- Opowiadanie: MrTwister - Szukając dnia wczorajszego... [BG]

Szukając dnia wczorajszego... [BG]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szukając dnia wczorajszego... [BG]

Witam.

 

W zamyśle opowiadanie miało być lekkie i przyjemne, jedno co wiem – wyszło nieco długie. Wszelka krytyka i uwagi mile widziane.

 

 

 

 

 

 

 

– Co tu się, do kurwy nędzy, stało? – niewysoki, barczysty mężczyzna patrzył przed siebie z tępym wyrazem twarzy. Usilnie starał się odnaleźć siebie w otaczającej go rzeczywistości.

 

Izba – a właściwie chlew – pośrodku którego stał, przywodził na myśl ohydną kałużę wymiocin. W plamie zgęstniałej krwi pod drzwiami prowadzącymi do kuchni, twarzą do podłogi leżało wychudzone męskie ciało. Spory ubytek w kości czaszki jednoznacznie wskazywał, iż jej właściciel opuścił już ziemski padół. Pokryta bordową substancją rękojeść rycerskiego miecza, leżącego nieopodal trupa, nie pozostawiała natomiast wątpliwości, jakie narzędzie odebrało nieszczęśnikowi życie. Rycerz wzruszył ramionami. Nawet jeśli to on był winien tej śmierci, nie robiło to na nim wielkiego wrażenia. Nie pierwsza osoba, którą uśmiercił. I zapewne nie ostatnia.

 

Przeniósł spojrzenie nieco w bok. Spora szafa pośrodku wybielonej ściany, rozpościerała jedno ze swoich skrzydeł na oścież. Wnętrze mebla, wypełnione rycerskim przyodziewkiem, zbrukały szkarłatne smugi. Tej samej barwy plamy pokrywały również roznegliżowane ciała dwóch młodych, urodziwych kobiet, leżących pod ścianą. Drugie, ozdobione kwiecistym ornamentem, skrzydło drzwi znajdowało się kawałek dalej. Na nim leżało kolejne powabne ciało. Wykrzywione okucia oddalone były ledwie o centymetry od ślicznej, uśmiechniętej młodej buzi, tonącej w burzy słonecznych włosów.

 

Chwiejnym krokiem podchodził do dziewki, gdy zatrzymał go chłopięcy głos. Odwrócił się.

 

– Panie… – Twarz giermka, wstającego sprzed wygasłego paleniska, wyrażała zarówno zawstydzenie, jak i przerażenie.

 

– Tak, Gwido?

 

– Uważaj, panie… Rąbek twej sukni nurza się w krwi. – Słowa giermka sprawiły, że mężczyzna spojrzał na siebie.

 

Widok ciemnozielonej, balowej sukienki, obszytej na dekolcie i mankietach kolorowymi haftami, obciskającej umięśnione męskie ciało, wywołał rumieniec na twarzy rycerza. Minęła długa chwila, nim podniósł głowę.

 

– Gwido, jeśli komukolwiek o tym piśniesz… – Oblicze mężczyzny stwardniało, gdy wbił wzrok w pomocnika.

 

– Jakże śmiałbym, panie. Kpić z mego chlebodawcy? Przenigdy! – Wątła dłoń giermka rąbnęła w pierś.

 

Rycerz wciąż się w niego wpatrywał.

 

– Panie… – zaczął łamiącym się głosem Gwido. Nie dokończył, gdyż mężczyzna usłyszawszy dziwny dźwięk, odwrócił głowę, skupiając zapijaczone oczy na drzwiach, prowadzących do spiżarni. Drzwi owe pokryte były różnokolorowymi zaciekami, natrętnie przywodzącymi na myśl artystyczną pracę udręczonego żołądka. Nie one jednakże wprawiły go w osłupienie, ale to, co znajdowało się przy nich.

 

Kucyk. Mały, kasztanowo umaszczony kucyk stał spokojnie w rogu izby i przypatrywał się stojącemu na wprost mężczyźnie. W błyszczących ślepiach konika dostrzec można było jedynie niewzruszoną obojętność, gdy unosił czarny ogon.

 

Odgłos nawozu, spadającego na grube, dębowe deski podłogi, spowodował dwie reakcje. Chichot wiernego giermka i przekleństwo mężczyzny. Rycerz obrócił się na pięcie. Złośliwy uśmieszek zagościł na jego pokrwawionej twarzy, gdy odezwał się do młokosa.

 

– Cóż, mój mały Gwidonie. Ja, będąc na twym miejscu, powściągnąłbym wesołość. Jak myślisz, kto owe odchody – ręka rycerza wykonała obszerny łuk – i całą resztę, posprząta?

 

Chłopiec zrobił skwaszoną minę. Spuścił głowę.

 

Rycerz tymczasem dokończył lustrowanie sypialnianej izby. Zdziwiły go zwłoki nieznajomego mężczyzny. Lekko zaskoczyła obecność trzech urokliwych dziewczyn. Karygodne zachowanie małego wierzchowca przepełniło go złością, ale to widok postaci leżącej na łożu wśród pomiętej pościeli sprawił, że zadrżał.

 

Wysuszona, stara kobieta chrapnęła właśnie rozgłośnie. Chude kolana opadły na boki, a nagie ciało bezwstydnie ukazało swoje tajemnice. Skóra piersi – niegdyś zapewne jędrnych – leżała płasko na żebrach. Pokryte żylakami zaś, pomarszczone uda, rozwarte były szeroko. Według rycerza, a także młodego giermka, który z niesmakiem odwrócił wzrok, o wiele za szeroko. Spomiędzy nich wydobywał się kwaśny fetor. Smród przebił się przez otępiałe od alkoholu nozdrza i zaalarmował mózg, aby podjął jakieś szybkie działanie. Mężczyzna przełknął grudę, wzbierającą w jego przełyku, i podszedł ostrożnie do łoża. Delikatnie złapał za krawędź jednego z grubych koców i nakrył nim kobiece podbrzusze. Wciągnął powietrze, po czym rozejrzał się po izbie. Doszedł do szafy i – uważając, by nie nastąpić na dziewczęce kończyny – podniósł woreczek z najniższej półki.

 

Pomięte twardymi dłońmi zioła spadły na koc. Rycerz prosił w duchu, by to pomogło.

 

Miał już oddalić się pośpiesznie, gdy zauważył w polu widzenia coś dziwnego. Zrobił krok w bok i nachylił się. Spod łoża wystawały dwie, sporej wielkości, męskie stopy. Rycerz złapał za kostki i wyszarpnął ich właściciela z kryjówki. Kolejny raz twarz jego wykrzywiło zadziwienie, gdy w miejscu, w którym spodziewał się ujrzeć talię człowieka, zobaczył jego głowę. Puścił brudne nogi.

 

Mały człowieczek o wielkich stopach wyglądał jakby spał. Na twarzy gościł spokój, jednakże szara, zimna skóra zdecydowanie wskazywała, iż ten sen jest wieczny. Mężczyzna złapał się za głowę.

 

– Masz pojęcie, kto… co to jest, Gwido?

 

– Nie, panie. Wzrost dziecka, ale facjata dorosłego mężczyzny. Dziwne stwór…

 

Rycerz znów wzruszył ramionami i zawrócił do szafy. Ręce wybrały, najmniej zabrudzone krwią, ubranie. Złapał za krawędź sukni i jednym gwałtownym ruchem zrzucił z siebie kobiecy przyodziewek. Z boku doszedł go ponowny cichy śmiech.

 

Rycerz odwrócił się bardzo powoli. Z grobową miną zrobił kilka kroków w stronę martwego mężczyzny i podniósł obcy miecz. Nie zważał ani na lepką substancję, klejącą się do wnętrza jego prawicy, ani na krzepnącą krew brukającą jego stopy. Z uniesionym mieczem stanął przed giermkiem.

 

– Panie, ja… Ja nie chciałem… – Broda chłopca zatrzęsła się.

 

Rycerz patrzył na niego niewzruszonym wzrokiem.

 

– Nikt – powiedział zimno. – Nikt nie będzie poddawał w wątpliwość męskość Cedryka Zwycięskiego.

 

Przez twarz chłopaka przemknęło zdziwienie. Uniósł przed sobą dłonie w obronnym geście, po czym piskliwie wykrzyknął:

 

– Panie, jam nie z twej męskości się zaśmiał, ale z… – urwał, wyraźnie wstydząc się kontynuować.

 

– A z czego, kmiotku niewdzięczny?! – huknął nagi mężczyzna.

 

– Z… z… – Dalsze słowa nie chciały przejść przez gardło. Rycerz cofnął miecz do uderzenia.

 

– Z zadka twego, panie! – wykrzyknął chłopiec poprzez łzy. Wystraszone oczy wpatrywały się błagalnie w mężczyznę. Ów zaskoczony opuścił bezwiednie miecz.

 

– Co? – spytał osłupiały, lecz nie oczekiwał odpowiedzi. Ciężka pięść spadła na skroń giermka.

 

 

 

Rycerz siedział przy kuchennym stole i popijał wodę z pękatego dzbana. Przeczesał palcami kruczoczarne włosy, otarł wilgotne usta wierzchem dłoni i spojrzał na wyprostowanego Gwidona, stojącego po drugiej stronie stołu.

 

– Kim mogą być ci ludzie? – Niedbałym machnięciem wskazał wnętrze pomieszczenia.

 

Kołyszący się na piętach giermek z przestrachem w oczach patrzył na swego pana.

 

– Nie mam pojęcia, panie.

 

– Hm… Ja też nie… Ostatnie co pamiętam, to że wczorajszego wieczoru wyszedłem z chałupy, z zamiarem udania się do Grubego Manfreda. A potem pustka. Cholerna pustka.

 

– Panie… – wyszeptał lękliwie chłopiec. – Ja mam tak samo…

 

Rycerz pokiwał głową. Rąbnął spodem dzbana w deski blatu, po czym wstał.

 

– Idę do karczmy. Jak wrócę ma tu być czysto… i pusto.

 

 

 

***

 

 

 

Dar Rybaka to jedna z kilku dużych gospód w mieście, jednocześnie jedyna w północnej jego części, i zdecydowanie o najgorszej z nich wszystkich reputacji. Nikt nie wiedział, dlaczego nosiła taką właśnie nazwę. Niektórzy biesiadnicy mówili ze złośliwością, że ów dar to pokaźna ilość rybackiego uzębienia, pozostawiana podczas licznych bijatyk, a znajdowana przez pomocnika karczmarza podczas cotygodniowego „gruntownego” sprzątania. Poza tym, nie poławiacze ryb akurat traktowali lokal jako swoją matczyną przystań, lecz wszelkiego pokroju złodzieje, rycerze bez majątku, jak i kobiety nie najcięższych obyczajów.

 

Cedryk odetchnął głęboko i przekroczył spróchniały próg karczmy. Przez ułamek sekundy, zanim jego oczy przyzwyczaiły się do panującego tu półmroku, umysł zaatakowały bodźce węchowe. Zjełczałe rozlane piwo, zakrzepnięta miejscami krew po niezliczonych bójkach i pot stałych bywalców tworzyły dość ciężki bukiet zapachowy, który u osobnika przyzwyczajonego do bardziej statecznych przybytków, zapewne spowodowałby odruchy wymiotne. Rycerz jednakże tyle razy już odwiedzał Dar Rybaka, że jego nos zdążył się przyzwyczaić do obecnego tu smrodu i ignorować go.

 

Rozejrzał się szybko po niskiej sali głównej, rzucił okiem na tlące się polana w paleniskach naprzeciwko i skierował się do baru usytuowanego między nimi.

 

– Cóż cię sprowadza, Cedryku, tak wczesną porą do mojej tawerny? – stojący za ladą łysy grubas o spoconej twarzy, z widocznym na niej kilkudniowym zarostem, posłał mu zaciekawione spojrzenie.

 

– Najpierw nalej mi okowity.

 

Oberżysta spełnił życzenie rycerza. Postawił przed nim kubek z mocnym napitkiem, po czym stanął z niemym pytaniem na twarzy.

 

– Widzisz, Manfredzie… Nie za bardzo pamiętam, co wczoraj robiłem.

 

Gruby mężczyzna zarechotał radośnie.

 

– To wszakże nic niezwykłego, mości Cedryku. Nie pierwszy raz się to zdarzyło. I nie drugi. – Popatrzył z przekrzywioną głową na rozmówce, po czym obaj wybuchli śmiechem.

 

– Nie przeczę, Manfredzie. Nie przeczę… Wiesz jednak, że przechodzę teraz trudny okres. Z majątku pozostały mi już tylko chałupa, miecz i Gwido. Chociaż nie… miecz też gdzieś zaginął… Sam nie wiem, co dalej robić. Trzeba będzie chyba rozbójnictwem się zająć.

 

– Wierzę, że coś wymyślisz. Jeśli o mnie chodzi, póki mnie będzie stać na kubek gorzałki, to i ty o suchej gębie chodzić nie będziesz.

 

Rycerz popatrzył na niego z wdzięcznością. Dzieliło ich urodzenie, ale gruby karczmarz chyba był jego przyjacielem. Jedynym przyjacielem.

 

– Dziękuję ci. – Oczy mężczyzny zaszkliły się.

 

– No dobra. Co pamiętasz?

 

– W tym sęk, że niewiele. Wiem tylko, że zmierzałem do twojej karczmy… I to wszystko.

 

Gruby Manfred drapał się chwilę po jednym z pokaźnych podbródków.

 

– Byłeś tu wczoraj. Ale nie wypiłeś więcej niż zwykle. Cóż, dość powiedzieć, że wyszedłeś ode mnie na własnych nogach.

 

– A o czym mówiłem?

 

– O tym, co zwykle. O ciężkiej doli rycerza bez majątku, o majestatycznych cycach pani Anieli. Takie tam… Czekaj, czekaj, przed wyjściem rzuciłeś do Gwidona, że może wracać, bo ty… – Szynkarz wyraźnie przegrzebywał pamięć. – Bo ty… idziesz do panny Konstancji! – rzucił triumfalnie.

 

Rycerz uśmiechnął się szeroko. Znał tą kobietę. Poznał ją dość dobrze, nie raz i nie dwa.

 

Duszkiem opróżnił kubek i wskazał palcem na puste naczynie. Ponownie wychylił nalaną okowitę, skrzywił usta i wyciągnął dłoń do przyjaciela. Nie musiał nic mówić. Karczmarz wiedział, że rycerz jest głęboko wdzięczny.

 

 

 

Cedryk stał chwilę na głównym placu miasta. Droga do panny Konstancji prowadziła na prawo, on jednakże udał się w przeciwną stronę. A wszystko to za sprawą ogłoszenia, wiszącego na rynkowej tablicy.

 

Szeroka aleja, którą podążał mężczyzna, kończyła się wielkimi zdobionymi odrzwiami, będącymi głównym wejściem do czworobocznego, ceglanego zamku. Po obu stronach drzwi stała czwórka strażników.

 

– Cedryk Wspaniały do księcia Augusta! – obwieścił z godnością.

 

– Czegóż sobie, czcigodny Cedryku, życzysz od naszego księcia?

 

Rycerz nie zwracał uwagi na wyraźną kpinę w głosie gwardzisty.

 

– Zamierzam uwolnić księżniczkę Izabellę!

 

Czwórka wartowników wymieniła szybkie spojrzenia, po czym jeden z nich zniknął za drzwiami. Ledwie kilka chwil minęło, a Cedryk już podążał za szczupłym młodzikiem zamkowymi korytarzami. Mieszkańcy zamku, których mijał, spoglądali na niego z dziwnymi minami.

 

Rozglądając się po obrazach, wypełniających długie korytarze, niechcąco trącił ramieniem potężnego, jasnowłosego rycerza. Pochylił się, podnosząc upuszczony przez niego mieszek.

 

– Wybacz mi, rycerzu. To chyba należy do ciebie.

 

Olbrzym spojrzał na Cedryka z wyższością. Wziął woreczek i bez słowa ruszył korytarzem.

 

W końcu dotarli do komnaty, w której książę podejmował gości. Służący wmaszerował pierwszy, głośno anonsując gościa. Cedryk z podniesioną głową odczekał chwile i ruszył za nim.

 

 

 

Monarcha siedział w wysokim, obitym czarną skórą, fotelu. Pomiędzy nim, a wojem znajdowało się spore biurko z grubym blatem.

 

– Wasza miłość. – Rycerz z pokorą skłonił głowę.

 

– Powstań, Cedryku. – Książę długo patrzył się w milczeniu na wojownika. W końcu wypielęgnowaną, bladą twarz rozjaśnił uśmiech. – Czy to prawda, że chciałeś podjąć wyzwanie?

 

– Tak, wasza miłość.

 

– Hm… Zezwalam na podjęcie próby, pod jednym wszakże warunkiem.

 

– Co tylko rozkażesz, wasza miłość.

 

– Zamiast ręki księżniczki otrzymasz wynagrodzenie w złocie. Cóż na to odpowiesz?

 

– Zgadzam się, wasza miłość. Nie dla nagrody wszakże zamiarem mym jest…

 

– Tak, tak… – przerwał książę, machając ze zniecierpliwieniem dłonią. – Będę szczery, Cedryku. Nie za bardzo wierzę, że ci się powiedzie. Odkąd pięć lat temu zła czarownica uwięziła moją ukochaną córkę i rzuciła klątwę, nie tacy dzielni wojowie próbowali szczęścia… Dobrze, przejdę do rzeczy. Wiedz rycerzu, że według legendy pokona Strażnika i uwolni księżniczkę jedynie ten, który użyje do tego celu wyłącznie trzech przedmiotów.

 

– Rozumiem, że mowa o zbroi, tarczy i orężu?

 

Książę pokręcił ze smutkiem głową.

 

– A nie można trochę… oszukać.

 

– Nic z tych rzeczy, mości Cedryku. Tylko samotnemu rycerzowi bez broni ukażą się wrota prowadzące do Wieży… Tak więc do dyspozycji masz jedynie… – Blady arystokrata odwrócił się, do siedzącego z tyłu skryby. – Anzelmie, jak to się nazywa?

 

– Wasza miłość wybaczy mi, ale nie rozumiem.

 

– No, ten dziwny pręcik z wyposażenia śmiałka. Ten drewniany… z tym… z tym… no, kurwa z tym kurestwem siwym w środku!

 

Skryba drgnął przestraszony.

 

– Mniemam, iż waszej miłości o ołówek chodzi.

 

– O! Właśnie! Ołówek… Te nowomodne wynalazki.

 

Zagniewanie na obliczu księcia ustąpiło miejsca irytacji, gdy kontynuował.

 

– No więc, Cedryku, masz do dyspozycji wspomniany ołówek, flaszeczkę soku porzeczkowego i… taki papierek… no…

 

– Bilet MPK, wasza miłość! – Spocony na nalanej twarzy skryba zdążył z podpowiedzią na czas.

 

– O, tak! Bilet MPK.

 

Książę spojrzał na zdziwioną twarz śmiałka, a w oczach jego odnajdując nieme pytanie, rozłożył ręce.

 

– Co to za nowe diabelstwo, Cedryku – nie wiem. Nie chcę wiedzieć… Tak więc legenda głosi, że te oto trzy przedmioty są konieczne i wystarczające do powodzenia misji ratunkowej.

 

Rycerz stał w osłupieniu.

 

– A Strażnik? – wyjąkał. – Czymże jest ta maszkara?

