- Opowiadanie: Adrianna - Dużo krwi

Dużo krwi

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dużo krwi

Dużo krwi

 

Rozdział 1.

 

 

 

Zatęchły odór rzeki, sączący się przez okna i szczeliny, wnikał w obicia drogich mebli i karty książek ustawionych na mahoniowym regale. Dom, który szlachcic obrał na swoją nieoficjalną siedzibę, przyciśnięty był do rzędu biednych kamienic, wyrastających na brzegu.

 

Niezbyt pomysłowe, łatwe do wytropienia i na dodatek nieprzyjemne – skonstatował w myślach Elias.

 

Hrabia Edwin Karadante – suchy, żylasty mężczyzna w sile wieku – gładził nerwowo kartkę pergaminu, raz po raz sięgając po pióro, to znów wtykając je z powrotem do kałamarza, nie skreśliwszy nawet znaku.

 

Siedzący naprzeciw trzydziestoletni mężczyzna spokojnie oceniał swego przyszłego zleceniodawcę.

 

Człowiek z wysokiego rodu, jeden z nielicznych szlachciców w tym mieście, którego tytuł nie był zwyczajnie kupiony. Dumny właściciel kilku wsi, dworu – pewnie bliźniaczo podobnego do tego, w którego sokolarni Elias niegdyś służył – jednak zamieszkały w tym tłocznym, niebezpiecznym mieście. I przesiąknięty nim do cna… Bo chociaż hrabia był wyraźnie zdenerwowany spotkaniem, to wiele musiał wiedzieć o brutalnej stronie Erdegi…

 

– Więc o kogo chodzi?

 

– To dość skomplikowana sprawa. Najpierw muszę wiedzieć, czy jest pan gotów wziąć zadanie o nieco większej złożoności. Powiedzmy, że…

 

– Żadnych ogólników. Muszę znać wszystkie detale.

 

– Najpierw deklaracja: tak czy nie?

 

Elias potrząsnął głową z lekkim niedowierzaniem.

 

– Proszę mnie nie drażnić, panie hrabio. Bardzo proszę.

 

Szlachcic przez chwilę próbował wytrzymać spojrzenie rozmówcy, ale bezskutecznie. Oczy mężczyzny rozpraszały, drażniły… I to czymś więcej niż tylko jedną tęczówką błękitną, a drugą zieloną.

 

– Hatwa Taye – rzucił, siląc się na spokój.

 

Elias nie pozwolił sobie na żaden gest, ale to imię go nie zaskoczyło.

 

– Wie pan zapewne, że to ona zleciła morderstwo mojego syna… Chcę, żeby zginęła. Rozumie pan?

 

A co tu jest do rozumienia?

 

Dłonie odziane w czarne, skórzane rękawiczki ujęły pergamin i pióro, i starannie skreśliły kilka cyfr. Mężczyzna złożył kartkę i uniósł wzrok na zleceniodawcę.

 

– Co dalej?

 

– Weźmie to pan?

 

– Jak się dowiem, gdzie leży owa złożoność… Może.

 

– Przecież pan wie. Na nią już jest wyrok. – Karadante zamilkł oczekując reakcji, nic takiego jednak nie nastąpiło. – Pan ją musi dopaść. Chcę, żeby zginęła z mojego zlecenia, tak jak wyrok na mojego syna wyszedł z jej ust. I to ma być jasne. Chcę, żeby pan ją zabił. Pan i nikt inny. Żeby ona… Żeby wszyscy wiedzieli, za co ginie! – Coraz bardziej zapalał się do własnych słów.

 

Na pooraną zmarszczkami twarz wystąpiły rumieńce, oczy lśniły gorączkowo, ale wszystkiego dopełniał zimny, wyrachowany półuśmiech. Elias po raz pierwszy odczuł, że mimo wszystko rozmawia z człowiekiem, który przetrwał w Erdedze kilkadziesiąt lat – trudniąc się zarówno czystymi interesami, jak i współpracą z półświatkiem. Spokojnie rozłożył kartkę, dopisał kolejne cyfry i podsunął ją szlachcicowi.

 

– Oczywiście połowa z góry.

 

– Za tę sumę mógłbym mieć kogokolwiek.

 

– W takim razie proszę zatrudnić kogokolwiek.

 

– Chwileczkę – Karadante uspokoił głos.

 

Przywołał na twarz możliwie najgodniejszy wyraz i rozprostował się w fotelu. Wiedział, że potrzebuje tego człowieka. Właśnie jego i nikogo innego. Nie chciał jednak po sobie pokazać, że jest pod ścianą.

 

– Wiem, za co tutaj płacę, Sokolniku. – Podniósł się, zmierzył zabójcę wyniosłym spojrzeniem. – Ale za taką cenę mogę mieć wobec pana wysokie wymagania.

 

Elias skinął ręką, zachęcając go do mówienia.

 

– Inne zlecenia najpierw muszą być otwarcie wycofane lub odrzucone przez… Przez najemników. Zależy mi…

 

– Wiem. Dalej?

 

– Zależy mi – Karadante kontynuował z żelazną konsekwencją – żeby wszyscy zrozumieli, że Hatwa Taye ginie na moje zlecenie, że ode mnie zależy jej życie, a nie od ogólnej nagonki i przypadkowego sztychu. Po drugie musi zginąć w strasznym bólu. Będę chciał zobaczyć jej zwłoki. Ma cierpieć. Ma być dużo krwi…

***

 

Maszkarony strzegące rogów niewielkiej, mrocznej kamieniczki, stojącej przy placu, przekręciły delikatnie głowy, śledząc kamiennymi oczami mężczyznę w ciemnobrązowym, eleganckim płaszczu. Elias zarejestrował ten ruch, ale nie poświęcił mu więcej uwagi. Dawno już minęły czasy, kiedy musiał kryć się pod arkadami domu i wkradać doń jako osoba niepożądana. Skręcił w boczną uliczkę i zatrzymał się na stopniach, przed wąskimi drzwiami. Zastukał cicho, starannie wybierając odpowiedni rytm.

 

– Wejdź – Stary odźwierny pochylił się lekko.

 

W półmroku, zakropionym odrobiną czerwieni i różu dało się dostrzec roznegliżowane kobiety i różnorakich typów – zazwyczaj niezłego pochodzenia i wątpliwej urody. Elias przysunął się do ściany, starając wtopić się w cień. Odźwierny sprowadził go schodkami na dół i wskazał drewniane drzwi z dziwacznymi symbolami wymalowanymi czerwoną farbą. Zabójca odrzucił kaptur, poczekał aż staruszek odejdzie i spokojnie nacisnął klamkę.

 

Przeraźliwie chuda, blada kobieta siedząca za biurkiem uniosła powoli głowę. Światło zaigrało w wyszlifowanych, zastępujących oczy, rubinach, dodając martwym kamieniom nieco życia.

 

– Ty…? – Usta kobiety nawet nie drgnęły, głos dobiegał gdzieś z wnętrza wynędzniałego ciała. – A już myślałam, że zapomniałeś o nas i naszych usługach…

 

Potrząsnął głową.

 

– Jaka będzie cena za coś dokładniejszego na temat Hatwy Taye? O niej, o jej wrogach…

 

Informatorka uniosła się z miejsca i dostojnym krokiem przemaszerowała przez pokój. Czerwona, wyzywająca suknia zdawała się podkreślać brak biustu, wyschniętą szyję i ręce.

 

– Jak myślisz, czego mi brakuje?

 

Po raz kolejny łapał się na tym, ze śledzi jej postać z jakąś niezdrową fascynacją, próbuje zrozumieć ruchy i działanie martwego ciała. Tak… Skóra miejscami tak blada, że wręcz przezroczysta, sztywne ruchy.

 

– Lilitum. – Elias zadowolony rozsiadł się w fotelu.

 

Trafił na dobry moment. Substancja, tak ważna i zarazem trudnodostępna dla Raiszy, była niewielką ceną za jej informacje. Bogowie nie odmówili wstępu do swych przybytków mordercom, tylko ludziom, którzy oszukali śmierć… Bądź, dla których ktoś to uczynił.

 

– Nie ma problemu. Jak zwykle – po weryfikacji przydatności.

 

– Czyli jak zwykle dostanę swoje.

 

Rozdział 2.

 

Chłopak siedział na zboczu hałdy śmieci, zalegającej brzeg rzeki, nieczuły na ohydny, gryzący odór. Z irytującą powolnością i konsekwencją raz po raz zarzucał wędkę.

 

Elias przyglądał mu się już dłuższą chwilę. Nie mogło być wątpliwości. Przebranie doskonale maskowało prawdziwy wygląd młodzika, ale nie mogło ukryć myśli.

 

Wampir przyjęła standardową taktykę – obserwacja wszystkich możliwych punktów, strzelanie w ciemno. Hatwa jednak, przy całej swej naiwności, umiała zadbać przynajmniej o pozory bezpieczeństwa. Jej tryb życia był nieregularny, a liczba potencjalnych schronień i oficjalnych mieszkań na tyle duża, by utrudnić życie polującym na nią ludziom. Mężczyzna roześmiał się w duchu. Raisza dała mu jednak asa do ręki.

***

 

Sklep mieścił się na parterze biednej kamieniczki przy Starym Targu. Przez przesłonięte świńskimi pęcherzami okna dało się dostrzec mnóstwo dziwnych woluminów i bibelotów, zaścielających regały. Elias wszedł do środka i bez przywitania podszedł do siedzącego na krześle, przygarbionego mężczyzny.

 

Sprzedawca był podstarzałym człowiekiem o spracowanych dłoniach, pokrytych siatką sinych żyłek i plam – śladów po chorobach i oparzeniach. Większość mieszkańców Erdegi miała go za dziwaka, handlującego starymi posążkami, amuletami wątpliwej mocy, obcymi ziołami i rzadkimi, własnoręcznie przepisywanymi księgami. Dla Sokolnika był niezbyt utalentowanym, ale bardzo pracowitym i co najważniejsze dyskretnym magiem. Wiedział też, jakie zabawki są najbardziej przydatne miejscowemu podziemiu…

 

– Co tym razem? – spytał skrzekliwym głosem.

 

– Teleportacja. Najlepiej amulet, najłatwiej je wyczuć.

 

– Kontrolowany, czy nie?

 

– Nie, nie będę miał czasu na rozkazy. Może mnie wyrzucić gdziekolwiek, byleby szybko zadziałał.

 

Człowiek pokręcił głową i wyszedł na zaplecze. Po chwili wrócił z małym, bursztynowym wisiorkiem, starannie oprawionym w srebro, z wygrawerowanymi symbolami i zatopionym wewnątrz piórkiem. Elias obejrzał dokładnie amulet. Czuł delikatną aurę, brak mu było jednak wiedzy i mocy, by dokładniej zidentyfikować właściwości przedmiotu.

 

– Powinien cię przenieść po jednym mentalnym rozkazie. W jakieś miejsce, które kojarzy ci się z bezpieczeństwem, chyba że będziesz zupełnie zdekoncentrowany – wtedy możesz wylądować w rzece. Zadowolony?

 

– Tak sądzę. Jest jeszcze druga rzecz. Ale to na zapleczu.

 

– Potrzebuję zasiać trochę myśli i sugestii jednemu dzieciakowi – podjął po chwili zabójca.

 

– Sam potrafisz.

 

Elias pokręcił głową.

 

– To musi być bardzo subtelne, dlatego ty to zrobisz… Sprawa jest prosta. Potem masz ode mnie spokój na jakiś czas…

***

 

Podziemia pod dawnymi koszarami w większości zapadły się lub zostały zasypane. Ludzie pobudowali na powierzchni nowe domy, zmienili bieg ulic. Jednak dawna strażnica, chociaż opuszczona i zniszczona, górowała wciąż nad dzielnicą. W podziemiach, w jednej z piwnicznych komór płonęły świece i panował lekki, kobiecy nieład. Kurta i koszula przerzucone przez oparcie krzesła, stos pergaminów na ziemi, pierścionki i bransolety porzucone na małym stoliczku i na wieku skrzyni. Cały dobytek jednej z najgroźniejszych kobiet w mieście.

 

Siedziała w półmroku, skrobiąc sztyletem po blacie. Setki dziwacznych wzorków pokrywały drewnianą powierzchnię. Wampir potrzebowała się skupić. Przeanalizować wieści przyniesione przez obserwatora i ułożyć plan działania. Wreszcie, po kilku dniach roboty, jakiś trop. Na dodatek dający dość czasu na działanie. Wszystko zaczynało się układać.

 

Rozdział 3.

 

Zgadza się… Dokładnie tak, jak mówiła Raisza…

 

Zachód słońca, święto Elimy – pani pokoju i zdrowia – i szybkie kroczki na brukowanej alejce, wiodącej do wrót świątyni.

Z tego jednego Hatwa nie była gotowa zrezygnować – nawet jeżeli comiesięczna ofiara miałaby się łączyć z ofiarą z jej własnego życia. Mogła mieć tylko nadzieję, że nikt w mieście, w którym przebywała zaledwie od kilku miesięcy, nie dowiedział się jeszcze o jej modlitwach.

 

Sokolnik czekał, skryty w długim cieniu.. Skupienie na zadaniu na moment się rozwiało, przegonione widokiem nadchodzącej.

 

Nieumarła umiała doskonale opisać wygląd kobiety, jednak jako dawna kurtyzana zwracała uwagę tylko na piękno erotyczne. Elias spodziewał się więc ujrzeć kobietę kuszącą, wyzywającą, o smukłej figurze i, co informatorka nadmieniała z niejaką satysfakcją, niewielkim biuście. Ładna, ale nie fascynująca. Jednak to, co zobaczył zupełnie go pochłonęło. Hatwa miała w sobie nie tylko erotyzm. Do świątyni przyszła w eleganckiej sukni, śniade ramiona i dekolt okrywszy błękitnym szalem. Jej czarne włosy, ozdobione srebrnymi i złotymi łańcuszkami opadały za łopatki i delikatnie tańczyły w rytm szybkich, pewnych kroków. Jej ruchy nie przywodziły na myśl sposobu bycia dziwki. Grała w nich pewność siebie kobiety, która już nie musi szukać względów żadnego mężczyzny, lecz oczekuje spokojnie tylko na tych wyjątkowych.

 

Niemal dał się minąć. Sam w to nie mógł uwierzyć, ale będąc w środku wykonywania zadania, po prostu zapatrzył się na piękną kobietę! Zaklął w duchu i podbiegł do bocznego wejścia świątyni. Stanął w kruchcie i szybko zlustrował sytuację. Furta w głównych wrotach jeszcze nie drgnęła – miał chwilę.

 

Budowla sprawiała wrażenie całkowicie wyludnionej. Przez witraż wpadały różnokolorowe promienie, a przy samym ołtarzu dwa kandelabry roztaczały kręgi światła. Poza tym przepastna budowla tonęła mroku. Elias wytężył wzrok i przeczesał najbardziej zacienione miejsca.

 

Była tam. W ciemnościach nawy bocznej dostrzegł krępą kobiecą sylwetkę. Wampir przykucnęła u stóp olbrzymiej kadzielnicy, w trakcie ważnych uroczystości wciąganej na linach pod sklepienie. Sokolnik widział zarysy czernionego ostrza, domyślał się sztyletu lub jakiejś zmyślnie skonstruowanej garoty w drugim ręku. Pamięć i wyobraźnia dopowiadały resztę – czarny, efektowny ubiór z nieodłącznym gorsetem, wygoloną, pokrytą skomplikowanymi tatuażami połowę głowy i długie, czarne włosy po drugiej stronie. Zwykle gardził zabójcami bardziej dbającymi o wygląd i rozpoznawalność, niż o własne umiejętności. Jej jednak nie mógł tego zarzucić. Była jedną z najlepszych.

 

Hatwa weszła, skłoniła się z gracją i ruszyła do głównego ołtarza. Stukot trzewików rozniósł się po kamiennej posadzce, ale dźwięki, miast przywołać kapłana, pozostawały bez odzewu. Elias domyślał się, że Wampir zadbała o oczyszczenie terenu, ale dziewczynę to zaniepokoiło. Stanęła w połowie odległości od monumentalnego posągu bogini i zaczęła się nerwowo rozglądać.

 

Sztylet upadł na ziemię, obok odepchniętej ofiary. Ostrza zwarły się na ułamek sekundy. Wampir zaklęła, uniknęła pchnięcia i odskoczyła. Chciała wyrwać sobie tę sekundę, by ocenić przeciwnika, ale Elias na to nie pozwolił. Ruszył gwałtownie, mierząc rapierem w uzbrojoną rękę kobiety. W ostatniej chwili przykucnął, pozwalając mieczowi świsnąć tuż nad głową i wyrzucił broń naprzód. Sztych przebił udo. Wampir zachwiała się. Zdołała odzyskać równowagę, ale przed następnym atakiem mogła jedynie zasłaniać się rękami. Sokolnik jednak wybił jej tylko broń z dłoni.

 

– Ta ofiara jest moja – rzucił spokojnie.

 

Kobieta próbowała przywołać na twarz drwiący uśmiech, ale rozrywający ból sprawiał, że wszystkie mięśnie twarzy tężały w grymasie. Palce lewej dłoni zbliżyły się ostrożnie do pochwy sztyletu. Sokolnik pokazał, że zabicie jej nie leży w jego interesie, więc pokazał słabość. A Wampir była gotowa to wykorzystać. Dłoń zacisnęła się na rękojeści.

 

Elias wyrwał do przodu, chcąc ubiec jej ruch. Nie zdążył…

 

Huk.

 

Wybuch rzucił oboje na ziemię.

 

Sokolnik uniósł głowę. Wokół czterech postaci wciąż drgało powietrze przesycone magią. Trzej mundurowi rzucili się w kierunku leżącej pary z obnażonymi mieczami, ale oczy obojga zabójców skupiały się na ostatnim. Młody mężczyzna w wyszywanym złotą nicią płaszczu, z krótkim mieczem o szerokim, bogato zdobionym ostrzu, został nieco z tyłu. Pierścienie na jego lewej ręce wciąż pulsowały od zgromadzonej energii.

 

– Mieczowy! – syknął Elias, zrywając się z ziemi.

 

– Chodu – Wampir wsparła się na rękach i spojrzała wymownie na mordercę.

 

W takich chwilach zabójcy musieli stanąć po jednej stronie – przynajmniej tak było zazwyczaj.

 

Sokolnik nie zamierzał jednak skupiać się na kobiecie – w każdym razie nie na tej. Sparował atak strażnika, odwzajemnił się krótkim, celnym pchnięciem, uskoczył przed ciosem następnego i rzucił się w kierunku nawy bocznej, w której kryła się Hatwa.

 

Kobieta nie traciła czasu – dopadł ją tuż przy drzwiach. Krzyknęła w proteście, kiedy silne ramię otoczyło ją w pasie. Elias wydobył amulet. Tuż przed nim zmaterializował się czarodziej straży, z mieczem gotowym do ataku. Zabójca próbował się cofnąć, ale jego plecy natrafiły na ozdobioną freskami ścianę. Ostrze przeszło przez ciało Hatwy, nie wyrządzając jej najmniejszej krzywdy i dosięgło zabójcy, wycinając bolesną ranę w boku. Bursztyn rozjarzył się ciepłym światłem, a srebrna otoczka zaczęła parzyć dłoń Sokolnika.

 

Rozdział 4.

 

Upadli ciężko na klepisko w jakimś ciemnym, zimnym pomieszczeniu. Elias rozejrzał się uważnie i lekko uśmiechnął.

 

Hatwa, pozostawiona na jego łasce, przestała się bronić. Siedziała, nieco otumaniona, nie dostrzegając, że podwinięta suknia odsłania jej smagłe nogi znacznie bardziej niż powinna i ogłupiałym wzrokiem wodząc po pomieszczeniu.

 

Dwie ławy po bokach, na ścianie, poniżej skromnego, zabrudzonego witrażu symbol Vitrion…

 

– Jesteśmy w jakiejś kaplicy?

 

Skinął głową.

 

– Cmentarz?

 

Znów potwierdził. Drgnęła nerwowo. Lęk chyba ją otrzeźwił, bo obciągnęła sukienkę i podniosła się z podłogi, mierząc mężczyznę wzrokiem.

 

– Uratowałeś mnie przed… – Zawahała się.

 

– Przed Wampirem, owszem.

 

– Dlaczego? – Wyszła z kaplicy i zamarła. – Nie jesteśmy w mieście – mruknęła, zwracając pobladłą twarz w stronę zabójcy.

 

– Nie, nie jesteśmy. To cmentarz pod miastem. – Sokolnik, nieporuszony, rozpalał wydobytą z torby lampkę.

 

– Ten po zarazie?!

 

– Nie krzycz. Jakby nadal było tu morowe powietrze, to nie żyłbym już od dawna. A ty pożegnałabyś się ze światem dzisiejszego wieczora. – Kobieta odpowiedziała skinieniem. – Mam zlecenie, żeby cię chronić. Tyle. Nazywam się Elias.

 

– Hatwa. – wyciągnęła do niego rękę – Chociaż pewnie wiesz.

 

Jej granatowe oczy wydawały się matowe, przytłumione strachem. Jednak tylko to i nienaturalny ton głosu ją zdradzały. Zachowywała się spokojnie. Świadoma, że jest w czyjejś mocy, ale równocześnie rozumiejąca, że bez tej osoby już by nie żyła. Sokolnik obserwował to z pewną ulgą – problemy ze strony samej ochranianej były ostatnią rzeczą, której potrzebował.

***

 

Późno w nocy zabrał Hatwę do jednej ze swoich miejskich kryjówek. Wiedział, że i tu mogą go teraz łatwo wyśledzić, ale wolał przyjmować wrogów na swoim terenie. Pozostawała też nadzieja, że pierwszy, magiczny trop wiodący na cmentarz zaangażuje strażników na wystarczająco długo. Sokolnik czuł, ze musi odpocząć. Opadł ciężko na fotel, wskazując Hatwie posłanie. W niewielkim pokoiku na strychu opuszczonej kamienicy nie było miejsca na wygody.

 

Kobieta posłusznie ułożyła się i próbowała usnąć. Długo trwała w bezruchu, bojąc się nawet wziąć głębszy oddech czy rozluźnić napięte mięśnie. Pragnęła zniknąć, stać się niewidzialna, wręcz nieistniejąca. Momentami pozwalała sobie tylko na przyciśnięcie rąk do piersi, czy zakrycie nimi ramion, jakby wyczuwała spojrzenie Eliasa ślizgające się po jej ciele i próbowała przed nim zasłonić.

 

W miarę jak wstawało słońce, a bezruch Hatwy zmieniał się w sen, mężczyzna dostrzegał jeszcze jedną cechę, która dawała jej przewagę nad większością znanych mu kobiet. Okrutne światło dnia nie odbierało jej urody, a wręcz wydobywało wyrazistość rysów.

 

Kroki na schodach.

 

Mężczyzna wstał bezszelestnie z krzesła i ostrożnie zbudził Hatwę.

 

– Znajomi ze świątyni, jak sądzę – mruknął, kładąc kobiecie rękę na ustach. – Trzymaj się blisko mnie, będą atakować na oślep.

 

W oczach Hatwy zabłysło niedowierzanie pomieszane ze słabo skrywaną nadzieją.

 

Kroki zatrzymały się na ostatnim piętrze. Sokolnik wiedział, że wejście na strych jest dobrze ukryte, ale nie spodziewał się przechytrzyć mieczowego… Jeśli znów tam był. Ciemność i cienie dawały przewagę zabójcy. Wydobył rapier i ruszył do niewielkiego okienka, by zaciągnąć staranniej zasłonę.

Nie zdążył dostrzec unoszącego się w powietrzu człowieka. Ledwo podszedł, czarna kula wpadła do pokoju, uderzyła go w pierś i rozprysnęła się tysiącem barw – piekącym oczy i ciało. Mężczyzna, odrzucony kilka metrów, upadł na ziemię. Piętro niżej zaczęło się kotłować. Ukryte drzwi zajęczały pod naporem strażników. Hatwa leżała w kącie, skulona i przerażona. Siłę wybuchu w całości przyjął na siebie Elias, ale promienie oślepiły i poraniły także ją. Powoli rozumiała, że aby dopaść jej ochroniarza są gotowi zrobić wszystko. Sokolnik znał to nie od dziś. Nim weszli do pomieszczenia zdołał jeszcze uskoczyć w kąt i skupić się na tyle, by cienie wokół zgęstniały, a ciało niemal się w nie wtopiło.

 

Dwóch mundurowych z obnażonymi mieczami wpadło na strych. Pierwszy zatrzymał się na moment przy Hatwie, jakby nagle dopadły go wątpliwości. Był młody, nie rozumiał jeszcze, jak się tutaj gra.

 

– Przez łeb i bierz się za Sokolnika, gnoju! – ryknął starszy, rozglądając się po pomieszczeniu.

 

Elias był już za plecami strażnika. Mógł dostrzec wielkie, załzawione oczy kobiety, wpatrujące się w młodzika i… niemalże go hipnotyzujące. Wyłonił się z wąskiego cienia.

 

– Młody, uważaj!

 

Okrzyk padł za późno. Ostrze rapiera już sterczało z piersi strażnika.

 

I wtedy Sokolnik poczuł jak coś paraliżuje mu ciało. Chłód promieniował od kręgosłupa i czynił mięśnie bezwładnymi. Broń upadła na podłogę, kolana zaczęły drżeć. Hatwa zerwała się z ziemi, chwyciła go za ramię i pociągnęła do wyjścia. Wpadł na schody i runął bezwładnie w dół, nie próbując nawet postawić normalnego kroku. Leżąc dostrzegł, jak mężczyźni dobiegają do Hatwy. Młody czarodziej nawet nie zwrócił na nią uwagi i z obnażonym mieczem pognał w dół.

 

Kobieta spojrzała w oczy drugiemu strażnikowi i momentalnie zrozumiała, że tutaj jej piękno nic nie pomoże. Poprawił chwyt i wziął szeroki zamach. Miała tylko chwilę na reakcję. Walcząc z paraliżującym strachem rzuciła się w bok, unikając cięcia o włos. Mężczyzna, klnąc szpetnie, wywinął znów bronią, ale Hatwa nie pozwoliła mu dokończyć. Kopnęła napastnika w kolano i, nie czekając na efekty, zerwała się na nogi. Syknął z bólu, stracił równowagę i osunął się na stopień. Tego, co stało się potem zupełnie nie przewidział. Powinna uciekać.. Takie jak ona zawsze próbują uciekać…

 

Ale Hatwa rzuciła się na niego, wyszarpnęła miecz i pchnęła prawie na oślep. Była przerażona i zupełnie zdezorientowana tym, że manewr jej się udał. Wyrwała skrwawione ostrze i uderzyła ponownie, tym razem zaciskając powieki najmocniej jak potrafiła.

 

Sokolnik jak przez mgłę widział zbliżającego się czarodzieja. Ból zaczynał docierać do umysłu zabójcy, a to oznaczało, że jego wola przezwyciężała czar. Ale to było za wolno, o wiele za wolno!

Nagle z góry dobiegł zduszony jęk i głośne charczenie. Mag zatrzymał się, zerknął przez ramię.

 

– Ty suko!

 

Lewa ręka wykonała krótki gest, dziwny, szafirowy blask zatańczył na inkrustacjach broni. Czarodziej wymierzył ostrze w Hatwę.

Elias wiedział, że mieczowy nie da kobiecie szans. Całą siłę woli skupił na walce z zaklęciem. Wystarczyło… Wystarczyło na ruch, na sięgnięcie po długi sztylet… Czarodziej natychmiast zwrócił się ku niemu. Zrywając się z ziemi w beznadziejnym uniku Sokolnik dostrzegł kątem oka, że Hatwa znika na górze. Miecz zatańczył na jego piersi. Wąska strużka krwi pociekła po ciele, barwiąc biel koszuli. Sokolnik widział, że druga ręka maga pozostaje wciąż w ruchu, składając symbole, kreśląc w powietrzu znaki i nadając ostrzu i wojownikowi siłę. Przed kolejnym ciosem skutecznie odskoczył, jednak nie był w stanie przejść do kontrataku i po chwili miecz maga pozostawił mu na odsłoniętych plecach długą bruzdę. Mężczyzna z trudem opanował gonitwę myśli, zorientował się w sytuacji…

 

Kolejny rozpaczliwy unik nie był już wykonany na oślep. Sokolnik uderzył całym ciężarem ciała w drzwi jednej z opuszczonych izb. Zbutwiałe deski jęknęły i zabójca wpadł do małego, ciemnego pomieszczenia. Cienie natychmiast go pochłonęły. Skupiony na ukryciu zamarł przy ścianie. Czuł, że jego sylwetka staje się coraz mniej ludzka, coraz mniej materialna…

 

Mieczowy nie poszedł za ciosem. Elias uważnie obserwował niewyraźny cień maga, rozciągający się na podłodze przy wejściu. Był w stanie dostrzec zarysy ruchów rąk, krok naprzód… Iluzja, która wtargnęła do pomieszczenia była doskonała. Sokolnik, mimo świadomości zasadzki, ledwo powstrzymał się przed atakiem. Zmusił się do wpatrzenia znowu w podłogę – cień postaci stojącej przed drzwiami nawet nie drgnął.

 

Miałby mnie…

 

Szybko, bezszelestnie ruszył ku plamie światła, dobywając broni.

 

A teraz ja mam jego…

 

Czarodziej zbyt długo wypróbowywał iluzorycznego sobowtóra. Za późno ujrzał gęstniejące cienie przy drzwiach i wypadającego z ciemności zabójcę. Ciało zareagowało, zanim umysł uświadomił sobie zagrożenie. Ręka z mieczem wystrzeliła naprzód, usiłując dosięgnąć piersi przeciwnika. Sokolnik był na to gotów. Jednym sztyletem zepchnął ostrze czarodzieja, drugim wymierzając pchnięcie. Ze zdumieniem, pomieszanym z lękiem ujrzał jak sztych ślizga się po szatach strażnika niczym po kamiennej posadzce. Naparł mocniej. Ostrze prześliznęło się pod pachę i tam znalazło słaby punkt. Nie weszło głęboko, ale doświadczonemu mordercy to wystarczyło. Puścił broń i rzucił się w tył, na powrót ku pokojowi, który go uratował.

 

Mag już składał kolejne zaklęcie, wlepiając drwiące spojrzenie w ofiarę. Nagle urwał. Kaszel szarpnął jego ciałem, z ust i nosa pociekła krew. Wyrwał zza pazuchy niewielki flakonik, zaczął walczyć z korkiem, ale palce już mu drętwiały. Upadł na ziemię, wstrząsany drgawkami i z krwawymi bąbelkami na ustach. Wytrzeszczone oczy łypnęły białkami, po czym cała postać znieruchomiała.

 

Rozdział 5.

 

Siedzieli w niewielkim mieszkanku, urządzonym w piwnicy jednego z magazynów starego portu. Od czasu powodzi nieliczne ocalałe budynki stały puste, a statki zawijały do nowej przystani. Wiedziano, że w tej okolicy kwitnie życie półświatka – magazyny często służyły za kryjówki dla ludzi bądź kontrabandy – ale miasto to akceptowało.

 

Na pewno tylko nieliczne były urządzone tak wykwintnie jak schronienie Hatwy. Zawilgłe ściany i podłogę zakryto gobelinami i dywanem. Stoliczek, krzesła, skrzynia i eleganckie łóżko przywodziły na myśl wystrój porządnego kupieckiego mieszkania. Sokolnik z niedowierzaniem patrzył na suszone kwiaty stojące na szafeczce pod lustrem i kilka bibelotów zdobiących górę szafy.

 

– Zdejmij koszulę, muszę to obejrzeć.

 

Elias potrząsnął głową i odsunął jej ręce od siebie.

 

– Dam sobie radę.

 

– Przestań. – Zdecydowanym ruchem zaczęła rozpinać guziki. – To moja wina, więc… – Urwała, widząc drwiące spojrzenie. – No tak, pewnie się domyśliłeś.

 

Wzruszył ramionami.

 

– Czego innego się po nich spodziewałaś.

 

– Tak, trochę tak, ale robiłam co mogłam. Nie mogłam zrezygnować z modlitwy, zawieść brata… Przesłałam przez zaufanych straży ostrzeżenie… – Westchnęła. – Ale i tak, gdyby nie ty, nie żyłabym. Nie zdążyli?

 

– Zignorowali. Jak zobaczyli, co się szykuje, to uznali, że lepiej cię poświęcić, a dać mi i Wampirowi się wzajem pozabijać. Proste?

 

Odwróciła twarz, ale z profilu jeszcze lepiej było widać, jak walczy ze łzami. Podbródek delikatnie drżał, powieki mrugały nerwowo.

 

– Proste – wyrzuciła z siebie. – Tylko ja nie nadążam za tym światem. – Gdzieś w jej głosie dało się już usłyszeć wzbierający szloch.

 

Elias złagodził spojrzenie. Pewnym, nieco brutalnym ruchem obrócił twarz dziewczyny ku sobie.

 

– Jak na nie nadążającą, to sobie nieźle radzisz. Chciała zabić cię Wampir… Nie znam ludzi, którzy jej uszli.

 

Nie wiedział, czemu to mówi. Czuł trochę, jakby wypowiadał nie swoje słowa, a jednak kiedy oczy Hatwy przestały się szklić, poczuł się lepiej. Po prostu lepiej.

 

– Niezbyt ładnie to wygląda. – Kobieta usiłowała wrócić do spokojniejszego tonu. – Masz jeszcze te maści?

 

Skinął głową i wskazał na leżącą na podłodze sakwę.

 

***

 

– Sokolnik, tak? Ten Sokolnik? – spytała nieoczekiwanie.

 

Dłońmi wciąż wodziła po rozcięciu na plecach mężczyzny. Zachowała idealnie obojętny ton, jakby przez cały czas zbierała siły na to jedno pytanie.

 

– Tak, dokładnie tak.

 

– Czyli masz mnie zabić? – Dalej mówiła spokojnie.

 

Nie widzieli swoich twarzy i to pozorne oddalenie tworzyło mur wokół strachu Hatwy, nie pozwalając mu się wyrwać i zawładnąć dziewczyną.

 

– Obecnie cię chronię.

 

– A później?

 

Obrócił się. Hatwa cofnęła się gwałtownie, nagle pozbawiona osłony. Spojrzenie różnokolorowych oczu, nadających mężczyźnie wygląd szaleńca, przeszyło ją lękiem.

 

– Nie zadawałbym sobie tyle trudu, żeby obejrzeć twoje zwłoki.

 

– Kto ci kazał mnie chronić?

 

Wsunął palce w czarne włosy i zmusił ją by spojrzała mu prosto w oczy. Przysunął twarz bardzo blisko, tak, że poczuła oddech na policzku.

 

– Nie wyrywaj w przyszłość. Ona nie zależy od ciebie, co nie oznacza, że musi być zła.

 

Przez chwilę trwali tak nieruchomo. Elias słyszał jak kobieta próbuje zapanować nad przyspieszającym oddechem i wyczuwał, że całym ciałem pragnie się wyrwać, lecz nie ma odwagi. Wstał i sięgnął nerwowo po koszulę. Hatwa rozluźniła się odrobinę.

 

– Jestem zmęczona.

 

– W porządku, odpocznij. – Elias naciągnął płaszcz. – Nie ruszaj się stąd, wrócę za kilka godzin. A, właśnie… Dziękuję za pomoc.

 

Drzwi cicho zgrzytnęły, po czym świat utonął w ciszy. Hatwa opadła na łóżko i skuliła się, przyciskając do piersi zwinięty koc. Trwała tak dłuższą chwilę z zamkniętymi oczami, usiłując wypchnąć z umysłu rozszalałe emocje i skupić się na zdroworozsądkowym myśleniu. Przywoływała imiona osób, które mogły chcieć ją zabić i które dla odmiany chciałyby ją żywą. Rachunek wypadał zdecydowanie na niekorzyść tych drugich. A już na pewno nie mogła znaleźć nikogo, kto fatygowałby samego Sokolnika tylko po to, by ją chronić.

 

– O co tu chodzi? – jęknęła, kuląc się jeszcze mocniej.

 

***

 

Wszystko układało się nie tak, jak powinno. Tego, że Hatwa nie będzie aż tak naiwna i spuści na głowy zabójców jakieś problemy, mógł się spodziewać, ale kolejne wieści były jeszcze gorsze. Elias krążył chwilę po mieście nim zniknął w uliczkach dzielnicy biedoty i przemknął do starego portu.

 

Kobieta spała zwinięta w kłębek, niczym kotka. Nie okryła się, więc spokojnie mógł podziwiać zgrabną linię jej ciała, wiotką, długą szyję i śniade policzki poznaczone teraz smugami rozmazanego makijażu. Poczuł, że złość powoli z niego uchodzi. Miewał gorsze zadania. Tym razem przynajmniej był skazany na towarzystwo pięknej kobiety. Pięknej i przy tym niegłupiej, chociaż… Chociaż podejrzanie słabej. Jak mu się wydawało, zbyt słabej, by dokonać tego wszystkiego, o czym mówili informatorzy w Erdedze.

 

Rozchyliła powieki i nawet nie drgnąwszy obserwowała jego ruchy. Patrzyła jak odkłada na bok torbę wypchaną rzeczami, nalewa sobie wina, zrzuca płaszcz, odsłaniając świeże ubranie i siada na krześle. Słyszała przecież o nim, a wszelkie opowieści wywołują jakieś wyobrażenia. Teraz jednak nie mogła sobie przypomnieć, kogo widziała pod pseudonimem Sokolnik. Czy zawsze był to wysoki, jasnowłosy mężczyzna o nieco przygarbionej posturze? Gdyby nie oczy, nie byłoby w nim nic strasznego, a jednak… A jednak czuła lęk pomieszany z fascynacją, patrząc na tę twarz.

 

 

– Wróciłeś – mruknęła. – Coś ważnego?

 

– Nic dobrego w każdym razie.

 

Usiadła na łóżku, ścierając z twarzy resztki makijażu, nieco zawstydzona.

 

– Mogę coś wiedzieć?

 

– Wampir uciekła jakoś strażnikom. Co prawda mówią, że podała nową, zaporową cenę zleceniodawcy ze względu na – odchrząknął – pewne komplikacje i ostatecznie odrzuciła zadanie, ale to mogą być bujdy. Zleceniodawca pewnie nie odpuścił. Sprawa z Wampirem raczej zamknięta. Przynajmniej dla ciebie. To nie zmienia faktu, że ciągle masz morderców na karku, a ja tym razem nie wiem, kto to. Mam nadzieję, że trójka, która nas rano odwiedziła nie powiedziała nikomu, na kogo konkretnie idzie. Wiesz… Żeby nie dzielić się później sukcesem. Do tego gnoja by to pasowało. Jak nie, to pewnie nie odpuszczą wymordowania ich ludzi – zaraportował możliwie obojętnym tonem.

 

– Jakieś dobre wieści? – Hatwa podniosła się z łóżka i zaczęła przemierzać pokój, jakby w poszukiwaniu czegoś.

 

– Nie.

 

Przygryzła wargi. Elias chwilę przypatrywał się wyrazowi jej twarzy, odruchowo odwlekając moment podjęcia dalszej rozmowy.

 

– Znałaś Inę? – spytał nagle.

 

– Jak to: znałaś? – Twarz kobiety momentalnie zbrzydła w jego oczach, nabierając dziecinnego wyrazu. – Znam. Przecież… – Sokolnik z ohydnym uśmiechem pokręcił głową. – Przecież ona żyje.

 

– Już nie.

 

– To niemożliwe. To była moja przyjaciółka – jęknęła, szukając bezskutecznie zrozumienia w twarzy zabójcy.

 

Wyczuwała jego drwinę, złośliwą pobłażliwość. Była pewna, że zadał pytanie tylko po to, by zobaczyć jej naiwną reakcję. Myliła się. Elias czuł, że się gubi – potrzebował udowodnić sobie, że potrafi traktować Hatwę jak każdą inną ofiarę. Że jest tak samo godna pogardy jak ci wszyscy ludzie, którzy w ciągu lat zginęli z jego rąk. Nie był pewien, czy dostał to, czego chciał.

 

– Dobra, to wszystko – mruknął nerwowo.

 

Była jeszcze jedna wiadomość – szczególnie ważna dla zabójcy – którą jednak nie mógł się podzielić. Hrabia Karadante, zapewne obawiając się, że straże dotrą do jego związków z Sokolnikiem, wyjechał z miasta. Dalsza część zadania odsuwała się więc w bliżej nieokreśloną przyszłość. A Elias wiedział już, że zleceniodawcy Wampira łatwo nie zniechęci.

 

– Hatwa.

 

– Tak?

 

– Jeszcze jedno. Wiesz, kto na ciebie tak wytrwale poluje?

 

Dziewczyna uniosła głowę, odgarniając kosmyki z twarzy.

 

– Domyślam się.

 

– Więc?

 

– Hrabia Edwin Karadante. Zleciłam zabójstwo jego syna – odparła krótko, chociaż już sama nie była tego pewna.

 

Śmierć przyjaciółki wszystko mieszała. Skoro dostał Inę, to musiał wiedzieć… A więc czemu wciąż ścigał ją?

 

Tak, tak, ale chodzi mi o tego drugiego – przeszło przez myśl Eliasowi.

 

***

 

Rany okropnie piekły, a posiniaczone ciało nie dawało się wygodnie ułożyć na twardym podłożu, przykrytym jedynie dywanem. Elias po raz setny przewrócił się na drugi bok i naciągnął koc pod samą brodę.

 

– Chodź tutaj, zamęczysz się na tej podłodze – padło gdzieś z łóżka.

 

Hatwa mówiła przez nos, smutnym, zmęczonym głosem.

 

– Daj spokój.

 

– To ty przestań udawać. Masz mnie chronić, więc odpocznij.

 

Bez słowa wstał i ułożył się przy niej.

 

– Tylko mnie nie ruszaj – rzuciła, obracając się do niego plecami.

 

Znieruchomiała, ale Sokolnik czuł, że leży spięta, niemalże zesztywniała. Przez chwilę walczyła ze sobą, szukając komfortu w tej dziwnej sytuacji, aż w końcu zwróciła się znów do mężczyzny i oparła głowę o jego ramię. Nic nie mówiła i bardzo nie chciała usłyszeć żadnych komentarzy.

 

Elias tylko westchnął lekko i przytulił policzek do jej włosów.

 

 

Rozdział 6.

 

Następne dni minęły pod znakiem ciągłej niepewności i zmieniania kryjówek. Sokolnik z pewnego rodzaju radością powitał starcie z jakimś niewprawnym obserwatorem. Mógł wyładować złość. Wściekłość na Karadantego, Hatwę i na samego siebie.

 

Czwartej nocy przepłynęli rzekę poniżej portu i przenieśli się do jednej z chałup leżących za Morowym Cmentarzem. Ponura okolica paradoksalnie dała im trochę oddechu. Wsie wyludniły się w czasie zarazy, a wspomnienie tej katastrofy nadal odstraszało większość mieszkańców miasta.

 

Karadante przepadł bez wieści. Nieliczni współpracownicy hrabiego, z którymi kontaktował się Sokolnik, nie mieli pojęcia, gdzie go znaleźć. Sam zabójca jednak nie angażował się zbytnio w poszukiwania. Początkowo obiecał sobie, że po upływie tygodnia pozostawi Hatwę swojemu losowi, jednak czas minął, a on nie odchodził. Dni stały się do siebie podobne. Elias wracał z samego rana do miasta, kontrolując wieści i plotki dotyczące kobiety oraz polujących na nią ludzi. Za rzeką pojawiał się kilka razy dziennie w nieregularnych odstępach czasu, zawsze uważnie sprawdzając, czy nikt go nie obserwuje. Najemnicy jednak nie byli zbyt aktywni. Zleceniodawca nie bał się sławnego zabójcy – oni już tak.

 

Po Hatwie wciąż widać było lęk i napięcie, chociaż próbowała to ukrywać. Zbliżyła się do Sokolnika i w nim – w rozmowie i w jego ciele szukała ukojenia.

 

***

 

– Nie wystrasz się, dziś się późno pojawię. Jeśli w ogóle.

 

Szarawy świt wlewał się przez okno. Hatwa przeciągnęła się na łóżku i zwróciła zaspane oczy na ubranego już mężczyznę.

 

– Coś się dzieje?

 

– Powiedzmy… Pamiętasz nazwisko Okame?

 

– Nie…

 

– A przezwisko Rizar?

 

Hatwa sięgnęła na podłogę po wymiętą halkę i naciągnęła ją. Pierwsze zaskoczenie odpłynęło z twarzy wraz z rozespaniem. Spojrzała ponuro na Eliasa.

 

– Wiesz, że go znam, inaczej byś nie pytał.

 

– Owszem.

 

– Co z nim?

 

– To on jest zleceniodawcą.

 

Hatwa zamarła. Usiłowała jeszcze zachować dobrą minę do złej gry, ale pogardliwe spojrzenie Sokolnika jeszcze bardziej wytrącało ją z równowagi.

 

– Nic nie rozumiem. – Ukryła twarz w dłoniach.

 

Liczyła na jakieś słowa otuchy, dotyk, bardzo się jednak zawiodła.

 

– I ty się wzięłaś za interesy w Erdedze… Za przemyt i zlecanie zabójstw. – Pogardliwy, zimny głos sączył się do jej uszu.

 

Przecież on miał ze mną współpracować. – Chciała się tłumaczyć, ale burza rodząca się gdzieś w sercu stłamsiła te słowa.

 

Elias patrzył jak w oczach kobiety pojawia się groźny blask. Wstała z łóżka, ujęła zgrabnie grzebień i odwrócona plecami zaczęła rozczesywać włosy.

 

– Tak. Co więcej wzięłam się też za pieprzenie z takim jednym mordercą – Sokolnik na niego mówią. Też uważasz, że za wysokie progi dla mnie? – Obróciła się. – Z tego w każdej chwili mogę się wycofać. I tutaj… – Uśmiechnęła się jadowicie. – Bez własnej straty…

 

W jednej chwili przyskoczył do niej, chwycił za nadgarstki i pchnął na ścianę. Krzyknęła, upadając na ziemię, pewna, że Elias się na nią rzuci. Ten jednak stał już w progu, z ręką opartą o spróchniałe deski drzwi.

 

– Tylko ty sądzisz, że możesz się tak łatwo wycofać. Do zobaczenia.

 

***

 

Elias dłuższy czas obserwował wejście do kamienicy Mirosa „Rizara” Okame – jednego z ważniejszych urzędników Rady Miasta. Dwóch strażników nieustannie przemierzało niewielką odległość wzdłuż fasady w tę i z powrotem, gawędząc cicho. Mężczyznę bardziej niepokoiła płaskorzeźba lwa nad wejściem, która od czasu do czasu zwracała pysk w stronę nielicznych przechodniów.

 

Wejście dla służby zamknięto na klucz, jednak wytrych szybko uporał się z tą przeszkodą. Zabójca bezszelestnie wśliznął się do ciemnej sieni i przywarł do ściany. Za drzwiami pokojówka oplotkowywała gospodarza do kucharki, śmiejąc się przy tym perliście. Przez szczelinę nad podłogą sączyła się strużka światła.

 

To będzie brudna robota – pomyślał, wyciągając rapier z pochwy.

 

Żadna ze służących nie zdołała nawet jęknąć. Sokolnik już przemykał przez kuchnię, kierując się ku schodom wiodącym do sypialni Rizara. Wbiegł bezszelestnie na górę i znalazł się w innym świecie. Dziwne, wzorzyste tkaniny zdobiły ściany, a z podłogi spoglądały na zabójcę posążki zwierząt, duchów i egzotycznych bóstw. Orgia kolorów i zapachów, unoszących się w powietrzu, dusiła i otumaniała. Mężczyzna podszedł do drzwi i chwilę nasłuchiwał. W komnacie panowała absolutna cisza. Niepokojąca. Sokolnik skupił się, szukając myśli człowieka znajdującego się w środku. Jego świadomość szybko wyczuł, jednak poza nim w pomieszczeniu był jeszcze ktoś.

 

Coś… Jego umysł był prosty, skupiony wokół pojedynczych bodźców i komend, tylko że… Obdarzony telepatią.

 

Sokolnik nerwowo przebiegł wzrokiem po posągach.

 

Szlag. Oślepłem chyba.

 

Szczęk cięciwy. Zabójca był gotów na takie powitanie. Bełt wbił się w futrynę, przemknąwszy tuż nad głową uchylającego się mężczyzny. Rizar stał z mieczem w dłoni po drugiej stronie sypialni. Kusza leżała nieopodal. Elias zaklął w duchu, widząc kamienną figurkę tygrysa, prężącą się groźnie u stóp swego pana – identyczną minął w saloniku.

 

– Zdziwiony? – Okame pozwolił sobie na drwiący komentarz i szybko tego pożałował.

 

Sokolnik nigdy nie tracił czasu, ani na zdumienie, ani tym bardziej na wymianę zdań. Ruszył naprzód, świadom tego, że z jednym ożywieńcem da sobie radę… Ale z resztą zabawek Rizara już na pewno nie. Doskoczył do mężczyzny, skupiony jednak głównie na tygrysie. Nie silił się na atak, całą energię zbierając do uskoku… Nie zdążył. Ciężkie uderzenie kamiennego cielska zmiotło go z nóg – figura miała zwinność i szybkość swego żywego pierwowzoru. Rizar ciął na oślep, po czym rzucił się ku drzwiom. Nie docenił Eliasa. Zabójca odtoczył się pod ścianę, cudem unikając miecze i kamiennych szczęk, po czym, skoczył naprzód. Chwycił przeciwnika w pasie i powalił go na ziemię. Okame zareagował instynktownie, usiłując wyrwać się spod spodu. Iskierka niepokoju zabłysła w jego umyśle, gdy Sokolnik pozwolił się bez oporów przewrócić na plecy, ale było za późno. Potężny ożywieniec opadł na leżących. Rizar wrzasnął, przygnieciony… Chwilę później krzyk protestu zmienił się w beznadziejny charkot. Tygrys znieruchomiał – śmierć pana i jemu odebrała życie.

 

Zabójca zepchnął z siebie ciało, otarł sztylet o połę płaszcza i podbiegł do okna. Opuścił się na rękach, po czym zeskoczył, amortyzując przewrotem upadek. Biegł dość długo zaułkami, ignorując protesty poobijanego ciała, nim pozwolił sobie na chwilę oddechu. Wiedział, że nie ma sił na kolejne starcie.

 

***

 

Kiedy wrócił, Hatwa nie spała. Siedziała w wiklinowym fotelu, przykryta kocem i wpatrzona w okno. Powitała zabójcę chłodnym spojrzeniem i znów obróciła twarz ku nocnemu wietrzykowi, niosącemu zapachy rzeki.

 

– Z niczego tutaj nie mogłam się wycofać – rzuciła nagle melancholijnym głosem. – Rodzina wpędziła mnie w układy, z których nie umiałam się wydostać. Ale na ile mogłam, wykorzystałam Rizara. Moja rodzina dostała to, czego chciała.

 

Sokolnik patrzył w zamyśleniu na kobietę.

 

– Nie musisz mi się tłumaczyć – mruknął obojętnym tonem, chociaż chciał, żeby kontynuowała.

 

– Nie muszę ale wolę tak. Nie chcę, żeby się wydawało, że zginęłam jak naiwna, mała dziewczynka. Ugrałam swoje, zablokowałam ruchy przeciwnika. Ci, którzy na mnie postawili – zyskali. Tylko, że mnie już nie dano się wycofać. Rizar tylko wykorzystuje to, że wpadłam do rzeki, której nurt wciągnął mnie już zbyt głęboko. Normalnie nie zdecydowałby się na ryzyko zlecenia morderstwa – jest urzędnikiem – ale także inni chcą mnie zniszczyć i to mu daje zasłonę…

 

– Dawało.

 

– Zabiłeś go?

 

Elias skinął głową, a Hatwa, chociaż nie mogła dostrzec tego ruchu, kontynuowała:

 

– Tak myślałam, jak dziś o nim wspomniałeś rano, że to zrobisz. Po co?

 

– Jeżeli nie wynajął szaleńców, to żaden nie będzie wykonywał zadania po śmierci zleceniodawcy. Wreszcie będziesz bezpieczna.

 

Jej reakcja była inna niż się spodziewał. W głosie nie zaszła żadna zmiana, a sylwetka tylko mocniej zapadła się w fotel.

 

– Bezpieczna? Bezpieczniejsza… Może. Jest jeszcze Karadante. Tutaj płacę za głupotę. Wydałam ten wyrok, żeby chronić Inę. Gdyby nie wplątanie mojego imienia wszystkie sznurki prowadziłyby do niej. A ona, biedna, już nie miała jak się bronić… Znałyśmy się od dziecka, ale mnie wystawiła. Skryła się za moimi plecami i wycofała całą pomoc. Ja tego chłopaka raz w życiu widziałam. A Inę i tak dopadł…

 

– Dopadli – poprawił Sokolnik. – Młody Karadante blokował jej interesy, wspierając się strażą. Grozili jej wspólnicy, więc musiała pozbyć się przeszkody. Nawet twoja osłona nie mogła ukryć tego, ile zyskiwała na śmierci Elwina. Dlatego ją wykończyli..

 

Hatwa wzruszyła ramionami. Już chyba nic nie mogło w nią uderzyć. Nie miała sił.

 

– A ja po prostu uwierzyłam, że ją skrzywdził. Zresztą nieważne. Byłam głupia.

 

Elias słuchał, kiwając głową. Sprawa się rozjaśniała. Hatwa była zaplątana w sieć układów niezbyt zrozumiałych nawet dla jej głównych aktorów. Tylko Karadante tak naprawdę był w tym wszystkim szczery. Chciał zabić kogoś, kto, jak sądził, kazał uśmiercić jego syna.

 

Kobieta podjęła po krótkiej pauzie:

 

– No i jesteś ty. Kolejny układ, z którego nie mogę się wycofać…

 

Wspomnienie porannej kłótni natychmiast wypchnęło zrozumienie z serca mężczyzny. W jednej chwili powrócił do swojej roli. Wstał, położył dłonie na ramionach Hatwy i pochylił się do jej ucha.

 

– A naprawdę chcesz? – Nie odpowiadała. – Jeśli chcesz, to możesz. Mam cię chronić, nie gwałcić. – Rozprostował się i przeszedł do drugiej izby.

 

Zrzucił wierzchnie ubranie i padł na siennik. Był zmęczony i zniechęcony. Pragnienie, by zakończyć to zadanie jak najszybciej, powróciło jeszcze silniejsze niż na początku. Jednak tylko na krótką chwilę. Cichy płacz, dobiegający z drugiego pokoju drażnił Eliasa bardziej, niż był gotów przyznać, a brak ciepła kobiety przy boku wywoływał uczucie straty. Irytowała go jej naiwność i słabość – w jego świecie nie było na to miejsca – jeszcze bardziej w chwili, kiedy próbowała grać silniejszą niż jest. A jednak nie chciał jej tracić.

 

Wstał i wrócił do izby.

 

– Nie płacz. – Objął delikatnie kobietę. – Przestań już.

 

Rozpłakała się jeszcze bardziej.

 

– Ja mam dość – wybuchnęła. – Dość tego strachu, ukrywania się, już nie mogę!

 

– W tej chwili nie masz się czego bać.

 

– Przestań, przestań, przestań! Ja wiem, ja już wszystko wiem… Karadante cię wynajął! – Sokolnik zesztywniał. – Masz mnie zabić! Nie wiem ciągle, po co ta gra, nie rozumiem. Ale wreszcie wiem, czemu przy mnie jesteś! Masz dopilnować ofiary, tyle. Śpisz ze mną, żeby mnie potem zarżnąć!

 

– Co ty gadasz? – Zabójca patrzył na dziewczynę, bardziej zafascynowany niż zdenerwowany.

 

Hatwa zerwała się z miejsca. Zapłakane oczy lśniły najprawdziwszym szaleństwem, a pierś falowała pod cienką czerwoną suknią. Smukłe dłonie zacisnęły się w pięści

 

– Nie wiem, kiedy cię wynajął i dlaczego wcześniej mnie broniłeś. Ale Karadante nie mógł mi odpuścić śmierci syna i wynajął najlepszego, kogo tylko mógł.

 

– Ułożyłaś fascynującą teorię, muszę przyznać. Chcesz mi udowodnić, że umiesz myśleć w kategoriach tego miasta, czy co?

 

Próbowała przywołać jadowity uśmiech, ale sparaliżowana bólem i strachem twarz zdobyła się tylko na dziwny, żałosny wyraz.

 

– Wiedziałam, że dziś się nie zjawisz. Zaryzykowałam wyprawę do miasta. Odnalazłam człowieka, który dla mnie pracował, kiedy zbierałam informacje o Elwinie i szykowałam zlecenie… – Jej głos powoli cichł, jakby opadała z sił. – Ten człowiek jest cały czas blisko rodziny Karadante. Wiedział, z kim umawiał się hrabia…

 

Na chwilę zapadła cisza. Granatowe oczy wpatrywały się w zaskoczonego Eliasa niemalże błagalnie. Wiele się dowiedziała, ale w tej chwili dałaby wszystko, żeby usłyszeć jak on zaprzecza. Uwierzyłaby, widział to. Była zbyt słaba, żeby przyjąć do wiadomości prawdę, którą odkryła.

 

– Gratuluję. Masz rację, mam na ciebie zlecenie – oświadczył rzeczowym, pozbawionym emocji tonem.

 

Nie wiedział, co robić. Przede wszystkim nie wiedział, co chce zrobić. W głowie miał zupełną pustkę, w sercu nieprzyjemne uczucie bezradności.

Hatwa stała przed nim zalana łzami i tak blada, jakby miała zemdleć.

 

– Więc dlaczego to wszystko? Chcesz mnie tylko zabić, więc po co?! Mogłeś to zrobić natychmiast albo po prostu… Po co udawałeś?! Po co ze mną… – Szloch zdławił słowa.

 

– Hatwa…

 

– Nie! Powiedz mi wreszcie prawdę! Przestań się mną bawić. Przecież to cię nic nie kosztuje! Powiedz: zrobisz to? Dlaczego nie mogę znać prawdy, po co mnie męczysz? Zabijesz mnie czy nie?

 

Roztrzęsiona, wykonała kilka nieskoordynowanych kroków w jego kierunku, ledwo trzymając równowagę. Elias zagarnął ją w ramiona, przytulając mocno do piersi.

 

– Nie.

 

Zamarła, jakby to jedno słowo miało moc zabicia wszystkich emocji, które nią targały. Uniosła głowę i spojrzała zabójcy głęboko w oczy.

 

– Powiedz prawdę.

 

– Po co pytasz, jeśli nie zamierzasz uwierzyć? – rzucił ostrzej, ale widząc, że Hatwa jest wciąż na granicy histerii, tylko przycisnął ją mocniej do siebie i powtórzył. – Nie wykonam zlecenia. Nie zabiję cię.

 

Osłabła, jej ciało zmiękło w ramionach mężczyzny, rozdygotane, wyczerpane awanturą. Elias chwycił ją na ręce i zaniósł do łóżka.

 

– Już, spokojnie, nie bój się więcej.

 

Rozdział 7.

 

Z samego rana znów wyruszył do miasta. Spodziewał się po raz kolejny usłyszeć, że Karadantego nie widziano w okolicy. Czekała go jednak niespodzianka. Przed kamienicą, w której przyjmował zlecenie, czekał niski, gruby służący w poplamionym płaszczu narzuconym na elegancki strój.

 

Mężczyzna zrównał się z Eliasem i szerokim gestem wskazał na drzwi.

 

– Pan – odchrząknął znacząco – chciałby z panem rozmawiać.

 

Sokolnik nie zmieniając tempa marszu skręcił i wszedł do budynku. Po chwili stał w znajomym sobie pomieszczeniu, naprzeciwko jeszcze bardziej wychudzonego hrabiego. Wiedział, że to nie będzie miła rozmowa… Ale wiedział też, jaki będzie jej finał.

***

 

Wrócił wcześnie – słońce ledwo osiągnęło najwyższy punkt. Hatwa krzątała się po domu, nieco osłabiona wydarzeniami dnia poprzedniego, ale uspokojona.

 

Sokolnik długo obserwował jej ciało, usiłując sobie wyobrazić najlepszą metodę wykonania zadania.

 

Ma cierpieć, ma być dużo krwi… – powtarzał sobie w myślach.

 

Ku własnemu zdumieniu i właściwie uldze, nie miał problemów z ułożeniem wszystkiego w głowie. Najpierw luźne cięcie po twarzy – byle płytkie. Później palce, dłonie, piersi… Tak… I przygotować sole trzeźwiące.

Westchnął ciężko, zatrzymując wzrok na wyrazistym profilu dziewczyny i poczuł jakby ktoś chwycił go za gardło. Przez chwilę nie mógł uwierzyć w to, co się z nim działo. Odepchnął z trudem żal i zatopił się w myślach. W myślach, w których przeklinał powrót Karadantego w takim właśnie momencie.

 

Wreszcie wstał, sięgnął po płaszcz.

 

– Znów wychodzisz?

 

– Tak… I znów będę późno. Ale nic się nie bój, idź spokojnie spać.

 

– Coś się dzieje?

 

Posłał jej pobłażliwe spojrzenie, po czym podszedł i pocałował ją mocno.

 

– Mam coś do zrobienia w nocy, ale to ciebie nie dotyczy. Nie bój się. Do rana wrócę.

 

– Przynajmniej raz się wyśpię. – Posłała mu figlarne spojrzenie i wyszła do drugiej izby.

 

Elias wydobył z zanadrza małą drewnianą fiolkę, ozdobioną malunkiem jakiegoś kwiatu. Wlał jej zawartość do dzbana z winem, po czym wyszedł.

 

– Nie bój się… – powtórzył cicho.

 

***

 

Cały wieczór krążył po mieście, od karczmy do karczmy. Nigdzie nie tykał trunków, lecz wsłuchiwał się w gwar rozmów, śpiewy i pijackie bluzgi. Lubił w spokoju poznawać głosy miasta. Ile razy dawały mu przewagę, ważne informacje. Tym razem jednak w jego uszach grały głównie rozmowy najzwyklejszych ludzi. Rzemieślników, biedaków. Z dala od zatrutych bogactw, władzy…

 

Wreszcie późną nocą zawitał do jednej z kryjówek. Wsunął za pas długi, wąski sztylet, odpiął pochwę z rapierem i zabrał jednoręczny miecz.

 

Zatrzymał się w progu. Odgarnął starannie złotawe włosy z oczu, jakby utrudniały mu wypatrzenie czegoś szczególnie ważnego. Przymknął powieki. Widział to. Jeszcze nie był pewien, czy chce to zrobić, ale wiedział już, jak będzie.

 

Nikt nigdy mu nie uszedł…

***

 

Spowita ciemnościami chałupa nie zdradzała żadnych oznak zamieszkania. Elias krążył przez chwilę po okolicy, jakby chcąc jeszcze bardziej uśpić atmosferę. W końcu bezszelestnie wsunął się do właściwego domu.

 

Dzban był częściowo opróżniony.

 

Wystarczająco – skwitował w myślach zabójca.

 

Wziął głęboki oddech, wypuścił z cichym świstem powietrze i ze sztyletem w dłoni wszedł do izby sypialnej.

 

Hatwa leżała na łóżku starannie przykryta. Delikatny blask świecy zapalonej w drugim pokoju nadawał ciepła uśmiechniętej twarzy. Ostrożnie przegarnął jej włosy. Drgnęła i westchnęła cicho. Przez chwilę myślał, że ją zbudził. Cofnął rękę, kobieta jednak wciąż spała, oddychając głęboko i równo.

Dobra, kończymy – pomyślał i z niedowierzaniem patrzył, jak uzbrojona dłoń wstrzymuje się tuż przed twarzą Hatwy.

Nie, tak być nie mogło… Jeżeli już podjął się zadania… Nie. Dlaczego ona miałaby go zatrzymać?

 

Chwila niemalże siłą wzbudzonej nienawiści wystarczyła. Zmrużył oczy i precyzyjnym ruchem wbił sztylet. Ostrze weszło gładko w skroń. Dziewczyna praktycznie nie drgnęła. Sokolnik zmusił się do patrzenia, jak jej pierś przestaje się unosić, po czym schował broń. Obrócił głowę kobiety tak, by nie widzieć posoki, leniwie wypływającej z rany i wsiąkającej w poduszkę. Pierwszy raz w życiu brało go obrzydzenie, ściskające żołądek i rosnące ohydną gulą w gardle.

 

– Dużo krwi, tak? – mruknął do siebie, opanowując odruchy wymiotne.

 

Sięgał już do skraju koca, kiedy jakiś paraliż owładnął jego ciałem.

Ona spała. Nie mogła być martwa. Tak nie wyglądają zmarli. Elias poczuł dziwny lęk wymieszany z nadzieją rozpływający się po ciele wraz z falą zimna. Wrażenie było tak silne, że wyciągnął rękę i sprawdził puls na szyi kobiety. Nie żyła. Oczywiście. Ale palce już prześlizgiwały się dalej. Przebiegły po podbródku i zaczęły delikatnie gładzić policzek, wsunęły się we włosy, znów delikatnie zjechały na szyję i niżej, pod okrycie, na ramię.

 

– Śpij spokojnie, nic się nie bój… – rzucił cicho, walcząc z uciskiem w gardle, dławiącym słowa.

 

Chwilę później gnał już w stronę rzeki i zacumowanych przy niej łódek. Nie dbał o ostrożność, przedostając się na drugi brzeg i później, pędząc ulicami miasta.

 

Zresztą nikt nie rozpoznałby go w tej chwili. W pobladłej, ściągniętej bólem twarzy i rozgorączkowanym spojrzeniu nie było już tamtego Sokolnika…

 

Rozdział 8.

 

Jeden ze służących wyskoczył na brzeg i chwycił linę, rzuconą przez kompana. Łódka chwilę szarpała się z prądem, po czym zamarła, do połowy wyciągnięta na piach. Postać w czarnym, przepastnym płaszczu, dotąd znieruchomiała na rufie, wstała i ruszyła ku majaczącym w ciemnościach chatom.

 

– Zaczekajcie tu na mnie. To nie potrwa długo

 

Karadante bez problemu odnalazł wskazany w liście dom – jedyny, w którego oknach jarzyło się światło – i wszedł do środka. W chałupie panowała absolutna cisza.

 

– Sokolniku? – Hrabia zrzucił kaptur i zatrzymał się w pierwszej izbie.

 

– Zapraszam – padło z drugiego pokoju.

 

 

Pomieszczenie oświetlało kilka skromnych kandelabrów, ustawionych w kątach oraz dwie grube świece, stojące u wezgłowia łóżka.

 

Hatwa Taye leżała z twarzą zwróconą ku środkowi pokoju, spokojna, uśpiona, wręcz nietknięta. Delikatny uśmiech wciąż zdobił jej martwe wargi. Początkowa radość opuściła szlachcica. Długo nie mógł uwierzyć, że kobieta nie żyje. Widział czerwoną plamę na poduszce, ale nic poza tym nie zgadzało się z jego wyobrażeniem.

 

– Co to ma być? – wyszeptał, zwracając się twarzą do siedzącego na stołku i opartego o ścianę zabójcy.

 

– Chciał pan ją martwą, proszę.

 

Chybotliwe płomienie świec dodawały twarzom mężczyzn życia, barwiły policzki na czerwono, to znów kryły je w ciemnościach. Karadante ledwo dostrzegał różnokolorowe oczy zabójcy, jarzące się dziwnym, szalonym blaskiem.

 

– Tak pan myśli, że to miało wyglądać?! – W głosie hrabiego grała wściekłość. – Ona miała cierpieć, umierać w bólu, pamięta pan?

 

– Wycierpiała się, żyjąc przez ostatnie tygodnie strachem.

 

Naprawdę nie mógł uwierzyć, że to słyszy! Takich słów mógłby spodziewać się od kapłana Vitrion czy Elimy, ale nie od zawodowego mordercy. Spotkanie zamieniało się w jakąś komedię, w której on – hrabia Karadante – miał zagrać błazna. Nie… Nie zamierzał na to pozwolić. Wyjął zza pazuchy sakiewkę i zaczął się nią bawić w dłoni.

 

– Więc wygląda na to, że połowa roboty wykonała się za pana. – Zaczął chować pieniądze. – Co więcej chciałem zobaczyć fizyczne cierpienie…

 

Miecz błysnął w ciemnościach. Karadante zamarł z ręką tuż przy obszernej kieszeni płaszcza.

 

– C-co…?

 

– Chciał pan dużo krwi, tak? – Elias podniósł się z miejsca i wykonał krok w stronę szlachcica.

 

Hrabia w jednej chwili zrozumiał, że przesadził. Cofając się, niemal wyrzucił rękę ze złotem przed siebie.

 

– Spokojnie, spokojnie! Mam całą zapła… – Urwał, kiedy ostrze świsnęło w powietrzu i rozcięło woreczek, rozsiewając wszędzie naokoło monety.

 

– Nie, nie… – wyszeptał Sokolnik. – Ja zawsze wypełniam umowy.

 

Zamachnął się, tnąc mężczyznę po twarzy. Szlachcic zawył i padł na ziemię. Poczuł, że zabójca chwyta go za kark i wyciąga do drugiego pokoju. Krzyczał, protestował, wijąc się rozpaczliwie po podłodze, ale młodszy mężczyzna działał jak w transie. Przydepnął lewą dłoń szlachcica obcasem, powoli, metodycznie miażdżąc palce. Chwilę później z uśmiechem zaczął wycinać na brzuchu człowieka fantazyjnych wzory…

 

– To dopiero początek – szepnął.

 

Krew z kolejnych ran spływała na podłogę, gromadząc się w zagłębieniach i zakamarkach.

 

 

Służący, oczekujący na Karadantego, rzucili się do wioseł, gdy tylko wiatr przyniósł pierwsze wycia. Rozpaczliwe wrzaski ścigały ich jeszcze na wodzie i obijały się echem w przerażonych umysłach, gdy dotarli do miasta.

 

Kiedy Sokolnik wyrzucał na nadrzeczną hałdę zwłoki starego szlachcica, na brzegu nie było już żywej duszy.

 

***

 

Elias wrócił jeszcze raz do obsypanej złotem izby. Uspokojony stanął nad Hatwą. Przez chwilę wpatrywał się w twarz dziewczyny, przebiegając w głowie wydarzenia ostatnich tygodni. Jej pierwszy widok, walki, wspólne noce, jej łzy i odważne uśmiechy. Przepracowywał wszystko, każdą chwilę, chcąc je raz na zawsze pozostawić w tym miejscu. Nigdy nie żałował swych ofiar. I dla niej też, czy raczej w szczególności, nie chciał robić wyjątku.

 

Obszedł pokój, przewracając na ziemię kandelabry, wreszcie zrzucił ostatnie dwie świece na siennik, tuż przy głowie kobiety. Pochylił się jeszcze szybko i nim płomienie strzeliły w górę pocałował ją w usta..

 

Wargi dziwnie go zapiekły, jakby w zetknięciu z trucizną. Płomienie lizały już czarne włosy, ogień igrał na powierzchni rozsypanych na podłodze złotych krążków. Elias zrozumiał, że popełnił błąd, że nie powinien był na to patrzeć, nie powinien był jej całować.

 

Krztusząc się od dymu, z załzawionymi oczami wyszedł na zewnątrz. Patrzył jak ogień pochłania dom, w którym spędził ostatnie dni. Chyba jedyny dom, jaki w życiu miał.

 

 

 

Odchodząc ku miastu wiedział już, że wspomnienia uciekły z pożaru wraz z nim. Że łatwo go nie opuszczą.

Koniec

Komentarze

Coś niezwyczajnego. Chciałem tylko zerknąć tu i tam po przeczytaniu początku --- a ot, taka tam kolejna opowiastka o zabójcy do wynajęcia --- a przeczytałem, i to systematycznie, bez skakania, całość.

Czy to świadczy, że tekst ma w sobie coś przyciągającego uwagę? Niech wypowiedzą się także inni...

czytam, jestem w trakcie, z pewnością skończę, ale mam pytanie i bardzo mnie ono frapuje - czemu ta wampir? czemu nie można po prostu wampirzyca, skoro to się szerzej przyjęło? przyznam, że o ile ministerki, pisarki, wtryskarki i inne obrabiarki działają mi na nerwy, tak wampirzyce czy nauczycielki jednak mają swoje damskie "imiona" ;)

przeczytałam. i mam mieszane uczucia.

masz ("oczywiście"? bo wszyscy mają, chyba) pewne błędy w zapisie, głównie interpunkcja: czasem dwie kropki zamiast jednej, czasem w ogóle ich nie ma, parę razy brak przecinka. pojawiają się też powtórki wyrazów, i to tego typu, które bez problemu można obejść. generalnie jednak tekst napisany zgrabnie i lekkim piórem, takim, którego czytanie sprawia przyjemność. reszta to przeoczenia, a nie kamienie w butach idącego.

co innego - gdy chodzi o fabułę. przeczytałam tekst po rekomendacji Adama, pocieszając się, że w razie czego nie będę się z nim męczyć (faktycznie, jak napisałam wyżej, nie męczyłam)... i niestety to pocieszenie musi mi wystarczyć. ciekawie zapowiadająca się historia gdzieś po drodze staje się harlequinem. może trochę krwawym, ale jednak ckliwym i naiwnym romansem. a ja nie przepadam za romansami, więc nie oceniam pomysłu zbyt wysoko.

 

na marginesie: mam bardzo poważne wątpliwości, czy giętkim i cienkim rapierem można wyczyniać te wszystkie cuda, o których piszesz.

Nie było, nie ma i nie będzie cienkich i giętkich rapierów. Nie ta broń ... Cienką i giętka bronią bialą byl i jest floret.

Rapier jest bronią białą o długiej, prostej i obusiecznej klindze, dłuższą od szabli. Jego początki sięgają wczesnego renesansu, kiedy to zrodziła się potrzeba broni noszonej "na co dzień" przez mieszczan. Był najpopularniejszą bronią Europy Zachodniej od XVI do XVII wieku. Natomiast w Polsce był używany głównie przez wojska autoramentu cudzoziemskiego (arkebuzerów, rajtarów, dragonów i muszkieterów). Wbrew obiegowym opiniom jest on stosunkowo ciężką i powolną bronią (jego waga porównywalna jest do późnych mieczy jednoręcznych) – wymagał od posługującego się nim szermierza sporej sprawności fizycznej. Mimo iż początkowo na równi służył do cięć i sztychów (pchnięć), w drodze ewolucji jego znaczenie jako broni siecznej zanikło.

Za rapier należy uznać każdą jednoręczną broń białą posiadająca podkrzyże (ricasso) wraz z wolnym do niego dostępem od strony kosza, pełną oślą podkowę (pas d'ane) oraz głownię przeznaczoną głównie do pchnięć.

Powyższa definicja jest oparta na kryterium funkcjonalności. Istnieje także inna, oparta na wyglądzie broni, podawana np. przez Zdzisława Żygulskiego (powołuje się na Herberta Seitzem).

ok, ok, wystarczyło napisać, że się mylę, przecież się nie upieram - to było tylko wrażenie. za wykład dziękuję ;)

AdamKB, Mauea - wielkie dzięki za opinie.

Cieszę się, że nie zamęczyłam i cóż... Mam świadomość, że wyszło z tego romansidło i na pewno niektórym to nie podpadnie ;)

Tekst starałam się wyczyścić na ile to tylko możliwe - niestety - zawsze coś poucieka. Co do Wampira/Wampirzycy. Cóż, na pseudo po prostu zdecydowanie bardziej pasowała mi forma męska - i nie mam poza tym niczego na swoją obronę.

Co do walki (RogerRedeye, ukłony za to wyjaśnienie kwestii rapiera :D), to niezależnie od samej broni mam świadomość, że opisy walki ocierają się u mnie o niewirygodne. Trochę "szermierkowałam", ale na pewno za mało, by wyrwać się z filmowości w scenach walki. Inna rzecz, że nie zawsze aspiruję do realności w tym względzie, chociaż staram się nie przeginać.

Jeszcze raz dziękuję za poświęcenie czasu i uwagi.

Ależ nie ma za co, Adrianno. Romansidło? Nie jest, moim zdaniem, aż tak źle. Wydaje mi się, że w strawny sposób pokazałaś rodzenie się nienazwanego uczucia, które nie powstrzymało, bo chyba nie urodziło się, nie zdążyło narodzić się w pełnej swej postaci, bohatera od wywiązania się z zadania, którego się podjął. Więc tragizmu też nie brakuje...

Chyba powinienem napisać to w pierwszym poście.

Uwaga dotycząca rapiera dotyczyła oczywiście komentarza powyżej.

Bardzo dobre opowiadanie, wciągające i klimatyczne. Dobry styl, oszcżędny, prosty i konsekwentny. A walki bialą bronią - rapier + sztylet - bardzo fajnie, moim zdaniem, napisane. Dynamicznie, logicznie i realistycznie.

W ogóle sceny walk są zaskakująco  -- jak na kobietę - dobrze napisane. I w ogóle są dobrze napisane, a to trudne.  

Kompozycyjnie - bardzo dobrze rozwiązne opowiadanie. Ładnie wykreowany, dziwny, niepokojący świat. Ciekawa intryga, ciekawi bohaterowie. 

Wady - nieznaczne, ale wyrażne  przegadanie i nieco zbyt malo opisów. I to, co podkreślono powyżej -- "wampirzyca" brzmiałaby o niebo lepiej. 

Pewnie inni wytkną jakieś błędy edycyjne, ale przy czytaniu to nie przeszkadza. Dopracowany tekst byłby świetny.

5/6

AdamieKB, nawet nie wiesz, jaką radochę sprawiłeś mi tym wpisem. Jesteś pierwszym facetem, który mniej więcej trafił w to, co chciałam pokazać w warstwie emocjonalnej :P

RogerRedeye - Dziękuję za opinię. Cieszę się, że Ci się podobało, że klimat wciągnął. Bardzo mi miło :) [tylko jedna rzecz: czemu "jak na kobietę" - to panie mają tendencję do słabszego opisywania walk? Pytam niezłośliwie, tylko z ciekawości, bo chyba za mało w tym względzie podpatrywałam ;)]

:-) Ło jeżu kolczasty, ale urosłem z dumy po przeczytaniu... Pierwszym? Ha, ma się te zdolności interpretacyjne...

Ale zaraz, zaraz. Jedynym też, wynikałoby z Twoich słów. Niedobrze. Myślę i czuję jak kobieta?? Ratuj, Quetzalcotalu, chcę być facetem! :-)

Tak, tak wlaśnie jest --- kobiety często w opisach walk czynią kardynalne błędy,  na przyklad zmieniają magazynek w rewolwerze albo pisżą o "kaemkach". a nie o  "kaemach". Wyraz " cekaem" jest dla nich zagadką. Ale  facetom też to się często zdarza. Jestesmy nastawieni coraz bardziej  pacyfistycznie, no i bardzo dobrze. 

Pozdro.

Adrianno/Adamie, może dlatego, że sama jestem dziewczynką i empatię mam wrodzoną ( ~ co tu można rozumieć jako wyczulenie na przejawy emocji), dla mnie całość była momentami łopatologiczna po prostu - zwłaszcza na końcu, przy katowaniu hrabiego i spalaniu zwłok. i dlatego nie widzę tego, co napisał Adam (a więc subtelności i wyczucia), tylko kwiatki, różyczki i niewykorzystaną ulicę w tle. to miasto mogłoby być samodzielnym bohaterem! o!


już sama Adrianno - zgodzę się z tym, co Roger napisał odnośnie scen walki. są dobre, nie za długie, dynamiczne, sensowne. dla przeciętnego czytelnika, w tej zaszczytnej roli ja, w sam raz. szacun od kobiety, która zdecydowanie tak nie umie ;)

Witaj!

 

Z odmętów czasu sięgam po Twój tekst zachęcony (nie ukrywam) przychylną i pozytywną opinią AdamaKB. Przybywam i odkrywam, że masz magnetyczny styl, mimo że na swój sposób jeszcze trochę niewprawny. Podobało mi się jednak wszystko, od fabuły, poprzez kreację postaci i świata, aż po warstwę emocjonalną tekstu. Bardzo dobre opowiadanie i w zupełności zasługuje na 5, które swoją oceną potwierdzam i umacniam!

 

Pozdrawiam

Naviedzony

Cieszę się niezmiernie, że tekst Ci się spodobał :)

Dziękuję za poświęcenie mu czasu i za opinię.

Pozdrawiam

Czuć klimat mrocznej opowieści, a połączenie bezwzględności mordercy z przebłyskami ludzkiej słabości i naiwności kobiety, która za naiwną nie chce uchodzić - dobrze wyszło.

Dziękuję za miły komentarz :)

Nowa Fantastyka