- Opowiadanie: bubug - Nocny pasażer (fragm.)

Nocny pasażer (fragm.)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nocny pasażer (fragm.)

Dzień, w którym Rdzanna Sema Forze przyszła do mojego biura, powitałem zupełnie zwyczajnie. Obudziłem się z butami na poduszce, policzkiem przyklejonym do podłogi i truchełkiem wielbłąda w palcach. Lustro pokazało zarośniętą gębę, a lodówka próżnię. Spod papierów na biurku wygrzebałem kubek z zimną kawą. Przyklejony do niego czek przypomniał mi o zakończeniu sprawy, ale nie poprawił nastroju. Zapaliłem. W końcu miałem przedział dla palących.

 

Panna Forze zjawiła się późnym popołudniem. Tak cicho odsunęła drzwi i tak długo wahała się w progu, że zauważyłem ją dopiero wtedy, gdy kichnęła. Zanim wygrzebałem się zza biurka, rozkichała się tak gwałtownie, że cały jej wystudiowany wdzięk jasnowłosej i kremowoskórej pasażerki klasy pierwszej przepadł w rozmazanym łzami tuszu, zasmarkanych mankietach eleganckiego płaszcza i mojej od góry do dołu równo zaplutej koszuli. Kiedy wreszcie złapała oddech, odkleiłem ją od siebie, wcisnąłem w fotel między stosy akt nigdy nierozwiązanych spraw i podsunąłem kubek z kawą.

– Mab alergie na gusz… – wybąkała zza chustki, kręcąc zapchanym nosem na moją kawę, podobnie jak na papierosa. – Nażywam sze Rdżanna Forże i gcze pana wynajocz.

Nie musiała się przedstawiać. Była córką faceta, który trzymał w kieszeni całe Torypolis, miał wrogów w każdym wagonie oraz dwa przedziały goryli. Prasa huczała o jego przekrętach, a władze skrupulatnie nie czytały gazet. Nie miałem ochoty na tę sprawę.

– Nie mam ochoty na tę sprawę – zwierzyłem się kubkowi.

– Jeszcze pan nie wie, z czym przychodzę – kubek odparł czystym już głosem panny Forze i wyjęty jej palcami z moich, stuknął stanowczo o biurko. – Na pewno słyszał już pan o Prochowcu.

– Coś mi się tam obiło o…

– Ludzie mówią, że to obcy. – Dziewczyna nachyliła się ku mnie. – Ktoś, kto wsiadł na nienazwanej stacji, nocą, bez biletu, za to z walizką i doskonale obmyślonym planem. Szary płaszcz, postawiony kołnierz, niepozorny chód. Nikt go wcześniej nie widział, a później nikt nie zapamiętał. Znikł bez śladu wraz z połową budżetu miasta, zwitkiem tajnych dokumentów i kelnerką.

– Kelnerką?

– Nie wiedział pan! – Uśmiechnęła się z triumfem, usiadła wygodniej i po raz dziesiąty wydmuchała nos. – Informację o porwaniu udało się ukryć przed gazetami – ciągnęła. – Duży w tym udział, jak się pan pewnie domyśla, miał mój ojciec.

– Nie śmiałbym podejrzewać – zełgałem uprzejmie.

– Zresztą, to nie było tak do końca porwanie. Dziewczyna, która była wieloletnią kochanką mojego ojca, poszła z Prochowcem być może dobrowolnie. Spakowała rzeczy i zostawiła list, po przeczytaniu którego ojciec zamknął się na trzy dni w gabinecie, nie dopuszczając do siebie nawet mnie.

– Wie pani, co było w liście?

– Choć nie mam w zwyczaju czytać cudzej korespondencji, żałuję, że w tym przypadku nie postąpiłam wbrew zasadom. Ojciec zniszczył go, a przynajmniej tak twierdzi. Kiedy wreszcie wysłał za uciekinierami ludzi, było już za późno. Mniej go obeszła strata pieniędzy, niż tej małej.

– Była młodsza od pani?

– Teraz musi być już po dwudziestce. Widziałam ją w wieku jakichś osiemnastu lat, gdy specjalnie wybrałam się do lokalu, w którym pracowała. Obsłużyła mnie mało uprzejmie, choć dobrze wiedziała, kim jestem. Dałam jej niezły napiwek.

– Więc chce pani, bym ją znalazł? – Nie kryłem rozbawienia. – Mały prezent od wdzięcznej córki?

– Powiedzmy.

– Panno Forze… – Podrapałem się z namysłem po karku. – Powiedziała pani, że z tą sprawą nie poradzili sobie nawet ludzie pani ojca, a wiem, że należą do najlepszych. Dlaczego więc ja?

– Proszę rzucić okiem. – Bez patrzenia wyciągnęła z torebki i podała mi jakąś kartkę.

– „Masło” – przeczytałem. – „Oliwa, dżem…”

– O, do diabła, to nie to! – Papier wrócił, skąd wyszedł. – Chwileczkę… – Torebka zagrzechotała wnętrzem. – Proszę. I przepraszam, jestem dziś taka zabiegana…

– Nie szkodzi. – Przyjrzałem się naddartej serwetce. – „Luka O'Motyv”.

– To pan, zgadza się?

– Owszem.

– Tamtego wieczoru – kontynuowała Rdzanna – kiedy przy lepiącym się stoliku piłam zimną herbatę z niezbyt czystej szklanki i obserwowałam, jak kochanka mojego ojca roznosi piwo nieokrzesanym typom w skórach, używałam też uszu.

– Gratulacje.

– Uszy te usłyszały jej rozmowę z pewnym zarośniętym brunetem w wygniecionym płaszczu, który garbił się przy barze nad szklaneczką whisky.

– Proszę mówić dalej.

– Dziewczyna zwracała się do mężczyzny nazwiskiem, które zapisałam na tej oto serwetce.

– Nie szuka pani czasem pracy, Rdzanno?

– Powiedziała mu również, że zostawił u niej parę swoich ulubionych skarpetek.

– W jodełkę…

– Znajdzie ją pan dla mnie, detektywie O'Motyv?

– Parę skarpetek?

Oczy Rdzanny migotały w świetle jarzeniówek.

 

***

 

Miałem nadzieję nigdy więcej nie usłyszeć o Evie Gonn. Jeszcze bardziej nie chciałem jej widzieć. W czasach, kiedy chadzałem do „Zwrotnicy” garbić się przy barze nad szklaneczką whisky, Eva często pochylała się nade mną. Była śliczna, bardzo młoda i drobna, ale to jej zadziorne spojrzenie i mina, jakby za plecami kryła nieodłączną bandę kumpli – zabijaków, dodawały jej wzrostu i lat. Dlatego nie pytałem o nic, nawet gdy w świetle gasnących nad ranem świateł wymykała się z mojego przedziału, skacząc w jednej szpilce i posyłając mi całusa drugą. Nie byłem zakochany, jednak wieść o tym, że staremu Forze napisała list pożegnalny, zabolała. Mnie nie zostawiła nic.

A teraz, gdy za oknami czaił się już wieczór, szukałem jej w starych miejscach, na dawno zapomnianych korytarzach, z zadaniem nakłonienia do tego, by powiedziała jednemu facetowi „żegnaj” i wróciła do innego. By zostawiła Prochowca dla kanciarza Forze. Zdecydowanie powinienem unikać blondynek.

 

„Zwrotnica” zaskoczyła mnie zmianami. Spod ściany przy wejściu znikła budka doktora Konia, w której, prócz lewych proszków na chorobę lokomocyjną, można też było nabyć podrabiane bilety, legitymacje oraz mnóstwo innych drobiazgów przydatnych mieszkańcom szemranej klasy drugiej. Front baru odnowiono i zreperowano zepsute „r” w neonie. Wiecznie zapalcowane szyby lśniły teraz czystością i witały gości cennikiem pełnym idiotycznych zawijasów. Tak, ceny również były inne.

Wszedłem.

– O'Motyv, stary psie! Gdzie żeś się podziewał?!

Na szczęście, nie wszystko udało się wymienić. W moją stronę kłusował już Gapa Parabuch – potężny, zwalisty rudzielec – z pełnym kuflem w jednej i jakąś mocno znudzoną brunetką w drugiej włochatej łapie. Doskoczył, kobietą i piwem machnął na boki, po czym zrobił ze mną niedźwiedzia.

– No, opowiadaj! – zażądał i nie interesując się więcej ani trunkiem, ani koleżanką, ani moją spowiedzią, pociągnął do swojego stolika. – Traciu, to, co zwykle! – zamówił, czochrając mnie po łbie; Gapa wszystkich traktował jak ulubione zwierzątka.

– Trochę się tu zmieniło. – Puściłem oko do stojącej za barem Trakcji, którą ledwie poznałem w schludnym mundurku i warkoczu.

– Prawda? – Gapa zrobił zrozpaczoną minę. – Nawet sikać na tyłach już nie wolno. Nic nie wolno. I wszędzie ustawiają to gówno! – Trącił palcami wazonik z fiołkiem.

– A stara ekipa?

– Ech, człowieku – wywrócił oczami – wykruszamy się jak żużel spod szyn. Jak widać, stary Perón nie jest już właścicielem tej budy. Przeniósł się do siostry i dnie spędza na karmieniu dworcowych gołębi. A zawsze przecież bał się, że tak skończy. Pamiętasz Gorącą Puf? Po tym, jak zabronili jej korzystać z tego pokoiku na zapleczu, wyprowadziła się do innego wagonu. Mieszka teraz w jakiejś dziurze z zepsutym ogrzewaniem i ma przez to mało klientów. Ludzie zrobili się wygodni, wiesz. Krzywy Słupek wykorkował. Mówią, że to przez tę noc, kiedy stary tej Szynii, której Krzywy przez całe lato słał frezje, przegonił go gołego po dachu. Biedny Słupek podobno wypluł płuca i zabiegał się na śmierć, ale ja myślę, że umarł ze strachu. Wyobraź sobie, noc na dachu, na zewnątrz… Doktora Konia w końcu zapuszkowali. Własny były szwagier go zakablował, teraz wprowadził się do jego przedziału z drugą żoną i terroryzuje pierwszą. Obłęd. A Gwizdek za to wygrał na loterii…

– Gapa – wtrąciłem, korzystając z okazji, że Trakcja przyniosła nam po drinku – tak sobie myślałem, czy nie wiesz może, co z… co z Evą?

– Z Evą? – Parabuch odsunął się i spojrzał na mnie z uważnie. – Więc to dlatego sobie o nas przypomniałeś. – Głos mu stężał. – Myślałem, że dałeś sobie z nią spokój.

– Właściwie…

– Lepiej to zrób, stary. Mało kto wspomina ją tu z radością.

– Dlaczego?

– Głównie przez nią to wszystko, te firanki, czysta podłoga, er w neonie. Zapłaciła za cały remont, chłopie, Perón nie musiał nawet palcem kiwnąć.

– A co w tym złego, że pomogła?

Wzruszył ramionami.

– Powiedz to Perónowi, Puf i reszcie.

– Skąd wzięła pieniądze?

– I tu, mój drogi przyjacielu, dochodzimy do momentu, w którym powinienem się zbierać – oznajmił i się zebrał.

– Chwileczkę. – Przytrzymałem go za rękaw. – Gapa, jeśli wiesz, gdzie mógłbym ją znaleźć…

– Nie wiem, stary. Naprawdę.

– Ale jeśli coś wpadnie ci w ucho… – Wcisnąłem mu w łapę wizytówkę. – To ważne, Gapa.

– I w tym cały problem. – Poklepał mnie po ramieniu.

 

Trakcja wykazała jeszcze mniejszą ochotę do rozmowy o Evie, choć to ona mnie jej przedstawiła i swego czasu poświęciła wiele zapału, by zrobić z nas parę. Ona też, w tej swojej rozbrajającej misji uczynienia świata miłym i sympatycznym miejscem dla wszystkich, najmniej chyba rozumiała, jak bardzo do siebie nie pasowaliśmy. A teraz patrzyła na mnie przezroczystymi oczami – w jeszcze grubszej obwódce tuszu, w jeszcze gęstszej siatce zmarszczek – i widziałem jak na dłoni, że nie interesują ją już ani Eva, ani ja, ani nawet ten wypucowany i wystrojony jak na Dzień Kolei bar.

– Podać ci coś jeszcze, Luka? – spytała bez uśmiechu.

– Papierosy. Te same. – Poczekałem, aż wróci. – I adres.

– Nie znam…

Złapałem jej dłoń z resztą drobnych.

– Chcę wiedzieć tylko, gdzie mieszkała, zanim znikła, to wszystko.

– Nie powiedziała ci?

– Od dawna nie rozmawialiśmy.

– Zrobiła coś złego? – po raz pierwszy w jej głosie pojawiło się ożywienie.

– Muszę ją znaleźć, Trakcjo.

– Chcesz ją odzyskać?

– Prowadzę śledztwo… – sprostowałem odruchowo, ale zaraz ugryzłem się w język.

– Aha. – Zabrała rękę.

Dobrą minutę wpatrywała się tępo w kontuar, zanim pozwoliła mi wyciągnąć notes.

 

***

 

Dawne mieszkanie Evy odwiedziłem następnego dnia. Rodzina, która je teraz zajmowała, o poprzedniej lokatorce wiedziała tylko tyle, że była całkiem sympatyczna i zapomniała zabrać kilku rzeczy. Niewiele tego było, mieściło się w pudełku po butach i na oko nie miało żadnego związku ze sprawą. Usiadłem w korytarzu. Chyba gdzieś pod koniec przeglądania koperty z fotografiami przyłapałem się na szukaniu wśród nich własnej twarzy – działanie o tyle dziwne, że nikt nigdy nie zrobił nam wspólnego zdjęcia.

Podniosłem wzrok. Przede mną stał mały zasmarkaniec w okularkach i z buzią zalepioną lizakiem.

– Ceść – powiedział.

– Cześć – odparłem.

Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.

– Mieszkasz tutaj?

Kiwnięcie łebkiem.

– Ile masz lat?

– Cterdziesci.

Mały kanciarz.

– Co się stało, że nie urosłeś?

Milczenie.

– Wiesz, kto jest na tym zdjęciu?

Wzruszenie ramionami.

– Chcesz czegoś?

– Mas. – Lizak wylądował mi na czole.

– Dzięki.

Przy wtórze cichnącego tupania trampek, odkleił się i wpadł do pudła.

 

W biurze nie zdążyłem zdjąć marynarki, a już ktoś bębnił do drzwi. Wyjrzałem zza zasłonki, przypuszczając, że to może Rdzanna Sema Forze przyszła znowu napluć mi na koszulę, ale czekało mnie rozczarowanie. W korytarzu stał jakiś szczurowaty chuderlak w szarym kombinezonie i czapce w prążki. Przyginająca go do ziemi niebieska skrzynka z narzędziami nosiła ślady licznych stłuczeń.

– Nie wzywałem mechanika – oznajmiłem, otwierając. – To pewnie ktoś z boku.

– Dostałem zgłoszenie, że stuka panu pod podłogą. – Mechanik zmarszczył rzadkie brewki.

– U mnie? Jest pan pewien, że nie pomylił adresu?

– "Prywatna Agencja Detektywistyczna Luki O'Motyv" – przeczytał w wyciągniętym z kieszeni, wyszmelcowanym notesie. – To chyba tutaj. – Wskazał notesem plakietkę na lewo od mojego ucha.

– Ale u mnie nic nie stuka.

– Stuka, nie stuka, dostałem zgłoszenie, muszę sprawdzić.

– Ale ja tu pracuję!

– Ja też! – Wepchnął się do środka, obijając mi skrzynką goleń.

Sterroryzowany we własnym przedziale, usiadłem za biurkiem i z ogromnym zaangażowaniem zająłem się bezcelowym przerzucaniem papierów. Kątem oka śledziłem poczynania chudzielca, który zdążył już ściągnąć z podłogi dywan i właśnie dobierał się do desek.

– Hej! – Trzasnąłem teczką. – Co ja później zrobię z taką dziurą?

– Posprząta się – burknął przez ramię, po czym uniósł żelazną klapę.

Ogłuszyło nas wrzaskliwe kołatanie kół i ryk pędzącego powietrza. Wcisnąłem głowę w ramiona. Po chwili zakryłem dłońmi uszy i wlepiłem wzrok w biurko. Nie pomogło.

– Hej! – ledwie słyszałem sam siebie. – Długo to jeszcze potrwa?!

Odwróciłem się akurat, by dostrzec błysk klucza. Ból nadszedł z opóźnieniem. Nim dźwignąłem się z podłogi, silne łapy chwyciły mnie za kołnierz i powlokły w stronę klapy. Zamknąłem oczy.

– Jeśli… ukać… źle… ończy! – głos mechanika tuż przy moim uchu brzmiał jak popiskiwanie myszy. W twarz buchał żar wirującego metalu, nozdrza wypełnił smród węgla. – Więc… owienia… pana… e!

Ucisk kolana na karku zelżał. Kościste ręce przewróciły mnie na plecy i zrobiło się cicho.

 

– Panie O'Motyv? – Coś przyjemnie pachnącego rumiankiem łaskotało mnie czoło. – Luka! – Uderzenie w policzek nie było już takie miłe.

Uniosłem lewą powiekę.

– Mój łeb…

– Żyje pan? – Panna Forze przyglądała mi się z bliska. Była blada i zaaferowana. Nos miała zaczerwieniony, oczy pełne łez, i kiedy już zacząłem sobie wyobrażać, że to z mojego powodu, kichnęła. – Och… przepraszam!

– Na zdrowie.

– Dziękuję. – Wytarła mi twarz chusteczką. – Może pan usiąść?

Zebrałem się w sobie i usiadłem. Sięgnąłem dłonią, by na potylicy wymacać guz wielkości kasztana. Łupał jak diabli.

– Co się stało? – mruknąłem, kompletnie zdezorientowany.

– To ja powinnam o to spytać. Przyszłam, a tu drzwi otwarte, podłoga rozpruta, pan obok. Szukał pan skarbu, który zamiast leżeć w ziemi, spadł panu na głowę?

Zacząłem gramolić się na nogi.

– Mogłaby pani wyjąć z lodówki trochę lodu? – Z trudem przetransportowałem się na krzesło. – I co pani tu w ogóle robi?

– Przyszłam dowiedzieć się, co ze śledztwem. – Jedną ręką przyłożyła mi do karku zimny okład, a drugą niespodziewanie pogłaskała po włosach. – Telefonu pan nie odbierał, domyśliłam się, że jest w terenie, więc postanowiłam poczekać pod biurem. No, i jak tam śledztwo?

– W porządku.

– A skąd ta dziura i guz?

– Nie pamiętam – wyznałem szczerze.

– Hm…

– Ta klapa była zamknięta, kiedy pani przyszła? – Wskazałem rozgrzebane deski.

– Tak.

– Zamknął ją – mruknąłem do siebie. – Ale, skubaniec, nie posprzątał.

– Kto?

– Już wiem! – Zerwałem się z krzesła, a guz zaprotestował ostro. – Mechanik… ten szczurowaty chudzielec… – wysapałem. – Powiedział, że coś mi stuka pod podłogą i rąbnął mnie kluczem!

– No to wiemy, skąd guz.

– A potem, przez tę dziurę w podłodze chciał mnie oskalpować szyną!

Dziewczyna wpatrywała się we mnie okrągłymi oczami i nagle zdałem sobie sprawę, że wznosząc się nad nią jak Hamlet w obłędzie, z mokrą ścierką zamiast czaszki w uniesionej garści, musiałem wyglądać całkiem głupio. Usiadłem.

– Czy powiedział, o co mu chodzi? – Rdzanna zapytała z przejęciem.

– Pewnie tak, ale wie pani, było dosyć głośno.

– Myśli pan, że to może mieć związek z naszą sprawą?

– Moją, Rdzanno, pani ją tylko utrzymuje.

– No ale…

– Nie wiem. Możliwe.

– Nie sądziłam, że szukanie kelnerki z taniego baru może być takie niebezpieczne!

– Z Evą nic nie jest takie, jak powinno. – Sięgnąłem po papierosy. – Zapali pani?

– Mam alergię na dym.

Schowałem paczkę.

– Może lepiej z tym skończyć, detektywie O'Motyv.

– Z paleniem?

– Dobre samopoczucie mojego ojca nie jest warte takich guzów! – Zaczęła krążyć nerwowo po przedziale. – Pokryję dotychczasowe koszty. Nie, to jest zbyt ryzykowne!

– Chodźmy. – Podałem jej torebkę. – Postawię pani uspokajającego drinka.

– Pije pan w czasie pracy?

– Tylko, kiedy prowadzę śledztwo.

– Ale ja mam alergię na alkohol.

– Jezu…

– To guz? Bardzo boli?

– Boli.

– Ma pan pecha, że trafił na mnie. A raczej, ja na pana.

– Może po prostu wsiedliśmy do złego pociągu.

 

(…)

 

Koniec

Komentarze

 

"Gazety huczały o jego przekrętach, dzieciaki bawiły się w niego na korytarzach, a władze na jego koszt."

Sądzę, że zdanie zdecydowanie do prerobienie. Bardzo fajny wstęp.

Pozdro.  

ja chcę resztę! koniecznie! absolutnie! dlaczego to już? gdzie więcej? :(

 

ale obiecaj, że będzie więcej...

 

Wstęp niezły, ale potem jest gorzej. Co wlaściwie skloniło kolejowego detektywa do przyjęcia zlecenia? Za bardzo nie wiadomo. Stara milośc? Może... Nierówne proporcje --- straszbiue dużo  dialogów, niezwykle mało opisów  kreowanego świata. Świat może być ciekawy, ale, tak na dobrą sprawę, niczego na początku o nim się nie dowiaidujemy. Myślę, że to bląd.

Trudno ocenić. Za krótkie. Należało zamieścić dwa razy dłuższy tekst.  Na pewno nieżle się czyta. Bohater niby w typie Chandlera, ale znowuż --- fajtłapa.  

 Poczekamy, zobaczymy,  co będzie dalej. Jeżeli będzie.

Pozdrowienia.  

... strasznie dużo dialogów... Sorry, śpieszę się na " Kropkę nad " Moniki " Blond Kropy" Olejnik. 

Nie podobało mi się. I nie wiem, czy dlatego, że to jakiś kryminał, czy o wiele za dużo dialogów, czy to może ze mną coś nie tak.

Zanim wygrzebałam się zza biurka - drobna literówka, powinno być wygrzebałem
Gazety huczały o jego przekrętach, dzieciaki bawiły się w niego na korytarzach, a władze na jego koszt. - jak dla mnie za dużo zaimków w jednym zdaniu.
- Uszy te usłyszały jej rozmowę z pewnym zarośniętym brunetem w wygniecionym płaszczu, który garbił się przy barze na szklaneczką whisky. - tu też tylko literówka, nad szklaneczką whisky.

Spod ściany przy wejściu znikła budka dr Konia - jestem przeciwnikiem używania skrótów w opowiadaniach, chyba, że ktoś odczytuje jakiś napis, który jest zapisany za pomocą skrótu.

Głos mu stężał. - pierwszy raz widzę takie połączenie i według mnie nie jest zbyt dobre. Stężeć to może chyba twarz, jeśli koniecznie chcemy odnieść to słowo do jakiejś ludzkiej reakcji.

Ciekawy, nawet bardzo ciekawy pomysł. Kilka, niewielkich błędów, które nie szkodzą aż tak bardzo tekstowi. Podobał mi się sposób nazywania bohaterów. Zgadzam się z opinią, że trochę dużo dialogów i mało wtrąceń pomiędzy nimi. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy, jeśli takowy ma nastąpić :)

 

Niestety mnie nie przekonałaś. Dlatego nie proszę o więcej.

zrobiłam sobie przebieżkę po pozostałych Twoich tekstach, Bubug. skomentuję je raz a dobrze tutaj: wszystkie, niezależnie od konwencji, historii i pomysłu, uważam za świetne i warsztatowo, i nastrojowo. właśnie zostałaś moją ulubioną autorką i od teraz będę Ci wybaczać wszystkie błędy... raz na 170* dni :)

 

*zgodnie z tym, co napisałaś o tempie swojej pracy pod którymś tekstem.

 

czekam na kolejne!

M.

Takie publikowanie fragmentów to rozmienianie się na drobne. Ten kawałek jest fajny, ale to tylko kawałek i nie nadaje się do wyróżnienia miesięcznego. Zresztą na Twoim profilu widać więcej resztek niepokończonych teksów. Oczywiście prezentowanie luźnych scenek w oczekiwaniu na komentarze jest kuszące, ale tylko kończąc opowiadania nauczysz się panować nad całością.

pozdrawiam

I po co to było?

Popieram Syfa. - czemu zamieszczasz tyle fragmentów, Bubug? Czemu to ma służyć? Masz jakieś wielkie plany dotyczące ukończonych już tekstów, czy zwyczajnie nie potrafisz skończyć?

Dobrze piszesz, dziewczyno. Budujesz klimat, masz poczucie humoru („Masło” - przeczytałem. - „Oliwa, dżem..” XDDD). Co prowadzi do tego, że dobrze się Ciebie czyta. Ale musi być CO czytać. Wciąż nie mogę darować Ci "Dzikiego lokatora", którego pokazałaś tylko fragment i niniejszym uroczyście oświadczam, że jeśli w przyszłości znowu zobaczę "Tytuł (fragm.) Autor: bubug", to nawet nie otworzę.



"...a lodówka próżnię.” - Jakoś mi się próżnia w lodówce nie podoba, bo lodówka to nie kosmos. Raczej: pustkę.

„Torebka zagrzechotała wnętrzem”. - No, nie wiem. Źle mi brzmi. To raczej wnętrze zagrzechotało zawartością, nie?

„- No, opowiadaj! - zażądał i nie interesując się więcej ani trunkiem, ani koleżanką, ani moją spowiedzią, pociągnął do swojego stolika.” - Brak przecinka po „i”, poza tym brakuje jak dla mnie „pociągnął mnie”.

„...swego czasu poświęciła wiele zapału, by...” - Nie jestem przekonana, czy zapał można poświęcać. Co właściwie robi się z zapałem? Chyba tylko się go ma. Może: włożyła wiele energii?

„...i widziałem jak na dłoni, że nie interesują ją już ani Eva, ani ja, ani...” - interesują jej, chyba.

Nie przekonuje mnie fragment z mechanikiem. Albo to ja jestem tępa, albo został opisany tak, że nie wiem, o co chodzi. Poza tym, jeśli mechanik chciał go zabić, to czemu tego nie zrobił? A jeśli nie chciał, to czego chciał? Zapewne wyjaśnia się to później... ale żadnego później nie ma, bo przecież zamieściłaś tylko fragment.

„Telefonu pan nie odbierał, domyśliłam się, że jest w terenie, więc postanowiłam poczekać pod biurem.” - Kto jest w terenie, telefon?



Tyle. Podoba mi się imię Rdzanny Sema Forze (świetny pomysł), podoba mi się sama jej postać z tymi wszystkimi alergiami, podoba mi się zasugerowana przez Ciebie wizja pociągowego świata. Ale to za mało. Nie wystawiam oceny, bo jak tu ocenić fragment.



Pozdrawiam. Wrzuć następnym razem coś kompletnego, dobrze?

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ja też proszę o coś w całości.

Bubug, czy Ty sama albo ktoś Tobie bliski masz / ma lekkiego bzika (pozytywnego i zdrowego!) kolejowego?

Tak w ogóle to nienajgorsza zmyłka z umieszczeniem akcji w pociągu. Co prawda chwilami nie mogłem się połapać w przedziałach i wagonach, ale niech tam, za oryginalność (no, prawie oryginalność) daruję.

Aha --- staranniej pisz albo staranniej sprawdzaj. Jak z tym telefonem powyżej...

Dzięki wszystkim. Co do wrzucania fragmentów - luzik, już się ze wszystkich wyprztykałam, trzeba się więc będzie wziąć wreszcie do roboty i pokończyć, o ile się uda. Uwagi o błędach zanotowane na przyszłość. Bzika kolejowego raczej nie mam - bardziej antybzika po latach kursowania kochaną pekape międzymiastową - ale w rodzinie paru kolejarzy się znajdzie :)

Nowa Fantastyka