- Opowiadanie: Hitokiri - Brzydal i Bestia cz 1.

Brzydal i Bestia cz 1.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Brzydal i Bestia cz 1.

Brzydal i Bestia

 

 

 

Davies z zadowoleniem zmrużył oczy, czekając na rozpoczęcie widowiska. Także inni, skłębieni wokół kolistej, ogrodzonej areny, oczekiwali aż dwa demony spotkają się w walce na śmierć i życie. Głośno rozmawiano, czyniono zakłady, spoglądając na szarego wilka, przywiązanego łańcuchem do grubego kija. Zwierzę rzucało się wściekle, jeżąc się i warcząc.

 

Nie zawiedziesz mnie, co bratku? – pomyślał Davies. Wiedział, że nie. Zaraz rozpocznie się walka, wilk szybko zgładzi przeciwnika, a on, Davies, znów się wzbogaci. Był tego pewien, jeszcze nigdy nie stało się inaczej. Ludzie przychodzili tłumnie, patrzeć na kolejny triumf Bestii z Północy, który pokonywał każdego przeciwnika, niezależnie od jego rozmiarów i siły. Tak, to był zdecydowanie dobry zakup, pochwalił w duchu Davies, łapiąc kij i zbliżając się do zwierzęcia. Wilk zamarł, patrząc spode łba, kuląc się, cały zjeżony.

 

– Spokojnie, bratku – mruknął Davies, unosząc ostrzegawczo kij, a drugą ręką łapiąc za owinięty wokół szyi łańcuch. – Oszczędzaj siły na zwycięstwo. Liczę na ciebie – syknął. Wilk na chwilę przestał warczeć, jakby chłonął każde słowo swego pana. Davies jednak nie był głupi. Dobrze wiedział, że gdyby nie kij w ręku, zwierzę nie pozwoliłoby się dotknąć. Prawdę mówiąc bez kija wolał się do niego nie zbliżać.

 

Davies zdjął łańcuch i odstąpił.

 

Tymczasem na arenie pojawił się przeciwnik. Wilk nigdy wcześniej nie widział takiego psa – a walczył już z wieloma. Był niski, krępy, porośnięty krótką sierścią, a krótkiej szyi broniły potężne szczęki. Nie ruszył się do ataku – chwilę przyglądał się wrzeszczącej gawiedzi, machając skrawkiem ogona. Wydawać by się mogło, że nie ma ochoty walczyć.

 

Wilk warknął groźnie, obnażając długie, ostre kły. Sprężył się i skoczył, podczas gdy wróg ruszył szybkim, posuwistym krokiem. Wtedy wilk uderzył, błyskawicznie szarpnął kawał skóry i odskoczył nietknięty.

 

Na dziwnym psie nie zrobiło to wrażenia. Choć z lewego ucha pozostał krwawy strzęp, nawet nie ryknął. Szybkim, ale nie nerwowym krokiem, ruszył w stronę napastnika. Ludzie krzyczeli coraz głośniej, robiono nowe zakłady. Davies stał spokojnie, obserwując zwierzęta błyszczącymi oczami.

 

Wilk skoczył, szarpnął, odskoczył. A potem jeszcze raz. I znowu. Pies obracał się dookoła, ale nie mógł złapać przeciwnika. Wydawało się, że wilk jest wszędzie i nigdzie, atakując niepostrzeżenie niczym cień. To go oszałamiało. Chciał natrzeć i przydusić, ale jak to zrobić, kiedy ten, nawet gdy ukąsi, szybko umyka? Podczas gdy pies krwawił z licznych ran, wilk nie był nawet draśnięty. To tylko zwiększało wściekłość. Umknął po wnętrzu koła zataczanego przez wilka. Wreszcie skoczył. Ludzie „ochnęli” i „achnęli”, kiedy wilk ledwie zdołał uniknąć śmiertelnego ciosu.

 

– A już myślałem, że twój pies nie ma jaj – zadrwił Davies. Stojący obok mężczyzna tylko się uśmiechnął.

 

– Kiedy zobaczysz, co potrafi, zupełnie zmienisz o nim zdanie – odgryzł się.

 

Wilk mimo starań nie mógł dosięgnąć gardła przeciwnika. Mocne szczęki znakomicie

 

chroniły krótką szyję. Wilk atakował ze wszystkich stron, ale bezskutecznie. Był zły. Chciał dopaść, zniszczyć, zabić, chciał czuć jak przeciwnik ostatkiem sił walczy o życie. Tylko to mogło dać ujście ogarniającej go nienawiści i choć na chwilę przynieść spokój.

 

Znowu skoczył, lecz tym razem popełnił błąd i przeleciał nad ciałem wroga. W locie, usiłował kocim sposobem, wylądować na czterech łapach, zamiast tego spadł na bok. Szybko się podniósł, ale szczęki psa już zaciskały się na jego gardle.

 

 

 

***

 

– Zawszony kundlu! Bądź przeklęty! Wstawaj! – Davies znowu kopnął szarego wilka, leżącego bezradnie na ziemi. – Wstawaj i walcz!

 

Pies cały czas, niczym wampir, trzymał za gardło, podczas gdy pokonany przeciwnik, ruszał niezbornie łapami, bezskutecznie próbując się podnieść. Wynik pojedynku był przesądzony, ale Davies nie potrafił tego zrozumieć. Kopał dalej, nie zwracając uwagę na protesty widzów, oburzonych niesportowym zachowaniem.

 

– Teraz chyba widać, że mój pies ma jaja – zakpił elegancki jegomość. – Proponuję odstąpić i poczekać na naturalny koniec walki. Sam rozumiesz, że powinien wygrać lepszy. To niestosowne tak przerywać.

 

Davies spurpurowiał na twarzy, a jego oczy ciskały gromy. Wziął głęboki oddech, zamachnął się i ponownie kopnął wilka.

 

– Wstawaj, bydlaku! – Ryknął.

 

Potężne szczęki buldoga rozsunęły się lekko i znowu zwarły, jakby coś żuły. Wilk

 

ostatkiem sił podniósł się i spróbował strząsnąć z siebie wroga. Motał się jak szalony. Instynkt kazał walczyć o życie, więc walczył, ale to nic nie dało. Pies trzymał mocno, od czasu do czasu zwiększając chwyt. Od śmierci uratowała wilka, luźna skóra i puszysta sierść, jednak gdyby pierwszy chwyt był dość wysoki, nawet to by nie pomogło.

 

Panika zaczęła narastać, ciągle się rzucał, lecz w końcu opadł z sił. Powietrza! Czuł jak płuca palą, łaknąc choćby najmniejszego łyku tlenu. W końcu padł na ziemię, zbyt słaby by cokolwiek zrobić. Obraz chwiał się i rozmazywał. Zwolennicy buldoga krzyczeli i klaskali radośnie, pozostali z przygnębieniem patrzyli na agonię niezwyciężonego do dzisiaj Zabójcy z Północy. Davies kopał, ale wilk już tego nie czuł.

 

Dźwięk dzwonka i krzyki poganiaczy, odwróciły uwagę publiczności. Wszyscy obejrzeli się, obawiając policji. Zobaczyli tylko dwóch mężczyzn, biegnących szlakiem, przy saniach zaprzężonych w psy. Ci, ujrzawszy tłum zatrzymali się i podeszli, zaciekawieni, co jest przyczyną zbiegowiska.

 

Davies nie widział przybyszy. Przymierzał się właśnie do kolejnego kopnięcia, toteż zdziwił się bardzo, gdy ktoś z całej siły rąbnął go w twarz, powalając na ziemię.

 

– Bydlaki! – wrzasnął wyższy z obcych, a gdy Davies podniósł się i zbliżył, ponownie zdzielił go po twarzy.

 

– Ty draniu… – syknął, ale zamarł na widok pistoletu.

 

– Spróbuj tylko podejść – powiedział twardo przybysz, patrząc mu w oczy. Davies osłonił się ręką i zdecydował się pozostać na miejscu. – Matt, pomóż! – Mężczyzna tymczasem pochylił się nad zwierzętami.

 

Matt objął wilka, gotowy szybko go odciągnąć, jak tylko rozewrą się szczęki

 

buldoga. Jego towarzysz klął i dyszał, próbując palcami rozluźnić chwyt. Gawiedź zaczęła protestować przeciwko przerywaniu sportowej rozrywki, jednak zamilkła, gdy wyższy podniósł głowę i spojrzał ostro, jakby każdemu prosto w oczy.

 

– To bez sensu. Nie damy rady, panie Turner – westchnął Matt. – Ściska jak imadło.

 

Turner nie odpowiedział i ponownie zaczął siłować się z buldogiem.

 

– Tu potrzeba dźwigni – ciągnął Matt. – Inaczej możemy się tak bawić w nieskończoność.

 

Turner podniósł głowę i znowu złapał za pistolet.

 

– Co pan chce zrobić? Powystrzelać ich? Panie Turner, nie damy rady, a jak oni się zeźlą…

 

– Niech spróbują. Poza tym to tchórze. Nic nie zrobią.

 

Matt zamilkł, ale zapewnienie Turnera wcale go nie uspokoiło. Wciąż trzymając wilka, obserwował jak ten wpycha lufę pistoletu między szczęki buldoga, tak mocno, że aż dało się słyszeć zgrzyt metalu o kość.

 

Właściciel buldoga wyszedł z tłumu i zbliżył się do przybyszy.

 

– Zębów łamać nie wolno.

 

– Dobrze. Odstrzelę mu łeb. – Turner nie przerwał czynności.

 

– Zębów łamać nie wolno – powtórzył tamten, z groźną nutą.

 

Turner wreszcie spojrzał nań, wciąż nie przerywając czynności.

 

– Twój pies?

 

– Słuchaj…

 

– Wynoś się i nie przeszkadzaj! – krzyknął. – Zajęty jestem. Albo nacisnę spust i pożegnasz się z pupilem.

 

Właściciel pobladł, ale nie ruszył się z miejsca. Turner nie zwracał już na niego uwagi. Udało mu się wreszcie wtłoczyć lufę i teraz pchał ją w głąb pyska, starając się jednocześnie podważać szczękę. Szło to dość powoli, ale skutecznie. Matt w milczeniu oswobadzał szyję wilka z pyska buldoga.

 

– Przytrzymaj go – Turner zwrócił się do właściciela psa. Ten podszedł w milczeniu i wykonał polecenie.

 

W końcu, mimo rozpaczliwych protestów buldoga, zwierzęta zostały rozdzielone.

 

Właściciel odciągnął go w tłum, a wilk bezskutecznie próbował wstać. Miał szkliste oczy, a wywalony język opuchł.

 

– Zaczyna oddychać – stwierdził Matt. – Może przeżyje.

 

Davies wstał i podszedł do wilka.

 

– Zabieram go – syknął Turner.

 

– To kradzież! – protestował Davies, ale zamilknął na widok pieniędzy.

 

– Zabieram go – powtórzył Turner – i daję ci sto pięćdziesiąt dolarów. Możesz przyjąć lub nie, ale wilka i tak zabieram.

 

 

 

***

 

Wilk rzucał się na końcu łańcucha groźnie zjeżony i warczący. Ciągle próbował sięgnąć jednego z psów zaprzęgowych, lecz zęby łapały tylko pustkę. Psy zaś w ogóle nie zwracały na to uwagi. Kilka bolesnych lekcji, udzielonych przez Turnera i samego wilka, wystarczyło by odechciało im się go zaczepiać.

 

– Chyba jedyne co możemy zrobić, to zastrzelić – stwierdził Matt, siedząc na schodach domu. Stojący obok Turner nie odpowiedział. Odpowiedział wilk, warcząc głośniej i zajadlej.

 

– To wilk – zaczął Matt i podrapał się po głowie. – Nie można oswoić wilka.

 

Turner wciąż milczał.

 

– Słyszy pan? Zastrzelmy go! Tylko skrócimy mu męki. Nie można oswoić wilka.

 

– Ktoś jednak to zrobił. – Turner wskazał na rozjuszone zwierze. – Przyjrzyj mu się dokładnie. Widzisz ślady po uprzęży?

 

Jego towarzysz zamarł z otwartymi ustami. Zapadła cisza, przerywana warczeniem.

 

– Wilk zaprzęgowy? – wydukał w końcu. Turner tylko skinął głową.

 

– Nie widzę przeszkód, by znowu nim był.

 

– Ale ja widzę! Mamy go od tygodnia, a dziś jest jeszcze dzikszy! Jakby diabeł w niego wstąpił. Mówię panu, wpakujmy mu kulkę w łeb i zakopmy. Psów mamy dosyć.

 

Wilk przestał się rzucać, ale nie zrezygnował z warknięć i jeżenia sierści. Był

 

przygotowany na wszystko co najgorsze. Pobyt u Daviesa nauczył go, że po ludziach nie można się spodziewać niczego dobrego. Ci na razie nic nie zrobili, ale prędzej czy później sprowadzą ból i cierpienie. Postanowił, że będzie się bronić przed każdym okrucieństwem z ich strony.

 

– Widzisz jak patrzy? Zupełnie jakby rozumiał co mówimy. – stwierdził Turner. – To cholernie inteligentne zwierzę. Po prostu spotkało go wiele złego.

 

– Mówi pan tak, jakby był człowiekiem.

 

– Niektóre zwierzęta są mądrzejsze od ludzi. Coś ci pokażę.

 

– Nie! Niech pan tego nie robi! – zaoponował Matt, gdy Turner ruszył w stronę zwierzęcia. – Niech pan weźmie przynajmniej kij.

 

Turner prychnął, ale posłuchał. Wilk nie spuszczał z niego wzroku. Dobrze wiedział ile bólu potrafi zadać uderzenie kija. Poznał ten ból dogłębnie. Teraz, kiedy był spętany, nie mógł się obronić. Turner podszedł i wyciągnął wolną rękę; wilk przysiadł, cały spięty. Wiedział, że tego nie uniknie. Przysiadając coraz niżej, spoglądał na opadającą rękę, starając się jednocześnie nie spuszczać wzroku z wzniesionego groźnie kija.

 

Turner odpiął łańcuch i cofnął się.

 

Wilk nie wiedział co robić. Od miesięcy z łańcucha spuszczano go tylko przed walką, a zaraz po jej zakończeniu, przykuwano znowu. Czyżby ludzie chcieli go wypuścić? Ta myśl nie mieściła się w głowie zwierzęcia. Nie, to niemożliwe. Bardziej prawdopodobne było to, że zaraz zazna jakiegoś nowego okrucieństwa, gorszego niż to co do tej pory poznał. Cokolwiek to będzie, nie podda się bez walki.

 

– Pan oszalał! – syknął Matt.

 

Wilk nie ruszył w stronę ludzi, tylko ku węgłowi chaty, czekając, aż ci będą próbowali go pochwycić. Nic się nie stało. Przystanął, kompletnie zdezorientowany. Gdyby ta dwójka rzuciła się ku niemu z kijami, wiedziałby co robić. A takie czekanie sprawiało, że stał kompletnie skołowany.

 

A może postanowili odłożyć zabawę na później? Wiedział, że takie odkładanie nie przynosiło niczego dobrego, więc warknął mimowolnie.

 

Turner wszedł do chaty i po chwili z niej wyszedł, niosąc kawał mięsa. Cisnął je wilkowi, ten zaś odskoczył, jak oparzony. Patrzył to na mięso, to na ludzi. To musiała być kolejna pułapka. Na pewno spadną kije i kopniaki, kiedy tylko zajmie się jedzeniem.

 

Ale był też głodny, a mięso wyglądało smakowicie. Podszedł z początku powoli i nieufnie, potem chapnął mięso i pożarł błyskawicznie, jakby się bał, że ktoś mu je zabierze.

 

– Obserwowanie dzikiego zwierzęcia niewątpliwie sprawia panu przyjemność. Ale czemu to ma służyć? – Matt podniósł się wreszcie ze schodów.

 

– Nie przeszkadzaj. Jakbyś nie zauważył, właśnie próbuję go oswoić.

 

– Ależ oczywiście. Ja jednak znam lepszy sposób. Kulka w łeb.

 

Turner nie odpowiedział, tylko rzucił kolejny kawał mięsa. Wilk już miał go chwytać kiedy na drodze stanął jeden z psów. Nie czekając, rzucił się nań, błysnął kłami, wbijając je w gardło wroga, przegryzając tętnice. Matt zaklął i doskoczył. Szybkie kopnięcie oderwało od siebie zwierzęta, lecz dla jednego było już za późno.

 

Wilk już wiedział co planowali. Chcieli go sprowokować!

 

Skok, błysk zębów i krzyk. Szybko odskoczył, warczący i zjeżony. Matt został w miejscu, klnąc i oglądając krwawiącą nogę.

 

– Mówiłem, żeby go zastrzelić!

 

– A kazał ci ktoś kopać?

 

Wilk obserwował i słuchał jak ludzie chwilę naradzają się między sobą. Wreszcie

 

Turner zbliżył się, a że nie miał już kija, pozwolił podejść blisko. Stanął nad nim i znowu wyciągnął rękę. Wilk przysiadł, unikając dotyku. Dobrze znał ludzkie ręce i wiedział, że są biegłe w zadawaniu bólu. Zawarczał jeszcze groźniej, przypadając bliżej ziemi, ale ręka nie cofnęła się. Wilk nie chciał kąsać i unikał tego czynu, dopóki instynkt nie kazał mu bronić się przed bólem i śmiercią. Turner krzyknął, cofając zakrwawioną dłoń, a wilk zrobił kilka kroków w tył, błyskając oczyma.

 

Teraz groziła mu kara straszniejsza niż wszystkie uderzenia Daviesa. Zranił dwójkę ludzi, jednego po drugim, a oni nie zrezygnują z zemsty.

 

– Oszalał pan! Przed chwilą mnie pogryzł, a panu się zachciało go głaskać – warknął

 

Matt. I tym razem Turner nie odpowiedział – zamiast tego wziął strzelbę. Wilk zawarczał jeszcze głośniej, a gdy Turner podniósł strzelbę, nie czekając na dalszy rozwój zdarzeń zniknął za węgłem chaty.

 

– Mądra bestia – mruknął Turner. – Oswoję go, zobaczysz. Poza tym teraz brakuje nam jednego psa.

 

 

 

***

 

Wilk wrócił, przygnany ciekawością. Nie przywitał go huk strzelby, ani kopniak, ani uderzenie kija. Wręcz przeciwnie – ludzie rzucili mu kawał mięsa i przestali zwracać na niego uwagę. Wilk postanowił zostać. Był wolny, a w razie czego zawsze mógł uciec, jeśli tamci zaplanują jakąś nową zabawę. Na razie postanowił zostać i poczekać.

 

Pomimo tego, że było spokojnie, nadal spodziewał się kary. Popełnione czyny, nie mogły zostać bez odpowiedzi. Wiedział, że kiedyś pozna ukryte ludzkie zamiary, a to co go spotka będzie straszniejsze niż wszystko inne. Jednak nie będzie obojętnie przyjmował razów.

 

Mijały dni, tygodnie, a kara nie nadchodziła. Matt unikał wilka. Od czasu do czasu łypał nań krzywo, ale starał się omijać szerokim łukiem. Jedynie Turner próbował się czasem zbliżyć, ale rezygnował na widok wyszczerzonych kłów i zjeżonej sierści.

 

Z czasem wilk zaczął się przyzwyczajać do tej dwójki i poczuł do nich coś na kształt niechętnego, kruchego zaufania. Słaba nić nawiązała się szczególnie między nim i Turnerem, którego postrzegał jako silniejszego. Z fascynacją obserwował jak rozkazuje Mattowi, a ten wykonuje wszystkie polecenia. Tak, Turner z pewnością zasługiwał na miano przywódcy. Obserwował jak obchodził się z psami i zauważył, że robi to zupełnie inaczej niż jego poprzedni właściciele. Nie było krzyków, bicia, ani kopania. Wilk przypomniał sobie odległe, dawne czasy, kiedy on był tak traktowany.

 

Pewnego dnia, Turner wyszedł z domu na wiele, wiele godzin. Matt zajmował się pracą, dopóki nie zapadł zmierzch. Wilk trzymał się z dala, obserwując, dopóki mężczyzna nie wszedł do domu.

 

Położył się więc w śniegu, nieopodal drewutni i czuwał. Wewnątrz drążył go dziwny niepokój. Nie potrafił sprecyzować co go powodowało. Może to, że Matt zostawił na ganku zapalone światło, czego wcześniej nie robił? Nie, to na pewno nie. Czuł jednak, że coś się stanie i był napięty jak struna.

 

Jednak przez długi, długi czas było spokojnie. Na dworze zrobiło się całkiem ciemno, w oknie domostwa zapaliło się światło. Wilk nadal czuwał.

 

Kolejnego człowieka szybciej wyczuł, niż zobaczył. Podniósł głowę i czekał, węsząc. To nie Turner szedł. Jego potrafił rozpoznać po zapachu. Nie wiedział kim jest idący, ale zbliżył się już na tyle, że mógł go już usłyszeć. Bez wątpienia zmierzał tutaj i wcale się z tym nie krył. Nucił coś pod nosem, klął i stękał. Towarzyszyło temu głośne skrzypienie śniegu.

 

Mężczyzna podszedł do furtki, otworzył ją sobie i wszedł na posesję. Zaklął, kiedy duża ilość śniegu, przeszkadzała mu w jej zamknięciu. Kilka przekleństw później, furtka była zamknięta, a nieznajomy mozolnie zmierzał w stronę chatki, zupełnie nieświadom, że obserwuje go wilk.

 

Gdyby przybysz skradał się, starając się być cichy i niewidoczny, byłoby jasne, że ma złe zamiary. Wtedy wilk musiałby zareagować. Skoczyłby, powalając na ziemię i kąsał. Człowiek krzyczałby, próbując się osłonić, wyrwać, ale bezskutecznie. W końcu wilk dosięgnąłby gardła.

 

Jednak przybysz spokojnie podszedł do drzwi i zapukał głośno. To nieco uspokoiło zwierze, lecz nadal nie spuszczał zeń oczu. Drzwi otworzyły się, w progu stanął Matt. Na widok gościa, ucieszył się, wypowiedział kilka słów, a potem oboje weszli do domu.

 

Zapadła noc, a w oknie dalej paliło się światło. Wilk wciąż nie spał. Leżał w śniegu, nieopodal i czuwał. Niepokój nadal drążył i stał się jeszcze silniejszy. Instynkt podpowiadał, że coś się zdarzy, a on wciąż leżał, napinając wszystkie mięśnie. Jednak nawet przez sekundę, nie pomyślał o ucieczce. Ten sam instynkt, nakazywał mu zostać i czekać.

 

Turner wciąż nie wracał, a z domu dochodziły wesołe krzyki i śmiechy. Wilk wsłuchiwał się w nie, ale nie potrafił zrozumieć sensu dochodzących do niego słów. Pewnie jakieś ludzkie sprawy, których za nic nie zrozumie.

 

Od czasu do czasu światło w oknie przesłaniał jakiś cień. Wreszcie drzwi chaty otworzyły się i w progu stanął Matt. Rozejrzał się dookoła, w końcu jego wzrok zogniskował się na wilku. Ten wstał, jeżąc się groźnie. Nie podchodź, zdawał się mówić.

 

– Hej, wilczku, nie bój się – wybełkotał. Zza ramienia Matta wyjrzał drugi kompan.

 

– Może lepiej go zostaw? – spytał.

 

– Gdzie tam, wilczek mi nic nie zrobi! Choć z tym na początku były problemy. To Turner go zabrał, z areny walk. Na początku był taki, taki… no, diabeł wcielony, ale się uspokoił! Sam zobaczysz, jak go pogłaszczę.

 

Nim tamten zdołał zaprotestować, Matt zszedł z ganku i chwiejnym krokiem zaczął zbliżać się do zwierzęcia. Dla wilka wystarczył jeden oddech, by wyczuć znajomy odór alkoholu. Momentalnie przed oczami stanęły wspomnienia Daviesa i jego okrutnych tortur. Za każdym razem, kiedy wilk wyczuwał od niego ten smród, wiedział, że bicie, jakie nastąpi będzie jeszcze zajadlejsze i boleśniejsze.

 

Na twarzy Matta pojawił się obleśny uśmiech, ten sam, który tyle razy obserwował u Daviesa. Wilk cofnął się, nie spuszczając człowieka z oczu. Jedną rzecz zauważył od razu – Matt nie miał kija.

 

– Nic ci nie zrobię, wilczku… – Bełkotał Matt. Był już blisko, z wyciągniętą ręką. – Dobry wilczek, nie ugryzie Matta, prawda? – Wilk znowu się cofnął, ale ten wciąż szedł uparcie, nie zwracając uwagi na coraz groźniejsze warknięcia.

 

Nie podchodź, powiedziałby wilk, gdyby tylko mógł. Nie zamierzał znosić dotyku, zwłaszcza teraz, gdy pijany człowiek ledwie trzymał się na nogach. Ale to tylko pozory. Znowu przypomniał sobie Daviesa. Ale wtedy wilka krępował łańcuch i nie miał żadnych szans na obronę.

 

Matt wrzasnął, gdy zwierzę rzuciło się na niego, powalając na ziemię. Nie zdążył osłonić gardła. Ostre kły przebiły cienką skórę, przegryzając tętnice, ciepła krew obmyła język wilka. Trzymał tak długo, dopóki czuł, jak ofiara się szarpie. Bezlitośnie czekał, aż umrze, rozkoszując się smakiem krwi na języku i tym cudownym uczuciem towarzyszącym zwycięstwu.

 

Huk wystrzału rozległ się tak nagle, że aż podskoczył, puszczając martwego już Matta.

 

Został jeszcze drugi, ale ten miał strzelbę. Właśnie ją ładował, a wiedział, że nim zdąży doń doskoczyć, ten wystrzeli. I tym razem mógł trafić. Postanowił nie ryzykować, zwinął się w miejscu i uciekł, ścigany hukiem.

 

Dopiero gdy był już daleko zdał sobie sprawę z tego co zrobił. Zabił człowieka! Jego święte ciało leżało martwe w kałuży krwi! Aż zadrżał na myśl o karze jaka teraz go czekała. Oni nie odpuszczą. Ludzie potrafią karać, za mniejsze przewinienia, a teraz popełnił zbrodnię!

 

Wilk nie chciał umierać. Pragnienie życia było w nim tak silne, że zrobiłby wszystko, byle tylko uniknąć śmierci. Nie, nie wróci do ludzi. Nic ich z nimi nie łączyło. Jedyny człowiek, któremu był wierny odszedł, zdradził dawno temu. Pozostali byli potworami.

 

Za to teraz wilk czuł mściwą satysfakcje. Jeden z nich zginął i to on go zabił. Jednak Matt nie był tak potężny bez kija i strzelby. Żaden nie był potężny, wszyscy byli słabi! Nie posiadali długich pazurów, ani ostrych zębów, mogli tylko zmuszać do posłuchu przedmioty martwe.

 

Wilk, zwykle przywiązany do łańcucha nie mógł się bronić. Słaby i bezradny mógł jedynie znosić ból. A gdy w końcu w równej walce zmierzył się z człowiekiem – wygrał.

 

Wreszcie był wolny i szczęśliwy. Teraz postanowił umknąć w głąb lasu i odnaleźć swoich braci.

 

 

 

***

 

– Brzydal, potwór! – krzyknął chłopiec i sięgnął po kamień. – Wynoś się brzydalu!

 

Kamień świsnął w powietrzu i trafił uciekającego w plecy. Ten zachwiał się, ale nie upał. Następny rzut był celniejszy. Chłopiec poczuł ból z tyłu głowy i tym razem nie zdołał utrzymać równowagi. Runął w śnieg, wzbudzając wesołość prześladowców.

 

– Brzydal ma takie krzywe nogi, że biegać nie może! – krzyknął ktoś.

 

Nie płakać, nie płakać, myślał chłopiec

 

– A ja myślę, że on jest tak brzydki, że aż ziemię boli, że taki po niej biega!

 

Nie płakać, nie płakać.

 

– Co Brzydal, nie wstajesz?

 

Thomas zwany Brzydalem, leżał na ziemi i ze wszystkich sił próbował powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Tamci dalej prześcigali się w wymyślaniu coraz przykrzejszych żarcików. Od czasu, do czasu, wybuchali głośnym, urągliwym śmiechem.

 

Thomas nie mógł już zatrzymać łez, które ciurkiem spływały po twarzy i kapały na śnieg. Nie słuchał już co mówią tamci, chciał tylko poderwać się i uciec, lecz ciało jak na złość odmawiało posłuszeństwa.

 

– Te, Brzydal – ktoś pochylił się nad nim. – Powiedz jak to możliwe, że wciąż musimy cię oglądać? Ja na twoim miejscu, to bym utopił się w rzece, jakbym tylko zobaczył swoją twarz.

 

Thomas zacisnął pięści. Uderzyć! Zniszczyć, zabić, zemścić się za wszystkie krzywdy! Miał już dość znoszenia drwin, dosyć bólu i strachu! Chciał by dano mu wreszcie spokój! Czy to tak dużo? Jeden dzień bez strachu i upokorzenia, czy to naprawdę tak dużo?

 

W oczach pociemniało mu z gniewu, poczuł uścisk w gardle. Gdyby tylko mógł, to by im pokazał..! Niestety, musiał się opanować, leżeć bez ruchu i znosić drwiny. Ich było więcej i byli silniejsi. W walce pokonaliby go bez trudu. Thomas musiał więc stłumić gniew, tak jak zawsze.

 

– Fuuu, Brzydal, ale ty śmierdzisz! Mógłbyś się czasem umyć!

 

Wreszcie Thomas podniósł się i pobiegł, ścigany drwiącym śmiechem, który wbijał się w duszę niczym cierń. Uciec, byle szybciej, byle dalej, byle nie słyszeć tego!

 

Nawet nie zauważył kiedy wbiegł do pobliskiego lasu. Gałęzie czepiały się jego ubrań, chłostały po twarzy, ale nie zwracał na nie uwagi. Dopiero gdy jedna chlasnęła go w oko, zatrzymał się, zachwiał i usiadł na śniegu.

 

Zaczął płakać głośno i rozdzierająco. Wreszcie mógł sobie na to pozwolić – był tutaj sam. Ciałem wstrząsał szloch, łzy wielkie jak grochy, spływały po policzkach, a w głębi duszy wciąż słyszał drwiący i okrutny śmiech.

 

Gdyby tylko był większy i silniejszy, pokazałby ile jest wart. Ale natura nawet tego mu poskąpiła. W tej chwili Thomas nienawidził całego świata – miejscowych dzieciaków, które obrały go za ofiarę, dorosłych, nie stających w jego obronie, a najbardziej siebie za to, że jest zbyt wielkim tchórzem, bojącym się postawić.

 

Wstał i ruszył przed siebie. Nie zamierzał wracać do wioski, zresztą i tak nikt się nie przejmie jego nieobecnością. Był niepotrzebny, niczym rzecz, którą można sponiewierać i wyrzucić.

 

No, może Cora tak nie myślała. Cora była dobra, ale nawet ona nie mogła go bronić.

 

Wokół panowała cisza, przerywana tylko przez skrzypienie śniegu. Thomas zapadał się weń, lecz smutne myśli wciąż krążyły po głowie. Może lepiej tu zostać i zamarznąć? Nikt by nawet nie odczuł jego braku.

 

Odkąd pamiętał, zawsze był obiektem drwin. Ludzka dobroć i serdeczność była mu obca – nawet rodzice nie szczędzili docinków. O ile jednak docinki dorosłych nauczył się znosić obojętnie, miejscowym dzieciakom zawsze udało się go złamać. Tak długo go zaczepiały, wyśmiewały, dopóki nie uciekał z płaczem. Najgorszy był Billy Thorn i jego banda. Starał się omijać ich szerokim łukiem, ale oni nigdy nie przepuścili okazji by mu dokuczyć.

 

Tylko w lesie czuł się naprawdę bezpieczny. Spędzał w nim całe dnie, cudownie samotny, chłonąc upragniony spokój. Obserwował zwierzęta: przyglądał się ptakom, nie raz trafiał na stado jeleni, albo dzika. O dziwo, żadne z nich nie robiło mu krzywdy. Thomas wyczuwał subtelną nić porozumienia, łączącą go z nimi. Czasami zdawało mu się, że słyszy zwierzęce myśli. Tak proste i nieskomplikowane, że aż zazdrościł. Chłonął je, jakby były jego własnymi i uspokajał się.

 

A potem okazało się, że to nie było złudne wrażenie. Naprawdę słyszał ich myśli i mógł na nie odpowiadać. To go cieszyło. Zwierzęta były jego najlepszymi przyjaciółmi.

 

Chociaż dorośli często opowiadali o krwiożerczych wilkach, rzucających się całym stadem na bezbronną ofiarę, Thomas do tej pory nie spotkał ani jednego. Raz tylko, i to całkiem niedawno, natrafił na ślady. Próbował wytropić zwierze, jednak bezskutecznie.

 

Gdyby tak mieć własnego wilka… – pomyślał. Wyszkoliłby go na swojego obrońcę i wreszcie mógłby spokojnie przechodzić między ludźmi. Nikt by się nie odważył nawet krzywo spojrzeć, nie mówiąc już o zaczepkach. Może nawet by komuś zaimponował? Słyszał, że ponoć wilka nie można oswoić.

 

Corze by zaimponował. Oczyma wyobraźni widział jej pełne podziwu spojrzenie i radosny uśmiech, wypełzający na twarz. W wyobraźni słyszał jak go chwali i mówi, że zawsze w niego wierzyła. A potem by odeszli.

 

We trójkę żyliby długo i szczęśliwie. Niemal widział jak przechadzają się po wiosce w asyście wielkiego, szarego basiora, a wszyscy trwożliwie schodzą im z drogi.

 

Poczuł na sobie czyjś wzrok, co przerwało rozmyślania. Thomas zamarł, gdy podniósł głowę i kilka metrów przed sobą ujrzał wilka, dokładnie takiego jak sobie wyobrażał.

 

 

 

***

 

Gdy człowiek zbliżył się, warknął, jakby chciał uprzedzić, że podchodzić nie wolno. Ostrzeżenie przyniosło oczekiwany skutek, bo człowiek cofnął się przestraszony.

 

Wilk nie przestawał się mu przyglądać. Jeszcze nigdy nie widział tak dziwnego człowieka. Był mały, chudy, a krzywe nogi sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały się złamać, pod naporem ciała. Głowa także robiła wrażenie za dużej. Wilk uważnie przyjrzał się twarzy i musiał stwierdzić, że takiej też nigdy w życiu nie widział. A swego czasu miał sporo okazji, by przyglądać się ludziom. Pamiętał nalany ryj Daviesa i pełne ekscytacji mordy gawiedzi, oglądającej walki.

 

Twarz chłopaka była blada i wychudzona, jak u kogoś, kto właśnie przebył ciężką chorobę. Całości dopełniały oczy, o opadających kącikach, wiecznie zmrużone, jakby chłopak toczył walkę z ciężkimi powiekami. Jednak wilk nie miał żadnych trudności by dostrzec w tych oczach strach. Szeroki bulwiasty nos i wąskie usta tylko dopełniały obrazu brzydoty.

 

Chłopak nie miał przy sobie ani kija, ani strzelby, poza tym wilk nie wyczuwał od niego aury zła i okrucieństwa, tak charakterystycznej dla reszty ludzi, których spotkał. Przyjrzał mu się z zainteresowaniem, zaprzestając warczenia. Widok konsternacji chłopaka w jakiś dziwny sposób bawił wilka. Niemal wyczuwał gonitwę myśli głęboko w jego głowie. Tylko czekał na moment, aż chłopak rzuci się do ucieczki – wiedział, że tak na pewno się stanie. Przecież nie będzie tak stał i kusił losu.

 

Jeszcze nie wiedział czy za nim pobiegnie.

 

Im dłużej patrzył mu w oczy, tym dziwniejsze rzeczy się z nim działy. Miał wrażenie, że jakaś nieznana siła weszła w głąb duszy, grzebiąc w całej istocie wilczego jestejstwa. Zdecydowanie mu się to nie podobało – cokolwiek to było, nie chciał tego czuć. Zrozumiał, że to nieznany człowiek zagląda w głąb jego głowy i przestraszył się. Przywykł do myśli, że ludzie potrafią zmusić do posłuchu nawet kamienie, sprawić by dzikie zwierzęta wyparły się dzikości, ale żaden nie potrafił patrzeć w głąb duszy. Uświadomił sobie jaki ból może mu zadać nieznajomy i poczuł gniew. Postanowił go zniszczyć, za to, że ośmielił się dotrzeć tam, gdzie inni nie mieli wstępu.

 

A jednak tamten bał się. Ale czego, skoro miał taką władzę? Wilk nie wiedział, ale przeczuwał coś niedobrego. Chęć by skoczyć i wbić zęby w gardło nieznajomego walczyła z czymś, co mu tego zabraniało. I z uporczywą myślą, że on i nieznany człowiek mają ze sobą wiele wspólnego. Tylko czyja to była myśl?

 

Nie wiedział. W głowie miał taki mętlik, taki chaos, że zaczął się cofać. Po chwili zawinął się w miejscu i uciekł.

 

 

 

***

 

Zapadł zmierzch, nim Thomas wrócił do miasteczka. Po ulicach kręcili się tylko dorośli – chłopak nigdzie nie mógł dostrzec swoich prześladowców, z czego był bardzo rad. Narzucił kaptur, starając wcisnąć go jak najgłębiej na głowę i puścił się pędem w stronę domu. Wiedział, że jeśli wróci później niż ojciec, narazi się na jego gniew. Nie miał zamiaru znowu znosić bicia i połajanek, więc czym prędzej szedł ku domowi, odruchowo rozglądając się za prześladowcami.

 

Gdy wszedł do izby, matka siedziała w fotelu przed kominkiem i drzemała, ojca nie było. Odetchnął z ulgą. Czym prędzej zzuł buty i zdjął płaszcz, wskoczył do łóżka i owinął się kocem. Postanowił zasnąć. Jednak pomimo tego, nie mógł zamknąć oczu.

 

Cały czas myślał o spotkaniu w lesie. Każda chwila, każdy szczegół z całą jasnością odmalowywała się w głowie.

 

Pomyślał o wilku i on przyszedł! Jakby go przywołał, jakby był specjalnie dla niego. Mało tego – kiedy tak stał i patrzał mu w oczy, wyczuł jak łączy ich dziwna więź. Nie potrafił tego sprecyzować, pierwszy raz czuł coś takiego. Jakby ów wilk był kimś bardzo bliskim, niemal bratem. Nigdy o nikim tak nie myślał, nawet o własnych rodzicach.

 

A gdyby wilk został z nim? To by było coś. Razem mogliby zdziałać wiele, dzięki niemu wreszcie zyskałby szacunek.

 

Nie! Wilka nie można oswoić! Tak słyszał, tak mówiło wielu ludzi, znających się na tych zwierzętach. Ale gdyby oswoić go chociaż trochę i…

 

Przeraził się własnych myśli. Skulił się pod kocem i zadrżał. Przecież nie chciał nikomu robić krzywdy. Chciał tylko mieć święty spokój, a to wcale nie jest dużo. Jednak wizja zemsty na prześladowcach wydawała się tak kusząca…

 

Ale jak znaleźć wilka? Przecież uciekł, a Thomas nie znał się na tropieniu. Zapyta Johna. W końcu był myśliwym, zapewne niejednego wilka dopadł. Jutro pójdzie do niego, może powie. I będzie chciał wiedzieć, po co szuka… Jak zada to pytanie, co wtedy? Próbował coś wymyślić, ale wysiłki spełzały na niczym. Nie! Nic nie powie Johnowi. Tak będzie najlepiej. Sam znajdzie wilka i sam go oswoi.

 

Z tą myślą zasnął.

 

Kolejne dni niczym się od siebie nie różniły, poza tym, że myślami cały czas był z wilkiem. Jakaś część umysłu kazała sądzić, że zwierze należy do niego i prędzej czy później się pojawi. Musiał tylko czekać cierpliwie, aż wreszcie odważy się wrócić do wioski i pokazać w okolicznym lesie. A teraz raczej tego nie zrobi.

 

Słyszał o śmierci Matta Cornera: wszyscy o tym mówili. Tak jak o tym, że to wilk skoczył mu do gardła i przegryzł jednym kłapnięciem szczęk. Ludzie byli przerażeni i przez pierwsze kilka dni starali się mieć na baczności. Mężczyźni ze strzelbami próbowali znaleźć mordercę, ale bezskutecznie.

 

Dowiedział się też, o walkach psów w wiosce. Ponoć pan Turner wyrwał wilka ze szponów śmierci i zabrał ze sobą. Dlaczego to zrobił? – zastanawiali się ludzie. Czy nie lepiej było zastrzelić? A teraz Bestia z Północy zabrała życie człowiekowi i uciekła gdzieś w las.

 

Thomas był podekscytowany. Więc jego – jak zwykł myśleć – wilk to nie kto inny, jak Bestia z Północy! Słyszał o niej wiele, kiedy zachodził do baru, a tam siedzieli mężczyźni i przepijali wygrane pieniądze. Ponoć to prawdziwy diabeł. A teraz uciekł. Ale chłopiec był przekonany, że prędzej czy później wróci. Przecież musiał wyczuć więź. Nie mógł jej zignorować.

 

– Thomasie, co ty taki dziwny ostatnio się zrobiłeś? – spytała Cora, kiedy wreszcie ją odwiedził.

 

– Ja? Ja nie, tylko… – zaczął. Od razu się zarumienił i spuścił wzrok. Nigdy nie umiał rozmawiać z dziewczynami, a już zwłaszcza z Corą. W głębi duszy, od długiego czasu, darzył ją płomiennym uczuciem. Kilka razy nosił się z zamiarem wyznania jej miłości, ale zawsze rezygnował w ostatniej chwili. Przecież taka piękna dziewczyna jak Cora, nie mogłaby pokochać takiego brzydala, jak on.

 

– Nic nie mów. – Cora uśmiechnęła się, a w jej policzkach ukazały się urocze dołeczki. – Po prostu częściej mnie odwiedzaj. Ostatnio mnie zaniedbałeś. – Dziewczyna pogładziła go po twarzy. Thomas poczuł jak uderza weń fala gorąca i z trudem zapanował nad odruchem każącym przytulić ją do siebie.

 

– Teraz nie mogłem… Nie miałem czasu. Ale będę przychodzić częściej.

 

– Obiecujesz?

 

– Obiecuję.

 

Cora znowu się uśmiechnęła.

 

– Zjedz coś, chłopcze, bo przysięgam, że mogłabym policzyć twoje kości. Zaraz ci coś dam.

 

Kiedy wyszedł z baru, zatrzymał się, wziął głęboki oddech i dotknął ręką policzka. Cały czas czuł na nim dotyk delikatnej dłoni Cory. Uśmiechnął się, szczerząc krzywe, żółte zęby i poszedł przed siebie. Za pazuchą ukrywał pęto kiełbasy. Cora, przejęta ciężkim losem chłopca, zawsze dawała coś do jedzenia. Tym razem jednak Thomas postanowił, że kiełbasę dostanie wilk.

 

Tymczasem w mieście wszystko wróciło do normy. Wprawdzie nadal miejscowi chuligani dręczyli Thomasa, ale za to śmierć Matta nie była już jedynym tematem rozmów. Wkrótce wspominano o tym już coraz rzadziej, aż w końcu zupełnie przestano. Wszystko się uspokoiło i chłopiec zaczął żywić nadzieje, że wilk wróci. Czuł, że prędzej, czy później tak będzie.

 

 

 

***

 

Przez cały dzień, szalała zamieć. Płatki śniegu wciskały się do oczu, pod kołnierze, zmuszając ludzi do schylania się. Zresztą tego dnia niewielu chodziło po uliczkach miasteczka. Nawet Thomas siedział w domu, choć nie cierpiał tego. O wiele bardziej wolałby spędzić dzień gdzieś w lesie. Chętnie by wyszedł, ale wolał nie drażnić matki, w której – o dziwo – obudziły się instynkty opiekuńcze. Ta zresztą siedziała przy stole, szyjąc koszule. Z pod ściany, dobywało się głośne chrapanie. W łóżku, zakopany pod pierzyną spał ojciec, oczywiście pijany jak bela. W takim stanie, lepiej go nie budzić, jeśli nie chciało się dostać łomotu. Oboje o tym wiedzieli, dlatego starali się zachowywać jak najciszej.

 

Chłopak oparł głowę na parapecie i zapatrzył się w padające płatki. Ich powietrzny taniec niemal go zahipnotyzował. Myślami był z tą całą fauną, która, choć obdarzona ciepłą sierścią, zapewne teraz marzła. Thomas westchnął ciężko. Tu, w domu, czuł się, niczym zamknięty w klatce. Dusił się w maleńkiej izbie, wdychając odór alkoholu i obecność rodziców. Najlepiej czuł się na dworze, z dala od innych.

 

Coś usłyszał, jakby czyjś głos nawoływał go z daleka. Thomas podniósł głowę i wytężył umysł. Może tylko się zdawało? Może za bardzo wsłuchiwał się w głosy zamieci i umysł płata mu figla? Zupełnie jak ludziom pozostawionym na łaskę śniegu i wiatru.

 

Przyłożył głowę do szyby, próbując dostrzec coś przez grube, białe płaty. Nie było to łatwe, zwłaszcza, że zaczął zapadać zmierzch. A jednak wzrok chłopca zarejestrował coś, jakby ruch, a tajemniczy głos znowu przyzywał.

 

Na skraju lasu, nieruchomo jak posąg, stał wilk. Thomas nie widział go wyraźnie, ale czuł całym sobą, że to ten sam, którego spotkał wcześniej, że to jego wilk. Nie wiedział skąd ta pewność, ale dałby sobie głowę uciąć, że ma racje. Choć zwierze stało daleko i ledwie było je widać przez zamieć, miał wrażenie, że patrzy tylko na niego. Czuł na sobie badawczy i czujny wzrok, przenikający na wskroś, drążący duszę.

 

A jednak wrócił! Wrócił i czekał, aż Thomas wyjdzie. Wyobraził sobie jak błądził po lesie, polując, a potem jak biegnie przez bezkresną, białą pustynie. Jak więź nie daje mu spokoju i jak postanawia wrócić. I o to jest!

 

Wilk odwrócił się i zniknął między drzewami, ale Thomas wiedział, że nie odejdzie daleko. Będzie czekał, tyle ile trzeba, dopóki nie wyjdzie mu na spotkanie. Chłopiec postanowił, że nie będzie czekał długo. Odskoczył jak oparzony od okna, niemal lądując na podłodze. Matka drgnęła, podniosła głowę znad robótki i spojrzała najpierw na chłopca, a potem w stronę łóżka. Na szczęście śpiący mężczyzna nie usłyszał hałasu.

 

– Ciszej trochę! – syknęła kobieta.

 

Thomas nie zwrócił na nią uwagi. Szybko wzuł buty i narzucił płaszcz.

 

– Gdzie idziesz? Nie wolno ci wychodzić!

 

Chłopiec jednak nie słyszał. Myślami był już z wilkiem, razem biegli między drzewami, napawając się wolnością. Wyciągnął grubą czapkę i rękawiczki. Szybko narzucił to na siebie.

 

– Masz siedzieć w domu! Thomas! Słuchaj mnie, szczeniaku! Zostaw to i wracaj!

 

Thomas otworzył drzwi i wyszedł, zupełnie nie przejmując się krzykami. Zamieć nasiliła się, ciężko się szło, ale wiedział, że w lesie nie będzie tak dokuczliwa. Najszybciej jak mógł, grzęznąc w śniegu, oddalał się od domu. Wiedział, że jak wróci nie ominie go lanie, ale był do tego przyzwyczajony. Co jakiś czas dostawał łomot, zwykle za jakąś głupotę.

 

Tym jednak się nie martwił. Musiał zobaczyć się ze swoim wilkiem. Jak najszybciej. Przeklinał wiatr i śnieg, każące iść zgiętym w pół, ale przez głowę nawet nie przeszła mu myśl, żeby zawrócić. Tylko gdzie znajdzie wilka? Las jest przecież duży.

 

Postanowił udać się do miejsca, w którym spotkali się po raz pierwszy. Tak. To będzie dobry pomysł.

 

 

 

***

 

Życie na wolności było cudowne. Wilk całym swoim jestestwem rozkoszował się ogromną przestrzenią, którą gdyby tylko chciał, mógł przebiec wzdłuż i wszerz. Cieszył się z upolowanej zwierzyny i z radością zajadał się świeżym mięsem. A nader wszystko cieszyło go to, że teraz mógł robić co chce. Już nie musiał obawiać się kija i strzelby, łańcucha i rąk, a także nóg, które także potrafiły zadać okrutny ból. Teraz był w pełni wolny. Davies, walki, ból, to wszystko stało się cieniem przeszłości. Wspomnienia o tym wszystkim były tak mgliste, jakby należały do kogoś innego.

 

Jedno co utkwiło w pamięci to smak ludzkiej krwi na języku i drżące ciało, złapane w uścisk kłów. Tamtej nocy człowiek w jednej chwili z boga, stał się zwierzyną. Trzeba było tylko znaleźć moment, kiedy zwierzyna nie będzie miała kija, ani strzelby, a łowcy nie będzie więził łańcuch. Tamtemu cudownemu uczuciu spełnienia nie mogło się równać nic w świecie, a smak ludzkiej krwi był jedyny i niepowtarzalny. Zabił człowieka! Tak samo mógłby zabić innych, tych co go krzywdzili. Zemsta byłaby straszna i nikt inny nie ważyłby się zniewolić Bestii z Północy.

 

Pamiętał także chłopca, którego spotkał wtedy w lesie. Mały, bezbronny, zapłakany. Mógłby go powalić jednym skokiem, starczyłoby jedno kłapnięcie zębów, aby z cherlawego ciałka uciekło całe życie, ale coś kazało zaniechać tego czynu. Pamiętał gniew, kiedy poczuł, że jakaś obca siła grzebie mu głęboko w umyśle. Wtedy sobie uświadomił, że chłopiec choć mały i słaby, jest potężniejszy niż inni, których spotkał w ciągu całego życia.

 

A potem wilk odszedł. Był szczęśliwy i wolny, a jednak w głębi duszy, czegoś mu brakowało. Miał wrażenie, jakby na krótko znalazł jakąś część siebie, ale nie wiedział co to dokładnie jest. Tłumił to głęboko w sobie i przez pierwsze dni, wydawało się, że zapomniał. A potem owo uczucie zdawało się coraz silniejsze. Burzyło spokój wilczych dni i zmusiło do szukania.

 

Zaczął tropić watahę; znalazł. Wydawało się, że wreszcie znalazł swoje miejsce na ziemi, że wśród braci dokona swych dni. Stado go zaakceptowało i razem z nimi przemierzał lasy i śnieżne pustynie w poszukiwaniu zwierzyny. A jednak nadal mu czegoś brakowało.

 

Ciągle miał przed oczyma obraz nieznanego chłopca, ciągle pamiętał jego zapach i wyraz twarzy. Jakaś część duszy, kazała wilkowi wracać i go szukać. Jednak całym sobą buntował się. Jakże to tak? Wreszcie, po tylu latach odzyskał wolność i miałby wrócić? Ludzie przywitaliby go kolejną porcją bólu i strachu. Wilk nie łudził się, że może być inaczej.

 

A jednak czuł, jakby tamten chłopiec go wołał głęboko w głębi umysłu. Wrażenie, że stracił coś co jest bardzo ważne nasilało się. Stado wyczuło, że ich nowy członek jest jakiś dziwny i przepędziło go. Wilk mógł błądzić samotnie po świecie, albo wrócić.

 

Zdecydował się na to drugie. Był daleko od wioski, ale dobrze znał drogę i wiedział, że trafi. Biegł przez wiele dni, przemierzając lasy i białe pustynie, znosząc mróz i śnieg, słońce i wiatr. Coś wewnątrz umysłu kazało mu biec bez ustanku i nie zbaczać z drogi.

 

Wreszcie dotarł do celu. Wyczuwszy, że jest coraz bliżej, zaczął pędzić jeszcze szybciej mimo, że od dawna nic nie jadł i strasznie schudł. Przez całą drogę coś tłumiło wilczy instynkt: głód i zmęczenie przestało być ważne. Nawet zamieć nie mogła go zatrzymać.

 

Instynkt doszedł do głosu dopiero na skraju lasu, kiedy stał na wzgórzu i obserwował miasteczko. Przypomniał co się może stać, gdy wejdzie do miasta. Jednocześnie coś rwało wilka do jak najszybszego spotkania z chłopcem. Gdyby tylko mógł go zawołać…

 

Stał, patrząc przed siebie, rozdarty między strachem o własne życie, a chęcią popędzenia prosto do celu. Wreszcie postanowił, że uda się do miejsca, gdzie spotkali się pierwszy raz. Tak, to dobry pomysł. Odwrócił się i ruszył w tamtą stronę. Bliskość celu tylko dodawała mu sił, wilk niemal unosił się w powietrzu.

 

Kiedy dotarł, nikogo nie było. Usiadł, utkwiwszy wzrok między drzewami. Czas płynął, a on wciąż siedział nieruchomo i czekał. Prędzej czy później człowiek musiał przyjść.

 

Wreszcie! Najpierw poczuł zapach, później usłyszał skrzypienie śniegu i ciężki oddech. Chłopiec przedzierał się przez las, aż wreszcie znalazł się na miejscu. Na widok wilka uśmiechnął się.

 

– Wiedziałem, że wrócisz! – ucieszył się, podchodząc bliżej. Wilk warknął ostrzegawczo – nie wiedział kim jest chłopiec i na ile można mu pozwolić. A jeśli jest taki sam jak inni?

 

Chłopiec zatrzymał się, a uśmiech zszedł z jego brzydkiej twarzy. Cofnął się i kucnął na śniegu.

 

– Nie ufasz mi. A jednak przyszedłeś. Bez obaw – mówił uspokajającym, ciepłym głosem. Wilk jednak nie słyszał słów, bo w ręku chłopaka pojawił się spory kawał mięsa. – Nie zrobię ci krzywdy. Jestem Thomas, a ty jesteś moim wilkiem. Nazwę cię Kieł. – Dodał i rzucił jedzenie. Zwierzę rzuciło się na nie, mięso zostało pożarte niemal natychmiast. Był głodny, upiornie wręcz głodny. Thomas musiał o tym wiedzieć, bo wyciągnął kolejne mięso z kieszeni i znowu rzucił.

 

Wilk połykał jedzenie szybko, na wypadek gdyby chłopiec się rozmyślił i zechciał je zabrać. Wreszcie nasycił głód i położył się, nadal wlepiając wzrok w Thomasa. Ten chłopiec był dziwny i wilk to wiedział. Przywołał go, to było pewne, ale dlaczego? „Jesteś moim wilkiem”– powiedział. Czyli znowu miał pana, jednak wcale się tym nie przejął. Czuł, że nareszcie znalazł brakującą część siebie, jakby dopełniło się coś wielkiego. Siedzieli, patrząc sobie w oczy, a chłopiec powoli wyciągnął rękę.

 

– Zostaniesz ze mną, prawda? Będziesz moim przyjacielem? – spytał chłopiec. Ręka coraz bardziej zbliżała się do głowy zwierzęcia. Chciał dotknąć! Ale po co? Aby zadać ból? Nie, wilk nie mógł na to pozwolić. Warknął ostrzegawczo, obnażając kły. Na szczęście to wystarczyło. Chłopiec cofnął rękę, a w jego oczach błysnął strach. A jednak on też się bał.

 

To ucieszyło wilka.

 

 

 

***

 

Thomas marzył o tym, że pewnego dnia będzie mógł dotknąć Kła. Niestety, nie zanosiło się, by ten kiedykolwiek na to pozwolił. Ilekroć chłopiec próbował podejść bliżej, jeżył się i warczał, albo po prostu odchodził. Thomas nie chciał ryzykować, więc zaprzestał starań.

 

Spotykali się codziennie i Thomas nigdy nie przychodził z pustymi rękami. Zawsze miał jakiś kawał mięsa, który szybko znikał, pożerany przez wilka. Chłopiec nauczył się, że wtedy, pod żadnym pozorem, nie może się zbliżać. Raz próbował i to był błąd. Pamiętał, odskoczył wtedy jak oparzony, cofając dłoń, a wilcza paszcza złapała tylko pustkę. Thomas nie zdołał zachować równowagi i upadł, ze strachu nie mogąc złapać tchu. Serce waliło jak oszalałe, a na samą myśl, o tym, co może się stać, pociemniało mu przed oczyma. Na szczęście Kieł, spokojnie dokończył jedzenie, nie zwracając już uwagi na roztrzęsionego człowieka.

 

Ale to był tylko jeden jedyny raz, kiedy popełnił taki błąd. Od tamtej pory minęło wiele czasu, a więź między nimi robiła się coraz silniejsza. Thomas był pod wrażeniem. Jeszcze nigdy, przenigdy, nie czuł czegoś takiego. Owszem, potrafił usłyszeć zwierzęce myśli, ale to było zupełnie co innego. Tym razem, wilk słyszał jego myśli. Mogli ze sobą rozmawiać! Gdy Thomas to sobie uświadomił, poczuł radość. Jednak wilk nadal nie dawał się dotknąć. Chłopiec ciągle wyobrażał sobie chwile, kiedy zanurzy dłoń w miękkiej sierści, albo dotknie głowy.

 

Pewnego dnia, wilk jak zwykle, pałaszował połeć mięsa. Thomas, kucał kawałek dalej, obserwując zwierzę. Ten, gdy skończył, położył się, patrząc prosto w oczy chłopca.

 

– Musiałeś przeżyć naprawdę wiele – powiedział spokojnie Thomas. – Ludzie cię bardzo krzywdzili, prawda?

 

Wilk nawet się nie poruszył.

 

– Ty jesteś Bestią z Północy, prawda? Słyszałem o tobie. Już nikt cię nie skrzywdzi, obiecuję. Teraz jesteśmy przyjaciółmi. – Chłopiec powoli podchodził do wilka i cały czas mówił. Nie potrafił opisać słowami tego co teraz czuł, ale to nie stanowiło problemu. Wiedział, że to jest ważna chwila i każdy zbędny ruch, czy też niepotrzebna myśl, może to wszystko zniszczyć. Wreszcie podszedł bardzo blisko i wyciągnął rękę. Spodziewał się warczenia i jeżenia, jednak nic takiego nie nastąpiło. Zawahał się. Nie mógł się teraz wycofać, to mogło wszystko zepsuć. Czuł, że od tego momentu zależało, co będzie dalej.

 

Ręka opadała coraz niżej. Właśnie w tym momencie Kieł warczał najgłośniej, odsłaniając zęby, lecz wciąż siedział spokojnie. Nie poruszył się nawet wtedy, gdy Thomas wreszcie dotknął głowy. Siedział sztywno, jakby kij połknął.

 

– Nie skrzywdzę cię – zapewniał chłopiec. – Ja nie jestem jak tamci. Oni mnie też krzywdzili i ja cię rozumiem… – dodał, głaszcząc go po grzbiecie. Wilcza sierść była jeszcze bardziej miękka i puszysta, niż w wyobrażeniach. Ale to nie było ważne. Thomas patrzył, jak wilk z lubością poddaje się głaskaniu i czuł radość. Właśnie teraz, przez dotyk, więź między człowiekiem i zwierzęciem zacieśniła się, a oni już wiedzieli, że mogą sobie bezgranicznie zaufać.

 

Przez długi, długi czas Thomasowi udało się nie natknąć na swoich prześladowców. Zresztą był tak zaabsorbowany nową sytuacją, że całkowicie o nich zapomniał. Dzielił swój czas na las, bar i dom. W barze rozmawiał z Corą i brał mięso, dzień spędzał w lesie, a wieczorem wracał do domu by przespać choć kilka godzin.

 

Pewnego wieczora, kiedy na dworze panował siarczysty mróz, a śnieg lśnił w blasku księżyca, Thomas bardzo późno wrócił z lasu. Miasto było już opustoszałe, tylko w oknach paliły się światła. Chłopiec postanowił przejść w pobliżu baru i skrócić sobie drogę do domu, tak też uczynił.

 

I pewnie dotarłby do celu bez żadnych niespodzianek gdyby nie spotkał po drodze ojca. Był pijany, ale nie tak, żeby nie utrzymać się na nogach. Szedł chwiejnym krokiem po uliczce w towarzystwie dwójki kompanów i mówił o czymś głośno. Chłopiec już chciał schować się za rogiem, ale niestety, został przyuważony.

 

– A co ty tu robisz, szczylu?!

 

– Ja… nic, tylko do domu wracam… – wybąkał Thomas, cofając się.

 

– O tej porze?! Ty gnoju, ty… – ojczym, w kilku szybkich krokach znalazł się przy chłopcu i trzymał za połę kurtki.

 

– Lej gówniarza. Niech się nauczy moresu – dodał jego kompan, chudy i kościsty, opierając się o ścianę domu. Ojciec warknął coś w jego kierunku i nachylił się nad Thomasem. Chłopiec odwrócił głowę, starając się nie wdychać alkoholowego smrodu.

 

– Gdzie byłeś? Gadaj mi tu zaraz!

 

– W… le… lesie…

 

– W lesie się cały dzień szlajasz… Nic nie robisz, tylko śpisz i żresz, a potem znikasz. Tak ciężko jest z pieniędzmi, a tu jeszcze darmozjada musimy trzymać! – warknął. Thomas milczał. Wypominanie ojcu, że żyłoby się lepiej, gdyby nie przepijał wszystkich pieniędzy, było najszybszym sposobem doprowadzenia go do furii. Poza tym bał się. Wiedział co zaraz się stanie, a ojciec miał ciężką rękę.

 

– Nie będziesz mi się szlajał po lasach, gówniarzu! Rozumiesz! Od jutra będziesz pracował jak wszyscy! Albo fora ze dwora! Nie będę trzymał darmozjada! Rozumiesz? Odpowiadaj!

 

– Rozumiem… – Thomas spuścił wzrok i zacisnął pięści. Przez chwilę żałował, że nie ma z nim jego wilka. Wtedy ten cuchnący menel bałby się mnie tknąć, pomyślał.

 

– Gówno rozumiesz. – Mężczyzna skrzywił się z pogardą.

 

Cios spadł nagle i niespodziewanie, niczym grom z jasnego nieba. Thomas zasłonił się odruchowo, ale to nic nie dawało. Jedna ręka trzymała, druga zadawała ciosy tak silne, że cały gwiazdozbiór był w zasięgu wzroku chłopca. Próbował zasłaniać głowę, ale ojciec miał już wprawę i każdym ciosem znajdował jakieś luki w ochronie. Wreszcie pchnął go na ziemię i zaczął kopać. Skulony Thomas zaciskał oczy, modląc się, aby to wreszcie dobiegło końca. Powieki zaczęły szczypać, od łez nazbieranych pod nimi. Śmiech drugiego mężczyzny wbijał się w świadomość, niczym nóż.

 

– Nie będę się wstydził przed ludźmi, że mi się syn nie udał! Że mały, że brzydki, że ciota, że debil! Masz być taki jak inni! I zrobię z ciebie mężczyznę! – wrzeszczał ojciec cały czas kopiąc.

 

Kiedy w końcu przestał, Thomasowi wydawało się, że minęła wieczność. Otworzył oczy i cofnął ręce od twarzy, chcąc zobaczyć co się dzieje. Był zapłakany, zasmarkany, a krew sączyła mu się ze skroni i opuchniętej wargi. Ojciec nadal stał nad nim, patrząc z pogardą.

 

– Nie wierzę… To niemożliwe, żebym to ja cię spłodził – syknął cichym głosem. Chłopiec odwrócił wzrok, czując palący wstyd. Jeden z kompanów ojca coś mówił, ale Thomas nie słuchał.

 

Nim zdążył coś wydukać, cała trójka skierowała się w stronę baru. Thomas wstał i ruszył do domu – chociaż szczerze mówiąc, najchętniej by tam nie wracał. Najchętniej wróciłby do lasu i został tam już na zawsze. Niestety, o tej porze roku nie przeżyłby tam nawet nocy. Chociaż dlaczego by nie… Kieł na pewno by mu pomógł. Ale on jest zwierzęciem, potrafi polować i wie co zrobić, żeby przetrwać zimę. Thomas to co innego – był mały i słaby, nie potrafił się bronić przed rówieśnikami, a co dopiero gdyby zaatakowała go jakaś bestia.

 

Zatrzymał się, niepewny co robić. Nie chciał jednak wracać do domu. Nienawidził rodziców, siebie, ludzi. Odkąd się urodził zawsze zadawano mu ból i cierpienie. Od Kła doznał więcej dobroci, niż od nich wszystkich. Nie zostanie z nimi!

 

Wstał i ponownie pobiegł do lasu. Łzy złości i żalu spływały po policzkach. Kiedy tylko znalazł się między drzewami, opadł na kolana i zaniósł się głośnym, rozdzierającym szlochem. Chwile spokoju i szczęścia zaznanego z wilkiem wydawały mu się zamierzchłą przeszłością. Pomyślał o Kle, zapewne biegnącym gdzieś między drzewami i rozpłakał się jeszcze bardziej. Chciałby tak jak on: martwić się tylko o zwierzynę i miejsce do spania.

 

Uświadomił sobie, że jest w lesie sam i zadrżał. Nie odważył się wejść głębiej między drzewa – póki widział światła domów, zawsze mógł wrócić. Teraz zaczął się bać. Kiedy Kła nie było u boku, nocny las przestał wydawać się przyjazny i bezpieczny. Chłopiec podskakiwał na każdy dźwięk. Szum gałęzi, skrzypienie śniegu, albo krzyk nocnego ptaka, to wszystko było zwiastunem jakiegoś strasznego niebezpieczeństwa. Thomas pozbawiony kłów, pazurów, czy choćby nawet strzelby z pewnością był znakomitym kąskiem dla wszystkich leśnych bestii czających się w mroku.

 

Coś tu z pewnością się zbliżało. Thomas wybałuszył oczy, próbując coś dostrzec. Zanurzył dłonie w śniegu, mając nadzieje, że pod spodem znajdzie chociażby kamień do obrony. Niestety, na próżno.

 

Poczuł jak serce przestaje bić, a krew ścina się w żyłach. Podniósł się powoli, cały spięty.

 

W mroku rozjarzyły się ślepia, na widok których chłopiec zamarł stojąc na ugiętych kolanach z szeroko rozłożonymi rękami. Ślepia zmrużyły się zamrugały, a Thomas nie potrafił oderwać od nich wzroku. Uciekaj! – krzyknął głos w jego głowie. Nieważne, że daleko nie odbiegniesz na tych koślawych nóżkach, a to z pewnością jest szybsze od ciebie. Nie można tak stać jak kołek, kiedy bestia spogląda prosto w oczy.

 

Kiedy z mroku wyłonił się Kieł, chłopiec odetchnął z ulgą. Boże, nawet go nie wyczułem, pomyślał, strach wszystko przytłumił.

 

Gdy wilk podszedł bliżej, objął jego szyję dłońmi i wtulił się w puszystą sierść. Zacisnął powieki i zaczął płakać.

 

– Już nigdy więcej do nich nie wrócę – postanowił. – Zostaniemy razem, obiecuję. Nigdy już cię nie opuszczę.

 

Wilk spokojnie stał, nie wydając żadnego dźwięku, ale Thomasowi wystarczyła sama obecność. Dobrze, że na całym świecie istnieje ktoś, kto interesuje się jego losem. Smutek i żal powoli przeradzał się w gniew.

 

No bo jak oni wszyscy mogli? Dlaczego przez całe życie pomiatali Thomasem? Dlaczego nie chcieli dać mu spokoju? Przecież był taki sam jak oni! Dlaczego uważali go za kogoś gorszego?

 

– Nie wrócę tam… – szepnął. – Nienawidzę ich!

 

Gdyby tylko mógł się jakoś zemścić… Pokazać im, że jednak jest czegoś wart. Zawalczyć o spokój. Ale był żałosny i słaby. A gdyby tak…

 

Kieł! Przecież Kieł mógł mu pomóc! Thomas spojrzał wilkowi w oczy i wyczytał w nich zgodę. Wzdrygnął się kiedy wilcze myśli i wspomnienia całą falą wpłynęły do głowy.

 

Wreszcie Thomas uśmiechnął się, szczerząc krzywe zęby. Przez chwilę odniósł wrażenie, że Kieł także się uśmiecha.

 

– Pokażemy im. Zobaczą, że z nami się nie zadziera. Prawda?

 

Kieł zastrzygł uszami, a Thomas wiedział, że właśnie znalazł sprzymierzeńca.

Koniec

Komentarze

Hm. Książeczka "O psie, który miał chłopca" już została napisana. Samo przedarcie się do drugiej części było prawie zbyt wyczerpujące, żeby chcieć czytać dalej. Czytałam, licząc na jakiś zwrot akcji, ale niestety. Z przykrością stwierdzam, że zmarnowalam czas.

Szanowny "niezgodo.b"!

Nie bardzo rozumiem twój modus operandi. Komentujesz chyba wszystko co się da w mało wybredny sposób, a sam wiele do pokazania nie masz. Ot, w sumie małe parędziesiąt krótkich linijek własnych "utworów". Jak sam zresztą przyznajesz napisanych po to żeby ci nie zabrano prawa do negatywnego oceniania.

Które chyba zresztą powinieneś już stracić za brak uzasadnień. Bo to, że ci się coś nie podoba to nie jest uzasadnienie. Po prostu nie czytaj! Gusta są różne. Ja np. nie znoszę opowieści o wampirach (może poza tymi ze "świata dysku") i więc przestaje czytać  gdy tylko w tekście pojawi się wampir. Ale wtedy nie komentuje!

Chyba że jesteś tym trollem, o którym sam gdzieś wspomniałeś i po to to robisz, żeby mieć ubaw z wkurzania innych. Myślę że administratorzy powinni się przyjrzeć twoim działaniom.

Z poważaniem...

Po prostu nie czytaj!

 

Jeśli nie chcesz, żeby ludzie czytali - nie publikuj.

Warto to tak napadać na ludzi, którzy komentują? Nie każdemu się podoba, ale każdy może skomentować --- taka jest idea tego szarego okienka pod tekstem. Teraz samego tekstu nikt nie przeczyta, bo wszyscy się dopieprzą do twojej postawy, która --- jakby nie patrzeć --- właściwa nie jest.

A ja powiem jednak coś o samym opowiadaniu:
 --- Głośno rozmawiano, czyniono zakłady, spoglądając na szarego wilka, przywiązanego łańcuchem do grubego kija. --- to jest tak bezosobowe, że aż nieestetyczne. Poza tym, w jednym akapicie upchnąłeś trzy myśli --- wprowadzenie bohatera, scenerię i jeszcze wstęp do walki psiaków --- co powoduje zamieszanie. To jest rozpoczęcie tekstu, więc można dać po prostu kilka akapitów opisowych, żeby pokazać scenę z należytej perspektywy.

--- Wilk skoczył, szarpnął, odskoczył. A potem jeszcze raz. I znowu. Pies obracał się dookoła,  --- i znowu, nowa myśl = kolejny akapit, bo inaczej robi się chaos,

--- dwa demoniczne psy zagryzają się na śmierć, a właściciel wpada na arenę i w trakcie szarpaniny kopie pupila?

--- Panika zaczęła narastać, ciągle się rzucał, lecz w końcu opadł z sił. Powietrza! --- takie przemyślenia nie pasują do zwierzaczka, jakiekolwiek inne zresztą też. Chyba, żeby prowadzić cały tekst z perspektywy psa i w jakiś sposób pokazać jego nadzwyczajność. Badanie głębi psiej psychiki nie przemawia do mnie.

Mam wrażenie, że już coś takiego czytałem u J. Londona. Ogólnie rzecz biorąc nie jest źle, ale widać sporo niezręczności językowych --- niepoprawna budowa akapitów, nieprawidłowo użyte zaimki i tak dalej. Całość sprawia, że rzeczywiście ciężko się czyta i historia nie wciąga. Potem może zajrzę do drugiej części.

pozdrawiam

 

I po co to było?

Szanowny jetoszu!

Nie każdy pisze. Wiem, że to dla ciebie niespodzianka, ale bywają i tacy, którym brakuje talentu, (albo narcyzmu) i ani nie piszą, ani nie publikują.

Co nie oznacza, że nie mają gustu, nie przeczytali w życiu wielu utworów i nie znają się na literaturze i/lub języku.

Dziękuję.

(dyg)

Szanowni Komentujący!

Widzę tutaj sześć komentarzy, a tylko dwa dotyczące tekstu - za które dziękuję. Rekord bije komentarz Arctura Voxa - nie wiem czy dotyczy on tekstu, czy dyskusji... 

Ja to wstawiłam nie po to, żeby "pod spodem" zaczęła się jakaś kłótnia i dziwna dyskusja. Przyjmę na klatę każdy komentarz, o ile jego autor nie będzie obrażał mnie osobiście. Jak się spodoba - to jeśli macie ochotę - napiszcie, że się podoba i dlaczego. Jak się nie podoba - to tym bardziej napiszcie co się nie podoba i dlaczego. Nie jestem gówniarzem, który obraża się za niepochlebne opinie. Wiem, że robię błędy i chcę wiedzieć gdzie. Zawsze kiedy wydaje mi się, że styl mam już w miarę opanowany - okazuje się, że jednak nie.  

A jak chcecie się kłócić - nie piszcie.

 

Pozdrawiam i dziękuję za uwagę. 

 

P.S. Syf - dobre masz wrażenie. Powieść "Biały Kieł" była moją inspiracją, a sam tekst powstał prawie pięć lat temu :) dopiero rok temu spisałam go na kompa, poprawiłam (a przynajmniej tak mi się wydawało) i nadałam ten kształt, który teraz tu widać. :)

Ale gdzież tam, mój komentarz był jak najbardziej na temat opowiadania. Drugi mniej, w pierś się biję, wołając mea culpa. A "O psie, który miał chłopca" Jarunkovej polecam, podobna poniekąd tematyka i całkiem nieźle napisane.

Właśnie o twoim komentarzu pisałam, jako jednym z tych dwóch :) A co do książki, to jak polecasz, może kiedyś uda mi się ją znaleźć i przeczytam sobie tak z ciekawości.

Nowa Fantastyka