- Opowiadanie: Bugs Styks - Kontakt cz.I

Kontakt cz.I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kontakt cz.I

Spalona ziemia zaszeleściła pod nagimi stopami młodego Sewa. Od trzech dni poruszał się dniem i nocą, pragnąc jak najszybciej pozostawić za sobą to, co przez czternaście lat uważał za swój dom. Teraz pozostał sam. Bez jedzenia, schronienia czy nawet wody. Katastrofa pochłonęła wszystko.

Wszyscy wiedzieli o istnieniu planety poruszającej się po tym samym torze, co Ziemia. Wiedzieli również, że zderzenie z tym obiektem jest nieuniknione. Nie spodziewali się jednak tak gwałtownej i nieoczekiwanej kolizji, która rozpoczęła nowy etap w dziejach Ziemi. Thea, jak nazywali planetę ludzie, rozpadła się po kraksie. Resztki jej skorupy dryfujące w przestrzeni utworzyły coś w rodzaju satelity obiegającego bardziej masywne ciało niebieskie. Kosmiczny karambol diametralnie odmienił warunki panujące na odtąd zwanej „Błękitnej planecie". Wybuchy podziemnych wulkanów, podwyższenie temperatury atmosfery oraz częste, krótkotrwałe trzęsienia ziemi doprowadziły do nagłej sublimacji wody, bytującej wówczas w postaci skorupy pokrywającej całą powierzchnię lądu. Dziesięć lat po katastrofie, na Ziemię lunął pierwszy deszcz. Opady spowodowały utworzenie się oceanów, jezior i rzek. Tak drastyczne zdarzenie w ostatecznym rozrachunku bardzo ułatwiło życie dominującemu gatunkowi planety– człowiekowi. Jako jeden z nielicznych, przetrwał okres całkowitej metamorfozy natury. Podczas trwania tego przeobrażenia doszło jednak do zdarzenia dającego początek historii, której inicjacja została nazwana przez kolejne pokolenia Kontaktem.

Sew poruszał się w całkowitej ciemności. Złowroga chmura pyłu przyćmiła Słońce. Chłopiec stracił poczucie czasu. Jeszcze przed tygodniem był zwykłym, pogodnym nastolatkiem, żyjącym beztrosko w niewielkiej wiosce u podnóża góry lodowej. Przyzwyczajony do wiecznej zmarzliny, nie potrafił odnaleźć się w świecie jałowej pustyni. Choć znajdował się wiele tysięcy kilometrów od miejsca styku planet, bardzo wyraźnie poczuł skutki tego wydarzenia. Podczas kolizji znajdował się w jaskini, do której zwykł przychodzić niemal codziennie. Mieściła się we wnętrzu góry.

~

Został odcięty od wyjścia. Musiał czekać. Dzięki zapasom pożywienia zgromadzonym podczas różnorakich wypraw, zdołał przetrwać pod warstwą lodu niemal cztery dni. Gdy w końcu wydostał się z pułapki ujrzał świat, jakiego dotąd nie znał.

Zgliszcza wioski zasłane były suchymi, zniekształconymi trupami. Nie potrafił nawet zidentyfikować ofiar. Poczucie straty i frustracja doprowadziły go na skraj wyczerpania. Nie mógł pozostać w tym miejscu.

Po trzech dniach wyczerpującego marszu dotarł do wielkiego krateru. W jego głębi znajdował się jakiś przedmiot, nieprzypominający mu jednak żadnej poznanej dotąd rzeczy. Nie zważając na niebezpieczeństwo związane z powrotem na górę, ruszył w otchłań. Po kwadransie był już na dnie. Obiekt, dla którego gotów był poświęcić życie okazał się skałą, pokrytą wypukłymi żyłkami, promieniującymi zieloną poświatą. Prawdopodobnie odnalazł odłamek planety, który upadł tuż po zderzeniu.

Sew nie wiedział, czy spowodowane jest to halucynacjami wywołanymi przez odwodnienie czy dzieje się to naprawdę. Zobaczył coś, co wypełzło właśnie z wnętrza kamienia. Znajdując się na granicy świadomości, poczuł jak ciemno zielony organizm pełznie w jego stronę, wydając z siebie niskie pomruki. Nie zachowywał się jednak jak zwierzę. Pomimo nieznajomego wyglądu, zdawał się być istotą rozumną, inteligentną. Niezdolny do obrony, wykończony chłopak poczuł ukłucie w okolicy karku. Twór przyległ do skóry chłopca.

Ciało Sewa przeszył dreszcz. Ogarnęły go konwulsje. Nie stracił jednak przytomności. Ataki ustały po kilkunastu minutach. Ku swemu zaskoczeniu Sew zaczął odzyskiwać siły. Lecz nie był już tą samą osobą. Czuł obecność istoty, która samowolnie uczyniła się pewnego rodzaju dodatkowym narządem w organizmie, w pełni przez niego przyswojonym.

Synteza obu ciał zapoczątkowała nierozłączną współpracę. Umożliwiła zależne przetrwanie.

 

***

 

Gley był potomkiem Therian, odmiennej rasy powstałej w wyniku Kontaktu. Czasy ich świetności jednak przeminęły. Teraz, dziedzic niegdyś potężnej kultury zobowiązany jest do zatajenia swojego pochodzenia. Wraz z przyjściem na świat, oddany został Bractwu Selenirów, zakonu, którego głównym celem było wyszkolenie chłopców obdarzonych Zmysłem. Nieludzkie wymagania stawiane przed adeptami, nierzadko doprowadzały do śmierci uczniów. Klasztor Alun Ter, znajdujący się stromym zboczu rzeki Molinau, uważany był za najlepiej strzeżoną twierdzę całego Velinoru. W oczach wychowanków, jawił się jednak jako więzienie, bastion, pozbawiony drogi ucieczki.

Młody Gley szkolił się w murach bractwa już ponad szesnaście lat. Każdego dnia był świadkiem brutalnej dyscypliny panującej wśród mieszkańców budynku. Surowy kodeks zmuszał go do niewolniczego życia, w trakcie którego najmniejsza nawet niesubordynacja oznaczała w najlżejszym przypadku chłostę lub głód. Nie miał pojęcia kim jest, skąd pochodzi, kim są jego rodzice i czy nadal żyją. Imię nadali mu starsi wiekiem adepci. Jak każdy z Theriańczyków posiadał śnieżnobiałe włosy oraz nieskazitelnie blade ciało, wyróżniające się jedynie niewielkim wybrzuszeniem poniżej potylicy. Od mistrzów dowiedział się, że jest to relikt, owoc Kontaktu, który na drodze ewolucji został prawie całkowicie wchłonięty przez ciało.

Coś, co było niegdyś błogosławieństwem, teraz sprawiało wrażenie przekleństwa. Możliwość korzystania ze Zmysłu, okupiona została przymusową służbą bractwu. Nic więc dziwnego, że jedynym pragnieniem adeptów było uwolnienie się spod jarzma własnego losu.

 

***

 

Gley opuszczał właśnie salę ćwiczeń, gdy usłyszał za sobą aż nadto znajomy głos.

– W mojej celi po wieczornym posiłku – oznajmił.

Chłopiec nawet się nie obrócił. Do korzyści płynących z bycia Therianami zaliczała się zdolność kontaktowania między nimi bez względu na dzielącą ich odległość, przy zachowaniu bezwzględnej enigmatyczności.

– Przygotuj to, co udało ci się zdobyć w tym tygodniu – odpowiedział spokojnie Gley.

Sekrety i konspiracje były czymś obcym dla adeptów Zmysłu. Panujące tam prawo wyraźnie nakazywało jawność i ograniczało prywatność uczniów do minimum. Zabroniono również posiadania przedmiotów, które nie stanowiły wspólnego dobra klasztoru. A jednak dwójka młodzieńców skutecznie broniła się przed wszechobecną groźbą detekcji ze strony czujnych „mentorów". Doskonale znali konsekwencje związane z intrygą, dla której poświęcili już kilka lat. Cierpliwie wyczekiwali momentu kulminacyjnego, chwili, kiedy opuszczą miejsce pozbawione pozytywów i dostrzegą świat spoza kamiennych murów.

~

Ktoś zapukał w masywne, dębowe drzwi. Dwa – Cztery -Jeden. Umówiony wcześniej kod rozpoznawczy. Gley nie skorzystał z możliwości niewerbalnego porozumiewania. Chciał, aby wszystko wyglądało całkiem zwyczajnie. Ściany miały oczy.

Drzwi uchyliły lekko. Wszedł do środka. Na prostym, żelaznym łóżku siedział chłopiec. Neboy. Zdawał się być młodszy od Gleya o jakieś dwa lata. Włosy uwiązane miał w schludny, ciasny warkocz. Podobnie jak większość młodszych wiekiem adeptów.

– Spóźniłeś się – szepnął.

