- Opowiadanie: RobertZ - Motyl

Motyl

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Motyl

Motyl

Dzień pierwszy

Wieczór i noc

Coś go zjadało od środka. Mdliło go. Podrapał się po swędzącym policzku. Skóra krzyczała.

Szedł ulicą przed siebie. Był wieczór. Słońce właśnie zaszło krwistą czerwienią rumieniąc zachodni kraniec świata. Pod nogami chrzęściły kawałki gruzu i szkła. Domy jeszcze stały. Pokryła je jakaś dziwna pleśń, symbol czasów, w których żył. Większość nie miała okien, niektóre dachy się zapadły pozostawiając gołe ściany. Ulica była, ale prowadziła donikąd.

Coś go ugryzło w środku. Syknął z bólu. Starał się ukryć przed sobą, że to nie był zwyczajny ból. Usłyszał kroki. Nie swoje własne. Obce i skrzypienie.

Wyszedł mu naprzeciw. Nie, przecież nie wiedział, że tu będzie. Pchał przed sobą taczkę, na niej martwy workowaty kształt. Wysunięta ręka ocierała się o ziemię. Był pijany.

– O… – beknął – Kim pan jest?

– Przysłali mnie – odparł – Mam wypocząć z dala od miasta.

– A. .. Pomoże.

Podnieśli trupa i zataczając się zanieśli go do przydrożnego rowu. Ziemia była pulchna, rozkopana. Czuł smród zepsucia. Zdawało mu się, że się porusza.

– Jutro się go zasypie.

Poszli dalej. Drogą, która prowadziła do samego serca miasta, czyli nigdzie.

Przyjęli go chętnie, uśmiechnięci, radośni.

Jednemu odpadło ucho, gryzł je gdy był zdenerwowany.

Dom pamiętał połowę zeszłego stulecia i był jedynym w miasteczku domem, który nie miał wybitych szyb. W kącie stał czarno-biały telewizor bardziej przypominający szafę. Z sufitu zwisał mocno już zniszczony żyrandol. Gdy poruszał go wiatr słyszał jak obijają się o siebie kawałki szkła. Były jak morze, ich muzyka usypiała go.

– Jak tam w Warszawie? – spytała młoda kobieta. Miała rude włosy zakończone czymś w rodzaju oczu.

– Bronimy się – mówił – Rząd kazał siłą ściągnąć wszystkich włóczęgów, obiboków i inne męty, aby tylko czymś zapełnić puste mieszkania. Chcą nimi zasilić, po przeszkoleniu, przetrzebioną administrację…

Nie słuchali go. Chcieli aby im powiedział coś innego.

– W Centralnej Akademii Medycznej pracują dzień i noc…

Ich oczy skupiły się na nim.

-Ale kiedy?

-Już wkrótce.

Poszli spać radośni, w iście świątecznym nastroju. Gdy zasypiał płakał. Nie chciał znać prawdy.

 

Dzień drugi

Rano kopali groby. Musieli pochować kobietę mającą włosy zakończone czymś w rodzaju oczu. W nocy zamieniła się w gigantyczną martwą żabę. Ziemia była miękka. Padał deszcz.

Podrapał swędzący policzek. Paznokieć zahaczył o jakiś fałd. Skóra, z cichym trzaskiem otwieranego futerału rozdarła się. Popłynęła krew. Była jasnożółta, zepsuta. Nikt na niego nie patrzył, a przecież musieli coś słyszeć. Z niezwykłym uporem ryli w ziemi. Nie bali się. Był dzień, a oni zazwyczaj odchodzili w nocy.

Dziennik:

„Nie spałem. Pęcherze na dłoniach. Czuje, że nos mi odpada. Przypomina zabawkę klauna. Do Warszawy daleko. Pociągi puste, nikt nimi nie jeździ. Ale PKP pracuje. Kolejarze udają, ze nic się nie stało. Rano widziałem glistę. Miała metr długości. Powiedziała do mnie „kochanie" i zagrzebała się w ziemi…"

Ścisnął w dłoni ołówek. Złamał go.

Pokój był duży. Gołe, brudne ściany, biurko, stół, a na nim dzbanek pełen sztucznych , zakurzonych kwiatów. W kącie wielkie małżeńskie łoże, a za oknem? Zgliszcza kilku spalonych domów. Podobno w jeden z nich trafił piorun zeszłego lata. „Na szczęście wiatr wiał w drugą stronę i pożar strawił inną połowę miasta" – powiedział jakiś mężczyzna bez podbródka.

Schował twarz w dłoniach.

„Jak długo?" – myślał – „Do cholery, jak długo jeszcze?!!!"

Ruszał mu się nos. Napuchł i zrobił się czerwony. Nie mógł nim oddychać.

Do pokoju wszedł gospodarz domu. Na trzeźwo był poważny, zbyt poważny.

-Zaraz obiad. Jak tam samopoczucie?

-Ujdzie. Gdzie ja jestem?

-W domu.

Zdziwił się. Zapomniał jak się to miejsce nazywa, a może nigdy tego nie pamiętał.

– Chcę zostać sam.

– Nie wolno się poddawać.

– Wiem o tym. Nie wszyscy umierają. -Pan…?

– Ja nie umarłem – zaśmiał się – Byłem kiedyś człowiekiem. Wierzy pan w to?

– Ale pan przecież jest człowiekiem.

– To tylko futerał. Ważne jest to co jest w środku.

Patrzył na niego, próbował doszukać się tego szczegółu, czegoś co go zdradzi, potwierdzi to o czym mówił, albo temu zaprzeczy. Wystudiowany wyraz twarzy, nieco sztuczne ruchy… Teraz to zobaczył. Nie oddychał.

– Widzi pan, to nie jest takie straszne.

– Niech pan się pokaże.

– Zmieszał się.

– Ależ drogi gościu, tak nie wypada.

– Chcę pana zobaczyć!

Nic nie powiedział. Wyszedł trzaskając drzwiami.

Odpadł mu nos. Płakał. Ranę wypełniła żółta maź. Kapała do umywalki, w końcu zakrzepła, stała się brązową skorupą. Przyglądał się sobie patrząc w lusterko. Włosy posiwiały. Spiczaste uszy. Nienaturalnie wielkie. Wiedział, że rosły. Nikt nie miał tak dużych uszu.

Zachowali dyskrecję. Wielu z nich wyglądało o wiele gorzej. Niektórzy pozbawieni zupełnie swoich dawnych twarzy szczerzyli się w wymuszonych uśmiechach. Innych przekształciły dziwne narośla i wypustki.

– Jak jest tam? – spyta go „człowiek" o twarzy hipopotama i szyi żyrafy.

– Czynią wszelkie starania – odparł posapując. Oddychał ustami.

– Czy naprawdę siłą osadzają ludzi w miastach?

– Brakuje rąk do pracy, a państwo przecież musi jakoś funkcjonować.

– Ale ci na górze, oni się nie zmieniają.

– A czy istniała kiedykolwiek władza, która nie stała nad ludem? Podobno są jeszcze jakieś zapasy szczepionki. Tak zresztą mówią. Nie wiem jaka jest prawda.

-A…

– Zamknij się.

Poszedł do swojego pokoju.

Dziennik:

„Cale popołudnie u siebie. Patrzyłem w popękane lusterko. Nic nowego mi nie rośnie. Uszy coraz większe. Czym się staję? Czy będę człowiekiem? Gdy jestem głodny myślę o krwi, ale przecież może to być tylko zwykła psychoza, sugestia. Nie mogę zwariować. Trochę wysiłku, więcej woli…"

Przyszła do niego w nocy. Mieli podobne uszy, ale ona nie utraciła pięknej twarzy i te hipnotyzujące oczy. Świeciły się w ciemnościach. Drobne lecz pulchne piersi, nabrzmiałe sutki. Płaski brzuch, przyspieszony oddech.

„Co mam jej powiedzieć?" – pomyślał – „Znaleźć jakąś maskę, zakryć tą iluzję twarzy.

Zdarł z niej ubranie, wypełniony wściekłością, brutalny. Mruczała rozkosznie, podobało się jej to.

Szamotali się.

