- Opowiadanie: Roxsana Rossenvelvet - Opowieści z Kimiro - Rozdział IX

Opowieści z Kimiro - Rozdział IX

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Opowieści z Kimiro - Rozdział IX

Tak na wstępie, autorka zaznacza, że nie ma zielonego pojęcia na temat kendo, kenjustu itp. Nie zna się też zupełnie na szermierce zachodniej, to też prosi o wyrozumiałość, gdyż opisując scenę pojedynku posiłkowała się jedynie filmikami z sieci i własną wyobraźnią. Co jeszcze… a tak Kimiro rządzi się własnymi prawami XD.

 

 

Rozdział IX

Shoji odsunęły się bezszelestnie.

– Panie, powinieneś się położyć, jest już naprawdę późno, właśnie mija druga połowa czasu żurawia. – Odezwał się cichy, dziewczęcy głos.

– Nie chcę jeszcze spać – odparł machinalnie Hiroshi krzywiąc się jak dziecko. Dziewczyna zaśmiała się cichutko, nieco sztucznie.

– Oczywiście, że chcesz panie – stwierdziła nieco nazbyt spokojnym tonem, a w myśli doda: "Kiedy tylko przyłożysz głowę do poduszki natychmiast zaśniesz snem głębokim, już ją cię znam."

Zdumiony śmiałością osoby, która po pierwsze tak bezceremonialnie ośmieliła się przeszkodzić mu w modlitwie, a po drugie zwracała się do niego w tak bezczelny sposób, odwrócił się w stronę wejścia. W mdłym świetle świecy dostrzegł zarys szczupłej, przycupniętej obok wejścia kobiecej sylwetki.

– Zdaje się, że lepiej od de mnie, wiesz czego mi teraz trzeba. – Ton młodego daimyo jakby stwardniał.

– Popraw mnie, panie, jeśli się mylę – Dziewczyna jakby drażniła się z nim, prowokowała. – Czego innego może pragnąć człowiek niemalże w połowie nocy? – ciągnęła bezczelnie dalej. – Zwykle o tej porze dawno już spałeś, Hiroshi-sama.

– Jak śmiesz tak do mnie mówić? – Ukryte w tym pytaniu narastające zdumienie, przemieszane ze źle skrywaną, irytacją, sprawiły, że klęcząca postać znów zaniosła się cichym, udawanym śmiechem.

– Naprawdę potrzebujesz snu, mój panie. Jesteś już tak zmęczony, że nawet mnie nie poznajesz.

Poderwał się na równe nogi, podbiegł do wejścia, już w biegu opadając na jedno kolano.

– Siostro! – Zawołał łapiąc dziewczynę za nagarski i przez chwilę trzymając je w swoich dłoniach. – Wyzdrowiałaś.

 

 

Że też nie rozpoznał jej od razu! Kto inny w tym zamku ośmieliłby się odzywać do niego w ten sposób? Kto inny ośmieliłby się śmiać z niego i zachowywać przy tym tak swobodnie?

– Owszem, czuję się już znacznie lepiej – potwierdziła spokojnie.

– Kiedy spałaś, nikt nie pozwalał mi do ciebie zajarzać, matka twierdziła, że nie powianiem się tym zajmować – poinformował w taki sposób, jakby skarżył się na zły los.

– Ktoś zabronił czegoś panu prowincji Mido? Niesłychane. – Nieznacznie przechyliła głowę w udawanym oburzeniu, ale wkrótce potem natychmiast spoważniała. – Spotkałam ojca – rzekła cicho.

– Co? – Chłopiec odskoczył od bliźniaczki, wypuszczając z rąk jej przeguby. – Znowu żartujesz? – zapytał niezbyt pewnie.

– Gdzieżbym śmiała – odpowiedziała najbardziej poważnym tonem, na jaki było ją stać. – Przyszedł do mnie we śnie, a właściwie… – Nabrała powietrza w płuca. – Nawiedził mnie, tego też ci nie powiedzieli?

– Nawiedził… znaczy opętał? – Hiroshi mówił powoli, jakby nie docierało do niego to co usłyszał – Czyli to dlatego byli tu ci mnisi… zaskakujące, że nikt mi o niczym nie powiedział. – Lekkie drżenie z jakim wypowiadał te słowa zdradzało niemalże dokładnie wszystko, to co działo się w jego wnętrzu, mimo iż robił co mógł, alby panować nad sobą. Niestety, w głosie chłopca ulga wyraźnie walczyła o lepsze z lekkim wzburzeniem, czy raczej oburzeniem. "I oni chcieli to przede mną ukryć" myślał gorzko, wciąż przyglądając się, oświetlonej przez nikły blask świeczki, sylwetce siostry. Gdzieś głębiej budziło się w nim coś niedobrego, czego jeszcze nie potrafił jeszcze nazwać. Czuł jednak, jak to coś, umiejscawia się w koniuszku jego serca i zaczyna boleśnie kłuć.

– Może to i lepiej. – Księżniczka ułożyła dłonie na kolanach – Masz teraz na głowie tyle innych spraw, że nie powinieneś przejmować się takimi drobiazgami.

– Drobiazgami? – chłopiec mało nie wybuchnął. – Chcesz mi powiedzieć, że twoje zdrowie, oraz fakt, że nasz ojciec z jakiegoś powodu zmienił się w Mononoke, są drobiazgami?

– Dokładnie tak. I nie unoś się tak, osobie na twoim stanowisku, to nie przystoi. Jedno opętanie, jeden duch i zdrowie jednej dziewczyny jest niczym wobec odpowiedzialności za cały klan.

– Ale, przecież… przecież jesteś moją siostrą.

– Właśnie. Jestem tylko, twoją siostrą – mocno zaakcentowała słowo "tylko" – Kimś, zupełnie nieważnym.

– Nie mów tak! – zaprotestował gwałtownie – Nie jesteś nieważna, ja cię potrzebuję.

– Nie bądź dzieckiem. Nie wiem, czy wiesz, ale siostry odchodzą z domu.

 

*

Kilka dni później, kiedy formalne odnowienie sojuszu, pomiędzy klanami Sugiatni i Ashida stało się faktem, a cześć poddanych opuściła mury zamku, Hiroshi po raz kolejny uważnie odczytywał akt sojuszniczy. Dokument ów został sporządzony podczas oficjalnego posłuchania jakiego, w obecności czterech wysoko postawionych członków klanu, udzielił pięciu samurajom – posłom pana Ashidy Akinoriego. Negocjacje, toczone pod kierownictwem wciąż jeszcze nieco naburmuszonego, ale posłusznego Kenshiro przebiegały wyjątkowo sprawnie.

 

 

Jak wynikało z udzielonych przez delegatów wyjaśnień, pan Ashida nie mógł przybyć osobiście, gdyż walki w górach Chunzu właśnie rozgorzały na nowo. Armia Murahitów znów nieubłaganie poruszała się na przód, pozostawiając za sobą stosy trupów. Dlatego też wszelkie warunki, jakie beznamiętnym głosem podyktował im wysoki wojownik, zostały przyjęte bez szemrania, wręcz z pewnym rodzajem wdzięczności. Warunki te obejmowały gwarancję rekompensaty ewentualnych przyszłych strat poniesionych przez Sugiatni w toczonej właśnie wojnie. Niezależne od tego traktat zawierał też zapis o ponownym przypisaniu do prowincji Mido trzech przygranicznych wiosek zdobytych, prawie sto lat temu, przez władców Akai. Oczywiście wszystko to miało wejść w życie tylko w przypadku zwycięstwa. W zamian zyskali zaś obietnice pomocy, nie wcześniej niż w momencie, gdy wróg znajdzie się w odległości osiemnastu ri od Erikawy. O tym, że właśnie tak powinien wyglądać akt sojuszniczy, Hiroshi dowiedział się dzień wcześniej, kiedy popołudniu omawiał tę sprawę ze stryjem.

 

 

– Jeśli pozwolisz panie – odezwał się wówczas klęczący przed nim samuraj. – Uważam, że skro, pomimo moich próśb, postanowiłeś jednak odnowić przymierze, to przynajmniej powinniśmy zaproponować możliwie jak najbardziej korzystne dla nas warunki. Przede wszystkim ważne jest to, żebyśmy nie angażowali się od początku, dołączyli do zmagań możliwie najpóźniej, wtedy może będziemy mieć w tym starciu jakieś szanse.

 

 

Wiatr zaszumiał delikatnie w pokrytymi pękającymi pąkami liści, konarach klonu z irysowego ogródka, w którym przebywali. Promienie słoneczne, odbijały się od lekko pomarszczonej tafli oczka wodnego, przez co wyglądała ona tak, jakby ktoś wysypał na nią tysiące malutkich diamentów. Hiroshi siedział bokiem, na jednym z kamieni otaczających sadzawkę i ukradkiem zerkał na roziskrzoną powierzchnię. Podłużna, twarz chłopca, otoczona długimi do ramion, ciemnymi włosami nosiła znamiona głębokiego zamyślenia, a migdałowe, czarne, oczy lśniły dziwnym blaskiem. Samuraj przeklął w duchu widząc to. Znowu to samo.

 

 

– Tak? – Młody daimyo w jednej chwili jakby stracił zainteresowanie odblaskami na wodzie i patrzył teraz prosto w twarz ojcowskiego brata. - Jak, twoim zdaniem miałoby to wyglądać z naszej strony? – Padło spokojne, chodź za razem wypełnione autentyczną ciekawością pytanie.

– Mówiłem już nie raz, że żeby zebrać siły potrzebujemy czasu – zaczął powoli Kenshiro, uważnie obserwując swojego pana. – Dlatego nie powinniśmy interweniować wcześniej, niż wtedy, gdy armia Murahitów, znajdzie się w określonej odległości, powiedzmy siedemnastu, osiemnastu ri, od Erikawy. A i wtedy nie powinnyśmy wdawać się w oddarty bój, a jedynie pomóc w przygotowaniu obrony zamku i miasta oraz oczywiście wziąć udział w samej obronie.

– A, co jeśli Murahito nigdy tam nie dotrą? – Tym razem głos chłopca zawierał w sobie wyraźną obawę.

– Dotrą – odparł z przekonaniem samuraj. – Niczego innego nie jestem, tak pewien jak tego, że Ashida nie zdołają zatrzymać ich wcześniej. Istnieje, co prawda nikła możliwość, że wojna skończy się, zanim Isamo przepuści atak na stolicę Akai, ale raczej wątpię, żeby do tego doszło. Pan Ashida Akinori łatwo się nie poddaje, dobitnym dowodem, jest to, że wciąż żyje, a nawet dokonał częściowej rekonstrukcji klanu. Nie mniej jednak, to nie wystarczy, żeby zatrzymać Drugą Armię klanu Murahito, uwierz mi, panie.

– Wierzę – rzucił chłopiec jakby w przestrzeń. – Rozumiem. Ufam ci i daję wolną rękę w tej sprawię, zrób jak uważasz.

– Dziękuję, Hiroshi-sama. – Kenshiro lekko pochylił głowę. – Bardzo cieszy mnie twoje zaufanie.

 

 

Po wysłuchaniu wszystkich warunków, przystąpiono natychmiast do ich spisania, a następnie posłowie kolejno zakuli się w palec niewielkim sztyletem, aby móc podpisać zwój. Hiroshi jako ostatni, naciął swój lewy kciuk i starannie wykaligrafował własne imię. Pakt został zawarty na nowo, a wysłannicy klanu Ashida, jeszcze tego samego dnia, opuścili zamek.

 

 

Siedząc samotnie w swoim prywatnym pokoju, gdzie oprócz niskiego stolika, małej, cedrowej komódki ukrytej w ścianie szafy oraz tatami, nie było niczego więcej, spoglądał na brunatne znaki. Czuł przy tym wielką ulgę, niemalże dorównującą tej, której doznał wtedy, gdy dowiedział się, że Hisako jest już zdrowa. Wreszcie mógł przestać o tym myśleć, zadręczać się rozważaniami, czy aby na pewno postępuje właściwie. Układ przypieczętowano i tym samym wszystkie wątpliwości, jakie dręczyły go jeszcze niedawno zaczęły powoli odchodzić w zapomnienie. Teraz już nie mógł niczego cofnąć, musiał dotrzymać umowy, od tego zależał bowiem honor jego i całego klanu. To też dalsze rozważania wszelkich za i przeciw, nie miały już najmniejszego sensu. Leciutki uśmiech satysfakcji pojawił się na ustach chłopca. Powoli wracał do równowagi, odzyskiwał zagubiony spokój i chociaż wciąż odczuwał pewien żal po stracie ojca, to jednak sypiał coraz lepiej. Gwałtowne, pełne łez przebudzenia zdarzały się mu coraz rzadziej. Jedynie lekki smutek przyczaił się gdzieś w najgłębszym zakamarku serca młodego władcy, aby kłaść delikatny cień na wszystkich jego przemyśleniach, emocjach i działaniach. Hiroshi nie był pewien czy kiedykolwiek się go pozbędzie.

 

 

Nadal też brakowało mu ojca. Brakowało do tego stopnia, że czasem ogarniała go nagle lekka, tłumiona, jakby nieśmiała skierowana przeciwko siostrze złość, czy może raczej zadość? Ile razy jednak łapał się na tym uczuciu, tyle razy ogarniał go wstyd, gdyż wyglądało to tak, jakby zazdrościł Hisako opętania. Co za niedorzeczność! Przecież ona mogła przez to zginąć, a on? On po prostu miał pretensje o to, że zmarły rodzic przyszedł do dziewczyny, a nie do niego. Zupełnie jakby był kilkuletnim nadmiernie rozpieczonym dzieckiem, które wcale nie rozumie świata. Bezsensu. Nawiedzenie przez ducha, nawet ducha własnego ojca, nie zaliczało się do miłych doświadczeń. Wręcz przeciwnie, to było coś, co wpływało na równowagę ciała, umysły i ducha, zaburzało ją w sposób znaczący i gwałtowny, na zawsze pozostawiając na ofierze swoje piętno.

Z początku Hiroshi nie miał przekonania, co do tego ostatniego. Hisako wydawała mu się zupełnie taka sama jak kiedyś, energiczna, nieco zbyt śmiała jak na kobietę, odrobinę uszczypliwa, ale jednocześnie troskliwa. Może tylko po śmierci ojca odrobinę przygasła. Czasem miał wrażenie, że księżniczka zmusza się do uśmiechu i swobody, a do niektórych jej wypowiedzi wkrada się gorzki ton. Przypisywał to jednak smutkowi, spowodowanemu śmiercią pana Harumi. Dopiero potem zauważył, że z ciemnobrązowych oczu dziewczyny znikł gdzieś dawny blask, ustępując miejsca poważnemu, nieco odległemu, jakby nieobecnemu spojrzeniu. Spojrzeniu w którym od czasu do czasu pojawiał się zimny blask złości, lub nienawiści.

 

 

Ponadto Hisako wciąż odczuwała pewne osłabienie. Często bolała ją głowa. Nieraz przy jakimś wysiłku zdarzało, że nagle całe otoczenie zaczynało wirować jej przed oczami, a ona gwałtownie traciła równowagę. Zazwyczaj w takich momentach, musiała przytrzymać się czegoś, aby nie upaść. Dodatkowo twarz dziewczyny na powrót stawała się wówczas woskowo blada, a na czoło występowały kropelki potu. Na szczęście gorączka już nie wracała. Pomimo więc tych drobnych incydentów, rekonwalescencja księżniczki przebiegała pomyślnie, choć powoli, ale całkowicie zgodnie z tym, co jeden z mnichów przekazał Tamao gdy obrzęd został zakończony. Nie było zatem powodów do niepokoju. Ani tym bardziej, do położenia jej do łóżka, czego ewidentnie próbował dokonać Jiro, za każdym razem kiedy zasłabła. Ignorowała go jednak, twierdząc, że przez podobną kurację, prędzej umrze z nudów, niż wyzdrowieje. Zresztą poza tymi drobnymi incydentami, czuje się już naprawdę dobrze, a one same także stają się coraz rzadsze. Była to jednak tylko połowa prawdy. W rzeczywistości Hisako bała się własnych myśli i uczuć. Obawiała się, że jeśli zbyt długo pozostanie bezczynna, one zapanują nad nią całkowicie, wyciągną na wierzch wszystko to, co tak bardzo chciała stłamsić, wycisną z oczu kolejne łzy. Nie chciała tego. Pragnęła za to jak najszybciej wrócić do normalności, chociaż doskonale wiedziała, że nic już nie będzie takie samo.

 

 

Nikomu nie powiedziała też o, nawiedzających ją niemal co noc, koszmarnych snach. W koszmarach tych czuła zapach krwi i zgnilizny, sprawiający, że powietrze wokół stawało się niemal namacalne. Widziała blade, trupie twarze, które wpatrywały się w nią szeroko otwartymi, matowymi oczami, zmasakrowane, rozszarpane przez kruki i wrony ciała mężczyzn kobiet, a nawet dzieci. Złowieszcze krakanie unosiło się nad pustą okolicą, odbijało głuchym echem w przestrzeni. Jeden z ptaków, największy ze wszystkich, przysiadał zawsze na znajdujących się najbliżej dziewczyny, zwłokach młodego chłopca. Kilkoma uderzeniami mocnego dzioba, wydłubywał otwarte, zastygłe w przerażeniu oko. Następnie unosił łeb, spoglądał na stojącą bez ruchu, niby wrośniętą w ziemię księżniczkę. Z chwilą kiedy rozpościerał skrzydła obraz zmieniał się. Czarne ptaszyska okazywały się motylami, a trupy kwiatami. Wysokimi, niebieskimi jak szafiry irysami, których łodygi poruszały się leciutko w podmuchach ciepłego, majowego wiatru. Krakanie ustępowało miejscu cichemu, dźwięcznemu śpiewowi słowika i tylko zbierające się na horyzoncie ciemne chmury oraz dalekie grzmoty zakłócały tę sielankę. Te, gnane wiatrem zbliżały się szybko. W jednej chwili spokojna, słoneczna okolica pogrążała się w zupełnej ciemności. Chwilę potem niebo przecinała potężna, zygzakowata błyskawica. Po niej następował huk i zaczynał padać obfity, czerwony deszcz, podczas gdy Hisako wciąż stała w tym samym miejscu, co wcześniej. Nie mogąc się ruszyć, z rosnącym, szarpiącym trzewia przerażeniem obserwowała burzę. Patrzyła jak pioruny uderzają do koła niej. Słyszała potężne huki i rozpaczliwie próbowała poruszyć jakąkolwiek częścią ciała, podczas gdy jej żołądek ściskał się coraz mocniej. Na próżno.

 

 

Nawałnica zamierała w jednej chwili, ciemność cofała się, odsłaniając setki, może nawet tysiące połamanych kwiatów. Niebo zaczynało wirować, a cała okolica obracała się w miejscu, niczym wielki kierat. W centrum tego wszystkiego nadal była ona. Całkowicie zdezorientowana, zdrętwiała ze strachu, z sercem bijącym tak szybko i głośno, że mogła je bez trudu usłyszeć. Nagle, w jednym momencie wszystko zatrzymywało się, łąka znikała, a dziewczyna stwierdzała nagle, że znajduje się w jakimś niewielkim, zadymionym pomieszczeniu. Drewniane ściany wzniesione zostały z grubych poprzecznych bali, po środku znajdowało się niewygaszone palenisko. Obok stał niewielki, porcelanowy wazonik w nim bukiet irysów. Wówczas blokada, krępująca jej ciało, puszczała na skutek czego Hisako zataczała się gwałtownie i opadała na ziemię, potrącając przy tym naczynie. Z łoskotem uderzało o klepisko i chociaż pozostawało w jednym kawałku, to wylewała się zeń cała woda, tworząc ciemną, szybko powiększającą się plamę na suchej ziemi. Niebieski kielichy momentalnie więdły. Płatki kurczyły się i czerniały. Jednocześnie ogień w palenisku strzelał w górę, pomarańczowe płonienie dotykały włosów dziewczyny. Ze ścian spływała lepka, czerwona, gorąca ciecz, a one same rozmywały się, falowały i zanikały.