 

– Tego nie wie nikt. Tych kilkudziesięciu mężnych wojów, którzy stawili czoła bestii, nigdy nie wróciło do swych domostw. Jak na mój gust równie dobrze może być zarówno straszliwym, ziejącym wypalającym człowiecze kości ogniem, smokiem, jak i olbrzymem, który maczugą swą wgniata śmiałków w podłoże. Czy to ważne?

 

– Wasza miłość powiedziała olbrzym? – zatrwożył się Cedryk. – Czym są olbrzymy?

 

– Tak, jakby ludźmi, tylko nieco przerośniętymi i znacznie bardziej długowiecznymi. Żyją na dalekim południu. Podobno nawet po kilkaset lat…

 

Książę przerwał i popatrzył na gościa z lekką kpiną. Na twarzy rycerza strach odmalował lekkim piórem swój zarys. „Cholera, jak będzie olbrzym to niedobrze.” Cedryk najbardziej bał się nieznanego, a taki olbrzym był dla niego cholernie nieznany, a na pewno groźny. Co innego smoki – te znał dobrze. Do dziś prężył z dumą mięśnie na wspomnienie walki, którą stoczył przed laty z potworną gadziną. Owszem, niektórzy kpili sobie, że takiego młodego smoka każdy z nich pokona. Zawistne, tępe kmioty! Czy to, że smoczysko dopiero oswobadzało się ze śluzu, wypełniającego jajo, świadczy o braku jego odwagi. Czy odbiera mu należną chwałę, nie pozwalając cieszyć się z zasłużonego tytułu Pogromy Smoków?

 

Cedryk Wspaniały stał nieruchomo. Gdzieś w głębi jego żołądka wzrastało straszne przeczucie, że popełnia ogromny błąd.

 

– Mości Cedryku, z mojej strony to wszystko. Mój sługa zaprowadzi cię do magazynów. Zostanie ci przydzielony potrzebny ekwipunek. – Dłoń księcia machnęła w powietrzu, dając znak, iż audiencja została zakończona.

 

– Wasza miłość… Mam… mam prośbę…

 

– Mów śmiało, mężny woju.

 

– Czy… wierzchowca również otrzymam? No… kiepsko u mnie teraz ze srebrem, wasza miłość…

 

Radosny śmiech, który wypełnił gabinet księcia, wywołał silny rumieniec na twarzy rycerza.

 

– A możesz mi powiedzieć, Cedryku – zapytał, krztusząc się ze śmiechu, arystokrata – po jaką cholerę ci wierzchowiec potrzebny?

 

Rycerz przeniósł nie rozumiejący wzrok na zamkowego pisarza. Ów starał się ukryć wesołość, ale niezbyt udanie mu to wychodziło. „Co za los. Pisarczyk podśmiewa się z wojownika”.

 

– Wasza miłość, jakże w takim razie dostanę się do wspomnianej Wieży?

 

Książę ponownie zawył ze śmiechu. Również i skryba nie powstrzymywał się od oznak dobrego humoru. Piskliwy chichot podrażnił dumę rycerza, lecz spuścił głowę dopiero wówczas, gdy zza drzwi doleciał go przytłumiony głos. „Co za idiota.”

 

– Mości Cedryku – zaczął łagodnie monarcha. Wskazał dłonią na prawo. – Podejdź do wykuszy i powiedz mi, cóż widzisz.

 

Rycerz spełnił życzenie księcia.

 

– No… widzę miasto.

 

– Jest dobrze, bystry rycerzu. A coś rzucającego się w oczy?

 

Rycerz nie zwrócił uwagi na specyficzny ton arystokraty. Przecież nie był debilem.

 

– Wasza miłość, dachy okrutnie są pobielone ptasimi odchodami.

 

– Cedryku, na miłość boską… Może tak… Czy jest coś wyższego w obrębie miejskich murów od najwyższej zamkowej wieży.

 

– No tak. Ta olbrzymia wieża przy południowych murach. Ta, z której czarny opar wciąż zasnuwa powietrze nad miastem. Ta, co…

 

– No właśnie. I to jest właśnie Wieża, której pilnuje Strażnik.

 

– Toć jam myślał, że to kuźnia!

 

Książę nic nie odpowiedział, tylko odwrócił głowę w stronę skryby. Rycerz mógłby przysiąc, że arystokratyczna dłoń nieprzypadkowo uniosła się do skroni.

 

– Wybacz, mości Cedryku. Jestem nieco wyczerpany – to powiedziawszy książę August bez słowa wstał z fotela i ruszył w stronę tylnych drzwi. Woj pokornie klęknął na kolano, po czym również opuścił komnatę audiencyjną. Wraz z posłańcem ruszył w stronę zamkowych magazynów.

 

 

***

 

 

 

Zanim Cedryk Wspaniały ruszył ku południowym granicom miasta, wstąpił wpierw na kubeczek gorzałki do Grubego Manfreda. Wizja walki ze Strażnikiem spowodowała, iż na jednym się nie skończyło. Gruba świeca wypaliła się, nim wstał od stołu. Odpiął pas z mieczem i oddał go przyjacielowi.

 

– Zważ, jak stąpasz, kmiocie! – ryknął na cherlawego giermka, wychodząc z karczmy. Karczmarz uśmiechnął się pod nosem, kładąc pod ścianą oręż Cedryka. Przyjaciel działał już w trybie bojowym.

 

Droga do Wieży trwała krótko. Mniej więcej w jej połowie minął się z potężnym rycerzem, którego spotkał w książęcym zamku. Szedł roześmiany, u boku prowadząc urodziwą pannę. Dziewka na widok Cedryka odwróciła głowę. Cóż, nie mógł pewnie się równać z takim wojownikiem jak jej towarzysz. Przez chwilę przez głowę rycerza mignęła ulotna myśl, że tych dwoje to oswobodzona księżniczka Izabella w towarzystwie swego bohatera. Obejrzał się za nimi – skręcili w drogę prowadzącą do książęcego zamku. „Niemożliwe.”

 

W końcu znalazł się przed niebotycznie wysoką budowlą. Przeszedł przez bramę. Czuł się jak idiota, trzymając w dłoni ołówek, w sakwie zaś mając jedynie sok porzeczkowy i dziwny bilet. Minął równe rządki drewnianych krzyży. „Poprzednicy” – pomyślał Cedryk. Z wyczuciem ruszył do przodu. Wkrótce jednak porzucił ostrożność, widząc przed sobą zakrwawione ciała kilkorga małych dzieci. Podszedł bliżej – to nie były dzieci. To takie same niedowzrosty jak właściciel cuchnących stóp, wyciągnięty spod łoża. Obszedł podstawę wieży i, nie zauważając niczego podejrzanego, wszedł do jej wnętrza. Zakręcające w prawo schody wymagały czujności przez całą drogę na górę, więc dotarłszy na szczyt rycerz spływał potem. Wziął kilka głębokich oddechów i otworzył drzwi do jedynej izby, zajmującej szczyt wieży. Jakoś niespecjalnie się zdziwił, nie zastając w środku żywej duszy. Rozgrzebane niskie łóżko, miednica ze względnie czystą wodą i wiadro cuchnące fekaliami składało się na całe nader skąpe wyposażenie.

 

Rycerz podszedł do maleńkiego, zakratowanego okienka. Na zachodzie, kilka kilometrów od miasta widział spomiędzy drzew jaśniejszą plamkę. Swoją chatę. Na przeciwnym biegunie zaś w jego oczy rzucił się ogromny posąg, przedstawiający siedzącego człowieka. Rycerz z rozwartymi ustami przyglądał się olbrzymiej masie kamienia, zastanawiając się, jak mógł go wcześniej nie widzieć. Chociaż z drugiej strony też nie wiedział, że ta wieża to nie kuźnia, tylko miejsce niedoli księżniczki. W jego głowie zrodziła się błyskotliwa myśl, że są takie rzeczy na tym cholernym świecie, o których się myślicielom nie śniło.

 

 

 

Poczucie porażki sprawiło, iż Cedryk zlazłszy z wieży, skierował swe kroki do zamtuza panny Konstancji. Przez moment jego frustracja jeszcze się pogłębiła, gdy dowiedział się, iż właścicielka dotrzymuje towarzystwa kapitanowi miejskiej straży, ale ponętna panienka Marcjanna szybko wybiła mu z głowy ponure myśli. Gdy spoceni opadli na pościel, rycerz pożalił się kochance na ubytki w pamięci.

 

– Wiem, kto może ci pomóc – odparła szybko panna.

 

– Kto? – zapytał rzeczowo mężczyzna, odwracając się na brzuch i podpierając na przedramionach.

 

Zamiast odpowiedzi usłyszał perlisty śmiech. Cedryk patrzył ze zdziwieniem na atak wesołości, który ogarnął ladacznicę. Już otwierał usta, aby coś rzec, gdy zobaczył uniesioną dłoń dziewki.

 

Siarczysty klaps w pośladek zaczerwienił jego skórę.

 

– A co to za gębę na zadku nosisz?

 

– Jaką gębę? – odwrócił głowę i poczuł się bardzo dziwnie. Faktycznie, pośladki miał umazane jakąś mazią. Potarł skórę palcem. Był czysty. Wyskoczył szybko z łoża i podskoczył do stojącego w narożniku dużego zwierciadła.

 

Już po chwili wpatrywał się z niedowierzaniem w powierzchnię lustra. Przekrzywiał głowę, to na jedną stronę, to na drugą, ale nic to nie pomagało. Jakkolwiek by na swój zadek nie spojrzał, widział ten sam obrazek. Urodziwa, męska twarz przyglądała mu się z lekkim uśmiechem…

 

 

 

Zgodnie z sugestią Marcjanny, Cedryk Wspaniały zwrócił swe kroki w stronę północnej bramy. Minął dwójkę miejskich strażników i chwiejnym krokiem ruszył wąskim traktem do wąwozu, z każdym kolejnym potknięciem miotając coraz częściej przekleństwa. Całe szczęście zakole rzeki było już blisko, gdyż rycerz odczuwał coraz większą suchość w gardle. W końcu zstąpił z drogi na kamienisty brzeg. Padł w wodę na kolana i zaczął łapczywie pić. Cholera, oddałby teraz to całe przeklęte miasto za kufel zimnego chmielaka Manfreda. A tak, cóż – musiał się zadowolić lekko mętną, smakującą żabim skrzekiem cieczą. Kurwa, co za los!

 

Zaczął rozmyślać. Mateczka odeszła tuż po porodzie, opiekowała się nim ciotka. Ojciec – jako książęcy łowczy – nigdy nie miał czasu. Ciągle zapierdalał po lesie, jak nie za zającem, to jakąś grubszą zwierzyną. Ubzdurał sobie, że jego pierworodny zostanie wielkim rycerzem i robił wszystko, aby tak się stało. Bliska znajomość z ojcem księcia Augusta zaowocowała w końcu przyjęciem syna do rycerskiej szkółki, a w niedługim czasie jego pasowaniem. Było pięknie, a przynajmniej do tamtej pory. Potem wszystko zaczęło się walić.

 

Wstał, nie zważając na śmierdzący muł oblepiający jego nogawki, i ruszył dalej. Głupio było się przyznać, ale na północ również rzadko się wybierał. Nie miał potrzeby. Konfliktów zbrojnych – jak na razie – nie było żadnych, wieśniackich mord do obijania dość miał u Manfreda, a Konstancja i jej koleżanki również były w środku miasta.

 

Potknął się kolejny raz. Tym razem jednak przekleństwo zamarło mu na ustach, gdy zobaczył w końcu chatę, która wyłoniła się spomiędzy drzew. Rycerz uśmiechnął się.

 

Zanim knykcie jego dłoni trzeci raz załomotały o popękane deski drzwi, te otworzyły się. Młody mężczyzna, który się w nich pokazał, patrzył z zaciekawieniem na przybysza. Krótkie, kasztanowe włosy idealnie współgrały z ciemnym kaftanem i wysokimi, zakończonymi sporymi cholewkami, butami. Równe, białe zęby odsłoniły się w szerokim uśmiechu.

 

– Cóż cię sprowadza, woju, do mego domostwa? – mag miał delikatny, miękki głos.

 

Rycerz stał chwilę bez słowa, po czym odezwał się niepewnie.

 

– Nie jestem pewien, czy dobrze trafiłem…

 

– A kogo szukałeś, mości rycerzu? – uprzejmie zapytał gospodarz.

 

– Osoby… osoby, która w przeszłość wejrzeć potrafi.

 

– Więc dobrze trafiłeś – odparł mężczyzna i zachęcająco spoglądał na przybysza.

 

– Pomoc mi potrzebna. Pomoc, którą podobno tylko u ciebie znaleźć mogę… Cóż, w domostwie moim znalazłem dziś… pewnych gości. Nie znam ich, a pragnąłbym się dowiedzieć, w jakiż to sposób znaleźli się w mych progach.

 

– Chyba nie odmawiałeś okowity poprzedniego wieczora, co woju?

 

– Nigdy nie odmawiam – odpowiedział rycerz, śmiejąc się głupawo. – Możesz mi pomóc?

 

– A możesz mi zapłacić?

 

– Jak śmiesz wątpić w to, Przepowiadaczu? – Ręka rycerza odruchowo sięgnęła do pasa. Zważając jednak na fakt, iż rycerz zostawił swój oręż u karczmarza, niczego tam nie znalazła.

 

– Ano śmiem. Należą się dwie sztuki srebra. – Wyciągnięta dłoń wdeptała rycerską dumę w podłoże.

 

Rycerz podrapał się po głowie.

 

– No, tyle akurat nie mam. Ale mam kucyka.

 

– Gdzie jest? – Czarownik ostentacyjnie rozejrzał się dookoła.

 

– W mojej chacie.

 

Młody adept sztuki czarowniczej nie speszył się. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

 

– Ostatnio coraz więcej w mieście rycerzy z pustym mieszkiem. Wiesz co, sprawiasz miłe wrażenie. Wyświadczę ci przysługę. Wejdź, proszę. – Czarownik odsunął się na bok, przepuszczając gościa.

 

 

 

Rycerz patrzył z zaciekawieniem, jak do wielkiej, żeliwnej misy na środku chaty Przepowiadacz wsypuje drobny piasek. Jedno wiadro, drugie, jeszcze kilka następnych. Na drobinki upadły proszki z czterech sporych słojów. Czubek ostrego sztyletu zaczął mieszać składniki.

 

Cedryk wpatrywał się z szeroko otwartymi ustami, jak pod wpływem zaklęć czarownika piasek zaczął się gotować, łącząc się z tajemniczymi ingrediencjami. Żar wytworzył się tak wielki, że rycerz musiał odsunąć się kilka kroków. Patrzył dalej, jak zawartość misy zmienia swoją formę, przeobrażając się w błyszczącą, płynną masę.

 

– Ręka – odezwał się mag tonem nawykłym do wydawania poleceń. Rycerz bezwiednie podszedł do niego i wyciągnął prawicę. Czubek noża zagłębił się we wnętrzu przedramienia, orząc płytko skórę. Krople jasnej krwi spadały na bulgoczącą masę.

 

Gdy rycerz myślał już, że padnie zaraz z gorąca, Przepowiadacz uwolnił jego rękę. Wykrzyczał zaklęcie i przesunął dłonią ponad misą. Odsunięty o kilka kroków rycerz poczuł zimno, lodowate zimno. Minęła kolejna chwila i ujrzał przywołujący go gest czarownika, wiec z obawą podszedł do niego.

 

Spojrzał w błyszczącą taflę w misie. Kalejdoskop minionych zdarzeń chwycił jego umysł i rwał do przodu…

 

 

 

…karczma Grubego Manfreda. Kubki okowity. Jeden, drugi, kolejny. Przysiada się ktoś. Młody mężczyzna. Wyciągnięte ze skórzanego mieszka kości pędzą poprzez stół. Uczucie radości. Kolejny kubek gorzałki. Euforia, gdy ciężka sakiewka zmienia właściciela. Zamknięte drzwi. Fasada przybytku panny Konstancji. Dłoń chwyta za mosiężną klamkę…

 

 

 

…świat ukazuje się powoli spod z trudem otwierających się powiek. Ból. Ogromny ból z tyłu czaszki. Palce szukają sakiewki, lecz znajdują jedynie nagą skórę. Wstając z ziemi czuć tylko wściekłość. Księżyc oświetla wąską dróżkę, biegnąca poprzez las. Potknięcie. Kolejne. Krew powolną strużką płynie z rozciętej skóry potylicy. Rzeka. Orzeźwiająca woda w złączonych dłoniach. Ulga, a zaraz zdumienie. Ogromny kamienny człowiek siedzi na polanie trzymając w dłoni księgę. Idea rozbłyska w ciemności. Ręce wspinają się na wysoki podest, siłują się chwilę z olbrzymem. Kamienne obejmy puszczają. Tryumf. Blisko trzymetrowy, podłużny – zakończony ostrym szpicem – przedmiot zmienił właściciela. Przyjemne uczucie na myśl o spotkaniu ze złodziejem…

 

 

 

…chata. Okazały budynek na skraju lasu. Krzyki. Stopa z impetem uderza w drzwi. Rozświetlone nikłym blaskiem kaganka wnętrze. Trzy postacie. Dwójka mężczyzn bez broni. Kobieta w podartej sukni. Siłą rozwarte nogi ukazują łono. Uderzenie stalowej włóczni. Bandyta z opuszczonymi portkami zostaje przybity do ściany. Z rozerwanego serca leje się krew. Drugi bandyta. Chce uciekać. Potężny cios wbija koś nosową w płat czołowy. Kobiecy płacz…

 

 

 

…łyżka łapczywie zagłębia się w zawartość cynowej miski. Uratowane dziewczę naprzeciw. Piękna krągła twarzyczka, okolona serpentynami loków koloru pszenicy patrzy wprost z podziwem. Oczy lśnią od niedawnych łez. Dwa wielkie szmaragdy zatopione w anielskim obliczu. Zachęcające do pocałunków usta dziękują. Spotykają się. Wybuch namiętności. Przyjemny ciężar w ramionach. Pachnąca rumiankiem pościel…

 

 

 

…las. Ścieżka ledwo widoczna w słabym księżycowym blasku. Bandyckie ubranie na ciele chroni przed nocnym chłodem. Nieprzyjemne uczucie. Stopa, uniesiona do góry, ukazuje na podeszwie lepkie zabrudzenie. Niedowierzanie. „Co za kmiot wypróżnia się na środku szlaku..?”

 

 

 

…drzwi potężnej bramy zamykają się za plecami. Niezrozumienie. Skąd się tutaj znalazł? Stojąca w świetle płonących pochodni grupa dzieciaków zagradza masywne drzwi. Wyciągają zza pasów krótkie miecze. To nie dzieci. To dorośli postury nikczemnej. Gwałtowne gesty. Uniesiona pionowo dłoń wstrzymuje napastników. Stalowa włócznia opiera się o bark, gdy dłonie wyjmują zza paska pękatą buteleczkę. Kwaśny smak przejrzałych porzeczek podrażnia smakowe kubki. Ostatni łyk. Jeden z karłów pada, kawałki szkła obsypują jego ciało. Atak pozostałych. Wraz ze światem dookoła wiruje ciężki stalowy oręż. Jedna, dwie czaszki pękają z nieprzyjemnym chrupnięciem. Impuls bólu. Miecz przeciął skórę i wierzchnie partie mięśni uda. Ciepło krwi spływającej po nodze. Szał. Bitewny szał. Karłowaty agresor krztusi się krwią. Mordercza włócznia zagłębia się kolejnym ciele, pozbawiając je życia. Trzy pary oczu patrzą na niego z nienawiścią, miotając przekleństwa. Stoją w miejscu, nie mogąc podejść bliżej. Ulotna wizja zwycięstwa. Błyskawiczne pchnięcie szpicem kończy żywot środkowego malca. Napięcie mięśni. Zaciśnięta dłoń trzyma wycelowany w niebo oręż. Krople krwi broczą palce, a oczy karła powoli zasnuwa śmiertelna mgła, gdy jego ciało zsuwa się po stali. Dwa miecze wypadają z dłoni, złożonych teraz w błagalnym geście…

 

 

 

…długie oczekiwanie, w końcu olśniewająca złotowłosa niewiasta pojawia się w drzwiach. Prowadzący ją malec odsuwa się do swego pobratymca. Oczy urodziwej panny patrzą na wprost. Rozpierające poczucie dumy. Podniecenie…

 

 

 

…frontowa ściana książęcego zamku. Kroki zmieniają kierunek. Wschodnia brama. Leśny trakt, na nim powóz z oderwanym kołem. Zakapturzony mnich prosi o pomoc, jego ponętne córki uśmiechają się zalotnie. Wspólna wędrówka. Prawie w domu. Parcie na pęcherz. Krople moczu spadające na szerokie liście łopianów. Niespodziewany dotyk na skórze pośladków. Przesuwa się wnętrzem uda. Ciepły, zmysłowy. Obrót głowy…

 

 

 

Trzask pękającego czarodziejskiego zwierciadła sprawił, że Przepowiadacz podskoczył z przestrachem. Spojrzał na krew zbierającą się na poranionych kostkach rycerza, nie wiedząc, co powiedzieć.

 

– Wystarczy – suchym głosem powiedział Cedryk. Obrócił się, podszedł do stołu i opadł ciężko na ławę. – Dość już widziałem.

 

Czarownik usiadł naprzeciw i spojrzał z sympatią na rycerza.

 

– Wiele przygód zaznałeś poprzedniej nocy, mości rycerzu. A zapłata dziewki za ratunek… no, no, aż mi się gorąco zrobiło.

 

Rycerz nie odpowiedział. Wbił wzrok w poznaczony ostrzem noża blat i zatopił się w rozmyślaniach.

 

No tak, kilka kwestii się wyjaśniło… Pierwszym uczuciem, które go opanowało był żal, ogromny żal – okazało się wszakże, że niezwykłe szczęście dopisywało mu podczas wczorajszego wieczoru przy kościach. Błysk srebra w wypełnionym mieszku zapowiadał niezły majątek. Z kolei ta dziwaczna włócznia wyrwana posągowi – skryby bodajże – no to, to kurwa jest ołówek, a nie jakiś tam patyczek. Jak się okazało, można takowym ołówkiem podziurawić całkiem liczną zgraję niedowzrostów. Myśląc o jasnowłosej mieszkance Wieży, natomiast przypomniał sobie dziewczę leżące na drzwiach szafy. Czy żyła? Poczuł lekkie ukłucie strachu.

 

Drgnął, czując dotyk. Bardzo, bardzo powoli pochylił głowę.

 

– Chcesz dziś opuścić ziemski padół, Przepowiadaczu? – groźny ton głosu wskazywał jasno, że rycerz nie żartuje.

 

Palce stóp czarownika, wędrujące jeszcze chwilę temu po wewnętrznej stronie uda rycerza, zatrzymały się.

 

– Mości rycerzu, cóż mogę począć… Tafla Czasu ukazała przede mną twe niezwykłe walory… – palce wczepiły się w luźny materiał spodni. – Moje oczy także widziały szeroko rozwarte usta uratowanej przed hańbą kobiety. Jej wygięte w łuk, falujące spazmatycznie ciało… Palce dłoni zaciskające się na pościeli…

 

– Dość! – Cedryk Wspaniały gwałtownym ruchem odepchnął stopę i wstał. Przed oczy znów napłynął obraz obleśnej twarzy zakonnika. – Ja… ja nie wiedziałem, że tam w krzakach, to był mężczyzna. Że to ten chory zakonnik zbrukał moje ciało swym dotykiem. Ja nie należę do takich…

 

Rycerz ruszył do drzwi. Naciskał już klamkę, gdy doszedł go lekko kpiący głos czarownika.

 

– Do jakich, rycerzu?

 

Mężczyzna odwrócił się.

 

– Do takich… co i chłopcem nie pogardzą.

 

– Rycerzu, zrozum…

 

Drzwi z głuchym trzaśnięciem zamknęły się za wojem, zagłuszając słowa czarownika. Przepowiadacz siedział długą chwilę w milczeniu, po czym również wyszedł przed chatę. Podszedł do linii drzew, opuścił spodnie i kucnął.

 

Gdyby Cedryk Wspaniały zawrócił, zdziwiłby się niezmiernie. Dlaczegóż to Przepowiadacz oddaje mocz jak dziewka?

 

Skąd mógł wiedzieć, że w innej pozycji czarownica o męskiej urodzie obsikałaby sobie nogi…

 

 

***

 

 

Dłoń z impetem wyrżnęła w czubek chłopięcej głowy. Cedryk zignorował okrzyk bólu, wskazując wnętrze chaty.

 

– Co to ma być?

 

Wystraszony chłopiec milczał, więc rycerz kontynuował:

 

– Przed południem wychodziłem z chlewu, tak?

 

Giermek wciąż nie odzywał się, kontemplując wierzch swego obuwia. Lecz usta same złożyły się do ponownego „Ajć!”, gdy ręka chlebodawcy ponownie niezbyt delikatnie trąciła jego łepetynę. Wyczuł, że rycerz nachyla się nad nim.

 

– Tak? – głos mężczyzny był bezlitosny.

 

– Tak, panie…

 

– Miałem wrócić do izby, tak?

 

– Tak, panie.

 

Tym razem chłopiec nie zwlekał z odpowiedzią. Skóra głowy piekła go już wystarczająco mocno.

 

– No więc wróciłem i co widzę?

 

– Izbę w nieła… – Grzmotnięcie pięści w chłopięcy policzek przerwało wypowiedź.

 

– Co widzę?

 

– Chlew… Chlew, panie.

 

– No właśnie. – Barczysty rycerz obdarzył swego giermka zimnym uśmiechem. – Wstań, chłopcze. – Poczekał, aż Gwido się podniesie, po czym kontynuował. – Dlaczegóż zlekceważyłeś moje rozkazy?

 

Chłopiec znów wpatrywał się w podłogę, gdy odpowiedział.

 

– Ktoś mi przeszkodził, panie.

 

– Przeszkodził ci ktoś. Oj, biedny Gwido.

 

– Karzeł, panie – wydukał giermek. – Musiałem mieć karła na oku.

 

– Przecież, głupcze, on był martwy! – ryknął wściekły rycerz.

 

Chłopiec skulił się i odkrzyknął piskliwym głosem.

 

– Panie mój, to nie ten! Jest jeszcze drugi karzeł!

 

– Co? – Złość szybko przerodziła się w zdumienie, po czym równie prędko przeobraziła w irytację. – Gdzie?!

 

Wzrok powędrował za dłonią giermka. Zza łoża wystawało skórzane obuwie. Cedryk podszedł energicznym krokiem i stanął zdziwiony nad jednym z tych cholernych karzełków. Faktycznie, ten z kędzierzawą rudą czupryną prezentował się inaczej od swego pobratymca.

 

– Wstawaj! – Stopa rycerza poparła rozkaz, szturchając żebra małego człowieczka.

 

Ów poderwał się z przestrachem. Mrugał chwilę oczami, aż udało mu się zogniskować wzrok na masywnej postaci naprzeciwko. Ogorzałą twarz malca rozjaśnił szeroki uśmiech, gdy wykrzyknął:

 

– Cedryś! Kurwa mać, gdzie twoja kiecka?!

 

Gdyby giermek obdarzony został nieco bardziej bystrym umysłem, wiedziałby, że chichot był w tej sytuacji zdecydowanie głupim pomysłem. Rycerz nie czekał, aż pozbawione przytomności ciało uderzy o wypaczone deski podłogi, tylko doskoczył na powrót do karła.

 

– Skąd znasz moje imię?

 

– Jak to skąd. A któż chlał z twoją wesołą kompanią całą noc?

 

Rycerz przypatrywał się chwilę malcowi w milczeniu.

 

– Tyś jednym z tych, co pilnowali księżniczkę?

 

Karzeł parsknął.

 

– Proszę, proszę, jakiż to Cedryś zrobił się oficjalny! Ledwie kilkanaście godzin temu nie było żadnej księżniczki. Była Izabella, była Morda, nawet Cycoszka była, ale księżniczka?!

 

Rycerz przeklinał w duchu swoją porywczość. „Po com rozbijał tę cholerną taflę!”. Musiał dowiedzieć się wszystkiego, więc niezbędna była zmiana taktyki. Nerwy na nic się tutaj nie zdadzą, jeszcze ukatrupi aroganckiego niedowzrosta. Uśmiechnął się.

 

– Wiesz, niedo… niewysoki mężu, pamięć odrobinę mi szwankuje po wczorajszej hulance. Byłbyś tak dobry i nieco mi rozjaśnił mroki wczorajszej nocy.

 

– Oj, Cedryś, Cedryś! – Karzeł popatrzył z politowaniem na mężczyznę, lecz w spojrzeniu tym kryła się również spora doza szczerej sympatii. – Co chcesz wiedzieć?

 

– Wiem, że szedłem z księżniczką do swojej chaty. Spo…

 

– Z księżniczką, ze mną i Igorem – przerwał karzeł, a widząc zaskoczoną minę rycerza, dodał – Wraz z moim ziomkiem – niech Najwyższy świeci nad jego duszą – w podzięce za darowanie żywota, zostaliśmy twymi giermkami. Szliśmy za wami.

 

Rycerz pokiwał głową.

 

– Spotkaliśmy mnicha. Razem z nim podróżowały trzy córki… To wszystko, czego zdołałem się dowiedzieć.

 

– No, cóż, mój Cedrysiu, ja pamiętam znacznie więcej. Nie wiem, czy to powód do radości twej… czy smutku! – Zarechotał skrzekliwie.

 

– Do rzeczy… jak właściwie cię zwą?

 

– Roch.

 

– Mów więc, Rochu.

 

– A więc było to tak – zaczął człowieczek. – Naszła cię potrzeba, a ten wstrętny mnich zaczął cię obmacywać, jak żeś polazł na stronę. Chciałeś stłuc obleśnego zakonnika, ale córki jego powstrzymały cię. Poszliśmy dalej, aż do twojej chałupy. Cała kompania, czyli Morda… znaczy się księżniczka, Cedryś, mnich Hieronim, trzy jego córki – Katarzyna, Malwina i… Petunia, Igor i ja. Zdziwiłeś się okropnie, gdy na ławce przy drzwiach siedziała jakaś staruszka. Biedaczka wyruszyła rankiem z Małej Polany, chcą dostać się do swego syna, do miasta, lecz noc zaskoczyła ją w lesie. Obawiając się nocnej zwierzyny, jak i rozbójników, postanowiła przeczekać noc przy napotkanej chacie. Zaprosiłeś starowinkę do siebie, a ta w wyrazie wdzięczności wystawiła na stół zawartość swej podróżnej sakwy. Siedem pękatych flaszek z wyborną okowitą stuknęło dnem o deski. – Karzeł mlasnął z rozkoszą. – No i zaczęło się…

 

– Co się zaczęło? – zaniepokojonym głosem zapytał rycerz.

 

– Hulanka, Cedrysiu! Hulanka, jakiej nigdy wcześniej nie przeżyłem. Kurwa, co się działo! Tańce, strumień gorzałki, ciała. Nagie ciała! Gorąco mi się robi, na samo wspomnienie tych – wywołujących wilgoć w moich oczach – chwil… No i tak do rana.

 

– I to wszystko?

 

– No, w sumie tak. W końcu i mnie sen zmorzył…

 

– A ten mężczyzna? – Palec mężczyzny wycelował w trupa przed drzwiami.

 

– No przecież to Hieronim jest!

 

– Mnich? Dlaczego zginął?

 

– Ano wykorzystał chwilę twojej nieuwagi i próbował ci wcisnąć coś – mały człowiek chrząknął znacząco – między pośladki. Rozumiem, nie twoja wina, że nieszczęśnik nie potrafił utrzymać łap – nie tylko zresztą – przy sobie.

 

Rycerz zarumienił się gwałtownie i zacisnął dłonie.

 

– A to łotr!

 

– W rzeczy samej, Cedryś! Żeś się uniósł gniewem i rozbiłeś czerep obskuranta. Jedyne co mogę ci zarzucić, to to, żeś niepotrzebnie potem wymachiwał trupem demonstrując walkę pod Wieżą. Całą chałupę krwią zapaćkałeś.

 

– Co na to córki jego?

 

Karzeł zaniósł się niepohamowanym śmiechem.

 

– Cóż w tym śmiesznego?

 

– Córki jego były zbyt zajęte zabawą ze mną i Igorem, Cedryś! – karzeł wykonał ręką znaczący gest, który spowodował, że tym razem rycerz wypełnił izbę szczerym, radosnym dźwiękiem. Karzeł zawtórował mu.

 

– A… – śmiech przerwał wypowiedź woja. – A nie przeszkadzała wam różnica w… wielkości? – Znów wybuchnął śmiechem, lecz tym razem mały człowiek nie zareagował.

 

Stał przez moment w bezruchu, po czym szybkim ruchem uwolnił spodnie od podtrzymującego je pasa. Spodnie opadły do kostek, nie to jednakże sprawiło, że rycerz rozdziawił usta, lecz widok grubej żołędzi, głucho uderzającej o podłogowe deski.

 

– Na początku trochę przeszkadzała – odparł szyderczo karzeł.

 

Rycerz wpatrywał się jeszcze chwilę w nienaturalnej wielkości przyrodzenie.

 

– Wiesz co, Rochu? Matka powinna cię nazwać Knurek.

 

Obydwaj ryknęli śmiechem.

 

– To moje przekleństwo, Cedryś. Widziałeś twarze tych panien?

 

– Tak jakby… śniły coś przyjemnego – niepewnie odparł rycerz.

 

– One nie śniły. To rozkosz odcisnęła piętno na tych cudnych obliczach, gdy wyzionęły ducha.

 

– To znaczy, że one nie żyją? – Rycerz był pewien, że dziewki spały.

 

Karzeł pokiwał smutno głową.

 

– Każda kobieta, której dam rozkosz, odchodzi… Takie przekleństwo… Niczego nie pragnę więcej na tym świecie, jak spłodzić syna, a martwe ciało życia przecież nowego nie da…

 

Cedryk poczuł współczucie do małego wynaturzeńca.

 

– Wiesz, Rochu, doszły mnie słuchy, że na dalekim południu żyje rasa olbrzymów. Myślę, że jakbyś przygruchał sobie taką olbrzymkę, mogłaby wytrzymać ogromny – tak, to właściwe słowo – ogromny napór twej miłości. Mógłby z tego wyjść jaki chłopaczyna… Chłopczyk z trzecią nogą. – zaśmiał się woj.

 

– Tak myślisz? – z nadzieją w głosie zapytał karzeł. Zamiast odpowiedzi ujrzał skiniecie głową.

 

– Dałbym mu na imię… Tak ze swadą…

 

– Dziad – podsunął rycerz.

 

– Czy ja wiem? Dziwacznie jakoś. – Roch nie wydawał się przekonany, lecz Cedryk nie poddawał się.

 

– No to może Dziadyga… albo Dziadok… Dziadu.

 

– Jak powiedziałeś? – ożywił się malec.

 

– No, Dziadu.

 

– Dziadu… Dziadu – rozmarzył się karzeł. – Podoba mi się…

 

– Wracając do naszej rozmowy. – Rycerz zakłócił melancholijny nastrój malca. – Ja zabiłem mnicha, ty z…

 

– Igorem – podpowiedział Roch.

 

– Ty z nim ukatrupiliście jego córki, a kto zabił Igora?

 

– Miał pecha, Cedryś! Wlał w siebie za dużo okowity. Czuję, ze o mały włos i ja byłbym nieżyw.

 

Rycerz popatrzył z uwagą na niziołka. – Nie jesteście ze wschodu, prawda?

 

– Nie.

 

Cedryk pokiwał ze zrozumieniem głową.

 

– A koń? Skąd się wziął ten cholerny kucyk?

 

– To koń staruszki. W podróżnych sakwach wiózł gorzałkę.

 

– Hm… w takim razie – rycerz popatrzył z głupią miną na niskiego towarzysza – powinienem nazywać go dzielnym małym wierzchowcem.

 

Ryk śmiechu wybudził Gwido. Zaczął jęczeć, trzymając się za policzek.

 

– Milcz, Gwido! – zbeształ giermka rycerz. Drapał się po głowie, mając dziwne wrażenie, że o czymś zapomniał.

 

– Księżniczka! – Wraz z przypomnieniem nadeszło przerażenie. – Co z nią?

 

– Hm… Wygłodniała trochę była. Zachowywała się tak, jakby jednej nocy chciała nadrobić pięć lat życia. Wiem tylko, że kazała ci założyć swoją suknię i poszukać smalcu. Wyszła naga z chałupy i później już jej nie widziałem…

 

Rycerz przełknął ślinę, próbując nie reagować na krew napływającą mu do twarzy. Mimowolnie zacisnął pośladki.

 

– Wierzę, że wraz ze swym ziomkiem trzymaliście swoje organy z dala od niej. I… ode mnie.

 

Dłoń karła rąbnęła w pierś. – Nigdy byśmy tego nie zrobili, Cedryku. Myśmy przecież byli giermkami twymi.

 

– A ja cóż zrobiłem? Nie poszedłem za nią?

 

– Byłeś zajęty rozmową z Henryką, starowinką. Zanim zasnąłem, pamiętam jeszcze, że zacząłeś wtykać głowę między uda staruszki. Byś się wstydził, Cedryś. To mogłaby być twoja babka.

 

Roch wybuchnął śmiechem, lecz rycerz z kwaśną miną nie wyglądał na rozbawionego. Ponownie przełknął ślinę, jego ciałem wstrząsnął dreszcz.

 

– Może to dziwne, ale wierzę w twoje słowa… Cholera, jak się okazuje, uratowałem księżniczkę i wkrótce potem ją zgubiłem. Zamiast chlać książęce wino i odziewać się w chwalebny sztandar, muszę teraz trzymać gębę na kłódkę. W milczeniu smakować swoją porażkę…

 

– Nie rozumiem. Dlaczego w milczeniu?

 

– Gdyby książę August dowiedział się, że uratowałem jego córkę i ją zgubiłem, mój łeb prawdopodobnie potoczyłby się po rynkowych kamieniach… Jednego wszakże nie rozumiem… Legenda głosiła, że księżniczkę uwolni z Wieży, chronionej przez Strażnika rycerz, którego wyposażeniem całym będzie ołówek, sok porzeczkowy i bilet… jakiś tam bilet. Ołówek w pewnym sensie miałem, butelczynę soku również, ale nie miałem przy sobie żadnego cholernego biletu… nawet nie wiem, co to jest… Poza tym, Strażnik – czy ty nim jesteś?

 

Karzeł pokiwał twierdząco głową.

 

– W takim razie, kim byli twoi kompanie?

 

– Też strażnikami.

 

– Nie rozumiem – powiedział Cedryk. – Legenda mówiła o jednym Strażniku.

 

Mały człowieczek uśmiechnął się z wyrozumieniem.

 

– Było nas ośmioro, Cedryś. Serafin, Tytus, Roch – czyli ja, Antoś, Żorż, Nikoś, Igor i Kurwi Syn. S T R A Ż N I K. Rozumiesz teraz?

 

Rycerz główkował przez moment.

 

– Aha… Ale imię tego ostatniego nie za bardzo pasuje do reszty.

 

– To nie imię, Cedryś, lecz przydomek. Matka jego ladacznicą była.

 

– Rozumiem, wszak wciąż jestem trochę zniesmaczony. Ta stara wiedźma oszukiwała. Toć to nie jeden strażnik, a ośmioro.

 

– A czy ty – za przeproszeniem – nie podtarłeś sobie zadka zasadami, zamiast kawałka drewienka olbrzymią włócznię taszcząc? No, Cedrysiu, tyś bez winy? Możesz kamieniem grzmotnąć?

 

– Poddaję się. Chyba masz rację. Ale nadal nie wiem o co chodzi z tym biletem.

 

– A sprawdziłeś wczorajsze ubranie? – z lekkim pobłażaniem zapytał karzeł.

 

Rycerza olśniło. Obrzucił spojrzeniem izbę i znalazł kupkę odzienia zabraną niedoszłemu gwałcicielowi, walającą się pod ścianą. Podszedł do niej szybko i przetrząsnął każdą kieszeń. Pusto.

 

– Nic nie ma… Zaraz, zaraz. Córki mnicha martwe, on również, a staruszka? Co z nią?

 

Karzeł wzruszył ramionami, lecz zbolałym głosem odezwał się leżący giermek.

 

– Nie wiem, panie. Gdy poszedłem po wodę, jej już nie było.

 

Cedryk rozejrzał się jeszcze raz po wnętrzu, po czym skierował się do kuchennej izby.

 

– Gwido!

 

– Tak, panie?

 

– Poszukaj, czy nie ma w izbie jakiej gorzałki! Muszę się napić! – przed oczami przelatywała mu skrzynka, wypełniona złotymi monetami, a o wnętrze czaszki odbijała się jedna natrętna myśl. „Jak mogłem zgubić księżniczkę?”

 

 

***

 

 

 

Wieczór. Gdy cztery trupy zostały zakopane na skraju lasu, a cztery flaszki okowity z sakwy przytroczonej do konika zostały opróżnione, mężczyzna, chłopiec, karzeł i zwierzę ułożyli się w końcu do snu.

 

Cedryk Wspaniały zasypiając, nie wiedział, że zostało mu już tylko kilka godzin życia. Bakterie tężca przeniosły się ze skażonego piasku poprzez ostrze noża Przepowiadacza do krwioobiegu rycerza, rozpoczynając swoją śmiertelną pracę. Pracę, która nad rankiem wygnie męskie ciało w łuk i odbierze mu dech.

 

Nie wiedział również, że jego ciało pochowane zostanie z wszelkimi, godnymi bohatera honorami. Błąkająca się po lesie księżniczka odnalazła w końcu drogę do książęcego zamku i w chwili, gdy oswobodziciel zamykał powieki, ona wpadała w ramiona stęsknionego ojca.

 

Jedna uciążliwa kwestia wciąż zajmowała spowalniający swą pracę umysł rycerza. Legenda mówiła jasno, że śmiałek miał mieć przy sobie ołówek, sok porzeczkowy i bilet MPK. „Jak zdołałem dokonać tego bez biletu?”. Nie wiedział. I już się nie dowie. Dopiero rankiem wierny Gwido rozpaczający po stracie pana ze zdziwieniem oderwie od podeszwy skórzanego buta niewielki kawałek cienkiego papieru. Wciąż będzie cuchnął fekaliami…

 

 

***

 

 

Czas przesunie się o trzy pory roku, a potężny rycerz Lubomir będzie się przyglądał swemu nowonarodzonemu dziecięciu. Z radością i niepokojem. Jakże to się stało, że rodzice jasnowłosi, dzieckiem z kruczoczarną czuprynką obdarzeni zostali?

 

Rycerz miłować swego syna będzie, lecz nieraz zatopi się w rozmyślaniach, dlaczego twarz chłopca przypomina mu pewnego rycerzynę, którego spotkał przed laty w książęcym zamku.

 

Nie wiedział, bo i skąd, że ta chłopięca twarz kilkanaście lat temu została – podczas pijackiego wróżenia – wymalowana dłonią staruszki na pośladku tegoż rycerza.

 

 

***

 

 

 

Krótko po śmierci Cedryka jego giermek wyjedzie na zachód. Połowa sakiewki, którą wraz z karczmarzem wykradli rycerzowi, stanowiła całkiem dobry początek na nowej drodze życia. Nie czuł się winny, przynajmniej nie tak bardzo. W końcu to Gruby Manfred wpadł na pomysł, aby wywieźć jego pana poza miasta i rozebranego zostawić na pastwę zwierzyny.

 

Giermek zapisze się do szkółki rycerskiej i – pilnym uczniem będąc – wkrótce zostanie mistrzem miecza. Wyruszy na wyprawę wojenną, z której wróci jako bohater. Książę Albert nada mu szlachecki tytuł, a księżniczka Izabella zapała do niego gorącym uczuciem.

 

Rozkoszując się po zaślubinach towarzystwem pięknej małżonki, ani przez myśl rycerzowi Gwidonowi z Dębów nie przyjdzie, że właśnie zsuwa się językiem po ponętnym udzie, na widok którego – ledwie kilka lat temu – odwracał wzrok z odrazą.

 

Szlachetny Gwidon spać już będzie snem sprawiedliwego, gdy księżniczka weźmie się za rozczesywanie długich włosów przed zwierciadłem. Uśmiechnie się z triumfem do swego lustrzanego odbicia. Gdyby rycerz przebudził się w tej chwili, grymas nasunąłby mu na myśl starą kobiecinę, która pewnej nocy znalazła schronienie w chacie Cedryka Wspaniałego.

 

 

 

Żywię nadzieję, iż kolega Fasoletti nie obrazi się, że wspomniałem w swym utworze o legendarnym Dziadu :)

Koniec

Komentarze

'Słodko-kwaśne plamy pokrywały również roznegliżowane ciała dwóch młodych, urodziwych kobiet, leżących pod ścianą"

Nie chcę się za bardzo wypowiadać co do wstępu i reszty,  ale to zdanie, Autorze, zmień.  A kto sprawdzil, że plamy mają slodko-kwaśny smak? Kto przylozył palec, a potem oblizal? Albo spróbowal smaku plamy językiem? 

Ooooo! Cokolwiek nie jest powyżej to i tak miód na moje serce! Teraz to już mamy konkurs! A reszta komentarzy jak przeczytam :D

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

@RogerRedeye - faktycznie, nikt palucha tudzież jęzora do plamy nie przyłożył. Wyrażenie nieco niefortunne. Poprawiłem zgodnie z twoją sugestią.

Dzięki za uwagi.

Pozdrawiam

Podziwiam, że tak skomplikowaną historię udalo się opwiedzieć w taki przyjemny w odbiorze sposób.

Miło mi niezmiernie, jeśli moją pisaniną mogłem sprawić Tobie przyjemność.

Pozdrawiam

Przejrzałem jeszcze raz fragmenty, więc sam sobie wytknę wyłowione błędy (przynajmniej te co najbardziej mi się w oczy rzuciły, pewnie jest ich więcej).

"Wasza miłość powiedziała olbrzym?" ---> powiedział

"- A ten mężczyzna? – Palec mężczyzny wycelował w trupa przed drzwiami." ---> Palec woja (co by powtórzenia uniknąć)

"Czuję, ze o mały włos i ja byłbym nieżyw" ---> Czuje, że (kropkę mi zeżarło)

"W takim razie, kim byli twoi kompanie?" ---> kompani

"Ale nadal nie wiem o co chodzi z tym biletem" ---> nie wiem, o co (przecinek)

"(..)gdy księżniczka weźmie się za rozczesywanie długich włosów przed zwierciadłem." ---> gdy księżniczka, siedząc przed zwierciadłem, weźmie się za rozczesywanie swych długich włosów (tak chyba będzie zgrabniej)

"Biedaczka wyruszyła rankiem z Małej Polany, chcą dostać się" ---> chcąc (zeżarło mi literkę)

„Kucyk. Mały, kasztanowo umaszczony kucyk stał spokojnie w rogu izby i przypatrywał się stojącemu na wprost mężczyźnie. W błyszczących ślepiach konika dostrzec można było jedynie niewzruszoną obojętność, gdy unosił czarny ogon.”

Nope. Konie o maści kasztanowatej nie mają czarnych ogonów. Kasztanowaty koń to taki o rudobrązowej sierści, z grzywą i ogonem w tym samym bądź jaśniejszym odcieniu. Brązowe z czarnymi „dodatkami” są konie gniade.

 

„Wzrost dziecka, ale facjata dorosłego mężczyzny. Dziwne stwór…” - Dziwny.

 

„Nikt nie będzie poddawał w wątpliwość męskość Cedryka Zwycięskiego.” - Raczej: kogo, czego, męskości. W dopełniaczu.

 

„Rycerz siedział przy kuchennymstole i popijał wodę z pękatego dzbana. Przeczesał palcami kruczoczarne włosy, otarł wilgotne usta wierzchem dłoni i spojrzał na wyprostowanego Gwidona, stojącego po drugiej stronie stołu.
- Kim mogą być ci ludzie? – Niedbałym machnięciem wskazał wnętrzepomieszczenia.”

To jak to, cała ta impreza odbyła się w kuchni? A nie w sypialni?

 

„Zjełczałe rozlane piwo...”

Nie wydaje mi się, żeby piwo mogło zjełczeć. Raczej zwietrzeć, bo z dnia na dzień się przecież i tak nie zepsuje.

 

„Rycerz jednakże tyle razy już odwiedzał Dar Rybaka, że jego nos zdążył się przyzwyczaić do obecnego tu smrodu i ignorować go.” - Raczej: ignorował. Albo zdążył się przyzwyczaić i nauczył ignorować.

 

„Popatrzył z przekrzywioną głową na rozmówce” - literówka: rozmówcę.

 

„Znał tą kobietę.” - TĘ kobietę.

 

„W końcu dotarli do komnaty, w której książę podejmował gości. Służący wmaszerował pierwszy, głośno anonsując gościa. Cedryk z podniesioną głową odczekał chwile i ruszył za nim.” - Powtórzenie. Literówka: chwilę.

 

„Wiedz rycerzu, że według legendy pokona Strażnika” - po „wiedz” przecinek.

 

„Blady arystokrata odwrócił się, do siedzącego z tyłu skryby.” - Zbędny przecinek.

 

„Ten drewniany… z tym… z tym… no, kurwa z tym kurestwem siwym w środku!” - Po „kurwa” przecinek. Poza tym kurewstwo pisze się z „w” w środku.

 

„- Tak, jakby ludźmi” - zbędny przecinek.

 

„Czy to, że smoczysko dopiero oswobadzało się ze śluzu, wypełniającego jajo, świadczy o braku jego odwagi.” - To pytanie, więc na końcu znak zapytania.

 

„Dłoń księcia machnęła w powietrzu” - to raczej książę machnął dłonią.

 

„Piskliwy chichot podrażnił dumę rycerza, lecz spuścił głowę dopiero wówczas, gdy...”

Podmiot, podmiot! To brzmi teraz tak, jakby to chichot spuszczał głowę, a nie rycerz.

 

„- Wybacz, mości Cedryku. Jestem nieco wyczerpany - to powiedziawszy książę August bez słowa wstał z fotela i ruszył w stronę tylnych drzwi.”

Nieprawidłowość w zapisie dialogu. Po „wyczerpany” winna być kropka, a „To” wielką literą.

 

„Mniej więcej w jej połowie minął się z potężnym rycerzem, którego spotkał w książęcym zamku. Szedł roześmiany, u boku prowadząc urodziwą pannę.” - Znów podmiot. Kto szedł roześmiany?

 

„Poczucie porażki sprawiło, iż Cedryk zlazłszy z wieży...” - Po Cedryk przydałby się przecinek.

 

„- Chyba nie odmawiałeś okowity poprzedniego wieczora, co woju?” - Przed „woju” przecinek.

 

„Wstając z ziemi czuć tylko wściekłość.” - A to piękne zdanie. Zupełnie jak „Wychodząc z domu zaczął padać deszcz.” Do remontu.

 

„Księżyc oświetla wąską dróżkę, biegnąca poprzez las.” - Literówka: biegnącą.

 

„Piękna krągła twarzyczka, okolona serpentynami loków koloru pszenicy patrzy wprost z podziwem.” - Wprost z podziwem? To znaczy?

 

„Stopa, uniesiona do góry, ukazuje na podeszwie lepkie zabrudzenie.” - Nie unosimy do góry, nie opuszczamy w dół i nie cofamy do tyłu. Bo to masło maślane. Unoszenie samo w sobie zawiera sugestię kierunku, w którym odbywa się ruch.

 

„Skąd się tutaj znalazł?” Raczej: Jak się tu znalazł, albo skąd się tu wziął. Ale nie tak, jak jest teraz.

 

„Trzy pary oczu patrzą na niego z nienawiścią, miotając przekleństwa.” - Znowu podmiot... Trzy pary oczu miotały przekleństwa? Rozmowne te oczy.

 

Odnoszę niejasne wrażenie, że mnisi z zasady wycofywali się z życia społecznego i żyli często na pustkowiu, w celibacie. Nie kupuję zatem mnicha z trzema córkami.

 

„- No właśnie. – Barczysty rycerz obdarzył swego giermka zimnym uśmiechem. – Wstań, chłopcze. – Poczekał, aż Gwido się podniesie, po czym kontynuował. - Dlaczegóż zlekceważyłeś moje rozkazy?” - Po kontynuował dwukropek.

 

„Chłopiec skulił się i odkrzyknął piskliwym głosem.
- Panie mój, to nie ten! Jest jeszcze drugi karzeł!”

Po głosem dwukropek.

 

„- Z księżniczką, ze mną i Igorem – przerwał karzeł, a widząc zaskoczoną minę rycerza, dodał – Wraz z moim ziomkiem...” - Po dodał dwukropek.

 

Nie rozumiem sposobu powiązania księżniczki ze staruszką. Przecież przynajmniej w jednym momencie występują na scenie razem, obok siebie:

„Cała kompania, czyli Morda… znaczy się księżniczka, Cedryś, mnich Hieronim, trzy jego córki – Katarzyna, Malwina i… Petunia, Igor i ja. Zdziwiłeś się okropnie, gdy na ławce przy drzwiach siedziała jakaś staruszka.”

Co mają ze sobą wspólnego, co je różni? I po co w ogóle ta cała heca?

 

„Mógłby z tego wyjść jaki chłopaczyna… Chłopczyk z trzecią nogą. – zaśmiał się woj.” - Albo bez kropki po nogą, albo – jeśli z kropką – to zaśmiał wielką literą.

 

„Zamiast odpowiedzi ujrzał skiniecie głową.” - Literówka: skinięcie.

 

„Czuję, ze o mały włos i ja byłbym nieżyw.” - Literówka: że.

 

„Ryk śmiechu wybudził Gwido. Zaczął jęczeć, trzymając się za policzek.” - Podmiot. Kto zaczął jęczeć? Bo podmiotem w ostatnim zdaniu był ryk śmiechu. Podmioty trzeba dookreślać, żeby bzdury nie powychodziły.

 

„Ale nadal nie wiem o co chodzi z tym biletem.” - Przecinek po wiem.

 

Tężec ni cholery nie zabija z dnia na dzień. Nie kupuję motywu.

 

Kim jest Lubomir? Skąd znał Cedryka i dlaczego w ogóle widział jego goły tyłek? I jeśli „czas przesunął się o trzy pory roku”, to jakim cudem mógł się Lubomirowi przypomnieć incydent sprzed kilkunastu lat?

 

Jeśli opar nad wieżą księżniczki był sprawą magiczną, czemu nie znikł po zabiciu strażników i uwolnieniu tejże księżniczki?

 

I ponownie: o co chodzi ze staruszką?

 

Czytało się w miarę gładko, ale jak dla mnie stopień skomplikowania, niejasności oraz próba stworzenia zabawnego tekstu na siłę (bo humor wydaje mi się tu głównie wymuszony), to nietrafiona inwestycja. Może tępa jestem, że nie rozumiem wszystkiego, ale trudno. Niestety, w związku z tym wszystkim, nie podoba mi się.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Łomatko, ale błędów napierniczyłem!

Za szybko wrzuciłem tekst i dopiero teraz widzę, jakie gdzieniegdzie głupstwa powypisywałem.

Co do reszty:

1. Tężęc - wiem, że nie zabija z dnia na dzień, na potrzeby opowiadania przyjąłem, że jest nieco bardziej zjadliwy.

2. Lubomir - jest mężem tej dziewki, którą Cedryk uratował przed gwałcicielami.Tyłka Cedryka nie widział. Co do kwestii z czasem - cóż, spieprzyłem, powinienem przed drugim akapitem dodać, że czas popłynął dalej, a syn Lubomira (czy raczej Cedryka) jest kilkunastoletnim chłopcem.

3. Opar - nigdzie nie pisałem (taką mam przynajmniej nadzieję), że to sprawa magiczna. Dodałem ten opis bez specjalnego powodu i nie ma też żadnego specjalnego uzasadnienia. Możemy przyjąć, że niziołki dzień wcześniej nawrzucały tyle starych opon do paleniska, że dymiły jeszcze dnia następnego ;)

4. Staruszka - to czarownica, po tym jak wszyscy pousypiali po okowicie, odstawiła jakieś czary-mary i zamieniła się ciałami z prawdziwą księżniczką. Ta prawdziwa, jak się obudziła, spojrzała na siebie i - jako staruszka - poszła ze zgryzoty w las. Stara czarownica, zamieniona w piękną księżniczkę udała się do zamku. Prawdziwą księżniczkę zeżarły wilki, a czarownica pośłubiła Gwido. Taki był zarys sytuacji w mojej mózgownicy. Chciałem zostawić trochę miejsca na domysły, ale chyba nie za dobrze mi wyszło przedstawienie tego.

Kalam się więc - skoro czytelnik nie wie o co chodzi, to znaczy że niezbyt dokładnie nakreśliłem sytuację. (Zakładając, że po drodze nie rąbnąłem się za bardzo z logiką)

Dzięki za cenne uwagi i poświęcenie czasu na przeczytanie. I przepraszam za czas, stracony na korektę mojego - miernego, jak się okazuje - tekstu :( 

Pozdrawiam

Głęboko zastanawiające, jak styl i spoób pisania MrTwistera  przypomina twórczość Gwidona, dawniej  Gwidona2...

Jeszcze nie zapoznałem się z twórczością Gwidona - którego to sobie wyszukałem - więc nie wiem czy sobie palnąć w łeb, czy jest jeszcze nadzieja :)

Pozdrawiam

Dobre to jest... Hans Kloss się kłania --- Gdzie jest obergruppenfuehrer Wolf?

Ciekawe, że podobny chwyt zastosowal Polańskiw w filnie "Pisarz - widmo", tylko akurat dotyczy on ksiązki.

Pozdrówko. 

Nowa Fantastyka