- Opowiadanie: Ywhre - Chędożone Bachory rozdział 3

Chędożone Bachory rozdział 3

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Chędożone Bachory rozdział 3

III.

– Na pewno nic nie widzieliście? – zapytał Halvor.

Chłop, tak jak reszta mieszkańców, zaprzeczył. Kapitan westchnął. Cała pierwsza połowa dwunastej kompanii siedziała w karczmie i niemiłosiernie się nudziła. Owszem, każdy był zaniepokojony zaistniałą sytuacją, ale tylko Kahn przejawiał lekką histerię, jego magiczny dar był w tej chwili przekleństwem. Na dworze panowała ciemność. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że od południa minęły dwie godziny.

To stało sie nagle, jakby całe zło tego miejsca w jednym momencie uniosło się do nieba i zamieniło w mroczne chmury. Widoczność była bardzo mała, zaledwie kilka metrów. Padał deszcz, było zimno i nienaturalnie cicho. I wtedy po całej wsi rozszedł się ten dźwięk; mroczny, niewróżący nic dobrego trzask i huk, jakby coś pojawiło się nagle tuż nad ziemią i mocno w nią uderzyło.

Jakiś czas później, gdy kompania siedziała już w gospodzie, dźwięk się powtórzył.

Teraz, godzinę po zajściu, nie można było nic zrobić, wtedy z resztą też nie.

Kapitan podszedł do baru, zasiadł na krześle i nachylił się do karczmarza.

– Jeśli sytuacja się nie zmieni, a wygląda na to, że nie, nie otwieraj karczmy – powiedział szeptem.

Jakby na te słowa czekał świat. Noc na powrót stała się dniem, pochmurnym, deszczowym dniem. Tak jak poprzednio, bez ostrzeżenia.

Halvor nie czekał długo. Wstał, podszedł do drzwi i otworzył je. Zanim przestąpił próg odwrócił sie i powiedział:

– Zachowajmy ostrożność, to może się powtórzyć, Bergh, jeśli tak, wiesz co robić – zwracając się także do karczmarza.

Już miał wychodzić, gdy ujrzał coś, co nie tyle go przestraszyło, co wprowadziło w stan konsternacji. Wiejską drogą przechadzał się nienaturalnie wielki, szary wilk.

Był stary, wychudzony, zaczynał linieć. Na pysku sierść zaczynała się dopiero od poziomu oczu, więc można było zauważyć, iż skóra wilka jest fioletowa. Kolejnym elementem, który przykuł uwagę Halvora były dziwne fioletowe macki-pióra wyrastające z głowy wilka. Dwie z nich zwisały swobodnie z lewej strony, jedna niebieska, druga czerwona. I oczy, jarzące się na zielono ślepia bez tęczówek i źrenic, a wokół nich dziwne tatuaże.

– O kurwa…

Tylko tyle zdołał powiedzieć Halvor zanim zatrzasnął drzwi karczmy z donośnym hukiem.

 

***

 

Kapitan siedział wstrząśnięty na jednym ze stołów. Dziesiętnicy i mag otaczali go ciasnym kordonem i próbowali zmotywować do działania.

– Czy pan ocipiał? Nie możemy tu siedzieć w nieskończoność! Trzeba powiadomić mieszkańców! – krzyczał Throm. Halvor nie zwrócił uwagi na to, że dziesiętnik go znieważył.

W tym samym momencie po schodach z szybkością błyskawicy zbiegł Avlor.

– Już chyba wiedzą, przez okno widziałem jak ten wilk rozrywał bydło na strzępy.

Kahn uśmiechnął się.

– To demon, silny, ale da się go pokonać. Zawsze mogę miotnąć go jakimś morderczym zaklęciem.

Nie za bardzo ich to pocieszyło.

Tages nachylił się nad kapitanem i powiedział cicho:

– Eee… Kapitanie, musi pan podjąć decyzję. Żołnierze zaczynają szeptać między sobą o pana chwilowej… „niepoczytalności”.

Usłyszawszy to, Halvor nagle wstał. Otrząsnąwszy się ruszył do działania.

­– Throm, masz w łeb za obrażenie mnie. Jeśli Avlor nie kłamie, wilk jest zajęty. Możemy wyruszyć, ja pójdę do sołtysa, zapytam czy nic nie widział. Wy natomiast, razem ze swoimi dziesiątkami przeczeszecie wieś, musiał gdzieś zostać jakiś ślad po tych wydarzeniach.

Skończywszy swój monolog skierowany do dziesiętników, zaczerpnął powietrza i krzyknął na całe gardło:

– Kompania! Wymarsz!

 

***

 

Lathor wiedział co to było.

Trzask i huk.

Spotkał się z tym już wcześniej.

Z przywołaniem.

W odróżnieniu od podróży międzywymiarowych, przywołanie jest o wiele głośniejsze.

Ciemność wskazywał wyraźnie na demona, dwa trzaski na dwa przywołania, ale Lathor był sprawnym łowcą i bardzo szybko przekonał się, że za drugim razem przywołano dwa demony. Jednego – wielkiego wilka –widział dokładnie, drugiego tylko przelotnie. Za pierwszym razem przywołano istotę humanoidalną, najprawdopodobniej sukuba lub inkuba, niestety, przez ciemność Lathor nie mógł dojrzeć szczegółów.

Miał też ogromne szczęście, że był zapobiegliwy i zainwestował nieco czasu w nauczenie sie technik magicznego samoukrywania się. Gdyby któryś z demonów zaskoczył go, Lathor nie wyszedłby ze starcia, nie z tak silnym przeciwnikiem.

Zeskoczył ze skały na której siedział. Wszedł do swojej jaskini i uklęknął na posłaniu z sierści Shêdobæsta, twardej i szorstkiej, ale grubej i ciepłej.

Wziął do ręki swój plecak i zaczął w nim grzebać. Hak do wspinaczki raczej mu się nie przyda, odłożył go na bok. To samo zrobił ze wskazywaczem północy i urządzeniem wystrzeliwującym małe, metalowe kulki. To ostatnie działało na zasadzie kumulacji energii, powstałej przy wybuchu prochu, w wąskiej rurce. Wreszcie znalazł to czego szukał, cylindry dalekiego postrzegania.

Kiedy był mały myślał, że to po prostu dwa połączone ze sobą, stożkowe cylindry ze szklanymi szkiełkami na końcach, na które ktoś rzucił bardzo potężne i trwałe zaklęcie przybliżania. Dopiero kilka stuleci temu dowiedział się, że w środku tych cylindrów znajduje się kilka szkiełek takich jak w lupie, a między nimi kamienie rozszczepiające światło. Nie wyobrażał sobie jak to mogło działać, aż któregoś dnia Sinthért zaprowadził go do Konstruktorów, którzy objaśnili mu wszystko tak dokładnie, że natchniony ulepszył ich wynalazek pozwalając na zmianę wyraźności widzenia, co dało możliwość dostrzeżenia wyraźnie obiektów z rożnych odległości, a nie tylko z jednej podstawowej.

Wyszedł z jaskini i stanął przy wysokim świerku, prawie na krawędzi malutkiego płaskowyżu, który znajdował sie przed wejściem do jaskini Lathora.

Podniósł cylindry dalekiego postrzegania do oczu i spojrzał w stronę wsi. Na pierwszy rzut oka nie zobaczył nic dziwnego, dopiero za drugim spojrzeniem zauważył, że jeden z domów jest zburzony, a ściany sąsiednich domów są poopalane. Nie było już ognia, deszcz skutecznie go stłamsił.

To by było na tyle, jeśli chodzi o ukrycie przywołania przed ludźmi – pomyślał.

Przez cylindry spojrzał na pola, musiał zmienić ostrość. Wtedy to zobaczył wilka, tego samego, którego niewyraźnie widział przed kilkoma godzinami. Demon zajęty był sztukowaniem bydła, które nie było przejęte, ani deszczem, ani krwiożerczym demonem, który na ich oczach zabijał i zjadał inne krowy.

Teraz to już nie da się tego ukryć…

Westchnął i zrobił coś czego nie robił od bardzo dawna – kichnął.

Zdziwiony wszedł z powrotem do jaskini, wygrzebał z plecaka gruby koc, także z sierści Shêdobæsta i puszkę z zasuszonymi liśćmi drzew Minthrall. Jednym ruchem dłoni rozpalił ogień pod garnkiem z wodą, gdy ta się zagotowała wlał ją do kubka, a następnie wrzucił doń garść liści i odstawił na kilka minut by wywar się zaparzył. Wywar z zasuszonych liści drzew Minthrall miały zadziwiające właściwości leczące większość drobnych chorób. Przykrył się kocem, odczekał jeszcze kilka chwil, po czym wypił wywar, położył sie i zasnął, za kilka godzin powinien być już zdrowy.

 

***

 

 

Obudził sie około północy, wnioskując po wysokości Siris na niebie.

Tak jak przewidział był już zdrowy, a z uwagi na to, że przespał kilka godzin postanowił zrobić obchód wokół wioski, by dowiedzieć się czy przypadkiem nie przespał jakiegoś ważnego wydarzenia.

Minutę później, wraz z mieczem, kilkoma sztyletami i szatą maskującą, był już na obrzeżach wsi. Obchód rozpoczął od jej południowego krańca – miejsca, w który przywołane zostały demony. Uważnie zbadał zgliszcza domu. Wyraźnie czuł zapach śmierci. Przywołanie musiało się odbyć w piwnicy sądząc po silnych zaburzeniach Natury Rzeczy poniżej poziomu ziemi, zaburzony był teren rozciągający się wokół kilku sąsiednich domów, ale to tu był ośrodek zaburzeń.

Lathor ruszył dalej, gdy był w połowie wsi poczuł silny zapach żeńskiego piżma i feromonów.

Coś przykuło jego uwagę, cień czający się pomiędzy drzewami. Podszedł bliżej by sprawdzić co to, zapach piżma stał się nie do zniesienia, i wtedy cień rzucił się nań. Kobieta, lub raczej sukub, jak odgadł mężczyzna, wpadłszy nań przewróciła go na ziemie i zaczęła rozrywać jego szatę. Lathor, by się obronić, złapał ją za chude ręce i odepchnął od siebie. Poleciała do tyłu, była słaba. Zanim się podniosła, Lathor wstał i wyciągnął jeden ze sztyletów. Mógł pomyśleć, że coś go zaatakuje i wcześniej je zatruć, teraz nie było na to czasu, musiał sobie radzić z ty co miał.

Roztrzepane, kruczoczarne włosy sukuba zatańczyły w powietrzu, gdy ten podniósł się i zakręcił rękami tuż przed twarzą mężczyzny, w ostatnim momencie Lathor zauważył, że palce sukuba zakończone są długimi, ostrymi jak brzytwa pazurami. Ledwo zdołał się pochylić już musiał skoczyć, gdy kobieta, jak się okazało, zamarkowała cios w kolano. Mimo iż była osłabiona wciąż miała siłę pięciu chłopa. Lathor poczuł ostry ból w klatce piersiowej i sztylet wysuwający mu się z dłoni, zamroczyło go i gdy zorientował się, że leży na ziemi ze złamanymi kilkoma żebrami i pękniętym mostkiem, zobaczył pędzącego ku niemu sukuba. Demon skoczył, lecz Lathor był na to przygotowany. Złapał ją za wyciągnięte ku jego szyi ręce, odepchnąwszy się prawą nogą od ziemi, przetoczył się przez lewe ramię lądując na sukubie. Mimo bólu, przygniótł ręce kobiety do ziemi i szybkim ruchem unieruchomił jej nogi. Ta wierciła się niemiłosiernie, przez co Lathor czuł jeszcze silniejszy ból.

– Uspokój się! – krzyknął do niej.

Sukub momentalnie przestał się wiercić i spojrzał na mężczyznę z powagą.

Lathor dostrzegł, że to zaledwie dziewczyna, nawet jak na demonią miarę, mogła mieć najwyżej tysiąc osiemset lat. Jej twarz nie zaznała jeszcze zmarszczek, a i skóra była jędrna. Wokół oczu, tak jak każdy demon, miała tatuaże; linie, zawijasy, kropki. Stwarzało to niesamowite wrażenie, gdyż miała wielkie oczy o zielonych tęczówkach i kocich źrenicach oraz bardzo długie rzęsy. Jej demonicznego wyglądu dopełniały dłuższe niż u człowieka, szpiczaste uszy. Lathor potrząsnął głową, zaczęła nań działać sukubowa magia.

– Rzadko można spotkać w tym świecie twoich pobratymców, sukubie – powiedział.

Dziewczyna spojrzała mu w oczy i rzekła:

– Mogłabym powiedzieć to samo o tobie, Dairéth.

Mężczyzna bardzo się zdziwił, nie wiedział, że taki młody sukub będzie wiedział kim jest.

– Czemu mnie zaatakowałaś?

Dziewczyna zastanowiła się nad odpowiedzią, czemu właściwie go zaatakowała?.

– Chciałam się pożywić – skłamała.

Lathor wyczuł kłamstwo.

– Nie kłam, potrafię to wyczuć.

Sukub przewrócił oczami i po chwili rzekł:

– Nie wiem czemu chciałam cię zabić. Może miałam na to ochotę, może się nudziłam.

Mężczyzna zmniejszył nacisk kładziony na ręce dziewczyny. Mówiła prawdę.

– Czy jeśli cię puszczę znów spróbujesz mnie zaatakować? – zapytał.

– Po co? Walka z rannym to żadna przyjemność.

Lathor puścił dziewczynę, z trudem podniósł się z ziemi i pomógł wstać sukubowi.

Już chciał odkuśtykać w jakieś ustronne miejsce by się teleportować gdy usłyszał głos dziewczyny.

– Co tu tak właściwie robisz, Dairéth?

Spojrzał na nią i całkiem poważnie powiedział:

– Mam imię, sukubie.

– Tak ja i jak, ale po co brukać sobie pamięć imionami jakichś demonów, które i tak długo nie pożyją, prawda?

Jeśli dziewczyna chciała rozzłościć Lathora to się jej nie udało.

– Jak masz na imię?

Zdziwiona dziewczyna milczała chwilkę.

– Mam na imię Rishænnen, ale możesz mi mówić Shaenna.

– Jestem Lathor, co tu robię? Staram się zapobiec kolejnym niespodziankom takim jak przyzwanie ciebie i twoich demonicznych przyjaciół.

– Polujesz na bachory? To przez nie się tu znalazłam. Chętnie ci pomogę – dziewczyna wykazała niezdrową chęć pomocy.

– Pracuję sam, Shaenna – Lathor ostudził jej chęci, ale gdy zobaczył chory błysk w jej oczach zapytał.

– Czemu tak bardzo chcesz mi pomóc?

Twarz sukuba nagle się zmieniła. Policzki lekko się zapadły, postawa się złamała, a z podkrążonych oczu pociekły małe strużki łez.

Ten widok był niesamowity, z jednej strony seksowny, demoniczny morderca. Odziana w przyległe do ciała spodnie, buty z cholewami wysokie do kolan, pas oplatający miednicę i lewą nogę, zapinany na klamry gorset z małymi rękawkami i dużym dekoltem odsłaniającym kształtne piersi, a także długie satynowe karwasze z wycięciem na palcach. Z drugiej, słaba, krzywo stojąca, płacząca dziewczyna.

Ten świat, Mirrangr, był tak podły, że nawet demony w nim płakały.

– Co się stało? – zapytał Lathor.

– Zgwałciły mnie! Rozumiesz to? Mnie, sukuba! A ja byłam tak zaskoczona przywołaniem, że nawet nie zdołałam się obronić kiedy mi to robili jeden po drugim, nie wyssałam życia nawet z jednego! – krzyknęła przez łzy.

Teraz Lathor zrozumiał, największą ujmą i dyshonorem było dla sukuba zostać zgwałconą i nawet nie użyć swojej mocy.

– Nie płacz, Shaenna – powiedział podchodząc do niej i kładąc jej dłoń na ramieniu. – Jeśli aż tak ci na tym zależy, to możesz mi pomóc.

Histeria Shaenny minęła, lecz łzy wciąż ciekły jej z oczu. Popatrzyła na mężczyznę z radością w załzawionych oczach. Ten objął ją ramieniem.

– Chodź, mam małą, ale całkiem przytulną jaskinię niedaleko stąd.

Poszła bez sprzeciwu.

Sekundę później, w miejscu, w który przed chwilą stali, szalał już tylko, wzbity ich znikającymi z ziemi stopami, kurz.

 

Koniec

Komentarze

Dlaczego spamujesz?

Nie spamuje, po prostu dodałem wszystkie trzy rozdziały, które napisałem już jakiś czas temu.

To się nazywa spam. Parcelowanie krótkiego tekstu na kilka części i wrzucanie po sobie. 

Hym. Przeczytałem całość. Do całości stosuje pierwszy komentarz. Mam tu inne pytanie: czy to naprawde ostatnia część? Bo ja tu rozwiązania nie widzę, ino dziwny odlot w swatanie demonów. Które nie potrafią sobie zresztą poradzić z kilkoma wiejskimi wyrostkami.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Drogi Ywrhe, zanim zabiorę się do czytania Twojego opowiadania, chciałbym prosić Cię o wyjaśnienie tytułu, bo w tej chwili zatrzymałem się na nim i nie jestem w stanie przebrnąć dalej. Mój mózg stanął dęba. Dlatego muszę Cię zapytać - co według Ciebie oznacza "chędożone bachory" i skąd pomysł, żeby właśnie taki tytuł nadać swojemu opowiadaniu?

