- Opowiadanie: TomaszObłuda - Dylemat Iwana Pawłowicza 1/2

Dylemat Iwana Pawłowicza 1/2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dylemat Iwana Pawłowicza 1/2

 

Kłęby pary zalały paryski dworzec, kiedy ogromny pociąg z przeraźliwym piskiem zahamował na jednym z peronów. Iwan wygrzebał walizki z wagonu i ruszył biegiem w stronę budynku dworca. Gmach paryskiej kolei prezentował się imponująco. Olbrzymi pomnik przedstawiający towarzyszy Lenina i Stalina, podających sobie dłonie, nie pozwalał zapomnieć, w jak bardzo potężnym państwie żyją obywatele radzieccy. Iwan przez moment poczuł w sercu dumę, jednak nie miał czasu na podobne myśli, czekało go ważne spotkanie. Musiał się spieszyć, gdyż pociąg jak zwykle się spóźnił. Przed wyjściem od strony ulicy miasto nie prezentowało się tak monumentalnie. Szare od spalin, wypełnione żółtymi taksówkami Renaulta i autobusami Kamaza, między którymi przebiegali przechodnie usiłujący uniknąć potrącenia, wprawiało w pesymistyczny nastrój. Kilkaset metrów dalej, w starej wołdze, siedziało dwóch milicjantów, którzy nie zwracali uwagi na chaos panujący na ulicy. Iwan się skrzywił, w Leningradzie taki bałagan był nie do pomyślenia. Niemal korciło go, aby wyjąć z kieszeni płaszcza legitymację i machając nią przed milicjantami, ochrzanić ich porządnie. Nie miał jednak na to czasu. Podniósł tylko rękę, aby przywołać taksówkę.

 

Kierowca niechętnie zmierzył go wzrokiem, ale gdy Iwan podał adres przeznaczenia, szofer wyraźnie zmienił nastawienie. Iwan bez problemu czytał z jego ruchów i tonu głosu, mężczyzna był jak otwarta księga. Starał się zachowywać swobodnie, wykazywać zainteresowanie wobec turysty, ale Iwan wiedział, że to maska. Mężczyzna się bał. Każdy kto w Paryżu zamawiał taksówkę na ulicę Towarzysza Hitlera numer 34, najprawdopodobniej był pracownikiem NKWD. Pod tym właśnie adresem, znajdowała się główna siedziba tej organizacji w Komunistycznej Republice Francuskiej. Taksówkarz jednak nie musiał się bać Iwana, Wydział Demografii i Populacji miał dość specyficzne ukierunkowanie.

 

Walizki zostawił na portierni. Nie miał nawet czasu na prysznic i przebranie się po podróży. To było jednak bez znaczenia, nie przyjechał do Paryża, aby ładnie wyglądać, przyjechał do pracy. Przemierzał zielony korytarz w poszukiwaniu pokoju 330. Budynek był ogromny i na pozór pusty. Jednak Iwan wiedział, że w każdym gabinecie trwa praca, a w podziemiach przesłuchiwani są wrogowie rewolucji. Tu jeszcze ci najmniej szkodliwi, dla reakcjonistów i szpiegów były przygotowane pomieszczenia w aresztach śledczych, tam wyciskało się zeznania ze zdrajców. Wreszcie odnalazł białe drzwi z namalowanym czarnym numerem. Nie różniły się niczym od pozostałych wejść. Zapukał energicznie, poczym wszedł do środka nie czekając na wezwanie. Procedury pozwalały na takie zachowanie, do budynków NKWD nie mógł wejść nikt niepożądany, a pracownicy nie mieli prawa czegokolwiek ukrywać, toteż drzwi ich gabinetów były zawsze otwarte.

 

W niewielkim pokoju o szarych ścianach, za biurkiem siedział niepozorny mężczyzna w niebieskim garniturze. Kiedy Iwan wszedł, podniósł głowę z nad ekranu wmontowanego w blat i spojrzał na gościa, poprawiając na nosie cienkie, druciane okulary.

– Towarzyszu pułkowniku, melduje się porucznik Iwan Pawłowicz Bierezowski – starał się mówić głośno, gdyż maszyna elektroniczna ukryta w biurku, burczała głośno, przetwarzając dane.

– Siadajcie, towarzyszu – pułkownik wskazał drewniane krzesło.

 

Poza biurkiem i dwoma krzesłami, jedynym meblem była wysoka, stalowa szafa, pełna dokumentów i taśm z informacjami. Nad drzwiami widniały portrety towarzyszy Lenina, Stalina, oraz obecnych sekretarzy ZSRR i komunistycznej partii Francji.

– Nazywam się Gerard Bordes, ale to pewnie wiecie – zaczął pułkownik. – Przyznam, że nie uważam, aby wasze przybycie było przydatne czy istotne dla naszej walki we Francji, ale kierownictwo ma inne zdanie. – Zmierzył wzrokiem Iwana.

– Dziękuję za szczerość, towarzyszu pułkowniku, mam nadzieję, że po moim wyjeździe chociaż odrobinę zmieni pan zdanie.

– Wątpię, ale nadzieję warto mieć. Nadzieja była początkiem rewolucji, gdyby nie wiara w zwycięstwo nad kapitalistami, nadal żylibyśmy jak niewolnicy bogatych i samolubnych świń – skwitował chłodno oficer. – Wiem, że macie przygotowaną prelekcję oraz znacie doskonale naszą sytuację gospodarczą i demograficzną, więc nie będę powtarzał tego, co muszę powiedzieć na spotkaniu z towarzyszami z oddziału bojowego. Teraz proszę odpocząć po podróży, zajmie się wami chorąży Sofie Charpentier.

 

Bordes wcisnął szeroki guzik na klawiaturze umieszczonej obok wyświetlacza i po kilkudziesięciu sekundach usłyszeli pukanie do drzwi. Do gabinetu, krokiem niemal defiladowym, wkroczyła wysoka blondynka w mundurze francuskiego NKWD. Stuknęła obcasami wysokich oficerek i wrzasnęła niskim głosikiem.

– Towarzysz chorąży Sofie Charpentier, melduje swoje przybycie!

– Spocznijcie – odparł znudzonym tonem pułkownik. – Znacie swoje zadanie. To jest towarzysz Bierezowski. Idźcie już, bo mam sporo pracy – rozkazał szybko Bordes, chcąc uniknąć spodziewanego słowotoku oficjalnych regułek, które planowała wypowiedzieć dziewczyna.

– Do jutra towarzyszu – rzucił mimochodem Iwan nim zamknęły się za nim drzwi.

Pułkownik kiwnął głowową i uśmiechnął się nieznacznie. To był pierwszy większy przejaw emocji, jaki Iwan dostrzegł u Bordesa.

 

Dziewczyna prawie w milczeniu prowadziła go do hotelu NKWD, przeznaczonego dla gości spoza miasta. Z trudem przekonał ją, że sam poniesie swoje walizki. Uzmysłowił jej, że powodem, dla którego osobiście chce zaopiekować się bagażami, nie jest kapitalistyczny pogląd mówiący, że kobiety należy traktować wyjątkowo. Iwan uważał, że należy unikać pomocy innych osób, nawet w takich drobiazgach.

 

Kiedy weszli do pokoju i rozstawił walizki, a płaszcz rzucił na szary koc, przykrywający jednoosobowe, ale dość duże łóżko, Sofie zapytała:

– Towarzyszu pułkowniku, czekam na dalsze polecenia.

Iwan spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem, jednego czego pragnął, to chłodnego prysznica i snu. Teraz dopiero, gdy złapał oddech po podróży, mógł dostrzec jak dziewczyna jest śliczna. Brązowe włosy ukryte pod zieloną furażerką, przykrywały niewielkie uszy, ale pozwalały dostrzec smukłą białą szyję. Niebieskie oczy patrzyły na niego z fanatyzmem i pewnym rodzajem szaleństwa. Zaciekawiła go.

– Opowiedzcie mi coś o sobie, towarzyszko.

– Czy oczekujecie ode mnie, towarzyszu pułkowniku, że streszczę swoją biografię? Czy dobrze zrozumiałam? Bo jeśli chodzi o historię mojej kariery, oraz metryczkę, wszystko znajduje się w dokumentacji, która otrzymał pan przed wyjazdem.

 

Jest ślepo zapatrzona w rewolucję, ale nie jest głupia. Może nawet być dość inteligentna. – pomyślał Iwan.

– Zgadłaś, opowiedz mi o swoim życiu i o tym, jaka jesteś, o tym, co nie zawiera się w metryczce.

Dziewczyna niespodziewanie usiadła obok niego, ściągnęła furażerkę i wyciągnęła się, opierając na rękach. Teraz dostrzegł, że ma całkiem zgrabną sylwetkę. Sztywna wojskowa postawa nie pasowała do niej, była piękną kobietą.

 

Dziewczyna miała dwadzieścia pięć lat i była wychowanką domu dziecka. Nie wiedziała nic o rodzicach i swoim pochodzeniu. Całą miłość oddała rewolucyjnym władzom i partii, oni stanowili jej rodzinę. Dzięki poświęceniu i pracowitości, ukończyła szkołę oficerską i szybko zdobywała kolejne awanse. Jednak nie zależało jej na prestiżu, czy karierze. Jej całym życiem było poświęcenie ideałom Lenina i Stalina. Opowiadała o swojej pasji, którą była historia. Ta nauka pozwalała udowadniać wyższość socjalizmu nad innymi systemami, studiowała ją, więc w każdej wolnej chwili. Każde jej słowo było wypowiadane z ogniem i zaangażowaniem. Jej oczy błyszczały w blasku mrugającej żarówki.

 

Niespodziewanie przysunęła się do Iwana i pocałowało go delikatnie. Pozostał chłodny. Od kilku chwil spodziewał się podobnego zachowania. Iwan nie bez powodu był tak skutecznym agentem służb specjalnych. Ludzie z Wydziału Parapsychologii pewnie stwierdziliby, że posiada zdolności telepatyczne. Na szczęście, ci szaleńcy nie interesowali się Iwanem.

– Coś nie tak? Nie podobam się wam, towarzyszu? – Cofnęła się spłoszona.

– Jesteś przepiękną kobietą, Sofie, ale mam już narzeczoną.

– Rozumiem, ale przecież ona jest w Związku Radzieckim, a wy jesteście tutaj. Nie macie ochoty na kobietę?

Iwan uśmiechnął się do dziewczyny.

– Nie wierzycie w miłość, towarzyszko?

– Miłość jest reakcją chemiczną w mózgu, dziełem ewolucji, która służy prokreacji. Zresztą, dla was towarzyszu, miłość jest chyba istotnym problemem?

– Nie tyle miłość, co pożądanie, głupota i zabobony.

Spojrzała pytająco.

– Ludzie parzą się jak zwierzęta, zapominają o antykoncepcji, a aborcję uważają, za coś złego, uczucia nie mają tu nic do rzeczy. A można nawet powiedzieć, że sama miłość jest pożyteczna.

– Jak to? – Wybałuszyła oczy.

Przysunął się do niej bliżej.

– Widzisz, minęło prawie sto lat od rewolucji, a przecież nawet cała Azja nie jest wyzwolona. Republika Brytyjska to też nie w pełni uświadomiona społeczność. Jesteśmy otoczeni przez wrogów, a nasi obywatel jeszcze w całkiem nie odrzucili dawnych idei. Wielu ludzi wciąż chowa w umysłach stare wierzenia. Zabobon to prawdziwy problem.

Dziewczyna zmarszczyła czoło.

– Ale uczono mnie, że miłość sprzyja nieracjonalnym zachowaniom, że zaburza logiczne myślenie i …

– Kochasz partię? – przerwał jej w pół słowa.

– Oczywiście! – wykrzyknęła i zamilkła zmieszana.

Pocałował ją w policzek.

– Miłość jest dobra, jeśli obdarzymy uczuciami odpowiedni obiekt.

– Twoja narzeczona jest takim obiektem? – zapytała, zapominając by zwrócić się do Iwana w trzeciej osobie.

– Tak jest. Zdecydowanie – odparł. – A teraz proszę, zostaw mnie samego, muszę się przygotować przed jutrzejszą prelekcją. Poza tym, jestem dość zmęczony.

 

Wziął prysznic, przejrzał przed snem dokumentację i rozłożył się wygodnie na łóżku. Czekał go pracowity dzień, zwłaszcza program nieoficjalny wydawał się przytłaczający.

 

Sala, w której miał się spotkać z oddziałem bojowym, była niewielka. Stu trzech oficerów NKWD szczelnie wypełniało pomieszczenie. Można powiedzieć, że było dość kameralnie. To jednak nie stanowiło dla niego problemu, nie był towarzyszem Hitlerem, który swymi gorącymi przemowami zagrzewał radzieckich żołnierzy przed bitwami o Europę i Azję. On miał tylko wytłumaczyć tym młodym agentom wagę zadań, które przed nimi stoją, oraz uświadomić, jak wiele od nich zależy.

 

Bordes czekał przed wejściem. Podszedł i uścisnął mu dłoń. Zamienili kilka słów, poczym wskazał miejsce, gdzie Iwam miał wygłosić prelekcję.

Pułkownik rozpoczął od części oficjalnej, później zaczął wyliczać dane gospodarcze i demograficzne. Mówił o brakach w produkcji żywności, oraz samochodów. Przypominał, że partia obiecywała każdej rodzinie radio z monitorem.

– Czy myślicie, że jest tak we wszystkich republikach radzieckich? – zadał pytanie retoryczne. – Nie towarzysze, w Republice Rosyjskiej niczego nie brakuje. Powiecie że, jeszcze daleko nam do zgniłych zachodnich demokracji gdzie ludzie cierpią głód, a z braku dóbr dokonują przestępstw. Ale musicie przyznać, że nie jest tak, jak być powinno, rewolucja jeszcze nie zwyciężyła. Wielu z was uważa, że wykonujecie dobrze swoją pracę, a winni są imperialni agenci i wewnętrzna reakcja? Tak sobie myślicie, towarzysze. Wolicie obwiniać funkcjonariuszy kontrwywiadu, oraz milicję, myślicie, że macie czyste ręce. Towarzysze, nie oglądajcie się na innych, musicie skupić się na własnej pracy!

 

Bordes dalej strofował agentów, ale Iwan prawie go nie słuchał. Przyglądał się tylko twarzom młodych żołnierzy, ich reakcjom, mimice. Nie dostrzegł znudzonych, zrezygnowanych funkcjonariuszy, wszyscy wydawali się ideowcami, którymi wystarczy sprawnie pokierować, a właściwie wrzucić na odpowiednie tory. Iwan mógł to zrobić swoim przykładem. Można powiedzieć, że był bohaterem wśród NKWDzistów.

 

– A teraz towarzysze, kilka zdań powie nasz gość, porucznik Iwan Pawłowicz Bierezowski, który przybył do nas z dalekiego Leningradu, gdzie Wydział Demografii i Populacji działa nadspodziewanie sprawnie, nie tak jak u nas – zaakcentował ostatnie słowa.

Zabrzmiały nieśmiałe oklaski, żegnające pułkownika i witające Iwana. Na spotkaniu byli sami swoi, nikt nie oczekiwał pokazowych owacji.

Iwan spokojnie ustawił się przy niewielkim pulpicie, powoli porozkładał materiały, odkaszlnął i zaczął.

– Towarzysze, nie będę mówił długo. Nie dlatego, że nie mam nic do powiedzenia – rozejrzał się po słuchaczach. – Lecz dlatego, że macie sporo pracy, powinniście być teraz w terenie. Słyszeliśmy jakie braki są w Republice Francuskiej i wiemy dlaczego tak jest. Powiem wam co pisze prasa zachodnia, co mówią ich kroniki filmowe. Błędne decyzje partii, Krach kolejnych pięciolatek, W bloku radzieckim zapanował głód. Widzę uśmiechy. Świetnie, bo to bzdury. Ktoś z was głoduje, znacie kogoś, kto umiera z głodu? – zawiesił głos. – Pewnie, że nie, ale reakcja skutecznie rozsyła takie plotki. Bo nagle się okazuje, że w sklepach nie starczy towarów dla wszystkich. Czy nie starczy? – Popatrzył uważnie na twarze funkcjonariuszy. Przyglądali się tępo jemu oraz kolegom obok. Żaden nie wiedział, co odpowiedzieć. – Towarzysze, to nie przesłuchanie. Pewnie, że są braki! To oznacza, że partia źle planuje, że nasi ekonomiści, statystycy, matematycy, źle liczą? To znaczy, że najwybitniejsze umysły, profesorowie naszych uczelni, nie potrafią zaplanować odpowiedniej produkcji? A może nasza gospodarka źle działa? Może socjalistyczne rolnictwo i przemysł są niewydolne? – Zerknął kątem oka na pułkownika, oficer wyraźnie się pocił i nerwowo przebierał palcami. A więc udało mu się go wyprowadzić z równowagi. Iwan uśmiechnął się w duchu, ale nic po sobie nie dał poznać. – Towarzysze, jeśli tak myślicie, to znak, że jesteście wrogami rewolucji, albo pewniej idiotami! – Kilku funkcjonariuszy parsknęło śmiechem. – Słusznie, śmiejcie się, bo te argumenty są absurdalne i należy je wyśmiać. Są dwa powody tych braków. Otóż, jeden to świadoma działalność reakcjonistów, ale to nie wasze zmartwienie, tym zajmują się inne wydziały, naszego urzędu. Drugim jest nadmierna płodność obywateli. Jak zaplanować produkcję, aby wszystkim starczyło, skoro ludzie mnożą się jak króliki? No, ale to już wiecie, to podstawy – westchnął głęboko, rozejrzał się po sali i kontynuował. – Pracujecie już jakiś czas, jedni dłużej inni krócej, jako agenci bojowi WDiPu, jak widzę bez sukcesów. W czym problem towarzysze? W czym problem? Jesteście źle wyszkoleni? Brak wam zaangażowania? Powiem wam dlaczego jest tak, nie inaczej. Nie rozumiecie głębi. Ktoś kiedyś powiedział mi, że wszystkiemu winna jest miłość, że należy ją tłumić, bo przez nią ludzie popełniają błędy. I pewnie większość z was tak myśli. A to nie prawda, towarzysze, nie prawda. Bo czy nie kochacie partii? Czy miłość dla rewolucji, dla sekretarzy, dla towarzyszy Lenina i Stalina, jest czymś złym? W takim razie, w czym problem? Otóż winne są geny i zabobon. Ludzie mają wciąż zakodowaną wiarę w to, że płód to człowiek, członek ich rodziny. Instynkt każe im go bronić, zabobon zaś, grozi im tajemną karą. Z tym nie wygramy wciągu jednego pokolenia, to nie nasza działka. My jesteśmy żołnierzami na froncie! My mamy walczyć, a nie filozofować! Nie jesteście na uczelni, nie jesteście nawet w sztabie oficerskim, jesteście w okopach pod ostrzałem, tu nie ma czasu na myślenie, trzeba działać. Tropić wrogów i eliminować. Tu nie ma miejsca, na sentymenty. Towarzysze, czy znacie moją historię? Dlaczego wielu zwie mnie bohaterem, chociaż się nim nie czuję, nie jestem nim. – Przyjrzał się słuchającym, część kiwała głowami, ale wielu oczach dostrzegał pytanie. Zresztą i tak kolejny raz musiał opowiedzieć o swoim wuju.

 

W WDiPie pracował już trzy lata. Miał kilka drobnych sukcesów na swoim koncie, między innymi aresztowanie katolickiego położnika, który w swoim malutkim mieszkaniu przyjmował nielegalnie porody. Nic wielkiego, ale sprawa dość prestiżowa zwłaszcza, że dzięki temu, trafiono na ukrytą siatkę chrześcijańskich reakcjonistów. W Leningradzie, mieście o ponad dziesięciu milionach mieszkańców, łatwo było ukryć nielegalną ciążę. Dwudziestotrzyletni Iwan nie zdawał sobie jednak sprawy, że najciemniej jest pod latarnią.

 

Jego ojciec zginął na Kubie, był czerwonoarmistą, trafił na jakąś starą, nierozbrojoną minę z czasów rewolucji. Pechowa śmierć, pozbawiona romantyzmu. Matka była piękna, ale słaba, nie była wzorem kobiety radzieckiej. Na szczęście wtedy pojawił się brat ojca, inżynier i wykładowca na Uniwersytecie Leningradzkim. Posiadał dwójkę już dorosłych dzieci, jego żona miała dobrą pracę, więc mogli bez problemu pomóc w wychowaniu malutkiego Iwana. Dzięki wujowi skończył szkołę oficerską NKWD i został funkcjonariuszem WDiPu. Iwan miał za co kochać wuja i darzył go tym uczuciem. Jednak, gdy wpadł w wir pracy, ich kontakty się rozluźniły, nie miał tyle czasu dla rodziny ile by chciał. Bardziej potrzebowała go partia. Towarzysz Hitler powiedział kiedyś: „Nie pytaj ile Partia może dać tobie, pytanie brzmi, ile ty możesz dać partii?” Iwan chciał dać partii wszystko.

 

Jako że zwycięstwo rewolucji w Związku Radzieckim dało szerokie prawa pracownikom wszystkich szczebli, funkcjonariusze NKWD mieli też prawo do urlopów. Trafiła się więc okazja, aby odwiedzić wujostwo, które przeniosło się do małego miasteczka w okręgu moskiewskim. Wuj w ramach zasług otrzymał tam funkcję zarządcy.

 

Bardzo się cieszyli odbierając go z dworca i gdy wieźli go starą wysłużoną wołgą do swojego niewielkiego domku, opowiadali sobie o dawnych czasach. Każdy chciał powiedzieć jak najwięcej. Niemal krzyczeli śmiejąc się głośno. Jednak gdy Iwan przekroczył próg ich domu, zapanowała konsternacja. Teraz, po latach, już rozmawiając przez telefon zauważyłby, że coś ukrywają, ich zdenerwowanie wynikłe z tajemnicy, którą starają się ukryć. Wtedy jednak nie przyszło mu do głowy, że najbliżsi mogą łamać prawo i to w dziedzinie, która dotyczyła jego wydziału.

 

W łóżeczku, w salonie leżała półroczna dziewczynka.

– To wasza wnuczka? – zapytał, chcąc aby skłamali. – To dziecko Pawła, czy Iriny?

Przyznali się od razu. To było ich dziecko. Argumentowali: tyle czasu pozostawali sami, że brakowało im kogoś, kim mogliby się opiekować.

– Iwan, przecież wiesz, jak bardzo kochamy dzieci. Pomogliśmy Nataszce cię wychować – mówił wuj.

– Nie wierzę, przecież jesteście świadomymi ludźmi, wiecie co to antykoncepcja, wiecie, że aborcji można dokonać w każdym większym mieście. Zdawaliście sobie sprawę, że nie otrzymacie prawa na posiadanie trzeciego dziecka i to w tym wieku!

– Zachowaliśmy się głupio, ale zrozum nas. Popatrz jaka jest piękna.

Iwan milczał. Nie chciał ich słuchać. Co miał zrobić?

Gdy ochłonęli i pili wódkę na tarasie, wuj zapytał jaki ma zamiar.

– Nie wiem, mam udawać, że nic się nie stało? Jak to sobie wyobrażacie? Jak chcecie wychować, to dziecko?

– Nataszę. Dostało imię po twojej matce.

– To nielegalne dziecko – mówił chłodno.

– Mam wpływy w miasteczku, ludzie nie są tu gadatliwi. W małych społecznościach wiele da się ukryć, każdy ma tu jakąś małą tajemnicę. Wychowamy ją, Iwan. Nie zepsuj tego. Wiesz co się stanie, jeśli to zgłosisz?

– Otrzymacie sprawiedliwy proces. Partia będzie łaskawa, zważywszy na twoje zasługi. Wstawię się za wami. Musicie tylko współpracować. Ugniecie kark przed partią, to partia wam go nie zetnie – mawiał towarzysz Hitler.

– Iwan, zabiorą nam córkę! Nie wiadomo co zrobią z Nataszką, nie rozumiesz?

– To już nie wasza sprawa, partia podejmie odpowiednią decyzję.

Przełknęli po literatce wódki. Wuj porozlewał kolejne porcje i powiedział błagalnym tonem:

– Mogą ją nawet zabić.

– To nie będzie wasz problem. Musicie tylko wyrazić skruchę i liczyć na łaskę partii – udawał brak emocji, lecz krew gotowała się w jego żyłach.

 

Iwan miał pozostać z wujostwem kilka dni, ale wyjechał o poranku. Na dworcu wuj prosił go, aby zapomniał o całej sprawie. Iwan nie obiecał nic. Zapewnił tylko, że nie podjął jeszcze decyzji, chciał im zostawić szansę, aby sami zgłosili się na milicję.

Jednak nim wysiadł na dworcu w Leningradzie, wiedział, że musi od razu zgłosić sprawę przełożonym. Jakby wyglądało, gdyby wszystko wyszło na jaw i okazało się, że zwlekał. Jego kariera mogłaby nie tylko znacznie zwolnić, ale mógłby mieć kłopoty. Poza tym, co oni sobie do cholery myśleli? Wuj był wykształconym, inteligentnym człowiekiem, powinien się liczyć z konsekwencjami. Złamali prawo! Raport przygotował perfekcyjnie, aby pokazać, że nie poinformował wydziału, nie dlatego, że chciał dać czas rodzinie, ale dlatego, że chciał wykonać jak najlepiej swoją pracę.

 

Zostali aresztowani. Nie bronili się jak im radził, chcieli zatrzymać dziecko, walczyli o nie. Wuj nieoficjalnie poprosił go nawet o wstawiennictwo. Iwan udał, że nie rozumie i radził, aby zachował się rozsądnie. Byli krnąbrni, ponoć pod koniec procesu, kiedy stracili złudzenia, że zatrzymają córkę, rzucali oskarżenia na partię i sekretarzy. Iwan nie chciał o tym słuchać, zajął się swoją pracą i udawał, że nic go to nie interesuje, jakby nie chodziło o jego rodzinę. On spełnił powinność względem przełożonych, a proces i wyrok był w kwestii sądów. Obawiał się jednak, że jako powinowaty przestępców, będzie miał problemy w wydziale, że może to podkopać jego karierę, ale zdziwił się bardzo. Partia i NKWD postanowiły wykorzystać zdarzenia jako przykład. Stał się bohaterem, niczym dzieci, które w początkach rewolucji donosiły na własnych rodziców. Wyzbył się resztek wyrzutów sumienia i dał porwać strumieniowi wydarzeń.

 

W tej chwili streszczał chłodno owe zdarzenie, oczywiście pomijając szczegóły, które wskazywałby na jego rozterki, czy brak wiary, że agencja go zrozumie.

– Widzicie towarzysze, nie ma znaczenia, kto jest wrogiem, wroga rewolucji trzeba wytropić i wskazać odpowiednim organom. A w naszym wypadku wrogiem jest każdy kto doprowadza do nadmiernego wzrostu obywateli. Nie jesteśmy bydłem, królikami, czy kapitalistycznymi degeneratami, abyśmy się mieli mnożyć bez kontroli. A więc, Towarzysze, do roboty!

 

Kilku z funkcjonariuszy zaczęło nieśmiało klaskać, by po chwili cała sala rozbrzmiała gromkim aplauzem.

– Dziękuję wam, ale najlepszym podziękowaniem będzie, gdy każdy z was wytropi kilka kobiet, które nielegalnie zaszły w ciąże, kilku położników, którzy odbierają porody niezarejestrowanych par. No, towarzysze, bez litości dla zdrajców, do roboty!

 

– Zaskoczyliście mnie, towarzyszu – mówił pułkownik, gdy szli na obiad do bufetu.

– Niestety, to tylko chwilowy entuzjazm, wielu z nich wróci do dawnych praktyk. Szkoda, że mogłem zrobić tylko tyle.

– Przydałoby się nam więcej takich jak wy, poruczniku – stwierdził Bordes. – Najlepsi zawsze trafiają do Moskwy, Leningradu i Monachium.

Iwan nie odpowiedział. Takie były fakty, ale co towarzysze z Francji mogli na to poradzić? Musieli walczyć tymi siłami, jakie mieli dostępne.

– Jednak jest coś, czym przewyższamy inne republiki – Bordes uśmiechnął się nieznacznie. – Zobaczcie dziś na bankiecie towarzyszu poruczniku, jak się bawią komuniści w Republice Francuskiej, nikt nam nie dorówna – zachichotał.

Iwan, nie mógł uwierzyć, że ten człowiek, który zdawał mu się zimnym jak głaz ponurakiem, potrafi być wesoły. Widać zabawa była tym co francuscy towarzysze kochali najbardziej.

 

Biesiada zaczynała się punkt o dwudziestej. Następnego dnia Iwan miał pociąg do Madrytu, gdzie musiał przedstawić wykład hiszpańskim towarzyszom. Obawiał się trochę podróży na kacu, ale od wydziału biologicznego dostał nowe pigułki zwalczające skutki „syndromu dnia następnego”, poza tym miał mocną głowę. Nie wierzył, że Francuzi są w stanie przepić Rosjanina.

 

Wszedł do dużej sali gimnastycznej, zastawionej długimi ławami, pełnymi wódki, koniaku, oraz innych alkoholi. Jedzenia oczywiście także nie brakowało. Iwan uśmiechnął się na myśl o ulotkach wrogiej propagandy, informujących jakoby w imperium radzieckim, ktoś cierpiał głód. Były może jakieś tam braki, w jednych republikach większe, w innych mniejsze, ale wątpił aby zachodni kapitaliści, mogli sobie pozwolić na podobne uczty. Oblizał usta.

 

Krzesła były jeszcze puste. Większość gości kręciło się po sali z talerzykami w rękach, zajadając szynkę, boczek i różnego rodzaju ryby. Taki przepych i różnorodność dań, widywał rzadko, nawet na moskiewskich rautach. Na ławach zauważył nawet słoiczki z czerwonym i czarnym kawiorem. Nagle dostrzegł w tłumie dziewczynę, która szła w jego kierunku. Ubrana była w długą, obcisłą suknię i błyszczące, czarne oficerki, galowego munduru NKWD, włosy miała fantazyjnie upięte, niezliczoną ilością metalowych spinek. Iwan nie mógł uwierzyć własnym oczom, gdy wreszcie rozpoznał Sofie. Była taka kobieca.

– Czołem, towarzyszu – przywitała się. – Gdybym miała czapkę, z gwiazdą zasalutowałabym.

– Nie trzeba towarzyszko, jak widzisz, ja też jestem ubrany po cywilnemu – odparł ze śmiechem.

Przybliżyła się tak, że wyraźnie, wyczuł zapach jej perfum. Świetna radziecka produkcja, perfumy z fabryk w Beriogradzie, na Ukrainie. Tam zaopatrywały się żony najwyższych oficjeli partyjnych. Zastanowiło go, skąd ma dostęp do tak ekskluzywnych towarów.

– Zapraszam do stolika, towarzyszu – zaproponowała.

– Mówmy sobie tego wieczora, po imieniu – odpowiedział.

Zgodziła się.

 

Posadziła go obok siebie. Zdążyli wypić kilka kieliszków wódki i zjeść nieco wędlin, gdy dosiadł się do nich gruby, łysy generał, w polowym mundurze. Towarzysz Hans Knoll, jak mówiła Sofie, był frontowym bohaterem. Zabijał wrogów na Kubie, w Irlandii, teraz wracał z Portugalii, gdzie Armia Czerwona stłumiła kontrrewolucje Braci Chrześcijańskich.

– Wyobrażacie sobie towarzyszu – mówił zakąszając kieliszek wódki, kawałkiem polskiej kaszanki. – Mieli kościoły pod ziemią. A my im trach, gaz do wnętrza, mamy taką specjalną mieszankę, która potrzebuje minimalną ilość tlenu, aby wywołać zapłon i jest bardzo wybuchowa – parsknął śmiechem. – Śmierdziało jakby kury opalać. Znam się na opalaniu kur, bo wychowałem się w sierocińcu przy kołchozie. Znam się na kurach i kontrrewolucjonistach.

 

Iwan pił do generała, ale z czasem zaczęły go męczyć przechwałki frontowca. Próbował więc nawiązać kontakt z młodym mężczyzną, który dosiadł się z jego lewej strony, Sofie w międzyczasie gdzieś znikła. Towarzysz ten okazał się oficerem Wydziału Walki z Religią.

– Widzicie, towarzyszu poruczniku – mówił. – Wydaje wam się, że religie w naszym wielkim sowieckim imperium zostały wyeliminowane, ale jest zupełnie inaczej.

– Tak, wiem – odparł zniechęcony Iwan. – Generał Knoll opowiadał mi o walce na rubieżach naszego państwa, mają sporo pracy.

Mężczyzna uśmiechnął się enigmatycznie.

– Towarzyszu, oni są wewnątrz, są wszędzie, zakładają nowe komórki, nawet w Republice Rosyjskiej.

Iwan parsknął śmiechem. Stuknął się kieliszkiem z oficerem i wypili za partię.

– Śmiejecie się, towarzyszu – kontynuował po chwili, ściszając głos, tak aby Iwan się do niego zbliżył. – Nadchodzi wojna, oni się zbroją. Miejmy nadzieję, że uda nam się zgnieść pluskwę chrześcijaństwa w zarodku. Bo inaczej grób – zakończył złowróżbnie oficer.

 

Wódka się nie kończyła i jedzenia wciąż było pełno na ławach. Młode kelnerki, ubrane w obcisłe kostiumy z dużymi dekoltami, jeździły po sali, na małych elektrycznych wózkach. Kiedy widziały, że gdzieś brakuje jedzenia lub alkoholu zaraz uzupełniały ubytki.

 

Iwan wydostał się z miejsca, na którym siedział i ruszył w poszukiwaniu toalety. Robiło mu się już gorąco od nadmiaru alkoholu. Potrzebował się tylko trochę przewietrzyć. Wyszedł z sali i znalazł się w wąskim korytarzu. Nie pamiętał czy tamtędy przechodził, w budynkach NKWD wszystko zawsze było podobne do siebie. Architekci nowego socjalizmu, projektowali każdy obiekt maksymalnie funkcjonalnie i oszczędnie, a więc trudno było stworzyć coś oryginalnego. Wreszcie usłyszał hałas i szum wody, więc szedł w dobrym kierunku. Po kilku metrach znalazł wejście do łazienki. Nie wiedział, czy była męska czy, żeńska, ale chciało mu się sikać tak mocno, że to nie miało znaczenia. Wszedł do jednej z kabin i odetchnął czując jak mocz wydostaje się z pęcherza. Nagle usłyszał kobiecy głos, śmiech i piski – czyli damska toaleta. Otworzył drzwi, gotowy przepraszać i oniemiał widząc zabawiającą się parę. Właściwie, już się nie zabawiali, zdążyli przejść do konkretów. Kobieta, oparta o parapet, oddawała się jakiemuś podchmielonemu oficerowi. Odwrócił się tylko w stronę Iwana z uśmiechem. Kobieta też zerknęła w jego stronę i zachichotała radośnie. To była Sofie.

– Zaczekaj, zaraz będzie twoja kolej – zaproponowała bez zażenowania.

Iwan podrapał się tylko w głowę i wyszedł. O takich zabawach mówił Bordes – francuscy towarzysze w tym byli najlepsi. Musiał się napić, czuł się nieswojo, mimo, że Sofie nie powinna go interesować. Przecież to było logiczne, w jakiś sposób musiała robić tak szybką karierę, a poza tym, była tak bardzo oddana partii. Ale kiedy wrócił na salę, poczuł, że nic więcej go tej nocy nie zdziwi. Kelnerki przestały zajmować się jedzeniem, a zajęły się poszczególnymi gośćmi. Zresztą kilku mężczyzn, którzy do tej pory rozlewali wódkę, teraz siedziało na kolanach, niektórych z towarzyszy oficerów. Na środek, który nie był zastawiony ławami, nagle wpadła grupa muzyków z elektrycznymi akordeonami, wygrywając pieśni Armii Czerwonej i tańcząc kazaczoka.

 

Iwan oszołomiony atmosferą podszedł do stolika, nalał wódki do szklanki po kompocie i wypił trzema haustami całą zawartość. Od razu zrobiło mu się lepiej. Poczuł na plecach czyjąś dłoń, aż nim wzdrygnęło.

– Spokojnie, towarzyszu – szepnął mu oficer do spraw walki z religią. – Mi też się to wszystko nie podoba, ale muszę tu bywać. Bywam wszędzie gdzie się da. Bo wróg nie śpi.

– Jaki wróg? – wybełkotał Iwan.

– Ludzie wierzący w zabobon.

– Towarzyszu – Iwan zawiesił głos szukając w pamięci imienia, lub nazwiska oficera, ale chyba nie przedstawił mu się wcześniej. – Towarzyszu, zabobon pozostaje w genach, dlatego jeszcze tylu ludzi nie potrafi zapanować nad popędem rozrodczym. Musimy, więc…

– Bzdury – przerwał mu młodzieniec. – Towarzyszu poruczniku, jeszcze się przekonacie na własnej skórze, że chrześcijanie, katolicy i prawosławni, mają się w naszej ojczyźnie całkiem dobrze, zwierają szyki, zbliża się wojna.

 

Rozmowę przerwał im młody mężczyzna, który wjechał na elektrycznym wózku.

– Towarzyszu Bierezowski! Towarzyszu Bierezowski! – przekrzykiwał radosnych biesiadników.

– Tu jestem! – zawołał Iwan.

– Telefon do pana – powiedział mężczyzna i podał mu słuchawkę.

Iwan przyłożył ją do ucha i po chwili odparł.

– Nic nie słychać. Jakieś zakłócenia.

Kelner zdjął z wózka okrągłą antenę i podłączył ją do słuchawki. Zaczęła obracać się szukając zasięgu.

– Niech pan wyjdzie z sali, zbyt dużo tu urządzeń, mogą zakłócać przekaz – zaproponował oficer do spraw walki z religią.

 

Bierezowski ze słuchawką trzymaną przy uchu wyszedł na korytarz. Antena przestała się obracać i usłyszał pytanie.

– Iwan, słyszysz mnie? – dobiegł go znajomy, kobiecy głos.

– Co się stało, kochanie? – zapytał z niepokojem. Skoro Weronika dodzwoniła się do siedziby NKWD, musiała telefonować z jego biura w Leningradzie.

– Mam dla ciebie ważną, chyba dobrą wiadomość – powiedziała niepewnie. – Jestem w ciąży.

Zakręciło mu się w głowie. Przez moment nie potrafił się skupić na żadnej myśli. To była tragedia.

– Iwan, powiedz coś. – Jej głos wyrwał go z konsternacji.

– Spokojnie – powiedział z uśmiechem. – Wszystko będzie dobrze.

– Wiem, ale chciałam ci powiedzieć.

– Posłuchaj, jadę jutro do Madrytu, przed powrotem muszę jeszcze odwiedzić Wiedeń i Pragę. Nic nie rób, jak wrócę zajmiemy się twoją ciążą, za dziewięć dni będę w Leningradzie. Wszystko będzie dobrze – mówił coraz pewniej.

– Wiem, kocham cię, Iwan. Jestem taka szczęśliwa, że mnie rozumiesz.

– Ja ciebie też skarbie, ale muszę kończyć – uspokoił ją.

 

Pożegnali się i wyłączył słuchawkę. Wtedy poczuł na plecach czyjeś spojrzenie. Odwrócił się i zobaczył Sofie, opartą o ścianę i uśmiechającą się ironicznie, a nawet bezczelnie. Gdyby byli trzeźwi, nie pozwoliłaby sobie na taką prowokację.

– Będziesz miał dzidziusia? – zapytała złośliwie.

Skrzywił się nieznacznie.

– Widzisz Sofie, dlatego właśnie nigdy nie zrobisz prawdziwej kariery, nawet jakbyś dała dupy pierwszemu sekretarzowi ZSRR. Tam gdzie ty widzisz zagrożenia, ja widzę możliwości.

– Nie bardzo rozumiem? – zapytała zbita z tropu.

– Wiem – odparł z uśmiechem. – Idziemy się napić? Noc jest jeszcze młoda.

 

Iwan znów usiadł obok Knolla, by napić się z nieźle już wstawionym generałem. Gdy kroił zimną już golonkę, zza jego pleców wyskoczył Bordes z młodym NKWDzistą, tym z którym wcześniej Iwan dyskutował.

– Słyszeliśmy nowiny, towarzyszu poruczniku! – zawołał wesoło pułkownik. – Już znana jest płeć dziecka? Porucznika Wilforda już znacie prawda? – Wskazał na blondyna.

Iwan kiwnął głową, nie przerywając jedzenia.

– Sofie szybko roznosi plotki – odparł gdy przełknął kawałek golonki.

– Dziwicie się, towarzyszu? Biesiada sprzyja rozmowom – zachichotał Bordes.

Iwan go nie poznawał. Taki zimny i opanowany oficer, nagle stał się gadatliwym wesołkiem. Musiał wciąż żyć w ogromnym napięciu, skoro aż tak bardzo rozluźniał się w tym momencie.

– Nie przejęliście się zbytnio, poruczniku – stwierdził Wilford. – Zważywszy na waszą pracę, wydaje się to dość dziwne.

– Dokładnie. Zdaje się. Moja narzeczona jest w ciąży, a to oznacza, że ktoś jest temu winny. Prawda? To przestępstwo, poważne przestępstwo.

Bordes kiwnął głową.

– Trzeba więc znaleźć winnego – kontynuował Iwan. – Moja narzeczona nie jest idiotką, bierze pigułki, które przepisał jej ginekolog, a więc… – zawiesił głos.

– Winny jest lekarz – dokończył pułkownik.

– Albo producent leku – dodał Wilford.

Iwan uśmiechnął się szeroko, widząc, że oficerowie zrozumieli co miał na myśli.

– Towarzysze myślicie, że nasze fabryki źle działają, że taki błąd miał prawo się zdarzyć? – zapytał.

Bordes i Wilford spojrzeli na siebie.

– Oczywiście, że nie – kontynuował Bierezowski. – A jeśli nie było przypadku, musiało być celowe działanie. Może nawet spisek.

– Spisek chrześcijan? – zapytał Wilford. Ale wypowiedział te słowa tak cicho, jakby mówił do siebie.

– Wątpię – odparł Iwan. – Ale nic nie jest wykluczone.

Bordes klasnął w dłonie.

– A więc, towarzyszu poruczniku, potraficie przekuć tragedię w sukces.

– Żadną tragedię, w Leningradzie mamy jedne z najlepszych klinik aborcyjnych, szybko się zajmiemy tym problemem – uśmiechnął się i wypił kieliszek wódki, wcześniej stukając się z towarzyszami.

 

Biesiadnicy stawali się coraz bardziej swobodni. Kobiety rozebrały się do bielizny, niektóre miały odsłonięte piersi. Iwanowi zaczęła ciążyć głowa. Francuska reprezentacja trzymała poziom. Generał Knoll wymiotował pod stołem, Wilford gdzieś zniknął, ale Bordes pił z Iwanem równo. Młody oficer patrzył coraz tępiej w oczy pułkownika. Iwan uśmiechnął się widząc, że Francuz jest półprzytomny i nagle stracił świadomość.

 

Otworzył oczy i w tej samej chwili poczuł jak ktoś miażdży mu głowę. Intensywne światło wdarło się do jego źrenic, więc musiał znów zamknąć powieki. Po ciele spływał zimny pot, a do uszu wdzierał się potężny huk i szum. Przez moment zdawało mu się, że znajduję się w jakiejś fabryce.

– Już wam lepiej, towarzyszu poruczniku? – Z odrętwienia wyrwało go pytanie.

– Gdzie jestem? – wydusił z siebie.

– Jesteście w pociągu do Madrytu. Kilku towarzyszy oficerów wsadziło was do tego przedziału. Współczuję wam poruczniku – powiedział mężczyzna, a w jego głosie brzmiała szczera litość.

 

Iwan z wysiłkiem znów otworzył oczy i rozejrzał się po przedziale. Jechał drugą klasą, na taki wagon miał wykupiony bilet, zresztą w socjalistycznym imperium, niewiele pociągów posiadało przedziały pierwszej klasy. Podniósł głowę, na metalowych półkach znajdowały się jego walizki. Uspokoił się nieco.

– Dlaczego jest nas tylko dwóch w przedziale – zapytał współpasażera.

Dopiero teraz zwrócił na niego uwagę. Mężczyzna miał koło pięćdziesięciu lat, ubrany był w beżowy garnitur, z łatami na łokciach. Włosy miał krótko przystrzyżone, pewnie po to, aby zminimalizować wrażenie pokaźnej łysiny. Wyglądał jak typowy sowiecki urzędnik.

– W Paryżu większość wysiadła. Pewnie dlatego towarzysze umieścili was w tym przedziale. Prawdę mówiąc, gdy podróżuję prawie pustym wagonem też czuję się nieswojo. Tak rzadko się to zdarza – ostatnie słowa wypowiedział tak cicho, jakby mówił do siebie.

– Macie coś do picia? – zapytał Iwan.

– Tak, ale spójrzcie towarzyszu do góry. Przyjaciele podrzucili wam w Paryżu pełną torbę różnych produktów. Woda też się tam pewnie znajdzie, a może i jakieś lepsze lekarstwo, na waszą chorobę – puścił oko do Iwana.

– Nie trzeba lepszych lekarstw, mam coś specjalnego – Iwan wstał, wciąż czując ból, a teraz dodatkowo zawroty głowy, i wygrzebał ze szmacianej torby butelkę z kwasem chlebowym. Zauważył, że Francuzi, całkiem nieźle go zaopatrzyli. Jedzenia nie brakowało, ale nie miał na nic ochoty. Padł na siedzenie, oddychając ciężko i spojrzał z grymasem, na urzędnika, który właśnie rozpoczął obierać jajko na twardo. „Że też zachciało mu się jeść, kiedy mnie tak męczy kac” – pomyślał. W kieszeni płaszcza znalazł plastikowe opakowanie z sześcioma białymi tabletkami. Nie wyglądały jakoś szczególnie, zwykła masa tabletkowa. Iwan włożył pigułkę do ust, połknął i popił kwasem chlebowym.

 

Przez kilkadziesiąt sekund bezmyślnie przyglądał się współpasażerowi, aż nagle poczuł jak zimny pot oblewa całe jego ciało. Światło słoneczne rozbłysło z niesamowitą intensywnością i łzy popłynęły mu z oczu. W głowie zaczął dostrzegać obrazy – wspomnienia z NKWDowskiej biesiady. Nie przypominał sobie wszystkiego, ale zdarzenia poczęły układać się w logiczną całość. Wilford z młodymi NKWDzistami, wyciągnęli go z pod zimnego prysznica i pomogli się ubrać. Wsadzili go do pociągu.

 

Pamiętał jak wcześniej pił z Bordesem, który nagle osunął się na podłogę i zaczął wymiotować. Wtedy półprzytomny Iwan, chwiejnym krokiem ruszył na poszukiwanie – właściwie nie pamiętał kogo. Widział ludzi leżących na stołach, uprawiających seks, jedzących i pijących w alkoholowym amoku, ale najczęściej śpiących.

Kolejna scena – stara się zmusić do wymiotów. Widział siebie, jakby z perspektywy osoby trzeciej. A może to było odbicie w lustrze.

I nagle w umyśle mignęła mu ostra jak brzytwa myśl. Przypomniał sobie rozmowę z Weroniką. Otworzył szeroko oczy i spojrzał na współpasażera, pijącego herbatę z nakrętki termosu.

 

– Wszystko dobrze, towarzyszu oficerze? – zapytał mężczyzna. – Wyglądacie bardzo rześko. Widzę, że wasz specyfik działa piorunująco. To na pewno bezpieczne? – zapytał.

– Oczywiście! Przypomniałem sobie tylko coś ważnego.

– Tak? – zaciekawił się urzędnik. – Może zdradzicie jakąś pikantną historię z oficerskiej biesiady?

– To było przyjęcie oficerów NKWD, nie było nic pikantnego, poza tatarem – Iwan zmierzył mężczyznę chłodnym spojrzeniem.

Urzędnik chyba zrozumiał przesłanie, bo umilkł i wrócił do posiłku.

 

„Weronika powiedziała, że się cieszy” – zastanawiał się Iwan. To tak bardzo go zdziwiło i wyrwało z zadumy. Czyżby źle zrozumiał? Był pijany, nie pamiętał wszystkiego dokładnie. Poza tym, taka informacja jest w stanie zmieszać myśli. Nie wiedziała co mówi. „Ciąża zmienia kobiety” – uspokajał się. Weronika nie była dziewczyną, która mogłaby namieszać w jego, życiu, mogłaby zaszkodzić jego karierze. Jeszcze tylko kilkanaście dni i znów będzie w Leningradzie, wtedy zajmie się wszystkim. Był zbyt sprawnym funkcjonariuszem, aby takie nieprzewidziane trudności mogły stanąć mu na drodze.

 

Gdy Żukow102, pociąg poruszający się trasą, Hitlerburg – Leningrad, najnowocześniejszy cywilny pojazd szynowy w Imperium Sowieckim, z gwizdem i piskiem hamulców zatrzymywał się na Głównym Leningradzkim, nawet najstarsi pracownicy dworca spoglądali z zachwytem. Potężna parowa lokomotywa wtoczyła się na najpiękniejszy peron w Republice Rosyjskiej.

 

Iwan wysiadł i rozglądał się dookoła. Pociąg spóźnił się tylko godzinę, więc spodziewał się, że Fiodor nie zrezygnował z odebrania go z dworca. I rzeczywiście, po chwili dostrzegł wysokiego blondyna, o nienagannej sylwetce, czekającego przy dworcowym bufecie. W dłoni trzymał plastikowe pudełko i zajadał się smażonymi pierożkami.

– Witaj przyjacielu – młody oficer kompanii reprezentacyjnej NKWD, uścisnął dłoń Iwanowi.

– Cieszę, się, że chociaż ty przyszedłeś mnie przywitać – odpowiedział Fiodorowi.

Koledzy ruszyli w stronę wyjścia. Obcasy wysokich oficerek Fiodora, rytmicznie stukały o piękną podłogę dworca. Pokryta była mozaiką, przedstawiającą wydarzenia z początków Wielkiej Rewolucji oraz sceny z działalności towarzyszy Lenina, Stalina i Berii. Przyjaciele nie zwracali jednak na nie uwagi, chodzili po tych obrazach setki razy, zdążyły spowszednieć. Jednak na nowo przybyłych gościach, gmach musiał robić piorunujące wrażenie. Po dojściu do władzy sekretarza Stalina zburzony i odbudowany przez towarzysza Alberta Speera, onieśmielał każdego gościa stolicy Republiki Rosyjskiej. Tylko dworzec moskiewski mógł się równać z leningradzkim odpowiednikiem. Porażał nowoczesnością i ogromem, lecz brakowało mu lekkości leningradzkiego konkurenta. Olbrzymie stalowe kolumny, wyglądały topornie i niezgrabnie, w porównaniu z lekkimi marmurowymi słupami zaprojektowanymi przez pierwszego radzieckiego architekta. Poza tym w stolicy imperium, dominująca stal, para i nadmiar nowoczesnych urządzeń, sprawiały, że tamtejszy dworzec wydawał się nieludzką budowlą. W dawnym mieście znienawidzonych carów, wszystko było w odpowiednich proporcjach. Budynek autorstwa Speera, z dziesiątkami rzeźb, kolumn, mozaik, naszpikowany jednocześnie wieloma straganami oraz jadłodajniami, mimo potęgi, którą onieśmielał, zdawał się przyjazny odwiedzającym go podróżnym.

 

– Weronika nie czuję się najlepiej – Fiodor przerwał milczenie.

– Nic dziwnego, taka wiadomość musiała ją zdruzgotać – rzucił lekko Iwan.

Fiodor spojrzał na niego uważnie.

– A ciebie to nie obeszło?

– Oczywiście, że mnie to dotknęło, ale nie miałem czasu się przejmować takimi sprawami. Byłem przecież w delegacji. Pewnie już całe NKWD, o tym mówi – zapytał.

– Nie całe – zaprzeczył Iwan. – Właściwie, chyba niewielu o tym wie. Ja załatwiłem Weronice połączenie radiowe, kiedy się dowiedziała. Nie rozpowiadaliśmy o tym.

Iwan uśmiechnął się lekko.

– Nie ma się czego bać, Fiedia, to żadna tajemnica. Zajmę się wszystkim.

– Porozmawiaj najpierw z Weroniką – wtrącił Fiodor.

Iwan spojrzał na niego ze zdziwieniem.

– Wybacz, ale to nie jest twoja sprawa. Prawda?

– W porządku, rozmawiałem z nią dużo o tym i chciałbym …

– Posłuchaj! – Przerwał mu Iwan. – Wiem, co was łączyło, znamy się nie od dziś. Było minęło. Teraz Weronika jest ze mną. Pobierzemy się, a ty będziesz moim świadkiem. I na tym zakończmy. Nie wtrącaj się w nasze sprawy, jeśli cię o to nie prosimy. Jeśli ja, cię o to nie poproszę.

– Zrozumiałem – chłodno odparł Fiodor.

Resztę drogi do zielonej wołgi Fiedii, minęli w milczeniu.

 

Gdy Iwan rozpakował rzeczy, padł niemal bezwładnie na łóżku. Wiedział, że powinien zadzwonić do Weroniki, ale nie miał siły, aby wygramolić się ze swojej kawalerki, wejść do windy i zjechać na dół do gospodarza budynku. Zresztą nie miał gwarancji, że zastanie tam leniwego Ławritina. A jeśli nawet udałoby się spotkać ciecia i dodzwonić do domu Weroniki, jaką miał gwarancję, że ona akurat będzie u siebie? Była taka godzina, że mogła znajdować się wszędzie. Jednak nie zastanawiał się długo, po chwili spał jak zabity.

 

Obudziło głośne stukanie do drzwi. Zwlekł się z łóżka i spojrzał przez judasza. Za drzwiami stał niski, chudy chłopiec, pokazujący w uśmiechu rząd krzywych zębów. Wyglądał na dziesięciolatka, ale w rzeczywistości miał prawie czternaście lat, Iwan go znał. Obudził go Pietia, syn Ławritina.

– Telefon do towarzysza – sepleniąc wydukał chłopiec, gdy oficer otworzył mu drzwi.

Kiwnął tylko głową i założył kapcie. Był w samej pidżamie, ale uznał, że nie ma sensu się przebierać, telefon czekał. Instalacja parowa, działała na wystarczająco wysokich obrotach, aby dość mocno rozgrzać budynek, nie musiał obawiać się, że zmarznie . Iwan spojrzał na zegarek na szafce nocnej, dochodziła dwudziesta druga.

 

Gdy zasunęli stalową kratę w windzie, kabina ruszyła z chrzęstem i świstem. Iwan zawsze czuł się nieswojo, korzystając z tego urządzenia. Jednak liczył, że już niedługo wyprowadzi się z tej okropnej dzielnicy. Nie powinien narzekać, kawalerka nie była najmniejsza, miał własną łazienkę z gorącą wodą przez całą dobę, radioodbiornik, windę (jaka by nie była) oraz telefon. Nie każdy obywatel imperium mógł liczyć na takie luksusy, zwłaszcza jeśli był samotnym mężczyzną. Jednak jako oficer NKWD, miał pewne możliwości. Mimo tego było mu mało.

 

Teraz jednak wszystko miało się polepszyć. Po ślubie z Weroniką, dostaną prawo do większego mieszkania, zwłaszcza, że jej ojciec, był zasłużonym dla partii wytwórcą masła. Iwan, rokujący funkcjonariusz NKWD, Weronika, studentka chemii przemysłowej, na Uniwersytecie Leningradzkim, córka wpływowego dyrektora – musieli osiągnąć życiowy sukces.

 

Winda zahamowała z piskiem i zgrzytem. Chłopiec rozsunął drzwi i wyszli na korytarz. Słabe żarówki mrugały, dając nikłe światło w pełnym wilgoci przejściu. „Może to i lepiej” – stwierdził kiedyś Iwan. – „Przynajmniej nie widać, jak bardzo ten dom jest zaniedbany”.

 

Ławrentin chudy, siwiejący już mężczyzna, o przenikliwym spojrzeniu, siedział rozparty w swojej niewielkiej kanciapie.

– Towarzyszu poruczniku, telefon do pana – wysilił się na maksymalnie służalczy ton.

Jednak Iwan nie musiał analizować zachowania ciecia, aby wiedzieć, że ta uprzejmość jest wymuszona. Ławrentin nie lubił Iwana, podobnie jak nie lubił żadnego z lokatorów, „swojego” domu. Jednak w przypadku oficera NKWD musiał się starać na odrobinę grzeczności. Może cieć nie łamał przepisów demograficznych, ale nawet najporządniejszy obywatel w imperium sowieckim, musiał się liczyć z funkcjonariuszami ze służb specjalnych.

 

– Możecie wyjść, towarzyszu, wolałbym porozmawiać na osobności, bardzo was proszę – zaakcentował ostatnie słowa.

– Oczywiście, towarzyszu oficerze, oczywiście. Sprawy służbowe, my maluczcy nie powinniśmy znać tajemnic państwowych – zgodził się z widocznym sarkazmem.

 

Iwan nim podniósł słuchawkę, wiedział, że telefon jest prywatny. Ławrentin pozwolił sobie na zbyt otwartą kpinę.

– Porucznik Iwan Bierezowski – zameldował się do słuchawki, gdy tylko cieć zamknął drzwi za sobą.

– Kochanie, tu Weronika – usłyszał odpowiedź. – Mam nadzieje, że odbyłeś podróż bezpiecznie? – zapytała nienaturalnym tonem.

Udawała, że jest spokojna była kiepską aktorką. Nawet dziecko nie dałoby się nabrać, nawet Ławrentin.

– Wszystko dobrze? Byłem trochę zmęczony. Fiedia odebrał mnie z dworca.

– Tak? O to świetnie! – udała zdziwienie.

– Kiedy możemy się spotkać? – zapytał.

– Jak najszybciej. Może nawet dzisiaj? – zawiesiła głos.

– To chyba nie jest najlepszy pomysł. Zanim się zbiorę i dojadę do ciebie będzie północ. Umówmy się jutro na jedenastą?

Przez chwilę milczała.

– Dobrze, niech będzie, chociaż wolałabym wcześniej. W Parku Czerwonym? Musimy porozmawiać o tej sprawie.

Iwan, poczuł zimny pot na plecach. Czy ona oszalała?!

– Tak, o twojej ciąży. Zajmiemy się tym szybko – odparł wesoło i luźno. Ale tym razem on grał.

– Tak, tak – odparła nerwowo. – Jutro, jedenasta, Park Czerwony.

Rozłączyła się.

– Zbledliście towarzyszu, coś się stało? – zapytał Ławrentin, gdy się mijali.

– Gorąco u was, towarzyszu gospodarzu – odpowiedział Iwan. – Dobrej nocy.

 

Do windy wsiadł sam i dopiero wtedy głęboko odetchnął. Co Weronika robiła, oszalała? Po co ta cholerna konspiracja. Był pewien, że przynajmniej jedna ze służb analizuję ich wymianę zdań. NKWD i Milicja podsłuchiwała większość rozmów telefonicznych, służby kontrwywiadu zapewne podsłuchiwały wszystko. Z tego powodu, nie każdy mógł mieć prywatny aparat telefoniczny, moce przerobowe agentów były ograniczone. Wiele osób z całą pewnością wiedziało już o ciąży Weroniki, a ona chciała się spotkać, w „tej sprawie”, przecież to brzmiało jakby coś ukrywała. A jak mawiali ludzie, których znał z wydziału kryminalnego: Od podejrzenia, do oskarżenia, jest krótka droga.

 

Musiał ten problem rozwiązać jak najszybciej. Nim zasnął, postanowił, że do kliniki aborcyjnej udadzą się jeszcze w tym tygodniu. Wtedy spokojnie będzie mógł się zająć śledztwem w tej sprawie, nikt nie będzie mógł zarzucić, że jest w jakiś sposób winny.

 

CDN

Koniec

Komentarze

"Towarzyszy", nie "towarzyszów"; co prawda "błysnęło", ale "rozbłysło". Gdzieś tam jeszcze widziałem brakujący przecinek, ale teraz już chyba nie odnajdę. Tyle łapanki.

 

Ogólnie tekst bardzo mi się podobał. Jest to chyba najlepsze opowiadanie, jakie czytałem od dłuższego czasu. Z szerszą analizą i oceną wstrzymam się jednak do zakończenia, na które nie omieszkam rzucić okiem. :)

Heh, dzięki. Widać analfabeta ze mnie, skoro takie błędy robię, ale dzięki.

 Jutro dodam 2 część. Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz.

Pozdrawiam. 

Przeczytałem.

W kilku fragmentach razi schematyzmem.

Przecinki robią, co chcą...

Ortografia: z nad, z pod, poczym (było coś jeszcze, ale już mi umknęło)

Najpierw "wkroczyła wysoka blondynka", która akapit później miała "brązowe włosy ukryte pod zieloną furażerką"

Wsadzili go do pociąu do Madrytu, który okazał się być pociągiem Hitlerburg – Leningrad. I wysiadł w Leningradzie.

Interpunkcja zabija!

Poza tym czekam, co dalej, ale takich błędów jak powyżej nie przetrawię więcej. Mam pewne podejrzenia co do Sofie ;) A Towarzysz Hitler położył mnie na łopatki :D

I jescze jedno. Zamiast francuskiego NKWD, mogłeś wymyślić francuski odpowiednik. Towarzysz Gugl podpowiada: Commissariat du Peuple des Affaires Intérieures (CPAI)

Przegadane. Zdecydowany nadmiar opisu, równie zdecydowany niedostatek akcji. Sporo opisowego sztafażu, malo dramatyzmu w przedstawianiu problemu porucznika Berezowskiego (ladne nazwisko). Gdzieś w tekście towarzyszka Sophie zwraca się do Berezowskiego per "pan"... 

Zupelnie niejasna postać drobengo urzędnik, towarzysza Berezowskiego w pociągu. I cała ta scena jest praktycznie niepotrzebna, chyba, że zostanie wykorzystana w drugiej cżęsci ( miejmy nadzieję), bo nic nie wnosi. 

Tak na dobrą sprawę, Berezowski przyjechał do Paryża, wygłosil pogadankę  i odjechał. No dobrze, ale jakie ma to znaczenie do głównego problemu - dziecka? Może i ma, ale Autor tego nie zasygnalizowal. Tak samo jest z postacią Sophie - jeżeli pojawi się w drugiej częsci i nabierze naczenia, jest ważna. Jeżeli się nie pojawi, też nie ma znaczenia. Ciekawe, jak autor rozwiąże to w drugiej części. 

Jak na razie --- średniej jakosci politcal -- fiction. 

Pozdrówko.    

Tfurco, a z towarzyszem Hitlerem Autor nie popelnił błędu... Hitler  był twórcą potęgi  NSDAP, a tam tytułowano go parteigenosse Hitler -  co dokładnie znaczy " towarzysz partyjny Hitler". 

Ja myślę, że z "towarzyszem" Hitlerem chodziło o co innego. Albo mamy tu do czynienia z jeszcze jednym elementem historii alternatywnej (Hitler zbratał się jednak z komunistami), albo - co bardziej prawdopodobne - jest to sygnał wytężonej pracy machiny propagandowej, która post mortem zrobiła z Hitlera komunistę by pozyskać czujących sentyment Niemców. Aż mi się przypomniała Ballada wrześniowa... ;)

 

Lubię takie smaczki, ale nie obraziłbym się za 2-3 akapity więcej (oczywiście rozsiane tu i tam) wyjaśniające nieco, w którym momencie historia skręciła w inną uliczkę (i dlaczego!) i co było potem.

Z Towarzyszem Hitlerem to nie był zarzut z mojej strony. Samo połączenie tych dwóch słów powaliło mnie, ale w pozytywnym sensie (nieźle się uśmiałem).

Czekam na resztę, na razie powstrzymam się od wyrażania opinii.

No, Tomasz, jestem bardzo pozytywnie zaskoczona :) Dawaj resztę :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Mnie osobiście pierwsza część zainteresowała na tyle, że chętnie przeczytam kontynuację.

Czyta się całkiem fajnie, ale przydługie toto. Miejscami nużace, musiałam czytać na raty.

W drugiej części przeprowadzę dla porządku łapankę.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka