- Opowiadanie: zybek - Nowy początek

Nowy początek

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nowy początek

-Panie ratuj nas! – usłyszałem głos współdowodzącego moją armią. Prawa flanka padła! Nieumarli i duchy uciekli, a wampiry nie mogą wyjść na ten skwar! – mówił dalej. I jeszcze w dodatku przybyli Oni!

Czy to możliwe żeby ziemskie istoty posiadały tak potężnych sprzymierzeńców? Kto mógłby być tak potężny, aby Ich wezwać? Jeśli rzeczywiście pomagają im Lordowie Ładu, może to tłumaczyć strach czający się w oczach mego przyjaciela.

-Ilu? – spytałem. Ilu tych parszywców przybyło aby powstrzymać Shazenborna Upadłego?

-Pół tuzina.

-Pół tuzina… – powtórzyłem z niedowierzaniem. Jeszcze nigdy tylu nie przybyło aby powstrzymać kogokolwiek. Bezwiednie się uśmiechnąłem. A więc jednak można zainteresować czymś Jedynego. Ale aż sześciu…to stanowczo za dużo, nawet na mnie.

-Nadeszła kolej mojej walki. Uciekaj na własny Plan Istnienia, Gragrogu. Znajdę cię później, jak znalazłem za pierwszym razem.

Po tych słowach Gragrog otworzył portal międzyplanarny. Komnatę zalał rozbłysk szkarłatnego światła i po chwili stałem sam pośrodku ogromnej sali w twierdzy, którą wzniosłem specjalnie na atak ze strony Lordów Ładu. Powoli, przypominając sobie wszystkie czary, mogące ochronić mnie przed wysłannikami światłości, opuściłem mury twierdzy.

Widok był oszołamiający. Cała skalista dolina rozpościerająca się u podnóża fortecy, zalana była przez nieprzebrane rzesze walczących. Z mojego pięćset tysięcznego wojska pozostała może jedna dziesiąta. Wszystkie fortyfikacje, wzniesione z prawej strony wąwozu, który był wejściem do doliny, zostały zdobyte. Jedynie lewa flanka trzymała się. W oddali widziałem stanowiska ziemskich magów. Kilka ciał leżało bez ruchu na skałach, lecz cztery dziesiątki nadal stało i rzucało zaklęciami jednym po drugim.

Cztery dziesiątki magów przeżyło walkę z Gragrogiem.

-Rozleniwiłeś się przyjacielu – śmiałem się w myślach – ty, nieśmiertelny Licz, zabiłeś zaledwie trzecią część magów. Zobaczymy jak mi się poszczęści.

Ale to nie było teraz ważne, bo spojrzałem w niebo i ujrzałem ich. Cała dolina była rozświetlona przez portal, który otwierał drogę z Wysokich Niebios na Pierwszy Plan Materialny. Było ich pięciu i ona. Tak, nie mogło jej zabraknąć wśród tych co przyszli po mnie. Jedna z najpotężniejszych, zawsze sprawiedliwa i niezmiennie piękna.

-Była by z nas piękna para – uśmiechnąłem się lubieżnie.

Pojawili się zaledwie dziesięć metrów przede mną. Mężczyźni ustawili się wokół swej przywódczyni. Byli wysocy, nawet wyżsi ode mnie, choć nie należałem do niskich. Mieli jasne, słomiane włosy, otaczała ich aura ogromnej mocy. Każdego ochraniała wypolerowana do niemożliwego połysku, pełna zbroja płytowa z symbolem Jedynego, a ich bronią były przewieszone przez plecy płonące miecze. Wykute przez Jedynego specjalnie dla swych Lordów. Lecz Ysmaill, gdyż tak się nazywała przywódczyni grupy, nieco odbiegała od kanonu typowego dla wyglądu Lordów Ładu. Miała na sobie białą tunikę, a na głowie tiarę z wielkim czarnym diamentem, który pochłaniał moc zaklęć chaosu. No i jej oczy, tak różne od błękitnych oczu jej pobratymców, były niemal czarne, z niezwykłą dla siebie głębią.

-W końcu się spotykamy Shazenbornie. Nadal nosisz ten śmieszny przydomek?

-Witaj Ysmaill. Mi też miło cię widzieć – odparłem urażony. Od naszego ostatniego spotkania minęło trochę czasu, a ty nadal mi nie wyjaśniłaś dlaczego irytuje cię miano, którym jestem od czasu do czasu określany.

-Wszystko w swoim czasie – odparła. Co ty wyprawiasz na tym planie materialnym? Masz zakaz przebywania tutaj! – powiedziała podnosząc głos o kilka oktaw w górę.

Rozejrzałem się wokoło i wtedy dopiero zobaczyłem, że walka już się zakończyła. Wszystko to co zostało z mojego wojska, zostało dobite zaraz po tym jak przybyli Lordowie, a armia jaką zgromadzili przeciwko mnie Ludzie, stoi teraz i słucha każdego naszego słowa.

-Będę przebywał wszędzie tam gdzie mi się spodoba! I nie powstrzymasz mnie ani ty ani ci co są z tobą!

-Masz rację. Mi nie pozwolono tego zrobić, ale zrobi to Jedyny. Zawsze miał względem ciebie ciekawe plany – odparła tak spokojnie że naprawdę się przeraziłem.

W tym momencie wyciągnęła ukryty, złożony z pięciu macek, bicz jaśniejący szarością i uderzyła. Poczułem jak coś oplata się wokół moich rąk i nóg a potem piąta macka wniknęła w moją pierś. Ktoś wyrywał mi duszę. Niewyobrażalny ból zalał całe moje ciało, czułem każdą komórkę rozrywaną na milion części, a wzrok zalała mi krew wypływająca z gałek ocznych. Nigdy nie zapomnę jak smakuje ukąszenie Duszochwytem.

-Wystarczy! – usłyszałem i w tym momencie upadłem na ziemię. Ból prawie minął, uchwycona dusza powróciła do ciała, lecz wiedziałem, że to dopiero początek.

-Masz szczęście magu, że Jedyny jest tak łaskawy nawet dla ciebie. – głos Ysmaill był tak odległy, że prawie nierzeczywisty. I wtedy to się stało. Uniosłem się w powietrzu, a otworzony przez pozostałych pięciu Lordów portal wylał z siebie nieskazitelnie białe światło, które było punktowo skierowane na moją przysmaloną pierś. Tylko jedno mogło być źródłem tego blasku i stanowczo nie chciałem mieć z nim nic wspólnego. Nagle wszystko dobiegło końca, a ja osunąłem się w ciemność, słysząc na granicy świadomości śmiech odchodzącej Ysmaill.

Ciemność, wszechogarniająca i nieprzenikniona, otaczała Shaezborna ze wszystkich stron nie dając szansy uwolnienia. Ocknął się w tym samym miejscu, gdzie upadł po wymierzeniu kary przez Jedynego. Odzyskaniu świadomości towarzyszył ból, będący znakiem powracającego czucia. Najbardziej bolała go pierś, więc szybko na nią spojrzał spodziewając się wypalonej dziury. Jednak to co zobaczył Shaezborn przeszło jego najśmielsze oczekiwanie. Obok znaku Chaosu, którym był naznaczany każdy posiadający samą Istotę Chaosu, na lewej piersi, znajdował się znak Jedynego.

-Co jest do cholery?! – wrzasnął naprawdę przerażony. I w tym momencie tępy ból rozsadził jego i tak obolałą czaszkę. Informacje wpływały szerokim strumieniem, ledwo nadążał wychwytywać ich skrawki nie mówiąc o świadomym ich rozumieniu. W jednej chwili poznał wszystkie tajemnice Ładu oraz wszystkie zaklęcia defensywne i ofensywne. Poczuł jak nowa moc wzmacnia bezwładne członki i wypełnia je szybko ciepłem łagodzącym ból. Trwało to zaledwie chwilę, ale dla wyczerpanego ciała, a tym bardziej duszy, wydawało się, że trwa wieki.

Shazenborn powoli podniósł się i usiadł. To czego przed chwilą doznał na szczęście minęło i mógł rozejrzeć się wokoło. Widok nie był zachęcający. Znajdował się pośrodku Doliny Harpii, na obrzeżach której wzniósł swoją twierdzę, ale najdziwniejsze było to, że pozostały z niej tylko ruiny! Rzeczywiście ogromna była potęga Lordów Ładu.

Drugie co przykuło wzrok Shaezborna był brak jakiegokolwiek znaku toczącej się tu batalii! Nic, ani ciał poległych, ani żadnego śladu żywych żołnierzy, nawet szczątek choćby jednej machiny oblężniczej, których ludzie mieli pełno.

-Ile leżałem bez czucia? – spytał sam siebie. Przecież to niemożliwe, aby wszystko tak po prostu wyparowało!

-Nieważne co się stało, muszę się stąd zabierać zanim zapadnie zmrok.

To powiedziawszy ruszył w stronę wyjścia z Doliny Harpii, ku lasom otaczającym dolinę oraz ku nieznanemu, ku ludziom.

Marsz był trudny, szczególnie że toga, chroniąca przed zaklęciami oraz zwykłą bronią, była dość mocno pokiereszowana i z pewnością straciła swe właściwości. Odpadała też teleportacja, zbyt niebezpieczna w stanie w jakim się znajdował. Zmierzch zapadał szybko. Przed nastaniem ciemności dotarł do wąwozu, gdzie schronił się w jednej z licznych jaskiń.

Pierwsze kłopoty nadeszły wraz z głodem. Po spokojnej nocy żołądek upomniał się o swoje. Shazenborn próbował przywołać imphy, jedne z najniższych istot mogących mu służyć. Podjął cichą inkantację. Pradawny język jego ludu znów zabrzmiał szorstko, lecz nie był taki jak zwykle. Wyczuwał w nim pewną subtelną zmianę, jakby stał się trochę bardziej śpiewny i melodyjny. Przecież to niemożliwe! Znak na prawej piersi zapłonął szkarłatem, jak zwykle gdy używał zaklęć związanych z chaosem, ale o dziwo zapłoną także znak Ładu, swoją jasnością! Poczuł jak gromadzi się w nim moc, nie tylko związana z jego pochodzeniem i dotychczasowym przeznaczeniem, ale także przeciwstawna jej, obca, ale jakże znana i rozumiana. Shaezborna wypełniała moc Ładu! Wyczuwał wyraźną granicę między nimi, lecz jedna znosiła działanie drugiej.

-Nie! Tylko nie to! – krzyczał.

Uspokoił się po pewnym czasie. Dopiero teraz w pełni zrozumiał szyderczość śmiechu Ysmaill. Jedyny jednak wiedział, jak go ukarać i przyznam, że udało mu się jak nigdy.

Nie mogąc nic wymyślić, podjął przerwany marsz. Dzień mijał nieubłaganie. Głodny żołądek odzywał się coraz częściej i bardziej intensywnie. Wieczorem dotarł do głównego traktu, prowadzącego niegdyś do jego doliny.

Tymczasowy obóz wyglądał znośnie. Shazenborn rozpalił ogień w specjalnie wykopanym dole, aby nikt nie powołany nie mógł go zobaczyć. Jak na kogoś nie nawykłego do przygotowywania jedzenia, poradził sobie dobrze przy oprawianiu królika, którego złapał kilka minut wcześniej. A miejsce, które wybrał na obóz było wręcz wyśmienite. Mały zagajnik w odległości kilkunastu metrów od traktu zapewniał mu schronienie jak i dobrą pozycję do obserwacji szlaku.

Noc minęła bez żadnych niespodzianek. Nazajutrz Shazenborna obudził paskudny poranek. Widoczność była ograniczona do minimum przez mgłę, która wydawała się być stworzona w celu ukrycia czegoś, lub co bardziej prawdopodobne, kogoś. Około południa, gdy mgła się podniosła, Shazenborn ruszył w drogę. Wybrał marsz na południe. Zawsze lubiał wędrować na południe. Czuł, jakby schodził z górki, bez trosk i z przejrzystym umysłem.

Było już dobrze po południu, gdy usłyszał tętent końskich kopyt. Skrył się szybko w przydrożne zarośla i czekał. Było ich czterech. Człowiek, elf i dwóch krasnoludów.

-Trochę dziwna kompania. – pomyślał, gdy ich ujrzał.

Powoli wyszedł z ukrycia i stanął pośrodku traktu. Jeźdźcy zbliżali się dość szybko i nie minęło wiele czasu jak zatrzymali się tuż przed nim.

-Witajcie. Są jakieś problemy na trakcie? – spytał Shazenborn.

Żaden z zapytanych nie odpowiedział, tylko przyglądali mu się z zaciekawieniem, ale i z widocznym skupieniem, wyraźnie mówiącym: „Zrób jeden niepotrzebny ruch i zginiesz". Dopiero teraz zaczął się zastanawiać, czy wyjście z ukrycia było dobrym wyborem.

Jeźdźcy mieli przed sobą osobę wyglądającą jak człowiek, a raczej jak ludzki żebrak. Ubrany był w potarganą togę, wyszywaną szkarłatnymi runami, posiadającymi niegdyś znaczną moc. Do tego dochodziły włosy, białe jak śnieg, które przed spotkaniem z Lordami Ładu miały kruczoczrany kolor. Lecz największe zakłopotanie wzbudził w wędrowcach kawałek symbolu Chaosu, widoczny zza potarganego ubrania.

-Rozsuń koszulę, już! – wrzasnął elf osadzając błyskawicznie strzałę na cięciwie swego wspaniałego łuku.

-Rób co mówi! – tym razem wrzeszczał jeden z krasnoludów wymachując toporem.

Shazenborn nie mógł się w żaden sposób sprzeciwić. Kilka dni temu jeden z najpotężniejszych sług Chaosu, który wyruszył na ten plan materialny by go podporządkować i oddać swojemu panu, przeciwieństwu Jedynego, stał bezbronny i zdany na łaskę przypadkowych istot.

Rozpiął powoli koszulę i jeźdźcom ukazał się w pełni znak Chaosu, ale nie tylko. Ujrzeli także znak Ładu widniejący na lewej piersi tego „człowieka". Symbole wyglądały jak wymalowane tatuaże, lecz wprawne oko, które na pewno posiadał elf, mogło dostrzec że ich kontury nie wyglądały na malowane farbą, były wtopione w skórę. Znak Chaosu przedstawiał materię wszechświata, nieograniczoną, wolną, niszczycielską. Znak Ładu przedstawiał tę samą materię, ale ujarzmioną, podporządkowaną, dającą życie.

W jednej chwili wszyscy znieruchomieli. Elf nie naciągał strzały nałożonej na cięciwę, krasnoludy zatrzymały wirujące nad ich głowami topory, a człowiek zatrzymał wznoszący się miecz.

-Długo będziecie się wpatrywać w te symbole? – spytał Shazenborn czując się naprawdę niezręcznie i nie wiedząc czy uciekać czy spróbować wyszarpnąć miecz człowiekowi i zrobić małą jatkę.

-Kim, a raczej czym jesteś? – spytał człowiek.

-Też chciałbym wiedzieć. – odparł szczerze Shazenborn, ale musiał szybko wymyślić jakąś sensowną bajeczkę, żeby nie zostać zabity.

-Jestem Shazenborn i zmierzam na południe. Chcę dostać się do najbliższego miasta i nie szukam kłopotów. Układ jest prosty pozwolicie mi przejść i każdy idzie we własnym kierunku.

-A jeśli nie, to co? – spytał elf z wyraźnie brzmiącą groźbą w głosie.

-Nie zdajesz sobie sprawy z kim masz do czynienia – odparł Shazenborn – a może jest inaczej? Co widzisz patrząc na mnie, albo raczej co czujesz za pomocą swojej magii?

Twarz elfa przybrała nieprzenikniony wyraz.

-To nie jest miejsce dla takich jak ty, przynajmniej nie było nim. – odparł elf.

-Ale czy można go puścić? – spytał jeden z krasnoludów, wydający się starszy wiekiem od drugiego, co było trudne do odróżnienia w przypadku brodatego ludu.

-Niczym nam nie zagraża, także nie będzie zagrożeniem dla innych – odparł elf . On już nigdy nie będzie taki sam, a moce, którymi niegdyś władał, są ograniczone.

-Ruszaj, póki się nie rozmyśliliśmy. Najbliższe miasto masz cztery dni drogi stąd, a trakt jest bezpieczny odkąd czarownik został pokonany – odparł człowiek.

To powiedziawszy ruszyli przed siebie. Tylko elf zatrzymał się trochę dłużej.

-Jeszcze się spotkamy Shazenbornie Upadły.

-Mam taką nadzieję o czcigodny.

Po tych słowach elf szepnął melodyjnym głosem do ucha swojemu wierzchowcowi i pomknął za pozostałymi.

 

 

Koniec

Komentarze

-Witajcie. Są jakieś problemy na trakcie? - spytał Shazenborn.
-Długo będziecie się wpatrywać w te symbole? - spytał Shazenborn (...)
-Kim, a raczej czym jesteś? - spytał człowiek.
-A jeśli nie, to co? - spytał elf z wyraźnie brzmiącą groźbą w głosie.
-Ale czy można go puścić? - spytał jeden z krasnoludów,

5 razy „spytał" - stosuj synonimy! Aż kłują w oczy te powtórzenia!

-Też chciałbym wiedzieć. - odparł szczerze Shazenborn (...)
-To nie jest miejsce dla takich jak ty, przynajmniej nie było nim. - odparł elf.
-Nie zdajesz sobie sprawy z kim masz do czynienia - odparł Shazenborn

Znowu powtórzenia! - odparł, odparł, odparł - czy doprawdy nie znasz innych zamienników! Litości!!!


Na razie tyle wyłapałem, jutro wrócę i ocenie tekst!
Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Spacje, przecinki --- normalny "zestaw startowy" byczków.
Historia, którą można zapełnić co najmniej piętnaście stron, podana w pigułce. Też typowe na starcie --- aby szybciej przed siebie...

Ło Boże... Weź chłopoczku do ręki jakowąś książkę i obacz że se, jak tam zapis dialogów wygląda.

Fabularnie, to jest dopiero chaos. Więcej książek, mniej gier. Obrobiłem dziś już kilka tekstów, więc byków mi się nie chce wyłapywać. Może kto inny się popastwi.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Masakra. Masakra. Fas dał Ci dobrą radę: Więcej książek, mniej gier. 
Zawsze lubiał wędrować na południe. 
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
 

[-Witajcie. Są jakieś problemy na trakcie? - spytał Shazenborn.]

to zdanie otrzymuje nagrodę Złotego Suchara im. Horatio Caine'a

ogólnie: bardzo średnio. jakieś emo anioły, brak sensu w samej akcji i nic, co by opowiadanie wyróżniało z tłumu. język da się doszlifować, wieć za pewne walory dam aż 4/10

Nie będę tego oceniał. Wystarczy, że przeczytałem.

, poradził sobie dobrze przy oprawianiu królika, którego złapał kilka minut wcześniej - to znaczy złapał go gołymi rękami i potem oprawił na żywca?!

"cztery dziesiątki nadal stało i rzucało zaklęciami" Chyba cztery dziesiątego tego czegoś jeszcze stało i rzucało? :D I później ten sam błąd, i jeszcze raz... Nie zdzierżyłam.

Shazenborn rozpalił ogień w specjalnie wykopanym dole, aby nikt nie powołany nie mógł go zobaczyć. - a nie dymiło się? ;)

Dobrze rzecze Fasoletti. Już samo imię bohatera - Shazenborn Upadły sprawia wrażenie parodii. W tym kontekście polecenie elfa "Rozsuń koszulę, ale już" nabiera nowego znaczenia :P A jeszcze Gragrog... popracuj też nad dialogami, bo brzmią nieskończenie sztucznie. Nie jest dobrze. Ale wierzę, że będzie lepiej.

Nowa Fantastyka