- Opowiadanie: Świętomir - Serce za serce

Serce za serce

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Serce za serce

Zapadła cisza, jakby nawet Strzybóg wstrzymał oddech w oczekiwaniu na to, co miało się wkrótce stać. Leśne zwierzęta uciekły jak najdalej od przerażających zdarzeń. Księżyc odwrócił swoje oblicze w inną stronę, a Perun nakazał Pogodzie zasnuć niebo ciężkimi chmurami, być może gotów w każdej chwili razić mnie gromem. Nawet gwiazdy, nic z wyjątkiem dwóch wątłych świeczek nie oświetlało sceny dramatu mojego życia.

Cały ten spokój kontrastował z szaleństwem, jakie kotłowało się we wnętrzu mojej głowy. Bo dzisiaj, kiedy patrzę na to z perspektywy następstw mojego czynu, nie potrafię inaczej określić tego złego ducha, który władał każdym moim krokiem przez ostatnie dziesięć lat. Dekadę żmudnych badań, samotnej wędrówki od wieszcza do wieszcza, od wiedźmy do wiedźmy i od wołchwa do wołchwa, z których każdy przepędzał mnie na cztery wiatry, gdy tylko rodził się w nim cień podejrzeń względem czystości moich zamiarów. A jednak od każdego z nich udawało mi się uszczknąć drobinę wiedzy tajemnej, szczyptę mocy, które niby fragmenty połamanej rzeźby, układały mi się w spójny obraz, przedstawiający krętą, lecz wyraźną ścieżkę, jaką miałem podążyć.

Doprowadziła mnie ona aż tutaj, do tego wielkiego głazu, z którego uczyniłem ołtarz mojej ofiary. Dwie woskowe świecie płonęły chybotliwymi płomykami, jakby same pragnęły zgasnąć pod byle pretekstem, nie oglądać. Jednak nawet najlżejszy podmuch wiatru nie chciał dać im tej łaski. Tylko one rzucały odrobinę jasności na ołtarz, na którym spoczywała ta dziewica, najpiękniejsza, jaką udało mi się znaleźć. Bogowie, wybaczcie, nie znam nawet jej imienia. Ale nie mam teraz odwagi by ją obudzić i zapytać. Musiałbym wtedy spojrzeć w te szmaragdowe, czy może szafirowe oczęta, patrzące na mnie z trwogą i niemym, ale niemniej przez to wymownym błaganiem. Mógłbym pod ich wpływem odstąpić w ostatniej chwili od swego planu, a to było nie do pomyślenia po tym, jak pół życia poświęciłem jego realizacji.

Było przeraźliwie zimno. Czułem to nawet pomimo niedźwiedzich futer, którymi od stóp do głów szczelnie się otuliłem. Śnieg zachrzęścił pod podeszwami moich butów, kiedy przestąpiłem niespokojnie z nogi na nogę. Poczułem dreszcze, uświadamiając sobie, jak bardzo ta chwila jest podobna do tamtej zimy sprzed ponad dziesięciolecia, kiedy nikt przy zdrowych zmysłach nie opuszczał swego domostwa.

Krasława była piękniejsza nawet od tego dziewczęcia, które miałem przed sobą. Nie tylko zresztą ciałem, ale i duchem, umysłem, i żarliwą miłością życia. Tym dla mnie piękniejsza, że spośród licznych mężów, jacy o jej względy się ubiegali, właśnie mnie wybrała. I tym – mam przecie tego świadomość – że odeszła przedwcześnie. Zmarła od zimna, jak na ironię, w gorącej izbie, pod stosem pierzyn, trawiona gorączką. Śniłem potem o niej, całkiem białej, odzianej w śnieg i lód, dołączającej do grona lodowych duchów. Jednak jaki boski zakład lub utarczka spowodował, że Weles nie zechciał przyjąć jej do Nawii, tego już mi mój sen nie objawił. Od pewnego wieszcza zdołałem tylko dowiedzieć się ceny, jaką Mora wyznaczyła mi za jej życie.

Może to przeze mnie? – zastanawiałem się nieraz. Wszak wrogość Welesa do mojego ojca znana jest nie od dziś.

Poczułem, jak dwie grube łzy staczają się z moich oczu i jak zamarzają jeszcze na policzkach. Ich gorąco, mimo że natychmiast wyparowało i w lód się przemieniło, paliło twarz jeszcze przez długą chwilę. Nie byłem w stanie nawet jej wspominać – gdybym sobie na to pozwolił, mógłbym pogrążyć się w rozpaczy nieodwołalnie i po prostu zamarznąć tu, u kresu drogi. Dlatego natychmiast przywołałem się do porządku, kilkoma głębokimi oddechami uspokajając zbolałe serce. Tak samo, jak zawsze przez dziesięć lat, kiedy wyzułem się nawet ze wspomnień. Już wkrótce miałem w zamian uzyskać coś znacznie wspanialszego niż one.

Już czas – pomyślałem. Nie zniosę tego ani chwili dłużej.

Sięgnąłem po nóż. Proste ostrze z rzeźbionej kości niedźwiedzia, którego sam upolowałem wiele lat temu, u progu dorosłości. Wieszcze przepowiadali, że nie takich jeszcze dzieł miałem dokonać. Jestem przecież synem Peruna, nawet jeśli ze śmiertelnej zrodzonym niewiasty. I oto dokąd mnie to zaprowadziło: do punktu, w którym sam boski ojciec odwraca zawiedziony wzrok od swego potomka.

Kładąc nóż na kamieniu obok nieruchomego ciała mej ofiary, pochyliłem się, sięgając do leżącego na ziemi tobołka. Dobyłem z niego glinianą miseczkę z wyrytymi nań magicznymi symbolami, dzieło moich własnych rąk. Miałem być największym z wojowników całej Słowiańszczyzny, sławionym w pieśniach po kres czasu, a zostałem jakimś czarownikiem, człowiekiem z rodzaju tak pogardzanego przez ojca.

Wyjąłem także mały skórzany woreczek, zawierający przygotowaną zawczasu mieszankę czarodziejskich ziół. Wsypawszy zawartość sakiewki do miseczki, postawiłem ją na ołtarzu. Sięgnąłem do pasa po krzesiwo i już wkrótce w moje nozdrza uderzył odurzający zapach tajemnej mieszanki. To właśnie zdobycie tej receptury, oszukującej zmysły i pozwalającej widzieć rzeczy, które na co dzień oczom śmiertelników przesłania zwyczajność otaczającego ich świata, kosztowało mnie najwięcej trudu. Po prawdzie to musiałem sam ją skomponować w oparciu o zebrane tu i ówdzie poszlaki, gdyż żaden szanujący się mędrzec nie zdradza takich przepisów nikomu z wyjątkiem najzdolniejszych i najbardziej zaufanych uczniów. Prędko odsunąłem na bok myśl, że właściwie nie mam zupełnej pewności, że kadzidło zadziała, jak należy.

Zaciągnąłem się przyjemną wonią i natychmiast poczułem się tak, jakbym otrzymał cios obuchem w tył czaszki. Zamrugałem nerwowo i – rzeczywiście – moim oczom ukazał się zupełnie inny świat. Wśród drzew i zarośli, teraz rozmywających mi się w oczach, zupełnie pozbawionych znaczenia, okalających polanę, na której się znajdowałem, dostrzegłem tłoczące się sylwetki. Przeważnie były to dusze zmarłych, których z różnych powodów umory nie poniosły od razu po śmierci do Nawii. Większość z nich to zgorzkniałe, złe duchy, zawistne o kolorowe życie ludzi i czyhające na każdą okazję, by uczynić je nieprzerwanym pasmem cierpień, żałosną egzystencją podobną do tej, jaką oni sami wiodą. Nic dziwnego, że teraz w napięciu przyglądali się każdemu mojemu ruchowi. Poczułem się, jak uczestnik pojedynku, szykujący się do zadania ostatecznego ciosu obalonemu rywalowi. Cały świat wstrzymał oddech, a ja ledwie znosiłem spoczywające na mnie spojrzenia.

Postacie poczęły wynurzać się z cienia. Wszystkie rozsnuwały wokół siebie delikatną poświatę. Byli wśród nich ludzie w podartych szatach, niektórzy z przerdzewiałą bronią przy boku, inni szpetnie okaleczeni, kulejący lub w ogóle pozbawieni niektórych członków. Dość nędzny widok jak na świtę i jedyna świta na jaką mogła liczyć księżna śmierci i zniszczenia, Zimowa Pani, bogini Mora. Były z nimi i zjawy: strzygi, upiory, zmory, nocnice i inne istoty nocy, niemające nazw w ludzkim języku.

Poczęły otaczać mnie kręgiem, łypiąc chciwie to na mnie, to na dziewczynę. Zaniepokoiły mnie trochę te spojrzenia, wyciągające się ku nam szponiaste łapy, szczerzące się bezzębne uśmiechy, sinobłękitne języki oblizujące spierzchnięte wargi głodne ciepłej ludzkiej krwi. Rozejrzałem się czujnie dookoła, czy aby ktoś nie przymierza się do ataku. Wydaje się, że to ich rozbawiło – niektórzy wydali z siebie szyderczy śmiech, w jakiś niewytłumaczalny sposób podobny zawodzeniu wiatru w koronach drzew. Powietrze jednak pozostało nieporuszone.

Wreszcie z zarośli wyłoniła się ich władczyni. Wbrew temu, co się o niej opowiada, wyglądała dostojnie w długiej, białej sukni z płatków śniegu, które wyglądały na niej jak koronki. Spod niej widać było kredowobiałą cerę, gładką i piękną na swój wyblakły sposób. Była jednak przeraźliwie wychudzona, rzekłbyś, same kości obciągnięte skórą. Włosy miała całkiem siwe, lecz długie do ziemi niczym peleryna. Jej stroju dopełniała wspaniała korona z kryształów lodu. Cała postać, podobnie jak jej sługi, emanowała mlecznobiałą poświatą. Jej oczy, szare i błyszczące jak sople lodu w porannym słońcu, przyglądały mi się badawczo.

– A więc jesteś, zgodnie z umową – rzekła. Jej głos dochodził jakby z oddali i miał w sobie nutę przywodzącą na myśl lutową śnieżycę.

– Tak, pani. – Skłoniłem głowę.

Jej sinobłękitne wargi wygięły się w szerokim uśmiechu, lecz oczy lśniły tylko zimnym okrucieństwem. Ktokolwiek umawia się z nią, musi być niespełna rozumu – przemknęło mi przez głowę. Serce waliło mi, niczym kowalski młot. Przez chwilę byłem pewien, że faktycznie jest ono z żelaza, a jego głuche dudnienie słychać w całej okolicy. Zerknąłem na dziewczę złożone na ołtarzu mojej miłości. Czarna rozpacz kołatała natarczywie do mojego umysłu, lecz zdołałem bohaterskim wysiłkiem woli odepchnąć ją od siebie. Tym razem. W oddali zawyli wilcy, lecz poza tym cisza była niezmącona.

– Ufam, że i ty spełniłaś swoją część umowy, pani – podniosłem wzrok, spoglądając na nią. Starałem się zachować hardo, lecz po prawdzie bałem się jej, by tak rzec, śmiertelnie.

– Naturalnie. – Dopiero teraz dostrzegłem w jej dłoni sznurek, czy może wyjątkowo grubą pajęczą nić, której drugi koniec niknął gdzieś między drzewami. – Ale najpierw cena.

Odetchnąłem głęboko. Lodowate powietrze zakłuło w piersi. A może to było co innego? Nagle z całą mocą dotarło do mnie, co takiego zamierzam uczynić. Spojrzałem raz jeszcze na zawiniętą w skóry nieprzytomną dziewicę, którą miałem złożyć w ofierze. Czyn nienawistny Nieśmiertelnym, w każdym razie większości z nich. Miałem sam się przekląć w oczach bogów i ludzi. Odzyskać ukochaną kobietę na krótki czas, lecz gdzież później znajdziemy dla siebie miejsce? Chyba tylko w obdartej i zziębniętej świcie Mory, bo sędziwy Weles raczej nie przyjmie nas do Nawii. Dotarło do mnie, że bogini wcale nie zamierza oddawać tego, co raz wzięła w posiadanie.

Ale cóż miałem do wyboru? Całą wieczność bez mojej ukochanej? Czy to nie jeszcze gorsze? – pytałem się. Kolejna fala rozpaczy uderzyła mnie, omal nie zmywając resztek mojej woli w bezmiar cierpienia. Jednak i tym razem jeszcze oparłem się jej. Przełknąłem głośno ślinę, mocniej ściskając w dłoni kościany nóż. Na ten widok uśmiechnęła się jeszcze szerzej, a jej poddani znów zachichotali szyderczo.

– Czyżby opadły cię wątpliwości? – zapytała jedna ze strzyg, szpetna niewiasta o sinej twarzy, za życia zapewne morderczyni.

– Nie – powiedziałem, zaciskając zęby. Dwie łzy przymarznięte do moich policzków to i tak nazbyt wiele. Jestem synem Peruna.

Pomagając sobie nożem, zdarłem z dziewczyny skóry, w które była zawinięta. Zatrzęsła się z zimna, kiedy odsłoniłem nagie ciało. Usłyszałem więcej chichotów i obleśne mlaskanie. Byłem przekonany, że za moment oszaleję. O ile nie stało się to już tamtej zimy przed dziesięciu laty. Wznosząc nóż spostrzegłem, że jej piwne oczęta patrzą na mnie w przerażeniu tak dojmującym, że nie była zdolna nawet dobyć z siebie głosu. Moje serce musi rzeczywiście być z żelaza – w przeciwnym razie pękłoby właśnie w tej chwili.

Jedno jego uderzenie później było po wszystkim. Dosłownie. Cała otaczająca mnie zgraja znikła wraz ze swą księżną, pozostawiając po sobie tylko przejmujące zimno, w które tylko szaleniec lub trup mógłby wyjść bez wyraźnej konieczności. Jedyny dowód na to, że cała scena nie była tylko wymysłem chorej wyobraźni, stanowiła kobieta skulona na ziemi w miejscu, gdzie przed chwilą stała Mora. Była śmiertelnie blada, obrócona do mnie plecami. Obok rozciągała się gruba jak palec pajęcza nić zawiązana na jej szyi. Dostrzegłszy, że białe włosy rozrzucone wokół głowy zaczynają ciemnieć, rzuciłem się w jej stronę.

Nie była już tą samą niewiastą. Zmizerniała, pomarszczona, nie była nawet cieniem dawnej urody, lecz tak, to moja Krasława. Zaszlochałem, widząc rumieniec wracający na policzki. Za moimi plecami rozległ się złowróżbny chrzęst śniegu deptanego przez drobne, dziewczęce stópki.

Koniec

Komentarze

Dziś zastanawiały mnie dwie rzeczy: czemu mój "pierwszy czytelnik" jeszcze nie zajrzał do ostatniego tekstu i czemu sam od dawna niczego nie wrzucił. Za jednym zamachem dostałem bodajże odpowiedź na oba pytania - sam był zajęty pisaniem :)

No, ale do rzeczy. Kolejny tekst, który stoi na wysokim poziomie. Jak zwykle, do czego nas już zdążyłeś przyzwyczaić drogi Świętomirze, w słowiańskich klimatach, co poczytuję rzecz jasna na plus. Choć fabuła praktycznie od początku do końca jest mocno przewidywalna i raczej niczym nie zaskakuje, to trudno się do czegokolwiek przyczepić. Przez moment myślałem, że strzygi jednak rzucą się na bohatera, ale jednak zdołał tego uniknąć. Historia kochanka, który zrobi wszystko, aby odzyskać zmarłą zakochaną jest znana z mitologi greckiej, ale Twoje słowiańskie wydanie też jest niczego sobie.

Do warsztatu nie miałbym większych zastrzeżeń, gdyby nie okropna zaimkoza. Jeśli miałbyś czas, to dla dobra tekstu przejrzyj go i wywal co najmniej połowę 'mnie' i 'mi', opowiadaniu na pewno to nie zaszkodzi, a może jedynie pomóc. Kilka uwag, czy też wątpliwości zostawiłem na koniec.

Podsumowując, tekst bardzo dobry, choć na pewno nie wybitny. Trzymasz poziom, a tym razem całość czytało się jeszcze łatwiej i przyjemniej, niż Twoje ostatnie dzieło, które choć było piękne literacko, to jednak nieco męczące w odbiorze. Tym razem byłeś bliżej złotego środka. Stawiam 5 i życzę weny i czasu, aby kolejne teksty były jeszcze lepsze :)

Pozdrawiam serdecznie

 

"jak dwie dwie grube łzy" zamierzone powtórzenie, czy przypadek? Jeśli to pierwsze, to przecinek między nimi, jeśli nie, to do wyrzucenia.

"Tak samo, jak zawsze przez dziesięć lat, kiedy wyzułem się nawet ze wspomnień." z tym zdaniem coś nie gra. Trudno mi jednoznacznie określić, o co chodzi, ale coś zgrzyta. Czytałem je kilka razy i niby wiem, o co chodzi, ale wydaje mi się, że możnaby to przekazać w ładniejszy sposób.

"natychmiast poczułem się, jakbym otrzymał cios obuchem w tył czaszki." lepiej 'poczułem się tak, jakbym...' lub "poczułem, jakbym..."

"– Tak, pani – skłoniłem głowę." chyba po pani kropka i wtedy skłoniłem z wielkiej litery.

"Czarna rozpacz kołatała natarczywie do mojego umysłu," kotłować można używać bez zaimka refleksyjnego? nie zgrabniej napisać, że 'wdzierała się' lub coś w ten deseń?

Przeczytałam z zapartym tchem. Masz jakiś taki dar operowania słowami. Podobało mi się, aż chyba inspiracji dostałam. o.O

 

Tak btw - ta scena, gdy duchy otoczyły jego i tę dziewczynę, przypomniała mi trochę podobną scenę z mojego "Wróża Śmierci", z tym że ty swoją opisałeś bardziej malowniczo :)

 

Waham się pomiędzy 5 a 6, ale... a co tam, niech będzie i 6 :P

Mermaids take shelfies.

Poruszające. Napisałabym więcej, ale słów mi brakuje. Niby od jakiegoś czasu czuję się zmęczona tekstami nasyconymi poetyckim klimatem, tekstami poważnymi, z przesłaniem. Ale ten to... to jest coś!:D

Nie muszę dodawać, że mi się podobało?

Poza tym, kiedy wspomniałeś o wiedźmach - przelotnie, bo przelotnie, ale jednak - to jakoś bardziej utożsamiłam się z głównym bohaterem. ;)

A co do Krasławy - wydaje mi się, że chyba nie była już sobą po powrocie. Taka mała konkluzja.

Clod: dzięki, poprawiłem. Z wyjątkiem ostatniego przypadku, gdzie najwyraźniej źle odczytałeś napisane tam słowo. "Kołatać" zdecydowanie nie wymaga zaimka zwrotnego. Tak jak mozna kołatać do drzwi, tak też - uznałem - można do serca czy umysłu.

 

No tekst nie grzeszy oryginalnością, zgadzam się. Ale własnie o to mi chodziło, żeby pokazać cos starego w noewj odsłonie. Tak jak zwykle: znów nakreślić kawałeczek świata i zrobić ćwiczenie literackie przy okazji. Naprawdę przeoczyłem coś Twojego? Cóż, ten tekst pochodzi sprzed dwóch kiężyców ponad, więc moja nieobecność pod Twoim to tylko niedopatrzenie. Albo fakt, że opublikowałeś poza dniem mojego dyżuru. Ostatnio niestety mam takie zaległości, że nie bardzo w ogóle patrzę na to, co się tu pojawia w inne dni. :( Obiecuję jednak wkrótce to nadrobić.

 

Sereno, cieszy mnie to niezmiernie. Pewne podobieństwo faktycznie da się zauważyć, ale hmm... Byłem pierwszy! :p No a być inspiracją innego twórcy - to już prawdziwy zaszczyt. Zaszczyceniśmy tedy. :)

 

MałaWiedźmo, miło znów Cię widzieć. Zabawne: sądziłem, że pewna standardowość odbierze tekstowi zdolność do poruszania. A tu jednak nie Kolejne miłe zaskoczenie. O wiedźmach wypadałoby mi chyba napisać wreszcie coś wiecej. Może następnym razem? A co do Krasławy... Nie, muszę oprzeć się pokusie tłumaczenia własnego tekstu. W każdym razie akurat te słowa, do których byłaś łaskawa się odnieść, są na miejscu i donikąd się nie wybierają. :p

Oczywiście, że źle przeczytałem. Wybacz, ale jak widać późna pora nie jest najlepszą na ślęczenie przed monitorem ;/

Dawno nie czytałem tekstu opartego na wierzeniach słowiańskich. Na dodatek tak dobrego.

Ciekawie stopniujesz napięcie, operujesz przyjemnymi przymiotnikami i świetnie udało Ci się, Autorze, przedstawić akcję w narracji pierwszoosobowej. Tekst przeczytałem z zapartym tchem i pewnie jeszcze do niego wrócę. Jest przepiękny. I smutny zarazem.

Zaciekawił mnie tylko kolor dziewczęcych oczu. Bohater naszukał się pięknej dziewicy, a nie potrafił zapamiętać koloru jej tęczówek. To, że początkowo wahał się pomiędzy szmaragdowymi a szafirowymi jestem w stanie zrozumieć. Ale że ostatecznie okazały się piwne?

Jeszcze raz gratuluję udanego tekstu.

Pozdrawiam,

ja.

Bardzo dziękuję, cieszę się bardzo, że się podobało. Kurczę, nie wiem, co powiedzieć, bo mam wrażenie, że cokolwiek niezasłużone te zachwyty. No nic: pozostaje mi ukłonić się nisko i czekać na Suzuki, tradycyjnie,  z kubłem zimnej wody. :p

Clod: nic nie szkodzi. ;)

Czarna rozpacz kołatała natarczywie do mojego umysłu, lecz zdołałem bohaterskim wysiłkiem woli odepchnąć ją od siebie.

Jakoś nie pasuje mi bohaterski wysiłek woli.

Czy ktoś już Ciebie chwalił, Świętomirze? Tak? No to ja też to robię.

Cześć, tu Wielki Prozaik, muszę w końcu przeczytać Serce za Serce:) Dziękuję, że zechciałeś pochylić się nad paroma tekstami z mojego profilu, pozdrawiam i dzięki za cenne uwagi, na pewno skorzystam.

Adamie, im więcej razy czytam Twój komentarz, tym mnie wiem. To jakaś ironia? Zawoalowana sugestia? Aluzja?

 

Piotrze: nie ma za co. ;)

Żadna ironia lub coś podobnego. Sugestia --- owszem. Chciałem Ciebie skłonić do przemyśleń, czy wysiłek bohaterski, czy tytaniczny na przykład. Czyli nadludzki, jak na syna Peruna przystało.

Tytaniczny nie wchodzi w grę: to nie Grecja. ;) Ale nadludzki, hmm, nadludzki jak najbardziej. Dzięki.

Kurcze, to oczywiście jest dobre, bardzo dobre, takie 5+/6, ale... to jest 5+/6 w kontekście tego forum, w porównaniu do innych tekstów, które się tutaj pojawiają. Nie chcę nikogo obrażać, ale bycie tutaj lepszym niż większość nie jest takie trudne.

Mam po prostu wrażenie, że mógłbyś napisać coś jeszcze lepszego i tyle.

Smutna kobieta z ogórkiem.

Oczywiście, Virginio, koń - jaki jest - każdy widzi. Cieszę się, że Ci się podobało. Kontekst nie ma tu wiele do rzeczy. :)

„...szaleństwem, jakie kotłowało się we wnętrzu mojej głowy. Bo dzisiaj, kiedy patrzę na to z perspektywy następstw mojego czynu, nie potrafię inaczej określić tego złego ducha, który władał każdym moim krokiem... (...) ...z których każdy przepędzał mnie na cztery wiatry, gdy tylko rodził się w nim cień podejrzeń względem czystości moich zamiarów. A jednak od każdego z nich udawało mi się uszczknąć drobinę wiedzy tajemnej, szczyptę mocy, które niby fragmenty połamanej rzeźby, układały mi się...”

Zgroza, Świętomirze. Mogłabym kopiować dalej, bo już w następnym akapicie jest tak samo, ale po co...

 

Zresztą, jak widzę, Clod już wyżej wspominał o zaimkozie. Zwalczaj ją, ogniem, mieczem i cokolwiek jeszcze wpadnie Ci w ręce, za dobry masz warsztat, by psuć go takimi głupstwami.

 

Co do fabuły... będę chyba pierwszą, która powie: przeczytałam bez żadnych emocji. Ani mi się podobało, ani się nie podobało. To dla mnie klasyczny przykład tekstu, w którym dobry warsztat nie wystarcza mi do pozytywnego odbioru tekstu. Ciekawa mogłaby być sylwetka samego bohatera, ale za mało się o nim dowiedzieliśmy, by to stwierdzić. Schemat ograny do bólu i - wybacz mój brak romantyzmu - ubranie go w nową, słowiańską szatę mnie nie przekonało.

 

Ale to tylko ja, jak widać większość jest zachwycona. A że to demokracja, to większość ma rację. ; P

 

Pozdrawiam. ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ten cytat na początku to naprawdę mój tekst? Zgroza. <bije się w piersi>

 

Bohater możeby byłby bardziej rozbudowany, gdyby nie konkursowe ograniczenia, którym podlegałem, pisząc ten tekst. Z konkursu poniekąd wynikła również jego sztampowość: chcąc skupić się na budowie odpowiedniego klimatu, postanowiłem wybrać możliwie nietrudną tematykę. Tyle moich tłumaczeń, sensownych bądź nie.

 

Ale nawet w demokracji większość nie zawsze ma rację. Szczerze pisząc ma ją raczej rzadko. Tego nie jesteśmy władni zmienić żadnym systemem. Na szczęście. :p

 

Dzięki za wizytę. W przygotowaniu jestwiększy i oryginalniejszy tekst - być może on bardziej przypadnie Ci do gustu. Obiecuję solennie mocno rozcieńczyć stężenie zaimków. :p  Bądź pewna, że będę Cię nim męczył. Krytyczne opinie są bardzo pożądane.

Świętomirze, pozwolisz, że zapytam, na jaki konkurs jest przewidziane to opowiadanie? :)

Może i większość nie zawsze ma rację, ale i tak ją przeforsowuje, więc to prawie to samo. ; P

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Clod: było na zimową miniaturę grozy portalu Carpe Noctem. Gdyby było przewidziane na przyszły konkurs, nie czytałbyś go tutaj. ;)

 

Jos: Nikt mi nie wmówi, że biełe jest białre! :p

O, a ja się spóźniłam na ten konkurs. ; / To znaczy odkryłam, że jest taki konkurs już po terminie wysyłania prac, a mam opowiadanie, które idealnie by pasowało. ; ( 

(smutek)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Klimatyczna historia, ale ta zaimkoza...

Pozdrawiam

I po co to było?

Miałem być największym z wojowników całej Słowiańszczyzny - tu bym się przyczepił, chyba jednak w tamtych czasach ludzie - nawet synowie Peruna;) - nie mieli świadomości ponadplemiennej, ba etnicznej. Słowiańszczyzna jako całość długo pozostawała pojęciem niedookreślonym. Poza tym wyśmienity tekst! Zachowujesz umiar w literackościi tekstu:)

Wbrew pozorom z tą świadomością ponadplemienną zdania uczonych są podzielone! W źródłach da się odnaleźć fragmenty mogące stanowić poszlaki że Słowianie do takiej wspólnoty się poczuwali.

 

Na przykład Descriptio civitatum et regionum ad septentrionalem plagam Danubii (znana powszchnie jako tzw. "Geograf bawarski") wymienia wśród plemion zamieszkujących na półnoic od Dunaju Zerywanów (Zeriuani), dodając, że są oni tym ludem, od którego - jak sami twierdzą - wszyscy Słowianie się wywodzą. Niektórzy identyfikują ich z również pół-legendarnym Państwem Samona.

 

Już w nieco późniejszym średniowieczu Słowianie z pewnością poczuwali się do wspólnoty, o czym świadczą choćby legendy w rodzaju tej o Lechu, Czechu i Rusie (w wersji polskiej zapisana po raz pierwsz w XII w.) (znają ją także Czesi, jakkolwiek w wersji bez Rusa) lub - moliżliwe, że pochodząca ze wspólnego korzenia ruska legenda o Kiju, Szczeku i Chorywie (założycielach Kijowa) - zapisana po raz pierwszy w Latopisie Nestora (XI w.).

 

Na koniec etymologia samej nazwy Słowianie - wg bodaj przeważającej opinii uczonych nazwa ta oznacza po prostu "posługujących się słowami", a wzięła się stąd, że Słowianie potrafili zrozumieć mowę swych pobratymców, natomiast mowy innych ludów nie uważali oni za słowa. Przeciwieństwem tego określenia jest nazwa Niemcy (niemi), która przylgnęła ostatecznie do naszych zachodnich sąsiadów.

 

Wreszcie, czyż widząc ludzi, co prawda z innego się wywodzących przodka, czy inną zamieszkujących osadę, ale mówiących tym samym językiem i czczących tych samych bogów, odprawiających te same obrzędy i opowiadającyh soie podobne legendy, możesz nie poczuwać się do wspólnoty z nimi?

 

Poza tym wszystko zależy od czasu. Nie ulega wątpliwości, że Słowianie rzeczywiście są jednym ludem, który prawdopodobnie zamieszkiwał wspólnie neiwielki obszar, zanim rozproszył się, zajmując trzecią część Europy. Akcja powyższego opowiadania toczy się w bliżej nieokreślonych "czasach legendarnych", gdzie w formie legendy pamięta się to, co później uległo zapomnieniu. Mam w głowie parę wersji mitu o wspólnym pochodzeniu Słowian: jeśli Weles pozwoli, któregoś dnia zdecyduję się i spiszę jedną z nich.

 

Poza tym dziękuję za uwagę i rad jestem, że się podobało. :)

Czyż zatem nie dziwne, i po raz kolejny pokazujace nieprzewidywalność biegu dziejów jest ta polsko - madziarska przyjaźń? Od samego niemal początku historii najbliżej nam było do Węgrów własnie, którzy stanowią przecież etnos całkowicie z innej "bajki"!:)

I tak i nie. Pamiętaj, że Węgrzy to zaledwie - jeśli wierzyć źródłom - kilkunastotysięczna horda, która przybyła z daleka i podbiła lud na wskroś słowiański, mieszając się z nim i stapiając. Zapewne tylko dużej liczebności zawdzięczają, że nie spotkał ich los Bułgarów i Rusów - do cna właściwie zasymilowanych przez pobity lud. Owszem, Węgrzy zachowali własny język, ale w pozostałych aspektach szybko upodobnili się do Słowian i w dalszym biegu historii poszli właściwie tą samą drogą, co ościenne kraje słowiańskie. Czyż ich losy nie są tak podobne do polskich? Stosunkowo krótki żywot rodzimej dynastii, potem władcy z obcego kraju (Andegawenowie), wreszcie wolna elekcja (Maciej Korwin) i podporządkowanie Austrii. Przeszli właściwie te same etapy, co Polska, tylko trochę szybciej. Oczywiście to ogromne uogólnienie, ale chodziło mi tylko o ukazanie pewnej analogii. ;)

Przeczytałem, znęcony nominacją do przyznania "piórka"...

Mocno zachwaszczony tekst... Weżmy wyimek początku. 

Cały ten spokój kontrastował z szaleństwem, jakie kotłowało się we wnętrzu mojej głowy. Bo dzisiaj, kiedy patrzę na to z perspektywy następstw mojego czynu, nie potrafię inaczej określić tego złego ducha, który władał każdym moim krokiem przez ostatnie dziesięć lat. Dekadę żmudnych badań, samotnej wędrówki od wieszcza do wieszcza, od wiedźmy do wiedźmy i od wołchwa do wołchwa, z których każdy przepędzał mnie na cztery wiatry, gdy tylko rodził się w nim cień podejrzeń względem czystości moich zamiarów."

1. Istnial jeszcze inny spokój ?

2." patrzę na to" - tylko--- na co? Na spokój czy  szaleństwo?  Jeżeli na  szaleństow we wnętrzu głowy bohatera, to o "patrzę na nie ". Jeżeli na otacający spokój, to "patrzę na niego..." 

3. " z ktorych każdy". No... Wcześniej mamy tego wieszza,  tę wiedzmę, tego  wołchwa. No to, niestety, inaczej -  z których każdy i każda... I nie rodził, tylko " rodziły"... I nie " w niej". tylko "w nich". I nie cień,  tylko " cienie" . Być może, że bohateea przępędzali  wolchwowie, wiedżmy i wieszcze już nie. Tak to też można rozumieć. Tylko, że trzeba się tego domyśleć.  A tak w ogóle, w tym zdaniu po prostu nie ma  podmiotu. W kim budziły się podejrzenia?  W " dekadzie żmudnych badań" czy w złym duchu, kieującym krokami bohatera, czy też może w szalestwie,  w poprzednim zdaniu ogarniającym bohatera? 

Przy okazji nadmiar zaimków. W języku pollskim nadal istnieją imiesłowy... Dalej jest bardzo podobnie.  Wskazali juz na to inni komentatorzy.

Może opowiadanie jest dla niektórych irokliwe, ale warsztatowe wypada słabo, a nawet bardzo słabo.  To jest tekst do remontu,  niestety.

3/6

Roger, jakkolwiek zawsze staram się być możliwie obiektywny w stosunku do swego dzieła i otwarty na krytykę, teraz muszę po prostu stwierdzić, że przesadzasz.

 

Cały ten spokój - to przecie najzwyklejszy zabieg retoryczny, mającyubarwić to zdanie i  podkreślić jego znaczenie. Oczywiście, że nie ma żadnego innego spokoju; na tym właśnie istota retoryki i stylistyki polega, że pisze się coś, co niekoniecznie musi być napisane. To nie pismo urzędowe, ale opowiadanie i to opowiadanie (patrz: powtórzenie, ale jakże na miejsu!) o swoistej stylistyce i klimacie. Ten zwrot jest moim zdaniem w porządku.

 

Dalej masz trochę racji, ale przeciw punktowi 3. muszę znów oponować. Proponujesz coś takiego: "(...) samotnej wędrówki od wieszcza do wieszcza, od wiedźmy do wiedźmy i od wołchwa do wołchwa, z których każdy i każda przepędzał (i przepędzała?) mnie na cztery wiatry, gdy tylko rodził się w nim lub niej cień podejrzeń względem czystości moich zamiarów." To dopiero jest językowy dziwoląg! Nie ma potrzeby dublować orzeczeń i zaimków w ten sposób. Piszemy o towarzystwie mieszanym, używamy więc form męskich (por. np. "przyszliście Państwo"). Prosta sprawa. Nie widzę tu błędu.


Przyznaję się do zaimkozy, "patrzę na to" też można napisać jaśniej i zgrabniej. Ale pozostałe Twoje zarzuty (a więc połowa!) pachną mi usilnym czepialstwem, nie mam pojęcia, czemu służącym. Rozumiem, że tekst mógł Ci się nie podobać, ale to jeszcze nie znaczy, że roi się od formalnych błędów. Wybacz, tak to widzę.

Obiecałem, przeczytałm, no i przyznam, cztery dałem. Nawet niezłe, spora wiedza, a i warsztat nie najgorszy. Czytało się jednak lepsze, zresztą nie jestem jakimś tam harkdokowym fanem któregokolwiek z gatunków fantastyki: uwielbiam historie, mogą mieć jakieś określone akcenty stricte fantastyczne, ale żebym na przykład kochał Tolkiena czy Sapkowskiego... co to, to nie.

Pozdrawiam i życzę sukcesów.

 

Nic nie proponuję. Czytam tekst. Przeczytałem to zdanie: " Dekadę żmudnych badań, samotnej wędrówki od wieszcza do wieszcza, od wiedźmy do wiedźmy i od wołchwa do wołchwa, z których każdy przepędzał mnie na cztery wiatry, gdy tylko rodził się w nim cień podejrzeń względem czystości moich zamiarów." 

I na chwilę zatrzymałem się w dalszej lekturze. 

Na dobrą sprawę, bohatera mogli wyrzucać  wieszczowi i wołchowie, iwudżmy już nie. Albo -- tylko wołchowie. Albo - tylko wieszczowie. Uzyłeś zwrotu : " z których każdy". Który, która, który.... Którzy, które... Tez zwrot wyklucza wiedżmy ( rodzaj żeński).   

Napisałem, że taka interpretacja osób wyrzucającyc jest możliwa, ale, niestety, domyślna. 

Jeżeli wszyscy w końcu gnali bohatera precz,  należalo zastanowić się nad precyzyjnym sfoormułowaniem zdania. 

Teraz coś zaproponuję. 

" Dekadę żmudnych badań, samotnej wędrówki od wieszcza do wieszcza, od wiedźmy do wiedźmy i od wołchwa do wołchwa, a wszyscy przepędzali mnie na cztery wiatry, gdy tylko rodził się cień podejrzeń względem czystości moich zamiarów."

" Dekadę żmudnych badań, samotnej wędrówki od wieszcza do wieszcza, od wiedźmy do wiedźmy i od wołchwa do wołchwa, przepędzających mnie na cztery wiatry, gdy tylko rodził się w niich cień podejrzeń względem czystości moich zamiarów."

"Dekadę żmudnych badań, samotnej wędrówki od wieszcza do wieszcza, od wiedźmy do wiedźmy i od wołchwa do wołchwa, zawsze kończących się przepędzeniem mnie na cztery wiatry, gdy tylko narodził się cień podejrzeń względem czystości moich zamiarów."

Jest bardzo wile innych mozliwości jasnego i precyzyjnego adormulowania inkrymonowanego zdania. I wywalenia wyrazu "który". 

Pozdrawiam.

Sorry za literówki w poprzenim pości.  

Sorry za literówki w poprzednim poście. Przyganiał kocioł garnkowi, a sam smolil... Pardon.

Nic nie szkodzi. No, moze masz trochę racji. Dzięki za uwagę tak czy siak. :)

 

Wydaje  się, że mam na pewno... Natomiast co do pierwszego cytowanego przeze mnie zdania. 3eżeli jest to, jak twierdzis,  chwyt retoryczny, to żle użyty.  

Zdanie brzmi tak:  " Cały ten spokój kontrastował z szaleństwem, jakie kotłowało się we wnętrzu mojej głowy."  Używasz  jednego z wielu zaimków wskazujących, Właśnie ten konkretny spokoj, Ten, a nie inny. Właśnie ten.  Tylko, że w poprzedzającym, krótkim wstępie nie piszesz, Autorze, o stanie spokoju.... Piszesz o stanie wstrzymania, wyczekiwania, w sumie - niepokoju w oiczekiwaniu na zbli zające się wydarzenia. A nie zwykłego spokoju...

I znowu --- zdanie jest niedopracowane. Gdyby brzmiało na przyklad tak :   Cały ten złudny spokój kontrastował z szaleństwem, jakie kotłowało się we wnętrzu mojej głowy.- byłoby jasne. A tak --- nie jesr. O jaki spokój właściwie chodzi? Nie wiadomo.

Błąd narracyjny i kompozycyjny.

Dalej jest bardzo podobnie.Większość zdań jest do doszlifowania.

Nie zajmowałbym się tym, gdyby nie to, że opowiadanie nomnowano do piorka. Opowiadanie wyróznione " piorkiem" stanowi dla wielu zapewne jakiś wzorzec. To opowiadanie na pewno  mogłoby stanowic wzorzec, ale po przeprowadzeniu remontu tekstu.

Pozdrowienia.   

A, teraz, kiedyś mi wyłuszczył dokładniej, o co chodzi, muszę przyznać Ci rację. O ja niepojętny. Na bogów, nie piórkujcie tego lepiej! :p

Doskonała ilustracja rozbieżności w podejściu do tekstu. Analityczny, niewzruszony Roger przeciw Autorowi i tym, którym niedostatki językowe (na marginesie: u kogo nie da się ich znaleźć?) przysłoniła postać i jej tragizm.

Co do pochodzenia słowa "Słowinian" od "słowa" to muszę, niestety, rozczarować. 

Większośc naukowców tak uważa - nie, wiekszość naukowców szuka na siłe potwierdzenia w tym, co powiedział Mickiewicz. Tak, nasz wieszcz badał słowiańszczyznę, i - aby było romantyczniej - wysnuł właśnie taka geneze słowa.

 

Bliżej słowka "słowianin" jest niemieckie słowo "sklave" oznaczające tyle co niewolnik. Jak po angielsku to brzmi, wszyscy raczej wiemy.  

Czy dobrze rozumiem? Twierdzisz, że Słowianie zapożyczyli nazwę siebie z obcego języka? No wybacz...

*"nazwę siebie samych" - miało być

Też się spotkałem z teorią o germańskim pochodzeniu nazwy słowian od niewolników.

pozdrawiam

I po co to było?

Raczej łacińskim (łac.sclavus - niewolnik). Też się z nią spotkałem. Nie zmienia to faktu, że jest ona niedorzeczna. Opiera się na założeniach, że wyraz sclavus był w użyciu wcześniej niż Rzymianie spotkali się ze Słowianami (co, o ile mi wiadomo nie zachodzi) oraz, że Słowianie nie mieli nazwy samych siebie jako ludu, zanim mieli okazję dokonać pożyczki. To drugie mogłoby ewentualnie zachodzić, jeśliby Słowianie nie posiadali ponadplemiennej świadomości pokrewieństwa. Jest to bardzo mało prawdopodobne. Tzw. Geograf bawarski (źródło nota bene germańskiego pochodzenia)  wzranie nazywa lud  (Zeriuani), od którego "jak sami o sobie mówią" wszyscy Słowianie pochodzą. Co więcej trudno mi wyobrazić sobie, żeby ludzie nie zwrócili uwagi na fakt, że niektóre okoliczne plemiona mówią tym samym językiem, wyznają tę samą (lub zbliżoną) wiarę, obyczajowość i obrzędy, podczas gdy inni sąsiedzi wszystkimi tymi cechami wyraźnie się różnią. A takie spostrzeżenie to już prosta droga do ukucia nazwy etnicznej. Poza tym wszyscy Słowianie pochodza najprawdopodobniej z jednego, niewielego obszaru, z którego rozprzestrzenili się na kawał Europy. Nie jest pewne, gdzie ta ziemia miałaby się znajdować, najczęsciej wszakrze mówi się o dorzeczy Wisły lub Kijowszczyźnie, albo obszarze pomiędzy. Geograf bawarski zdaje się potwierdzać tę teorię. Wreszcie nie potrafię wyobrazić sobie sytuacji, w której człowiek zapożycza nazwę dla samego siebie z obcego języka, wiedząc, że zapożyczany wyraz w oryginalnym języku oznacza niewolnika.

 

Wybaczcie, jeżeli to nie jest niedorzeczność, to już nie wiem, co nią jest.

 

Ależ, Adamie, nic mi niczego nie przesłonło... Zająłem się li tylko warstwą językową opowiadania. Warstwa  językowa tekstu, niestety,  jest mocno niedopraacowana. Nie zjamowałem się ani pomysłem, ani fabułą, ani sposobem narracji. Zresztą, inni też zwrócili uwagę na zachwaszczenie jezyka opowieści niepotrzebnymi, bardzo licznymi zaimkani i "cięzkostrawną:" konstrukcją zdań.

A to jest, niestety, bardzo poważna wada każdego tekstu, nie tylko Świętomira, przeslaniająca inne, ewentualne walory. Myślę, To jest dość oczywuste.  Najlepszy pomyśl i najciekawqszą fabułę może polożyć --- i przewaznie kładzie -- złe wykonanie warsztatowe. 

Jeżeli zaczynamy sie zastanawiać, co wlaściwie znaczy dane zdanie i o co chodzi Autorwi, oznaca to tylko tyle i aż tyle, że coś jest całkiem nie tak, jak powinno być. 

Nie ma już chyba sensu powracać do oceny pomysłu  i sposobu narracji w tym  opowiadaniu. Poczekajmy na następne.

Pozdrówko.  

Ja zwyczajnie bardziej ufam M. Janion niż Mickiewiczowi :) I nie chce mi sie teraz, wybacz, szukac źródeł w gramatyce historycznej, bo nie jest to na to miejsce. 

Ja zwyczajnie bardziej ufam M. Janion niż Mickiewiczowi

A ja, niestetym mam tę niewygodną przypadłość, że polegam na własnym rozumie. Oceniam argumenty, nie nazwiska (jak wielkie by nie były). To, że przypadkowo uważam tak samo jak Mickiewicz nie ma tu nic do rzeczy, po prostu nie słyszałem jeszcze bardziej przekonywującej teroii nad tę, jakoby "Słwowianie" pochodzili od "słowa". ;)

To jest chyba pierwszy twój tekst, Świętomirze, który tak naprawdę przeczytałem. Do tej pory nie było jakoś okazji ani czasu, by zagłębić się w twoje twory.

Cóż, okazuje się, że decyzja o przeczytaniu tego tekstu była decyzją słuszną. 

Opowiadanie jest zacne. Bardzo, bardzo zacne. W ogóle, to jesteś przypadkiem bardzo ciekawym, Świętomirze. Jest dla mnie kompletnie nie do pojęcia, jak można tak dobrze pisać, jednocześnie cierpiąc na tak daleko posuniętą zaimkozę. To tak, jakbyś zdobył pierwsze miejsce w maratonie, chorując na astmę. Nie rozumiem kompletnie. 

No ale nic to, dodam jedynie, że bardzo mi się podobało i z pewnością zajrzę do następnego tekstu twojego autorstwa.

Vyzart, to jest nas dwóch. :) Chociaż ja mam pewne podejrzenia. Widziałeś moje komentarze pod tekstami innych? W 90% odnoszą się do treści; nawet najeżone formalnymi błedami teksty czyta mi się nieraz bardzo dobrze i w ogóle nie zauważam tego, co innym rzuca się w oczy natychmiast. Czasem mam wrażenie, że czytam tylko co drugie, albo i co trzecie słowo każdego tekstu. Nie bawię się w formy, wnikam od razu do treści i nią się zajmuję. Staram się pojąć sens przeczytanego tekstu, formę traktując pobocznie. I ta sama nieuważność wyłazi, gdy zabieram się do pisania. ;) Oczywiście to tylko teoria.

 

Mnie osobiście zdumiewa fakt, że tyle osób się moimi tekstami mniej lub bardziej zachwyca, a jednocześnie równie wiele bezlitośnie je krytykuje. Fenomenalne, nie sądzisz? Tak, czy inaczej dziękuję za wizytę. Bardzo miło jest gościć wdzięcznych czytelników. Polecam się na przyszłość, choć raczej nieprędko tu ciś wrzucę. Pracuję wprawdzie nad jednym tekstem, ale Weles jeden raczy wiedzieć, kiedy go ukończę, a jeśli już to się stanie, to chyba nie omieszkam prędzej ponagabywać nim jakiegoś wydawcy... ;)

Świętomirze, po raz kolejny - zaimkoza. Nie wiem, czy jest w oóle sens Ci to poraz kolejny wytykać, skoro i tak nic z tym nie robisz. I nie możesz sie tu usprawiedliwiać żadną stylizacją.

 

Co do fabuły, to przykro mi, ale poza słowiańsaką otoczką kryje się tu typowe romansidło, jakie serwują nam portalowe nastolatki. Czekam, aż faktycznie zaserwujesz nam coś ambitniejszego.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka