- Opowiadanie: Agroeling - Abelion i Nuena - część 1

Abelion i Nuena - część 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Abelion i Nuena - część 1

W niewielkiej krainie Tamarin, między rozległą, nizinną Antarią a potężnym masywem górskim Kalgarad, leżało okolone dolinnymi zboczami miasto Sinan. Jego mieszkańcy żyli dostatnio, acz bez przepychu i niepotrzebnego zbytku, bo cenili sobie spokój oraz umiarkowanie, a znani byli z tego, że sumiennie wypełniali obowiązki i podążali ścieżką własnego serca. Pieczę nad miastem sprawował czarodziej Abelion. Choć nie zdążył on jeszcze nabrać doświadczenia, przyjął to odpowiedzialne stanowisko, gdyż we wszystkich krainach, a szczególnie w pobliskiej Antarii, brakowało mistrzów sztuki czarodziejskiej i zabiegano o nich wręcz desperacko. Na swoją siedzibę otrzymał wieżę i rozpierała go duma z tego powodu, albowiem w innych okolicznościach takiego zaszczytu mógłby dostąpić dopiero w nobliwym wieku.

 

Oczywiście czarodziej nie był tak do końca zadowolony ze swego życia. Nie miał zbyt wiele do roboty – a właściwie nie robił absolutnie nic i niczym szczególnym nie mógł się wykazać. W Tamarin już dawno wyginęły wszelkie potwory, a inne zagrożenia konsekwentnie omijały małą, ustronną krainę, skupiając się zwykle na sąsiedniej Antarii.

 

Jednakże Abelion, choć znudzony brakiem wyzwań i wszechobecnym marazmem, cieszył się niczym nie skrępowaną wolnością. Wiódł więc żywot stateczny, bez nagłych zawirowań i porywów serca. Ano właśnie. Czasami doskwierała mu samotność. Ile bowiem mógł czytać książek, spacerować promenadą czy obserwować zachody słońca?

 

Jego kontakty ze światem zewnętrznym sprowadzały się zazwyczaj do wydawania poleceń służącej, która mu gotowała, prała i sprzątała, oraz rzadkich wizyt w zamku u młodego księcia. A podczas długich, samotnych wieczorów na wierzchołku wieży dumał tylko i marzył.

 

W końcu coś się musiało wydarzyć.

 

Coś szalonego i płomiennego.

 

Abelion nieraz wchodził do gęstego lasu, porastającego stoki doliny, gdzie lubił w cieniu wyniosłych jodeł topić smutki swej jałowej egzystencji. Pewnego razu, gdy przedzierał się przez leśne runo, mijając wykroty, rozpadliny i skłębione krzewy jeżyn, nieoczekiwanie napotkał błąkającą się tam i sam piękną dziewczynę.

 

Czarodziej podszedł do niej i zapytał:

 

– Cóż porabiasz w tym dzikim lesie?

 

– Szukam nocnych kwiatów rosnących na mogiłach – odparła dziewczyna, bynajmniej nie speszona widokiem obcego mężczyzny.

 

– Ależ tu jest niebezpiecznie i można zabłądzić – odrzekł Abelion, choć wcale tak nie sądził.

 

– Zabłądzić można wszędzie – nieznajoma spojrzała mu w oczy. – Nawet tkwiąc nieruchomo w jednym miejscu.

 

Abelion, zmieszany, odwrócił wzrok. Kim ona była, że przemawiała jak mędrzec?

 

– Mimo wszystko nie jestem pewien, czy to odpowiednie miejsce na samotne spacery. Wszak to prastara puszcza.

 

– Ma dokładnie tyle lat, co ja – z uśmiechem odparła dziewczyna, zrywając śnieżnobiały kwiat.

 

Czarodziej zaniemówił, ale po chwli też się uśmiechnął, bo uznał, że miała na myśli zerwaną roślinę.

 

– Jak ci na imię?

 

– Moje imię oznacza Czekająca o Świcie.

 

– Czyli Nuenassan – odgadł Abelion, który znał dawną mowę.

 

– Ale możesz mi mówić Nuena. Czyli Świt. Bo na pewno nie czekałam na ciebie. – odpowiedziała, po czym zniknęła pośród drzew.

 

W drodze powrotnej do wieży czarodziej długo rozmyślał o dziwnej przygodzie w lesie. Przede wszystkim zachodził w głowę, kim była tajemnicza piękność. Wpierw sądził, że może elfem, ale po chwili odrzucił te przypuszczenie jako niedorzeczne, nie wierzył w elfy. Na pewno mieszkała w Sinan. Stwierdziwszy, że niczego więcej się nie dowie, tkwiąc w wieży, postanowił zasięgnąć języka w mieście. Na początek skierował się do największej gospody. Tak jak się spodziewał, w środku był gwarno i tłoczno, ale dla czarodzieja miejsce oczywiście musiało się znaleźć. Przesiedział prawie cały dzień nad butlą grzańca, i choć podpytywał podchmielonych gości, nie dowiedzial się niczego interesującego. Sam miał już nieźle w czubie, gdy wracał do wieży, stwierdzając markotnie, że brakowało mu sprytu, by wpaść na właściwy trop.

 

Dopiero gdy nachmurzony siedział w swej komnacie, doznał olśnienia. Skoro świt, wyruszył do lasu, mając nadzieję, że ponownie spotka tam Nuenę, gdyż coś mu mówiło, że dziewczyna nie odwiedza puszczy sporadycznie, ale codziennie spaceruje po niej niby leśna nimfa. A może już nigdy więcej jej nie zobaczy? Gdy naszła go ta ponura myśl, przystanął i tępo wbił wzrok w mroczną ścianę drzew, stwierdził jednak, że nie powinien zbyt łatwo rezygnować z czegoś, co mogłoby nieco ubarwić jego monotonne życie. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale tak bardzo zależało mu na tym, żeby choć jeszcze raz spotkać Nuenę, iż mógłby szukać jej cały dzień, a potem nawet przez noc, dopóty nie zgasłyby ostatnie gwiazdy.

 

Zanurzywszy się w las, spostrzegł ją nagle, jak przechadza się pomiędzy potężnymi pniami wiekowych jodeł i modrzewii. Abelion podbiegł do dziewczyny, co chwila potykając się o wystające korzenie i o mało co nie przewracając u samych jej stóp. Choć czarodziej był świadom, że nieco się ośmieszył, rozpierała go radość z ponownego spotkania.

 

– Witam. Zgodnie z twym imieniem jestem o świcie.

 

– Jest już poranek, a nie świt – odparła bez cienia uśmiechu Nuena.

 

– Ale wciąż wszystko przed nami – Abelion od razu wyczuł, że dziewczyna nie jest w nastroju na przekomarzanki.

 

– Czasem wszystko się kończy, zanim cokolwiek się zacznie.

 

Czarodziej, już mocno zdeprymowany, odparł:

 

– To tylko odwieczny cykl. Coś umiera, coś się rodzi. Tak jak w tej prastarej puszczy.

 

Gdy raz zginie tak prastara rzecz, nigdy już się nie odrodzi – odparła Nuena.

 

– Nie możesz tego wiedzieć.

 

– Wiem więcej, niż ty kiedykolwiek będziesz wiedział, czarodzieju.

 

Po tych słowach odeszła.

 

Gdy dotarł do wieży, przyrzekł sobie, że musi, ale to koniecznie musi dowiedzieć się, kim była ta dziewczyna. Nieoczekiwanie rozwiązanie tej zagadki okazało się nadzwyczaj proste.

 

– Aj, że tak pannica sama chodzi po puszczy. Dobrze, że macie na nią oko, Abelionie.

 

Czarodziej, przyzwyczajony do gderania starowinki, swojej służącej, początkowo puścił jej słowa mimo uszu, ale wnet omal nie podskoczył na fotelu.

 

– Co? Co? Jakiej pannicy?

 

– A czyż to nie Nuenę, córkę Malakisów nie widziałam, gdy rano poszłam na skraj lasu nazbierać chrustu?

 

Teraz Abelion wszystko zrozumiał. Malakisowie, najbogatszy ród w Sinan, mający koligacje z księciem Naynn, sprawującym władzę w Tamarin. Choć tak naprawdę niczego nie rozumiał. Co dziedziczka rodu robiła w lesie? Sama nie raczyła mu tego wyjaśnić. Od służącej dowiedział się jeszcze, że Nuena została adoptowana bądź przygarnięta przez Malakisów, gdyż pochodziła z arystokratycznej rodziny, której wszyscy członkowie prócz niej zginęli podczas wielkiej wojny ze smokami.

 

Abelion był nieco przybity tymi rewelacjami, bo nie miał się co łudzić, że prowincjonalny czarodziej ma szanse u dystyngowanej dziewczyny z tak bogatego rodu. Na dodatek ona sama odnosiła sie do niego lekceważąco i bez należytej atencji. Mimo wszystko postanowił się nie poddawać. Był wszak czarodziejem, może mało doświadczonym i o niewielkim autorytecie, ale jednak kimś, u kogo ludzie zazwyczaj szukają rady i pomocy, a więc nie byle kim. Na pewno potrafiłby zaimponować wrażliwej i marzycielskiej dziewczynie. Spotykali się jeszcze kilkakrotnie, lecz ich rozmowy zawsze przebiegały podobnie. On próbował znaleźć, jak na czarodzieja przystało mądre i elokwentnie brzmiące słowa, a ona kwitowała je filozoficznymi sentencjami, okraszonymi ironicznym uśmieszkiem.

 

Czuł, że jego notowania nie rosną i zastanawiał się, co musiałby zrobić, by zobaczyła w nim godnego jej ręki absztyfikanta. Na razie, długimi, cichymi wieczorami snuł tylko fantazje i marzenia.

 

W końcu wpadł na szatański pomysł. Dokona czegoś, co nawet w modrych oczach Nueny stanie się czynem absolutnie wspaniałym i heroicznym.

 

Obroni Sinan przed atakiem groźnego smoka. Rzecz jasna, takie przedsięwzięcie nastręczalo pewne trudności. A to z tego prostego powodu, że smoków w Tamarin nie było. Ani również w rozległej Antarii, nizinnej Saparii, ani niedalekiej Mołwii.

 

Aczkolwiek w górach Kalgarad…

 

Każdy wiedział, że podczas wielkiej wojny wszystkie smoki zostały wybite. Albo prawie wszystkie. Zachowały się pewne legendy, wedle których w bezludnych, niedostępnych górach Kalgarad zdołało ukryc się kilkoro przedstawicieli smoczej rasy. W najgłębszych pieczarach czekały ponoć na wyginięcie rodzaju ludzkiego, aby na powrót przejąć świat we władanie. A inne podania mówiły, że niektóre smoki dzięki potężnej magii przemieniły się w ludzi, zamierzając wśród nich doczekać swojej szansy.

 

Czarodziej znał dobrze te legendy i wiedział, że były one oparte na faktach. Smoki rzeczywiście schowały się w dzikich, wyniosłych górach, które okazały się bastionem nie do zdobycia. Tam drwiły sobie z zawzięcie podejmowanych prób znalezienia i uśmiercenia ich przez zjednoczone zastępy rycerzy wszystkich królestw. Kiedy ostatnia wyprawa przeciwko gadom zakończyła się fiaskiem, ludzie dali za wygraną.

 

Od tamtych czasów nikt ich więcej nie widział, pojawiły się natomiast w legendach, gawędach i pieśniach.

 

Abelion plan miał dość prosty. Znajdzie smoka, który z pewnością będzie pogrążony w letargu, i wykurzy z kryjówki. Zdenerwuje i wystraszy go tak, że ten w bezrozumnym szale zaatakuje najbliższe skupisko ludzi. Czyli Sinan. A tam czarodziej nz oczach zgromadzonych mieszczan da mu do wiwatu.

 

Ruszył o świtaniu, zapakowawszy wpierw do sakwy prowiant na cztery dni. Skierował się ku majaczącym ponad lasami górom, licząc na to, że uda mu się znaleźć głęboką rozpadlinę, a w niej wyloty licznych jaskiń, w których najprawdopodobniej poukrywały się długowieczne gady.

 

Abelion szedł po wertepach już dwa dni, powoli zaczynając wątpić w sens swojej wyprawy. Był zmęczony, głodny i zniechęcony. Co mu odbiło, porywając się na takie przedzięwzięcie? Już chciał zrezygnować z dalszych poszukiwań i z powrotem zejść serpentyną, gdy ujrzał z daleka kamienny stożek. Choć właściwie była to sterta głazów i odłamków skał ułożona w szpic, z wąskim otworem pośrodku.

 

Kto u licha mógł tam mieszkać, pomyślał zdziwiony Abelion, podchodząc bliżej.

 

– Gdzież to cię poniosło, wędrowcze? – usłyszał dobiegający zzaa pleców szorstki głos.

 

Czarodziej odwrócił się i zobaczył szczupłego mężczyznę w sile wieku, o ogorzałej twarzy.

 

– Przyszedłem tu w poszukiwaniu… – zaczął niepewnie i urwał, przecież nie będzie się tłumaczył przed byle obszarpańcem.

 

– A ty kim jesteś? – zrewanżował się pytaniem.

 

– Jestem strażnikiem – odparł nieznajomy.

 

– Jakim znowu strażnikiem?

 

– Stoję na straży przed takimi jak ty.

 

– Przecież nie wiesz, kim jestem i po co przyszedłem. Zresztą nie przyszedłem do ciebie – odrzekł skonfundowany Abelion.

 

– Ależ przyszedłeś właśnie do mnie.

 

– Nic podobnego!

 

Nieznajomy przybliżył się o kilka metrów do Abeliona.

 

– Wyczuwam w tobie czarodziejską moc. Powinieneś więc wiedzieć, kimże jestem.

 

– To proszę mnie oświecić.

 

– Jestem Sanir – w słowach strażnika zabrzmiała duma. – I pilnuję, żeby żaden człowiek nie przeszdedł dalej.

 

W końcu Abelion załapał.

 

– Jesteś smokiem – stwierdził.

 

– Gratuluję bystrości.

 

– A co mi zrobisz, jeśli jednak spróbuję pójść dalej?

 

– Przekonaj się – usta człowieka-smoka wykrzywiły się w czymś, co od biedy można było nazwać uśmiechem.

 

– Nie bądź taki pewien swego. Wiem, że w ludzkiej postaci nie dysponujesz smoczą magią. Możesz jedynie dokonać transformacji, ale to ci zajmie ładną chwilę – powiedział rozeźlony czarodziej.

 

Sporo wiesz, jak na kogoś, kto czegoś szukał, a nie wiedział, że znalazł – zadrwił Sanir. – Ale powiedz mi, cóż mogę dla ciebie uczynić? – zadał pytanie pieszczotliwym, acz nieco złowrogim tonem. Ludzie rzadko tak mówią i dopiero teraz Abelion nabrał przekonania, że w istocie ma do czynienia z najprawdziwszym smokiem z legend. Poczuł dreszcz podniecenia i niepokoju i od razu też wpadł na sprytny pomysł. Ostatecznie po coś tu przyszedł.

 

– Ukaż mi smoczą magię w całej okazałości. Pokaż mi wszystko, co potrafisz. Udowodnij, że jesteś jednym z tych smoków, z którymi ludzie toczyli wieloletni, krwawy bój.

 

– A cóż konkretnie chciałbyś ujrzeć? Może którąś ze sztuczek, jakie znamy tylko my, smoki? A może chciałbyś zobaczyć coś naprawdę wyjątkowego?

 

Abelion miał świadomość, że Sanir go podpuszcza, ale wiedział, jak przechytrzyć zadufanego w sobie, zarozumiałego człekogada.

 

– Zgadza się, chciałbym coś absolutnie wyjątkowego – odparł.

 

– A więc wykrztuś to, człowieku!

 

– Zaatakuj Sinan.

 

Mężczyzna– smok milczał dłuższą chwilę.

 

– Dlaczego miałbym to zrobić? – zapytał w końcu.

 

– Dlatego, że inaczej wszyscy dowiedzą się o smokach, zaczajonych w tych górach.

 

– Ale jeśli zaatakuję miasto, to tak czy owak się dowiedzą – wysunął logiczny kontrargument Sanir.

 

Abelion miał jednak na to gotową odpowiedź.

 

– Właśnie o to chodzi. To ty ich zaatakujesz, a nie oni ciebie. A jeśli zrobisz, o co proszę, to rzecz jasna nie zdradzę nikomu twojej kryjówki.

 

– A jaki ty będziesz miał w tym interes? – zapytał przebiegle Sanir.

 

– Powiedzmy, że mam taki i już – odrzekł Abelion z triumfującym półuśmieszkiem.

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Będzie w trzech częściach.

Jutro tu może zajrzę... na razie podpowiem: uruchom w swoim edytorze funkcję znajdź i zamień, bo w dwóch miejscach Abaliona zamiast Abeliona widzę.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jednego znalazłem.

To jeszcze tu: 'Kto u licha mógł tam mieszkać, pomyślał zdziwiony Abalion, podchodząc bliżej." ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki.

- Cóż porabiasz w tym dzikim lesie?

- Szukam nocnych kwiatów rosnących na mogiłach.

Zwróć uwagę na dialogi. Naprawdę. Zgrzytają, są koszmarnie sztuczne, momentami komiczne. Bohaterowie nie mówią, tylko przemawiają. Po drugie - to w końcu jest Abalion czy Abelion? W pierwszej części był Abalion... Strasznie naciągana jest też rozmowa bohatera ze smokiem - "to ty ich zaatakujesz, a nie oni ciebie". Można spytać - no i co z tego? Zwłaszcza że smok mógłby po prostu zabić Abeliona i nikt by się nie dowiedział, bo przecież nikomu nie powiedział o wyprawie...

Ale jednak pod prologiem pisałam że nie przeczytam, a przeczytałam. Ha. I może drugą część też przeczytam :) Aczkolwiek niestety miałam rację co do tekstów z prologami :P

Mam nadzieję, że twoje wątpliwości rozwieją się, gdy przczytasz całość. Teraz nie mogę niczego zdradzić.
Ma być Abelion, a nie Abalion. Nie chcę, by to był ktoś, kto rzuca albo nie rzuca.

No... Konstrukcja fabuły tej opowiastki naprawdę powala na kolana. Jest to wszystko tak proste i tak nieprawdopodobne, że lepiej nie trzeba. Przykro mi, ale wszystko w opowiadaniu jest płaskie i prościutkie az do bólu. I nieprawdopodobne.
Słabowite bardzo.
Pozdrowienia.
2/6 

Niestety, Agroelingu, moi przedmówcy mają rację. Na tekst albo trzeba mieć bardzo dobry pomysł, albo umieć go dobrze zrealizować. Przynajmniej jedno z dwóch.

Tymczasem Twój pomysł jest bardzo prosty i, niestety, oklepany. Oczywiście nie wiem, co umyśliłeś dalej (może jakąś innowację?), ale tylu już młodzieńców chciało zyskać w oczach niewiasty poprzez odważny czyn, ile jest gwiazd na niebie. Pomysł smoka w ciele człowieka oraz smoka, który układa się z człowiekiem w celu osiągnięcia czegoś też nie jest nowy.
Z drugiej strony zaś warsztatem też niestety nie błyszczysz. Niby jest poprawnie, ale... płasko. Brak Ci wprawy po prostu i pewnego wyczucia. Dużo czytaj. I myśl o pisaniu podczas czytania - zwracaj uwagę jak autor, którego lubisz i podziwiasz, konstruuje fabułę, jak pisze dialogi, jak kreuje bohaterów. Próbuj patrzeć na książki od strony autora, nie tylko czytelnika. To bardzo pomaga.

Powodzenia. ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

To tylko bajka. Pisałem ja w pracy, w wolnych chwilach. Oczywiście, jak dotąd, masz rację. Ale myślę, że innowacja będzie, choćby taka, że opowiadanie kończy się źle. Nie mam w zwyczaju pisać banalnych opowiastek, proszę więc ocenić, jak będzie zakończenie.
Dopiero nad kolejnym smoczym opkiem zamierzam dłużej popracować, bo niby planuję cały cykl.

"I'm Commander Shepard and this is my favourite name on the fantasy gerne"

Nowa Fantastyka