- Opowiadanie: Domi - Pierwszy września

Pierwszy września

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pierwszy września

To już dzisiaj – myślę, idąc z Placu Zawiszy w kierunku Centrum. Mógłbym podjechać ten krótki kawałek tramwajem, ale przecież jest taki piękny dzień. Wolę się nim rozkoszować niż być ściśniętym niczym sardynka w puszce i patrzeć na miasto zza brudnych szyb. Warszawa jest naprawdę urzekająca wczesną jesienią. Zieleń liści zdaje się być już zmęczona upalnym latem i gdzieniegdzie zaczyna się przebijać delikatne złoto. Za kilka tygodni drzewa na tle jasnoszarego nieba będą się mienić wszystkimi odcieniami żółci, czerwieni i brązu. Ale jest początek września, więc niebo jest błękitne, a słońce migocze, odbijając się od okien okolicznych budynków. Jestem w tak doskonałym nastroju, że nie przeszkadzają mi nawet wiecznie rozłożone rusztowania przy kamienicach, pod którymi muszę przechodzić. Nic nie jest w stanie zepsuć mi tego dnia. Tak długo nad tym pracowałem, poświęciłem tyle lat na przygotowania i oto właśnie nadchodzi ta chwila. Już niebawem ludzie dostaną to, czego od dawna potrzebowali, czego nikt przede mną nie był w stanie uczynić. Mój wspaniały lek. Dzieło mojego życia.

 

Schodzę do podziemi Dworca Centralnego. Patrzę na przemykających w pośpiechu ludzi. Dokąd im się tak śpieszy? Przecież w obliczu czegoś tak wielkiego jak moje dzieło, wszystko inne traci na znaczeniu. Dziś wieczorem wszyscy będą mówili o mnie i moim darze dla ludzkości. Zaczepia mnie jakiś bezdomny, prosi o papierosa. Nie palę, ale daję mu 100 złotych. Niech i on się cieszy na tą nadchodzącą godzinę. Niech wypali tyle, ile zdoła. Niech uczci ten dzień razem ze mną. Nawet wymieszane zapachy podziemnych knajpek nie wytrącają mnie z euforycznego stanu. Bo czy to ważne czy wokół unosi się woń kawy czy kebaba? To przecież takie przyziemne rzeczy, takie nieistotne.

 

Wychodzę na zewnątrz. W parku pod Pałacem Kultury widzę całującą się parę nastolatków. Są tacy młodzi, beztroscy i radośni. Miłość to piękne uczucie. Dziękujmy bogu, że dał nam miłość.

 

Przechodzi koło mnie dziewczyna. Jest naprawdę atrakcyjna, zwłaszcza w tych czerwonych szpilkach. Chętnie bym z nią porozmawiał, wypił kawę, a może nawet zjadł kolację połączoną ze śniadaniem. Jednak teraz nie mam na to czasu. Może jeszcze kiedyś się spotkamy i wtedy będzie okazja na zamianę kilku słów. Ale to będzie inne miejsce, inny czas.

 

Jakiś student usiłuje wcisnąć mi ulotkę z reklamą szkoły językowej. Wszyscy mijają go, jakby był niewidzialny. Wyciągam rękę i biorę ten mały skrawek papieru. Przecież za chwilę, zaledwie kilka kroków dalej, mogę go wyrzucić do kosza. Ale on dostanie za to pieniądze. Na pewno są mu potrzebne, skoro w taki sposób spędza ten zachwycający poranek.

 

Dochodzę do stacji metra. Zjeżdżam po schodach, patrząc na ogromny billboard z najnowszym filmem z Chuckiem Norrisem, który właśnie wchodzi na ekrany kin. Cóż, kolejne amerykańskie gówno. Na peronie stoi dwóch policjantów, dziwnie mi się przyglądają, ale Polacy to przecież mało tolerancyjny naród. Wpatruję się w wiadomości wyświetlane na infoscreenie. Ekran na stacji informuje, że do przyjazdu pociągu zostało 90 sekund. Podchodzi do mnie starszy mężczyzna i prosi o pokazanie biletu. No tak, pan kanar. Moja nowiutka spersonalizowana karta miejska nie budzi jego zastrzeżeń. 30 sekund do przyjazdu, już widać światła w tunelu. Na peronie jest tłum, przecież wczoraj skończyły się wakacje. Przeciskam się do wagonu, przez ilość ludzi drzwi nie chcą się domknąć. Po trzech próbach maszynista osiąga sukces i pociąg może ruszyć. Panuje taki ścisk, że ciężko oddychać. Gdyby tylko ci ludzie wiedzieli kim jestem i co dziś dam światu, ustąpiliby mi miejsca, okazali należyty szacunek.

 

Nazywam się Abdul Aziz i jestem posłańcem mojego boga.

 

Teraz nadszedł moment, aby wyleczyć raka toczącego ten świat, to miasto. Uruchamiam detonator bomby, którą mam przytroczoną do ciała.

 

Chwała Allahowi.

 

TVN24: Wiadomość z ostatniej chwili. Dziś o godzinie 9.03 doszło do zamachu terrorystycznego na stacji metra Centrum w Warszawie. Sprawca na razie nie jest znany. Według pierwszych informacji śmierć poniosło około pięćset osób, w tym dużą część mogą stanowić dzieci i młodzież, które dziś rozpoczynałyby nowy rok szkolny.

Koniec

Komentarze

Realizm i brutalizm dobrze połaćzone. Gratul

Wszystko fajnie, ale czemu tak mało fantastyki w tym tekście?
Pozdrawiam. 

Elementem fantastyki jest zamach w Warszawie. Wszyscy przecież wiemy, ze jaki kraj tacy terroryści.
A tak na poważnie, założyłam sobie, że spróbuję się zmierzyć z myślami i procesami psychologicznymi zamachowca- samobójcy tuż przed odpaleniem ładunku wybuchowego. Nie chciałam, aby dodatkowe elementy fantastyczne zepsuły wygląd całości w tym przypadku.

OK, w porządku. Ja tylko delikatnie na tę fantastyczność nalegam, bo to w końcu strona dla miłośników gatunku. Ale dobrą prozę zawsze przeczytam z chęcią - niezależnie od gatunku.
Pozdrawiam. 

Obiecuję się poprawić :) Pozdrawiam również.

To moja;-) Fajna!

Nowa Fantastyka