- Opowiadanie: Blyenna - Przyjęcie arystokracji

Przyjęcie arystokracji

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przyjęcie arystokracji

– Co sądzisz o Chopinie, lady Alis? – zapytał lord Carroling, powoli sącząc herbatę z filiżanki.

– Ten młody muzyk? Niezwykły talent, powiadam, niezwykły. Aż dziwi mnie, skąd bierze wszystkie pomysły na swoje utwory.

– Byłam z mężem na jednym z jego koncertów w Paryżu – pochwaliła się lady Carolling. – Muzyka wydobywająca się z fortepianu, oczarowała mnie tak bardzo, iż jeszcze raz udamy się na występ.

Lady Alis westchnęła cicho. Nie wypadało jej publicznie okazać irytacji, lecz nie mogła wytrzymać przechwałek możnej. Czyż nie rozumiała, iż każdy z wypowiadających się zobaczył koncert Chopina? Jak inaczej mogliby mówić o jego muzyce? Szkoda, iż lady Carolling nie posiadała tyle rozumu co pieniędzy.

– Wychwalacie muzykę tego młodego kompozytora ponad wszelką miarę, drodzy państwo. A czy wiecie chociaż skąd pochodzi? – zapytał czwarty uczestnik przyjęcia, lord Gywren.

Wszyscy momentalnie umilkli, a jedynym dźwiękiem, zakłócającym ciszę, było uderzanie łyżeczki o ścianki filiżanki, gdy lady Alis mieszała cukier. Po chwili głos zabrała żona Carollinga:

– Czemu zadajesz tak oczywiste pytania, lordzie? Nawet po samym nazwisku wywnioskować można, iż jego ojczyzną jest Francją – wielce zadowolona ze swej błyskotliwości, wróciła do picia herbaty.

Gdy nikt inny nie zabrał głosu, lord Gywren uśmiechnął się szyderczo.

– Droga lady, twoja wiedza zadziwia mnie przy każdym spotkaniu – powiedział sarkastycznie. – Powracając do mojego pytania: drodzy państwo, Chopin urodził się w Polsce. Tego państwa nie ma już niestety na mapie od paru lat, nie znaczy to jednak, iż nie trzeba puścić je w zapomnienie. Czy możemy przestać rozmawiać o ludziach, których nie znacie i przejść do konkretów?

Nikt nie oponował, zbyt zawstydzony, by to zrobić. Tylko ta biegłość w operowaniu słowami. Sprawiła, iż lord przetrwał tysiące takich przyjęć. Świadomość, że z łatwością może przerwać spotkanie, dawała mu siłę na wysłuchiwanie wszystkich durnot, wypowiadanych przez arystokrację.

Lady Alis odłożyła filiżankę i wstała od stołu. Zarówno państwo Carolling, jak i lord Gywren poszli za jej przykładem i udali do następnego pokoju, pełnego obrazów. Wszystkie ściany były nimi obwieszone, tak iż jednoznaczne orzeczenie ich koloru stało się rzeczą niemożliwą. Te, które się tam nie zmieściły, piętrzyły się w stosach na podłodze. Lady Alis bynajmniej nie zaliczała się do osób kolekcjonerów sztuki – potrzebowała ich tylko do przystrojenia swej posiadłości. Arystokratka od razu przeszła do konkretów, wskazując na dzieło sztuki zawieszone na ścianie. Przedstawiało zniekształcone ciała kobiety i mężczyzny bez oczu, połączonych w uścisku, na krwistoczerwonym tle.

– "Ślepa miłość", Iana Kremlinga. Piękne, żywe kolory i ciekawe przedstawienie. Należał do jednych z najlepszych obrazów w mojej kolekcji – poinformowała lady Alis i spojrzała na gości, ciekawa ich reakcji, a co ważniejsze – ceny, jaką zaoferują za malowidło.

– Nie jestem zwolennikiem tych wymysłów młodych, które ośmielają nazywać "sztuką". Dla mnie to śmieci niewarte uwagi – wypowiedział się sceptycznie lord Gywren.

– Nie rozumiem twej niechęci do tego rodzaju sztuki. Czyżbyś osiągnął już granicę wieku, w której do wszystkiego co nowe podchodzi się z grymasem na twarzy? – zapytał lord Carolling. Z pewnością był to odwet za wcześniejsze obrażenie żony. – Choć nawet dla mnie prezentuje się zbyt ekscentrycznie.

– Ten obraz jest wspaniały. Mój drogi, wyświadcz mi tę przyjemność i kup go – poprosiła lady Carolling, przytulając się do męża.

Choć nie odznaczała się ona zbytnią mądrością, wiedziała dobrze, iż lord ma do niej słabość. Tak i teraz zdecydowanie Carollinga natychmiast ustąpiło miejsca rezygnacji.

– To zależy od ceny – powiedział wreszcie.

– Och, nie będzie ona wygórowana. Tysiąc funtów idealnie odwzierciedla wartość obrazu.

– Aż tyle?! – oburzył się lord Carolling. – Nie mogę dać więcej niż pięćset!

– W takim razie siedemset pięćdziesiąt.

– Niech i tak będzie – zgodził się lord, dając lady Alis odliczoną sumę.

Arystokratka pokazała swym gościom blisko osiemdziesiąt innych obrazów, z którymi rozstawała się wyłącznie z braku pieniędzy. Lwią część misternie wykonanych pejzażów zakupił lord Gywren. Państwo Carolling postanowili nie ustępować mu w liczbie obrazów, bowiem opuścili posiadłość lady Alis z czterdziestoma malowidłami, które w większości wielokrotnie przepłacili. Ale taka też jest natura arystokracji – wszak kto ma dużo pieniędzy, trwoni je bez umiaru.

Koniec

Komentarze

 lady Alis mieszała cukier - chyba raczej herbatę mieszała

 Z pewnością był to odwet za wcześniejsze obrażenie żony. - nie jestem znawcą tematu, ale w wyższych sferach, za obrazę małżonki to chyba raczej na pojedynek należało wyzwać, ale całkiem możliwe, że się mylę

Co do całości tekstu, to hmmm. Zaczęło się na pogawędce lordostwa przy herbatce, a skończyło na handlu obrazami i co? koniec?


Pierwsze pytanie w kwestii formalnej: gdzie tu fantastyka?

Drugie pytanie w kwestii formalnej: o co w tym chodzi? Faktycznie tylko o morał, zawarty w ostatnim zdaniu? 

(...) jedynym dźwiękiem, zakłócającym ciszę, było uderzanie łyżeczki o ścianki filiżanki, gdy lady Alis mieszała cukier. ---> a to ci arystokratka... Aha --- sam cukier mieszała? Ciekawe, w jakim celu.

Wszystkie ściany były nimi obwieszone, tak iż jednoznaczne orzeczenie ich koloru stało się rzeczą niemożliwą. --- ło jeżu, nie tylko orzeczenie, to do tego jednoznaczne...

- Niech i tak będzie - zgodził się lord, dając lady Alis odliczoną sumę.  ---> tak to się jelonki na rykowisku kupuje podczas odpustu. Lordowie nie wypychali kieszeni gotówką, książeczka czekowa wyglądała bardziej dystyngowanie. 

Przykro mi, Koleżanko, ale cóż. Klapa. Ratuje Ciebie jedno --- ciąg dalszy, w którym okaże się, że któryś z obrazów kryje strrraszliwą tajemnicę, stanowi portal do innego świata i te de, i te pe. Ale już bez dziwnych i śmiesznych błędów, bardzo prosimy...

Z pewnością był to odwet za wcześniejsze obrażenie żony. - tak, ale w posiadłości innej arystokratki chyba się pojedynkować nie będą. Co prawda wyzwać mógł, ale pojedynek by się odbył dopiero po skończeniu spotkania. Tak więc zostawały mu słowa.

Co do całości tekstu, to hmmm. Zaczęło się na pogawędce lordostwa przy herbatce, a skończyło na handlu obrazami i co? koniec? - A czego chciałeś przy przyjęciu arystokracji? Wybuchu bomby, wjechania czołgu, porwania? Opowiadanie zbyt dużo akcji nie ma, bo po pierwsze jest pisane na szybko, a po drugie za długie nie mogło być, ze względu na odgórne ograniczenie. Przykro mi, jeśli twoich wymogów nie spełniło.

„iż jego ojczyzną jest Francją” - literówka: Francja.

 

„Tego państwa nie ma już niestety na mapie od paru lat, nie znaczy to jednak, iż nie trzeba puścić je w zapomnienie.” - Och? Logika kuleje.

 

„Tylko ta biegłość w operowaniu słowami. Sprawiła, iż lord przetrwał tysiące takich przyjęć.” - To powinno być jedno zdanie, nie dwa.

 

„Lady Alis odłożyła filiżankę i wstała od stołu.” - Raczej: odstawiła.

 

„Lady Alis bynajmniej nie zaliczała się do osób kolekcjonerów sztuki - potrzebowała ich tylko do przystrojenia swej posiadłości. ” - a po co to „osób'? Poza tym to zdanie brzmi trochę tak, jakby to kolekcjonerów sztuki potrzebowała do przystrojenia, a nie obrazów...

 

„- Niech i tak będzie - zgodził się lord, dając lady Alis odliczoną sumę.”

Wątpię, by arystokraci nosili przy sobie grubą, żywą gotówkę, od tego mieli odpowiednich ludzi, banki itp., żeby załatwiali podobne przyziemne sprawy za nich. Nie?

 

„Lwią część misternie wykonanych pejzażów zakupił lord Gywren.” Raczej: pejzaży.

 

„Arystokratka pokazała swym gościom blisko osiemdziesiąt innych obrazów, z którymi rozstawała się wyłącznie z braku pieniędzy. Lwią część misternie wykonanych pejzażów zakupił lord Gywren. Państwo Carolling postanowili nie ustępować mu w liczbie obrazów, bowiem opuścili...”

Powtórzenie.

 

O co chodzi? I gdzie tu fantastyka?

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Och, dopiero teraz zauważyłam komentarz Autorki. I pozostawię go bez komentarza, bo ręce mi opadły.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Sprzedaż obrazów wiązała się z pewnymi normami, ba, nawet ceremoniami. Na pewno nikt nie składował ich na kupie w składziku i w ten sposób nie oferował do sprzedaży.

"- Aż tyle?! - oburzył się lord Carolling. - Nie mogę dać więcej niż pięćset!" - czy to sposób, w jaki pertraktują wyższe sfery?

Morał idiotyczny. Do lekkomyślności finansowej wyższych sfer przyczyniał się głównie sposób, w jaki uzyskiwali pieniądze, nie ich ilość.

 

"A czego chciałeś przy przyjęciu arystokracji?" - tylko trzech drobnych zdarzeń. 

1) Desantu Space Marines prosto na posiadłość, którzy z imieniem Imperatora na ustach rozpoczeliby akcję oczyszczania planety z wszelkiej herezji.

2) Dzikiego seksu pomiędzy lady Alis a lady Carollin...

3) Żeby mieć spokój, obie panie powinny sprowokować pojedynek między facetami. W walce lord Gywren powinien odciąć lordowi Carollingowi rękę, ale przed zadaniem ciosu powstrzymałby go okrzyk "Look! I'm your father!" łącznie z wskazaniem tajemnego znaku tajemnej loży masońskiej wytatuowanego na czole.

Dobra, a teraz na poważnie. Trochę, Jezu kolczasty, szacunku do czytelnika. To ty się masz zastanowić, jak go zainteresować. Tłumaczenie, że miałaś limit (na publikację na tej stronie?) i tekst był pisany na szybo przypomina mi słynne Barejowskie hasło - "Za rzeczy zostawione w szatni szatniarz nie odpowiada".

Przepraszam z mój komentarz gdyż nie komentuje opowiadania Autorki, lecz w komentarzu Lassar zauważyłam znany text z filmu Star Wars ''Look! I'm your father!'' i nie mogłam wytrzymać by go nie poprawić.

Zamiast Look powinno być napisane Luke.

Chyba nie muszę tłumaczyć czemu...

@Yorlana

Wiem to. Ale zmieniłem. Chyba nie muszę tłumaczyć czemu...

"Look! I'm your father!" łącznie z wskazaniem tajemnego znaku tajemnej loży masońskiej wytatuowanego na czole.

Bez komentarza komentarza komentarza Lassara.

Zabawnie idiotyczne opowiadanie.

Pozdrówko. 

Opowiadanie zbyt dużo akcji nie ma, bo po pierwsze jest pisane na szybko, a po drugie za długie nie mogło być, ze względu na odgórne ograniczenie


Jakie odgórne ograniczenie?

To, że opko (opowiadaniem tego nie nazwę) było pisane na szybko jest argumentem, bo...? Bo nie masz szacunku dla ludzi poświęcających tekstowi swój cenny czas i dajesz nam niedorobiony półprodukt? 

 

W momencie narodzin Chopina Polski nie było na mapach od piętnastu lat, więc dla sobie współczesnych nie urodził się w Polsce, tylko w Księstwie Warszawskim, które było pod protektoratem Francji. Nie ma więc nic dziwnego w popularnej w tamtych czasach opinii, że był Francuzem (dodam jeszcze, że opuścił ziemie dzisiejszej Polski mając dwadzieścia lat).

Chyba nie zdajesz sobie też sprawy ze zmiany wartości funta na przestrzeni wieków. W 1833 roku jeden funt stanowił równowartość około 1044 dzisiejszych złotych. Czyli tysiąc funtów daje nam ponad milion złotych. Wyśrubowana cena (gwałtowny spadek wartości funta przypadł chyba dopiero na lata pięćdziesiąte albo sześćdziesiąte XXw, ale dokładnie nie pamiętam).

 

Pozdrawiam,

M.W.

Zapewniam Cię, droga Autorko, że wcale nie potrzeba bomb ni czołgów, ani nawet Space Marines, by w opowiadaniu "się działo". Sam byłskotliwy dialog między bohaterami niekiedy wystarczy, by wessać czytelnika bez reszty i wypluć go dopiero przy ostatniej kropce. Oczywiście nie muszę chyba tłumaczyć, że powyższy nie jest dialogiem tego typu?

 

Tekst jest praktycznie statycznym opisem scenki rodzajowej. Dzieje się w nim jedno wielkie nic. Zakup obrazu urasta tu do rangi epokowego wydarzenia tylko dlatego, że w tekście nie dzieje się absolutnie nic innego. Ot, przyszli, pogadali, poszli. Co ja mam z tego wynieść? Mam się czegoś dowiedzieć? Rozbawić? Zasatanowić nad czymś? Przykro mi, żadne z powyższych nie nastąpiło, w każdym razie nie z powodu lektury tego tekstu. Pisanie scenek rodzajowych w sposób ciekawy i przyciągający uwagę nie jest rzeczą łatwą. Być może powinnaś, Autorko, zacząć od czegoś prostszego?

 

Ach, i jeszcze ten język.Tak przesadnie stylizowany, że aż pretensjonalny. W dodatku stylizowany nieudolnie. "Iż" powtarza się chyba w co drugiej linijce. Nie wiem, czy się orientujesz, ale spójnik ten ma piękny synonim "że", który jest niemniej dystyngowany (choć może trochę pospolitszy).

"a jedynym dźwiękiem, zakłócającym ciszę, było uderzanie łyżeczki o ścianki filiżanki, gdy lady Alis" Tak! To dlatego od razu wydawała mi się podejrzana! Prawdziwa lady prędzej by umarła, niż zadzwoniła łyżeczką o filiżankę. Ze wstydu, że ma Parkinsona (ewentualnie przestałaby słodzić herbatę. Albo pijać ją na przyjęciach). I nie ma się co dziwić, że myślala takie idiotyzmy jak "Czyż nie rozumiała, iż każdy z wypowiadających się zobaczył koncert Chopina?" bo każdy na takim przyjęciu wie, że będzie rozmawiał o pogodzie, rządzie, koloniach, czyimś młodszym siostrzeńcu i ostatnim kazaniu. "Small talk" wynaleziono znacznie wcześniej.
"Tego państwa nie ma już niestety na mapie od paru lat, nie znaczy to jednak, iż nie trzeba puścić je w zapomnienie." to zdanie, i kolejne, o którym zamierzam wspomnieć, wyłapała już Joseheim, więc pominę składnię i logikę milczeniem.

"piętrzyły się w stosach na podłodze. Lady Alis bynajmniej nie zaliczała się do osób kolekcjonerów sztuki - potrzebowała ich tylko do przystrojenia swej posiadłości." No mówiłam, że ta Alis to jakaś idiotka. I na pewno żadna lady. Kto normalny "przystraja" dom obrazami "piętrzącymi" się na podlodze?

Chopin najwięcej koncertował w latach trzydziestych (o ile się nie mylę) XIX wieku. Toż to pokolenie po słynnej "Dumie i uprzedzeniu", "Targowisko próżnowści" i "Jane Eyre" nadchodzą wielkimi krokami, tyle tego wszędzie - oddanie realiów nie powinno być szczególnie trudne. I nie udało się ani trochę.

I zapytam na koniec niegrzecznie (bo jeden z moich ulubionych okresów w historii został zszargany i w proch obrócony) - gdzie jest fantastyka?!

Niestety, zgodzę się z resztą komentatorów. Piszemy właśnie na portalu o fantastyce, a fantastyka w tym przypadku to nie każde wymyślone w głowie autora wydarzenie, a konkretnie fantasy, horror i science-fiction (szczegółowe informacje o każdym z tych gatunków radzę poszukać choćby w internecie, lub słowniku).

Nie chcę narzucać swojego zdania pomiędzy poszczególne intencje autorki, jednakże najpierw z wielką chęcią chciałbym je poznać. Jaki sens kryje się w Twoim opowiadaniu i poszczególnych (dwóch) jego scenach? Co chciałaś przez ten tekst przekazać, po prostu "o co chodzi"? Ja rozumiem, że mówi o przyjęciu arystokracji, jednak to nie wystarczy. Nie ma rozpoczęcia, nie ma konkluzji, a każde opowiadanie, choćby z definicji, powinno przedstawiać jakąś zamkniętą historię - ta jest obustronnie otwarta.

Nie chcę być niemiły, tylko powiedzieć prawdę - coś tu nie wyszło, coś nie zagrało. Język jest po prostu szkolny, nieładny (oczywiście nie oczekuję tu finezji wieszczów narodowych;), ale to da się poprawić. Wystarczy pisać, pisać, pisać, a każdy kolejny tekst będzie coraz lepszy;). Jednakże wielkie ogromne braki wyczuwam w warstwie fabularnej, dlatego proszę o wyjaśnienia, czemu ten tekst ma służyć.

Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka