- Opowiadanie: Dangerous - Przez martwą krainę, cz. 3

Przez martwą krainę, cz. 3

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przez martwą krainę, cz. 3

 

 

 

 

Ta część miasta budzi się wcześnie. Trzeba postawić stragany i wyłożyć towar, który na noc ląduje w magazynach. Ruch więc jest tu już od samego świtu. Każdy przenosi to, co ma do sprzedania tak, jak pozwala mu na to zawartość mieszka. Bogaci mają swoich pachołków, wozy oraz woły. Innych nie stać na to, by wynająć kogoś, kto będzie pracował za nich, więc sami zaprzęgają zwierzęta i ładują towar na wózki. Są też w końcu tacy, którzy na własnych plecach przenoszą dobra, które pragnąc sprzedać. Wszystko to jednak dzieje się dopiero, gdy zacznie świtać. Krótko przed wchodem słońca panuje cisza. Szynki pozamykano, więc stoją ciemne i ciche. Okna domów zamieszkanych przez stałych mieszkańców także straszą czernią, nawet najpilniejsi rachmistrzowie zamknęli już dawno księgi i udali się na spoczynek. Dla mieszczan są to ostatnie chwile przed powrotem ze świata nocnych marzeń.

 

Jednak nie dla wszystkich. Ta noc była ciężka dla Bianci. Po spakowaniu tego, co jej zdaniem mogło się przydać w czasie czekającej ją wędrówki długie godziny przewracała się pod pledem. Zasypiała na krótko tylko po, by za chwilę znów się obudzić. Wiedziała, że powinna się wyspać. Musiała być w doskonałej formie, zwłaszcza, że nie miała pojęcia czego się spodziewać. Czy ma być gotowa na problemy, które mogły wyniknąć z nieszczelności maski, czy lepiej zastanowić się nad opowieścią o Arula o zmasakrowanym Stalowym? A może czeka ją tam jeszcze inna, mroczna niespodzianka? Nie wiedziała. Zrezygnowana utkwiła wzrok w stropie. Sen, odepchnięty zgryzotą, nie nadchodził.

 

W końcu, nie chcąc ryzykować użycia ziół, które mogłyby zaciemnić jej osąd następnego dnia, wstała. Przygotowanie do opuszczenia kwatery zajęło jej kilka chwil: właściwie wystarczyło, że zarzuciła na plecy płaszcz i worek mocowany na obu ramionach. Wzięła także miecz. Stojąc w drzwiach objęła jeszcze raz wzrokiem swoją klitkę. Może nie jest to moje wymarzone mieszkanie, ale chciałabym tu jeszcze kiedyś wrócić – pomyślała.

 

Na dworze było zimno i wilgotno. Jakby tego było mało, nie zdążyła pokonać nawet jednej ulicy, a zaczęło siąpić. Mżawka towarzyszyła jej do samej bramy miasta. Wejście do Ir jeszcze do niedawna stało otworem nawet w środku nocy. Każdy, kto chciał się dostać do miasta o dowolnej porze, mógł przejść przez główną bramę. Oczywiście wchodzący byli obserwowani przez mniej lub bardziej czujną straż, ale z zasady nikogo nie zatrzymywano. Ostatnio jednak coś się zmieniło. Strażników uzbrojonych w krótkie miecze i pałki zastąpiły barczyste draby w ciężkich zbrojach patrzące spode łba na podróżnych. Zaczęto też solidniej przykładać się do kontroli wchodzących. Niektórzy, wyglądający na żebraków bądź podejrzanych typów byli zawracani. Bianca zastanawiała się, czemu miała służyć ta zmiana, jednak dzięki wydarzeniom minionego dnia zaczęła się domyślać przyczyn paranoi. Gdy Kwiaty podejdą pod miasto, Arul strażnikami zatrzyma wychodzące z nich stwory – pomyślała i uśmiechnęła się do siebie. Gdy zbliżyła się do bramy, z mroku wyłonił się jeden ze strażników o posturze niedźwiedzia. Zlustrował ją znudzonym spojrzeniem i dał znak równie wielkiemu koledze, by ten otworzył drzwi. Wielkolud powoli zaczął kręcić ogromnym kołowrotem, a odrzwia ruszyły się z cichym skrzypieniem ukazując przejście. Bianca przekroczyła bramę i znalazła się po za Ir.

 

*

 

Dzień wstał pochmurny. Ciemne, skłębione obłoki sunęły po niebie nie pozwalając ukazać się słońcu. Wyglądało to tak, jakby deszcz wahał się, czy ma lunąć czy jeszcze trochę zaczekać. Do tego wiał mocny, zimny wiar. Choć maszerowała już dobre dwie godziny, nie spotkała na gościńcu żywej duszy. Pogoda skutecznie zniechęciła podróżnych do opuszczania pokoi, które wynajęli sobie w karczmach. Także w wioskach, przez które przechodziła, wszyscy siedzieli pozamykani w domach.

 

Jeśli nic się nie wydarzy po drodze – myślała Bianca – jeszcze dziś dotrę do Czerwonych Pól. Humor trochę się jej poprawił. Miała maskę, która ochroni ją przed obłędem. A skoro nie musi się obawiać, że straci na sobą kontrolę i umrze, to czym innym miałaby się martwić? Tym, że spomiędzy morza krwistoczerwonych płatków wyskoczy jakieś bydle i ją zeżre? Jeśli Arul wierzy chłopom opowiadającym o potworach, to naprawdę, palone zioła jednak szkodzą na głowę…

 

Po jakimś czasie droga skręciła nieco i opadła w dolinkę, na której dnie leżała niewielka wioska. Tam Bianca miała zamiar coś zjeść. Jako że przez następny tydzień jej pożywienie miały stanowić jedynie sucharki i suszone mięso, tego dnia każda szansa na normalny posiłek była na wagę złota. Może uda się jej także zaciągnąć języka, dowie się, dokąd teraz sięga linia Kwiatów.

 

Przy wejściu do wioski zobaczyła wyrytą na granitowym głazie nazwę. Ktoś bardzo się postarał, bowiem napis był dobrze widoczny pomimo nieregularnej kolorystyki kamienia. Prawdopodobnie był dosyć nowy lub często poprawiany, inaczej zmyłyby go deszcze. Wioska zwała się Hitu. Prócz otoczaka nieopodal pierwszych domów, do których zbliżyła się dziewczyna, stał rzeźbiony słup. Przypominał nieco totemy, jakie dawniej umieszczało się na placach w celu ochronienia wioski czy miasteczka przed suszą albo pożarem. Bianca nie przypominała sobie jednak, żeby kiedykolwiek widziała coś takiego. Wiedzę na temat drewnianych słupów przekazała jej babcia, a i ona pamiętała je głównie z dzieciństwa. Widać zabobon wraca – pomyślała dziewczyna.

 

Jak na porządną wieś przystało, była tu knajpa. Nie taka, jak miejskie tawerny, gdzie trzeba mieć oczy wokół głowy, uważać na złodziejaszków i opędzać się od pijanych naciągaczy. Wiejskie knajpy w tym rejonie były miejscem, gdzie przychodziło się porozmawiać, świętować, czasem po prostu wypić piwo lub dwa. Jeśli brać pod uwagę jedynie karczmy, wieś zdawała się być dużo bardziej cywilizowana niż miasto. Bianca wmaszerowała do gospody z uśmiechem na ustach mając już przed oczami parujący talerz pyz i miskę rosołu. Przystanęła nieco zdziwiona zaraz z progiem i omiotła wzrokiem pomieszczenie. Niby wszystko było w porządku: kilka stołów zajmowało środek sali, w głębi widać było potężny bar, a przez małe okienka wpadało całkiem sporo światła. Za barem siedział odziany w skórzany kaftan żylasty karczmarz. Obrzucił dziewczynę ponurym spojrzeniem i szybko wrócił do kontemplowania przeciwległej ściany. Nastawienie karczmarza było dosyć niepokojące, bo w końcu klient równa się denary, jednak tym co zaskoczyło Biancę była czystość, w jakiej utrzymano knajpę. Może i wiejskie gospody są zwykle w lepszym stanie niż miejskie, ale bez przesady. Przecież wszędzie zdarza się, że komuś talerz wraz z zawartością spadnie na ziemię albo potrącony kufel rozbije się na drobne kawałki. Nawet jeśli dbano o salę, to gdzieś powinny zostać ślady takich zajść. Natomiast tu było zupełnie czysto, jakby to ona była pierwszym klientem w nowo otwartym przybytku.

 

Zastanowiło ją to wszystko, jednak postanowiła najpierw zaspokoić apetyt. Podeszła do baru i złożyła zamówienie. Karczmarz szybko zgasił ją jednak stwierdzając ochrypłym głosem, że jest tylko kartoflanka. Widząc jednak jej smutną minę dobrodusznie zaproponował, że dokroi kiełbasy. Gdy już siedziała nad swoją zupą nadeszła chwila żeby się czegoś dowiedzieć.

 

– Chyba ostatnio niewielu odwiedza to miejsce? – zaczęła.

 

– Nie dziwota – mruknął karczmarz.

 

– Zły czas dla gospody? – Pani – machnął ręką – zły czas dla wszystkich.

 

Obrzucił spojrzeniem dziewczynę i zawiesił na chwilę wzrok na połach zielonego płaszcza. – Widać to prawda, co mówią – kontynuował – że miastowi nie mają pojęcia o tym co dzieje się na prowincji. A dzieje się, oj dzieje…

 

– Coś konkretnego? – rzuciła w odpowiedzi.

 

– Wy, pani, idziecie z Ir, z południa, na północ, w stronę Kwiatów – dedukował – więc ja nie muszę nic mówić. Sami się przekonacie. Tylko nie rozumiem, po co się tam udajecie.

 

– Odwiedzić krewnych – skłamała szybko i gładko, chociaż rodzinne spotkanie było tym, na co miała teraz najmniejszą ochotę. – To oni jeszcze tam są? Na północ od Hitu? To dziwne.

 

Bianca nie odpowiadała, machinalnie mieszając zupę. Wniosek z tego co mówił karczmarz był dwojaki: po pierwsze, ucieczka chłopstwa przyjęła ogromne rozmiary. Po drugie, wybuchła, poniekąd uzasadniona, panika. Chłopi uznali, że Ir nie obroni się przed falą Kwiatów i obeszli miasto ruszając dalej na południe. Pięknie…

 

– Samo Hitu także się wyludnia – karczmarz mówił dalej – ja pewnie też niedługo będę zwijał interes i ruszę w jakiś bezpieczniejszy rejon świata, gdziekolwiek, byle daleko od tego czerwonego paskudztwa.

 

Na tym rozmowa urwała się. Dziewczyna dokończyła zupę, zapłaciła i opuściła lokal.

 

*

 

Gościniec docierając do Hitu stawał się główną drogą wioski dzieląc ją na dwie połowy. Idąc tym traktem nieco bardziej świadoma sytuacji Bianca rozglądała się po domach. Większość wyglądała normalnie, jednak okna i drzwi części budynków zabito deskami, co sprawiało dosyć przygnębiające wrażenie. Było też trochę chat, których właściciele najwidoczniej nie wierzyli w skuteczność totemu, bowiem otoczyli wejścia do swych siedzib wzorami powszechnie uważanymi za magiczne. Wokół drzwi wiły się więc czarne i czerwone węże…

 

Mijając ostatnie zabudowanie wioski Bianca doszła do wniosku, że problemy mogą zacząć się zanim jeszcze dotrze do Czerwonych Pól. Przed sobą miała kilka mniej lub bardziej opuszczonych wiosek, a to nie wróżyło nic dobrego. Zwykle w takich miejscach pojawiają się osobnicy chcący dorobić się na cudzym nieszczęściu, a więc ludzie dosyć bezwzględni w swej rządzy bogacenia się. Choć było mało prawdopodobne, aby ktoś chciał stanąć z nią do walki, to nie znaczyło to że jakiś cwaniak nie wychyli się zza winkla i nie pośle w jej stronę bełta z jednej z tych małych, poręcznych kusz. Trochę żałowała, że nie sama sobie takiej nie sprawiła. Miała jednak spory zapas noży do rzucania, które mimo krótszego zasięgu potrafiły być bardzo skuteczne. Wcześniej trzymała je w plecaku zawinięte w skórę, bowiem noszenie przy pasku sporej ilości ostrego żelastwa nie należało do dobrych obyczajów. Zwłaszcza w tej spokojnej, jak dotąd, krainie. Teraz jednak zdjęła pakunek z pleców, wyjęła ostrza i po kolei włożyła do zamocowanych na pasku pochewek. „Od broni nie stronisz, krwi nie uronisz” – przypomniało jej się niezbyt logiczne powiedzonko jej nauczyciela szermierki.

 

*

 

Pierwszych uciekinierów spotkała kilka godzin później. Jako, że gościniec to piął się nieco w górę, to znów opadał, najpierw ujrzała podróżnych z dosyć dużej odległości nie rozpoznając szczegółów. Niedługo potem zniknęli jej z oczu, by po jakimś czasie wynurzyć się za górki, tym razem całkiem blisko. Od razu widać było, że to nie przeciętny chłop z rodziną, który w panice opuścił swą siedzibę. Świadczył o tym kosztowny i nieco ekstrawagancki ubiór podróżnego. Miał on na sobie jaskrawo czerwony kubrak ozdobiony złotymi, odbijającymi popołudniowe słońce guzikami. Gdyby nie jego ludzie, prawdopodobnie już dawno straciłby ubranko wraz z głową – pomyślała Bianca. Bogacz siedział na obitym poduszkami foteliku, który zmyślny kołodziej zamontował obok ławeczki woźnicy. Krzesełko nie było jedynym co wyróżniało wóz. W oczy rzucał się także jego rozmiar: przewyższał wielkością dwukrotnie największe powozy, jakie zdarzyło się widzieć dziewczynie.

 

Konwój stanowili uzbrojeni w obite metalem pałki pachołkowie wyglądający jak miejskich zbirów. Bianca zauważyła, że bogacz umila sobie czas pochłaniając paszteciki w hurtowych ilościach. Jego tusza oraz zapał w jedzeniu nieprzyjemnie skojarzyły jej się z Arulem. Choć czuła, że lepiej dla niej będzie, jeśli zaciągnie trochę języka, postanowiła minąć konwój i iść dalej. Mężczyzna siedzący obok woźnicy miał jednak nieco inne zdanie na ten temat. Dał znak, by powożący wstrzymał konie. Gdy jego siedzisko znalazło się blisko dziewczyny, jedzący odezwał się niskim, przyjemnym głosem:

 

– Widzę, że metropolia przysyła nam, maluczkim z prowincji, odsiecz. Powinszować.

 

Westchnęła. Skoro już musiała pogadać z tym typem, to niech przynajmniej się czegoś dowie.

 

– A ja widzę, że wam odsiecz niepotrzebna, boście dobrze sobie przeprowadzkę zorganizowali. – Zgodnie z modą, moja pani, zgodnie z modą. Dobra, przechodzę do konkretów – pomyślała.

 

– A jak się sytuacja przedstawia? Muszę wiedzieć, z czym będę miała do czynienia…

 

– Tam już nikogo nie ma. – podkręcił wąsa i zastanowił się – Prawie nikogo. Głównie się szabrownicy ostali. Grupy takich krążą i węszą w poszukiwaniu nie wiadomo czego. Toż każdy co miał, to chwycił, na wóz rzucił i dał nogę. Ci co po wsiach grasują nie są groźni, bo głupi. Bardziej szczwane capy na podróżnych przy gościńcu nastają.

 

– Dziękuję wam za wiadomości, a teraz pozwólcie, że ruszę w dalszą drogę, bo spieszno mi…

 

– A nie chcecie, pani, spożyć z naszą zacną kompanią – tu wskazał na drabów – posiłku? Zatrzymać żeśmy się właśnie mieli…

 

Bianca spojrzała tęsknie na miskę pasztecików trzymanych przez szlachcica na kolanach. Jeśli to co mówił było prawdą, kartoflanka okaże się jej ostatnim normalnym posiłkiem przez wejściem na Czerwone Pola, czyli być może także w życiu… Jednak obiecała sobie, że dzisiaj jeszcze dotrze do granicy zasięgu Kwiatów. Jeśli chciała tego dokonać, nie mogła już sobie pozwolić na żadne opóźnienia. Odmówiła więc i pomimo nalegań bogacza ruszyła w dalszą drogę.

 

Teraz krajobraz zaczął się zmieniać z każdą milą. Falujące łany zniknęły, ich miejsce zajęły zalegające wzdłuż gościńca głazy. Dziewczyna dotarła do miejsca zwanego Kamieniskiem, przez niektórych uważanych za magiczne. Mogła to zrozumieć: idąc w cieniu milczących kamulców człowiek czuł wiszącą w powietrzu powagę. Odczuwało się też respekt dla ogromnej siły, jaka przytaszczyła tu te skały. Czy był to jakiś prastary lud, przez który ziemie te zostały dawno już opuszczone, czy może zapomniana magia, pewnie nie miano się już nigdy dowiedzieć. Dla Bianci przejście przez miejsce takie jak to nie było jednak okazją do refleksji, a utrapieniem. Tak jak wspomniał wcześniej poznany grubas, prawdziwe zagrożenie stanowili nie szabrownicy włamujący się do opuszczonych domów, tylko rozbójnicy czekający na podróżnych. A gdzie mieliby ją napaść, jeśli nie tutaj? Do niedawna odcinek gościńca prowadzący przez Kamienisko był zaskakująco bezpieczny jak na drogę, wzdłuż której ciągnął się szereg miejsc jakby stworzonych do urządzenia zasadzki. Teraz jednak naiwnością byłoby sądzić, iż mistycyzm powstrzyma ludzi pragnących się szybko wzbogacić.

 

Mając to wszystko na uwadze, nie chciała ryzykować. Dobrze pamiętała, że zaraz po wejściu między głazy pojawiała się możliwość odbicia w prawo. Postanowiła więc zboczyć nieco z trasy. Po zejściu z gościńca i skierowaniu się na wschód dróżka opadała łagodnie w stronę rosnącego w dolince lasku. Zagajnik ten był żartobliwie nazywany Knieją Skrzatów z powodu wszechobecnych wiewiórek. Małe, szare zwierzątka tak sprytnie kradły tam podróżnym jedzenie, że niektórzy naprawdę zaczęli się zastanawiać, czy to na pewno gryzonie podbierają im przekąski.

 

Po zejściu ze szlaku i pokonaniu pół mili stromą ścieżką prowadzącą w dół znalazła się między drzewami. Las pachniał wilgocią. Wśród starych, wysokich buków wyrosły paprocie zachodzące na zarastaną powoli przez zielsko ścieżkę. Przyjemnie było dla odmiany skryć się przed słońcem pod osłoną drzew. Dziewczyna szła wsłuchana w rytmiczne plaśnięcia butów o błoto, co jakiś czas przeskakując strumyki przecinające ścieżkę. Las uspokajał i odsuwał ponure myśli, robiąc miejsce na nieco bardziej konstruktywne przemyślenia. Dam sobie z tym spokój – dumała – robię to ostatni raz. Zostanę szpiegiem-rezydentem. Wyślą mnie na południe, na Słoneczny Półwysep, albo może na którąś ze Złotych Wysp, gdzie nawiążę kontakty. A wtedy moim jedynym zadaniem będzie słanie listów i podróże po Krajach Nadmorskich…

 

Zastanawiając się o nad tym, co zrobi, gdy będzie już miała tą przygodę za sobą, dotarła do rzeczki przecinającej ścieżkę. Ruczaj tworzyła woda ze źródła leżącego nieopodal lasku łącząca się z leśnymi strumykami. By umożliwić podróżnym przejście przez wodną przeszkodę wybudowano kamienny mostek. Kamienie połączone spoiwem porósł mech, więc konstrukcja zlewała się z otoczeniem. Mostek zdawał się być częścią lasu, a nie dziełem człowieka. Gdy Bianca znalazła się na jego środku dostrzegła jednego z cwanych gryzoni, z których lasek słynął. Wiewiórka siedziała spokojnie na ziemi nic sobie nie robiąc z obecności człowieka, którego przecież musiała z małej odległości zauważyć. Zwierzak czyścił futerko przeczesując je szybko małymi pazurkami. Bianca zatrzymała się i zdjęła plecak. Poruszała się powoli, by nie spłoszyć małego mieszkańca lasu. Po chwili grzebania się we wnętrzu torby wyciągnęła napoczętą paczkę sucharków. Wyjęła z niej jedną z kwadratowych, brązowych kromek. Zrobiła krok w stronę wiewiórki i ukucnęła, bacznie obserwując zwierzątko. Gryzoń zainteresował się jej poczynaniami, przestał czyścić futerko i wbił spojrzenie paciorkowatych oczek w kawałek suchego chleba. Bianca wyciągnęła w jego stronę rękę i po chwili zwierzak z zapałem pałaszował trzymany przez nią sucharek. Nagle zwierzątko odskoczyło do tyłu.

 

Dziewczyna reaguje błyskawicznie. Nie traci czasu na poderwanie się z kucek, po prostu przetacza się w lewo. Mimo to czuje, że ostrze dosięga poły płaszcza. Teraz znalazła się twarzą do przeciwnika i ma ułamek sekundy, by stanąć na nogi. W ciszy wyszarpnięcie przez nią miecza z pochwy brzmi głośno niczym pęknięcie szkła. Napastnikiem okazuje się być wysoki i przeraźliwie chudy mężczyzna uzbrojony w sporych rozmiarów miecz. Nie ma czasu na zastanowienie się, bo klinga ponownie śmiga w jej kierunku. Bianca daje krok do tyłu by natychmiast wyprowadzić morderczy sztych w kierunku gardła chudzielca. On zaś zbija go przemieszczając ostrze samym ruchem nadgarstka.

 

Walcząc z przeciwnikiem o większym zasięgu ciosu nie można pozostawać dużym dystansie. Dziewczyna doskonale pamięta nauki mistrzów szermierki i rzuca się do przodu gotowa wyprowadzić trzy błyskawiczne cięcia: w udo, pod żebro i w szyję. Napastnik zdaje sobie sprawę, że w starciu z kimś tak szybkim nie poradzi sobie, jeśli przeciwnik znajdzie się zbyt blisko. Decyduje się więc na pchnięcie, które ma ją zatrzymać.

 

Skończyłoby się to wszystko dla Bianci tragicznie, jednak w ostatniej chwili wykonuje ona obrót i schodzi z drogi ostrza. Traci jednak przez to cenny ułamek sekundy, przeciwnik ma czas, by zareagować. Dziewczyna czuje uderzenie, jej miecz mija o włos nogę napastnika. Zdążył się cofnąć i walnąć mnie pięścią… kto to jest do cholery?! – przelatuje jej przez głowę. Cios nie jest doskonale celny, jednak dosięga jej czoła i nieco ogłusza. Bianca odskakuje wykonując prewencyjne cięcie, które nie sięga celu.

 

Dziewczyna oczekuje, że chudy znowu rzuci się do ataku, ten jednak sięga do paska i szarpie za coś przymocowanego do niego. Bianca rozpoznaje mały zwój magiczny zaczynający działać po zerwaniu pieczęci. Trochę zdziwiona głupotą przeciwnika wykorzystuje ten moment i rzuca w niego nożem. Jednak chwilę przed tym wosk na pergaminie pęka i dokument rozjarza się zimnym, niebieskim blaskiem. Nóż zostaje odbity.

 

Kompletnie zaskoczona rusza do ataku z uniesioną klingą, jednak od razu zauważa, że coś się zmieniło. Teraz to on góruje nad nią szybkością machając mieczem, jakby to był sztylet. Ma więc w ręku wszystkie atuty. Dziewczyna odbija kolejne cięcia i sztychy, jednak przeciwnik dzięki zaklęciu stał się nieludzko szybki. Przy pewnych prędkościach nawet najlepsi zaczynają popełniać błędy. Tak więc dwukrotnie ostrze chudzielca obsuwa się po jej paradzie i boleśnie rani ją w rękę. Bianca czuje ciepło krwi sączącej się z ran i zimno potu na plecach. Po chwili dociera do niej, że cofnęła się do samej barierki i że teraz już nie ma gdzie uciec. Niby można by próbować na boki, ale przeciwnik wyprowadza mnóstwo cięć, więc nie wydaje się to być dobrym pomysłem. Nadszedł czas na niekonwencjonalne posunięcia. Dziewczyna opuszcza miecz, by sprowokować drągala do ciosu z góry, uchyla się i odrzuca miecz. Przeciwnik przez moment jest zaskoczony i ta chwila wystarczy, by Bianca odzyskała kontrolę nad sytuacją. Treningi, na których do znudzenia powtarzało się najprostsze techniki przynoszą oczekiwane efekty. Dziewczyna chwyta przeciwnika za nadgarstek w ten sposób, że jego rękę przeszywa potężny ból. Teraz wystarczy jedynie podstawienie nogi i zwinny obrót ciała, a mężczyzna znajdzie się w rzece. Plan jest dobry, podobnie jak wykonania, jednak na przeszkodzie staje działanie zwoju. Przeciwnik nie reaguje na wykręcenie ręki pod dziwnym kątem, to znaczy nie krzyczy z bólu i nie traci koncentracji. Zamiast tego chwyta Biancę w żelazny uścisk i ostatecznie oboje przelatują przez barierkę.

 

Woda jest zimna i płytka. Dziewczyna ma to szczęście, że ląduje na przeciwniku. Wypychający z płuc powietrze uścisk znika. Teraz ma ona przewagę i dobrze wie, jak ją wykorzystać. Łapie dryblasa za twarz i wciska jego głowę pod wodę. Gdy ten skupia się na wściekłych próbach zaczerpnięcia oddechu, druga ręka Bianci wędruje w kierunku noży na pasku. Korzystając z przewagi w sile fizycznej przeciwnik szybko uwalnia się, jednak jest już dla niego za późno. Nóż trafia go w grardło i zagłębia się po rękojeść. Mężczyzna krztusi się i miota, Bianca zeskakuje z niego, brodzi w płytkiej wodzie i wyskakuje na brzeg. Stojąc na lądzie patrzy na rzucającego się drągala. Jeszcze raz się jej udało.

Koniec

Komentarze

Co tak mało, czemu tylko sześć razy?

 

Ktoś Władny proszony jest o usunięcie zbędnych wątków. ; O

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Hm, problem techniczny. Jak to usunąć?

Ano, trzeba będzie poczekać na Webmajstra.

 

A tak z innej beczki - Autorze, spraw, żeby Twoje opowiadanie przestało wyglądać, jak jeden wielki blok tekstu, włącz do akcji jakieś akapity. ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Właśnie mam wrażenie, że w edytorze tekstu przestał działać tab.

(O jeżu, ależ w fatalnym miejscu postawiłam przecinek tam powyżej, wstydzę się... ; O)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

O, to ja wiem jak wyjść z twarzą z tej sytuacji. Pozmieniaj numerki części, wyjdzie na to, że dodałeś ich 8. Spokojnie, do tych wyżej i tak nikt nie zajrzy, ludzie nie czytają opowiadań w tylu kawałkach.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

joseheim

Robię screana i będę cię szantażować!

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Screana, eh.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Tfu! Exkjusemła!

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

No, to po szantażu. A zapowiadało się ynteresująco.

Czy mi się wydaje, czy naprawdę jeszcze nikt nie przeczytał (lub nie skomentował, co na to samo wychodzi) samego takstu, a wszyscy klasycznie off-topują?

Eh. "tekstu" ofkors.

Kolejny offtop: Przykro mi, sytuacja sama zachęca do offtopowania. Poza tym to już trzecia część, nie znam początku. ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Taki jest los tekstu wrzuconego siedem razy jako trzecia część nieznanego opowiadania.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

A myślałam, że to wina mojej przeglądarki (albo wypitego alkoholu - stanowczo za mało). Ja też chcę poofftopować! Może to opowiadanie jest takie super bajeranckie, że zaczyna się od części trzeciej?

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Nie no, były dwie pierwsze części.

 

Co do tytułu, autorze, nawiasem mówiąc, to chyba przez TĘ MARTWĄ KRAINĘ, a nie krainą...?

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dwie pierwsze i sześć trzecich ;P Tę martwą krojoną może...

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Siedem trzecich. Powiedzcie, DJ sam to zauważy, czy lepiej w takich sprawach do niego pisać...?

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Rzeczywiście, był błąd w tytule. Szkoda, że to tak wyszło z tym uploadem, długo to pisałem, a teraz pewnie nikt nie przeczyta.

Dj Jajko dzisiaj nie odczytywał mejli. Sam zauważy.
Ja bym proponował usunięcie wszystkich siedmiu. Jutro wrzucisz znowu, tylko tym razem wrzuć jedno.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

No, to ja w związku z późną porą spuszczę dziś zasłonę milczenia i na opowiadanie, i na offtopy. A swoją drogą, to teraz wszystkich części razem jest więcej, niż było Akademii Policyjnych ;-)

Zakładam, że wstawienie tego samego tekstu sześć razy z rzędu w odstępie kilkunastu minut, było złośliwym ch-ochlikiem, tudzież nieuwagą użytkownika a nie czystą złośliwością, która zmusiła mnie do kilkunastu kliknięć z rana, jeszcze przed wypiciem przysługującej mi kawy.

Nadmiarowe poszły pa pa, ten komentowany pozostawiam.

Ukłony ;)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Thx za usunięcie bałaganu.

DJ Jajko musiał palcem kiwnąć, kliknąć kilka (-naście) razy i przez to mu kawa wystygła... wstydź się, Dangerous, wstydź!

By the way, DJ: doskonała robota :-)

 

nikt nie potrafi kliknąć "usuń temat" jak ja

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

O, to na pewno. W tym jesteś niewątpliwym mistrzem, DJ. 

 

I co? I znowu off-top. Wyłączam się.

Over and out.

znośnie napisane (choć żonglowanie czasami temu tekstowi nie służy), ale jedyną cechą swoistą tego opowiadania jest skrajna akuzatywofobia, czyli biernikowstręt.

4/10

Kompletnie się nie zgadzam z przedmówcą. Tekst napisany świetnie. Ciekawe opisy, zmiana czasu podczas walki na teraźniejszy nadaje opowiadaniu dynamiki i ożywia nastrój. "akuzatywofobia" w ogóle nie przeszkadza, jeżeli Sz. P. komandorjaspastuszek uważa opowiadanie na tyle słabe żeby dać 4/10 niech poda jakieś konkrety, bo to co napisał tylko go ośmiesza. Jedyną rzeczą do której mogę się przyczepić, są dość słabe dialogi postacie można by rozwinąć i lepiej nakreślić.

7/10

ad ken00

"akuzatywofobia", gdyż albowiem brakuje paru bierników, tam gdzie powinny być

"żonglowanie czasami", gdyż albowiem nagłe wrzutki czasu teraźniejszego zaciemniają akcję

"brak cech swoistych", gdyż albowiem nie widzę cech swoistych

Nowa Fantastyka