@Russ, to jest ostatni rozdział, ostatni, który jak na razie napisałem, będzie jeszcze kilka. Mam już cały rys fabularny, nic tylko pisać.
@CodyM, przez te trzy rozdziały momentami pojawia się motyw tego, że to młodzież jest powodem całej sytuacji. Jak się okaże, jest. Nie chcę zdradać fabuły, ale mogę powiedzieć, że przez całość będzie przewijało się to stwierdzenie, dlatego właśnie postanowiłem tak nazwać to opowiadanie.  ; )

Dla porządku zaznaczam, że czytałem. Wytyków pomyłek nie będzie, bo nie ma potrzeby powtarzania uwag, które już dostałeś od innych.

Skoro zapowiada się dalszy ciąg, poczekam na rozwinięcie. Bo w tej chwili rzeczywiście urywa się historia w dziwnym punkcie.

@Ywhre - nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Może wyjaśnię więc precyzyjniej, co mam na myśli. "Chędożyć" znaczy "pieprzyć" (w sensie: "ruchać"). Już samo "bachory" jest po prostu kolokwialne i nie nadaje się do umieszczenie w tytule. A tytuł "chędożone bachory", to jak tytuł jakiegoś pornosa dla pedofilów. Dlatego wybacz, ale dopóki taki będzie tytuł, dopóty nie będę w stanie rozpocząć lektury.

Aha i jeszcze jedna uwaga, co do tytułu. W polskich tytułach tylko pierwsze słowo piszemy wielką literą. Pomijając więc sam koszmarny wydźwięk tego tytułu, powinien on brzmieć "Chędożone bachory". Chyba, że Bachory to nazwa własna jakiejś drużyny super-bohaterów, ale zakładam, że nie, bo byłoby to jeszcze bardziej koszmarne.

To nie czytaj, nikt Ci nie każe. Co do tytułu. W średniowieczu mówiono raczej  "chędożony głupiec" niż "cholerny głupiec", dlatego "Chędożone bachory", a dlaczego bachory, mimo iż to kolokwializm? Bo tak mówią bohaterowie, (przypominam, walka ze szpiegiem z pierwszego rozdziału "– To te chędożone bachory! Musiały mi to podrzucić!..."). Jeśli kojarzy Ci się to z porno dla pedofilów, to wiedz, że coś się dzieje. ;P

Zdaję sobie sprawę, że nikt nie każe mi tego czytać. Oczywiście masz prawo nie przejmować się moim - jednego z potencjalnych Twoich czytelników - zdaniem. Ja tylko - w dobrej wierze - mówię Ci, co mnie razi. Uważam, że tytuł to bardzo ważna część każdego utworu literackiego. Powinien zachęcać, a mnie raczej odrzuca. Pomijając fakt, że nie żyjemy w średniowieczu, wątpię, żeby nawet w średniowieczu mówiono "chędożony głupiec" w znaczeniu "cholerny głupiec". Ja znam tylko dwa znaczenia słowa "chędożyć". Jedno jest już przestarzałe i oznacza "sprzątać, porządkować", a drugie oznacza to, co już powiedziałem - "odbywać stosunek seksualny", tylko że bardziej dosadnie. Niezależnie od wszystkiego, tytuł w moim odczuciu brzmi wyjątkowo źle i odpycha, zniechęca do czytania. Ale to tylko moje zdanie i masz oczywiście prawo to zignorować.

Jeżeli argument o błędzie stylistycznym (kolokwializmy!) do Ciebie nie przemawia, to znalazłem chyba argument za tym, że tytuł jest też po prostu błędem językowym. "Chędożone" to czasownik i nie może określać rzeczownika "bachory", tak, jak na przykład przymiotnik "cholerne".

Mam wrażenie, że chędożone to nie czasownik tylko jakiś imiesyłów triplasćie planatemarny (czy coś tego rodzaju) i może określać rzeczownik. W każdym razie na takiej samej zasadzie słowo "sprzątana" nie może określać rzeczownika "ławka"?

Co nie zmienia faktu, że tytuł też mi się dziwnie kojarzy...

--->CodyM.

imiesłów m IV, D. ~łowu, C. ~łowowi, Ms. ~łowie; lm M. ~łowy
forma gramatyczna utworzona od czasownika, używana w funkcjach przymiotnikowych lub przysłówkowych
 Imiesłów przymiotnikowy (odmieniający się jak przymiotnik przez przypadki, liczby i rodzaje) a) Imiesłów współczesny czynny forma czasownikowa wyrażająca czynność jednoczesną z czynnością określoną przez orzeczenie zdania; tworzona od tematu czasu teraźniejszego czasowników niedokonanych przez dodanie sufiksu -ący, np. czytający, piszący, jadący b) Imiesłów bierny forma czasownikowa utworzona od tematu czasu przeszłego za pomocą przyrostków -(a)ny, -ony, -ty (np. czytany, chwalony, zakryty), oznaczająca cechę przedmiotu polegającą na tym, że ten przedmiot został poddany jakiejś czynności. Imiesłów przeszły forma czasownika określająca czynność wcześniejszą niż czynność wyrażona przez orzeczenie zdania; tworzona od tematu czasu przeszłego czasowników dokonanych za pomocą przyrostka -ły, np. poległy, przybyły, zwiędły
 Imiesłów przysłówkowy (nieodmienny) a) Imiesłów współczesny czynny forma czasownikowa wyrażająca czynność jednoczesną z czynnością orzeczenia zdania; tworzona od tematu czasu teraźniejszego czasowników niedokonanych przez dodanie sufiksu -ąc, np. chodząc, czytając, paląc b) Imiesłów uprzedni forma oznaczająca czynność wcześniejszą w stosunku do tej, którą wyraża orzeczenie zdania; tworzona od tematu czasu przeszłego czasowników dokonanych za pomocą przyrostków: -wszy, -łszy, np. przeczytawszy, zjadłszy

Oczywiście macie rację. Mój mózg wykonał podświadomie dość kompromitujące uproszczenie - nie chodziło mi o żaden czasownik, tylko o słowo określające wykonywaną czynność ("chędożone" oznacza bowiem czynność, w przeciwieństwie do "cholerne", które pełni funkcję określenia, przymiotnika; nie istnieje natomiast przymiotnik odczasownikowy od "chędożyć", tak, jak na przykład "pieprzone" od "pieprzyć"). Nie zmienia to jednak faktu, że zarówno "Sprzątana ławka", "Chędożone bachory", jak i nawet "Cholerne bachory", nie są wyrażeniami, które nadawałyby się na tytuł. Dziwi mnie, że nikt nie zwrócił na to wcześniej uwagi, nawet spośród tych, którzy wskazywali wiele błędów w samym tekście. Moim zdaniem te błędy są niczym w porównaniu z tak absurdalnym tytułem.

cylindry dalekiego postrzegania. - to się nazywa "lornetka". :p

 

Ale teraz już poważnie i bez kpin. Uwaga pierwsza: najpierw dokończ utwór, potem go publikuj. Inaczej narażasz się na to, że w połowie pisania zmieni Ci się koncepcja, niekiedy w spraiwe zupełnie szczegółowej, której nie będziesz już mógł zmienić, bo dany fragment już opublikowałeś. I co wtedy? Albo zwyczajnie odechce Ci się pisania, przyjdzie nowy lepszy pomysł, albo utkniesz w martwym punkcie. Wierz mi, mało kto będzie chciał czytać autora znanego jako ten, który nie kończy swoich tekstów. ;)

 

Co do treści, nadal nie skomentuję fabuły, czekając konsekwentnie na wykończenie. Przyczepię się za to raz jeszcze do krzaków w nazywach własnych, krzakach - dodajmy - pochodzących chyba ze wszystkich możliwych języków Europy i okolic. Jak mi przedstawisz spójną koncepcję wymowy tego wszystkiego, to będę naprawdę pewnie uznania. Być może zrzędzę, jeśli teraz taka moda, żeby pisać nieczytelnymi krzakami, to zignoruj narzekania dinozaura. Ja jednak będę upierać się, że głupotą jest zamieszczanie w tekście wyrazów, które nie wiadomo jak czytać. Nie widzę powodu, by wymyślać niestworzone pisma, chyba, że jak u Tolkiena, mają się ona stać istotnym elemntem świata przedstawionego - ale wtedy trzeba je - jak Tolkien - odpowiednio dopracować...

Przeczytałam i powoli tracę zapał. Ale, w przeciwieństwie do przedpiśców nic nie mogę zarzucić tytułowi, jest poprawny językowo, chwytliwy i mieści się w stylistyce.

Nowa Fantastyka