- Opowiadanie: Vidar - Eteryczność

Eteryczność

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Eteryczność

Oto ostatnia opowieść czasu smoków i zakutych w niklowe kombinezony łowców gwiazd.

Byli nikim w tym świecie. Dlatego tylko, że każde z nich obudziło się do życia bez boskiej doskonałości, którą wówczas ludzie już mieli, by później stracić.

Wiecznymi uczynił ich on, ten który opowiada i zmienia obrazy w głowach. Zmienia filozofie i jak chce szafuje znaczeniami, drwiąc sobie ze służących z poprzyrastanymi do rąk narzędziami i kapone, grających zawsze role nieomylnych, których prawdy rządzą światem. Jeśli oni byli bogami, on był kimś więcej – i mniej jednocześnie. Podlejszym stworzeniem ulepionym nieopatrznie z niedopałka papierosa. Nadpalonym narkotykiem i na zawsze zimnym już popiołem.

Trójgłowe psy węszyły w ogrodzie śladów… kogoś, kto musiał tu być, gdyż zostawił po sobie intensywny zapach perfum. Czego węszycie – zapytał zwierzęta w tym dziwnym, elektrycznym języku człowiek, który miał tej nocy odpowiadać za bezpieczeństwo boskiej plantacji. Panie! Widzimy cień przemykający bezgłośnie przez bramę i dalej, między drzewa i krzewy. Ale Panie! Nieuchwytny jest. Ciszę rozmowy przerwało głośne westchnienie stróża. Tak, gdy już ujarzmili sztukę telepatii, nigdy nie nauczyli się telepatycznie przekazywać tego, co nie jest słowem. Każdy zwrot był ciągiem sylab wypranym z westchnień i emocji. Dopóki pamiętali o emocjach, dopóty one istniały. Wkrótce zapomnieli. Zastąpili je niklem i pielęgnowali swój nowy nabytek bardziej, niż emocje kiedykolwiek wcześniej. Ich antropowszechświat rozpadał się wraz z rdzą, która podążając niklowymi żyłami przedostawała się w ich dusze i sączyła, sączyła, sączyła, nawilżała wiecznie spragnionych. Ambrozja bogów, hodowana w stalowych ogrodach zapomnianych zakątków świata, wszędzie wokół nas. Po emocjach zostały im westchnienia i ogrody rdzy.

Był dla nich nieuchwytny. Był w stanie przyrosnąć na chwilę do ziemi i zapatrzyć się. A gdy tak stał i patrzył – niektórzy twierdzą, że mijały i całe stulecia – nieporuszony i obrosły mchem wpatrywał się w horyzont. Mijały pokolenia, tak nieuchwytne i pozbawione szans na przyszłość, spadały gwiazdy. Łowcy zmieniali kombinezony na coraz to nowe modele, inkrustowali ubytki srebrem, czcili bezwartościowe, elektronowe złoto, miast wody spijali alzebo, zmieniali stany skupienia materii, oblewali świat rdzą.

 

Dwie smugi mgławic tęskniły za sobą tuż nad linią widnokręgu, spływając ku ziemi, pokrojone wielkimi jonowymi plandekami, przechwytującymi z kosmosu energię i sprawiedliwie rozdzielającymi ją dla globu – połowa dla Białego Pałacu, reszta na sprzedaż dla reszty, której nigdy nie było stać (przeklęty czwarty świat). I spływały ku jego głowie, gdy tak stał i zapomniawszy o atomach własnego ciała gładził je swą małą, prymitywną dla nich, eteryczną ręką. Ale był i nigdy nie wierzcie, że to kłamstwo. Spójrzcie, co stało się z bogami, którzy opanowali tutaj wszystko do tego stopnia, że zapomnieli skąd idą. W końcu doszli do wniosku, że musieli stworzyć się sami. Reszty dopełnił czas.

Wszystko wokół: drzewa i trawa, domy i pełne Złomu ulice, strażnik i trójgłowe psy, zmieniało się powoli, nabierało majestatu i jeszcze bardziej potężniało, nabrzmiewało pełnym rozsądnej uległości pożądaniem. A gdzieś na niebie błyszczały – skromnie – dwie gwiazdy, zapatrzone w siebie, nierozerwalne od eonów, skazane już na czerwień gwiezdnej starości, piękne i tajemnicze. Samotne, bowiem zbyt silna była grawitacja każdej z nich, by mogły się przyciągnąć i połączyć. Dwie gwiazdy, wiecznie rozdzielone, dzięki czemu żywe. Ponoć wokół jednej z nich krążyła planeta, na której znaleziono niewolników – odwieczne marzenie bogów – znaleźć w czerni kosmosu planetę pełną niewolników.

Słaby blask odległych gwiazd przesączał się przez na wpół uchylone okna i hipnotyzował błądzące już wtedy po świecie upiory. Światło słabe, a jednak świata było jedynym. Dni pełne były ciemności w czasach, w których w ostatnim swym wcieleniu przybył na świat Ayden, bóg mrocznej poezji i zapomnienia, ostoja wędrowców. A narodził się tak – zaraz opowiem. Wcześniej był człowiekiem. Nietrudna była to wtedy przemiana – zdecydowanie trudniej było odwrócić ten proces. Na całe szczęście udało się.

 

***************************************************************************

W pokoju panowała metalowa ciemność. Stare, zakurzone meble, ponitowana zgnilizną podłoga, której od lat nie dotykała ludzka i boska stopa i szare ściany. Czy to wszystko nie pasuje cudownie do mojej opowieści? Podejrzane, prawda? A jednak prawdziwe. W takiej scenerii poezja powróciła do ludzi, dając im siłę do stawienia czoła zabójczym zakusom starego czasu. W tamtym świecie w swej esencji niezwykłym, widząc magię wszędzie wokół siebie, zignorowali ją, zapomnieli i skazali na banicję z boskiej świadomości. Tak, jak my to robimy z powietrzem.

Gdy nagle skrzypnęły schody, a po chwili z głuchym, jakby grobowym jękiem otworzyły się drzwi i pomieszczenie na chwilę wypełniło światło lampy, część pokoju ożyła. Poruszyła się i niepewnym wzrokiem zmierzyła czeluść drzwi. Gdy zamknęły się z trzaskiem, nastała cisza jeszcze głuchsza niż przedtem.

Ayden odezwał się pierwszy. Gdy pytał ją o pokonane niebezpieczeństwa, z jego gardła wydobył się eteryczny szept. Cierpiał, nadając temu słowu – jak wszystkim, z jakimi się zetknął – odnowione znaczenie. Oto ta, którą pokochał, niemal tak eteryczna, jak on, jest tak blisko niego. I jednocześnie tak daleko. Widzi ją tuż koło siebie, czuje jej zapach, zmysłowy, zniewalający… Ludzki, okraszony zmęczeniem i strachem, uległy. Inny niż zapach świata, z którym walczył.

– Czy ta noc nie jest dla nas – zapytała niewinnie.

– Jeszcze tego nie wiesz, moja Muzo, ale… – milczenie, które stworzył, odbiło się od ścian nieuchwytną świadomością wagi słów, które za chwilę wypowie – Ta noc nie jest dla nas. Nic nie jest dla nas, dlatego, że to my mamy być dla nich, aby otworzyły się ich oczy – skończył głosem pewnym, surowym, jakby ogłaszał wyrok, ale i jakby z wyrzutem.

Świerszcze grały swój codzienny, mechaniczny, najpiękniejszy pewnie w ich świecie koncert. Ale oni nie zważali na to zupełnie. On przeżywał największy w swej wieczności dramat. W niej budziła się gorzka świadomość, okraszona tą naiwnością, która nakazuje skazańcowi z celi śmierci oczekiwać na cudowne ocalenie. Odezwała się pewnym jeszcze głosem:

– Pragniesz mnie, a ja ciebie… – spojrzała na swego rozmówcę ze zrozpaczoną niepewnością..

– Kocham ciebie, tak jak nienawidzę tego, czym jestem, czym musze się stać – odparł spokojnie, oglądając w jej oczach własne odbicie. Zatrzymał się dla nich czas – właśnie wtedy, nie później, a on zapamiętał jej obraz i niebawem, gdy już wrócił do swego astralnego nieba, głosił go w kaskadzie strumieni, odbijających sztuczne światło żarówek, w chwilach niepotrzebnych emocji, w okruchach chleba, dudniącym na dnie wyschniętej studni echu, w powszechności powietrza i rdzy oplatającej niklowe pancerze. Stała się manifestem Nieskończonego Wymiaru, który nadał światu nowy sens.

– Przecież wiesz, że nie musi tak być – krzyknęła, budząc czas, który natychmiast pogalopował dalej wiedząc już, co ze sobą niesie, jakiś świeższy.

Zagryzł wargi, prawie do krwi, nakrył oczy dłonią. Spazm płaczu poruszył jego ciałem. Tak już będzie zawsze. Największą ofiarą nie zawsze jest śmierć. Płakał jak dziecko, wieczny, młody bóg. Eony pokuty, bólu i cierpienia gorszego niż fizyczne, nieprzespane millenia, przegapione końce światów, wieczny pogrzeb i astralne oczekiwanie na świt we wszechświecie próżni, hipnoza bezmiarem ciemności.

Bez ostrzeżenia założyła ręce na jego szyję, kolejny raz na nowo, zmierzyła go pełnym pożądania wzrokiem. Być może w ten sposób powinniśmy mierzyć jakość związku między dwojgiem ludzi. Patrząc – i nie oczekując nic w zamian. Patrząc odkrywać. Patrząc mówić i szukać w swoim głosie wyrazistej emocji, takiej jak pierwszego dnia. Ponoć ludzie się zmieniają, przestają do siebie pasować, ale co jeśli tak naprawdę to świat się zmienia, nie my? Jeśli patrzycie – patrzcie nie na otaczający was świat, patrzcie raczej na siebie nawzajem. Bo tak naprawdę to nie wy się zmieniacie, lecz świat, w którym przyszło wam żyć. Jest w ciągłym ruchu, ciągle oświetla was innym blaskiem i dlatego, w zaburzonym kontekście, zawsze przychodzi moment, w którym gubi się obraz i traci właściwy pogląd. Ponoć kiedyś uważano, że miłość jest wieczna. Wieczne muszą być też nasze ułomności, dla równowagi.

Gdy obejmowała jego eteryczne ciało i wytrwale rozkoszowała niematerialnością jego skóry, czuła się tak, jakby obejmowała powietrze, bo tym przecież tak naprawdę był Ayden dla swojej Muzy. Zatonęli w sobie, a pokój w niemym zachwycie obserwował ich poryw. Księżyc coraz był smutniejszy i w końcu zawstydzony schował się za chmurami.

Podniosła się lekko na palcach, zmysłowo wsparła głowę na jego czole. Dotknęła wargami jego rozpalonych ust. Obejmowała go coraz mocniej, jakby w strachu, że nagle do środka wpadnie powiew wiatru, a gdy wypłynie znów w świat, zostawi ją samą. Nie mógł pozostać obojętnym, schował dłoń w jej gęstych włosach i odpowiedział całym sobą. Gdy tak zapamiętali się w namiętności, mijały długie chwile, pokolenia uciekały nagle w niebyt, tak samo budynek, w którym przebywali, królowie obejmowali i tracili trony, gwiazdy rodziły się i spadały, a rdza zdążyła poplamić nawet Biały Pałac. Oni rodzili się i umierali nieświadomi niczego, co nie byłoby ich bliskością. Metafizyczny czas odarł ich z szat i wstydu. Mijał – na świadectwo zmianom, jakim miał ich poświęcić.

A przy tym wszystkim cały czas pozostali czystymi, nieświadomymi dziećmi. Dotyk jej piersi, połączona linia bioder, aksamit gładzonej skóry. Chwila wieczności.

Lecz nagle otworzył oczy. Były to już oczy Boga. Całowane jeszcze usta zaczęły blaknąć i rozwiewać się. Dreszcze nagle ostygły. Wokół nich i w całym świecie zapadła na moment atomowa cisza, ludzie (tak, znów ludzie, nigdy więcej bogowie) umierali przesiąknięci powietrzem zimnym jak czerń Kosmosu. Z tych, którzy ocaleli, wykluło się pokolenie, które miało zacząć ostatni etap w wędrówce ludzi ku tajemnicom istnienia. Ludzkość jest już stara, cel naszej wędrówki w zasięgu rąk. Jesteśmy bliżej Absolutu, niż byli wszyscy przed nami.

Przez zasłonę jej powiek przesączył się niewiarygodnie silny blask. Otworzyła oczy, by zorientować się, że całuję tęczę. Przed nią nie stał już Ayden, lecz wszystko to, co uosabiał. Dławiąc w oczach łzy, postawiła dwa niepewne kroki i znalazła się w objęciach tęczowego światła, czując, jak jej ciało rozbija się na atomy i protony, kwanty i ortyle i dalej w nieskończoność.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem pierwszą stronę, ale jak dla mnie za dużo w tym poetyckości, a za mało sensu. Odpadłem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

"Dwie smugi mgławic tęskniły za sobą tuż nad linią widnokręgu..." - o jeżu kolczasty! (jak mawia Adam...) : /

 

"– Pragniesz mnie, a ja ciebie… – spojrzała na swego rozmówcę ze zrozpaczoną niepewnością.." - Dwie kropki na końcu zdania.

 

To mój dyżur, więc czułam się w obowiązku dotrzeć do końca. Zatem, no, przeczytałam, ale sił, aby wczytywać się w każde zdanie w sobie nie znalazłam, bo też każde zdanie musiałabym przerabiać przynajmniej dwa razy, żeby mieć pewność, że coś do mnie dotarło. A i tak pewnie na końcu by się okazało, że jednak nie dotarło...

 

Fasoletti ma rację, na poezję i metafory trzeba mieć nerwy. I trzeba być czytelnikiem odpowiedniego rodzaju, by się podobną prozą (?) cieszyć. Ja niestety ordrynarny prostak jestem i cenię sobie nieskomplikowany, zrozumiały warsztat, który nie przytłacza fabuły.

 

Nie oceniam, bo zwyczajnie nie umiem ocenić tego tekstu. Może znajdą się inni odważni.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

:-) Ale mam szczęście, nie mój dzień... :-)

No dobra, bez uszczypliwostek. Nie przebrnąłem. Przykro mi, przepraszam i tak dalej. Tekst dla wysoko uduchowionych? A może ja mam dołek emocjonalnomentalny? Wszystko możliwe...

Kierując maksimum uwagi na odczytanie poszczególnych zdań szybko zgubiłem treść... Nie jest to złe, ale opowiadanie czegoś takim poetyckim językiem wymaga mistrzostwa i wyczucia.  

Fasoletti

No wiesz, co kto lubi, rozumiem. To pierwsze moje jakoś tak całościowo sklecone i hmm – ogarnięte (?) opowiadanie i sam się dziwię, że wyszła z tego aż taka „poetyckość”.

joseheim

Co do smug – masz rację. Często mam wrażenie, że mimo, że czytam jakieś swoje wypociny po kilka razy, takie „perełki” jakoś mi się wymykają :0

AdamKB

To właściwie znaczna część Waszych komentarzy – wczytując się w pojedyncze zdania gubicie treść. Może nie wczytujcie się aż tak bardzo w pojedyncze zdania, bo tutaj właśnie całość się liczy. A zbytnie przykładanie uwagi do pojedynczych części całości nie zawsze pozwala na zrozumienie… całości. Ten tekst jest bardzo specyficzny, zdaję sobie z tego sprawę, właściwie nikt jeszcze nie trafił w mój zamiar. Jest to jednak tekst, który przede wszystkim ma mieć klimat. Taki swój, nie do końca określony, senny klimat. Włączcie sobie do niego jakąś atmosferyczną muzykę i spróbujcie przeczytać bez spinania się nad każdym słowem, bo wtedy ten klimat wymyka się i – no właśnie – pomóżcie mi w osądzie, czy w jakimś stopniu mi się udało.

Poza tym pozdrawiam i witam, jako nowy tutaj.

"Atmosferyczną muzykę"... O.o

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jeszcze nie opanowałem sztuki "wczytywania" całego tekstu od jednego spojrzenia. :-)

Skąd taki początek? Stąd, że teksty "porzyswajamy" sekwencyjnie i liniowo, dopiero potem następuje synteza. Tak więc Twój zarzut, że skupiamy się na pojedynczych zdaniach, jest w połowie chybiony. Od czegoś trzeba zacząć... Czytam na przykład: Dwie smugi mgławic tęskniły za sobą tuż nad linią widnokręgu, spływając ku ziemi, (...) --- i już nie ma wizji, nie ma nawet zastanowienia, co "włożyłeś" pod ten opis, bo tęskniące mgławice mnie śmieszą. Nie wysunąłem i nigdy nie wysunę wobec nikogo zarzutu, że bzdury pisze, mgławice tęsknić nie mogą, kto nie wierzy, niechaj w absolutnych podstawach astrofizyki grzebnie --- wszak rozumiem, licentia poetica i tak dalej --- ale poetykę szlag trafił, to znaczy szukanie poetyckich sensów trafił, bo się trzeźwa półkula pierwsza odezwała. Trochę winy za to i Ty ponosisz, bo dalej sam niszczysz wszelką poetykę: (...) reszta na sprzedaż dla reszty, której nigdy nie było stać (przeklęty czwarty świat). Na co stać, jaka waluta, jaki czwarty świat? Tęsknota i ekonomia? Koniec balu, nie przyswajam, odpadam...

Druga sprawa. Chyba każdy musi kiedyś napisać coś, co swą treścią ponadczasowo istotną dla zrozumienia świata i człowieka, jego doli i niedoli, ogarnie od jednego zamachu całość. Jak ogólna teoria wszystkiego. Poczekaj kilka lat, sam pokiwasz głową nad tego typu wiekopomnym dziełem, po czym uśmiechniesz się do wspomnień... --- a potem napiszesz lub powiesz komuś coś podobnego do tego, co właśnie kończysz czytać.

3/10

Żadna muzyka nastrojowa nie pomoże, kiedy dobrane dość losowo ze słowa wyrazy nie niosą głębszej treści

AdamKB

Pisząc swój komentarz, nie chciałem was atakować, przepraszam, jeśli tak to wyglądało. Bo i rację macie, co przyznaję i nawet te części wypowiedzi waszych, z którymi się nie zgadzam, nadają mojemu poglądowi nowy wyraz. Dlatego tylko i wyłącznie dziękuję wam za komentarze. Z tym tekstem sprawa faktycznie wygląda tak, że jest pierwszym ogarniętym, natomiast wcześniej szczątkowo pisałem już coś - i sam nie mogę się sobie nadziwić, bo te inne rzeczy nie były tak odjechane (niezrozumiałe). Napisałem to (też nie tak całkiem o niczym, miałem swoje założenia i inspiracje, ale nie miejsce tutaj, żeby o tym pisać) i zacząłem się zastanawiać, cóż to za rzecz mi się "stworzyła". Chciałem zderzyć swój brak opinii o tym tekście z opiniami ludzi, którzy lepiej się znają w tej materii ode mnie. Kolega polecił mi fantastykę.pl. I oto jest. A że dziwny - wiem :D Bardziej miarodajne będą zapewne kolejne. Na razie bardzo dziękuję za dotychczasowe komentarze, kolega miał rację, Wasze komentarze kierunkują.

 komandorjaspastuszek

Tak właściwie, to skąd wiesz, że słowa dobrane są losowo? Ja tam większość rozumiem :)  

ad Vidar

to dobrze, że rozumiesz. to ja nie rozumiem np. co ma "szept" do "eteryczności"

komandorjaspastuszek

Eteryczność - zwiewność, delikatność, subtelność (chociażby na zasadzie skojarzeń); szept to szept. Szept nie może być delikatny, albo subtelny?

ad Vidar

Szept może byc subtelny, może być delikatny, i właśnie te określenia powinny byly znaleźc się tam, gdzie powinny. Za to szept nie może być eteryczny, chyba, że w twoim świecie przedstawionym, dźwięk to fale piątego elementu starożytnej fizyki.

komandorjaspastuszek - zasadniczo to świat, w którym dzieją się różne różności. Kto wie - może masz rację z tym piątym elementem.

Nowa Fantastyka