Gley wzruszył ramionami.

– Zatrzymał mnie mistrz Dreor. Musiałem rozładować wóz z żywnością. Przy okazji zwinąłem, co nieco. Łap – odparł wyciągając z kieszeni szarej, wełnianej szaty dwie marchewki. Jedną z nich rzucił w stronę chłopca. Ten błyskawicznie schwycił warzywo.

– Masz wszystko? – spytał niewyraźnie, przeżuwając.

Neboy skinął głową.

– Udało mi się jeszcze zdobyć kilka przydatnych gratów. Nie pytaj, w jaki sposób – uprzedził.

– Jutro nasza chwila prawdy. Przygotuj się – mruknął Gley.

– Jasne – odpowiedział chłopiec.

– Plan się nie zmienił. Czekaj na mnie we wschodnim skrzydle, przy zapleczu kuchennym.

Zamyślił się na moment, po czym machnął na pożegnanie.

– Muszę wracać. Na razie – obrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia.

– Czekaj – rzucił w ostatniej chwili Neboy.

– Hmm? – mruknął w odpowiedzi drugi.

Chłopiec wstał. Podszedł do drewnianej szafy i wyjął z niej niewielkie zawiniątko. Zawierało dwa profesjonalne okulusy wykonane z księżycowego szkła. Gley nie wierzył własnym oczom.

– Skąd to masz?! – krzyknął stłumionym głosem. Przedmiot, który właśnie zobaczył był własnością jednego z mistrzów, Oleandra. Służył do wykrywania osób obdarzonych Zmysłem. Rasa ta bowiem, charakteryzowała się wytwarzaniem niewielkiego promieniowania krótkich fal radiowych. Okulus działał jak detektor. Po założeniu go na oko, osoby takie widziane były z odległości niemal kilometra. Był więc nieocenioną pomocą, znacznie przybliżającą sukces ich szaleńczej misji.

– Uprzedzałem – westchnął Neboy.

– Nieważne. Jeszcze do tego wrócimy. To nie miejsce, a przede wszystkim czas na dyskusje. Trzeba działać szybko. Mam nadzieję, że minie trochę czasu, nim mistrz się zorientuje. Należy być jednak przygotowanym na każdą ewentualność. Bądź czujny tej nocy. – Gley opuścił celę, delikatnie domykając drzwi. Ruszył w głąb korytarza, dzierżąc w dłoni artefakt, który otrzymał od przyjaciela.

Księżycowe szkło było najcenniejszym kruszcem Velinoru. Za gram tego niezwykłego kryształu, można by kupić kilka statków lub spieniężyć parę ładnych domów wraz z dożywotnią służbą. Jego równowartość wynosiła około dziesięciu tysięcy Tellarów. Biorąc pod uwagę to, że jedną taką monetę godzi się wymienić za kilka wozów jedzenia, zaskoczenie Gleya wydawało się być całkiem usprawiedliwione.

Niebywałe! – powtarzał w duchu.

Odprowadzany utopijnymi myślami, bezszelestnie pokonywał wijące się, mroczne tunele twierdzy Alun Ter.

~

 

– ONI WIEDZĄ!!! –

Krzyk rozlegający się w umyśle Gleya wyrwał go ze snu.

– Neboy… – szepnął przerażony.

Gama obrazów i myśli ogłuszyła nastolatka. Fala uczuć i nieprzerwany potok słów rozbrzmiały nagle w jego głowie.

Krzyk ustał. Gwałtowny koniec wydawał się być groźniejszy od samego początku. Ostatnie tchnienie przyjaciela odbiło się gasnącym echem.

Cisza.

Pomimo szoku, Gley zdołał zebrać myśli. Neboy odszedł. Myśl ta pulsowała

nieznośnie w skroniach młodzieńca. Długie ćwiczenia medytacyjne znalazły w końcu zastosowanie. Uspokoił się. Nie czas na żałobę – upomniał się w myślach. Zachowując zimną krew, założył okular. Skierował wzrok na zachodnie skrzydło budynku, miejsce, gdzie znajdowała się cela przyjaciela. Dostrzegł kilka ruchliwych postaci. Dwie z nich opuściły pokój i udały się korytarzem na dziedziniec. Pozostali ruszyli w kierunku północnej wieży. W stronę Gleya.

Ostrzeżenie Neboya było równocześnie jego ostatnią wolą. Obrazy, które przesłał, streszczały wydarzenia widziane jego oczami. Zginął z ręki jednego z mistrzów. Przed śmiercią zdążył jednak rozbić drugi okulus. Wiedział, że da to niewielką przewagę przyjacielowi. Nawet tak błaha rzecz mogła stanowić o powodzeniu Gleya.

~

W pośpiechu spakował najpotrzebniejsze przedmioty. Ruszył schodami. Miał około kilku minut na dostanie się do zaplecza.

~

Do tej pory skutecznie wymykał się pościgowi. Nagle, wpadł na jednego z uczniów. Poczuł rękę na ramieniu. Ostatnim, czego teraz potrzebował była konfrontacja. Wymierzył płynny cios w okolicę splotu słonecznego przeszkody. Uścisk zelżał. Wymknął się prędko, znów podejmując gorączkową ucieczkę. Od celu dzieliły go dwa zakręty. Potrzebował czasu, aby działać. Wyjął z plecaka bukłak. Wylał całą jego zawartość na kamienną posadzkę. Chwycił pochodnie i pchnął ją w stronę tłustej plamy. To na jakiś czas zatrzyma pogoń – stwierdził.

Drzwi były zamknięte. Gley naparł całym ciałem. Zawiasy puściły. Obiegł go zapach stęchlizny. Wytężył wzrok i skupił myśli. Chwycił wiadro znajdujące się małej wnęce pod schodami. Jego zawartość przesypał do szczelnego, skórzanego worka. Przeszedł do następnego pomieszczenia. Z map i planów bibliotecznych zapamiętał, ze gdzieś pod kuchnią znajduje się tunel odprowadzający nieczystości z klasztoru do pobliskiej rzeki. Sprawa wydawała się prosta. Koniec przejścia krył jednak kilka niedogodności.

Pierwszą przeszkodę stanowił niski strop, rozpoczynający się w następnych odcinkach tunelu, który uniemożliwiał swobodne poruszanie. Kolejną barierą strzegącą wolności, była ciężka krata wieńcząca wyjście. Mimo to, na obie te przeciwności Gley miał przygotowaną odpowiedź.

Do tunelu dostał się przez właz, ukryty pod drewnianymi skrzyniami. Choć poruszał

się w całkowitej ciemności, doskonale orientował się w zawiłościach korytarza.

Po kilkunastu minutach morderczego biegu dotarł do miejsca, w którym nie był już w 

stanie kontynuować ucieczki. Otworzył plecak. Wyjął z niego efekt dwuletniej pracy. Przedmiot przypominający srebrną tubę stanowił coś w rodzaju ustnika. Zawierał sprasowany pył meteorytu, odnalezionego niegdyś w lochach klasztoru. Właściwością tej substancji była chwilowa absorpcja materii, z którą miała styczność oraz stopniowe uwalnianie jej w kolejnych odstępach czasu.

Napełnienie ustnika powietrzem zajęło kilka sekund. Gley zanurkował w fekaliach. Powietrza powinno mu wystarczyć na dwie, trzy minuty. Energicznie odepchnął się od ściany za nim. Bystry nurt porwał ciało chłopca.

Jedyną informacją, świadcząca o pokonaniu tej części trasy było gwałtowne zderzenie z przeciwległą ścianą tunelu. Gley, brodząc po pas w ściekach niezwłocznie ruszył w dalszą drogę. Nad sobą wyczuwał tłumione stąpania. Prawdopodobnie znajdował się właśnie pod salą ćwiczeń. Widać, grono mistrzów postanowiło utrzymać incydent w tajemnicy przed adeptami, gdyż poranne zajęcia odbywały się bez zmian.

Minęła godzina. Sto metrów przed kratą, Gley zobaczył światło. Ostatnia granica. Dystans dzielący go od celu, przemierzył używając jednego z darów Zmysłu. Pozwalał on na krótkodystansowy bieg z szybkością zbliżoną do prędkości dźwięku. Zdolność ta była jedną z bardziej pożytecznych umiejętności Therian.

Gley sięgnął po skórzaną sakwę. Wypełniona była prochem, którego mistrzowie używali do leczenia głębokich ran. Miał jednak także i inne zastosowanie. Od jednego ze starszych adeptów, Gley dowiedział się, że wymieszanie takiego pyłu w odpowiednich proporcjach ze sproszkowaną kredą tworzyło swoistą bombę o niemałej sile rażenia. O ile kreda była na wyciągnięcie ręki, to zdobycie choćby szczypty tajemniczego pudru podchodziło pod nie lada wyczyn. Rozsypał więc ostrożnie mieszankę u podstaw kraty i oddalił się na bezpieczną odległość. Z opowiadań adepta wywnioskował, że nawet taka niewielka ilość wystarczy na wysadzenie dzielącej go przeszkody.

Widział już kres swojej podróży. Za kratą rozpościerał się widok na rzekę z brzegami porośniętymi gęstym, iglastym borem. Musi się udać – rzekł do siebie w myśli. Wyjął z kieszeni krzemień.

Bum! Jedna iskra zainicjowała wybuch. Odgarnął reszty gruzu. Ruszył przed siebie. Ta chwila wydawała się tak fenomenalna, że w osądzie chłopca niemal nierzeczywista. Odkąd pamiętał, zasypiał z tym jednym tylko pragnieniem.

Tak!

Pełen życia świat otumanił go serią barw, tak kontrastujących z monotonną szarością budynku Alun Ter. Wreszcie doświadczył swobody, dotąd skutecznie uciskanej i postanowił, że…

Potężny cios wymierzony w tył głowy pozbawił go przytomności.

~

– Masz wyjątkowo twardą czaszkę – przemówił niski głos.

Gley zerwał się na równe nogi. Mrużąc oczy obiegł spojrzeniem po pokoju, w którym się obudził.

Bielone ściany, pokryte tajemniczymi rysunkami nadawały mieszkaniu tajemniczą aurę. Równie egzotyczny wyraz, sprawiały misternie zdobione drewniane meble. W kunsztownym kominku tańczyły niepokorne płomienie.

Wzrok chłopca zatrzymał się na twarzy mężczyzny, siedzącego wygodnie w fotelu. Z posągową miną wpatrywał się w ogień. Długa, krzaczasta broda sięgała mu piersi. Ubrany w grafitowy płaszcz, sięgający kolan, tu i ówdzie zaakcentowany ciemnozielonymi wstawkami. Ciężko było stwierdzić wiek tego człowieka, ale prawdopodobnie oscylował w granicy sześćdziesięciu lat. Zielone oczy starca iskrzyły lekko w świetle ogniska.

Gley nie czuł strachu. Wątpił, aby w swoim żywocie spotkał kogoś bardziej podłego od któregoś z mistrzów. Odetchnął głęboko. Zdołał już opanować oddech.

Nagle nestor wyrwał się z zadumy. Utkwił bystre ślepia w obliczu młodzieńca.

– Czeka nas długa, ciekawa rozmowa. Siadaj – wskazał na krzesło – Pewnie nurtuje cię wiele pytań, młody człowieku. Podobnie ma się sprawa ze mną. Żywię nadzieję, że wspólnie zaspokoimy nasze wścibskie głody – zmarszczył lekko brwi, po czym dalej przemówił zagadkowym tonem – Pamiętaj, aby zadać pytanie trzeba już znać przynajmniej część odpowiedzi…*

 

 

 

* zacytowane słowa Roberta Scheckleyego

Koniec

Komentarze

Od trzech dni poruszał się dniem i nocą
Od trzech dni dniem i nocą?
 Wszyscy wiedzieli o istnieniu planety poruszającej się po tym samym torze, co Ziemia
Czyli po orbicie? Ekhem...
„Błękitnej planecie"
 
Na Ziemi, czy na tym co powstało?
 Dzięki zapasom pożywienia zgromadzonym podczas różnorakich wypraw, zdołał przetrwać pod warstwą lodu niemal cztery dni.
Powiem szczerze, że pachnie mi to absurdem. 
 ciemno zielony
Ekhem! A potem jest już ciemnozielony płaszcz. 
 Synteza obu ciał zapoczątkowała nierozłączną współpracę, symbiozę, dającą obustronne korzyści.
I wiele innych synonimów? 
Potem jest już tylko notka z kroniki i opowiastka. Opowiastka, niewolna od błędów, która kończy się jak poprzedni tekst ot tak. Zupełnie nie wiem, co ma wynikać z tego tekstu, nie wiem czemu mają służyć zacytowane słowa. 
Tekst jest zwyczajnie pozbawiony sensu, to znaczy motywu dla którego powstał, a który byłby widoczną linią fabularną, celem, czy też treścią opowiadania. 

To nie koniec, tylko poczatek. Kontakt cz.I

   Dziesięć lat po katastrofie takiej, jaką opisałeś, na Ziemi nie pozostałby nawet ślad życia wyżej zorganizowanego od szczególnie odpornych na ekstremalne warunki bakterii.
   Gley był potomkiem Therian, odmiennej rasy powstałej w wyniku Kontaktu.
   W wyniku jakiegoś rzeczywistego Kontaktu z kosmitami, czy ni z gruchy ni z pietruchy impakt nazwałeś Kontaktem?
   Głos nie przemawia. Głos rozlega się, dobiega, cichnie... Nie obiega się spojrzeniem po pokoju. Meble, żebym nie wiem jak zdobione, egzotycznego wyrazu nie sprawiają. I tak dalej, i dalej... Słów trzeba używać ze sensem, świadomie, nie na wyczucie, i to samo tyczy się opisów, metafor, wszystkiego, z czego składa się tekst literacki.
   Obawiam się, że dalszy ciąg, jeśli będzie, dużo lepszy i ciekawszy nie będzie.

Spalona ziemia zaszeleściła - Taa, od kiedy to ziemia/grunt/żwir/piach - SZELEŚĆI??? To nie liście ani papier!

A dalej zauważyłem coś takiego, i łodygi mi opadły!

Wybuchy podziemnych wulkanów, podwyższenie temperatury atmosfery oraz częste, krótkotrwałe trzęsienia ziemi doprowadziły do nagłej sublimacji wody, bytującej wówczas w postaci skorupy pokrywającej całą powierzchnię lądu. Dziesięć lat po katastrofie, na Ziemię lunął pierwszy deszcz. Opady spowodowały utworzenie się oceanów, jezior i rzek.

Kurwa, ja chyba się tutaj zdewitryfikuję na miejscu! Co to za geologiczne herezje! To są BZDURY! SYF! Czy tak trudno, człowieku, poczytać sobie jakieś fachowe książki z petrologii i geologii, niż pisać te wyssane z palca fantazje! CO TO SĄ PODZIEMNE WULKANY!!! Taa, krótkotrawłe procesy diastroficzne doprowadziły do nagłej sublimacji wody! Jasne - skąd to wytrzasnąłeś, z wikipedii czy z encyklopedii kulinarnej pani Zofii? Czy ty rozumiesz co piszesz? No i to, ten wspaniały opis, niczym osad substancji ilastej w łupku krzemionkowym - Opady spowodowały utworzenie się oceanów, jezior i rzek! Jasne - zapomniałeś jeszcze wymienić: stawy, delty, źródła, źródełka, wodospady...
Tragedia... To nie jest nawet dno! To... jakaś otchłań bez dna i dwóch kamieni !!!

Pozdrawiam

PS. Przepraszam, za "słowo" na K... ale troche mnie poniosło.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Bugs, nie wyciągnąłeś niestety wniosków z komentarzy pod pierwszym tekstem.

Lekcja 1. Popracuj jeszcze trochę nad literaturą (czytaj, czytaj, czytaj, czytaj, czy...), zanim przystąpisz do publikowania swej prozy. Bo pisać, oczywiście, możesz bez przerwy. Tylko nie od razu się tym chwal. Skończ tekst, pozwól mu się odleżeć, po jakimś czasie otwórz i sprawdź, czy nadal jesteś z niego zadowolony i czy nie wymaga poprawek. Oszczędzi Ci to przykrych (z punktu widzenia odbiorcy) komentarzy, takich jak powyżej.

Lekcja 2
. Przygotuj się merytorycznie i myśl logicznie podczas pisania. Nawet jeśli to fantasy czy SF, tekst MUSI być wiarygodny. Związki przyczynowo skutkowe, zachowania postaci, zjawiska przyrodnicze - wszystko musi być albo sensowne, albo w sensowny sposób wytłumaczone, dlaczego zachowuje się inaczej niż powinno (np. na skutek magii).

Lekcja 3. Nie wrzucaj tu, na portal, opowiadań w odcinkach. Nie przysporzy Ci to zwolenników, a tekst, który ma początek i zakończenie, można ocenić całościowo. Fragmentów się nie da.

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

ECH.
Masz niesamowitą skłonność do, ambiwalentnie rozszeżających się, w najmniej oczekiwanych momętach, zdań szarpanych wielokrotnie złożonych. Wiesz co mam na myśli? Bo ja niestety nei wiem co ty mieć mogłeś.

Paka, do switania! 

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

w ramach wsparcia walki ze strasznymi Rolnikami, Komandor Jaś Pastuszek jest bardzo zainteresowany, jak woda może sublimować.

ogólnie: fizyka a'la final fantasy utrudnia czytanie 4/10

Nowa Fantastyka