- Opowiadanie: Adrianna - Fago

Fago

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Fago

 

 

Fago

 

Tętent kopyt i podniesiony głos gdzieś nad głową. Sewart przewrócił się na drugi bok i przycisnął dłonie do skroni.

 

Tętent?!

 

Poderwał się z posłania, sięgnął po miecz. Wybiegł z namiotu, chwytając po drodze jeszcze kurtę. Omal nie wpadł na postawnego mężczyznę, stojącego kilka kroków od wejścia. Niski głos oficera, wykrzykującego komendy i obelgi pod adresem wartowników, huczał w całym obozie.

 

Zasnęli… – Przebiegło przez myśl komendantowi. – Ze wszystkich jeźdźców na tym cholernym świecie musieli w ten sposób przyjąć akurat Kowala Wojny!

 

– Szlachetny panie… – Sewart opanował wściekłość i wykonał krótki ukłon, przyciskając pięść do piersi. – Komendant Sewart – dowódca drugiego oddziału Pogoni.

 

Na niemłodej już, poznaczonej bliznami twarzy pierwszego stratega Alkorii pojawił się lekki uśmiech. Mężczyzna zdjął rękawicę i wyciągnął na powitanie toporną, spracowaną dłoń o krótkich palcach.

 

– Masz tu burdel, nie oddział, komendancie – rzucił spokojnie. – Wartownicy śpią, ogniska dogasają, a wódą od was ciągnie tak, że od Mellore mogłem jechać z zamkniętymi oczami.

 

Sewart wiedział, że Arat nieco przesadza, ale nie mógł się spierać. Przez ostatnie dni z trudem utrzymywał dyscyplinę w oddziale. Z trudem i niechętnie… Wiedział, jak czułby się na miejscu swoich żołnierzy.

 

– Do rana będzie porządek. Teraz proszę spocząć. Za chwilę, Kowalu, przyjdę do ciebie.

 

Sewart przywołał adiutanta oraz dwóch młodszych oficerów i szybko wydał dyspozycje. Gniadosza, na którym przybył strateg, rozkulbaczono, spętano i odprowadzono do pozostałych koni. Żołnierze, tak brutalnie zbudzeni w środku nocy, wzięli się do roboty.

 

Wnętrze obszernego namiotu rozświetlały dwie lampy oliwne. Wojskowi rozsiedli się na skórach i sięgnęli po wino. Kowal Wojny, zdjąwszy bogato zdobioną tunikę i odsłoniwszy wysłużoną skórznię, nagle na powrót stał się żołnierzem. Niestety, dla Sewarta, wciąż generałem.

 

– Po każdym oddziale się tego spodziewałem, ale nie po twoim. – Arat przeszedł na nieco bardziej poufały ton, ale w jego oczach pozostał chłód. – Co się dzieje? Żeby o północy jeździec mógł wam stanąć na środku obozu niezauważony? I to kiedy o krok macie ciągle dzikich. Kiedy kilka godzin drogi dzieli was od ostatnio spalonych sikkedów!

 

– Arat, posłuchaj. Kończy się wojna, cofamy się z najgorszego piekła i nagle rozkaz, żeby obserwować plemię Kemuel, żeby śledzić! Później dopiero się dowiaduję, że mamy szukać Kloe. Ja wiem, wiem, wiem! Nie zostawiamy naszych, zwłaszcza nie oficerów. Ale dla moich żołnierzy wygląda to tak, że w zamian za ofiarną walkę dla Alkorii, mogą teraz ganiać po tych lasach i łąkach do usranej śmierci, żeby znaleźć panią komendant, która nawet nie wiadomo, czy żyje.

 

W ciemnych oczach starszego żołnierza zaigrał niebezpieczny blask.

 

– Zresztą już nawet pokój z tym, ale dwa dni temu kolejny umyślny, byśmy zaobozowali i czekali na kogoś. Jak mam utrzymać dyscyplinę w oddziale, w którym nawet dowódca nie wie, po co ma wykonywać konkretne rozkazy?

 

– Normalnie. Wykonywać, a nie rozważać. Nic nie tłumaczy takiego burdelu. Że sobie czasem chłopak zaśnie to wiadomo… Kara i tyle. Ale wszyscy?! Sewart, nie pozbawiaj mnie już zupełnie resztek nadziei. Mistrzowie okazali mi wiele dobrej woli, pozwalając wysłać jakiś oddział na poszukiwania i opuścić twierdzę. Potrzebuję was. – Nachylił się w kierunku komendanta, wbijając wzrok w ziemię. – Wiem, że wzięli ją żywą i że później ją widziano. Potrzebuję was tak zwartych i gotowych, jak to tylko możliwe.

 

Sewart milczał przez chwilę, pociągając spokojnie wino z cynowego kubka. Był zmęczony. Wojna kosztowała go wiele sił – nowe blizny ozdobiły ciało, uszkodzona ręka wciąż nie zginała się bez bólu, a głęboki sen przychodził powoli i w asyście koszmarów. Po raz pierwszy w życiu komendant miał ochotę odmówić. Posłać Arata i całą tę misję w diabły. To powinien być już koniec. Kilka dni temu powinien był rozpuścić oddział i wracać w stronę Istel. I wiedział, że nie może tak uczynić. I to nie tylko ze względu na pozycję Arata… Bezczynne oczekiwanie męczyło go nie tylko z powodu tęsknoty za domem.

 

– Nie musisz się obawiać. Zadbam, by żołnierze nie szczędzili sił. Tylko wskaż nam wyraźny cel, kierunek, cokolwiek! W końcu ja ciągle nie wiem, co się stało i gdzie szukać tej twojej panienki!

 

Arat zesztywniał, w jego oczach zalśniła wściekłość. Sewart poczuł nagły strach. Dominujące poczucie, momentalnie odzierające go z dumy i resztek sił. Generał niewiele się zmienił przez ostatnie siedem lat. W brązowe, zawsze splecione w warkocz włosy, wmieszało się co prawda trochę pasm siwizny, ale krzepkość ciała, bystre spojrzenie i ostrość rysów pozostały. Pozostała też umiejętność wzbudzania podziwu i strachu w podwładnych, które dowódca przez lata zgrabnie mieszał, budując swoją legendę.

 

– Przestań… – wydusił z siebie Sewart.

Arat rozluźnił się, wypuszczając ze świstem powietrze.

– Wybacz, nie wiedziałem, że tak to przyjmiesz. Nie chciałem o niej źle mówić.

Strateg skrzywił się lekko.

– Lepiej nic nie mów. Znam plotki i nie będę ich tolerował z twoich ust. Kloe to moja siostra.

 

Sewart ogłosił wymarsz przed świtem. Trzydziestu konnych ruszyło na południowy wschód, ku gęstwinom Ekauri. W miarę jak opuszczali dobrze znane, rolnicze tereny, nastroje wojowników stawały się coraz bardziej butne. Nadmierna wesołość i wyzywające deklaracje tuszowały jednak głównie znużenie i zniechęcenie. Arat jechał na czele, nieco wyprzedzając oddział. Sewart obserwował go w milczeniu. Wciąż nie mógł otrząsnąć się ze zdumienia.

 

Kariera wojskowa Kloe była zadziwiająco szybka. Wiedziano, że utalentowany generał, a później Kowal Wojny miał na to wpływ. Młodą kobietę uważano więc za kochankę żołnierza, a ona… Była jego siostrą? Musiało ich dzielić co najmniej piętnaście lat, ale to byłoby jeszcze możliwe. Jednak dziewczyna pochodziła spośród dzikich – duże piersi i szerokie biodra oraz ciemna karnacja wyraźnie odróżniały ją od smukłych, delikatnych Alkorianek. A Arat? Arat pochodził z ludu. Mimo że zmieniony przez lata walk i życia pośród możnych, rysami twarzy i budową ciała nie odbiegał od przeciętnego chłopa czy rzemieślnika.

 

– Komendancie! Sikked ludzi Kemuel na wschód od nas! – Z lasu wypadł jeden ze zwiadowców. – Są po jakimś starciu – mają rannych i zabitych. Wojowników dosłownie z dziesięciu będzie. Wioska niewzmocniona. Głównie zdobyczna broń.

 

– Otaczamy – rozkazał Arat.

 

– Odbiorą to jako atak – zaoponował spokojnie Sewart.

 

– Inaczej rozpierzchną się po lesie. Trzeba sprawę załatwić, póki stoją obozowiskiem. Wykonać, komendancie!

Sewart wydał rozkazy i zrównał się z Aratem.

 

– Wiem, o czym myślisz – rzucił Kowal Wojny. – Ale nie ma innego wyjścia. Ludzie Kemuel nigdy nie są gotowi do rozmów.

 

Sam miał wątpliwości. Po rozbiciu oddziałów Hodara z dzikimi plemionami udało się zawrzeć rozejm. Arat sam o niego walczył, spędzał bezsenne noce nad planami działań, wykorzystaniem przymusu i wynalezieniem odpowiednich zachęt. Plamię Kemuel było rozejmem objęte. Dzicy nie rozumieli ataku na pojedynczą wioskę jako zerwania umowy – poszczególne klany były zbyt od siebie oddzielone – jednak żołnierze już tak. Zwłaszcza ktoś, kto robił wszystko, by zakończyć tę bezsensowną rzeź.

 

***

 

Opadli wioskę w pełnym pędzie, nie zważając na czyniony hałas. Żaden Alkoriańczyk nie podszedłby dzikiego – liczyła się więc szybkość i siła uderzenia. Sewart, wydawszy ostatnie rozkazy dołączył do Arata i towarzyszących mu ludzi, okrążających sikked. Uderzyli równocześnie, ze wszystkich stron, tworząc luźny, ale śmiercionośny krąg wokół niedobitków i dogasających szałasów.

Arat wyprzedził wszystkich, tnąc w zapamiętaniu śniade twarze i wywijając się ciosom. Dzicy Kemuel – choć przetrzebieni wcześniejszym starciem – bronili się zaciekle. Wojowników nie było wielu, ale kobiety też chwytały za broń. Potężny Alkoriańczyk zagalopował się na sam środek wioski. Tarczą odtrącił ostrze wymierzonej w siebie włóczni i jednym uderzeniem miecza posłał ozdobionego kościanymi kolczykami mężczyznę pod kopyta konia. Nacierający obok dzikus o łysej głowie poznaczonej zgrubieniami blizn zawył i rzucił się na żołnierza. Z niebywałą zwinnością odbił się od pleców martwego współplemieńca i odepchnął zdobioną godłem królestwa tarczę. Arat złożył się do cięcia.

 

– Zginiesz, ścierwo! – wyryczał dziki.

 

Dowódca momentalnie skręcił nadgarstek, pochylił się w siodle i uderzył płazem miecza. Krew popłynęła po rozbitej głowie. Mężczyzna stoczył się oszołomiony na ziemię. Arat ściągnął wodze.

 

– Nie zabijać! – Wrzasnął na żołnierza, który zamierzył się włócznią. – Wziąć mi go żywego!

 

 

– Nie ma jej tu. Przeszukaliśmy już wszystko – oświadczył ponuro Sewart. – Przykro mi, Kowalu.

 

Pochylił lekko głowę, pozwalając, by czarne włosy opadły mu na twarz. Z jednej strony nie chciał spotkać wzroku mężczyzny, z drugiej… Wolał ukryć smutek, który malował się na jego twarzy. Widok sikkedu, dzikich ludzi, nawrót wspomnień z niedawnych starć sprawiły, że sprawa nagle stała mu się bliższa.

 

Arat zaczął rozgrzebywać patykiem ognisko, które powoli dogasało na środku sikkedu.

 

– Jest ci przykro, bo masz dość tej zabawy. Ale mnie nie… Nie ma jej tutaj, to znajdziemy ją gdzie indziej.

 

– Źle mnie oceniasz, generale.

 

– Nieważne. Przyprowadź mi tego łysego.

 

Sewart miał ochotę pociągnąć dalej temat, ale ugryzł się w język.

 

– Tłumacza też?

 

– Nie. Łysy mówi po normalnemu.

 

– Czyżby jeden z ich starszych?

 

– Może.

 

– Uważaj na niego.

 

– Tak, tak, tak. – Arat splunął do ogniska. – Bo mnie przeklnie, co? – Uśmiechnął się pogardliwie.

 

Czarne oczy dzikiego płonęły nienawiścią pomieszaną z przerażeniem. Na rozbitej głowie wykwitły krwiaki, a z rozcięcia wciąż sączyła się krew.

 

– Daliśmy wam pokój. A wy zdradziliście.

 

– Dziewczyna. Dowódca. Porwaliście ją blisko dwa tygodnie temu. Gdzie jest?

 

– Ona jest nasza.

 

Arat poczuł, że krew się w nim gotuje, wpijał spojrzenie w żar, starając się nie pokazać wzburzenia. Nie chciał wybuchnąć, popełnić w nerwach jakiegoś błędu, przegapić półsłówka.

 

– Gdzie jest?

 

– Oni ją zabrali. Napadli i zabrali, by odebrać nam łaskę duchów.

 

– Ktoś was napadł, żeby porwać jeńca? Więźnia?

 

– Ona nasza. Ona da nam siłę. – Oczy mężczyzny przymknęły się delikatnie, a zgniecione usta wykrzywiły w grymasie. – Ona Fago. Do nas duchy ją zesłały. Najpotężniejsi…

 

Stojący nieopodal Sewart przerwał rozmowę z żołnierzem i zaczął się przysłuchiwać. Zbyt wiele miał w życiu kontaktu z dzikimi, by zupełnie lekceważyć ich wierzenia. A w każdym razie to, co byli w stanie uczynić pod ich wpływem.

 

– Niech będzie, że mówisz prawdę. Jacy oni? I gdzie ją wzięli? – Arat kontynuował przesłuchanie.

 

– Nie wiem. – Dziki odsłonił sine dziąsła w ohydnym uśmiechu. – Oni spod znaku Makabe – wrogowie. Wrogowie i wędrowcy. Ale ona do mnie wróci… Do mnie wróci…

 

– Pytam, gdzie poszli?!

 

Sewart poczuł dotyk na ramieniu. Adiutant pochylił mu się nad uchem i szybko przekazał raport jednego ze zwiadowców.

 

– Dobrze, dobrze, niech na mnie z tym poczekają.

 

Odchodząc, kątem oka obserwował jeszcze dzikiego, powtarzającego niczym mantrę, że dziewczyna do niego wróci, zupełnie ignorującego dalsze pytania Alkoriańczyka.

 

***

 

– Makabe… – wyszeptał Arat, smakując ostrożnie to słowo.

 

Na moment jego myśli odpłynęły ku tamtemu porankowi, gdy pierwszy raz ujrzał Kloe w domu Ariny, gdy słuchał tłumaczeń starej kobiety.

Strach ścisnął mu serce. Co, jeżeli…? Jak Arina by to przeżyła? Ale nie, dość! Przecież nie wszystko było stracone – jeśli tamci zadali sobie tyle trudu, by wyrwać Kloe z rąk Kemuel, to nie po to, by zaraz odebrać jej życie. W jakiś niepokojący sposób była dla nich ważna. Szczególnie niepokojący, gdy chodziło o Makabe. Oni naprawdę mogli ją uważać za swoją własność. Była z ich krwi…

 

Z ponurych myśli wyrwało go nadejście Sewarta.

 

– Mów.

 

– Mam… Dziwne wieści – Komendant wskazał ruchem głowy, że powinni nieco oddalić się od obozu.

 

– Przynajmniej jakieś. Dzicy tylko dziwnie ją nazywają i powtarzają, że im ją zabrano. Dobre sobie.

 

– Nie zabrano. Odeszła.

 

Arat zerknął na ponurą twarz towarzysza.

 

– Uciekła? – rzucił bez entuzjazmu.

 

– Nie do końca. Więzy rozcięła o jakiś ostry kawałek kamienia. Są poszarpane. Z szałasu wyszła o własnych siłach, ale sam sikked opuściła z dzikimi. Moi zwiadowcy są pewni, że nie była ranna, ani spętana… Są dobrzy, wiedzą co mówią. Zresztą, sam to porządnie przejrzałem. Większość śladów zadeptano, ale pewne szczegóły mówią dość dużo.

 

Dowódca nawet nie zamierzał tego kwestionować. Do Pogoni trafiali tylko najlepsi. A i wśród nich oddział Sewarta się wyróżniał.

 

– Widocznie nie miała wyjścia. Nie trzeba być spętanym, żeby grzecznie iść przy czyimś boku. Wystarczy kilka włóczni przystawionych do piersi.

 

Komendant w milczeniu skinął głową, ale Arat dostrzegł wyraz powątpiewania przemykający po jego twarzy.

 

– O co chodzi?

 

– Sam nie wiem. Po prostu nie jestem pewien.

– Czyli?

 

– Wydaje mi się, że ona naprawdę z nimi odeszła. Jest dla nich ważna – może sama to czuje.

 

– Co za bzdura…

 

– Posłuchaj. Nie umiem tego wytłumaczyć. Przeczucie. Ona pochodzi z jakiegoś klanu, prawda? Nie jest przecież twoją naturalną siostrą…

 

– Przybraną. Pochodzi z Makabe.

 

Sewart na moment zamilkł.

 

– I teraz jest z nimi – podjął nieco głośniej i bardziej nerwowo niż zamierzał.. – Ona może naprawdę czuć coś, co ją do nich ciągnie. Może chce wrócić…

 

– Dość! – W ciemnych oczach Arata zapłonął ogień. – Posłuchaj. To kompletne bujdy, siła pochodzenia, może jeszcze przeznaczenie, co? Takie bzdury możesz wmawiać swoim podwładnym, jeśli ta hołota potrzebuje w coś wierzyć. Ze mną rozmawiaj poważnie. Jeżeli masz dość tej tułaczki i chcesz Kloe tam zostawić…

 

– Lepiej skończ! – warknął Sewart.

 

– Nie przerywaj!

 

– Nie! Drugi raz mi to zarzucasz i tym razem odszczekasz!

 

Przybliżył się o krok. Był niższy od Arata, ale jego umięśniona, krępa sylwetka budziła respekt. Brązowe, wilcze oczy potrafiły na każdego patrzeć z wyższością.

 

– Możesz o moich przeczuciach uważać co chcesz, ale Kloe pragnę pomóc podobnie jak ty. Nie! Nawet bardziej. Bo ciebie nie obchodzi ona – ty masz zadanie! I zrealizujesz je choćbyś miał jej zrobić krzywdę. Myślisz, co czuje? Co czuje, będąc wśród tych, z którymi łączy ją krew? Ty potrafisz tylko kpić, co? Była dla ciebie tylko dziką…

 

Arat uderzył. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz zniżył się do zaatakowania podwładnego, ale tym razem pięść sama wystrzeliła. Wcelował w bok głowy. Zaskoczony Sewart zachwiał się i osunął na pień drzewa. Przez chwilę patrzyli na siebie, obaj oszołomieni tym, co zaszło. Obie twarze tężały z wysiłku, walcząc o zamaskowanie uczuć. Arat przemówił pierwszy:

 

– Wystarczy. Jeśli rzeczywiście poszła z własnej woli, to dalej nie jesteście mi potrzebni. Jeśli nie… Tak czy tak zadanie dla was skończone.

 

***

 

Żołnierze w zdumieniu przenosili spojrzenia od Arata do Sewarta, oczekując rozkazów. Nie spodziewali się wymarszu tego dnia, a już zwłaszcza nie po zmroku, ale widok Kowala Wojny w pełnym rynsztunku, kulbaczącego konia wzbudził poruszenie. Niektórzy sami zaczęli się szykować, reszta w napięciu śledziła komendanta. Sewart jednak milczał.

 

Arat skończył przygotowania do drogi, wymienił kilka słów z dwoma młodymi zwiadowcami i bez słowa pożegnania odjechał. Komendant odprowadził go wzrokiem, po czym wszedł do szałasu, ignorując pytające spojrzenia. Zgodnie z rozkazem generała pozostawało mu tylko czekać do świtu i nakazać powrót w cywilizowane rejony.

 

***

 

Mrok przykrył ciężkim płaszczem znieruchomiały las. Tylko stworzenia z niego utkane przelatywały między drzewami i hałasowały w ciemnościach. Arat przedarł się ostrożnie ku wąskiej dróżce, którą zwykły wędrować plemiona i lekko przyspieszył. Oliwna lampa smutno oświetlała gęstwinę przed nim, to przygasając, to rozbudzając się nieco, jakby omdlewała od dusznej atmosfery.

Czuł wstyd. Wybrał oddział Sewarta nieprzypadkowo. Wspólne bitwy, mozolne przemarsze i szturmy zawiązały między mężczyznami coś na kształt szorstkiej przyjaźni. Niestety nie wytrzymała próby… Sewartowi zabrakło wytrwałości i lojalności. Zacząć szukać wymówek, by pozostawić Kloe wśród dzikich?! Arat pochylił głowę. Nadal był bardziej wściekły na siebie niż na komendanta. Zmarnował czas, a przez awanturę zaryzykował także życie siostry.

Zatopiony w myślach nie dostrzegł, że jego koń lekko przyspieszył.

 

Kloe nie odeszłaby do dzikich. Krew? Jakie znaczenie miała krew? Przecież dziewczyna ledwo co mogła pamiętać swoich rodziców. Całe życie to do Ariny mówiła „mamo”. Tylko jej zawdzięczała to, że żyje, że wyszła na ludzi. I teraz coś miałoby ją pchnąć w ich ramiona? Nie, to nie było możliwe.

 

Smagnięcie ciężkiej gałęzi zrzuciło Arata z siodła. Krzyknął, twardo upadając w krzaki. Jego noga utknęła w strzemieniu, a nagle spłoszona klacz jeszcze mocniej wyrwała do przodu. Dopiero po kilku gwizdnięciach żołnierza nieco zwolniła i wreszcie stanęła, najwyraźniej nieco skołowana. Mężczyzna z trudem uwolnił stopę i zapadł się miękko w runo. Zaczął mechanicznie zaciskać i rozluźniać dłonie, ostrożnie poruszać nogami. Kark bolał przy najmniejszym drgnięciu, a po szyi ściekały strużki krwi z podrapanej twarzy i porozcinanych warg, jednak Arat wiedział, że mógł skończyć o wiele gorzej.

– Gdzieś ty wjechała? – warknął do klaczy, usiłując wbić w nią wściekłe spojrzenie poprzez zasłonę nocy.

Jego lampa musiała gdzieś wpaść w krzaki lub zgasnąć.

 

W ciemnościach odezwał się szelest. Chwilę po nim niski, gardłowy głos:

– Zginiesz, ścierwo!

Smukłe, piekielnie zręczne ciało przygniotło Arata do ziemi. Instynkt zareagował przed umysłem – żołnierz na oślep pochwycił uzbrojoną w nóż rękę, zbliżającą się do jego gardła. Drugą dłonią odszukał twarz napastnika, próbując wyczuć oczy. Palce prześlizgnęły się po czole, przywarły do zgrubień po licznych rozcięciach, pokrywających skórę głowy.

Dziki nie wahał się. Długi nóż przedarł się przez warstwy skórzni i zranił Arata w ramię. Żołnierz wrzasnął, szarpnął i się i wbił palce w oczy napastnika najsilniej jak potrafił. Umięśnione, wijące się niczym wąż ciało, zadrgało konwulsyjnie, z gardła wyrwał się skowyt. Dziki chwycił Alkoriańczyka za gardło. Arat walczył jeszcze przez chwilę, nim w członki wlała się niemoc a płuca zaczął rozpierać ból. W uszach słyszał swój własny charkot i głośny szum krwi, uderzającej falami do głowy. Walczył o zachowanie świadomości, ale bezskutecznie…

 

Nacisk ustąpił nieoczekiwanie. Coś wyrwało mężczyznę z otępienia i niemalże wcisnęło mu powietrze z powrotem do płuc. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że napastnika już nie ma, a czyjeś ramię podtrzymuje go, wciąż na wpół leżącego na ziemi i krztuszącego się gwałtownie.

 

– Arat, nic ci nie jest? Spokojnie… Oddychaj spokojnie.

 

Sewart, spychając trupa dzikiego z zaatakowanego żołnierza, nie był pewny, czy nie przybył za późno. Teraz już wiedział, że zdążył… W ostatniej chwili, ale zdążył. Podniósł, zostawioną kilka metrów dalej, lampę i ustawił przy mężczyźnie. Jego wzrok powędrował ku zwłokom.

 

– Jak…? – wyrwało mu się, nim zrozumiał, że Kowal Wojny stara się usilnie tego nie dostrzegać.

 

Twarz starszego plemienia stężała w grymasie bólu i nienawiści. Puste oczodoły, z których wciąż wypływała mętna ciecz ziały złowrogo.

 

– Nie wiem – szepnął Arat, odzyskując powoli głos. – Może to tylko podobieństwo.

 

Sewart podszedł do dowódcy i pomógł mu wstać. Nie protestował, chociaż był pewien, kogo widzą przed sobą.

 

– Chodźmy – wymamrotał.

 

– Skąd się tu wziąłeś?

 

– Napotkałem twojego konia na drodze. Dalej miałem już niezłe przeczucie, dobry słuch i kupę szczęścia.

 

Przez chwilę Aratowi cisnęło się na usta pytanie, dlaczego komendant za nim pojechał, powstrzymał je jednak. Znał odpowiedź.

 

***

 

Słońce jaśniało już nad horyzontem, kiedy wreszcie zdecydowali się kontynuować podróż. Arat potrzebował odpoczynku – zarówno by opatrzyć rany, jak i by uspokoić myśli. Nie zwykł odrzucać żadnych faktów, z którymi się spotkał, ale równocześnie negował wszystko, co wiązało się z wiarą w zabobony – częste jedynie wśród dzikich ludzi i tych, którzy mieli z nimi zbyt dużo styczności. Usiłował zagłuszyć niepokój troską o sprawy praktyczne, ale z mizernym skutkiem.

 

– Co zrobiłeś z oddziałem?

 

– Zostali pod komendą Istana. Mają iść za nami, ale rozproszeni. Trzymać się w odległości. Nie chcę doprowadzić do niepotrzebnych starć.

 

– Mogą się pojawić i te potrzebne.

 

– Są do skrzyknięcia w jednej chwili, zaufaj mi.

 

Arat westchnął.

– Chyba powinienem. W ogóle chyba bardziej powinienem.

 

Podniósł się z ziemi i spróbował rozruszać ramię. Rana była głęboka i bolesna, ale nie wydawała się być groźna. Generał wiedział, że w razie walki może liczyć na wsparcie żołnierzy – wystarczające, by zrekompensować pewną niesprawność.

 

Las grał mnogością dźwięków, świateł i kolorów. Czerwień zachodzącego słońca wpełzła między drzewa, wydłużając cienie i powoli kładąc puszczę do snu. Dwóch mężczyzn przedzierało się przez chaszcze, z opuszczonymi głowami, jakby poddali się atmosferze. Sewart prowadził. Zmęczonym wzrokiem wodził za potencjalnymi śladami bytności Makabe. Plemię nie zwykło stawiać sikkedów. Ich obozowiska składały się z luźno rozrzuconych, doskonale ukrytych szałasów. Arat wlókł się za komendantem, nieco otumaniony, bardziej zwieszając się na swoim rumaku, niż prowadząc go za uzdę.

Mógł się tego spodziewać. Koło południa zauważył, że rana nie chce się zasklepić, ropieje i boli bardziej niż powinna. Później niemal całe ramię zdrętwiało. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że trucizna, którą pokryto nóż, nie była zbyt zjadliwa.

 

– Czekaj! – Sewart stanął w miejscu, odruchowo mocniej zaciskając palce na uprzęży. – Coś słyszałem.

 

Widział, że Arat uniósł nieco głowę, ale po rozgorączkowanym spojrzeniu poznał, że dowódca nie jest w stanie już normalnie reagować.

 

– Tam…

 

***

 

Kucała, przygięta do ziemi, usiłując dostrzec przez gęste liście jakiekolwiek szczegóły. Jej towarzysz-strażnik skrył się kilka metrów z przodu i oczekiwał żołnierzy z obnażoną bronią. Ostrożnie, jak najciszej przysunęła się do pnia drzewa i zamarła. Usłyszała, że Ogme przemieszcza się trochę w bok, by znaleźć się dokładnie na drodze wojowników.

 

– Tam… – Czarnowłosa postać wskazała w jej kierunku i dwaj mężczyźni się obrócili.

 

Miała tylko chwilę, by otrząsnąć się z osłupienia i zareagować. Zapominając o ostrożności wyprostowała się, wpatrzona z niedowierzaniem w potężną sylwetkę. Ogme był już o krok… Zagwizdała głośno, zwracając na siebie uwagę strażnika. Z trudem wydukała parę słów w narzeczu Makabe. Dziki wynurzył się z ostępów i zwrócił podejrzliwe spojrzenie na dziewczynę. Czarne oczy wpijały się w nią groźnie spod wysokiego, ozdobionego tatuażem, czoła. Cedząc sylaby powtórzyła zdanie.

 

Arat, zapomniawszy o bólu i słabości, biegł już w jej stronę.

 

***

 

Sewart, otoczony przez czterech dzikusów, odprowadzał wzrokiem dziwną parę. Rodzeństwo…

Chociaż obojga znał całkiem dobrze, pierwszy raz widział ich razem. Kobieta sięgała Aratowi ledwie do ramienia, jakby dla podkreślenia kilkunastoletniej różnicy wieku. Czarne, długie włosy, przycięte, jakby mała dziewczynka dopadła w szale zabawy nożyce, huśtały się na plecach, w rytm pewnych kroków. Wojna wysmukliła jej sylwetkę, jeszcze bardziej podkreślając wrodzoną krągłość bioder. Żałował, że prawie nie miał okazji spojrzeć jej w twarz – w brązowe, zabarwione nutką zieleni, oczy.

 

– Pokaż. Rozbierz się, muszę zobaczyć tę ranę – Kloe uklęknęła obok brata na posłaniu ze skóry.

Szałas wyglądał inaczej, niż Arat się spodziewał. Konstrukcja, chociaż ukryta wśród rozrośniętych krzewów i młodych drzewek, była całkiem solidna i zapewniała dość miejsca, by trzy osoby mogły w niej spokojnie usiąść. Poza nimi w szałasie pozostał Ogme, ze stoickim spokojem rozłożywszy przed sobą krótki miecz o bardzo szerokim, brudnym ostrzu.

Makabe nie ufali Kloe jeszcze na tyle, by pozwolić jej zostać samej.

 

– Uuu… – Zacmokała. – Nieładnie to wygląda. Ale nie takie groźne. Opatrzę ci to. – Przyłożyła dłoń do czoła Arata, naturalnym ruchem przebiegła palcami po jego policzku i ustach. – Mimo wszystko cieszę się, że tutaj cię widzę.

 

– Mimo wszystko?

 

Uśmiechnęła się niepewnie i zwróciła do dzikiego w dziwacznym języku przypominającym raczej szeleszczenie niż normalną mowę. Ogme wsunął miecz za pas i wyszedł z szałasu.

– Nieważne – rzuciła. – Po prostu dobrze cię widzieć. Źle, że rannego.

 

– Musiałem cię znaleźć.

 

W odpowiedzi przysunęła się do niego i oparła mu głowę na ramieniu. Ostry zapach jej ciała, wymieszany z duszącym gorącem przywiódł wspomnienia… Arat gwałtownie potrząsnął głową, Kloe prawie odskoczyła.

– Coś się stało?

 

– Nie, nie, nic…

 

Chciał się odsunąć, ale Kloe przytuliła się mocniej. Niepewnie ogarnął dziewczynę ramieniem. Poczuł, jak jej dłoń znów dotyka jego policzka, a druga wędruje po udzie.

 

– Dziwne, że po tym wszystkim, spotykamy się dopiero teraz, dopiero w takich okolicznościach… – Usłyszał jej szept niebezpiecznie blisko swojej twarzy.

 

 

Chwilę później ciepło oddechu Kloe owionęło jego usta. Coś jakby pchnęło drobne, ale silne ciało w jego ramiona. Objął ją mocniej, przesunął ręką od jej obojczyka do obfitych piersi, ukrytych pod brudną koszulą i ciężką, skórzaną kurtą.

 

Odepchnął ją brutalnie. Upadła na plecy, odruchowo zasłaniając twarz.

– Przepraszam, Kloe. Przepraszam… Ale nie. Jesteś moją siostrą.

 

– Siedem lat temu o tym zapomniałeś – odparła, siadając naprzeciw niego.

 

Ogme wsunął się do szałasu, z czarą gorącej wody w rękach i kilkoma skrawkami materiału przewieszonymi przez ramię. Chwilę wpatrywał się w dwoje ludzi. Czuł ich emocje, nerwy.

 

– Wiem. To był błąd. Posunąłem się za daleko. Zresztą dlatego…

 

– Błąd…

 

Odwróciła się, by odebrać przyniesione rzeczy od dzikiego, ale przez krótki moment Arat widział łzy wzbierające w oczach kobiety. Po raz pierwszy w życiu…

 

– Proszę, zostawmy to teraz. Znajdziemy czas na wyjaśnienia. Na razie muszę cię stąd zabrać.

 

Przez dłuższą chwilę zajmowała się jego raną, jakby nic nie doszło do jej uszu. W końcu jednak spod zasłony czarnych, brudnych włosów wydobył się niepewny głos.

– Nie wiem, czy musisz… Nawet nie wiem, czy możesz.

 

– Spokojnie. Przecież nie jesteśmy tu z Sewartem sami. Wyrwiemy cię stąd.

 

– Arat, ty nie rozumiesz. Ja nie chcę być stąd wyrywana.

 

– Co ty mówisz? Kloe…

 

– Posłuchaj. Jestem wśród swoich. Im na mnie zależy…

 

– Daj spokój! Im na tobie zależy, bo myślą, że jesteś czymś… Jakimś duchem czy czymś.

– Fago…

 

– Czymkolwiek.

 

– Och, jak zwykle… Czymkolwiek, tak? – Spojrzała mu prosto w oczy z tym charakterystycznym, zadziornym błyskiem.

 

– A co jeśli naprawdę tym jestem?

 

– Kloe, przestań… To jakieś brednie. Twoje życie jest wśród Alkoriańczyków… W wojsku, przy Arinie, przy mnie…

 

– Przy tobie? – wypowiedziała cichutko, przeraźliwie smutnym głosem.

 

– Uwierz mi, niezależnie od błędów, które popełniłem naprawdę cię kocham jako siostrę. Wiem, że potrafię zranić, ale nigdy tego nie chciałem, Kloe.

 

Nie odpowiedziała. Skończyła oczyszczać ranę i owinęła ją kawałkami materiału zamoczonymi w ziołowym naparze.

 

– Nie tylko ty mnie raniłeś… – urwała, jakby się mitygując. – Daj mi czas. Dzień, dwa… Muszę pomyśleć.

 

Pocałowała go krótko w ramię, tuż ponad prowizorycznym bandażem. Arat nie mógł uwierzyć, że dziewczyna wciąż się opiera, lecz nie protestował.

 

***

 

Ledwo żołnierz opuścił szałas, Kloe skuliła się, jakby ktoś uderzył ją pięścią w brzuch. Podciągnęła kolana pod brodę, przyciskając do nich jak najmocniej rozsadzane bólem czoło. Łzy piekły ją w oczy i dławiły oddech, ale nie mogły wydostać się na zewnątrz – odkąd pamiętała nie umiała płakać. Ani patrząc na śmierć matki, ani wtedy, gdy wiejskie dzieciaki goniły ją, obrzucając kamieniami, ani gdy wojskowi podobnie ranili ją słowami. Była sama, wiecznie sama… Tak jak teraz. Z jękiem zagłębiła dłoń w ściółkę, wbiła palce w lekką ziemię.

Dotąd nieruchoma sylwetka Ogme drgnęła i przybliżyła się ku niej. Dziki wyciągnął rękę, dotknął włosów dziewczyny. Dłoń wystrzeliła z ziemi, chwytając go stanowczo za przegub. Twarz mężczyzny wykrzywił grymas strachu. Szarpnął się i wypadł z szałasu, zduszonym głosem nawołując szamana. Kloe obojętnie wpatrywała się w to, co przeraziło dzikiego – dłoń, zakończoną zniekształconymi, pokrytymi łuską palcami, wyposażonymi w zakrzywione szpony. Zewsząd nacierała oszałamiająca mieszanka dźwięków i zapachów. Kobieta szukała w niej śladów tylko jednego człowieka. Na moment przysunęła dłoń do nosa i głęboko wciągnęła powietrze. Jej serce biło w rytm oddalających się kroków Arata.

 

Makabe nie znali gościnności. Jeśli ktoś nie musiał wkroczyć między ich szałasy, to nie był zapraszany. Dlatego Sewart pozostał z dala od prowizorycznej wioski, w towarzystwie dwóch wojowników. Czas upływał, a on siedział w duchocie, przy wątłym ogniu, rozpalonym przez dzikusów na znak dobrych zamiarów. Późno w nocy w ciemnościach zaszeleściły kroki i w blasku pojawił się Arat w towarzystwie przewodnika.

 

Mimo że gorączka i zmęczenie najwyraźniej ustąpiły, Sewart widział, ze strateg nie czuje się dobrze. Przygarbiony mężczyzna wbijał mętne spojrzenie w drogę przed sobą. Warkocz rozplątał mu się, wypuszczając długie fale poznaczonych siwizną włosów.. Arat jakby nie dostrzegł komendanta i przez chwilę stał, zagubiony, gdy Makabe wymieniali między sobą krótkie zdania i żegnali się z Alkoriańczykami.

 

Ocknął się dopiero na pytanie Sewarta.

 

– Miałeś rację – mruknął tylko. – Wróci, ale upiera się, że musi to przemyśleć.

 

– Jesteś pewien, że wróci?

 

– Tak. Jaką ma alternatywę? Bandę dzikich, którzy patrzą na nią, jak na groźne zwierzę, które trzeba oswoić a potem zniewolić. Za mądra jest na to.

 

Może jej wystarczy to, że w ogóle patrzą? – pomyślał Sewart.

 

Arat cieszył się, że towarzysz nie podejmuje tematu. Pozwolił się prowadzić, w głowie przeżywając na nowo spotkanie z siostrą. Nic nie pasowało do tego, czego się spodziewał. Nie była ranna, nie była skrzywdzona… Przez nikogo poza nim samym…

Nie! Właśnie przez niego też nie!

Zapach świeżo zżętego zboża, odległe dźwięki muzyki i lekki szum w głowie. Późny wieczór siedem lat temu… Nie pamiętał, jak to się zaczęło, czyj dotyk był pierwszy, ale smak jej ciała doskonale pamiętał. Tak samo jak wstyd i wyrzuty sumienia – była jego siostrą, jego piętnastoletnią siostrzyczką! Przynajmniej tak powinno być.

 

Tylko że ona najwyraźniej zaczęła widzieć w tym coś innego…

 

***

 

– Sewart, pójdę tam jutro wieczorem, więc…

 

– Daj jej czas – miękki głos wydobył się z ciemności. – Poza tym nie możesz iść sam.

 

Strateg odpowiedział chrapliwym śmiechem.

 

– Spróbują mnie zabić, jeśli Kloe postanowi odejść – rzucił lekko.

 

Wizja walki uspakajała go – wchodził na doskonale znany grunt, na którym nie miał wielu sobie równych.

 

– Wszystko przygotujemy z twoimi ludźmi. Do nocy spokojnie…

 

– Daj jej czas…

 

Sam nie wiedział, dlaczego, ale posłuchał komendanta. Dopiero następnego wieczora, pod osłoną ciemności ruszyli na spotkanie z Istanem. Nie mieli wątpliwości, że Makabe wiedzą o obecności oddziału w lasach, ale woleli nie sugerować ataku tak długo, jak to było możliwe. Młody, smukły wojownik o chorobliwie bladej cerze i bladoniebieskich oczach, które, jak mówiono w oddziale, umiały rozproszyć ciemności, wysłuchał w skupieniu rozkazów i uwag. Kowal Wojny zdecydowanym, władczym głosem opisywał przebieg nadchodzącej walki, słowami popychał kolejne jednostki do działania, kreując z nich zabójczą całość. Arat zawsze pozostawał dowódcą. Nawet przytłoczony ciężarem ostatnich wydarzeń, nie pozwolił sobie na rozproszenie. Płynnie opisywał liczebność plemienia, jego wojowników i słabszych, rozmieszczenie szałasów, potencjalne kryjówki, uzbrojenie dzikich.

 

Sewart wiedział, jaki będzie finał tych planów – rzeź.

 

Kloe też to wiedziała.

 

Leżała naga, zlana potem, dusząc się od zapachu ziół, spowijającego szałas. Szaman wciąż siedział obok, monotonnym głosem nucąc zaklęcia. Miały ją uspokoić, zaleczyć rany w duszy. Aby była czystym Fago, nie niesionym szałem – tak mówili. Nic nie mogło jednak ukoić jej nerwów. Wiedziała, że jeden dzień zwłoki to najwięcej, na co mogła liczyć ze strony brata. Rano Arat musiał się zjawić. Wraz z nim wojsko… Tylko tym razem decyzja o walce będzie należała do niej…

 

***

 

Noc przyniosła groźbę burzy – zapach deszczu i gwałtowne porywy wiatru, wstrząsające zastałym powietrzem – z rana jednak chmury rozeszły się, znów ukazując palące słońce. Rozmowy z dzikimi zajęły sporo czasu, ale Sewarta w końcu wpuszczono. Tym razem Arat nie mógł zostać zupełnie bez wsparcia. Minęło już południe, kiedy żołnierze, w otoczeniu strażników Makabe, stanęli przed szałasem Kloe.

 

Wyszła na zewnątrz ubrana w rozchełstaną białą koszulę i brązowe spodnie. Czarne, pozlepiane włosy zebrała w niski kok, a jej czoło lśniło od potu. Brązowe oczy błyszczały gorączkowo, biegając od jednego do drugiego mężczyzny.

 

Ona naprawdę tym była… Czymkolwiek być miała. Sewart wpatrywał się w Kloe, szukając w znajomej przecież twarzy tych cech, które pamiętał. Usiedli w słońcu, przed szałasem – ona i Arat naprzeciw siebie, on nieco z boku, ramię w ramię z dzikim strażnikiem dziewczyny. Makabe trzymali się z dala – niektórzy skryci, inni otwarcie, z napięciem w ciemnych oczach śledząc Alkoriańczyków.

 

Delikatne dołeczki w policzkach Kloe zniknęły, jakby ktoś naciągnął skórę twarzy do granic możliwości. Pozostały charakterystyczne kości policzkowe i drobny nosek. Mimika zamarła, stężała w wyrazie bólu czy też goryczy… Czy Arat tego nie widział?!

 

– Ja podjęłam decyzję. – Stanowczy głos wyrwał Sewarta z zamyślenia.

 

Nie musiał pytać, jaką. Nie musiał nawet patrzeć na reakcję Arata. Przecież jej wygląd mówił wszystko. Mówił? Krzyczał. Krzyczał o żalu, gniewie, samotności.

 

„Fago…? W ich języku tyle co zraniony. Tylko jakoś rzadko używają, zwykle na ranny mówi się inaczej” – wspomnienie słów zwiadowcy zagrało mu w myślach.

 

– Kloe, ty… – Kowalowi słowa utknęły w gardle.

 

– Nie chcę, nie wrócę.

 

– Siostrzyczko, nie możesz… Chyba oszalałaś!

 

– Arat, przestań! – Poderwała się z miejsca. – Nigdy nie byłam twoją siostrą, przestań kłamać! Zawsze zabaweczką. Najpierw malutkim, śmiesznym zwierzątkiem, a potem… A potem myślałam, że kobietą…! A ty tylko grałeś, zawsze…

 

Dowódca mamrotał jej imię w beznadziejnym sprzeciwie, pragnąc przerwać potok słów. Wstał. Znów patrzył na nią z góry i to przywracało mu pewność siebie. Była jego młodszą siostrą, jego podwładną… Chwycił ją za ramiona, już nie kontrolując tego, co robi. Pochylił głowę do jej twarzy, usiłując zmusić szarpiącą się dziewczynę, by spojrzała mu w oczy.

 

– Nie mów takich rzeczy! – Potrząsnął nią brutalnie. – Cokolwiek nie było, nie możesz…

 

Ogme rzucił się pierwszy. Sewart, dotąd zaszokowany, zadziałał odruchowo, powstrzymując dzikiego. Wokół, z krzaków, wypadli ludzie Makabe, gotowi nieść pomoc Fago i jej strażnikowi. Komendant wiedział jednak, że jego podwładni nie zawiodą.

 

Zwiadowcy błyskawicznie przekazali sygnały. Pogoń spadła na dzikich jak burza. Konni, przy akompaniamencie trzasku łamanych gałęzi i łomotu kopyt, wpadli do obozu, bezwzględnie tratując niskie, przykryte liśćmi szałasy. Niewielka liczebność nie miała znaczenia przy bezwzględności i sile ataku. Kilku zwiadowców, wykorzystując ogólny chaos, ruszyło ku dowódcom.

 

 

***

 

Kloe stała w ciemnościach. Ostatnie, co widziała to ohydna miazga z roślin, krwi i kości, pozostała po przejeździe alkoriańskich wierzchowców. Potem już tylko wrzaski, szczęk broni, trzask pękających czaszek. Wszystko to, tonąc w lamencie kobiet, narastało, porywając ją w jakiś kakofoniczny wir. Nie czuła bólu, ale nagle usłyszała swój skowyt, a potem chór dzikich głosów, skandujących jakieś słowa coraz szybciej i bardziej ekstatycznie.

 

Dzicy nie byli w stanie stawić czoła Alkoriańczykom. Arat przedostał się pomiędzy swoich ludzi i wykrzyczał kilka rozkazów. Kloe wyrwała gdzieś na bok, ale był pewien, że dziewczyna nie potrzebuje pomocy – nikt tutaj nie chciał jej krzywdy. Chwycił mocniej miecz, ruszył do walki… Nie zdołał nawet zadać ciosu. Starcie przerwał potworny wrzask, dominujący wszystko, przyciskający ludzi do ziemi i wypierający powietrze z płuc. Skulony generał ujrzał jak jego siostra szarpie się, wyrzucona w powietrze przez jakąś niepojętą siłę.

 

Przemiana zachodziła w przerażającym tempie. Coś niemalże gięło, rozrywało kobiecą sylwetkę, ginącą stopniowo w czarnych, ociekających krwią piórach. Po chwili z ludzkich kształtów nic nie zostało. Na ziemię opadła istota przypominająca olbrzymiego, nieco zdeformowanego ptaka. Z tułowia, poza ptasimi nogami, wyrastały kończyny wyglądające jak łapy dzikiego kota. Tylko w spojrzeniu pozostało coś człowieczego. Inteligentnego, chociaż w tej chwili spętanego szałem.

 

Makabe otrząsnęli się szybciej. Wiedzieli, że Fago istnieje dla nich. Rzucili się ku potworowi z dzikimi okrzykami, które szybko przeradzały się w skoordynowane zaśpiewy. Ich głosy dudniły Aratowi w uszach, otumaniały. Widział jak Pogoń rusza do walki i jak bestia zaczyna siać spustoszenie. Uderzenia potężnych łap z łatwością zrzucały jeźdźców z siodeł, pazury rozrywały pancerze.

 

– Komendancie! – rozpaczliwy krzyk jednego ze zwiadowców otrzeźwił generała.

 

Sewart leżał na ziemi, cały zakrwawiony, chociaż wciąż przytomny. Arat widział, że żołnierz nie jest w stanie się podnieść. Rozszerzone oczy wpatrywały się w potwora, unoszącego łapę do kolejnego uderzenia.

 

Kowal Wojny rzucił się naprzód. Zdołał zasłonić dowódcę, samemu zastawiając się tarczą. Drewno zatrzeszczało groźnie, gdy pazury zaczęły napierać i wdzierać się z zasłonę.

 

– Zabrać go! – wrzasnął dowódca. – Zabrać i cofać się! Cofać się w las!

 

Żołnierze chwycili bezwładnego Sewarta i odciągnęli w krzaki. Na chwilę przed tym jak tarcza poszła w drzazgi.

 

Arat osunął się na ziemię pod ciężarem bestii. Fago napierało, wpijając pazury w zbroję powoli, ale coraz głębiej. Nagle odstąpiło. Ostrożnie uniosło się na tylnych nogach, zaskrzeczało dziwnie. Mężczyzna wstał z trudem i wypuścił miecz z dłoni.

– Nie będę z tobą walczył. Jesteś moją siostrą. Chcesz, to mnie zabij…

 

– Arat! – krzyczała w ciemnościach. – Arat!

 

Nikt nie odpowiadał.

 

– Arat!

 

Wybuchnęła płaczem.

 

– Ja nie chcę!

 

Sewart, odciągnięty w las przez żołnierzy, widział wszystko jak przez mgłę. Ruchy potwora, raz po raz bijącego łapami i dziobem stawały się rozmazane, koszmarny krzyk ledwo docierał do uszu otumanionego bólem komendanta. Ale ten wiedział, kto został przy Fago.

 

Nad jego głową przetoczyły się ciężkie głosy, po chwili tuż obok ozwało się dudnienie butów.

 

– Stać, gdzie stoicie, głupcy! – zawołał najgłośniej jak był w stanie. – Wiedział, co rozkazuje – dodał, czując całym sobą, że, gdyby nie rany, nie usłuchałby takiego rozkazu.

 

Ale on był stworzony do decydowania – o sobie i o innych – oni do słuchania.

Krzyki Arata urwały się gwałtownie. Sewart podczołgał się bliżej.

 

– Zostaw już go – wyszeptał.

 

Potwór zawisł nad zmasakrowanym ciałem Kowala Wojny i zbliżył dziób ku zalanej krwią twarzy. Nie zamierzał odpuścić. Uniesiona łapa przybrała bardziej ludzki kształt. Pięciopalczaste, zakończone szponami, dłonie zacisnęły się na ramionach człowieka. Fago odbiło się ciężko od ziemi, załopotało skrzydłami. Ktoś w beznadziejnym odruchu wypuścił za nim strzałę, ale niczego już nie mógł zdziałać. Ludziom pozostało tylko patrzeć.

 

 

***

Otumaniający zapach krwi Arata ustąpił miejsca odorowi śmierci. Widziała poszarpane ciało brata, zamierające serce i swoje ręce… Nieludzkie, ubrudzone krwią ręce.

 

Obraz zniknął sprzed oczu niemal natychmiast. Coś znów szarpnęło ją i pociągnęło w głąb ciemności, w ciepłe schronienie upajających przyjemnie słów modlitw, zaklęć i przysiąg posłuszeństwa. Gardłowe, chrapliwe głosy… Zapowiedź szacunku, jakim Alkoriańczycy, nie mając niczego świętego, nigdy nie mogliby jej obdarzyć. Ciepła i spełnienia, których nikt jej nie chciał dać…

 

Nie! To nieprawda.

 

Obrazy przemknęły przed jej oczami tak szybko, że nie zdołała nawet ujrzeć, co przedstawiają. Ale pamiętała każdy dotyk, każdą emocję szarpiącą wtedy jej ciałem.

 

Na moment odzyskała wzrok. Na tę krótką chwilę, by zdecydować, co chce uczynić. Nim ten dziwny, zasnuty dźwiękami świat znów ją wciągnął.

 

Wśród głosów jeden zyskiwał przewagę. Silny, władczy, drżący w podnieceniu. Wsłuchiwała się w tę chrapliwą nutę z dziwaczną przyjemnością. Zatapiała się w niej – uspokojona, w końcu bezpieczna… Ale z tyłu głowy coś innego pobrzmiewało. Łagodny, cichy ton, tak bardzo kojarzący się z dzieciństwem.

– Arina – wyszeptała. – Arina, nie płacz.

Ale kobieta płakała. Wyła z rozpaczy, leżąc na posłaniu Arata, w malutkiej izdebce i przyciskając do piersi sterane dłonie.

Otrzeźwienie przyszło nagle, boleśnie.

– Nie chciałam! Przecież mówiłam, że nie chcę!

 

***

 

Noc była gorąca i spokojna. Kloe siedziała na polanie, wpatrzona w porozrywane ciało Arata. Nie wiedziała, ile czasu minęło, odkąd po raz ostatni próbowała dotknąć jego twarzy. Wystraszyła się. Szpony mogły mu tylko zrobić większą krzywdę. Głos w jej głowie zamilkł. Wiedziała jednak, że nie ustąpi. Czekała.

Chmury rozsunęły się, pozwalając księżycowi zmienić las w pajęczynę cieni i pasm jasności. Wtedy go dostrzegła. Tylko przez moment. Sylwetka zaraz przepadła wśród olbrzymich drzew. Przysunęła się do brata, podwinęła łapy i wcisnęła dziób w pióra. Nasłuchiwała. Zapach i obraz musiała od siebie odciąć – zbyt przypominały o krzywdzie, którą wyrządziła mężczyźnie.

 

Świat oszalał.

 

Emocje skulonego na polanie potwora – żądza krwi, stłumiona – żalem przepływały przez Kloe. Równocześnie jednak czuła swoje ludzkie serce szamoczące się w piersi, widziała śniade dłonie zaciśnięte na rękojeści miecza. Zagubiona, usiłowała rozdzielić w umyśle nawał bodźców, pozbyć się obezwładniającego przerażenia, ilekroć spoglądała… Na Fago? Na siebie? Była jednocześnie człowiekiem i potworem? W dwóch ciałach, w dwóch różnych miejscach i… z jednym pragnieniem.

 

Wypadł z ciemności i pomknął ku Aratowi – pewnie, ale przy tym tak bezszelestnie, że potwór nawet nie drgnął. Kloe nie pozostała w tyle. Przecięła mężczyźnie drogę o krok od nieprzytomnego wojownika. Nie miała czasu na zrozumienie sytuacji. Jej ciało drżało, odmawiało posłuszeństwa, ale dziewczyna zmusiła się do zadania ciosu. Ciemne oczy starszego błysnęły szaleństwem. Uniknął, po czym pochylony rzucił się całym ciężarem na kobietę. Cięła niepewnie, wykręcając nadgarstek – ostrze pozostawiło płytką bruzdę szybko wypełniającą się krwią. Dziki jednak parł naprzód, jakby tego nie poczuł. Nóż błyskawicznie pojawił się w jego dłoni. Uderzył…

 

Poczuła tylko gorącą krew, spływającą po ciele. Z jękiem osunęła się na ziemię, przyciskając ręce na wysokości serca. Bezradnie patrzyła jak czarownik pochyla się nad jej bratem i przykłada ostrze do jego skroni.

 

– Nie! – wrzasnęła. – Nie, nie, nie, nie!

 

Krzyczała najgłośniej jak mogła, chociaż o każdy oddech musiała ze sobą walczyć. Fago zamarło. Teraz musiała je zbudzić! Zbudzić i zmusić do walki… Je.. Siebie…

 

– Arat! Tu chodzi o Arata! Nie chcesz, pamiętaj, nie chcesz, żeby zginął…

 

Coś wybuchło w jej głowie wraz z ostatnim krzykiem, wyrywając z marazmu. Cień, spowity wolą duchów, pochylał się nad Aratem. Wyciągał ze sponiewieranego mężczyzny ostatnie krople życia… To, czego ona jeszcze nie zdołała mu wyrwać. Ona? Czy ta kobieta, skulona obok, usiłująca jeszcze unieść miecz? Obraz zawirował… Pytania wcisnęły się do umysłu… Podszyte fałszem, mamiącymi zaklęciami. Nie teraz! Nieważne, kim była. Ważne, co musiała zrobić.

 

Fago uniosło się gwałtownie, szarpnęło głową, jakby próbując zrzucić jakiś ciężar. Złapało mężczyznę i cisnęło nim w górę. Nie pozwoliło mu upaść. Istota uderzyła dziobem raz jeszcze, lecz chwyciła tylko powietrze… Tysiące czarnych, niewyraźnych strzępów wirowało naokoło, powoli rozwiewając się w ciemnościach. Poczucie pustki i strach zalały jej myśli. Szarpnęła się raz i drugi, nie mogąc się zdecydować, czy wyrwać w powietrze, czy zakopać się pod ziemię.

 

Ciszę przeszył rozpaczliwy, bezradny skowyt.

 

Leżąca na ziemi kobieta zwinęła się, przyciskając dłonie do uszu i wciskając głowę w kolana. Jej świat zaległy ciemności.

 

***

 

Nigdy nie wyobrażał sobie takiego bólu… Nie umiał go umiejscowić, opisać – po prostu nim był. Nie wiedział nawet, czy umiera, czy właśnie wraca do życia? Czy to się w ogóle skończy? Chyba wył. Wydawało mu się, że musiał nieludzko wyć, skowyczeć w tej matni. Nim powoli zaczął wierzyć w to, że żyje.

 

Leżał na ziemi wyczerpany i obolały. Nie był w stanie unieść głowy, by spojrzeć na przytuloną do jego piersi dziewczynę, ale czuł, że cała się trzęsie od płaczu. Z trudem położył rękę na jej sklejonych potem i krwią włosach. Zerwała się, jak porażona. Dłonie zaczęły głaskać twarz mężczyzny, usta plątały się w przeprosinach i żalach.

 

– Ja tak nie chciałam… Ja was kocham. Tylko.. Tylko zawsze sama, zawsze dzika. Oni mnie chcieli, a musiałam z nimi walczyć… Swoich, swoją krew… Wiesz, Arat? Oni wreszcie mnie chcieli.

 

Generał ostrożnie przyciągnął siostrę do siebie. Ogarniał go dziwny spokój – uśmierzający nawet ból.

 

– Nie chciałem… skrzywdzić – wyszeptał. – Kocham cię, naprawdę. Ja, inni… Arina, Sewart.

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

 wymienił kilka słów z dwoma młodymi zwiadowcami i bez słowa 


Sama fabuła nie zaintrygowała mnie na tyle, żebym miał powody do zachwytu; jeśli chodzi o warsztat to kilka powtórzeń by się znalazło, ale większych zastrzeżeń raczej nie budzi. Opowiadanie, moim zdaniem, rewelacją nie jest, lecz na tle tekstów, które ostatnimi czasy odwiedziłem na tym portalu, wypada dosyć pozytywnie.

Pozdrawiam.

Prze - ga - da - ne...

Bardzo długa ekspozycja wstępna, niestety, malo intrygująca.  Coś się dzieje, ale tak trochę nie wiadomo, dlaczego i po co. Pózniej jest ciekawiej, ale niespecjalnie mnie wciagnęlo. Strasznie dużo gadają...

Nieżle i sprawnie napisany tekst, ale męczy nadmiar dialogów. Paradokalnie - chyba temat na dluższe, bardziej rozbudowane i kompozycyjnie lepiej zrównoważone opowiadanie.

Jednakże w powodzi nijakich i żle napisanych tekstów zdecydowanie wyróznia się na plus. 

Pozdrówko.

Dzięki wielkie za komentarze :)

Nad nieprzegadywaniem tekstu nadal pracuję - idzie opooornie. Dzięki za wskazanie słabszych stron.

I mimo wszystko cieszę się, że nie zamęczyłam ;)

Pozdrawiam,

Ada

Górna strefa stanów średnich, jak dla mnie.

Czepnąłbym się, jakim prawem Sewart dopuścił do takiego rozprzężenia w oddziale. Elitarnym! Wojna to wojna, nie ma tłumaczeń... 

Nie wiem, czy zakończenie mogę uznać za pełnoprawny happy end, ale skłaniam się do takiego zdania.

Cholera, mam wrażenie, że to i dobre, i ciekawe. Ale przeczytalam bez zainteresowania, omijając niektore fragmenty, nieuważnie.

Subiektywnie, więc tylko zaznaczam obecność.

Dzięki za komentarze i poświęcenie czasu na lekturę :)

No i cóż, postaram się, żeby następnym razem było ciekawiej...

Nowa Fantastyka