- Opowiadanie: TomaszObłuda - Dylemat Iwana Pawłowicza 2/2

Dylemat Iwana Pawłowicza 2/2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dylemat Iwana Pawłowicza 2/2

Rano sprawdził swojego moskwicza – auto był w dobrym stanie. Dawno nie prowadził tej ciężkiej spalinowo-parowej maszyny. Była to jedna z jego niewielu słabości. Gdy przyciskał pedał gazu na wolnym biegu, dwa rzędy chromowanych rur wydechowych, umieszczonych nad przednimi kołami, wydmuchiwały kłęby gorących spalin. Kochał ten dźwięk. Niestety nie miał czasu na dłuższą przejażdżkę, musiał się zająć Weroniką i ich wspólnym, nie cierpiącym zwłoki, problemem. Problemem, który rozwijał się w jej łonie i stawał się coraz bardziej niebezpieczny.

 

Zatrzymał się na ogromnym parkingu, przed Parkiem Czerwonym. Park był przeogromny – miał być miejscem spotkań dla wypoczywającej klasy robotniczej, gdzie leningradzanie mogli ładować akumulatory przed kolejnymi dniami pracy. Iwan mimo wielkości parku, wiedział w którą stronę powinien iść. Mieli z Weroniką swoje ulubione miejsce. Most bez nazwy, który nie znajdował się nad żadnym wodnym akwenem. Był tylko urozmaiceniem jednej ze ścieżek i właściwie sprawiał wrażenie czegoś, co powstało tylko dlatego, że robotnicy mieli nadmiar kamienia i musieli go wykorzystać. Był mały i brzydki, a przede wszystkim rzadko odwiedzany.

 

Iwan pojawił się przed czasem, ale z daleka dostrzegł, że Weronika już na niego czeka. Przeklął w myślach. Znów głupie zachowanie. Samotne stanie bez celu w jednym miejscu, mogło wzbudzić podejrzenia wielu ludzi. Weronika zachowywała się nadzwyczaj nierozsądnie, a może on popadał w rodzaj paranoi?

– Witaj kochanie – szepnęła, gdy tylko przerwali krótki pocałunek.

– Nie musisz mówić tak cicho – odparł poirytowany. – Nikt nas nie słucha. Tęskniłem – dodał by nie wyjść na chama.

– Ja też, bardzo. Musimy porozmawiać najdroższy.

Zmarszczył brwi.

– Oczywiście, opowiem ci o mojej podróży, a ty opowiesz mi co się działo u ciebie. Ale najpierw musimy zająć się ciążą. Umawiałaś się może już na wizytę, w sprawie aborcji?

Spojrzała na niego tak, że aż poczuł dreszcze. W jej oczach dostrzegł żal, zdziwienie, smutek, oburzenie – nie był pewien, ale wiedział, że to nic dobrego.

– O tym właśnie chciałam porozmawiać – powiedziała po chwili milczenia. – Nie chcę usuwać ciąży. Chcę urodzić nasze dziecko.

Prawie wyprowadziła go z równowagi, ledwo się opanował. Jednak szybko umysł i nerwy wróciły do normy. Powinien się spodziewać podobnej deklaracji, czuł to, dlatego zachowywała się w tak dziwny sposób – straciła kontakt z rzeczywistością.

– Kochanie, wszystko rozumiem – zaczął spokojnie. – To nie ty mówisz, to hormony. Jesteś zagubiona. Zresztą ta ciąża mnie również zaskoczyła. Kto by się spodziewał? – Zaśmiał się. – Przecież stosowałaś środki antykoncepcyjne. To musiał być szok. Ale nie martw się, nie myśl o tym, ja się wszystkim zajmę tak, aby było dobrze. Masz szczęście, że twoim narzeczonym jest funkcjonariusz wydziału demografii, funkcjonariusz od przypadkowych ciąż – zażartował.

– Iwan, nic nie rozumiesz – powiedziała chłodno. – To świadoma ciąża. Odstawiłam pigułki. Chciałam i nadal chcę mieć z tobą dziecko.

Westchnął głęboko i odparł spokojnie:

– Dobrze, kochanie, nie mam pretensji, ale muszę to przemyśleć – Starał się rozmawiać z nią jak z dzieckiem. – Rozumiesz mnie, prawda? – Kiwnęła głową. – Wiesz, że łamiesz prawo? Nie możesz nikomu o mówić o swojej decyzji. Nikomu. Wszystkim się zajmę.

– Dobrze – Zgodziła się. – Martwiłam się, że możesz być niezadowolony, że będziesz mnie namawiał do zbrodni. Ale wiedziałam, że tak nie zrobisz – Uśmiechnęła się słodko.

„Martwiła się, ale jednocześnie, wiedziała, że będzie inaczej, zaprzecza sama sobie, jakby wygłaszała dwie opinię” – przemknęło mu przez myśl.

– Kto o tym wie, oprócz lekarza? – zapytał. – Kto wie, o naszym dziecku? – dodał aby wzbudzić jej ufność.

Nie powinien grać w ten sposób z narzeczoną, ale miał przeczucie, że ktoś mieszał w tym wszystkim palce, że to nie jest tylko wybryk dziewczyny. Obudził się w nim odruch śledczego NKWD.

– Rozmawiałam z Fidią, no i z… – zawiesiła głos. – Nie wiem czy powinnam ci mówić.

– Będę ojcem twojego dziecka, nie możemy mieć przed sobą tajemnic.

– Jest pewien człowiek. Mędrzec, filozof? Nie wiem jak go nazwać. To ktoś wspaniały. – Jej oczy błyszczały gdy zaczęła o nim opowiadać.

Iwan tylko potakiwał i słuchał.

 

Mędrzec okazał się czterdziestokilkuletnim mężczyzną, którego poznała przez swoją dobrą przyjaciółkę Swietłanę. Był kimś w rodzaju gwiazdy wieczornych spotkań studentów i intelektualistów. Nikt na pierwszy rzut oka nie mógł stwierdzić, że Paweł Grigorycz jest kimś niebezpiecznym. Ot, zwykły wykładowca albo urzędnik, który lubi sobie wypić i pogadać z młodzieżą. Jednak z każdym słowem Weroniki, Iwan przekonywał się, jak bardzo ów mędrzec potrafił zatruć umysły obywateli radzieckich. To był najzwyklejszy chrześcijanin, który potrafił w sprytny sposób przemycić do płomiennych wykładów swoje gusła i zabobony. Słuchaczom mógł zdawać się geniuszem głoszącym niesamowite tezy, młody ENKWdzista jednak łatwo dostrzegł, co się za tym wszystkim kryje.

– To on przekonał mnie, jak wielka jest wartość życia wszystkich ludzi, także obywateli radzieckich. To natura w swej mądrości, powinna decydować o tym ile dzieci się urodzi i które mają umrzeć. Omylni ludzie nie powinni mieć takiego prawa.

„Błądzący ludzie i wszechwiedząca natura, już nie można posunąć się dalej, by zbliżyć się do pojęcia boga” – pomyślał Iwan.

– On przekonał mnie, aby zrezygnować z pigułek – powiedziała z uśmiechem. – Dzięki niemu będziemy mieć dziecko. Paweł Grigorycz jest…

– Genialny – Iwan dokończył za nią.

Uśmiechnęła się.

– Rozumiesz, że łamiemy prawo? – nagle zapytał ponuro.

– Oczywiście, dlatego staram się być ostrożna.

– Nie musisz się już bać, wszystkim się zajmę, Weroniko. Słuchaj tylko moich poleceń, a będziemy bezpieczni, cała nasza trójka.

Kiwnęła głową.

– A teraz powiedz mi, gdzie mogę znaleźć Pawła Grigorycza – polecił.

 

Jego moskwicz pędził szerokimi leningradzkimi ulicami, rozbudowanymi na potrzeby wojskowych defilad. Nie jechał jednak do mieszkania mędrca, najpierw musiał odwiedzić biuro NKWD, a dokładniej WDiP. Procedury w takich sytuacjach były wyraźne. Problem polegał jednak na tym, że Iwan nie wiedział, co ma właściwie przedstawić przełożonemu. Gdyby podał wszystkie fakty, aresztowano by Weronikę, gdyż działała świadomie, a tym samym, on też mógłby mieć kłopoty. Od podejrzenia, do oskarżenia…

 

– A więc sugerujecie, że ten cały Paweł Grigorycz, to jakiś chrześcijański guru, który rozsiewa te brednie wśród leningradzkich studentów? Namawia do wiary w, jak to ujęliście? – pytał niski grubasek o bystrych oczach.

– Do wiary w naturę, towarzyszu majorze – odpowiedział Iwan.

– Świetnie, w takim razie będzie trzeba go zatrzymać, przesłuchać, a jego mieszkanie przeszukać. Wszystko to się stanie, poruczniku, tylko co nam do tego?

Iwan zmarszczył czoło.

– Nie rozumiem, towarzyszu.

– Iwan, do cholery, przecież to sprawa dla Wydziału Walki z Religią. Mogłeś to komuś nieoficjalnie podrzucić i oszczędzić nam papierkowej roboty. Zgłosiłeś to oficjalnie, nie da się nic cofnąć.

– Towarzyszu majorze, ale właśnie chodzi o to, że to też sprawa dla nas.

Major spojrzał uważnie na Iwana.

– Ten chrześcijański guru namawia obywateli do odrzucenia antykoncepcji, a także do unikania aborcji. Kto wie ile kobiet przekonał. Musimy go przesłuchać pierwsi, a później niech WWzR robi z nim co chce – zaproponował Iwan.

Major milczał przez chwilę, poczym podniósł mosiężną słuchawkę aparatu telefonicznego i po kilku sekundach zaczął wydawać rozkazy.

 

Paweł Grigorycz zachowywał się nadzwyczaj spokojnie, jak na kogoś kogo wyrwano z domu w środku nocy i przywleczono siłą do budynku NKWD. Mężczyzna nie był specjalnie zdziwiony odwiedzinami funkcjonariuszy, nie stawiał najmniejszego oporu, a nawet wydawał się przygotowany na taką wizytę. Miał spakowaną szczoteczkę i pastę do zębów, bieliznę na zmianę, ubrany był czysto i schludnie, jakby się gdzieś wybierał.

 

Iwan nie był ekspertem od przesłuchań, jednak jak każdego śledczego szkolono go w tej dziedzinie, dlatego major zgodził się dać mu kilkanaście minut na rozmowę z podejrzanym, nim odda go w ręce specjalistów.

Znajdowali się w niewielkim pokoju, pozbawionym mebli, nie licząc dwóch krzeseł. Na jednym siedział Iwan, naprzeciw zaś Paweł Grigorycz. Porucznik przez jakiś czas w milczeniu przyglądał się zatrzymanemu. Nic nie wskazywało na wyjątkowość mężczyzny. Szpakowaty pan po czterdziestce, szczupły, gładko ogolony, średniego wzrostu, zwyczajny do bólu. Jedynie nienaturalny, jak na sytuację, spokój świadczył o osobliwości zatrzymanego.

– A więc, jesteście chrześcijaninem, towarzyszu? – zapytał nagle Iwan.

Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie.

– Pyta pan, czy wierzę w boskość Jezusa, czy wyznaję jego nauki, czy uznaję go za zbawcę? Taka jest chyba definicja chrześcijanina, nieprawdaż?

Iwan zmierzył go niechętnym spojrzeniem. Wszystko wskazywało, że rozmowa nie będzie należała do najprostszych.

– Nieważne. Zapytam inaczej, czy głosicie idee, które są szkodliwe dla obywateli radzieckich?

– Dobre pytanie – mężczyzna odparł po chwili zadumy. – Obywatele radzieccy to ludzie, wiem to, bo sam jestem obywatelem radzieckim. Ostatnią rzeczą jaką bym zrobił, jest szkodzenie gatunkowi ludzkiemu, a więc jak pan widzi odpowiedź jest oczywista

– Posłuchajcie towarzyszu, skoro nie chcecie szkodzić ludziom, nie szkodźcie też sobie i zacznijcie współpracować. Najpierw przestańcie mówić do mnie pan. Panowie żyją na zgniłym zachodzie i wykorzystują pracę klasy robotniczej! – Iwan podniósł głos.

– Dobrze, poruczniku. Czy taka forma będzie odpowiednia? – zapytał.

– Niech będzie. – Zgodził się Iwan. – Nie mam tyle czasu ile bym chciał na tę rozmowę, więc przejdę do rzeczy.

Iwan opowiedział mężczyźnie o Weronice i o tym co mówiła na temat Pawła Grigorycza.

– Zaprzeczycie temu, obywatelu?

– Nie, wszystko co mówiła panna Weronika jest prawdą. – Mężczyzna uśmiechnął się ciepło.

– Wiecie do cholery, co was za to czeka i co grozi mojej narzeczonej?! Jesteście idiotą Pawle Grigoryczu?

Mężczyzna pierwszy raz spojrzał smutno w oczy Iwana.

– Świetnie – kontynuował porucznik. – Możecie poświęcać siebie, ale czy chcecie łagrów, albo nawet kary śmierci dla Weroniki? – zapytał z wyrzutem Iwan.

– Nie poruczniku, czy możemy uratować pannę Weronikę?

Iwan uśmiechnął się w duchu, nie chciał pokazać mężczyźnie, że ma go na talerzu.

– Dobrze, powiem wam. Mi także na niej zależy, kocham ją. Wiecie przecież, czym jest miłość – bardziej stwierdził niż zapytał. – Sprawa jest prosta. Za kilka minut przyjdą do pana inni śledczy, z Wydziału Walki z Religią. Mówcie co chcecie, ale ja radzę wam nie igrać z nimi jak ze mną, przemilczcie tylko imię Weroniki, nie wspominajcie o niej. Wiem, że odwiedzało was wielu ludzi, przecież nie musieliście znać każdego. O Weronice zapomnijcie. Ja zajmę się resztą.

 

Paweł Grigorycz patrzył się przez chwilę w oczy Iwana, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. Lecz Iwan znał już odpowiedź. Mężczyzna zgodził się zapomnieć o Weronice.

– Możemy więc zakończyć tę rozmowę, towarzyszu – powiedział porucznik i wstał z krzesła.

– Powiem coś jeszcze, poruczniku – odparł Paweł Grigorycz. – Wiecie kim byli apostołowie? – Iwan kiwnął głową. – Ja nawet nie jestem cieniem apostoła, jestem tylko sardynką w morzu pełnym ogromnych ryb. Jest nas więcej niż wam w NKWD się zdaje. To dopiero początek waszego upadku, a ja będę jedynie ziarnkiem piasku w zawiei, która uderzy w wasz gmach z desek i patyków – uśmiechnął się i opuścił głowę.

Iwan nie odpowiedział nic. Nie miał czasu.

 

Na drugi dzień, już o dziewiątej rano, pędził swoim autem w stronę domu Weroniki. Był pewien, że ją tam znajdzie, przecież kazał jej się nie ruszać. Zaraz po przesłuchaniu skontaktował się ze znajomym lekarzem, który zajmował się usuwaniem ciąż. Doktor Powietkin nie robił mu problemów i szybko znalazł termin dla Weroniki.

Iwan zahamował przed jej domem z piskiem opon. Para syknęła z gorących rur czarnego moskwicza. Starał się zachowywać spokojnie, aby nie wzbudzić podejrzeń Weroniki, toteż wysiadł powoli i lekkim krokiem wszedł na ganek. Zapukał i uśmiechnął się ciepło do ojca dziewczyny.

– Witam Siergieju Iwanyczu. Zastałem Weronikę?

– Nie – mężczyzna odparł chłodno.

Iwan, poczuł ukłucie w żołądku. Miał złe przeczucie, ale opanował się szybko.

– Nie ma jej? Wyszła na chwilę? Mieliśmy się wybrać na przejażdżkę.

– Wejdźcie, Iwanie Pawłowiczu – zaprosił ojciec Weroniki.

Iwan czuł się jak u siebie w domu, bywał tu często, więc od razu przeszedł do niewielkiego salonu i usiadł na fotelu.

– Mówcie Siergieju Iwanyczu, gdzie jest Weronika? – zapytał Iwan.

– Została aresztowana. – Ojciec spojrzał chłodno na Iwana.

– Jak to, za co? Kto ją aresztował?!

– To wy mi powiedzcie, poruczniku, w co wmieszaliście moją córkę? To byli funkcjonariusze z waszego wydziału. Co zrobiła moja córka? W co ją wplątaliście? – Siergiej Iwanycz starał się panować nad emocjami, ale Iwan czuł, że mężczyzna jest bliski wybuchu. Na szczęście nie był przeciętnym obywatelem, lata które przeżył w towarzystwie niebezpiecznych i wpływowych ludzi sprawiły, że nawet w tak dramatycznych okolicznościach potrafił zapanować nad sobą. Prowokowanie funkcjonariusza służb bezpieczeństwa nigdy nie było dobrym pomysłem.

– Zajmę się tym – obiecał Iwan. – Dowiem się o co chodzi i sprowadzę ją do domu – obiecał.

Siergiej Iwanycz nie odpowiedział nic. Patrzył zimno jak Bierezowski opuszcza jego dom, wsiada do czarnego moskwicza i rusza z piskiem opon.

 

Iwan nie miał chwili do stracenia. Wiedział, że sytuacja wygląda bardzo źle. Gdy NKWD zatrzymywało kogoś w taki sposób, musiało mieć mocne dowody. Zwłaszcza, jeśli była to osoba, która coś znaczyła. Weronika, córka znanego dyrektora i narzeczona funkcjonariusza służb, nie mogła opuścić budynków agencji jako osoba niewinna. NKWD nigdy w historii swego istnienia nie zatrzymało kogoś bezpodstawnie. Iwan jednak liczył, że uda się uzyskać łagodny wyrok. Wszystko zależało od tego co powie Weronika i od tego co powiedział wcześniej Paweł Grigorycz – pieprzony zdrajca.

 

Przed budynkiem już na niego czekali. Dwóch młodych żołnierzy w zielonych, garnizonowych mundurach, paliło papierosa na spółkę. Wyprostowali się na widok Iwana.

– Towarzyszu poruczniku, major na was czeka – powiedział jeden z nich.

– Tak, wiem. Nie musicie mnie prowadzić, znam drogę – odparł, starając się zachować spokojny ton.

– Mamy rozkazy, towarzyszu. Mamy was eskortować do samego gabinetu.

– A więc chodźmy, towarzysze.

 

Droga korytarzami skrzydła należącego do wydziału demografii, nigdy nie była tak długa dla porucznika Iwana Bierezowskiego. Pracował w NKWD wystarczająco długo, aby zdawać sobie sprawę, że eskorta, która mu towarzyszyła miała za zadanie wyprowadzić go z równowagi. Mieli go na talerzu. Wiedzieli, że pojedzie do Weroniki, założyli że jeśli dowie się o aresztowaniu, wróci do siedziby NKWD, aby kontrolować sytuację, może nawet go śledzili. Wyszedł z domu Weroniki z myślą o uratowaniu narzeczonej, teraz czuł, że oboje potrzebują pomocy. Żołnierze zatrzymali się przed drzwiami gabinetu.

– Proszę wejść, towarzyszu, major na was czeka – poinformował go jeden z żołnierzy.

Iwan przekroczył próg. Nerwy zżerały go od środka, ale nie dał po sobie nic poznać.

Major spokojnie uniósł głowę znad monitora maszyny liczącej i spojrzał w oczy Iwana. Milczeli przez moment zmagając się ze sobą. Iwan przemówił pierwszy.

– Towarzyszu, chyba powinienem złożyć pewne wyjaśnienia.

– Spieprzyliście sprawę, Iwanie Pawłowiczu, spieprzyliście sprawę na całej linii.

Iwan nie wiedział co powiedzieć, patrzył tylko tępo na biurko majora, starając się zebrać myśli.

– Byliście podsłuchiwani podczas przesłuchania. Kurwa, Iwan, kazałeś mu ukrywać fakty? Straciłeś zdolność logicznego myślenia, zatraciłeś instynkt samozachowawczy? Jest kurewsko źle, towarzyszu poruczniku.

Iwan zbladł. Jeszcze nigdy nie był tak blisko końca, końca wszystkiego co posiadał.

– Wiem, że chcieliście uratować narzeczoną, ale to nie jest jakaś anonimowa wiejska dziewucha. Dowiedzieliśmy się szybko, że jest w ciąży. Dzwoniła do ciebie, gdy byłeś w Paryżu, a poza tym rozpowiadałeś wszem i wobec, że przekujesz to na zwycięstwo, że to dobra wiadomość. I co? Zjebałeś. Co ty na to, Iwan? Co proponujecie, towarzyszu?

– Towarzyszu majorze, zrobię wszystko czego oczekuje ode mnie partia i NKWD. Przyznam się do wszystkiego, jestem gotów ponieść wszelkie konsekwencje. Czy zostanę zdegradowany? – zapytał. Degradacja mogła być najlepszym co go spotka. Zdawał sobie sprawę, że złamał prawo, że może zostać postawiony przed sądem, a wtedy wyrok. Dlatego wolał udawać, że nie będzie tak źle. Nic więcej mu nie pozostało niż robić dobrą minę do złej gry i zgadzać się na wszystko co mu proponują.

– Nie będziecie zdegradowani, może nawet otrzymacie jakiś order. Order to dobry pomysł, przyszło mi to teraz do głowy. Jakieś pomniejsze odznaczenie. Co wy na to poruczniku? – zapytał wesoło major.

– Nie rozumiem – Iwana zatkało. Dowódca z niego kpił, a może to była jakaś gra? Iwan był zawsze tak bardzo pewny siebie, to on rozgrywał karty, teraz był zupełnie zbity z tropu. Stał się bezbronny. Przez tę jedną chwilę był nikim.

– Musicie poświęcić Weronikę, towarzyszu? Zrobicie to dla partii? – major mrugnął okiem.

Minęło kilkanaście sekund nim Iwan odpowiedział na pytanie. Miał poświęcić kobietę, którą kochał. Co właściwie major miał na myśli? Chcieli zrzucić na nią winę, zrobić z niej świadomą kryminalistkę? Może kara nie byłaby tak surowa, jeśli zgodziłby się na współpracę. Przecież tak czy inaczej Weronika zostałaby ukarana, a dlaczego oboje mają stracić wszystko? Poza tym, jeśli zostanie nadal oficerem, odznaczonym bohaterem Związku Radzieckiego, to i z jego byłą narzeczoną się będą obchodzić łagodniej, to miało sens.

– Kocham Weronikę – odpowiedział wreszcie. – Ale jeszcze mocniej kocham partię i Związek Radziecki.

– Nigdy w was nie wątpiłem, towarzyszu, nigdy – major parsknął śmiechem.

 

Iwan chwiejnym krokiem wracał do swojego mieszkania. Na piersi miał przypięty order towarzysza Berii, przyznawany wysoce zasłużonym funkcjonariuszom służb bezpieczeństwa. Nie miał wyrzutów sumienia, chociaż czuł żal po tym co się stało, ale tak musiało być. Weronika była członkiem chrześcijańskiej sekty, zaszła w ciąże z Pawałem Grigoryczem, groźnym religijnym ekstremistą. Szykowali spisek, który miał doprowadzić do kompromitacji Iwana, bohatera NKWD. Mieli na koncie też wiele innych przestępstw. Iwan ich zdemaskował i kolejny raz pokazał, że żadne więzy nie są silniejsze niż więzy, które łączą go z socjalistyczną ojczyzną. Kochał ją, ale okazała się zdrajczynią, uczucie musiało wygasnąć. Taka była oficjalna wersja i w nią chciał wierzyć. Pawła Grigorycza skazano na karę śmierci, a Weronika została zesłana, do któregoś z łagrów na wschodzie republiki rosyjskiej. Nie wiedział ilu letni dostała wyrok i wolał o tym nie myśleć. Było wiele wyroków, ale to nie miało znaczenia. On dostał order i musiał się skupić na dalszej walce z wywrotowcami.

 

Nagle zwolnił. Usłyszał za sobą kroki, ktoś go śledził. Poczuł się nieswojo. Przecież był bohaterem, dlaczego służby miałby się nim interesować. Był tak bardzo lojalny. Nie wytrzymał, stanął i obrócił się na pięcie. Postanowił spojrzeć w twarz, swojemu prześladowcy. Szedł za nim wysoki, przystojny blondyn.

– Fiodor! Przyjacielu! – zawołał Iwan. – Przestraszyłeś mnie, skąd się tu wziąłeś?! Nie było cię na przyjęciu!

Fiodor milczał. Lekko zwolnił gdy zbliżył się do Iwana.

– Niech Chrystus mi wybaczy, tak jak i ja ci wybaczyłem – to były ostatnie słowa, które usłyszał Iwan. W pierwszej chwili nie zrozumiał nic z szeptu Fiodora. Kiedy dostrzegł jak oficer wyciągnął z kieszeni długiego płaszcza niewielki pistolet pneumatyczny, cholernie cichą i skuteczną broń szpiegów, wciąż nie rozumiał. Jego umysł ogarnął rzeczywistość, gdy pierwsza kula trafiła go w klatkę piersiową. Nie miał jednak czasu na rozważanie sytuacji, ponieważ kolejny pocisk rozłupał mu czaszkę.

 

Fiodor nie zatrzymał się nawet. Przeżegnał się tylko delikatnie, gdy mijał ciało. Musiał jak najszybciej dostać się do swojego spowiednika, popełnił straszny grzech, ale w tej wojnie nie było miejsca na roztrząsanie dylematów moralnych.

Koniec

Komentarze

popraw literówkę w tytule. :)

Dzięki :)

 Odniosę się do uwag z pierwszej części. Poczułem się zdruzgotany. Dostałem cięgi. Najgorsze, że część uwag co do sposobu narracji jest ch... i ku... słuszna. Cóż, widać bardziej pisałem dla siebie niż dla innych. Obawiam się, że po tej części mogą się pewne zarzuty okazać w pełni zasadne.

 Co do Htlera itd. Uniwersum to taki świat, w którym Polska dostaje bencki w 1920 i Armia Rewolucyjna zalewa Niemcy, a później pędzi dalej. Hitler jeszcze wtedy nie był nazistą dopiero poszukiwał intensywnie, a cóż tak "wybitna" jednostka dałaby sobie radę w państwie Radzieckim. Widziałem i czytałem o różnych alternatywnych wizjach, a jakoś mi umknęła taka ze zwycięstwem ZSRR, więc postanowiłem taką wymyśleć, dla własnej uciechy. Wiem, że dużo chciałem pokazać. Zepsucie władzy, niezaleznie od ideologii, strach i głupotę obywateli w takim systemie. Kurcze dużo wątków chciałem ruszyć, może dlatego przegadałem. No cóż. Jest jak jest. 

A przecinki? Biję się w piersi, ale czy się staram (tu się starałem) czy się nie staram, i tak zawsze są źle.  

Aha, co do włosów. Mhm. Masakra :(

Co do Madrytu i Leningradu. Zbyt duży przeskok? No nie wiem, trochę osób to czytało i nikt na to nie zwócił uwagi. Wydawało mi się logiczne, że  wysiada w Leningradzie już po swoim "turne" europejskim i, że będzie jasne skąd przyjechał. No nie wiem, może mogłem jakoś to zaznaczyć. Wyszło jak wyszło. Trudno. Nie mówię, że jest dobrze. 

leningradzanie mogli ładować akumulatory  ---> zatkało mnie. Skąd wytrzasnąłeś "leningradzan"? Nie czułeś sztuczności i niepoprawności stwarzanej przez siebie formy? Ładowanie akumulatorów w użytym przez Ciebie sensie to nasza nowomowa, głupawa i alogiczna, gdy się jej przyjrzeć. 

Most bez nazwy, który nie znajdował się nad żadnym wodnym akwenem.  ---> sam zgadnij, dlaczego to zdanie należałoby przerobić, rezygnując z akwenu. 

ENKWdzista  --- od dziesiątków lat funkcjonuje w polszczyźnie "enkawudzista". Jeśli jednak mocno się uprzesz przy paskudnej formie z literowcem, to "EKWD-zista". 

nie mogła opuścić budynków agencji jako osoba niewinna.  ---> nie tutaj miejsce na dyskusje z czarną legendą, ale nazwać Komisariat agencją to już trzeba umieć... 

Iwan ich zdemaskował i kolejny raz pokazał, że żadne więzy nie są silniejsze niż więzy, które łączą go z socjalistyczną ojczyzną. Kochał ją, ale okazała się zdrajczynią, uczucie musiało wygasnąć.  ---> do mistrzostwa świata jeszcze dość daleko, ale i tak wysoko punktowane miejścce. Wiesz, co napisałeś? Chyba nie wiesz, bo gdybyś wiedział, napisałbyś jak należy... Otóż stwierdziłeś w drugim zdaniu, że najgoręcej kochana przez Iwana socjalistyczna ojczyzna okazała się zdrajczynią i uczucie do niej musiało wygasnąć... 

Nie czytałem komentarzy przed napisaniem swojego. 

Spodziewałem się mniej sztampowego biegu wydarzeń. Tylko tyle i aż tyle. Ale jak podsumować ograny i zgrany do niemożliwości temat? Żeby chociaż trochę więcej na temat kontroli urodzin, więcej socjologii i socjotechniki...

 

Mi tam się podobało. Tematyka sowiecka urzeka mnie, jak widać,  do tego stopnia, że pozwala wybaczyć bardzo wiele. Ogólnie druga część wypada moim zdaniem dużo lepiej od pierwszej. Akcja jest zwarta i toczy się wartko; nie jest posztakowana i mozolna, jak na początku, kiedy bohater przeskakuje między sytuacjami i miejscami, których jedyną racją bytu w tekście są prowadzone tam dialogi. Na dobrą sprawę część pierwszą możnaby zredukować do kilku akapitów i całość niewiele by straciła.

 

O czeście drugiej tego nie powiem, bo tu jest odwrotnie: każdy szczegół, każde zdarzenie jest na miejscu i ukałda się w logiczny ciąg. Jakbyś przejął się uwagami pod pierwszą częścią i zawczasu poprawił zakończenie. Kto wie, czy trochę nie przesadziłeś. POczątkowa wielowątkowość znika tak naglę, że jest to wręcz szokujące i w zestawieniu powoduje, że część druga wydaje się trochę płaska, jakby pozbawiona ilustracji. Myślę, że właściwym sposobem przedstawienia historii jest poszukiwanie złotego środka miedzy jedną i drugą metodą.

 

Co do treści historii - fakt, jest trochę sztampowa. Ale przyznaję to dopiero po komentarzach - podczas lektury nie miałem tego odczucia. Byłoby dużo lepiej i ciekawiej, gdybyś spróbował pociągnąć trochę historię po propozycji majora. Pozwolił Iwanowi się pozastanawiać, poroztrząsać, pokazał jego rozterki. Jak dla mnie zdecydował się trochę za szybko. W efekcie nie kupuję ani jego miłości, ani też ślepego posłuszeństwa, które jeszcze przed chwilą wcale takie ślepe nie było.

 

Ale mimo wszystko i tak bardzo mi się podobało. Wątek alternatywno-historyczny, w dodatku radziecki; typowe dla tego ustroju słownictwo i kontrukcje językowe są zrobione starannie (może z wyjątkiem tej nieszczęsnej agencji). I to jest duży plus. Jak dla mnie należy się czwórka z minusem.

Słuszna samokrytyka Autora, jeżeli idzie o całość tekstu. Przy lepszej i staranniejszej kompozycji opowiadania, wytyczeniu sobie osi fabularnej i osi narracji, ustaleniu bohaterów pierwszoplanowych i drugoplanowych, opowiadanie mogloby być naprawdę  dobre. Ale, niestety, nie jest. W dużej  mierze stanowi zbiór niezwiązanych ze sobą scenek, sanych w sobie dość ciekawych, ale coż z tego? Po co postać Sophie, Bordesa, urzędnika z pociągu ( cała długa scena). Dlaczego i po co taki długi i szczególowy opis wyjazdu do Paryża? Czemu tak póżno  Autor wprowadza postać Weroniki i traktuje ją tak płasko? Czemu dopiero w komentarzu Autor wyjaśnia universum kreowanego świata? Jeden akapit wstepny i byloby wszystko jasne... Itd. itp. 

Szkoda. Dobry i ciekawy pomysł, gorsze wykonanie.

Zdaje sie, że tekst do przetworzenia i napisania jeszcze raz.

Pozdrówko.

Za całość - 3/6

Nie no, ostatnie zdanie to idiotyzm nad idiotyzmy. Wycięłabym, zostawiając tylko zdanie, "F. nawet się nei zatrzymał."

Ogólnie nie jest źle, ale faktycznie, jeszcze dużo roboty, językowej zwłaszcza cię czeka. Styl jak styl, nie zauroczył, ale to ostatecznie nie jest obowiązek.

"Nie no, ostatnie zdanie to idiotyzm nad idiotyzmy" - ok. ;/ "ale faktycznie, jeszcze dużo roboty" - tzn? Można rozwinąć?

Co do resty komentarzy?Co mam pisać? Chyba nic.

Czy ja się kłócę z komentarzami? Sami zobaczcie moje teksty. Raczej nie. Ale ten ten niezgody.b mnie rozbawił. Może sobie kopię grób, ale było się czego czepić. heh

A ogólnie, fajnie jak się komuś podobało. Mi się podobało, ale fakt, popełniłem ważne błędy i wiem o nich. A mogło być tak pięknie ; /

Tzn, mogło być pięknie gdyby ten tekst był dobrze napisany, podstawowe błędy w konstrukcji fabuły, które sprawiają,że akcja nie jest tak wartka jak być powinna. I to mnie boli. Ehhhhh :( 

"poczym" - po czym

Mam mieszane odczucia - pomysł z ogromnym potencjałem i autor z równie wielkim, ale niewykorzystanym. Poprzednie komentarze wyjaśniają dlaczego, więc nie będę powtarzał. Wrócę tylko do historii z pociągiem (jedzie do Madrytu i wysiada w Leningradzie :)). Okazuje się, że cały wyjazd nie miał znaczenia dla fabuły. A może lepiej, gdyby pojechał do tego Madrytu i tam cierpiał, że jest tak daleko od ukochanej, a obowiązki trzymają go na sznurku! Co do Sophie, myślałem, że okaże się córką wujka. A tymczasem jest epizodem, czyli bez znaczenia.

I jeszcze jedno: Fiodor starał się utrzymać sprawę w tajemnicy. Tymczasem cały Paryż wiedział, ledwo Iwan odłożył słuchawkę. Oczywiste więc, że w Leningradzie też musieli wiedzieć. Nie potrzebowali podsłuchiwać Iwana.

"Gdy NKWD zatrzymywało kogoś w taki sposób, musiało mieć mocne dowody" - no, tu przesadziłeś.

Ufff, popastwiliśmy się. Ale skoro ludziom się chciało, znaczy, że warto było angażować na to czas.

 

Autorze, toż tam wyżej już mnóstwo osób mówiło, nad czym musisz popracować, po co się powtarzać.

A propos ostatniego zdania, to krąży po internecie takie rysunek "gdyby facebook nie był portalem internetowym" albo coś takiego, strzelam, że Cyanide & Happiness - "Patrz, to mój pies. A to jego lewy profil. Patrz, a tak wygląda w czapeczce." etc. Dlatego ostatnie zdanie uważam za zbędne.

Przeczytałam. Łapanki jednak przeprowadzać mi się nie chce, na długich tekstach to czasem poważna rzecz, a ja jestem ograniczona czasowo.

 

Ogólnie całkiem mi się podobało. Bez fajerwerków i tak dalej, ale fabularnie nieźle. To znaczy może tak: bardziej podoba mi się wykreowana przez Ciebie rzeczywistość i pomysł na nią niż ta konkretna opowieść (przewidywalna jak nie wiem co), ale jednak na plus.

 

Co do języka - ot, czytaj dużo książek. Poczytaj coś o interpunkcji, przede wszystkim. Zastanawiaj się dwa razy nad zdaniami, które tworzysz (patrz przykład podany przez Adama ; ).

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Eh, tak ładnie żarło, a zdechło... Pierwsza część jest naprawdę ekstra: kreujesz bardzo szczegółowy i wyrazisty świat (naprawdę się takich klimatów po Tobie nie spodziewałam). Wciągnełam się. Nawet mnie nie zraziło, że znowu drążysz temat aborcji i katolicyzmu ;P

 

Ale druga część jest niestety taka, jakby Ci się już jej nie chciało pisać. Lecisz po łebkach, a do tego tytułowy dylemat tak naprawdę okazuje się brakiem dylematu. Dramatyzmu zero, akcja nikła, warstwa psychologiczna o głębokości kałuży. Moze kiedyś weźmiesz pierwszą część i dopiszesz do niej resztę, na którą naprawdę zasługuje. 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka