- Opowiadanie: Ywhre - Chędożone Bachory rozdział 2

Chędożone Bachory rozdział 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Chędożone Bachory rozdział 2

II.

 

– Lathor!

Mężczyzna usłyszał dziewczęcy krzyk i podniósł wzrok znad listu. Do pokoju wbiegła świetlista,

dziewczęca postać ubrana w białą, zwiewną tunikę z satyny i takąż suknię.

– Słucham cię, Mihlenno – powiedział jak najuprzejmiej umiał, chociaż chętnie rozwaliłby jej głowę o podłogę tak, że wypadłby z niej mózg. Przeszkodziła mu już piąty raz w trakcie godziny.

– Lathorze! Matka cię wzywa.

Mężczyzna wstał, położył list na stole. – Jak Matka, to co innego – pomyślał i wyszedł z komnaty razem z dziewczyną.

Idąc korytarzami wyśpiewanymi z majestatycznych drzew Abreedän, Lathor myślał co może chcieć Matka. Jego biała peleryna powiewała za nim jak skrzydła. Mihlenna otworzyła duże, bogato zdobione drzwi i weszli do okrągłej sali.

Pomieszczenie było bardzo wysokie, sklepienie zwieńczone było kopułą ze świetlikiem. Ponieważ było południe, światło ze świetlika padało prosto na mały, okrągły akwen po środku sali. Woda w nim falowała. Roztańczone światełka błądziły po ścianach. Mihlenna westchnęła, ale Lathora to nie ruszało.

Po drugiej stronie sali, na tronie stojącym na podwyższeniu siedziała starsza, ale rześko wyglądająca kobieta. Matka.

– Witaj, Matko – rzekł Lathor, klękając przed basenem.

– Lathorze, nie wygłupiaj się. Podejdź bliżej – rozkazała kobieta.

Lathor usłuchał. Stanął „luźno” zaraz przed podwyższeniem, zaproszenie bliżej oznaczało, że można pozwolić sobie na nieco swobody.

– Czy zdajesz sobie sprawę, czemu cię tu wezwałam? – zaczęła Matka.

– Domyślam się, że w sprawie Paése, ale pewności nie mam.

Usta matki drgnęły w lekkim uśmiechu dumy.

– Dobrze się domyślasz. Wysyłam cię z misją do świata ludzi. Masz zaprowadzić tam porządek i

ukarać sprawców.

Lathor przełknął ślinę nagromadzoną w ustach. Spodziewał się tego, lecz i tak ta informacja go zmieszała. Nie lubił świata ludzi i miał cichą nadzieję, że jednak Matka nie każe mu zająć się Paése. Nie mógł jednak odmówić.

– Kiedy wyruszam? – zapytał.

– Jak najszybciej, oczywiście! Kiedy będziesz gotowy?

Lathor zastanowił się przez chwilę.

– Wezmę potrzebny sprzęt, założę szatę podróżną i mogę ruszać.

– Świetnie! – powiedziała Matka i uśmiechnęła się. – Idź po rzeczy, gdy będziesz miał wszystko czego potrzebujesz staw się przy portalu, będzie tam na ciebie czekał Dohiräalm, który przeprowadzi cię do świata ludzi.

Lathor pochylił głowę i dygnął.

– Dobrze, Matko. Jak sobie życzysz.

Odwrócił się by odejść, gdy usłyszał głos kobiety.

– I Lathorze…

Spojrzał na Matkę.

– Powodzenia – powiedziała z uśmiechem na ustach.

 

***

Dohiräalm rzeczywiście czekał przy portalu.

Lathora prawdziwie zaskoczyło jednak to, że był to Sinthért.

On i Lathor mieli w wieku dojrzewania krótki romans, który o mało nie zakończył się katastrofą, która na zawsze zmieniłaby Naturę Rzeczy we wszystkich wymiarach. Po, bardzo płomiennym, rozstaniu,

nie widzieli się do tej pory, mimo to Lathor rozpoznał go od razu.

Lathor cieszył się, że okres dojrzewania, najgorszy okres w życiu, już minął. Zainteresowanie własną płcią i głupie pomysły, takie jak branie nýshenu, minęły wraz z nim.

– Witaj Sinthért – powiedział spokojnie.

Dohiräalm spojrzał nań swoim beznamiętnym wzrokiem, ale nie odezwał się.

Przekazał za to myśl.

– „Mam cię przeprowadzić bezpiecznie przez portal do świata ludzi, co nie znaczy, że musimy sie komunikować.”

Lathor wzruszył ramionami.

Dohiräalm obrócił się w stronę portalu.

Wyszeptał jakąś magiczną inkantację, echo cichego głosu odbiło się od ścian-drzew. Światło bijące z portalu zamigotało, zmieniło kilka razy barwę, aż w końcu w portalu ukazało się rozgwieżdżone nocne niebo.

– „Chodź za mną.”

Więc Lathor poszedł.

Gwiazdy przelatywały wokół nich niczym międzywymiarowe owady. A może to były owady, albo inni Dohiräalmowie. Tego już Lathor nie wiedział.

Nagle poczuł, że zbliża się koniec podróży. Światła wokół przygasły, a przed sobą zamiast nieskończonej pustki widział świat, świat ludzi – Mirrangr.

 

***

Uderzył o ziemię tak mocno, że bał się, że coś sobie złamał.

Leżał przez chwilę dysząc ciężko i próbował pokonać ból. Gdy w końcu mu się to udało, wstał ostrożnie i rozejrzał się wokół. Sinthért zniknął.

Ukrywszy ślady swego lądowania, Lathor pokuśtykał na północ – w stronę Paése.

Ujrzał niedaleko gospody kompanię Straży Krajowej szykującą się do snu. Gromadzili się na placu, zdawali raport i wchodzili do budynku.

Zobaczył także grupkę cieni po drugiej stronie wsi.

„Sprawcy” – pomyślał.

Poszedł lekko utykając a stronę cieni. Przystanął w odległości kilkudziesięciu stóp od nich, tak żeby go nie widziano. Obserwował kilka minut jak cienie, teraz, przełamując ciemność swym wzrokiem miał pewność, że to młodzież, znęcają się nad małym, ciemnym kształtem – kotem, wnioskując po odgłosach miałczenia.

Gdy skończyli uciekli, a Lathor poszedł w stronę truchła.

„Trzeba poinformować straż…” – pomyślał. Wyciągnął z sakwy przy pasie skrawek wodoodpornego pergaminu, przejechał po nim dłonią a na papierze pojawił się czarny napis „To Młodzież”. Uklęknął i włożył kartkę w rozszarpane truchło.

– Wybacz, przyjacielu. Nie mogłem nic zrobić. Ale pomszczę cię, ciebie i twoich braci – szepnął.

Wstał i zamknął oczy. Włączył wewnętrzny zmysł echolokacji. Otworzył usta i wydobył z siebie niesłyszalny dla innych dźwięk. Odbiwszy się od Natury Rzeczy dźwięk wskazał mu bardzo dogodne miejsce na spędzenie nocy – przestronną jaskinię niedaleko na wschód. Nie chciał iść, użył kolejnej mocy oddziaływującej na Naturę Rzeczy. Hirthrênnu czyli transportu cząsteczek na odległość zwanego przez ludzi, nie wiedzieć czemu, teleportacją.

Koniec

Komentarze

Za dużo RPGów, za mało dobrej literatury. I brak załącznika objaśniającego wymowę tych krzaczków w nazwach własnych. Przykro mi, ja tak to widzę. Po braku komentarzy wnioskuję, że niestety nie jestem odosobniony w tym poglądzie.

Jakich RPGów? Nie do końca rozumiem o co chodzi w tym stwierdzeniu. Jeśli chodzi o "ä", to jeśli kiedykolwiek miał styczność z niemieckim, to powinien wiedzieć jak to się powinno czytać/wymawiać, "ê" to takie coś pomiędzy "ie" a "ee", natomiast "é" mymawia się "ej"/"ei". Wszystko jasne?

Cała ta zabawa z "wymiarami", czy "równoległymi światami" zupełnie w sumie podobnymi do naszego; ewentualnie zamieszkanymi przez inne istoty/demony/bogów najbardziej kojarzy mi się z RPGami właśnie. I o ile tam się sprawdza, w literaturze wypada strasznie tanio i kiczowato. Jak na mój gust przynajmniej.

 

Miałem styczność z niemieckim, ale to nie przekłada się nijak na wiedzę, że Ty właśnie z tego języka zaczerpnąłeś brzmienie litery 'ä', występującej nawiasem mówiąc także w językach skandynawskich, choć nie wiem, jak tam, czytanej. Miałem też styczność z francuskim, ale wartość znaków 'ê' oraz 'é' z niego zaczerpnięta nijak się ma do proponowanej przez Ciebie. Zresztą ten ostatni występuje bodaj we wszystkich językach romańskich i oznacza ni mniej ni więcej tylko akcent. Tak teraz wszystko jest jasne, Ale z Twojej odpowiedzi jasno wynika, że przed nią jasno nie było i być nie mogło. Stąd moja uwaga

Ufam mojej książce od historii w sprawie wymowy francuskiej (chociaż z angielskiego th bezdźwięczny każą czytać "s") i googlowi w sprawie wymowy innych znaczków. A co do nazw, Sapkowski narąbał d'hoine, Cáerme i innych veloë  i nikt się go nie czepia za to, że nie podał wymowy, cóż, tłumaczeń też nie...

Zawsze zastanawiałem się, jak to czytać, ale - widzisz - jakoś nie miałem okazji go zapytać. ;)

Nowa Fantastyka