 

 

Pośrodku pustki, w jakiej nagle się znajdowała, wypiętrzała się szybko, jakby ktoś malował ją sprawnymi pociągnięciami pędzla, stroma, wysoka góra z ośnieżonym wierzchołkiem. Wyciągała ku niej dłoń, ponownie otwierała usta, ale z nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Próbowała wstać, ale nogi miała jakby z mgły… Zaczynała się zatem czołgać się w kierunku wzniesienia. Nie wiedziała po co to robi, dlaczego chce się tam dostać, mimo to brnęła na przód, czując ból zżeranej skóry i nadwyrężanych mięśni pieczenie ran oraz zadrapań. Mocno przyciskając dłonie do zimnego podłoża, ze ściśniętym w panice sercem i rozszerzonymi źrenicami, wciąż zbliżała się do pionowych zboczy.

 

 

Gęsty, biały dym unosił się nad szczytem. Białe kłęby chwiały się na boki, spowijały całą okolicę, a następnie skupiały w jednym miejscu, przypierając przy tym ludzką sylwetkę. Mgielna postać zmieniała się w ogień. Rzucała w kierunku pełzającej Hisako, dotykała jej włosów i ciała, które zaczynały płonąć. Cierpienie wzmagało się, odblokowywało gardło. Wydawała tłumiony, podobny do szeptu wrzask i dokładnie w tym samym momencie budziła się. Siadała gwałtownie na posłaniu, usiłując złapać oddech, uspokoić wciąż jeszcze zbyt mocno bijące, serce. Szeroko otwartymi oczami spoglądała w noc, łapiąc odruchowo za rękojeść leżącego nieopodal tanto…

 

 

Na szczęście w niedługim czasie omdlenia ustąpiły niemal zupełnie, a Hisako, zadecydowała o natychmiastowym powrocie do treningów szermierczych. Zupełnie nie zważając przy tym na protesty nadwornego medyka.

 

*

Czwartego dnia, po oficjalnym odnowieniu sojuszu Hisako ćwiczyła samotnie na dziedzińcu głównego budynku, pod zieleniącymi się konarami rodowej śliwy. Zawzięcie wymachując drewnianą naginatą, wymierzała wyimaginowanym przeciwnikom cały szereg szybkich ciosów, z taką energią, jakby naprawdę zależało od tego jej życie. Krótkie, szarpane, ale zarazem płynne ruchy całego ciała, łączyły się z donośnymi, urywanymi okrzykami. Długie, spięte w kucyk włosy śmigały w powietrzu za każdym razem gdy odskakując w bok wykonywała unik. Od czasu, do czasu lekko pochylała się do przodu, aby wzmocnić siłę natarcia.

 

 

Promienie słoneczne nabrały już na tyle mocy, że były w stanie ogrzać powietrze. Pomimo więc rzadkich, słabych podmuchów kwietniowego wiatru, było niezwykle, ciepło jak na tę porę roku, to też wkrótce ciało i twarz dziewczyny pokrył pot. Ona jednak nawet na chwilę nie przerywała treningu. Wkładając weń wszystkie negatywne emocje, całą nienawiść i żal, czuła jak stopniowo ogrania ją przyjemne, niemalże błogie zmęczenie. Uśmiechnęła się lekko. Wykonała jeszcze jeden szybki wypad, po czym zatrzymała się na chwilę. Otarła czoło jedwabną chusteczką, wydobytą za poły granatowego kosode, w które była ubrana i podparła się bronią jak laską. Odetchnęła głębiej parę razy, wsłuchując się przy tym w chaotyczny, podobny do melodyjnej kłótni śpiew ptaków. Zaraz potem uderzyła ponownie, wyprowadzając od dołu szybki, prosty cios. Uśmiechnęła się ponownie obnażając zęby. Cofnęła broń, przeniosła ją za plecy, osłoniła się zgrabnie, wykonała, połączony z przyklękiem wypad, jednocześnie unosząc ostrze po lekkim skosie. Wstała, przybrała pozycję wyjściową i znów natarła przenosząc ciężar ciała to na jedną, to na drugą nogę. Niespodziewanie ostrze natrafiło na opór. Rozległ się klekoczący dźwięk, towarzyszący uderzeniu drewna o drewno. Zaskoczona, otworzyła przymknięte w czasie ataku oczy i zaczęła powoli podnosić opuszczona głowę. Ujrzała najpierw wyciągnięty boken, potem trzymającą go dłoń, a na końcu resztę sylwetki stojącego przed nią, niewysokiego, niezbyt szczupłego, chodź też nie zbyt grubego chłopca w błękitnej hakama i kosode koloru indygo. Wyprostowała się całkiem, lekko zakręciła naginają i opuszczając ją swobodnie w dłuż ciała spojrzała prosto w smutne, poważne oczy brata.

­­­­­­

– Powinnaś trzymać gardę – skomentował spokojnie Hiroshi przyglądając się uważnie poczynaniom siostry.

– Chciałam dać ci szanse. – Padła szybka odpowiedź, zabarwiona delikatną, prawie niedostrzegalną ironią. – Źle by wyglądało, gdybyś zbyt łatwo ze mną przegrał.

Oparł ciężar ciała na prawej nodze, zacisnął obie dłonie na rękojeści nieznanie uniesionego, trzymanego przed sobą bokkena.

– Nie wybaczę ci tego. – Młody daimyo, cofnął się jeszcze o krok, nie spuszczając dziewczyny z oczu.

– Zobaczymy. – Księżniczka także wykonała krok w tył i również przyjęła pozycję zaczepno-obronną.

 

 

Zaatakowali jednocześnie. Hiroshi uderzył prosto, ale natrafił na poprzeczny blok. Skrzyżowali broń, przez chwilę trwali zwarciu, próbując odepchnąć się na wzajem. W końcu chłopiec zdołał oswobodzić bokken z uścisku. Krążąc po łuku, szukał okazji do następnego natarcia. Podczas gdy dziewczyna przeniosła broń za plecy, jednocześnie cofając lekko prawą nogę i wyciągając przed siebie lewą dłoń, jakby chciała powstrzymać nią przeciwnika. Ten uderzył znad głowy, ale Hisako zdołała chwycić oręż w dwóch miejscach i unosząc go poprzecznie, zablokowała cios. Odskoczyła. Uśmiechnęła się zdawkowo. Natarła. Nadal trzymając naginatę w dwóch miejscach, skierowała ją po skosie w okolice gardła młodego daimyo. Zbił je szybkim ruchem drewnianego miecza. Zanim jeszcze zdołała podnieść się z półklenku, znów wykonał zamach z nad głowy, zmuszając ją do osłonięcia się skróconym przez chwyt, drzewcem. Zachwiała się lekko, ale odbiła uderzenie. Błyskawicznie wstała. Zakręciła się wokół własnej osi, oddaliła nieco od brata. Obserwowała go przez chwilę.

 

 

Pojedynek, który właśnie toczyli był swoistym powrotem do normalności, dostatecznym dowodem na to, że życie toczy się dalej. Bezlitośnie, nie oglądając się wstecz, nie rozpamiętując tego co się zdarzyło, wciąż parło na przód, nie przejmując się zupełnie ich troskami i wymuszając na Hisako podobną postawę. Nie ważne, co było. Z każdym kolejnym uderzeniem, uświadamiała to sobie coraz wyraźniej. Zmrużyła lekko oczy. Najważniejsze, aby skupiła się na tej chwili.

 

 

Chłopiec pozostał na swoim miejscu. Ze skupieniem na twarzy, próbował przewidzieć kolejny ruch bliźniaczki. A potem, wszystko potoczyło się błyskawicznie: w jednej chwili znalazł się w pobliżu dziewczyny. Trzymając drewniany miecz w pozycji wyjściowej, zaatakował wprost, z dużą siłą napierając na przeciwniczkę, która próbowała zatrzymać jego ciosy, trzymaną w poprzek naginatą. Cięcia wzbierały na sile. Hisako robiła niewielkie, ale szybkie kroki w tył, poruszając przy tym bezgłośnie ustami. W końcu chłopiec uderzył ją po palcach, tak silnie, że omal nie poluzowała chwytu. Stęknęła cicho z bólu. Tym czasem on uderzył po raz drugi, znacznie mocniej, a potem jeszcze następny i następny, za każdym razem wkładając weń, coraz więcej siły. Jedyne co mogła teraz robić to się cofać i blokować spadające na nią wściekłe, szybkie ciosy. Wysiłek włożony w cały dzisiejszy trening, coraz bardziej dawał się jej we znaki. Czuła jak spływa po niej pot, bolą mięśnie oraz bezlitośnie obijane przez brata palce, tętno przyśpiesza coraz bardziej. Do tego obraz nagle zaczął się rozmywać. Kontury wszystkich rzeczy straciły na wyrazistości, przez co przeistaczały się one w wielkie, kolorowe plamy, zasłaniane przez niewielkie, czarne, ruchome plamki. W następnym momencie cały dziedziniec zawirował, wtedy Hisako wydała cichy okrzyk bólu, poprzedzony kolejnym niezwykle mocnym razem w palce. Zanim zorientowała się w tym, co się dzieje, rozluźniła oba chwyty. Broń upadła na ziemię, a ona sama przyłożyła dłoń do twarzy i gwałtownie osunęła się na kolana.

 

 

– Siostro! – Zaniepokojony Hiroshi rzucił się w jej stronę – Wszystko w porządku? Ja przepraszam, nie chciałem uderzyć tak mocno. – zaczął szczerze zakłopotany.

– To nie twoja wina, wygrałeś. – Odjęła dłoń z twarzy i uśmiechnęła się z wysiłkiem. A wówczas chłopiec ujrzał, że z jej oblicza odpłynęła cała krew. Nawet wargi straciły kolor. – Gdyby to była prawdziwa walka, już po pierwszym uderzeniu nie miałabym palców. Dobra taktyka. – Westchnęła cicho. – Wreszcie ci się udało. Potraktuj to jak prezent pożegnalny, bo jutro przenosicie się do fortu granicznego, prawda? – każde kolejne słowo poprzedzał głośny, nierówny oddech.

– Tak… Stryj uważa, że powinniśmy być tak blisko Erikawy jak to możliwe, a jednocześnie tak daleko, jak tylko się da… Ale co z tobą? – nagle zmienił temat. – Dobrze się czujesz? Bo wyglądasz nienajlepiej.

– Nic mi nie jest. – Właśnie udało się jej przywrócić normalny rytm oddychania, więc podniosła się z wysiłkiem i stanęła na lekko chwiejnych nogach. Jej cera wciąż jeszcze nie odzyskała jednak normalnego wyglądu. – Nie przejmuj się teraz mną, to za raz minie. – Ostatnie zdanie miało brzmieć uspokajająco, ale zostało wypowiedziane tak słabym głosem, że słysząc go chłopiec, także pobladł.

– Oprzyj się o mnie – rzekł cichym, lecz stanowczym tonem. – Zaprowadzę cię do pokoju i masz tam odpocząć.

– Nic mi nie jest – usiłowała protestować, jednocześnie odsuwając się od brata.

– To był rozkaz. Lepiej, żebyś go usłuchała.

Spojrzała nań z lekkim wyrzutem, nic jednak nie powiedziała, tylko pozwoliła odprowadzić się do pokoju.

*

 

 

Sprawnymi pociągnięciami pędzla, nakreślił na kartce kilka smolistych, grubych, ale mimo to niezwykle starannych znaków. Podniósł głowę, spojrzał na zasunięte shoji, wyłożone półprzeźroczystym ryżowym papierem i stwierdził, że na dworze jest już ciemno. Powoli odłożył na bok przypory do pisania, oparł łokcie o blat niskiego stolika, znajdującego się w centrum zajmowanego prze zeń, małego kwadratowego pokoju. Przeczesał dłonią włosy, po czym przyłożył czoło do dłoni i przez jakiś czas trwał w bezruchu, jakby ciągle jeszcze zastanawiał się nad tym, czy postępuje słusznie. W jego umyśle, wciąż było wiele wątpliwości. Przecież złożył przysięgę i podpisał ją własną krwią. Nie powinien jej łamać, a przynajmniej nie powinien robić tego ukradkiem, jak złodziej lub oszust. Jednakże w zaistniałych okolicznościach, szczególnie w obliczu odnowienia przymierza z Ashida, wydawało mu się to jednym z bardziej rozsądnych rozwiązań, nawet jeśli oznaczało przemianę w podstępnego, zdradzieckiego węża. Wzdrygnął się mimowolnie, kiedy to sobie uświadomił. Owszem, nigdy nie zaliczał się do zwolenników obecnej linii rodowych władców, lecz mimo to, aż do dzisiaj, zdrada była dlań czymś nie do pomyślenia. Co jednak innego mógł zrobić? Do póki układ nie został odnowiony, łudził się, że ktoś przemówi młodemu daimyo do rozumu. Ale kiedy ujrzał jak Hiroshi składa na dokumencie swój podpis, zrozumiał że wszystko stracone.

 

 

I tak zbyt długo z tym zwlekał. Powinien, zrobić to od razu, zaraz po, albo nawet jeszcze podczas spotkania z posłami. Oczywiście, wtedy od razu straciłby życie, ale przynajmniej nie musiałby dalej bezczynnie przyglądać by się temu, co ci ludzie wyprawiają z klanem. Nie musiałby znosić nieumiejętnych, jego zdaniem rządów i znów przeklinać w duchu słabość głównej rodziny.

 

 

Przysięga, obowiązek, kodeks, jedynie te rzeczy trzymały go jeszcze przy zwierzchnikach. Sprawiały, że wiernie, chodź bez zbytniego entuzjazmu służył Harumiemu, pomimo iż zawsze uważał go za stanowczo zbyt delikatnego, a nawet miękkiego. Nie odmawiał mu co prawda pewnego autorytetu, lecz czasami nie mógł ścierpieć jego decyzji. Niemniej, najgorsze nawet postanowienia i działania Harumiego, nie mogły równać się z tym, co wyczyniał jego syn. Że też nie istniał nikt, kto w jakikolwiek, sposób mógłby wpłynąć na poczynania chłopca. Owszem, Kenshiro robił co w jego mocy, ale najwyraźniej moc ta była zbyt mała…

Odjął prawą dłoń od głowy, przechylił się lekko w bok i na chwilę utkwił wzrok w płomyku świecy. Raz jeszcze zadał sobie w myślach pytanie, czy aby na pewno postępuje słusznie. A, kiedy już odgonił ostatnie wątpliwości starannie złożył zapisany papier w kształt koperty, sięgnął po pędzel i nakreślił na czystej powierzchni kilka symboli. Następnie zdmuchnął świecę wstał, nie myśląc już więcej, o tym co napisał ułożył się do snu na, rozłożonym w sąsiednim pomieszczeniu, futonie.

 

Koniec

Komentarze

nie czytałem rozdziałów I-VIII, ale teraz nie wiem, czy chcę czytać. w tym fragmencie było sporo japońskich słówek... i tyle. nic nie zahaczyło mojej ciekawości.

Nie czytałem poprzednich częsci i tę też tylko pobieżnie przejrzałem. Nie mój klimat. Wydaje mi się, że narracja jest zbyt skrótowa. Skrótowy opis wydarzeń, zwłaszcza przeszłych, zanadto dominuje nad aktualną akcją i dialogami. Z drugiej strony nawet, kidy porzechodzisz do scen walki, nie jest wcale lepiej. Sparing jest przegadany, nic się w nim nie dzieje. Zdaję sobie sprawę, że są ludzie, którym, taki styl prowadzenia narracji odpowiada, ale ja do nich nie należę. Dla mnie tego rodzaju opowieści lepiej prowadzić dialogiem, dlatego niestety nie podobało mi się.

Czasem trzeba coś przeskoczyć, czasem trzeba coś wyłumaczyć. Przeszłość jest o tyle ważna o ile bohaterowie przywiązują do niej wagę, a tutaj akuat wiele wypływa z przeszłości. Opis walki miał być taki jaki, jest. Ot, spokojny treningowy pojedynek dwójki rodzeństwa, pierwszy od jakiegoś czasu. Żadnych żadnych heroizmów. A co do dialogów, to raczej trudno, żeby bohaterowie tłumaczyli sobie nawzajem oczuwiste (dla nich) kwestie. Trąci banałem.

Ogólnie jestem beznadziejna i do niczego się nanadaje.

 A co do dialogów, to raczej trudno, żeby bohaterowie tłumaczyli sobie nawzajem oczuwiste (dla nich) kwestie. Trąci banałem. - Oczywiście masz rację. Ale zawsze można z tego jakoś wybrnąć. Może lepiej byłoby., gdyby bohaterowie rozmawiali ze sobą normalnie (ale więcej - może przydałaby sie tu dopdatkowa postać?), a ewentualnie niezrozumiałe dla czytelnika aluzje mogłyby być objaśniane przez narratora na bieżąco. Uniknęłabys wtedy długich bloków retrospeckji. Ale powtarzam: one dla mnie są męczące i mnie nie odpowiadają to nie mj styl i nie moja bajka. Nie znaczy to, że są w ogóle do niczego, bo istnieją ludzie, którzy taki wlasnie styl opowiadania preferują. :)

 

Masz solidny języki łatwość w operowaniu słoweim, a to już dużo.Pisz dalej, mną się nie przejmuj. :)

Dodatkowe postacie będą, to dość oczywiste, jednak wolałabym nie mnożyć ich tylko dlatego, żeby główne postacie miały z kim pogadać. Znaczy... oczywiście, że kilu takich "randomów" musi się trafić, ale lepiej nie mnożyć ich bez wyraźnej potrzeby. I tak prawdę mówiąc osobiście raczej średnio za dialogami przepadam. Zwykle tak jest, że jeśli przypadkiem włożę w opowiadanie włożę ich nieco więcej niż normalnie, zaczynam czuć się dziwnie źle i po prostu muszę coś z tym zrobić. Czy to przez rowijania jakiś opisów, czy prowadzenie narracji skrótowej, opisującej jakiś wycinek czasu, który był na tyle ważny, że nie można go pominąć, a jednocześnie na tyle nieciekawy, żeby się o nim zbytnio nie rozpisywać. Akcja (w sensie: bijatyka itp.)? Tak, jak najbardziej. Gdy przyjdzie na nią pora. Chociaż takich troszkę się jej boję, to jednak nie znaczy, że zamierzam opowieść całkowiecie ich pozbawić.

Niekoniecznie bijatyka, czy pościg rajdowymi samo.. tfu, wierczchowcami. ^^ Generalnie chodzi o element akcji w szybkim tempie. Bijatyka czy pościg z definicji rozgrywają się szybko, więc są klasycznuym przykładem, ale nie jedynym. Chodzi o dynamikę tekstu: dużą ilośc czasowników, szybkie zmiany sytuacji. Może to równie dobrze dotyczyć np. biesiady, festynu, targu, polowania i mnóstwa innych scen. Co tylko sobie wymyślisz.

Jakbym nie wiedziała. Generalnie jednak uważam, że akacja sama w sobie nie jest aż tak ważna, a już napewno nie jest i nigdy nie będzie ważniejsza od całości fabularnej, spojności tekstu i samych bohaterów. Uważam, że akcja powinna wynikać z fabuły, wszelkie szybkie (i wolne) fragmenty powinny mieść swoje usadnienie, swoją przyczynę oraz skutek. (No, to chyba oczywiste). Nie mogę jednak serwować szybkiej akcji w zamku, podczas bądź, co bądź żałoby. Tak szczerze to nie bardzo mogę sobie nawet pozwolić na potyczki słowne pomiędzy bohaterami drugoplanowymi, bo w ten sposób naruszyliby harmonię domu swojego władcy, a to jednak w tamtym kręgu kuturowym było niedopomyślenia.

A tak generalnie, to nie wiem skąd "bierze się to całe parcie na akcję".

Stąd, że taki tekst szybciej i przyjemniej się czyta.

Niekoniecznie. Ja tam np. ile razy natrafię na opis akcji tyle razy zaczynam się zastanawiać gdzie on się kończy.

W takim razie należysz do wyjątków.

Nowa Fantastyka