

Czy będzie jakieś "Zadanie drugie", w którym wyjaśni się, o co tu chodzi? Poczułem się nieco skonfundowany. Bo albo ta historia jest dość niejasna, albo umyka mi jej znaczenie.

Ale styl mi się raczej podoba (raczej - bo w dość zagmatwany sposób prowadziłaś narrację (ale to może po prostu mój mózg nie pracuje już o tej porze normalnie, a twoja historia i sposób jej opowiedzenia jest klarowny)), z lepszą fabułą wiele mógłbyś/mogłabyś zdziałać.

„Jechali właśnie obok zniszczonych, opuszczonych fabryki.” - Albo zniszczonych fabryk, albo zniszczonej fabryki.

 

„Kapelusz, który ściskał w dłoni, pozostawił na jego głowie bałagan.” - Um, nie, to nie jest szczególnie udane zdanie. Tak samo jak „Wygląd dopełnił błękitnym krawatem.” Po prostu nie.

 

„Ubrany w idealnie skrojony, ciemny garnitur.” - A czasownik gdzie?

 

„Mieli do wyboru tylko jedną drogę. Jeszcze niedawno będącą wąską ścieżką przy lesie.” - Czemu to są dwa zdania, a nie jedno? Podobne zabiegi sprawiają, że tekst wydaje się urywany, szarpany, nieprzyjemny. Zgrzyta.

 

„Dwudziesty pierwszy wiek na dobre zabrał to co kiedyś nazywano pewnością. Nic nie było na sto procent, chociaż każdy nadużywał tego stwierdzenia. Bezmyślność nazywano spontanicznością, rozpasanie stanowiło łatwą drogę do kariery, żebrak zostawał milionerem nie tylko w bajkach, a opuszczone wioski z dnia na dzień zyskiwały miano atrakcji turystycznej.
Zatrzymał się dopiero na rozwidleniu.”

Kto się zatrzymał na rozwidleniu? Dwudziesty pierwszy wiek? Z podmiotami trzeba ostrożnie, zawsze dookreślać kto, gdzie i dlaczego.

 

„Zewsząd widać było ślady ludzkiej obecności.” - Nie zewsząd, tylko wszędzie.

 

„...odbiła się o jej ramie i ponownie wylądowała na ziemi.” - ramię.

 

„- Lepiej uważać na tych, którzy jeszcze żyją. – stwierdziła trochę poirytowana. – Czy chce pani coś kupić?

Po wzmiance o żywych, którzy budzą strach rozejrzała się dookoła. August zniknął bez słowa pożegnania. Nie miała mu tego za złe. Martwiła się, bo wiedziała, że nie zgubiła go na dobre. ”

Znowu podmiot. Zgaduję, że o żyjących mówi kobieta ze sklepu, a dookoła rozejrzała się bohaterka opowiadania. Zatem trzeba dookreślić, bo teraz wygląda to tak, jakby obu czynności dokonała ta sama osoba.

Poza tym po „żyją” zbędna kropka.

 

„Pomimo tego, nie potrafiła wyobrazić sobie przedsięwzięcia, na tyle dochodowego by opłacić te wszystkie intrygi.” Po „przedsięwzięcia” bez przecinka, za to brakuje go przed „by”. Takoż samo później – przecinek przed by, aby, jest bardzo mile widzianym gościem.

 

„Wiesz na czym najłatwiej zarobić?- zapytał z uśmiechem z satysfakcji. Pokręciła przecząco głową.
- Co sprawia, że ludzie kupują rzeczy, których nie potrzebują?- próbował naprowadzić ją...”
- dwa razy brak spacji przed myślnikami. Nie tylko tu zresztą.

 

„Patrząc na tą, jeszcze do niedawna opuszczoną, wioskę, zrozumiała, że miał racje.” - TĘ wioskę nie tą. I rację.

 

„- Nie często miewam gości – stwierdził” - Nieczęsto łącznie.

 

„Z udawanym ociągnięciem wyjęła papiery.” - Raczej: ociąganiem.

 

„- ... który nie napisał żadnej książki – wytknęła pospiesznie.” - po co ta spacja po wielokropku?

 

„Każda kolejne wytłumaczenie byłoby ryzykowne.” - Każde.

 

„- Oszukał pan mnóstwo ludzi. – przyznała. – To...” - zbędna kropka po „ludzi”.

 

„- Ma racje – przyznał.” - rację.

 

Pod koniec też podmiotów brak, więc nie wiadomo, kto co dokładnie mówi.

 

No dobrze, przeczytałam. O co właściwie chodzi? Jako samodzielna całość tekst kompletnie się nie sprawdza. Jeśli „zadań” jest więcej, lepiej, żeby coś wnosiły.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki za uwagi. Część poprawiłam, większość nie zdążyłam, ale zapewniam, że wszystko przyjęłam do wiadomości. Postaram się pisać jaśniej :)

Daruję sobie wytyki językowe, bo widzę, że ktoś już to zrobił. Sama historia bardzo mi się podobała. Naprawdę bardzo. Z chęcią przeczytałabym więcej.

Absolutnie nie przekonuje mnie ten tekst. Po pierwsze: nie ma fabuły, tylko jakieś pocięte skrawki, w których trudno się połapać i z których nic nie wynika. Jeśli jest to początek dłuższej całości, to niestety nie zachęca do dalszej lektury. Podejrzewam, że miałaś pomysł na postaci i nikły zarys fabuły, ale na dopracowanie szczegółów juz zabrakło Ci chęci. 

Po drugie: wykonanie pozostawia także dużo do życzenia: miejscami masz wielkie skupiska zaimków, a tekst nie płynie, jest porwany i przetajemniczony, a do tego mocno monotonny.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka