- Opowiadanie: Skaza - Witaj, kimkolwiek jesteś.

Witaj, kimkolwiek jesteś.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Witaj, kimkolwiek jesteś.

Kapitan Gandhara wszedł na mostek i delikatnym machnięciem dłoni włączył uśpione systemy międzyplanetarnego statku „Siddharta". Gdy ostatecznie się rozbudził, sprawdził wszystkie odczyty i raporty od statku. Potem metalowy, humanoidalny robot najwyższej klasy przyniósł mu spore śniadanie złożone z produktów zapewniających Gandharze wszystkie potrzebne składniki odżywcze. Był to jedyny widoczny towarzysz podróży kapitana. Pomijając nędznie imitujący człowieka komputer pokładowy, na pokładzie znajdowało się jeszcze około tysiąca zahibernowanych osób przewożonych w specjalnie dostosowanych pomieszczeniach. Standardowe zlecenie transportu ludzi z Teriona Sześć na Varsa Cztery powinno potrwać około roku. Droid poinformował Gandharę, że osiągnęli dwusetny dzień podróży. Kapitan powoli zaczynał się nudzić w tej samotności, choć nie była to pierwsza taka jego wyprawa, a niektóre były jeszcze dłuższe. Ani główny komputer, ani asystujący mu robot nie otrzymali oprogramowania zdolnej do samorozwoju sztucznej świadomości. Bano się usterek i buntów maszyn. Wystarczająco wiele takich historii opisali fantaści, dlatego maszyny tego typu były używane rzadko i ostrożnie.

Gandhara skończył śniadanie i miał zamiar wysłać standardowy raport dla szefostwa, a potem poczytać lub obejrzeć jakiś film. Ewentualnie pomedytować, wpatrując się w fascynującą otchłań kosmosu. Ktoś mu kiedyś powiedział, że w końcu się doigra i kosmos zacznie się wpatrywać w niego.

Wtedy jednak na głównej desce rozdzielczej zapaliła się jedna z lampek alarmowych. Zaraz po niej dwie kolejne. Kapitan skontrolował odczyty na monitorach, ale nie znalazł niczego niezwykłego.

– Percy, co się dzieje? – skierował pytanie do droida, ale ten odparł, że nie ma pojęcia.

Wtedy Gandhara usłyszał elektronicznie modulowany głos tłumaczący wiadomości przychodzące od głównego komputera. Po raz tysięczny obiecał sobie wgrać oprogramowanie zawierające jakiś przyjemny, kobiecy alt.

– Otrzymujemy sygnały niepasujące do żadnych schematów, sir.

– Wykaż inwencję twórczą, dostosuj się i zinterpretuj je.

– Tak, sir. Gotowe, sir.

– No i co?

– Nie jestem pewien, ale to chyba coś dużego. Coś nowego. – Mam wrażenie, że to coś…innego.

– Ty nie możesz odnosić wrażeń, Elgie.

– Rani pan moje uczucia, sir. Staram się jak mogę, bo czasem mówi pan, że nie wytrzymuje już z tymi, cytuję, dwoma pieprzonymi maszynami.

– Przepraszam, chłopaki, nie chciałem was urazić. A teraz chcę się dowiedzieć, na co myśmy się tu natknęli. Percy?

– Ja nie wiem, sir. Nie wiem, jak rozumieć te odczyty. Nic się nie dzieje i dzieje się wszystko. Choć niezbyt rozumiem co to znaczy, mam za mało pamięci abstrakcyjnej.

– – A szkoda, przydałaby się nam teraz.

– Sir?

– Tak, Elgie?

– Alarm w dystrykcie szesnastym.

– Nic nie widzę.

– Główne czujniki nie zareagowały. Odebrałem jednak informację z innych systemów.

– -Robi się coraz ciekawiej. Pewnie znowu w którychś z tych cholernych drzwi zrobiło się spięcie. Po co komu te mechanicznie rozsuwane, nie mogli zostawić zwykłych? Pójdę sprawdzić, co tam się popsuło, a wy w tym czasie spróbujcie zrobić coś sensownego z tymi dziwnymi danymi.

– Tak jest, sir – odpowiedzieli jednocześnie Percy i Elgie.

Książę Siddharta cicho przechadzał się po Parku Jeleni. Jego oddech harmonijnie współgrał z szelestem roślin poruszanych przez delikatny wiatr. Liczne małe zwierzęta przemieszczały się w rytmie zgodnym z jego krokami. Bose stopy pewnie stąpały po miękkiej, zielonej trawie. Oczy księcia błyszczały radośnie odbiciami przyjemnych barw ogrodu. Ciepłe powietrze raz za razem szczelnie wypełniało jego płuca. Puls życia wzbudzał w Siddharcie pogodną siłę.

Obszedł dookoła kilka olbrzymich krzewów pokrytych czerwonymi i niebieskimi kwiatami, by ustąpić drogi niewielkiej panterze przemykającej wśród cieni drzew. Następnie ruszył wzdłuż leniwie płynącego strumyka, w którym kilka wodnych żółwi zmagało się z prądem. Po paru chwilach doszedł do niewielkiej sadzawki, wypełnionej ciemną wodą. W tafli odbijały się rosnące nad zbiorniczkiem rośliny oraz fioletowe, wieczorne niebo.

Książę stanął nad wodą i spojrzał na swoje odbicie.

 

Lily naciągnęła spodnie i koszulkę, a potem wcisnęła stopy w trampki i zawiązała sznurówki. Po cichu przekręciła klucz w drzwiach i wyślizgnęła się na korytarz, przez który przeszła na palcach. Na schodach ruszyła szybko w dół, przez drzwi wejściowe wybiegła na dwór, a potem na ulicę. Idąc w prawo, można było dotrzeć do żywszej części miasta, choć i tam niewiele się działo o trzeciej w nocy. Natomiast po lewej stronie Lily widziała jeszcze kilkadziesiąt metrów oświetlonej jezdni. Dalej zaczynały się niezabudowane, porośnięte suchą trzciną i niskimi drzewami tereny, teraz ciemne i ciche. Tam właśnie zmierzała dziewczyna. Zazwyczaj nie potrafiła chodzić po ulicy bez muzyki grającej jej w słuchawkach, ale podczas nocnych wycieczek wolała słuchać, co świat ma jej do powiedzenia. No i trochę się bała, że jakiś bezdomny mógłby ją zaskoczyć, gdyby nie usłyszała go na czas.

Stłumione, rytmiczne kroki rozbrzmiewały na betonie, gdy Lily szła w kierunku pól. Ciepłe, letnie powietrze muskało jej skórę na odsłoniętych łydkach i ramionach. Po kilku chwilach przeskoczyła z jezdni na wąską ścieżkę i skierowała się w stronę krzewów i drzew, których ciemne kontury mamiły wzrok i sprawiały wrażenie, jakby ziemia wyciągała pazury do góry i szarpała nimi nieboskłon. Rozejrzała się i nasłuchiwała chwilę, a gdy uznała, że jej zakątek jest pusty, przeszła przez drapiącą skórę zasłonę cienkich gałązek i stanęła nad odizolowanym od otoczenia niewielkim jeziorkiem. Gwiazdy odbijały się w ciemnej tafli wody.

Nie wiedziała do końca, co jest tak ekscytującego w nocnych spacerach i nie zastanawiała się nad tym. Bała się, że odkrycie i zrozumienie prawdy sprawi, że przestanie ona cieszyć. W każdym razie coś w tym było, coś, dzięki czemu stopy w inny sposób stykały się z ziemią, a serce zmieniało rytm na bardziej połamany, ale jednocześnie ciekawszy i bardziej harmonijny. Czasami lubiła znaleźć się w tym miejscu o tej porze, by wyciszyć się, pomyśleć i rozważyć różne sprawy.

Lily stanęła nad wodą i spojrzała na swoje odbicie.

 

Książę Siddharta zobaczył w wodzie niespodziewane zjawisko. Zamiast siebie ujrzał postać drobnej dziewczynki, najwyżej szesnastoletniej. Była ubrana w dziwny sposób, w białą bluzkę bez rękawów i workowate spodnie kończące się pod kolanami. Nigdy wcześniej nie widział podobnego stroju. Średniej długości ciemne włosy okalały ładną buzię z dużymi oczami. Przecudaczne stworzenie.

Lily w podświadomy i naturalny sposób spodziewała się zobaczyć w wodzie siebie samą, więc zdumiała się potężnie, gdy w zamian spostrzegła wpatrującego się w nią wysokiego mężczyznę w dziwnych, luźnych szatach, wyglądającego jakby ktoś go wyciągnął z książki do historii. Ciemne ubranie pasowało do będących w pozornym nieładzie długich włosów, częściowo związanych z tyłu głowy.

Potem oboje poczuli, jak tracą władzę nad swoimi ciałami i przyciągani potężną siłą wpadają do wody, nie mając nawet możliwości osłonić głów rękoma.

 

Kapitan Gandhara zjechał windą do dystryktu szesnastego, jednego z tych, w których znajdowały się pomieszczenia z przewożonymi ludźmi. W myślach nazywał je magazynami. Starał się nie traktować tych osób przedmiotowo, ale ciężko było uznawać ich za coś więcej niż ładunek, skoro nigdy nie stanął z nimi twarzą w twarz i towarzyszył im jedynie w czasie, gdy byli nieświadomi.

Spróbował zapalić światła, ale te nie zareagowały. Gdzieś z ciemności dochodził regularny stukot. Dokładnie tak brzmiały drzwi, które popsuły się nie dalej jak tydzień wcześniej. W takich chwilach Gandhara myślał o tym, że równie łatwo mogłyby popsuć się systemy podtrzymywania życia. Ludzie chyba zawsze mieli największą smykałkę do wzbudzania wojen i oszczędzania pieniędzy na czym tylko się dało.

– Elgie, słyszysz mnie?

Nie było odpowiedzi. Świetnie, pomyślał kapitan, nawaliło oświetlenie i system komunikacji. Uznał, że musiała nastąpić awaria elektroniki w całym sektorze. Komory z zahibernowanymi ciałami posiadały własne źródła zasilania, ale ich stan też postanowił skontrolować. Odpalił podręczną latarkę w swojej rękawicy będącej integralną częścią bordowego munduru i ruszył w kierunku powtarzającego się dźwięku. Tak jak się spodziewał, szybko ujrzał raz za razem otwierające i zamykające się drzwi. Uklęknął przy ścianie i otworzył małą, blaszaną klapkę, za którą znajdował się panel dostępu do podstawowych systemów. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się być w porządku, co prawdopodobnie znaczyło, że czeka go dłuższa robota.

Nagle usłyszał w korytarzu za sobą dziwny szmer. Jednostajny, powtarzający się szum. Wstał, nieco zaniepokojony i ruszył w tamtą stronę. Stanął naprzeciwko długiego, ciemnego przejścia i oświetlił je latarką. Nie ujrzał niczego niezwykłego, ale wtedy do jego uszu ponownie dotarł niepokojący dźwięk za plecami. Odwrócił się gwałtownie. W jednym z ciemnych kątów stał mężczyzna o sinej skórze, ubrany jedynie w prosty, ciemnoniebieski kostium, taki jak te, w których podróżowali zahibernowani ludzie. Długie, ciemne włosy zasłaniały mu większą część twarzy, a z przedramion sterczały cienkie, plastikowe rurki, którymi przewożone osoby otrzymywały substancje odżywcze. W niektórych miejscach skórę pokrywał zielonkawy żel.

Gdy Gandhara oświetlił mężczyznę, ten dziwnie bujając rękoma, powolnie ruszył ku niemu. Lekko pochylony, powłóczył nogami, wywołując słyszany wcześniej przez kapitana szmer, ale jednocześnie sprawiał wrażenie, jakby się skradał i w każdej chwili mógł gwałtownie przyspieszyć.

Gandhara obejrzał wystarczającą ilość horrorów, żeby nawet nie próbować pytania mężczyzny, dlaczego nie jest w swojej kabinie i czy wszystko jest w porządku. Doskonale wiedział, że nic nie jest, kurwa, w porządku. Co gorsza, jedyna sztuka broni na statku znajdowała się na mostku. Pistolet był jego prywatnym dodatkiem, szefostwo uznało, że broń nie jest potrzebna pilotom statków transportowych, tym bardziej, że w pustce kosmosu mogliby oszaleć i zabić samych siebie. Debile. Zabić się można było również widelcem, a podstawowa zasada dotycząca broni mówi, że lepiej mieć i nie potrzebować, niż potrzebować i nie mieć. Zresztą to się sprawdza nie tylko w tej kwestii. Teraz Gandhara miał sobie za złe, że zostawił pistolet na mostku. Noszenie go zdawało się być nieco uciążliwe i niepotrzebne, ponieważ wizja niebezpieczeństwa wymagająca tego typu zabezpieczenia wydawała się zbyt abstrakcyjna i niemożliwa do spełnienia…ale cóż, właśnie się spełniała.

Kapitan szybko rozważył opcje działania. Wolał nie próbować mierzyć się z nieznajomym. Powód był prozaiczny, Gandhara bał się jak jasna cholera. Nie był tchórzem ani panikarzem, ale w tak dziwnej i niepokojącej sytuacji wolał spróbować przedostać się na mostek, stamtąd odciąć cały dystrykt i próbować go infiltrować na odległość. Pomyślał również, że prawdopodobnym wyjaśnieniem sytuacji jest fakt, że do powietrza dostały się jakieś chemikalia i po prostu ma halucynacje, ale lepiej było nie ryzykować. Nielogiczne wydarzenia mają to do siebie, że często okazują się całkiem realne. Nagle docenił zimną i mechaniczną obecność Percy'ego i Elgie'ego. Zapragnął znaleźć się w ich towarzystwie.

Szybkim skokiem w lewo dotarł do korytarza prowadzącego w kierunku windy i bez oglądania się ruszył ku niej biegiem. Nagle z tyłu głowy poczuł dziwny ciężar, a potem gwałtowny wstrząs całego ciała. Gdy oczy przesłaniała mu ciemność, ostatnim, co widział, była pulsująca żółta lampa znajdująca się nad wejściem do windy.

 

Lily powoli otworzyła oczy. Otaczała ją jakaś ciemna przestrzeń, która sprawiała wrażenie klaustrofobicznie ciasnej. Z drugiej strony, widziała również unoszące się dookoła intensywnie kolorowe bryły, które wydawały znajdować się w znacznych odległościach. Na pewno większych od tych wyznaczających wnętrze pudełka zapałek, w którym czuła się zamknięta. Kiedy bardzo się skupiła, dostrzegała pod sobą ciemną powierzchnię, która powstrzymywała jej ciało przed upadkiem oraz wyznaczała jakieś „dół" i „górę". Obok niej, doskonale widoczny, siedział człowiek, którego widziała po drugiej stronie tafli jeziorka.

– Och, obudziłaś się. Witaj – miała świadomość, że nieznajomy wypowiada słowa w jakimś dziwnie brzmiącym języku, ale jednocześnie w swoich myślach doskonale go rozumiała.

– Witaj…kimkolwiek jesteś.

– Nazywam się Siddharta. A ty? – najwyraźniej zrozumienie ponad językami działało w obie strony.

– Lily. Miło mi. Dziwne masz imię. Już je gdzieś słyszałam…chyba. Mam mętlik w głowie.

– Skłamałbym, gdyby powiedział, że ja nie.

– Gdzie my jesteśmy?

– W Przestrzeni.

– Nie rozumiem.

– Ja też nie, ale jeśli nadamy czemuś nazwę, to łatwiej przyjdzie nam zaprzestanie prób zrozumienia, które są, jak podejrzewam, raczej bezsensowne.

– Czy to jest sen? – zapytała dziewczyna. Pamiętała swój nocny spacer i w ogóle cały znany jej świat. Z tym, że…jakoś nie miała ochoty o nim myśleć.

– Być może. Ale to nie ma znaczenia.

– O rany! Co tu się dzieje? Dlaczego?

– Sądząc po różnicach w naszym wyglądzie i sposobie mówienia, podejrzewam, że zostaliśmy wyciągnięci z dwóch mocno różniących się od siebie miejsc, co z pewnością miało jakąś ważną przyczynę. Nie pierwszy raz doświadczam dziwnych sytuacji, zazwyczaj gdy do nich dochodziło, okazywało się, że świat mnie potrzebuje. Aczkolwiek tutaj jeszcze nie byłem.

– Świat nas potrzebuje?

– Tak myślę. Oh nie, pomyślałaś o ratowaniu ludzi i małych, słodkich zwierzątek. Chyba nie o to chodzi. Powiedziałbym, że idzie o zachowanie pewnej równowagi. Harmonii. Natomiast w jaki sposób się tu znaleźliśmy, to już nie mam pojęcia. Rany, czy ty też to poczułaś?

– Tak! Coś dużego i chyba niedobrego. Dzikiego. Wszędzie dookoła, ale też…nie tutaj. I jakaś…potrzeba?

– Lepiej bym tego nie ujął. Chyba dochodzi z okolic tamtej czerwonej kuli – Siddharta podniósł się i wskazał wiszący w przestrzeni kształt. Lily nie potrafiła określić odległości do niego ze względu na fakt, że wszystko tonęło w gęstej czerni, ale kierunek zdawał się być prawidłowy. – To co, idziemy?

– Jesteś dziwny, ale chyba cię lubię. Chcę dowiedzieć się, co się dzieje i wrócić do domu. Idziemy.

 

Lily wyraźnie dostrzegała swojego nieco dziwnego towarzysza oraz kolorowe kształty, ale całą resztę przestrzeni, czy też raczej Przestrzeni, wypełniała wręcz namacalna czerń. Z początku miała problem z równym stawianiem kroków, bo gdy tylko na chwilę jej uwaga się rozproszyła, przestawała widzieć podłoże, jednak po kilku dłuższych chwilach udało jej się przyzwyczaić.

– Jak mnie wciągnęło przez ten staw, to byłem jeszcze przed kolacją. Nie masz czegoś do jedzenia?

– Dzieje się coś tak dziwacznego, a ty myślisz o jedzeniu? – odpowiedziała Lily, sięgając do kieszeni, w której miała czekoladowego batona, którego wzięła na wypadek, gdyby zasiedziała się na dworze i zgłodniała. Wyciągnęła go i podała Siddharcie. Ten patrzył chwilę na otrzymany przedmiot, po czym wsadził go do ust.

– Hej! Musisz najpierw zdjąć papierek! Oszalałeś, czy co? – Daj mi go – Lily wyjęła batona z opakowania, odłamała kawałek dla siebie i podała resztę księciu.

– Czy to jakiś owoc?

– Nie…to Snickers…. – Siddharta przyjrzał się jej z zaciekawieniem w oczach.

– Coś czuję, że moglibyśmy się sporo od siebie nauczyć. Szkoda, że nie mamy dużo czasu.

Lily wzruszyła ramionami i przeżuwając czekoladę z orzechami ruszyła dalej. Po kilku chwilach zauważyła, że idzie sama. Odwróciła się. Siddharta stał kilka kroków za nią. Oczy miał szeroko wytrzeszczone, na ustach uśmiech maniaka. Obie dłonie trzymał w pobliżu twarzy. Z fascynacją godną jakiegoś skrajnego idealisty spytał:

– Masz tego więcej?

 

Ze względu na czerń sprowadzającą pole widzenia do dwóch wymiarów wyznaczanie odległości do czerwonej kuli okazało się prawie niemożliwe dla zmysłów Lily i Siddharty. Jednakże oboje zgodnie stwierdzili, że po każdych kilkudziesięciu krokach kula staje się nieco większa. Podczas marszu czuli dziwne utrudnienie, jakby powietrze, o ile coś takiego tam było, stawiało im opór. Z drugiej strony, praktycznie nie czuli zmęczenia i czas, w jakim pokonali całą trasę, zdawał się im być bardzo krótkim.

Lily doszła do wniosku, że musieli ciągle iść delikatnie pod górę ponieważ gdy stanęli przed czerwoną kulą, znajdowała się ona na ich wysokości, a wcześniej zawieszona była zdecydowanie wyżej. Bryła miała średnicę około trzech metrów. Lily zauważyła, że z każdym mrugnięciem oczu zmienia ona swoją powierzchnię. Nieustannie była jaskrawoczerwona, ale najpierw zdawała się być namalowana pastelami, potem wygenerowana programem komputerowym, by za chwilę przybrać formę unoszącej się bańki czerwonego kisielu.

– No i co teraz? – spytała Lily, a książę spojrzał na nią i uśmiechnął się nieco smutno, unosząc jednocześnie brwi.

– Nie wiem. Wydaje mi się, że jesteśmy na miejscu, już mnie nigdzie nie ciągnie. Tak czy inaczej, ja bym nie dotykał tego czegoś.

– Co to w ogóle jest?

– Nie mam pojęcia, Lily.

– Więc nazwijmy to jakoś. – Siddharta uśmiechnął się ponownie, tym razem weselej.

– To mi się podoba. Zaproponuj coś.

– Hmm…niech to będzie Wydarzenie.

– Wydarzenie?

– Tak. Te wszystkie kolorowe bryły to różne Wydarzenia.

– Wszystkie wydarzenia na świecie?

– Nie, myślę, że nie. Tylko te najbardziej porąbane. Przy takiej gęstości ich rozrzucenia Przestrzeń musiałaby być naprawdę przeogromniasta, żeby pomieścić wszystkie. Czego też w sumie nie można wykluczyć.

– Niech będzie. A zatem Wydarzenie.

Wtedy usłyszeli donośny trzask dochodzący z góry. Był to pierwszy dźwięk wydany przez Przestrzeń, jaki usłyszeli od momentu przebudzenia się tam. Unieśli głowy i ujrzeli drobne, chaotyczne kształty o intensywnie niebieskim kolorze, które spadały w ich kierunku. Gdy dotknęły podłoża, zaczęły zanikać podobnie do topiącego się śniegu. Kolor otaczającej Lily i Siddhartę czerni blakł w miarę, jak roztopione niebieskie kształty rozprzestrzeniały się dookoła. Po kilku chwilach ciemność wciąż panowała w pewnym oddaleniu, ale wokół dwójki ludzi było raczej szaro. Na powierzchni natomiast błyskawicznie wyrosła zielona, miękka trawa sięgająca kostek.

