- Opowiadanie: bilbo - Niedoceniony olbrzym

Niedoceniony olbrzym

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Niedoceniony olbrzym

Opowiem wam historię, pewnego krawca, który szukał sławy. Nasza historia rozpoczyna się w mieście Lorind, gdzie przebywają najbogatsi rycerze i szlachcice. Nasz bohater mieszkał w małej chatce, na wzgórzu. Była to dość nie wielka chatka, lecz pięknie udekorowana. Przeróżne kwiaty, krzewy oraz posadzone dęby dodawały temu miejscu tajemniczą magię.

 

Nasz bohater, był średniego wzrostu, chodził zazwyczaj w skromnych ciuchach, chyba , że do kościoła to ubierał dostojniejsze ciuchy. Nasz krawiec, bo tym zajmował się ów bohater co noc marzył o wielkich przygodach i bogatym życiu, wierzył, że te dni szybko nadejdą. Roklen, bo tak na imię miał bohater, wyszedł jak co ranek na rynek, do którego miał parę kilometrów. Rynek był dość nie duży, lecz obficie zapakowany najprzeróżniejszymi produktami. Gdy nasz krawiec przyszedł na rynek, wszyscy się mu kłaniali, ponieważ większość z tych ludzi korzysta z jego usług, bo jest nie drogi a zawsze uszyje coś w doskonały sposób. Dlatego Roklen, wiedzie życie biednego krawca, nie chce zbyt dużo pieniędzy od swoich klientów, bo wie, że oni też nie mają z czego żyć. I tak nasz bohater żył przez parę lat na wzgórzu, gdzie słońce co dzień dodawało mu otuchy swoimi promieniami. Jednak tego dnia Roklenowi świat miał się przewrócić do góry nogami. Do miasta przyjechał szlachcic, który szukał odważnych młodzieńców do walki ze strasznym olbrzymem, który mieszkał nad rzeką Glaraz. Roklen pomyślał o tym i głowił się czy wypada podjąć decyzję bez oznajmieniu ją dziadkowi, ale taka szansa nie zdarza się co dzień, więc zgodził się na walkę z olbrzymem. Szlachcic jednak roześmiał się tak głośnio, jak tylko umiał. Nie wierzył, że taki malizno ta jak Roklen da radę dużo większemu olbrzymowi. Roklen jednak powiedział zacnemu szlachcicowi, aby wstrzymał swoje negatywne zdanie o jego wielkości do spotkania z olbrzymem. Sir Proton, bo tak miał na imię szlachcic kazał, więc wskoczyć krawcowi na konia i trzymać się mocno, by czasie drogi nasz bohater nie spadł z konia i się przed wcześnie nie poobijał. Roklen posłusznie wsiadł i złapał się tak mocno, jak tylko umiał. Nie było więcej chętnych w tym mieście, więc Sir Proton wraz z Roklenem ruszyli w drogę, podczas zachodu słońca. Ich droga była chwilami kręta i dość wąska, ponieważ coraz bardziej się ciemniało szlachcic oznajmił, że zatrzymają się na chwilę przy dużym dębowym drzewie, lecz, gdy nadejdzie świt ruszą dalej. Roklen zgodził się i przycupną obok jednego z wystających konar. Powieki coraz bardziej mu się zamykały i powoli zapadał w głęboki sen. Śnił mu się olbrzym, którego powalił jednym ciosem i wiedział już króla podającego mu dłoń dziękującego za uratowanie grodu i jego samego. Roklen marzył tylko o sławie i pięknym domu, który, by sobie wybudował. Z tych snów został w sposób brutalny zbudzony. Sir Proton kazał mu się nie ociągać i wskakiwać na konia. Roklen znów posłusznie wykonał rozkaz i usiadł na wierzchowcu. Zdawało się, że wędrówka ta nie ma końca jednak ujrzeli grody miasta i zwiększyli tępo. Po przybyciu szlachcic oznajmił, mieszkańcom ich nowego bohatera, jednak oni wybuchli śmiechem i kazali krawcowi wracać do domu. Roklen przestał zważać na wyzwiska jakie padały w jego stronę, chciał się tylko dowiedzieć, gdzie przesiaduję olbrzym. Poinformowali go, że mieszka na szczycie, starej opuszczonej wieży, a chroni go tysiąc szkieletów bohaterskich rycerzy. Roklen od razu wyruszył w podróż. Jeszcze przy wyjściu z grodu zaczepiło go kilku ludzi, zapytali się go czy za kilka minut wróci. Roklen jednak w głowie miał cel pokonania olbrzyma i nie zważał na głupie odzywki padające w jego kierunku. Wybrał się dość w nietypową podróż bez przygotowania ani nawet broni. Szedł przez ciemny mały las, po, którym ukazała mu się polana, na której prócz zielonej trawy nie rosło nic a nic. Zauważył, że na samym końcu, stoi wieża, na której stał olbrzym i ryczał przeraźliwie. Nie był to ryk złości, lecz rozpaczy. Zainteresowało to Roklena, który podszedł bliżej wieży i nasłuchiwał przez dość długi czas skomlenia olbrzyma. Mało co zrozumiał jednak znalazł pomysł, by dowiedzieć się więcej. Schował się za większą skałą i zadał pytanie olbrzymowi.

 

– Dlaczego taki potężny stwór, płacze jak dziecko ? – zapytał krawiec.

 

– Ktoś ty ?! – odpowiedział olbrzym rozglądając się na wszystkie strony.

 

– Nie zrobię ci krzywdy, lecz chciałbym wiedzieć co się stało.

 

– Ci ludzie myślą, że jestem złą poczwarą, która chce tylko zniszczyć ich domy.

 

– A tak nie jest ?

 

– Oczywiście, że nie. Poszedłem tam tylko raz, by się zaprzyjaźnić. A teraz wysyłają rycerzy, którzy mnie atakują.

 

– A teraz nie żyją.

 

– To nie prawda. Pouciekali jak mnie zobaczyli, a te szkielety tu były jak przyszedłem.

 

Zza skały wysuną się Roklen i przedstawił się nisko, opowiedział mu całą historię o tym jak tu przybył i co widział w mieście. Dał olbrzymowi propozycję, aby poszedł z, nim do miasta, a on oznajmi mieszkańcom, że olbrzym imieniem Bombi jest nie groźny. Olbrzym długo się wahał, zastanawiał się czy nie jest to aby pułapka, jednak się zgodził.

 

Roklen zapakował się na ramie olbrzyma i powędrowali ku miastu. W mieście dawno zapomnieli o odważnym krawcu, który ruszył dwa dni temu, by ratować miasto. Ludzie w mieście dostrzegli jednak jak olbrzym zbliża się do ich miasta, król wrzasnął ALARM!, a olbrzym już myślał o powrocie na wieżę. Krawiec jednak się nie poddawał i zsunął się z ręki olbrzyma wszedł do miasta i powiedział co zaszło po wieżą i czego dowiedział się od olbrzyma. Ludzie patrzyli na olbrzyma jednak bardzo groźnie jakby wiedzieli o tym, że olbrzym zaraz zaatakuje. Olbrzym jednak tylko co chwila się uśmiechał i przytakiwał Roklenowi. Gdy chłopiec został wysłuchany do końca, król podał rękę olbrzymowi i przeprosił za wszystko. Z tego co mnie słuchy dochodzą olbrzym żyje teraz w wielkiej przyjaźni z ludźmi i czasem odwiedza Roklena mieszkającego wciąż na wzgórzu z dziadkiem, jednak teraz, bardziej cenionym. Więc trzeba pamiętać aby nigdy nie oceniać książki po okładce.

Koniec

Komentarze

lecz pięknieudekorowana

Nasz bohater, był średniego wzrostu, chodził zazwyczaj w skromnych ciuchach, chyba że do kościoła to ubierałdostojniejsze ciuchy- zbędny przecinek, powtórzenie i całe to zdanie brzmi jakoś dziwnie.

 że te dniszybko nadejdą

 Nasz krawiec, bo tym zajmował się ów bohater co noc marzył o wielkich przygodach i bogatymżyciu, wierzył, że te dniszybko nadejdą. Roklen, bo tak na imię miał bohater

oni też nie mają zczego żyć


Ja nie wiem kto to pisał, ale to miał być chyba jakiś ponury żart...

Pozwolisz, Autorze, że będę zgadywał. Nie przeczytałeś tego tekstu przed wrzuceniem. Wrzuciłeś "tak na szybko" - od razu po napisaniu.

Dobry Boże! Wszystkie spacje w tekście mi zniknęły!

poniekąd a jak chciałem porawić to się słowa pozlepiały. Myślę, że teraz będzie lepiej. 

Nie tylko Tobie. Naszczęście - lub nie - zdążyłem przeczytać tekst w normalnym formacie.

Przepraszam za usterki.  

Opowiem wam historię, pewnego krawca, który szukał sławy. Nasza historia rozpoczyna się w mieście Lorind, gdzie przebywają najbogatsi rycerze i szlachcice. Nasz bohater mieszkał w małej chatce, na wzgórzu.

 

Przeróżne kwiaty, krzewy oraz posadzone dęby dodawały temu miejscu tajemniczą magię. – Nie wiem czy informacja, że dęby zostały posadzone, czy wyrosły z samosiejek jest na tyle istotna, by zwracać na nią uwagę. Rośliny nie mogły nadawać miejscu magii, bo wychodziłoby na to, że same były magiczne i tę magię przekazywały. Mogły nadać okolicy magiczny wyglądu. Choć nie wiem, w jaki sposób, skoro to były tylko krzoki i drzewa. Miały w sobie coś wyjątkowego? Świeciły? Były ze złota?

 

Nasz bohater, był średniego wzrostu, chodził zazwyczaj w skromnych ciuchach, chyba , że do kościoła to ubierał dostojniejsze ciuchy. – Po pierwsze powtórzenie. Po drugie łacina podwórkowa. Coś w formie: Tylko do kościoła wkładał bogato zdobioną kamizelkę (odziedziczoną po ojcu, uszytą z drogiego płótna, które otrzymał w darze od kogoś tam – to już opcjonalnie) – miałoby więcej sensu.

 

Nasz krawiec, bo tym zajmował się ów bohater co noc marzył o wielkich przygodach i bogatym życiu, wierzył, że te dni szybko nadejdą. – Zdanie do podzielenia na dwa + powtórzenia względem poprzedniego. Nie traktuj czytelnika jak debila. Już wcześniej pisałeś, czym się zajmował bohater.

 

Roklen, bo tak na imię miał bohater, wyszedł jak co ranek na rynek, do którego miał parę kilometrów. – Powtórzenie względem poprzedniego zdania. Tu chyba gładziej by brzmiało, że : jak co rano wybrał się na oddalony o kilka kilometrów rynek.

 

Rynek był dość nie duży, lecz obficie zapakowany najprzeróżniejszymi produktami. – A to zdanie jest miszczofskie. – To duży był czy nie? Po co takie dookreślenia typu „dość”. Był nieduży i koniec. Co rozumiesz przez pojęcie, że rynek był zapakowany towarami? Zapakowana towarami to może być skrzynia, walizka, wóz może być zapakowany dobrami, ale rynek? Na rynku ludzie stoją, handlorze i przekupy. + oczywiście powtórzenie względem zdanie wyżej.

 

Gdy nasz krawiec przyszedł na rynek, wszyscy się mu kłaniali, ponieważ większość z tych ludzi korzysta z jego usług, bo jest nie drogi a zawsze uszyje coś w doskonały sposób. – Powtórzenie. Zdanie do przeróbki, podzielenia, bo brzmi tak kaprawo, że aż trzeszczy.

 

Dlatego Roklen, wiedzie życie biednego krawca, nie chce zbyt dużo pieniędzy od swoich klientów, bo wie, że oni też nie mają z czego żyć. – A ja tego nie rozumiem. Piszesz wyżej, że zawsze uszyje coś w doskonały sposób. Czyli jest mistrzem w swoim fachu. Więc dlaczego nie szyje dla szlachty, dostojników, murgrabiów czy innych gadów? Przecież jest mistrzem w swoim fachu. Zwłaszcza, że marzy o wzbogaceniu się. Logika kuleje tu jak pies potrącony przez samochód. I temu zdaniu daję spokój, choć jeszcze bym się do czegoś mógł uczepić.

 

Roklen pomyślał o tym i głowił się czy wypada podjąć decyzję bez oznajmieniu ją dziadkowi, ale taka szansa nie zdarza się co dzień, więc zgodził się na walkę z olbrzymem. – Bez oznajmienia jej. Jakiemu kurde dziadkowi? Co to za dziadek? + wszędobylskie powtórzenia.

 

Nie wierzył, że taki malizno ta jak Roklen da radę dużo większemu olbrzymowi. – Narrator to chyba jakiś wieśniak rodem z filmu Konopielka.

 

Tu masz błędy na przykładzie kilku pierwszych zdań. Tekst jest cholernie niestrawny, napisany na odpieprz się, pozbawiony jakiejkolwiek korekty. Pełno jest powtórzeń, nielogiczności, łaciny podwórkowej i pokracznych zdań, że o interpunkcji nie wspomnę. Kochany autorze, zaleca się odstawić opowiadanie przed publikacją na kilka dni, a najlepiej tygodni, a potem poprawić. My tu wszyscy znamy to uczucie rozpierające po napisaniu ostatniego zdania, ale pośpiech to zły doradca...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Przeprasza,, ale żadnej łaciny nie używam.

Przepraszam, lecz nie zrozumiałeś tekstu Fasoletti

Słabe, bardzo słabe. Można się popastwić, ale po co? Autorze – dużo czytaj i zanim coś opublikujesz przeczytaj to przynamniej 150 razy. Daje 1.

 Pozdrawiam

Adam   

A możesz mi wyjaśnić, czego dokładnie nie zrozumiałem?

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Witaj!

 

Drogi Autorze, wchodzenie w polemikę na temat wartości tego opowiadania jest bezcelowe. Skłamałbym, gdybym napisał, że takiej wartości nie ma. Nawet w tym tekście można znaleźć kilka fajnych zdań, ale nie rozjaśniają one ogólnego wrażenia biedy. Nie będę zresztą powtarzał po Fasolettim, tekst do poprawy, bo w tym wydaniu prezentuje się fatalnie.

 

Pozdrawiam

Naviedzony

Chciałbym tutaj dodać, że powtarzanie było tutaj celowe. Zadzam się, że to jednak nie jest najwyższa pułka, lecz próbuje stworzyć opowiadania których nie było i długo nie będzie. Może jednak żuciłem się na głęboką wodę.

Autorze, ortografia. Ortografia! Przepraszam, że się czepiam, ale pułka i żuciłem poraziły mnie zupełnie.

Oj przepraszam mój błąd.

Mam pytanie nie związane z tym opowiadaniem. Przepraszam, że zapytam, ale jakie były wasze początki?

Moje początki masz na moim profilu. Moje pierwsze teksty to "Nic złego" i "Life Inc." Przedtem, dawno temu starałem się jeszcze coś pisać, ale nigdy niczego nie skończyłem.

Moje też. Pierwszym opowiadaniem jakie w życiu napisałem był pierwszy tekst o Bolku jaki tu wrzuciłem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Macie jakieś wydane książki ?

Nie wiem, jak Fasoletti, ale ja napisałem jak na razie 5 opowiadań ;)

Tja, opowiadanie w lutowym numerze NF z tego roku.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

No to prawie już jak książka ;p

Zważywszy, że wielu publikujących tu autorów ma na koncie przynajmniej kilka publikacji na papierze, to raczej nie bardzo się jest czym chwalić...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

"Nasz bohater, był średniego wzrostu, chodził zazwyczaj w skromnych ciuchach, chyba , że do kościoła to ubierał dostojniejsze ciuchy." - rany, to brzmi jak z wypracowania drugoklasisty. I niestety nie tylko to. "Chyba, że do kościoła", "ciuchy" (tak przy okazji - ubranie nie może być dostojne).

Nadprzecinkoza zaawansowana. Niech zgadnę: ktoś Ci wmówił, że przecinek stawiamy tam, gdzie nabieramy tchu? No więc nie.

Dużo czytaj, to pomaga na słownictwo i składnię.

jelonek Bombi na wieży mieszka,

ciężkie ma życie ten nasz koleżka.

nie wiedziałam, z czym bardziej kojarzy mi się utknięty na wieży-drzewie olbrzym-jelonek Bambi/Bambo/Bombi, stąd ta króciutka parafraza.

 

co do reszty tekstu nie mam uwag, jeśli masz siedem lub osiem lat. ja tak zaczynałam. dwanaście lat temu.

jeśli masz więcej, cóż... do zobaczenia za dekadę? ;)

Przeczytałam, ale mam wrażenie, że nic więcej nie muszę dodawać.

Mam prośbę, czy mógłby mi ktoś poprawić ten tekst i napisać jak on to widzi. Bardzo bym prosił.

Nowa Fantastyka