- Opowiadanie: jasoebert - Prometeusz

Prometeusz

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Prometeusz

Prometeusz uśmiechnął się, kiedy kolejny mały fioletowy słonik przeleciał do góry nogami tuż obok jego głowy. Kopyta słonika zabawnie młóciły mleczną mgiełkę, w której unosili się obydwoje…

Otworzył oczy i wrzasnął. Słonik wraz z chłodną mgiełką przyjemnie łaskoczącą policzki zniknęli gdzieś w głębokich otchłaniach jego mózgu. Spomiędzy lepkich od krwi, potu i kurzu powiek pociekły łzy bólu, tworząc pod oczami kolejne kaniony i kratery w grubej warstwie słonego brudu.

– O, Chaosie… – zaklął Prometeusz przez zaciśnięte zęby. Cierpienie wykręcało jego zniewolone ciało na boki, a szyja miotała głową we wszystkie strony – Ethonie… – wystękał – nie mógłbyś następnym razem… – kolejny krzyk mieszany z jęknięciem odbił się od nagich skał, gdy wielki orzeł, wbijający ostre szpony w jego udo gwałtownym ruchem ostrego jak brzytwa dzioba zerwał ostatnie tkanki i żyły łączące wątrobę Prometeusza z resztą Prometeusza – …następnym razem po prostu… obudzić mnie… zanim zaczniesz?

Ethon skierował na niego swoje małe oczka i przekrzywił głowę. Wydał z siebie jakiś skrzek, stłumiony przez trzymany w dziobie organ i, chlapiąc krwią na wszystkie strony, przeleciał parę metrów dalej, by w spokoju pożreć to, co miał do pożarcia.

Prometeusz znów zacisnął powieki i skupił się. Próbował odsunąć od swojej świadomości fakt, że tuż koło jego pępka znajduje się dziura wielkości pięści. Udało mu się zmniejszyć ból na tyle, że przestał odczuwać chęć zwymiotowania pozostałych narządów. Odruchowo splunął krwią na skałę koło swojej głowy. Robił to codziennie od… ilu? 10 lat? 20?… a może… 2 tygodni?

Bywały momenty, kiedy udawało mu się zatracić w przytulnej toni obłąkania, do której uciekał poszukując schronienia przed cierpieniem. `Udawało mu się zapomnieć o całym bólu, zapominał o głazie, lodowatym i twardym, zapominał, że od wielu lat jest niezdolny do ruchu żadną kończyną o więcej niż 10 cm, że wystając kawałek skały pod jego prawą łopatką zdążył wydrążyć mu w plecach ranę aż do kości, że od sześciu miesięcy swędzi go nos, że upiorny ból rozlewający się od jego brzucha na całe ciało raz paląc jak żar, raz piekąc jak lód, wyżera swoim kwasem dziury w jego myślach, oplata je swoimi cienkimi, niezliczonymi mackami, porywa je, niszczy, morduje, rozłupuje, miażdży, zniewala, kruszy wspomnienia, plami pamięć czerwoną linią krwi, poddusza emocje i pragnienia… To wszystko odlatywało gdzieś daleko, poza granice spokojnego snu, który stał się dla Prometeusza jedyną nadzieją i wybawieniem.

Ale bywały także inne dni. Dni straszne. Czarne. Dni, które za nic nie chciały się skończyć. Noce, które trwały wieczność. Godziny rozsypujące się w sekundy. Minuty zlewające się w godziny. Ból samotności. Ból plączący myśli i strzępki pamięci w jeden niekończący się, przerazający taniec skojarzeń i przypadkowych emocji. Łańcuch wspomnień pociągających następne i następne wspomnienia… aż do tych najgłębiej ukrytych, najgorszych, zaszytych głęboko w podświadomości. Wspomnienia, które nigdy nie powinny były oglądać światła słonecznego, a są wypruwane na wierzch umysłu spomiędzy grubych tkanek fałszywych uczuć… W takie dni wrzaski odbijające się od ponurych skał Kaukazu, które dawno przepłoszyły z okolicy pozostałe nieliczne zwierzęta były jeszcze bardziej nieludzkie. Krzyki miały w sobie jeszcze więcej strachu, jęki jeszcze bardziej przesiąknięte bólem, płacz jeszcze pełniejszy gniewu. Bez końca. Bez końca.

Prometeusz z trudem otworzył oczy, wyrwany z niespokojnego półsnu jakimś dźwiękiem. Jedynymi istotami oprócz niego i orła Ethona, mogące wydać w tym miejscu jakikolwiek odgłos były czarne zjawy, które niekiedy wyrywały się na zewnątrz jego umysłu i pogłebiały samotne szaleństwo. Z nieziemskim wysiłkiem uniósł ciężką głowę na obolałej szyi i zdołał wykonać niewielki ruch, który, bardzo umownie, można by nazwać „rozglądaniem się”. Ujrzał sylwetkę ptaka, pomniejszoną przez perspektywę, spadającą z wysokości tysiąca metrów wprost na najeżone morze ostrych szczytów.

Przez chwilę obserwował jak czarna kropka opada coraz niżej i niżej, gdy usłyszał czyjeś ciężkie kroki. Dwa momenty później zza skały wyłoniła się olbrzymia postać, trzymająca w wielkiej jak łopata dłoni potężny długi łuk. Ubrana była jedynie w grubą lwią skórę i sandały. Prometeusz zmrużył oczy wpatrując się w wojownika. To nie mogła być zjawa. Zjawy nie dłubią w nosie.

– Siemasz, Promciu! Jak leci? – powiedział mężczyzna, wycierając palec o ubranie.

– He… Herakles?! -wykrztusił Prometeusz – Co ty tu robisz?!

– A, no wiesz. Przechodziłem niedalek i pomyślałem żem sobie, że wpadnę zobaczyć co słychać u starego kumpla – Herakles zarzucił sobie łuk na plecy i zbliżył się do metalowych klamer zaciśniętych na przegubach i kostkach tytana.

– Zaraz… Zeus kazał ci mnie uwolnić?

Herakles odchrząknął, jakby z zakłopotaniem.

– No… W pewnym sensie, nie do końca…

– Nie do końca? Ha! Ten stary cap skazał mnie na 30 tysięcy lat! Tymczasem minęło… pięć lat? Dziesięć? – Prometeusz obserwował jak Heros chwyta obręcz opasującą jego lewą stopę i kilka razy szarpie na próbę.

– Trzydzieści trzy – Mięśnie Heraklesa napięły skórę, zatańczyły przez chwilę, czerwona żyłka zapulsowała na grubej jak pień drzewa szyi po czym wojownik odleciał od tyłu z okrzykiem triumfu ściskając w ręce kawałek hefajstosowego żelaza.

– Trzydzieści trzy? – powtórzył z niedowierzaniem Prometeusz. Nie zwrócił uwagi na fakt, że od ponad 240 000 godzin może swobodnie poruszyć nogą. – Całe trzydzieści trzy lata? Trzydzieści? Jesteś pewien?

– Oj, stary. Paskudnie to wygląda – skrzywił się Herakles pochylając się nad fioletowo – czerwoną pręgą usianą czarnymi strupkami i żółtymi plamkami ropy nad kostką Prometeusza.

– Wyliżę się jakoś – wzruszył ramionami tytan i natychmiast pożałował tego ruchu.

Leżał jeszcze chwilę dysząc ciężko, czekając, aż Herakles zrobi porządek z pozostałymi więzami. Parę minut później Prometeusz był już wolny.

Zdołał z trudem zsunąć się z głazu i utrzymać równowagę z pomocą przyjaciela. Zacisnął powieki i zęby, by nie krzyknąć, kiedy następny oddech poskutkował eksplozją rozgrzanego do białości bólu, który rozszedł się po całym ciele. Dawno już zaprzestał prób opierania się pierwotnym instynktom, nakazującym dawać reszcie stada werbalne sygnały, informujące o swoim stanie fizycznym, lecz teraz w obecności innej istoty myślącej należało postarać się zachować pozory resztek godności osobistej i powstrzymał się od krzyku.

Ostre kamyczki kaleczyły jego nagie stopy tnąc skórę do krwi. Usiadł ciężko na tym, co zostało ze starego pnia drzewa, którego klęski w walce życia z siłami żywiołów Prometeusz był świadkiem kilkanaście lat wcześniej. Heros przysiadł obok.

– Jak się czujesz? – zapytał.

– Nie mam za bardzo wyboru – mruknął bóg – życie ściska mnie w swoich mackach i dalej ciągnie naprzód. Ale bycie nieśmiertelnym ma też pewne zalety.

Tytan wystawił dłonie przed siebie i zmarszczył w skupieniu czoło. Krew, jakby nieco zakłopotana pod spojrzeniem Prometeusza, niechętnie zaczęła podejmować na nowo mozolną wędrówkę przez dawno zdrętwiałe kończyny. Teraz, pozbawione metalowych brzemieni ropiejące obtarcia na nadgarstkach goiły się nienaturalnie szybko. Herakles obserwował z fascynacją jakna jego oczach kawałki żywego mięsa pokrywa nowa warstwa świeżej skóry. Czerwone plamy nad kostkami również znikały, szybko zastępowane błyszczącą tkanką.

Prometeusz przymknął oczy i ostrożnie sięgnął dłonią do brzucha. Ciemna, krwawa dziura otoczona gęsta siatką głębokich blizn, we wnętrzu której do porozrywanych żył i ścięgien zaczęła już przyrastać nowa malutka wątroba wielkości piłeczki pingpongowej, zaczęła kurczyć się pod dotykiem boskich palców.

– Boli?

Prometeusz otworzył na sekundę jedno oko, aby posłać Heraklesowi spojrzenie wymowniejsze niż trzask bicza.

Kiedy w końcu ostatnie warstwy różowiutkiej skóry złączyły się w jedną całość tytan poczuł, że mądrzej byłoby pozwolić działać naturze. Czuł się jakby jego głowa postanowiła urządzić sobie z szyi karuzelę. Herakles w ostatniej chwili podtrzymał przyjaciela, który zwisł bezwładnie w jego ramionach. Po chwili jęknął i otworzył oczy.

– Straciłeś przytomność – poinformował go syn Zeusa.

– Hmmm… – odparł niepewnie Prometeusz. Skierował wzrok na swój brzuch. Z zadowoleniem poklepał się po boku, gdy zamiast mdłościotwórczego otworu ujrzał prawie normalnego koloru skórę.

Wstał zdecydowanie i zaczął się przeciągać. Ból powoli odpuszczał.

– Cóż, poza tym, to chyba całkiem nieźle zrobiły mi te krótkie wakacje, nie sądzisz? Opaliłem się nieco, odpocząłem trochę…

– Tatko spiorunuje cię wzrokiem ze złości, jak się dowie, że już się skończyły – powiedział Herakles i dla pewności, że jego żart zostanie zrozumiany dodał – Ha ha!

– Zeus? Ta stara kupa kości? – Prometeusz parsknął. Zaczął robić pompki i przysiady, by rozruszać szybko regenerujące się po długim okresie bezczynności mięśnie. Za parę dni pewnie dojdzie do siebie – Hmm… kupa kości. Wiesz, to mi podsuwa pewien pomysł.

– Jaki?

– Zobaczysz jak wrócę na Olimp.

– Od razu chcesz wracać? Nie powinieneś może jeszcze poczekać paru tygodni, żeby… no wiesz… odpocząć? Ogarnąć się jakoś?

– Wystarczy już tego odpoczywania – odparł, patrząc przez palce na słońce – Mam z kilkoma osobami trochę interesów do ubicia. Chodź za mną, coś ci pokażę – dodał do wojownika, biegnąc w stronę niedalekiego wzniesienia. Herakles pobiegł za nim. Po chwili obaj już dyszeli lekko, stojąc nad skrajem wielkiego urwiska. Chłodny wiatr wplatał im się we włosy. Prometeusz usłyszał jak obok niego Herakles wciąga ze świstem powietrze.

Przed nimi daleko, aż po sam horyzont, ciągnęło się oślepiające morze pomarańczowego światła, wylewające się z zachodzącego za krawędź świata słońca. Ogromne równiny wypełnione jedynie płynnym blaskiem promieniały ciszą. Na wschód od nich wznosiły się potężne czarno-białe górskie giganty Kaukazu oblane złocistoczerwoną krwią dogorywającego bóstwa solarnego.

Przez długi czas stali tam, dwaj wielcy mężczyźni rozdarci między dwoma cudami. Stali zatopieni w milczeniu, niczym mucha mogąca się wydostać z pułapki lepkiego syropu. Niemy zachwyt kondensował się wokół nich coraz bardziej, grożąc, że zastygną tak do końca świat i w takiej pozycji zastanie ich powracający Chaos…

Ostatni promień światła, jak ostatnie westchnienie słońca, prześlizgnął się po ich twarzach i zgasł, dając Heliosowi czas na przygotowanie się do kolejnej dziennej wędrówki.

– Niezłe, co? – odezwał w końcu się Prometeusz.

– Robi wrażenie – przyznał Herakles, który dopiero teraz przypomniał sobie o oddychaniu. – Dziwne, sądziłem, że w ostatnich dniach co innego ci leżało na wątrobie i nie miałeś zbytnio czasu na piesze wycieczki. Ha ha!

Prometeusz zmierzył go niechętnym spojrzeniem.

– Doprawdy, zabawne jak prezent niespodzianka twojego ojca. Chyba odziedziczyłeś po nim poczucie humoru – odparł, co wywołało kolejny chichot Heraklesa.

Zaczęli schodzić w dół wąską ścieżką.

– Nie byłem tu wcześniej. Nie żebym był jakimś słabeuszem, ale 6 ton granitu nie sprzyja spacerom. Ethon mi kilka razy wspominał o tym miejscu. Czasami przylatywał tu zjeść swoją kolację, żeby oszczędzić mi widoku rozdziobywania moich organów.

– Miło z jego strony.

– Miło. A, właśnie, zapomniałbym. – Prometeusz zatrzymał się i odwrócił do Heraklesa. – Pewnie raczej… no… nie przeżył, co?

– Kto? Ten kurczak? Raczej nie. Nawet jeśli jakimś cudem udałoby mu się przeżyć upadek z takiej wysokości, to wykrwawi się w ciągu najbliższych dwóch godzin. Jedną strzałą drasnąłem mu szyję Trafiłem mu dwie strzały w skrzydło, blisko piersi. A czemu pytasz?

– A, tak tylko…

Gdy doszli do wielkiego głazu pokrytego grubą warstwą krwi, ropy, potu, brudu i płynu surowiczego, Prometeusz przystanął. Przez chwilę w milczeniu wpatrywał się w żelazne obręcze. Jego oddech stał się szybszy. Palce mimowolnie zbliżyły się do środka dłoni. Cisza, która zapadła była tak pełna napięcia, że Herakles niemal spodziewał się, iż kamień eksploduje pod wzrokiem Prometeusza.

Ostrożnie położył mu swoją ciężką dłoń na ramieniu.

Wziął oddech, żeby wypowiedzieć jakieś słowa otuchy, ale w tym momencie tytan strącił jego rękę i ruszył szybkim krokiem w dół zbocza.

– Chodźmy – zarządził Prometeusz. – Nie myłem się od… mówiłeś, że ilu? Dwudziestu lat?

– Trzydziestu trzech. Niedaleko widziałem jakąś rzekę – odparł heros.

– Właśnie. Też ją widziałem, kiedy mnie tu prowadzili.

Tytan pobiegł wąską ścieżką w stronę, z której dochodził szum potoku.

– Zmieniłeś się – powiedział Herakles, obserwując jak Prometeusz wchodzi po pas do lodowatego strumienia.

– Nie. To woda przybrała.

– Nie o to mi…

– Mi też.

Koniec

Komentarze

Podoba mi się :) Zwłaszcza: "Nie. To woda przybrała". Duży plus za prawidłowo dobrane imię: Herakles, zamiast Herkulesa. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to: przynajmniej raz występuje określenie "bóg" zamiast "tytan", co jest sporą niedokładnością (jak "kot" zamiast "psa"). Poza tym zdaję sobie sprawę, że niektóre źródła mówią o 30 latach niewoli Prometeusza, ale zakładając, że kara została mu wymierzona niedługo po Tytanomachii, a Herakles żył dopiero w czasach herosów, bardziej prawdopodobne wydaje się jednak coś około 1000 lat ;)

Ocena: 5/6, chociaż, podobnie jak "Juliusz Cezar", opowiadanie jest jak guma do żucia - bez większej głębi...

Ok, dziękuję, jak tylko się rano obudzę, to poprawię. Głebia jest, ale przyznaję, że nie jest "większa". Dzięki!

Najlepsze z Twoich opowiadań, sprawia wrażenie najbardziej przemyślanego, spójnego, czyta się świetnie. Lubię takie opowiadania, które rzucają nowe światło na stare historie, które znamy w kilkuzdaniowej wersji, nie zastanawiając się nad tym, co jest między wierszami. Pomysł błyskotliwy, podobała mi się szczegółowość opisów (no bo rzeczywiście... jak on mu wydziobywał tę wątrobę? jak mogło wyglądać uwolnienie? jak był przykuty do skały? bardzo dobrze wyszły Ci te opisy). Do tego takie drobne smaczki napisane z niewymuszonym humorem, jak ten że Prometeuszowi coś leży na wątrobie ;)

Nawet nie szukałam błędów, zatrzymałam się na chwilę tylko nad tym: że od ponad 240 000 godzin może swobodnie poruszyć nogą. Chyba powinno być po raz pierwszy od ponad 240 000 godzin. Poza tym bardzo fajne. Piątak ode mnie.

Dwie drobne literówki "Przechodziłem niedalek i" oraz "wojownik odleciał od tyłu", poza tym bardzo miło się czyta (chociaż może to nienajlepsze sformułowanie przy kwestiach wyrywania organów) i cudowny początek. Fioletowe słoniki rządzą. Naprawdę, za taki akapit możnaby oddać czyjąś prawą rękę.

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Nie jestem znawcą mitologii (greckiej w każdym razie), więc nie wiem, co tam stoi w podaniach, ale zgadzam się, że niewola Prometeusza powinna trwać trochę dłużej. Mimo wytrwałych prób, nie mogę złapać zakończenia. Ale całość i tak w porządku. :)

Jak Dreammy --- także uważam, że ten tekst jest najciekawszy. Błędy podobnie jak w poprzednich opowiadaniach. Nie kontrolujesz powtórzeń i zaimków. W zdaniach czasem zgrzyta. Cyferki zapisujemy słownie. Poza tym to czekam na jakiś dłuższy tekst w Twoim wykonaniu.

pozdrawiam

I po co to było?

Witaj!

 

Również uważam, że najlepsze. Wydajesz się być osobą obdarowaną talentem, ale jeszcze niewprawioną w pisaniu. Stąd różnorakie błędy, które przedmówcy już wytknęli. Ja jeszcze dodam, że gdyby nie one postawiłbym "5", ale tekst w tym kształcie zasługuje na 4. Plastyczne opisy i sympatyczni bohaterowie. :)

 

Pozdrawiam

Naviedzony

Serdecznie dziękuję, Galileo, Dreammy, Ceterari, Świętomir, syf i Naviedzony. Takie komentarze są bardzo motywujące/ Aż zebrałem się w sobie i zacząłem odgrzebywać najróżniejsza dawno zapomniane zaczątki starych tekstów, by poszukać nowych inspiracji, choć jeszcze mam do skończenia 5 innych opowiadań. Będę się starał je tu wrzucać tak szybko, jak tylko mogę. Liczę na Waszą krytykę, wyrozumiałość dla początkującego, opinię oraz ewentualnie przychylną ocenę. Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam.

Nie spiesz się z tym wrzucaniem. Tekstowi bardzo dobrze robi jak trochę poleży w szufladzie. :)

Popieram Świętomira, teksty powinny dojrzewać w samotności. I potem być uważnie sprawdzane, bo widzę, że literówki zdarzają Ci się dość często.

Łapanki nie robię, zauważę tylko, że "schodzenie w dół" to okropny pleonazm, naprawdę.

Również czuję, że zakończenie chyba niesie ze sobą coś głębszego (niesie?), ale nie jestem w stanie odgadnąć, co. ; /

Ode mnie 4, w każdym razie.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Hej :)

Cóż tam literówki, urodziłeś się nie w tych czasach.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka