- Opowiadanie: pako666 - "Pod Termopilami"

"Pod Termopilami"

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

"Pod Termopilami"

„Byłem z nimi.

Widziałem krew i purpurę ich płaszczy.

Poniosłem śmierć razem z królem.

Pod Termopilami.”

Powoli uniosłem powieki, przetarłem zaspane oczy i rozejrzałem się wokół. Miejsce, w którym się znalazłem nie przypominało żadnego z tych, w których byłem przedtem. Skały, ostre i rozpadające się pod niszczącym wpływem czasu, otaczały mnie ze wszystkich stron, rzucając ponure cienie na mą twarz. W szczelinach wył wiatr, unosząc w powietrze małe obłoczki kurzu.

Nagle, gdzieś ponad mną, na jednej ze skalnych półek, rozległ się jakiś ledwo słyszalny szmer i z góry spadło kilka niewielkich odłamków skalnych oraz wodospad pyłu. W pierwszej chwili pomyślałem, że odłamki strącone zostały przez wiatr, jednak później dopiero zauważyłem cień, padający na piasek pod moimi stopami.

Z niezrozumiałym przerażeniem w sercu spojrzałem w górę i ujrzałem właściciela owego cienia. Był nim odziany w zbroję wykutą z brązu wojownik w również brązowym hełmie, od którego odbijało się słońce, rażąc jeszcze bardziej moje oczy. Przymknąłem nieznacznie powieki, spoglądając na twarz nieznajomego. Jego oblicze było zmęczone oraz jakby wyblakłe w świetle zachodzącego słońca, które przemykało teraz na nieboskłonie. Zauważyłem, że wojownik jest lekko przygarbiony i chudy, w porównaniu do tych, których podobizny widziałem w książkach do historii… Nieznajomy miał w ręku żelazną włócznię o drewnianym drzewcu, jego prawe ramię skrywała wykonana najpewniej z brązu tarcza, za pasem tkwił miecz.

Nieznajomy mógłby wyglądać majestatycznie w promieniach zachodzącego słońca, jednak było w nim coś nie tak, jak powinno. Coś, jakby błysk w jego szarych nieruchomo wpatrzonych przed siebie oczach. Tajemnicza iskra, która mówiła uciekaj, a jednocześnie wypełniona była nieuzasadnioną trwogą.

Wzdrygnąłem się, gdy drzewiec włóczni uderzył o skałę, a jakiś kamyk spadł na moje ramię. Jak najciszej umiałem, wycofałem się pod ścianę skalną. Skryty w cieniu mogłem obserwować dalszy rozwój poczynań samotnego wojownika.

Słońce zdążyło przebyć już większość swej drogi na nieboskłonie i, po niedługiej chwili, gdzieś ponad mną szczęknęła stal. Na ten dźwięk poczułem, jak włos jeży mi się na głowie. Spojrzałem w górę.

Do wojownika dołączyła trójka zbirów odzianych w niekompletne i poobijane zbroje, które nie mogły się w niczym umywać do idealnie dopasowanego, choć trochę zakurzonego, napierśnika z brązu. Pierwszy z nich, najwyższy i wysunięty bardziej do przodu, wyglądał na wodza, a przynajmniej na kogoś, kto jest wyższy rangą od swoich dwóch towarzyszy. Odziany był w skórzaną zbroję oraz wyświechtany brudny płaszcz. Prawe ramię miał przepasane chustą, na której zaczęły wykwitać ciemne plamy krwi. Twarz, zarośnięta i ponura, spoglądała spod ciemnych, opadających na czoło włosów poskręcanych w postronki z wplecionymi koralikami.

Pozostali dwaj towarzysze stali po obu jego stronach z rękoma splecionymi na piersiach i z twarzami skrytymi pod czarnym płótnem masek zabójców. Spod hełmów łypały rządne krwi oczy skierowane na wojownika z włócznią i tarczą. Cała ta trójka przypominała mi barbarzyńców, którzy potrafiliby, bez żadnych skrupułów, zabić kogokolwiek byle tylko zaspokoić rządzę mordu.

Źródłem owego dźwięku, który sprawił, że włos zjeżył mi się na głowie, była szabla, którą pierwszy z trójki barbarzyńców dzierżył teraz w swej skrytej w skórzanej rękawicy dłoni. Ostrze, niewątpliwie zdolne przeciąć wszystko, lśniło w promieniach słońca.

Przełknąłem ślinę, na wspomnienie powieści, w których czytałem o właścicielach takich mieczy. Po plecach przeszły minie ciarki. Cofnąłem się jeszcze bardziej, wciskając się w zimną skałę. Broń nie wyglądała na damaceńską stal, ale z całą pewnością była ostra, jak cholera! I w każdej chwili mogłaby przeciąć mnie na pół, nim zdążyłbym wydać z siebie choćby krótki krzyk…

Wojownik odłożył włócznię i tarczę z brzękiem o kamień i uniósł dłonie w pokojowym geście.

– Spokojnie, przyjaciele…– przemówił z uśmiechem.

Zapadła cisza, podczas której wiatr się wzmógł. Na niebo zaczęły wstępować chmury, które przyćmiły słoneczny blask. Barbarzyńca też się uśmiechnął, choć jakoś niepewnie, ukazując część swojego majątku w postaci mozaiki lśniących złotych i białych jak perły zębów. Wbił szablę w skałę, aż poczułem, jak zawibrowała pod uderzeniem.

– Witaj, Efialtesie…– zbliżył się do wojownika– Zdrajco pośród Spartan!- z wymuszeniem podał mu rękę, uśmiechając się, choć bardziej przypominało to grymas bólu zęba.

Elfiates z wahaniem uścisną podaną mu dłoń. Mógłbym przysiąc, że teraz wojownika, nazwany zdrajcą pośród Spartan, stracił znaczną część pewności siebie.

Usiedli na skale, obok której Spartanin złożył swój ekwipunek, a dwóch milczących strażników stało nad nimi, czujnie wypatrując jakichkolwiek oznak podstępu lub podwójnej zdrady denerwowanego spotkaniem Efialtesa.

– Po cóż przybywasz, panie…?– zapytał wojownik w puspurowym płaszczu Spartiaty, rzucając nerwowe spojrzenia na pozostałych dwóch przybyszów – Czyżby Kserkses – tu skłonił nieznacznie głowę, a w geście tym był tylko cień szacunku – zwątpił we mnie w swej potędze?

Barbarzyńca spoważniał.

– Król Persów nigdy nie wątpi w lojalność swoich poddanych…– odparł miażdżącym Spartiatę szeptem i uśmiechnął się tak, jak kat, który dostąpił zaszczytu wypróbowania nowatorskigo i jeszcze nie używanego narzędzia tortur– Przysyła mnie, gdyż zmienił swe postanowienie…

Przerażony nie na żarty Efialtes drgnął, jak trzcina zaatakowana nagłym podmuchem wiatru.

– Chyba nie dotyczy ono mego zadania…?– w jego głosie słychać było nadwyraz wyraźną nutę przerażenia i jestem pewien, że w jego duszy szalała teraz burza z piorunami, które srodze karały za zdradę swego wszechmocnego władcy, Zeusa.

– Owszem, Spartaninie.– odparł z tym samym bestialskim uśmieszkiem.

Efialtes poderwał się na nogi, ale nim zdołał sięgnąć swojej włóczni, został podcięty przez przybysza z zakrwawioną szmatą na ramieniu i przygwożdżony do ziemi jego stopą. Szarpał się przez chwilę, próbując wyrwać się spod stopy napastnika, ale mu się to nie udało.

Do wojownika w purpurze podeszły dwa milczące zbiry, które podnisły go za ręce, tak aby jego twarz znalazła się na poziomie twarzy przeciwnika, teraz siedzącego, jak gdyby nigdy nic, na skale przed nim. Spróbował szarpnąć się jeszcze raz, ale strącił tylko swój hełm. Wykonane z brązu, nakrycie głowy potoczyło się po kamiennym podłożu i z głuchym uderzeniem wylądowało tuż koło mojej stopy. W oczach wojownika widniał strach podsycony groźbą śmierci.

Wyższy rangą barbarzyńca wstał i bez największych trudności wyciągną ze skały wcześniej w nią wbitą szablę. Ostrze zadźwięczało lekko, po zetknięciu z kamieniem. W pewnej chwili, byłem niemal pewien, że wzrok Persa, bo niewątpliwie nieznajomy Persem był, zatrzymał się na mnie, na mojej twarzy, wdzierając się do środka poprzez oczy. Na szczęście, było to przelotne uczucie, gdyż uwagę barbarzyńcy odwrócił, szlochający i błagający teraz o przebaczenie Efialtes.

– Czy wiesz kim jestem Spartaninie?– zapytał, stojący nad nim z szablą w dłoni, Pers.

Spartanin zbyt poniżony, aby mienić się Spartiatą, pochylił się przed nim w pokornym geście.

– Moim Panem…– zdołał wychrypieć z wyraźnym posmakiem gorzkiej hańby w głosie.

Pers uśmiechnął się pod nosem i zaczął przechadzać wkoło.

– Twoim jedynym panem…– zatrzymał się na chwilę i spojrzał na Efialtesa z niejakim obrzydzeniem– Od tej chwili, twoim jedynym bogiem jest Kserkses Wielki, król Persji i wkrótce władca calego świata!

Uniósł broń, której ostrze przez chwilę balansowało przed przerażoną twarzą Efialtesa.

– Podejmując z nami współpracę, zobowiązałeś się do bezgranicznego posłuszeństwa mojemu najjaśniejszemu i najwyższemu władcy, Kserksesowi…– powiedział to z fanatycznym oddaniem w głosie, w którym jednak drzemał również zawsze czujny strach, jakby Pers bał się, że ów władca, lśniący mocniej niż słońce na niebie, stoi za nim i wsłuchuje się w każde jego słowo.

Pers staną teraz twarzą w twarz ze Spartaninem, trzymając go za gardło i podnosząc w górę z taką siłą, że stopy zdradzieckiego wojownika oderwały się skalistego podłoża. Nogi Efialtesa zatańczyły w powietrzu, kiedy nie mógł złapać oddechu. Dwaj pozostali Persowie puścili Spartanina i odsunęli się krok w tył. Efialtes zaczął szarpać się i zaciskać dłonie na przegubie ręki Persa, trzymającej w żelaznym uścisku jego gardło. Po chwili, gdy Efialtes zaczął się szarpać już dostatecznie mocno, napastnik po prostu zwolnił uścisk i pozwolił Spartaninowi upaść na ziemię, gdzie ten zaczął rozpaczliwie łapać wielkimi haustami powietrze w akompaniamencie barbarzyńskiego śmiechu.

– Niech to będzie dla ciebie nauczką, Spartaninie… Nauczką przed niewiernością!- spojrzał w przerażoną twarz upokorzonego wojownika– Kserkses jest miłosiernym władcą, dlatego powierzył twoją duszę mnie – wyprostował się dumnie– Hydarnesowi.

Oglądałem tę scenę z dość daleka, ale z tej odległości zdołałem zobaczyć wyraz bezgranicznej pychy na twarzy Persa. Słońce przesłoniła na chwilę większa fala chmur i zrobiło się zimniej. Hydarnes znów uniósł szablę, która podobnie jak wcześniej zatrzymała się tuż przed twarzą nieszczęsnego Efialtesa.

– Daję ci wybór, Spartaninie!- spojrzał na kulącego się i wciąż ściskającego się za gardło wojownika– Albo wskażesz mi właściwą drogę…– ostrze zbliżyło się jeszcze bardziej tak, że niemal sięgnęło czubka jego nosa – Albo zrobię użytek z mej broni…– uśmiechnął się paskudnie, unosząc do góry ostrze, w którym odbił się zduszony przez chmury słoneczny blask.

Zamarł w tej pozycji, niczym pałkarz przed decydującym odbiciem piłki.

– Wybieraj!

Spartanin nie odpowiedział od razu, jakby w jego umyśle trwała walka z obowiązkiem wobec króla i ratowaniem własnego życia. Z całego serca pragnąłem, aby powiedział nie, ale stało się inaczej. Efialtes, prowadzony jakąś zażyłością albo konfliktem z władcą Sparty, wstał nie spoglądając w oczy Persa. Przełknął głośno ślinę, nim przemówił.

– Tak…– wyszeptał, spoglądając z nieuzasadnionym gniewem i agresywnym wyrazem twarzy w oczy Persa– Poprowadzę was na tamtą stronę…– jego usta wykrzywił uśmiech szaleńca, a do mnie, stojącego na dole, dotarła dwuznaczność jego słów.

Na tamtą stronę… Do tamtego świata, gdzie nie ma już słońca i cichego wietrzyku, który chłodzi w upalny dzień niczym świeża morska bryza. Świata, w którym nie ma żon i kochanek, a wszystkie kobiety są dającemu każdemu dziwkami. Mężczyźni z kolei nie są niczym innym, jak bezczynnie dryfującymi w śmierdzącym powietrzu łupinami, z których ktoś brutalnie wyłuskał życie, tak jak oni, kiedyś pozbawiali tej iskierki bezbronnych.

Żeby zdobyć ponadczasową chwałę, trzeba najpierw umrzeć.

Hydarnes chyba nie zwrócił uwagi na tę wyraźną dwuznaczność, bo tylko schował broń do pochwy, po czym uśmiechnął się z pełnią satysfakcji do Efialtesa.

– Niech więc tak będzie…– jego słowa uleciały na wietrze– Wyruszamy natychmiast!

To powiedziawszy wskazał przyjaznymuprzejmym gestem na ścieżkę, którą tu przybyli. Spartanin ruszył pierwszy, odwracając się tylko na sekundę, aby spojrzeć w sobie tylko znanym kierunku, po czym, ruszył dalej. Za nim, niczym cienie spragnionych zwycięstwa wilków, szli Persowie. Kiedy znikli, siedziałem jeszcze przez dłuższą chwilę w mej kryjówce, zastanawiając się nad tym, gdzie właściwie się znalazłem. Nie miałem innego wyjaśnienia, jak Grecja. Lecz, po usłyszanej przed chwilą rozmowie, stwierdziłem, że nie może to być ta nasza Grecja, słynąca z idealnie zachowanych zabytków, prężnie rozwijającej się turystyki, gościnnych ludzi, którzy są gotowi oddać przyjezdnym nawet swoje żony. Kraj bogów i dziwek! Nie, znalazłem się w zdecydowanie innym kraju, w którym obecnie stare zabytki, mają się w tej realności całkiem dobrze, a żaden z mężczyzn nie jest zdecydowany oddać swojej żony za bezcen. Zdecydowanie nie byłem pewien co…

A może to ten sam kraj, tylko w innym czasie?

Mój but trącił nieznacznie wykuty w brązie hełm, który potoczył się kawałek po piaszczystym podłożu i zatrzymał tak, jakby na mnie spoglądał. Podszedłem do nakrycia głowy i podniosłem je, przyglądając mu się z uwagą. Był ciężki, ale mocny. Wydawało się, że mógłby ochronić właściciela przed każdym ciosem w czaszkę. Nie wiedząc, co robię, z niejakim namaszczeniem i szacunkiem założyłem hełm na głowę i zapiąłem skórzany rzemień pod brodą.

Nie wiem, dlaczego, ale czułem się bezpieczniejszy, mając to brązowe żelastwo na głowie.

Spojrzałem w miejsce, w którym wcześniej stali Persowie i nieszczęsny Spartanin. Droga była wolna. Ostrożnie wyszedłem z mojej kryjówki z dziwnym przeczuciem, które dawało o sobie znać, gdzieś tam w brzuchu. Czyżby był to stres…? Albo chodzenie w tym ciężkim hełmie po grobowcu historycznej ziemi? Stałem teraz dokładnie w miejscu, w którym znajdował się wcześniej Efialtes. Rozejrzałem się wokół, badając pozostawione na piaszczystym gruncie odciski barbarzyńskich stóp, gdy nagle, mą uwagę przykuły rzeczy pozostawione przez Spartanina. Podszedłem, powoli i z pełną szacunku zadumą, sięgnąłem po drewnianą włócznię opartą o kamień. Poczułem dziwne mrowienie, gdy drzewiec otarł się o powierzchnię mojej dłoni. Podniosłem świetnie wykonaną broń. Nie była zbyt ciężka, ale też nie wydawała się lekka. Jednego byłem pewien, choć pierwszy raz w życiu dzierżyłem taką broń, była doskonale wyważona. Przyjrzałem się ostrzu, najprostszemu jakie można sobie wyobrazić, ale również zabójczo skutecznemu.

Bez udziału mej świadomości sięgnąłem po tarczę. Wykonana z brązu i lśniła w promieniach słońca, okazała się bardzo ciężka i musiałem się niemało natrudzić, aby ją unieść na wysokość ramienia, niczym spartański hoplita. Gdy już zdołałem podnieść tarczę, spojrzałem z zaciekawieniem na jej powierzchnię. W środku była gładka z niemalże niewidocznym załamaniem w kształcie litery V, biegnącym przez całą średnicę. Owe gładkie koło otaczał pas zdobiony najwymyślniejszymi kształtami, które mogły przypominać jakieś dawno zapomniane pismo, jednak na pewno nie był to grecki alfabet, bo w linii znaków nie dostrzegłem żadnych podobieństw do znanych mi liter. Cokolwiek by to było, i tak nie zdołałem zagadkowego pisma odszyfrować.

Spojrzałem w stronę ścieżki, na której znikli Persowie i Spartanin. Przez chwilę myślałem czy nie ruszyć w tamtym kierunku. Stałem tak, a słońce było coraz niżej. Od strony owej ścieżki nadciągały dziwne i niepokojąco ciemne chmury, których kłębowisko zwiększało się z każdą chwilą, pędzone silnym wiatrem.

Z osłupienia wyrwał mnie dziwny ryk, który poniósł się echem między wąwozami i zagłębieniami skalnymi. Krzyk nie zanikał, jak dzieje się zwykle z falą dźwiękową, która po przebyciu pewnej drogi rozprasza się, ale wręcz przeciwnie, potężniał z każdą chwilą.

I wtedy nastąpił przełom…

Właśnie wtedy, gdy stałem tak samotny, z hełmem na głowie oraz tarczą i włócznią w rękach. Pośród potężniejącego krzyku, przypomniałem sobie, że już wcześniej czytałem gdzieś o takim miejscu! Jeśli moje przypuszczenia były słuszne, to gdzieś pode mną powinien stać trzystuosobowy oddział walecznych Spartan, którzy zmagają się z nadciągającą armią Perską.

Ale, ten Spartanin, Efialtes i ci Persowie…

Gdzieś w oddali uderzył bęben. Dum! Dum! Dum! Wybijał swym głuchym dźwiękiem jakiś toporny rytm. Do bębna po chwili przyłączyła się masa głosów śpiewających jakąś niezrozumiałą pieśń. A zaraz potem zadrżała ziemia, pod uderzeniami tysięcy stóp obutych w podbite żelazem buty.

Persowie…

Nie marnując dłużej czasu, ruszyłem biegiem przez labirynt tuneli, ciągnący się w kierunku przeciwnym do tego, w którym udali się Persowie. Mijałem ostre krawędzie skalne, nie zwalniając i ciągle ściskając w ręku włócznię oraz tarczę, która po chwili zaczęła strasznie ciążyć.

Minąłem jeszcze jeden zakręt i byłaby spotkała mnie niechybna śmierć, gdyby nie nagły podmuch wiatru, który przykuł mnie do przeciwległej ściany skalnej. Wyszedłem, czy raczej wybiegłem na otwartą przestrzeń. Przed sobą miałem rozległe, ale jakże ponure morze. Powiew wiatru niósł ze sobą całą gamę zapachów; od przyjemnego i kojącego zapachu morskiej bryzy, poprzez zapach nieświeżych ryb, do odoru, który mogła wydzielać z siebie jedynie stutysięczna armia, która nie mogła przejść przez ciasny wąwóz, gdyż jakiemuś Spartaninowi ubzdurało się, że musi grać bohatera… Historia aż nadto lui ironię.

Wyjrzałem przez krawędź.

– Boże…– wydarło się z mej piersi wraz z cichym szelestem powietrza.

(Naturalnie, powyższe spekulacje okazały się prawdziwe)

Było coś jeszcze… Diabelska pieśń, którą śpiewali Persowie, a której słów nie rozumialem.

Pode mną, w ogromnym wąwozie gnieździła się olbrzymia armia, której szeregi rozciągały się na całej długości brzegu, wyznaczając nowe horyzonty. Setki tysięcy zaniedbanych i brudnych wojowników, którzy przez wiele dni żyli w marszu, a teraz utknęli pod tym wąwozem, nie mogąc pokonać garstki wojowników. Gdzieś w oddali, po lewej stronie majaczyła w zachodzącym słońcu złota plama. Zmrużyłem oczy, aby zobaczyć co to jest, choć już się domyślałem. W owym miejscu stał olbrzymi złoty tron, na którego szczycie siedział nie kto inny, jak sam bóg pośród Persów, Kserkses. Przełknąłem ślinę, gdyż ta postać naprawdę napawała lękiem. Spojrzałem jeszcze raz, tym razem nieco dalej w prawo. Armia ciągnęła się nieprzerwanie na całej rozciągłości wąwozu, niknąc w jego przewężeniu. To tam właśnie mężni Spartanie zmagali się z wrogiem. Z tej odległości mogłem nawet dostrzec purpurowy materiał ich płaszczy oraz odbijające się krwawym blaskiem w ich mieczach światło zachodzącego słońca.

– Leonidasie!- krzyknąłem, ale tak, aby nikt na dole mnie nie usłyszał – Przybywam!

Nie wiedziałem, dlaczego tak postąpiłem. Nie wiedziałem, dlaczego w tym momencie wskazałem ostrzem włóczni na przewężenie w wąwozie. Nie byłem w stanie pojąć wielu rzeczy, wszystko to bowiem wydawało się jakby ze snu (wtedy nie wiedziałem, jak blisko byłem prawdy). Ruszyłem przed siebie, pokonując kolejne metry skalnego labiryntu, w akompaniamencie uderzeń bębna oraz tej morderczej pieśni, która powodowała, że traciłeś praktycznie wszystko, na czym ci zależało i stawałeś się prawdziwą maszyną do zabijania.

Wbrew wszelkim pozorom, przebycie drogi do miejsca stacjonowania wojsk króla Sparty, nie było tak trudne, jak się spodziewałem. W kilka chwil znalazłem się tuż nad oddziałami honorowych wojowników, które wcale nie były takie małe. Mogłem już rozróżnić kilka odrębnych oddziałów, pochodzących zapewne z innych części Hellady. Jednak spośród ich wszystkich, najbardziej wyróżniali się odziani w ciemną purpurę Spartanie, stojący w pierwszych szeregach.

Wróg zrezygnował właśnie z kolejnej próby przełamania purpurowego muru obrony i właśnie się wycofywał po kolejnej porażce. Spoglądałem z zapartym tchem, na przechodzące pode mną oddziały Persów, jednak nie wynikało to z majestatu, jakim wielka armia Kserksesa mogła emanować, ale ze… smrodu, który unosił się ponad mrowiem odzianych w łachmany i zniszczone zbroje zbirów. Barbarzyńcy byli wyraźnie przerażeni. Uciekali, podczas, gdy Spartanie po prostu nadal stali w najwęższym miejscu wąwozu.

Jeden z wojowników zamachnął się i rzucił włócznią, która przeleciała łukiem w powietrzu i ugodziła prosto w plecy jednego z uciekających Persów. Trafiony od razu padł na ziemię, konając w śmiertelnych konwulsjach.

Ruszyłem przed siebie, wiedząc, że, jeżeli historia jest prawdziwa, to zaraz przyjdzie mi zobaczyć o wiele potworniejsze rzeczy. Gdzieś ułamek milimetra za mną świsnęła strzała, która odbiła się od skały. Podniosłam tarczę i skulony schowałem się za jej kołem. Poleciało kilka kolejnych czarnych strzał, jednak, na moje szczęście, wszystkie odbiły się od tarczy.

Ten metaliczny dźwięk podrażnił czuły słuch jednego ze Spartan, który spojrzał w moim kierunku. Na głowie miał hełm z powiewającym na wietrze pióropuszem głębokiej czerwieni, jakby ponad nim płonęła przerażająca dla w rogów i napełniająca męstwem sojuszników pochodnia. Nie mogłem dostrzec jego twarzy, ale nietrudno było się domyślić, że to wódz.

Grad strzał stał się teraz tak gęsty, że musiałem zatrzymać się i całkowicie skulić za tarczą. Widziałem tylko stojących Spartan. Wódz, który mnie zauważył, klepną w łydkę tępym końcem włóczni jednego, ze stojących obok wojowników. Klepnięty odwrócił się i wtedy Spartanin wskazał włócznią mnie, skrytego za tarczą. Dowódca powiedział jeszcze coś, ale nie usłyszałem nic z powodu zgiełku, jaki robiła wycofująca się armia oraz bębniących o tarczę strzał. Klepnięty kiwną tylko głową na znak, że rozumie i natychmiast ruszył w zwartym szeregu wraz z innymi Spartanami. Ten zwarty mur lśniących brązem napierśników i falującej na wietrze purpury zaatakował tyły oddalających się Persów i zdołał błyskawicznie powrócić na wcześniejszą pozycję, nie zmieniając początkowego ustawienia.

W międzyczasie bębnienie ostrych grotów o brązowy metal ustało i mogłem kontynuować swoje zejście na dół, jednak nie odważyłem się jeszcze na opuszczenie tarczy w obawie przed zbłąkaną strzałą, która bez większych problemów mogłaby dosięgnąć mnie na skalnej ścianie.

Teraz wpatrywali się we mnie nie tylko Spartanie, ale również wojownicy, stojący na tyłach. Presja, jaką wywierały na mnie ich pytające spojrzenia sprawiła, że poślizgnąłem się na obluzowanym kamieniu i dalsza droga w dół przebiegła bardzo szybko.

Nawet powiedziałbym, że za szybko…

Przed skręceniem karku zdołał uchronić mnie jeden z wojowników, który złapał mnie, gdy leciałem w dół. Ze śmiechem postawił mnie z powrotem na ziemię.

Energicznie otrzepałem się z pyłu oraz z dozą większego spokoju i precyzji poprawiłem hełm. Kiedy spojrzałem na Spartan, już mnie otoczyli, jednak żaden z nich nie mierzył do mnie ostrym grotem włóczni, choć i tak czułem się zagrożony pośród tych wielkich osiłków. Wszyscy stali wokół mnie, a reszta tłoczyła się z tyłu. Uśmiechnąłem się do siebie ironicznie, jak zwykle głośne wejście zwróciło uwagę wszystkich i choć Spartanie nie byli wrogo do mnie nastawieni, mimo wszystko mocniej zacisnąłem rękę na drzewcu włóczni. Miałem wokół siebie paręset uzbrojonych po zęby wojowników, którzy z nieokrzesaną ciekawością i pewną nieufnością, wpatrywali się teraz we mnie. Cofnąłem się krok do tyłu, ale za sobą miałem jedynie skalną ścianę.

Z szeregów wystąpił jeden ze Spartan. Był to ów wódz, który zauważył mnie, gdy jeszcze byłem na górze. Odziany był w wykutą z brązu zbroję, w jednej ręce dzierżył włócznię, a w drugiej hełm, tarczę zawiesił sobie na ramię. Miał srogo wyglądającą twarz, która została zahartowana w wielu ciężkich próbach zarówno podczas agogi, jak i w trakcie prowadzonych bitew. Spod krótko przystrzyżonych czarnych włosów, patrzyły stare i poczciwe, ale również mądre i srogie oczy wojownika. Kiedy przemówił, jego krzaczasta czarna broda poruszała się wraz z ruchami żuchwy.

– Spocznij, nieznajomy…– powiedział spokojnym głosem.

Usiadłem na pobliskim kamieniu, choć skrycie podejrzewałem, że niestosownym jest, aby siadać w obecności króla. Zdziwiłem się, kiedy on sam, największy z wielkich, usiadł obok mnie, wbijając włócznię w zdeptaną ziemię i kładąc swój hełm na kolanach. Spojrzał na mnie. Miałem wrażenie, że jego wzrok, jakby przechodzi mnie na wylot, niczym rentgen. Kiedy skończył wreszcie skanowanie spojrzał prosto w moje oczy.

– Kim jesteś, nieznajomy?– zapytał ze szczerą ciekawością w głosie.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, ale on chyba już domyślił się kim.

– W..– wymamrotałem– Wojownikiem…– tylko tyle zdołałem wykrztusić, a skutek tych słów był łatwy do przewidzenia… Otaczający mnie Spartanie roześmiali się, a ja sam poczułem, że robię się czerwony na twarzy.

Wszyscy umilkli na jedno skinienie ręki króla.

– W takim razie… Co sprowadza cię do Gorących Wrót, młodzieńcze?

Znów nie wiedziałem, co odpowiedzieć królowi, który nie śmiał się razem z innymi, gdy powiedziałem, że jestem wojownikiem. W odróżnieniu od innych wojowników, nie unosił się z taką łatwością, a wtedy jedynie uśmiechnął się z przekąsem i szelestem krzaczastej brody.

– Odpowiedz.– zdziwił mnie łagodny ton jego głosu.

– Przynoszę złe wieści…– moja świadomość znów się wyłączyła, a przez moje usta przemówił obecny w orężu, który nosiłem, Spartiata.

Król uśmiechnął się ponuro.

– Cóż może być gorszego od zgrai Persów, którzy próbują splądrować, nasze ziemie?– zapytał z ironią w głosie.

Nerwowo przełknąłem ślinę.

– Zdrada…– wychrypiałem przez ściśnięte gardło.

Król zmienił swe oblicze. Spochmurniał i jakby spoważniał. Przestał się uśmiechać, a jego oczy straciły bezpowrotnie swoją łagodność. Znów zacisną swoje palce na wbitej w ziemię włóczni. Podniósł ją i skierował ostrze w moją stronę.

– Nie ścierpię, takiej hańby jak zdrada u bram mego kraju!- powiedział głośno i wyraźnie.

Cofną ostrze włóczni i znów wbił ją ziemię. Na moje czoło zaczęły wstępować kropelki potu. Poczułem, że ów spokojny, z pozoru człowiek jest zdolny do uśmiercenia każdego, kto stanie na jego drodze. Każdego kto dopuści się względem niego zdrady.

Efialtesie…? Chodź do króla!

– Kim jest więc ów zdrajca, nieznajomy?– zapytał ze względnym spokojem.

– Jeden z twoich ludzi…– nim przebrzmiała ostatnia sylaba, król poderwał się na nogi, a włócznia znów znalazła się w jego ręku. Stanął naprzeciw swych ludzi.

– Który!?– zapytał świszczącym głosem.

Przestraszyłem się lekko, ale przemogłem się, aby mu powiedzieć.

– Nie ma go tu teraz, królu, gdyż wprawił już swą machinę kłamstwa w ruch…

– Podaj mi jego imię!- rozkazał, spoglądając w moje oczy.

– Efialtes, królu…– odparłem drżącym głosem.

Wbrew wszelkim przypuszczeniom, król nie wybuchnął, lecz po prostu zasępił się jeszcze bardziej. Stał się teraz wyraźnie starszy i jakby przygnębiony. Gdy już miał, coś powiedzieć rozległy się jakieś krzyki, dochodzące z głębi wąwozu. Wojownicy rozstąpili się, przepuszczając do króla konnego jeźdźca.

Stan przybysza był tragiczny. Rany na ciele zabarwiły jego szatę na czerwono, na ziemię kapały krople krwi, a z boku sterczała ułamana strzała. Nie był Spartaninem, ale zwykłym Grekiem, który różnił się od innych wojowników rysami nie zahartowanej twarzy i ubiorem, który stanowiła potargana szata zaplamiona krwią. Przybysz podniósł zamglony wzrok na króla i ze swoim ostatnim tchnieniem zdołał wyszeptać:

– Przełamali naszą obronę…

Zsunął się z konia i upadł ciężko na ziemię.

Król podszedł do niego, podniósł go i spojrzał w oczy.

– Nadchodzą…– wychrypiał konwulsyjnie przybysz – Nie ma już odwrotu…

– Twe poświęcenie zostanie wynagrodzone po stokroć!- rzekł najmożniejszy wśród możnych, ale mówił już do trupa. Wstał i pozwolił dwóm innym Spartanom zabrać zwłoki Greka. Spojrzał w zachmurzone niebo, a w jego oczach szkliły się łzy, ale nie będzie płakał. Nie on! Nie teraz, gdy nadchodzi odpowiedni czas. Łzy pozostawi tym po drugiej stronie wąwozu.

Spojrzał na mnie.

– Czy to naprawdę on? Efialtes?

Zdołałem tylko kiwnąć głową.

Król posmutniał. Jeśli chciał coś teraz mi powiedzieć, to zachował to dla siebie. Odwrócił się do swych wojowników.

– Spartanie!- powiedział mocnym głosem, który poniósł się echem po całych Termopilach.

Zapadła cisza, wszystkie oczy wpatrywały się w niego.

– Nasi bracia, Fokijczycy, padli ofiarą intrygi, którą zgotował im jeden z naszych wojowników…– zrobił małą przerwę, nadając tym słowom jeszcze większej wagi– Moja władza już was tu nie zatrzymuje, przyjaciele…– westchnął ciężko, jak udręczony życiem władca– Ci, których nie trzyma obowiązek, mogą odejść, resztę proszę, aby stała się, wraz ze mną, przykładem dla nowych pokoleń… Aby wypełnili prawo Sparty!

Założył hełm i schwycił swą włócznię.

– Spartanie! Nadchodzi wasza największa próba!- zamilkł i w uniesieniu przymknął oczy, jakby delektował się wzniosłością tej chwili– Żyje się dla takiej śmierci…– wyszeptał tak, aby mogli go usłyszeć tylko najbliżsi wojownicy.

Powietrze zgęstniało i zrobiło się duszno, jakby cała natura wiedziała, że nadchodzi decydująca bitwa. Gdzieś z oddali znów zaczęło dochodzić głuche uderzenie bębnów. Dum! Dum! Dum…! Król zwrócił się do mnie.

– Nieznajomy! Ciebie nie trzyma tu nic, choć przyjąłeś oręż Spartanina. Jeśli chcesz odejść, możesz to uczynić, lecz jeśli zostaniesz, uczynisz wielki zaszczyt mnie i zebranym tu wojownikom. Pozostawiam ci wolną rękę.

Kiwnąłem głową, na znak, że rozumie.

– Tak…– wyszeptałem całkiem świadomie– Kości zostały rzucone.

Król popatrzył na mnie zdziwioną miną, a do mnie od razu dotarło jaki błąd popełniłem. Alea iacta est miało zostać wypowiedziane, dopiero przez Juliusza Cezara w 49 roku nad wodami Rubikonu! Faux pas…

– Nieważne…– odparłem nieco zmieszany.

Król najwyraźniej nie poświecił temu najmniejszej uwagi.

– Niech więc rozpocznie się gra, która będzie ostatnia w naszym życiu!

Wielki władca Sparty ruszył przed siebie, ku wejściu do wąwozu. Za nim ruszyłem ja, ściskając swoją włócznię i niosąc tarczę u boku, a wraz ze mną uczynili to wszyscy Spartanie oraz kilkudziesięciu innych wojowników, którzy zamykali nasz pochód. Maszerowaliśmy przed siebie, mając nad głowami tarczę słońca. Ostrza włóczni i zbroje lśniły w świetle promieni z rydwanu Heliosa, gdy przemierzaliśmy usiane trupami dno wąwozu.

Nie wiem, kiedy to się stało, ale w marszu ktoś podał mi miecz do ręki. Założyłem go za swój pasek i zrównałem się z wodzem na czele.

– Skąd pochodzisz, nieznajomy?– nieoczekiwanie zapytał król, którego oblicze nie zostało przepełnione podnieceniem ze zbliżającej się walki, ale spokojem i świadomością nadchodzącej śmierci. Chyba nawet wyczuwał jej grobowy zapach, bo oczy zaszły mu łzami.

Onieśmielony majestatem, który z niego bił, zapomniałem języka w gardle.

– Nieważne…– odparł bardziej do siebie – Sądząc po twoim ubiorze, to z bardzo daleka.

Dopiero teraz spostrzegłem, że mam na sobie moje stare ubrania! Stare adidasy, wytarte dżinsy i tą spraną bluzę z byczym emblematem jednej z drużyn koszykarskich. Zrobiłem się czerwony na twarzy, wyobrażając sobie, jak idiotycznie muszę wyglądać z tarczą, włócznią i hełmem.

Nim spostrzegliśmy, wróg nas otoczył i w powietrze znów poniosła się diabelska pieśń.

– Formować szyk!- ryknął król, kiedy oddział trzystu wojowników w purpurze zatrzymał się zwartym murem w najwęższej części wąwozu.

Wojownicy unieśli tarcze i ułożyli się w falangę. Starałem się dotrzymać im kroku, ale i tak, zawsze pozostawałem kilka sekund w tyle. Stanęliśmy w jednym zwartym kole. Wojownik koło, wojownika, tarcza koło tarczy.

Każdy chroniący siebie nawzajem.

Znów zaczęły się pobrzękiwania, to wróg ostrzeliwał dach stworzony z naszych tarcz. Ostrzał trwał jeszcze przez niemiłosiernie dłużącą się chwilę, po czym ktoś zadął w róg. Ziemia zadrżała i po chwili fala barbarzyńców rozbiła się o naszą zaporę, uderzając z obu stron.

Rozpoczęła się walka. Ciąłem ostrzem włóczni, każdego Persa, który znalazł się w jej zasięgu. Barbarzyńcy w większości padali martwi, ale nad niektórymi trzeba było się trochę spocić. Ciepła krew ściekała po drzewcu włóczni wprost na moją rękę, a ja czułem jak w moim sercu budzi się wojownik. Chciałem zmienić bieg historii, ale… W pewnej chwili poczułem silne uderzenie w tarczę. Wibracje rozeszły się po całej ręce, powodując niemiłosierny ból. Kolejne uderzenie roztrzaskało tarczę i odrzuciło mnie do tyłu. Stał nade mną wysoki Pers o dzikim wyglądzie i z ogromnym żelaznym młotem trzymanym oburącz. Barbarzyńca uniósł broń do ataku. Nie zdążył jednak zadać ciosu, gdyż jednym zwinnym ruchem, dzięki ślepemu szczęściu, zdołałem wbić swą włócznię w jego brzuch. Pers zginą na miejscu zalewając mnie falą krwi.

Wstałem szybko i dobyłem miecza. Król znalazł się w opałach, otoczony przez wroga. Skoczyłem do niego i zaatakowałem. Ciąłem nie wiedząc, co czynię. Nie chciałem dopuścić do świadomości, że zabijam, ale jednak to robiłem. Mimo iż, łzy ciekły z mych oczu, to nie mogłem powstrzymać ręki dzierżącej miecz przed tym, co czyniła.

W końcu poczułem kojący ból w prawym ramieniu, a zaraz potem w lewym udzie. Zwaliłem się na kolana, wiedząc, że nadchodzi to, co nieuniknione. Machnąłem jeszcze raz mieczem, ale został on wytrącony mi z ręki. Znów poczułem ból, tym razem w brzuchu. Palił niczym żywy ogień. Z oczu znów popłynęły mi łzy, ale tym razem z bólu fizycznego.

Obok mnie upadł król. W jego oczach dostrzegłem również ból, ale jakby zagłuszony zadowoleniem, ze spełnionego obowiązku. Zbliżyłem się do niego, gdyż widziałem, że przywołuje mnie ręką, chcąc mi coś powiedzieć.

– Nieznajomy…– wychrypiał tuż obok mego ucha.

Strzała ugodziła mnie w lewą łopatkę. Poczułem ból i miedziany smak krwi w ustach.

– Powiedz Sparcie…– rzucił potężnie i ostatkiem sił ponad bitewnym zgiełkiem– …że polegliśmy wierni jej prawom!

Z tymi słowami oddał ducha.

W ostatnim heroicznym geście, z dzikim okrzykiem poderwałem się na nogi i rzuciłem z gołymi pięściami w barbarzyńską tłuszczę. Potem nie było już bólu, nie było dźwięku, tylko obraz; obraz tragedii, która rozegrała się pod Termopilami oraz dusz poległych w wąwozie.

Usłyszałem dźwięk, dochodzący jakby znikąd. Rytmiczny dzwonek, który stawał się coraz głośniejszy. Gdy osiągną szczyt swojej głośności, krzyknąłem zamykając oczy.

Kiedy je otworzyłem ujrzałem całkowicie inny obraz. Siedziałem na krześle, oparty o blat biurka. Poderwałem się na nogi rozglądając wkoło. Wygląda na to, że jednak był to sen i… Podniosłem rolety. Słońce poraziło moje oczy tak, że musiałem je przymknąć. Wygląda na to, że było około 7:30 rano, piątek, a ja znów zasnąłem nad notatkami z historii.

Podniosłem książkę i spojrzałem na jedną ze stronic. Obrazek zamieszczony na niej przedstawiał bitwę pod Termopilami w interpretacji jednego z malarzy. Szlachetny Leonidas na czele trzystu wojowników w purpurze, atakujący zawzięcie Persów oraz zdradziecki Efialtes, przemykający ponad wąwozem ze zgrają Persów.

Rozszerzyłem oczy ze zdziwienia!

Cóż robi tam ten odziany w dżinsy i adidasy młodzieniec!?

Zatrzasnąłem książkę i odłożyłem ją na miejsce. Skoro najlepiej jest uczyć się przez poznanie, to powinienem zdać bez problemu dzisiejszy test z historii.

 

 

Agoge– słowo pochodzi od agogeus oznaczającego lejce, służące do kierowania koniem. Nazwa nie jest przypadkowa. Spartanin tak jak koń nie miał wyboru, mógł robić tylko to, na co mu pozwalało państwo. Agoge można uznać za okres przygotowawczy do wojennego życia, który rozpoczynał się w wieku chłopięcym 8 lat, a kończył z nadejściem 20, kiedy to już dojrzałego mężczyznę przenoszono do koszarów. W trakcie agogi wiele czasu poświęcano różnym ćwiczeniom fizycznym, sprawnościowym i siłowym. Początkowo sprawdzianem były myślistwo i lekkoatletyka. Po militaryzacji ćwiczono władanie bronią, szermierkę, miotanie oszczepem, zwroty i zmiany szyku, marsze z odpowiednim, zwartym trzymaniem tarczy. Celem nadrzędnym było wytrenowanie i zdyscyplinowanie hoplity. Przewaga Spartan brała się między innymi stąd, że naprzeciw żołnierzy pospolitego ruszenia stawali doświadczeni, z kilkunastoletnim stażem, żołnierze zawodowi, przywykli i przyuczeni do zabijania. Uczono też zwięzłego wypowiadania się (mowa lakoniczna). W odpowiedziach bardzo ceniono sobie cięty dowcip. Na przykład Leonidas na pytanie jak ocenia poezję Tyrteusza odpowiedział: jest doskonała do wyciągania życia z młodych żołnierzy. W starszym wieku młodzież odbywała praktyki w zabijaniu.
Koniec

Komentarze

Rysunek ołówkiem Filipa Sznela. Dzięki Stary, jak zwykle dobra robota:)

Ale czemu brąz?

Póki co, nie miałem czasu przeczytać całości, a na pewno to uczynię. Tematy tego typu są ciekawe.

Rzuciłem tylko okiem na fragment.

"Daję ci wybór, Spartaninie!"

Spartiato*

Maxencius: jeśli chodzi ci o zbroje z brązu, to wybrałem ten metal, ponieważ jest lekki i nie ogranicza wojownika w bitwie; jeśli chodzi natomiast o kolorystykę obrazka, która może wydawać się brązowawa, to wina skanera- nie poprawiałem grafiki, bo takie programy strasznie mnie nie lubią...:)

Raezes: Spartiato faktycznie lepiej brzmi:)

Raezes: naturalnie z niecierpliością czekam aż przeczytasz całość...;)

Pako666: Po pierwsze - to chyba nie jest kwestia Twojego wyboru, bo - choć mogę się mylić - Grecy z Persami rżnęli się żelaznymi mieczami, odziani w żelazne zbroje. Na dodatek - mimo że brąz, to dźwięczy stal. Mam podejrzenie, że Grecy u Ciebie zaiwaniali w brązie, a Persowie używali stali; gdyby tak było naprawdę, nikt nie słyszałby o Termopilach.
Po drugie - ciągle wracasz do tego brązu. Tak często, że nabrałem podejrzeń, że to ma jakieś znaczenie dla fabuły. A nie ma.
Poza tym - nie zrozumiałem tego o obrazie i młodzieńcu w dżinsach. Niby że jakiś malarz sobie wyobrażał Termopile i namalował gościa w dżinsach? To chyba malarz współczesny był - inny by tego nie zrobił.
Jeszcze taki drobiazg związany z historią - malarz może i lubił purpurę, ale watpię, żeby Grecy tak się ubierali. Purpura jest królewska dlatego, że droga jak diabli.
Tak czy owak, opowiadanie przeczytałęm całe, choc od tej chol... czcionki mi potem mroczki przed oczami latały.

W obronie autora i brązu. To opowiadanie fantastyczne, więc pewna dowolność ujdzie. Oczywiście, dobrze jest, kiedy autor mocno trzyma się realiów, ale istnieje kategoria mimesis i - jak pisał metaforycznie Arystoteles - sarna może mieć robi, jeśli poecie do poematu potrzeba sarny z rogami. (Na marginesie: "Poetyka" ciągle aktualna; warto przeczytać, jeśli ktoś jeszcze nie miał tej przyjemności.)
Pozdrawiam. 

Janse - jeśli trzeba rogów, niech je ma. Ale czy tu na pewno brązu trzeba? Czy gdyby była to stal, coś by się zmieniło?

Wyobraź sobie zakutych w stal wojowników? Spartanie przecież stawiali na szybkość i efektywność w walce, a taką zapewnia nieograniczająca ruchów zbroja- to przeważyło w wyborze metalu, z którego zrobiłem im zbroje... Może nie ma to uwarunkowania historycznego, ale według mnie lekka zbroja z brązu wygląda lepiej niż stalowy żółw.

Dzięki za wstawiennictwo Jakub:)

Eh, jaki żółw, jacy okuci Spartanie. Hełm, tarcza, nagolenniki, napierśnik. Tak byli ubrani i tyle, to nie średniowiecze, po wynalezeniu kuszy.
Mniejsza z tym - skoro uznajesz moje słowa za atak, i jeszcze potrzebujesz wstawiennictwa, to przepraszam. Jak dla mnie mogą sobie nawet biegać w plastiku. To jest na pewno lekkie (bo brąz nie wydaje mi się lżejszy od stali).

Sorry, nie mogę edytować, to dodaję - ciężar właściwy brązu - 8,78 i więcej, stali - 7,85.

Sory, nie uznaję tego za atak, ale krytykę. Rozumiem, że nie każdemu musi się podobać to co mnie... Po prostu brąz w starożytności był o wiele bardziej dostępny i przede wszystkim tańszy niż stal, więc pomyślałem, że to właśnie on będzie bardziej właściwy. Nie chcę żadnego konfliktu, tylko bronię swojego zdania... Sory jeśli uraziłem cie.

Nie uraziłeś mnie, raczej uznałem, że ja Ciebie uraziłem.
Co do starożytności zaś i dostępności brązu i żelaza - nie jestem specjalistą, ale wystarczy wrzucić hasło epoka brazu i epoka żelaza do googla. I wychodzi, że w okresie wojny z Persami żelazo było już od dawna znane w Grecji. Poza tym - żelazo, a właściwie stal jest łatwiejsze w obróbce, bardziej elastyczne i po prostu trwalsze niż brąz. Innymi słowy - facet, uzbrojony w miecz żelazny, pociąłby faceta z mieczem z brązu - tak samo jak sam miecz brązowy.
Ale mnie z tym brązem chodziło o coś innego - po co naginać fakty, skoro to nie ma znaczenia. Można lubić brąz lub nie, ale - jak to zwykle bywa - niechże jego użycie będzie uzasadnione.

Ok, uparty jestem, więc zostanę przy swoim... Nie chcę mieć z tobą żadnego konfliktu, ale czasami tak mam, że trochę za szybko wybuchnę.
Co do brązu, to chodziło mi tu bardziej o jego łatwiejszą i tańszą dostępność- wojownik, który praktycznie całe życie spędził w koszarach miał łatwiejszą szansę kupienia brązu, niż stali, która była przecież pierońsko droga. A poza tym, zbroja według mnie nie miała wiekszego znacznia jeśli mówimy o Spartanach, bo stawiali oni na swoje umiejętności, a nie opierali się na "dodatkach".
Nie zgodzę się z jeszcze jedną sprawą... Stal nie jest wcale łatwiejsza w obróbce i nie znowu taka elastyczna (a przynajmniej ta stal wtedy to nie ta, którą mamy dziś), więc była wtedy o wiele tródniejsza w obróbce i uszlachetnianiu, niż brąz, a co za tym idzie jej cena wzrastała. Owszem wojownik mógł mieć miecz ze stali, ale mniemam, że skończyłoby się to jego pęknięciem przy pierwszej lepszej okazji. No i do tego (zawierzając wykładom mojego historyka), brąz, który jest o wiele bardziej elastyczny i można łatwiej go formowa,ć wymyślono, żeby zastąpić stal, która była droga i mniej użyteczna.
Rozwiązując jeszcze kwestię purpury, to w tym przypadku zaważył mój sentyment do filmu '300'.
Tak więc, myślę, że uzasadnione jest użycie brązowych zbroi zamiast stali, ale szanuję też to, że ty oparłbyś się na stalowych napierśnikach, itp.

Jasne, sentymentu się domyśliłem, w kwestii brązu i stali - wolna wola.

Nowa Fantastyka