Zapalił światło. Piękna twarz, szyja. Jędrne, brązowe piersi, płaski brzuch, pępek jak moneta, a między nogami miała zwykłą dziurę. Szalony twórca zdemontował najważniejszą część konstrukcji! Wysunęła spiczasty, długi na dwadzieścia centymetrów język. Cicho grzechotała.

Po prostu wyszedł. Całą noc włóczył się cichymi korytarzami wielkiego domu. Nad ranem wypadły mu wszystkie włosy.

Dzień trzeci

Rano wykopali nowy grób. Dziura ukradła dziewczynie brzuch i wnętrzności.

Przez cały ranek wierzył w przeznaczenie. W południe zwątpił, gdyż przypadek wydał mu się bardziej prawdopodobny.

Skóra na głowie popękała. Maleńkie, zielone łuski. Czy miały jakieś znaczenie?

Jednej z dziewczyn w nocy wyrosła trąba.

Dziennik:

„Na śniadaniu był świstak miasteczkowy. Duży, dwudziestokilowy żuk, sześć par odnóży, czerwone mięsko w środku. Najlepiej je się go na surowo. Po śniadaniu wymiotowałem. Na czole wyrosły mi czułki. Są obrzmiałe.

Gabinet lekarski.

Poczucie dławiącego strachu. Kluska w gardle, której nie mógł przełknąć.

Doktor coś mówił. Nie słyszał go.

Biurko z lekka przykurzone. Ktoś je przetarł mokrą ścierką. Lekarz wizytował ich raz w miesiącu. Ciemna cera, czarne włosy, brązowe oczy. Spokojny, drewniany wyraz twarzy.

– Czy pan mnie słyszy?

Kiwnął głową. Miał odrętwiałą szyję. Twarz zmieniła się w krwawą maskę i te czułki. Na pół przezroczyste, o czubkach jak u ślimaka.

– Słyszę gwizd, coraz częściej. Inaczej widzę, czuję.

– To normalne.

– Nienawidzę pana! Należy pan do tych nielicznych, których choroba nie dotknęła.

– Miałem szczęście.

– To nie było szczęście. Jest lekarstwo.

Kiwnął głową. Jakby się zastanawiał czy ma odpowiedzieć.

– Tak – odparł.

– Dlaczego?

– Jest go za mało. Gdyby ludzie się o nim dowiedzieli to nadzieja na dalsze ludzkie życie zmusiłaby ich do nieustannej walki. Dając im nadzieję stworzylibyśmy pasję, nienawiść. Jeszcze więcej cierpienia. Lepszy jest obecny marazm. Ludzie poddali się, gdyż pozostało im tylko oczekiwanie.

– Na śmierć.

– Nie. Na metamorfozę. Nasze życie staje się czymś innym, może doskonalszym. Pandemia sprawiła, że możemy poznać coś co nie było nam dane w dawnym świecie. Staliśmy się poczwarkami, z których wykluwają się nowe, niezwykłe twory. Inaczej widzą, inaczej czują, inaczej myślą. Jedynym ich kontaktem z przeszłością jest pamięć – o tym, że byli kiedyś ludźmi. Tak zadecydował Los i powinniśmy być szczęśliwi….

– Nie los, lecz ludzie. Sami się ranimy. Może nawet lepiej, że staliśmy się rasą ginącą. Ja chcę żyć, chcę być człowiekiem, a pan mi mówi, że mam się stać potworem i być szczęśliwy, ja….

Odpadł mu podbródek. Nie mógł już mówić.

Dziennik:

„Pamiętam, że go goniłem. Rozbiłem mu czaszkę i wyssałem mózg. Coś przepysznego. Nie czuję wyrzutów sumienia. Czy to oznacza, że przestałem już być człowiekiem? A może przez to tym bardziej stałem się nim?! Praludzie wyjadali mózgi swoim pobratymcom. Potem kurtuazja i dobre wychowanie skłoniło ludzi do zabierania jedynie szczęścia i nadziei, jak i także portfela, namiastki własnych marzeń.

Czuję się odrętwiały, Skóra stwardniała, zesztywniały stawy. Niedługo będę… rodzić. Czy to odpowiednie słowo? Mam jakieś przeczucie, które mówi mi, że nie umrę. Nieliczni doczekali się końca swojej metamorfozy. Czy ja jestem Wybrańcem, Pomazańcem, Mesjaszem? Płaczę. Tak lepiej".

Nie mógł się ruszyć. Ciało stało się skorupą. Skóra nabrała sinawego odcienia, popękała. Nieświadomość tego co się dzieje i tego co się wydarzy. Czyżby łaskawa natura dało mu lekarstwo, którego wcale nie chciał i nawet nie oczekiwał?

Czas. Zegar wybijał kolejne godziny. Nagle głośny trzask, zapach krwi i wnętrzności. Wykluwał się, wychodził z ludzkich bebechów.

Motyl i zapach kału.

Minęła godzina zanim rozwinął swoje przepiękne skrzydła. Zwisały z nich strzępy skóry ubrudzone resztkami ludzkiego mięsa i krwi. Ostatnia pękła czaszka, maska skrywająca największą tajemnicę. Spod niej, ociekające zielonym śluzem, wyjrzało nowe oblicze pozbawione choćby iskierki ludzkiego podobieństwa.

Czy myślał?

Czy czuł?

Czym jest?

Wyleciał przez otwarte okno pozostawiając za sobą pustą skorupę, pusty pokój i walizkę pełną niepotrzebnych już rzeczy, a na jej dnie rodzinne zdjęcie. Leciał całą noc rozkoszując się wiatrem, gwiazdami na niebie i niczym więcej, bo nie był już człowiekiem. Nad ranem zestrzelił go pewien myśliwy, jeden z ostatnich żyjących jeszcze na tym dziwnym świecie ludzi. Wypchał i powiesił na ścianie. Może go kiedyś odwiedzicie. Ma takie piękne, wzorzyste skrzydła.

Koniec

Komentarze

Dobry wieczór Robert Z. Zwróciłeś moją uwage świetnym opowiadaniem "Kuku na Muniu" (komentarz pod tekstem). Podoba mi się Twój styl, wrazliwość literacka, umiejętna i mądra konstrukcja zdań. Płynie się z tym tekstem bez wodospadów, bardzo przyjemnie, szczególnie stylistycznie. Trochę ten krwawy mózg pod koniec nie bardzo zasmakował ale cała reszta to bardzo apetyczny kąsek. Ostatni akapit zaczynający się od "Wyleciał przez...." szczególnie mi się podoba. Postawiła bym Ci 5.5 ale nie ma takiej opcji:) pozdro

Dziękuje za bardzo pozytywną ocenę. Mam nadzieję, że chociaż w małej części na nią zasłużyłem.

PODGRZEWANIE I SCHŁADZANIE.

Robercie – jesteś geniuszem! Prawdopodobnie niezbyt nawet świadomie ( bo byś to formą jakoś podkreślił ) napisałeś „dyptyk” „ O podgrzewaniu i schładzaniu”. W „Spowiedzi” rozwój jest rozmyślnie schładzany, by trwał dłużej. W „Motylu” – nierozmyślnie (epidemia) i rozmyślnie ( manipulacje zasobami szczepionki ) podgrzany do ekstremum – w  efekcie powstaje mnogość form odrażających, ale zadarzją się też i piękne, jak ten motyl. Żyją jednak krótko i umierają bezpotomnie.

Myślę, że świat tak został stworzony, by w nim zaistnieć mogło wszystko, cokolwiek do zaistnienia jest zdolne i wszelkie manipulacje są tu niedozwolone ( A tak nawiasem – co myślisz nt. t. antropicznej? Bo to trochę z tematem związane. Nie, nie musisz oczywiście odpowiadać ) pzdr. Jurek R.

Ciekawa interpretacja tego co napisałem. To co najbardziej lubie w pisaniu to właśnie to nadawanie napisanemu tekstowi przez czytających tak wielu znaczeń. Obydwa teksty powstały w bardzo różnym czasie. Ciekawe, że przypadek i czytelnik je tak ze sobą powiązał. O zasadzie antropicznej możemy podyskutować. Oczywiście nie mam nic przeciwko.

Nowa Fantastyka