Lily zauważyła, że w szarości zaczęły formować się jakieś kształty. I tak jak nie zauważa się momentu zapadnięcia w sen, tak dziewczyna nie zauważyła chwili, w której wokół niej i Siddharty pojawiło się kilkanaście identycznych postaci stojących w półkolu. Wszyscy nieznajomi unosili się kilkadziesiąt centymetrów nad powierzchnią, tym samym górując nad Lily i jej towarzyszem. Widziała właściwie same płaszcze, długie i granatowe. Szerokie kaptury skrywały mrok, nie pozwalający dojrzeć twarzy dziwnych osobników

– A ci to kto? – spytała patrząc się na Siddhartę.

– Nie wiesz? To Anioły.

– No tak, jasne. Od razu rozumiem, dzięki.

– To dzieci świata, w najbardziej pierwotnej formie. Są właściwie jedynie emanacją pewnego naturalnego dążenia do harmonii. Stanowią przejaw czystej energii, która przyjęła taką a nie inną formę jedynie w celu ułatwienia nam zrozumienia ich zamiarów.

– Czyli kierowania się ku równowadze…

– Dokładnie.

– Skąd ty to wszystko wiesz?

– Cóż, dużo medytuję.

– Hm, ja też. Chodzę nawet na jogę.

– Joga? W moim świecie też ją mamy.

– To miło. Przynajmniej raz rozumiemy, o czym mówi to drugie.

Nagle wszystkie Anioły wyciągnęły prawe ramiona przed siebie, wskazując na coś za plecami Siddharty i Lily. Dziewczyna odwróciła się i wpatrzyła w czerń roztaczającą się za drobną wysepką szarości i trawy, ale nie dostrzegła niczego. Jedynie kilka kolejnych kolorowych brył unoszących się w oddali.

– Co oni wskazują? Tam nic nie ma… – powiedziała do Siddharty.

– Wiem…chociaż nie, zobacz. Jest. Miejsce, do którego mieliśmy dojść. Wydarzenie. Całe czarne.

Lily skupiła się się i po chwili dostrzegła jednolicie ciemny sześcian znajdujący się na tej samej wysokości, co czerwona kula. Ta bryła była ledwie widoczna na tle wypełniającej Przestrzeń czerni.

Wtedy Anioły przemówiły. Lily usłyszała w swojej głowie chór głosów, mówiący w nieco nieludzki, jakby mechaniczny sposób. Każde słowo pobrzmiewało delikatnym echem.

– Zostaliście sprowadzeni by zapobiec zachwianiu równowagi panującej w waszym świecie. Tysiące lat temu, teraz i tysiące lat później. Jako ludzie wybrani do roli narzędzia losującego. Człowiek jest nieprzewidywalną i chaotyczną istotą. Wasze działania podążą drogą przeznaczenia. Dzięki niemu posiadacie tylko jedno możliwe działanie do wylosowania. Do wybrania. Do wprowadzenia w życie. Gdzieś daleko w czasie i przestrzeni Człowiek natknął się na Pożeracza. Zachowanie harmonii wymaga, by podróż Człowieka zakończyła się w tym momencie. W dalece pośrednich skutkach jego misja wywołałaby katastrofalne konsekwencje. Musicie temu zapobiec. Zagrożenie dla równowagi stanowi samotna gwiazda znajdująca się nieopodal miejsca spotkania Człowieka z Pożeraczem. Stanowi ona dla niego równie łakome danie, co umysł Człowieka. Jeżeli wybierze ogniste ciało, Człowiek zdąży mu umknąć. Musicie wkroczyć do wskazanego Wydarzenia, jak postanowiliście je nazwać. Spotkacie się z Pożeraczem i przekonacie go do zniszczenia Człowieka. My nie możemy się tam udawać. Nie mamy wiele czasu, choć tutaj panuje wieczność. Możecie zadać tylko po jednym pytaniu. Wybierajcie mądrze.

Siddharta i Lily spojrzeli po sobie, a w ich oczach widać było zaintrygowanie łączące się z niepokojem. Książę odezwał się pierwszy.

– Ja chciałbym dowiedzieć się, kim jest Pożeracz, z którym mielibyśmy się rozmówić.

– Pożeracz jest antyczną, czystą siłą przemieszczającą się po wszechświecie. Jego działania są pozbawione udziału jakiejkolwiek woli. Nieprzewidywalny i niekierujący się żadnymi zasadami, Pożeracz jest bytem niemożliwym do zatrzymania. W pewnych sytuacjach można jednak delikatnie zmodyfikować drogę jego podróży. To właśnie uczynicie. Dziewczyna pyta. Potem idziecie.

– Ja – powiedziała po chwili Lily. – Chcę wiedzieć, co jest wewnątrz czerwonej kuli. Co to za Wydarzenie?

– Jest tam tylko milczenie. Teraz ruszajcie.

– Chwila, chwila, co to za odpowiedź? Nie jestem usatysfakcjonowana.

Potem Lily wykrzyczała w kierunku Aniołów jeszcze kilkadziesiąt pytań. Chciała wiedzieć, dlaczego to oni zostali wybrani, jak ich tu sprowadzono, jak wrócą do domu, co to właściwie za miejsce i wiele innych rzeczy. Anioły pozostały jednak milczące. Nieustannie wskazywały słabo widoczny czarny sześcian. Dziewczyna czuła, jak narasta w niej frustracja wywołana niezrozumieniem sytuacji, która w wciąż wydawała się jej zbyt nieprawdopodobna, by mogła być możliwa.

– Lily, powinniśmy iść – powiedział książę Siddharta.

– Poczekaj chwilę. Oni chcą żebyśmy zabili człowieka.

– Najwyraźniej tego wymaga dążenie do równowagi.

– A skąd ta pewność?

– Oni nie kłamią, Lily. Nie potrafią. Nie wiedzą, co znaczy kłamać. Słowami przekazują jedynie czyste emocje i zależności, dzięki którym działa nasz świat. Zresztą, to nie są żadni oni, pamiętaj o tym. To energia. Najwyraźniej tak jak Pożeracz. Siła tak potężna, że może sprawiać pozory posiadania świadomości bez jej faktycznego istnienia.

– Mówisz o poświęceniu człowieka w imię jakiejś abstrakcji, która ma być większym dobrem. To z pewnością wartościowa myśl u świetnego władcy, ale niestety ja jestem tylko nieradzącą sobie nastolatką.

– Nie dobrem, Lily. Równowaga to coś pozostającego poza takimi pojęciami, jak dobro i zło. Nie możemy teraz myśleć o tym, czy coś jest moralnie poprawne czy nie. Musimy myśleć o tym, czy jest słuszne i konieczne do osiągnięcia celu.

– Celu, celu… po cholerę nam w ogóle ta równowaga?

– Och moja droga, uwierz mi, że potrzebujemy jej bardzo. Wszyscy razem i każdy oddzielnie. Posłuchaj, wiem, że to trudne, ale musimy sobie teraz poradzić. Nie powiem ci, że zależy od nas cały świat, ale skoro Anioły zastosowały aż tak poważne kroki, to z pewnością znacząca część jego losu jest w naszych rękach. Bądź silna i nie martw się. Nawet nie znamy tego człowieka.

– Nie chodzi o tego człowieka!

– No to o co?

– O to, że oni nam mówią o przeznaczeniu! O tym, że nie mamy wyboru!

– To tylko takie słowo. Nazywają przeznaczeniem naturalne dążenie do harmonii. Taką potrzebę. Naszą i całego świata. Pewnie nie umieją tego inaczej określić. Wydarzenie się czegoś sprzecznego z tym ich przeznaczeniem jest możliwe. Byłoby jednak…niekorzystne. Ale to możliwe. Mamy wybór, Lily.

– Skąd wiesz?

Siddharta milczy dłuższą chwilę. Cały czas mówił do Lily z sensem, dziewczyna wiedziała, że nie zarzucał jej bezmyślnym gadaniem, tylko starał się wytłumaczyć swój punkt widzenia. Jednak wewnętrzny niepokój i wzburzenie, które odczuwała w tamtym momencie, pozwoliły jej zauważyć lukę w słowach księcia. Białą plamę, której Siddharta nie dostrzegał.

– Ja…po prostu…

– No właśnie, ty po prostu! – Lily zaczęła krzyczeć, a do policzków uderzyła jej krew. – Skąd możemy wiedzieć, że mamy wybór, skoro zawsze korzystamy z niego w sposób, który wskazują nam jakieś…kurwa…kurwy! Jakieś duchy, ema…nacynacjapancje i inne personifikacje! Pierwotna energia! Harmonia doskonała w swej nieświadomości! Wszystko pięknie, Sid, ale gdzieś tam jest człowiek, którego życie spoczywa w naszych rękach. I wcale nie jestem pewna, czy i my nie stajemy się bezwolni, skoro lekką ręką skazujemy go na śmierć. Nie wiemy nawet, jaki ta harmonia ma cel. Sama w sobie jest celem? W takim razie jaką to ma wartość? A życie człowieka? Może i niewielką, a może ogromną. To nieistotne. Tu i teraz chodzi o nas. Nie o nasze teoretyczne dyskusje o abstrakcjach, tylko o nasze myśli!

Dziewczyna stała przed księciem, jej piersi unosiły się raz za razem w rytm przyspieszonego oddechu. Siddharta przechylił lekko głowę i spojrzał w nicość.

Widzisz? Miałem rację mówiąc, że możemy się sporo od siebie nauczyć.

Lily odwróciła się i w trzech szybkich krokach doskoczyła do czarnego sześcianu, po czym zanurzyła się w nim gwałtownie i zniknęła. Książę nie zdążyłby nawet zaprotestować, gdyby próbował.

Ale nie próbował.

 

Kilka sekund później Siddharta usłyszał dziwne pluśnięcie z drugiej strony ciemnego Wydarzenia. Obiegł sześcian i znalazł Lily leżącą na podłożu. Jej włosy były rozczochrane, skóra wilgotna z wysiłku, a na twarzy odbijało się wyczerpanie. Książę uklęknął przy dziewczynie i ułożył jej głowę na swoich kolanach.

– Zrobiłam to, wasza wysokość…

– Właściwie to raczej nie zostanę władcą.

– To po co ci ten tytuł?

– Fajnie brzmi.

– Przekonałam go. Było tam bardzo dziwnie. Glutowato. I ciężko, dopóki nie znalazłam sposobu na dotarcie do Pożeracza. Ależ był ogromny. Długo to trwało, prawda?

– Dosłownie chwilę.

– Cóż, tam było to nieco dłużej. Pożarł gwiazdę, Sid. I tylko ja o tym zadecydowałam.

– Nigdy nie dowiemy się, czy ta świadomość warta była konsekwencji naruszenia harmonii. Być może w ten sposób skazaliśmy tysiące innych ludzi na marny los.

– Nigdy nie dowiemy się, czy w ogóle jest jakaś harmonia ani czy ma jakąś wartość. A ta świadomość… jest warta wszystko, książę. Wszystko.

Po chwili oboje zorientowali się, że ponownie siedzą na ciemnym podłożu, a nie na trawie. Odnotowali także nieobecność Aniołów.

– Cóż, chyba nie są teraz zadowoleni – powiedziała Lily, wzdychając teatralnie.

– Prawdopodobnie nie.

– Będą mnie straszyć po nocy? Albo coś w tym stylu?

– Sądzę, że nie znają pojęcia próżnej zemsty. Myślę, że to zależy od tego, czy dręczenie cię przybliżyłoby świat do perfekcyjnej równowagi. A to nie jest coś, z czym byś sobie nie poradziła – Lily i Siddharta uśmiechnęli się do siebie ciepło.

– I co teraz? Nie zostaniemy tu na wieki wieków, prawda?

– Coś ty, to by nie miało sensu. Myślę, że dostaliśmy chwilkę na pożegnanie się. Anioły są nieco pretensjonalne, nie lubią zaburzać harmonii w żadnej historii.

– Rozumiem. Cóż, drogi książę, muszę przyznać, że miło było cię spotkać. I choć ciągle mam podejrzenie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę, to i tak było to wartościowe przeżycie. Mam nadzieję, że w jakiś sposób kiedyś się jeszcze ze sobą zetkniemy.

Siddharta popatrzył dziewczynie w oczy i pokiwał głową na znak, że takie słowa pożegnania są doskonałe. Wiedział, że gdyby dodał coś od siebie, coś niewidzialnego przelałoby się przez granice umiaru i wszystko by zepsuło.

Dlatego właśnie w tym momencie powierzchnia, na której siedzieli, zbiła się niczym szklanka upadająca na ziemię, a potem zapadła w siebie i wyparowała.

A dwójka ludzi runęła w ciemność.

 

Tak jak próbujący zasnąć człowiek przez powieki zauważa, gdy ktoś zapali światło w jego pokoju, tak kapitan Gandhara zauważył obecność pulsującego żółtego światła znajdującego się gdzieś poza jego głową. Powoli otworzył oczy i zauważył migającą nad wejściem do windy lampę alarmową. Wtedy wszystko sobie przypomniał i próbował zerwać się na nogi, ale okazało się, że jest piekielnie zmęczony, jakby coś wyssało z niego większość energii i sił życiowych.

– Elgie?! – krzyknął siadając i rozglądając się nerwowo.

– Tak, sir?

– Och, dzięki niech będą gwiazdom i księżycom. Co się dzieje?

– Zemdlał pan na chwilkę, sir. Percy już do pana jedzie windą.

– Ale co tu się wyprawia?

– Jeśli ma pan na myśli fakt, że wszystkie odczyty wróciły do normy, to nie wiem czemu tak się stało, tak samo jak nie wiem, skąd się wzięły. Podejrzewam jakąś awarię.

– Elgie, jak tylko Percy mnie stąd zabierze, odetnij dystrykt szesnasty i przeskanuj go dokładnie. Szukaj czegokolwiek odstającego od normy. Możliwe, że… do powietrza dostały się jakieś chemikalia. Wiesz co, właściwie to zrób to we wszystkich dystryktach, tak na wszelki wypadek. Zaraz będę na mostku.

– Oczywiście, sir. Tak zrobię.

 

Lily usłyszała, jak ktoś oddzielony od niej grubą szybą raz za razem wykrzykuje jej imię. Gdy stopniowo wracały jej zmysły zrozumiała, że leży zwinięta w kłębek nad swoim jeziorkiem, w miejscu, gdzie wieczorem wpadła do wody. Teraz jednak jej ubranie i ciało były całkowicie suche. Ranek musiał nastać kilka godzin wcześniej, jasne światło mocno raziło ją w oczy.

Po chwili usłyszała zmierzające ku niej kroki. Następnie poczuła na twarzy coś ciepłego i miękkiego. Zapachniało futrem.

– Kari? – spytała najgłośniej, jak mogła, wciąż mocno oszołomiona.

– Lily? Lily! – usłyszała przyjemny, choć nieco roztrzęsiony głos bliźniaczej siostry. – Rany, Sid, zostaw ją. Chodź tu, dobry piesek. Lily, jak rany boskie! Co ty tutaj robisz? Usiądź, kochanie. Wszystko w porządku, nic ci nie jest?

– Nie, nie. Wszystko gra. Wyszłam na spacer…

– I po co żeś tu zostawała?

– Sądzę, że mi nie uwierzysz – Lily spojrzała w oczy siostry.

Kari była równie atrakcyjna, jak ona. Miała dłuższe włosy i jaśniejsze oczy, ale były do siebie bardzo podobne.

– Pewnie nie, ale i tak chcę to usłyszeć jako pierwsza. Jak mama zobaczyła, że cię nigdzie nie ma, to mało na zawał nie padła. Pobiegła w drugą stronę, do miasta, żeby cię szukać. Ja coś czułam, że znajdę cię tutaj.

– Też lubisz tu przychodzić.

– Tak, tylko że ja wracam, zanim mama się zorientuje. I nie nocuję tutaj. Chodź, musimy iść do domu i do niej zadzwonić, żeby wróciła. Kamień jej z serca spadnie, może nawet cię nie zabije. Co innego facet od fizyki.

– Nie mów mi, że dziś mamy to cholerstwo na pierwszej lekcji.

– Owszem, tak. I już jesteśmy spóźnione.

– To ja nigdzie nie idę. Napiszesz mi potem usprawiedliwienie?

– Jasne. Ale wiesz, że to działa w dwie strony.

– No ba. Musi być jakaś równowaga.

 

Książę Siddharta ocknął się, gdy jego ciało przeszył nagły dreszcz. Otworzył oczy i zrozumiał, że leży w stawie, do którego wpadł wieczorem. Przemoczone szaty kleiły się do ciała. Jedynie jego głowa opierała się na brzegu. Zmrużył oczy porażone ostrym światłem. Uznał, że świt musiał nastać kilka dobrych godzin wcześniej.

Już chciał się podnieść i wydostać ze stawu, gdy poczuł coś na swojej klatce piersiowej. Zobaczył tam małego, zielonego żółwia, który przypatrywał mu się z zaciekawieniem.

Pomimo odczuwanego zmęczenia, głodu i nadmiernej wilgoci Siddharta uznał, że poczeka ze wstaniem, aż zwierzę samo z niego zejdzie.

Skoro posiada decydującą wolę, to nie zaburzy choć tej małej, naturalnej harmonii.

Koniec

Komentarze

Autorze, zlikwiduj kropkę w tytule zanim ktokolwiek zobaczy. ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Niestety, Autor nie zdążył - zauważyłem kropkę w tytule :)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Ja również ;) Ale na lekturę brak dziś już sił. Może jutro się skuszę :)

no nieźle!
wróżki, aniołki, czy inne chorelrne równoważki smęciły niemiłosiernie, ale to nie zdołało zepsuć fajnego pomysłu. słowo harmonia można by było wykreślic w 50% miejsc. brak odstępu miedzy [odpowiedzieli jednocześnie Percy i Elgie.] a [Książę Siddharta...] wprowadza awangardowy bałagan, ale można to przeżyć.

7/10

Gdy ostatecznie się rozbudził, sprawdził wszystkie odczyty i raporty od statku. – Mnie to zgrzyta. Oczywiście, można otrzymać od kogoś raport, ale w tym wypadku otrzymanie go od statku brzmi dziwnie, jakby statek był żyjącą istotą. To sensowniej by brzmiało, że otrzymał je z komputera pokładowego, lub po prostu, że sprawdził wszystkie raporty dotyczące funkcjonowania statku.

 

Potem metalowy, humanoidalny robot najwyższej klasy przyniósł mu spore śniadanie złożone z produktów zapewniających Gandharze wszystkie potrzebne składniki odżywcze. – A z tego zdania wywaliłbym metalowy, najwyższej klasy i spore, a potrzebne zastąpił – niezbędne. A te usunięcia dlatego, że są zapychaczami. Nic nie wnoszą do tekstu.

 

Pomijając nędznie imitujący człowieka komputer pokładowy, na pokładzie znajdowało się jeszcze około tysiąca zahibernowanych osób przewożonych w specjalnie dostosowanych pomieszczeniach. – Już ktoś to gdzieś pisał. Jak autor pisze o urządzeniu „specjalnie do tego przystosowanym”, to znaczy, że nie wie o czym pisze. To już lepiej umieścić jakieś komory hibernacyjne, czy coś w ten deseń.

 

Standardowe zlecenie transportu ludzi z Teriona Sześć na Varsa Cztery powinno potrwać około roku. – Zlecenie powinno tyle trwać? Chyba transport, bo zlecenie transportu otrzymuje się od ręki, od przełożonego czy klienta.

 

Droid poinformował Gandharę, że osiągnęli dwusetny dzień podróży. – To też brzmi kaprawo. Lepiej napisać, że poinformował go, iż dziś mija dwusetny dzień podróży.

 

Kapitan powoli zaczynał się nudzić w tej samotności, choć nie była to pierwsza taka jego wyprawa, a niektóre były jeszcze dłuższe. – „w tej samotności” do usunięcia. Po wyprawa kropka. I dalej – Niektóre trwały jeszcze dłużej – unikniesz 2 x być.

 

Ani główny komputer, ani asystujący mu robot nie otrzymali oprogramowania zdolnej do samorozwoju sztucznej świadomości. – zdolnego. Choć tu lepiej by pasowało: Umożliwiającego rozwinięcie samoświadomości. Coś, jak jednostka centralna składająca się z sieci neuronów u Terminatora :P

 

Bano się usterek i buntów maszyn. – Że buntu się bali, to logiczne, ale co mają do tego usterki? Gdyby komputer potrafił myśleć, zacząłby podejmować błędne decyzje? Sabotować misję? Niejasne to trochę.

 

Wystarczająco wiele takich historii opisali fantaści, dlatego maszyny tego typu były używane rzadko i ostrożnie. – To już jest bzdura totalna. Historyjki kilku fantastów to naprawę wyciągnięty z tyłka wielbłąda argument. Wymyśl coś sensownego, że np. w przeszłości maszyna obdarzona inteligencją przyczyniła się do zniszczenia jakiegoś miasta, lub coś w ten deseń.

 

Ktoś mu kiedyś powiedział, że w końcu się doigra i kosmos zacznie się wpatrywać w niego. – Tako rzecze mędrzec Alaundo… :P

 

 

- Otrzymujemy sygnały niepasujące do żadnych schematów, sir.
- Wykaż inwencję twórczą, dostosuj się i zinterpretuj je.
- Tak, sir. Gotowe, sir.
- No i co?
- Nie jestem pewien, ale to chyba coś dużego. Coś nowego. - Mam wrażenie, że to coś...innego.
- Ty nie możesz odnosić wrażeń, Elgie.
- Rani pan moje uczucia, sir. Staram się jak mogę, bo czasem mówi pan, że nie wytrzymuje już z tymi, cytuję, dwoma pieprzonymi maszynami.
- Przepraszam, chłopaki, nie chciałem was urazić. A teraz chcę się dowiedzieć, na co myśmy się tu natknęli. Percy?
- Ja nie wiem, sir. Nie wiem, jak rozumieć te odczyty. Nic się nie dzieje i dzieje się wszystko. Choć niezbyt rozumiem co to znaczy, mam za mało pamięci abstrakcyjnej. – Calutki dialog do przerobienia po mojemu. Przecież ten komputer nie był obdarzony inteligencją, więc taka gadka w jego „ustach” kompletnie nie pasuje do kontekstu…

 

Rozejrzała się i nasłuchiwała chwilę, a gdy uznała, że jej zakątek jest pusty, przeszła przez drapiącą skórę zasłonę cienkich gałązek i stanęła nad odizolowanym od otoczenia niewielkim jeziorkiem. – Nie rozumiem tu stwierdzenia, że jeziorko było odizolowane od otoczenia. W jaki sposób? Dlaczego tam w takim razie weszła?

 

a serce zmieniało rytm na bardziej połamany, ale jednocześnie ciekawszy i bardziej harmonijny. – połamany rytm? To dopiero nowość. A druga część zdania zaprzecza pierwszej. Skoro rytm był połamany (w domyśle nierówny), to jakim cudem harmonijny?

 

Nie ujrzał niczego niezwykłego, ale wtedy do jego uszu ponownie dotarł niepokojący dźwięk za plecami. – dochodzący zza pleców.

 

Gandhara obejrzał wystarczającą ilość horrorów, żeby nawet nie próbować pytania mężczyzny, dlaczego nie jest w swojej kabinie i czy wszystko jest w porządku. – OK, w takich sytuacjach człowiek reaguje różnie, ale naprawdę, te argumenty, że zrobił tak, bo widział to w filmie, w tym wypadku są kiepskie.

 

Doskonale wiedział, że nic nie jest, kurwa, w porządku. – Po co to „kurwa”? (heh, i ja to mówię…)

 

Co gorsza, jedyna sztuka broni na statku znajdowała się na mostku. Pistolet był jego prywatnym dodatkiem, szefostwo uznało, że broń nie jest potrzebna pilotom statków transportowych, tym bardziej, że w pustce kosmosu mogliby oszaleć i zabić samych siebie. – Broń była prywatną własnością kogo? Statku, czy kapitana? Bo mętny ten opis jak woda w kiblu po kupie. Ja się domyślam, że należał do kapitana, ale trzeba w jakiś logiczniejszy sposób uświadomić czytelnika, że koleś ten pistolet np. przemycił.

 

Był to pierwszy dźwięk wydany przez Przestrzeń, jaki usłyszeli od momentu przebudzenia się tam. – Tu zamiast „tam”, chyba lepiej brzmiałoby „w niej”.

 

Szerokie kaptury skrywały mrok, nie pozwalający dojrzeć twarzy dziwnych osobników – Zaraz, zaraz. To oni mieli twarze, czy mrok skrywany przez kaptury? Skoro pod kapturami był mrok, to po co im były kaptury? I tak nie byłoby widać gęby. Chodziło ci pewnie o to, że kaptury przesłaniały im twarze, więc zamiast ryjów widać było tylko mrok, ale opisane to jest błędnie.

 

Wasze działania podążą drogą przeznaczenia. Dzięki niemu posiadacie tylko jedno możliwe działanie do wylosowania. Do wybrania. Do wprowadzenia w życie. – 2 x działanie. Skoro jest tylko jedna możliwość, to po co losować?

 

- Mówisz o poświęceniu człowieka w imię jakiejś abstrakcji, która ma być większym dobrem. To z pewnością wartościowa myśl u świetnego władcy, ale niestety ja jestem tylko nieradzącą sobie nastolatką. – Co to znaczy „nie radzącą sobie nastolatką?”. Jakoś inaczej by to pasowało sformułować, żeby było wiadomo o co chodzi.

 

- Lily zaczęła krzyczeć, a do policzków uderzyła jej krew. – związek frazeologiczny brzmi : krew uderzyła do głowy. Po co przerabiać na jakieś komiczne wariacje?

 

Ok, ale o co w tym wogóle chodziło? Bo ja nie bardzo garniam, za duzo tu niejasności. Kim był człowiek, którego mieli oalić, jakie konsekwencje poniosła ze sobą zmiana przeznaczenia, co to był za facet, który rzucił się na księcia, co się w końcu stało, kiedy dziewczynka ocaliła mężczyznę? 

Pomysł może i fajny, ale wykonanie pozostawia jak dla mnie wiele do życzenia.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

@Fasoletti:

"...zdolnego. Choć tu lepiej by pasowało: Umożliwiającego rozwinięcie samoświadomości. Coś, jak jednostka centralna składająca się z sieci neuronów u Terminatora :P" - Zdolnej. Bo to sztuczna świadomość jest zdolna, a nie oprogramowanie.

"To już jest bzdura totalna. Historyjki kilku fantastów to naprawę wyciągnięty z tyłka wielbłąda argument. Wymyśl coś sensownego, że np. w przeszłości maszyna obdarzona inteligencją przyczyniła się do zniszczenia jakiegoś miasta, lub coś w ten deseń." - To jest tylko jego ironiczne wtrącenie, a nie Poważny Argument.

"Nie rozumiem tu stwierdzenia, że jeziorko było odizolowane od otoczenia. W jaki sposób? Dlaczego tam w takim razie weszła?" - Krzaczkami odizolowane. Przeszła pomiędzy krzaczkami. To nie aż tak trudne do wyobrażenia, moim zdaniem.

"Połamany rytm? To dopiero nowość. A druga część zdania zaprzecza pierwszej. Skoro rytm był połamany (w domyśle nierówny), to jakim cudem harmonijny?" - Owszem, połamany rytm. Nic nowego, jeśli chodzi o muzykę, a tam zazwyczaj rytm występuje. I wcale nie znaczy to, że nie może być harmonijny, jako że harmonie również w muzyce się pojawiają i absolutnie z tymże rytmem się nie kłócą. A jak ktoś nie rozumie, to znaczy, że się nigdy z domu nie wymykał w dzieciństwie. :)
 
"OK, w takich sytuacjach człowiek reaguje różnie, ale naprawdę, te argumenty, że zrobił tak, bo widział to w filmie, w tym wypadku są kiepskie." - Ponownie, to tylko mowa pozornie zależna, a nie Poważny Argument.

"Po co to „kurwa"?" - Dla oddania odczucia bohatera.

"Broń była prywatną własnością kogo? Statku, czy kapitana? Bo mętny ten opis jak woda w kiblu po kupie. Ja się domyślam, że należał do kapitana, ale trzeba w jakiś logiczniejszy sposób uświadomić czytelnika, że koleś ten pistolet np. przemycił." - Kapitana. Po prostu go ze sobą wziął, tak jak szczoteczkę do zębów.

"Skoro jest tylko jedna możliwość, to po co losować?" - Po to, żeby było abstrakcyjniej.

 "Związek frazeologiczny brzmi : krew uderzyła do głowy. Po co przerabiać na jakieś komiczne wariacje?" - Nie używałem związku frazeologicznego, ani tym bardziej kosmicznej wariacji. Ludzie rumienią się, gdy krew napływa im do policzków. 

"Ok, ale o co w tym wogóle chodziło? Bo ja nie bardzo garniam, za duzo tu niejasności. Kim był człowiek, którego mieli oalić, jakie konsekwencje poniosła ze sobą zmiana przeznaczenia, co to był za facet, który rzucił się na księcia, co się w końcu stało, kiedy dziewczynka ocaliła mężczyznę?" - Chodziło o fakt istnienia możliwości wyboru. Ocalony człowiek to kapitan Gandhara, jedna z głównych postaci, ciężko przeoczyć. Nie wiadomo jakie konsekwencje poniosła za sobą zmiana przeznaczenia, które zresztą zdaje się nie istnieć. W opowiadaniu nikt nie rzuca się na księcia. Gdy dziewczynka ocaliła mężczyznę ocaliła mężczyznę, został on ocalony, a ona wraz z Buddhą wrócili do swoich czasów, udowadniając wyższość wyboru człowieka nad wyborem narzuconym z góry przez coś/kogoś.
Nieco zabawnie jest czytać uwagi dotyczące składni i tym podobnych od kogoś kto po przeczytaniu tekstu niespecjalnie ogarnia postacie, ale w tych punktach, na które nie odpisałem zgadzam się, że masz rację, albo uważam, że opinia zależy od tego jak kto łatwiej rozumie zdanie. Tak czy inaczej, dzięki z wpis.


 

Faktycznie, z tą samoświadomością mój błąd, źle zinterpretowałem. Co do sensu, to to co wytłumaczyłeś, wyłapałem, ale dalej uważam, że jednak zbyt wiele niejasności pozostało niewytłumaczonych. Może to moje zboczenie, że lubię, kiedy w opowiadaniu tajemnica zostaje rozwiązana, a wątki zamknięte. (Po za pewnymi wyjątkami, ale Twój tekst do nich nie należy).

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

"Nie rozumiem tu stwierdzenia, że jeziorko było odizolowane od otoczenia. W jaki sposób? Dlaczego tam w takim razie weszła?" - Krzaczkami odizolowane. Przeszła pomiędzy krzaczkami. To nie aż tak trudne do wyobrażenia, moim zdaniem. - Trudne nie jest, ale to błąd znaczeniowy. Coś zostaje odizolowane w jakimś celu. Izoluje się chorego poddanego kwarantannie. Izoluje się psychopatę, by nie zagrażał innym. Izoluje się strefę, by ktoś niepowołany do niej nie wszedł. Więc odizolowane jeziorko, nasuwa jednoznaczne skojarzenia. Ktoś je po coś odizolował. Gdyby było pilnowane przez choćby strażnika czy otoczone drutem kolczastym, stwierdzenie, że było izolowane miałoby uzasadnienie. Tutaj ja go nie dostrzegam.


"Połamany rytm? To dopiero nowość. A druga część zdania zaprzecza pierwszej. Skoro rytm był połamany (w domyśle nierówny), to jakim cudem harmonijny?" - Owszem, połamany rytm. Nic nowego, jeśli chodzi o muzykę, a tam zazwyczaj rytm występuje. I wcale nie znaczy to, że nie może być harmonijny, jako że harmonie również w muzyce się pojawiają i absolutnie z tymże rytmem się nie kłócą. A jak ktoś nie rozumie, to znaczy, że się nigdy z domu nie wymykał w dzieciństwie. :) - Tak, w muzyce, ale z czym harmonizował ten nierówny rytm serca? Bo brak tu jakiegoś punktu odniesienia. Harmonia to współbrzmienie dźwięków. O ile ten połamany rytm jeszcze ujdzie, to to że był ciekawszy i bardziej harmonijny, jest nieporozumieniem. Bo zóż jest ciekawego w kołataniu serca i z czym ono harmonizuje?


"OK, w takich sytuacjach człowiek reaguje różnie, ale naprawdę, te argumenty, że zrobił tak, bo widział to w filmie, w tym wypadku są kiepskie." - Ponownie, to tylko mowa pozornie zależna, a nie Poważny Argument.
 - Ja, jako czytelnik nie siedzę w Twojej głowie. Nie wiem, kiedy ironizujesz, a kiedy mówisz poważnie. Napisałeś, w pierwszym przypadku, że konstruktorzy podjeli decyzję o nieobdażaniu komputera sztuczną inteligensją jedynie na podstawie historyjek kilku fantastów. Nie jest to ujęte w cudzysłów, co w jakiś sposób sugerowałoby kpinę, nie jest powiedziane, że narrator pisze to żartem, brzmi całkowicie poważnie i jak już napisałem, głupio.


"Po co to „kurwa"?" - Dla oddania odczucia bohatera. - Nie. To jest oddanie uczuć narratora, bo narrator przeklina. Gdyby bohater pomyślał: Super, tutaj nic, kurwa, nie jest w porządku - to byłoby oddanie uczuć bohatera.


"Broń była prywatną własnością kogo? Statku, czy kapitana? Bo mętny ten opis jak woda w kiblu po kupie. Ja się domyślam, że należał do kapitana, ale trzeba w jakiś logiczniejszy sposób uświadomić czytelnika, że koleś ten pistolet np. przemycił." - Kapitana. Po prostu go ze sobą wziął, tak jak szczoteczkę do zębów. - Nie zrozumieliśmy się. Pomieszałes podmioty. Ze zdania wynikło zupełnie coś innego niż chciałeś przekazać. Że pistolet był częścią mostku.


 "Związek frazeologiczny brzmi : krew uderzyła do głowy. Po co przerabiać na jakieś komiczne wariacje?" - Nie używałem związku frazeologicznego, ani tym bardziej kosmicznej wariacji. Ludzie rumienią się, gdy krew napływa im do policzków.   - Sformułowanie, że krew uderzyła do policzków i tak brzmi dziwnie, bo kojarzy się z wyżej wymienionym związkiem. To już naprawdę lepiej napisac, że się zarumieniła, poczerwieniała na twarzy lub coś podobnego.


No, to by było na tyle krytykowania krytyki krytyki.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

@Fasoletti

Co do izolacji, ja nie odczuwam tego słowa z naciskiem na to, że ktoś odizolował coś/kogoś w konkretnym celu. Język jest wybiórczy. Rytm serca, czyli nierówność, ale harmonijność i "ciekawość" odnosiły się do uczuć dziewczyny. Jak sam napisałeś, nie siedzisz w mojej głowie, ja pisząc coś rozumiem, a Ty czytając nie, ewentualnie na odwrót. To samo się tyczy rumienienia (które za nic mi się nie kojarzy z uderzaniem krwi do głowy) i pistoletu. Nic nie poradzimy, że dla jednych zdanie jest jasne, a dla innych nie, życie. A co do kurwy - mowa pozornie zależna. Przeklina narrator, ale wcielając się w postać. Powaga. :)

Oczywiście, Twoja sprawa, ale problem polega na tym, że piszesz dla innych, nie dla siebie. Więc jasność przekazu to jednak dość ważna sprawa. Jasne, że Ty wiesz co chciałeś napisać i nawet w zdaniu z pomieszanym podmiotem wiesz o co chodzi. A czytelnik, cóż. Niech się domyśli, a jak się nie domyśli, to jego problem...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dla mnie wszystko było perfekcyjnie zrozumiałe. To, w jaki sposób zmieniło się przeznaczenie oraz czy i jakie istniały alternatywy, pozostaje kompletnie bez znaczenia dla przekazu i zasadniczej treści utworu. Dlatego tym lepiej, że nie zostało to wyjaśnione. Takie wyjaśnianie na siłę mogłoby tylko zepsuć świetny tekst.

Nie wiem tylko, po kiego grzyba statek nazywa się "Siddharta". To miano nic nie wnosi do tekstu, ni jego treści, a tylko zwodzi czytelnika na manowce. Poza tym fajny tekst z przesłaniem naprawdę umiejętnie wplecionym i skonstruowanym. Gratuluję; chciałbym tak umieć. Tylko nad techniką musisz jeszcze popracować. Wprawdzie tekst czyta się dobrze i bez zgrzytów, ale z drugiej strony styl nie jest też porywający. Taki ot porządny. Gdybyś kiedyś wypracował naprawdę fajny własny styl, tę osławioną "lekkość pióra", mógłbyś stać się naprawdę poczytnym autorem. Warto nad tym popracować, bo tu wielu autorów znacznie lepiej bawi się słowem, zręczniej buduje klimat, ale mało kto przewyższa Cię umiejętnością dawania do myślenia i oryginalnością pomysłów.

Na razie jest pięć i kandydat do piórka. Powodzenia w dalszych pracach. :)

@Świętomir


Jej, dzięki bardzo. To naprawdę motywujące. :)

Nowa Fantastyka