- Opowiadanie: kacper93 - Część 1

Część 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Część 1

Niezliczone legiony Goblinów przeszły przez Góry Wysokie i spojrzeli przed siebie. Zobaczyli wielkie lasy i natrafili w górskich dolinach na pewien strumień, strumień Wielkiej Rzeki Loragów, która doprowadziła ich do tej nieznanej im krainy. Spojrzeli na siebie z dziwacznym uśmiechem na twarzy. Ruszyli dalej przed siebie, w głąb wielkiej puszczy. Uzbrojeni byli słabo. Nosili na sobie skórzane pancerze z doczepionymi metalowymi blaszakami o kolorze czerni, niektórzy mieli czarne płaszcze, a w rękach trzymali swe przeklęte czarne plugawe miecze zwane przez nich Uragh-Bagami. Szli cały czas po prawym brzegu błękitnej rzeki, która z każdym krokiem robiła się coraz szersza. Po kilku dniach marszu dotarli na wzgórze skąd ujrzeli z podziwem lśniące białe miasto nazwane Fininkhton. Miasto o wysokim murze z kamienia i potężnymi, masywnymi strażnicami. Na murach chodzili dumnie strażnicy zwani, jako gwardia Finkht. Dowódca Goblinów spojrzał na wszystkich wojowników i uśmiechnął się.

– Topory w ruch! – zawołał

Gobliny ruszyły do pracy. Rozbili obóz. Rozpoczęli karczować las. Wycinają stare duże drzewa by zrobić z nich wieże oblężnicze, tarcze i obóz o wysokiej palisadzie. Topory, berdysze i siekiery poszły w ruch. Słychać ciężką pracę i skrzypienie upadających starych drzew. Gobliny szybko biorą się do obróbki, odcinają gałęzie, które palą lub robią z nich strzały i łuki. Robią bale i tną je na deski. Dym palących się gałęzi uniósł się ku niebu, widać go wszędzie i z daleka. Strażnicy chodzący po północnych murach zauważyli dym unoszący się ponad koronami drzew.

– Pożar? – rzekł jeden ze strażników Do strażnika podchodzi gwardzista z blizną i spogląda w dal.

– Na to wygląda! Trzeba poinformować Egolina! – powiedział

Zebrało się kilku gwardzistów i poszło do swego generała Egolina, który siedzi w miejskich koszarach tuż przy zamku gdzie przebywał namiestnik Izydor. Do komnaty generała Egolina wchodzi kilku gwardzistów. Oddają mu pokłon bijąc się w pierś.

– Pozdrawiamy Cię! – rzekli gwardziści

Generał Egolin podniósł wzrok i zamoczył pióro w kałamarzu. Wstał z tronu i spojrzał na gwardzistów z lekkim zdziwieniem i podejrzeniem. W srebrzystej zbroi płytowej podszedł do nich.

– I ja was pozdrawiam! – odparł Egolin

Uderzył się w pierś i srogo spojrzał na wszystkich srogo.

– Co was odrywa od służby? – zapytał srogo

– O panie! – rzekł strażnik z blizną na twarzy i dodał – Na północy od miasta dym z lasu idzie!

Generał spojrzał na niego.

– Co takiego?! – zapytał zaskoczony i z nie dowierzaniem Egolin

– Pożar! – powiedział gwardzista z blizną

– Szybko! Zbierz kohortę wojowników i ruszaj ugasić pożar! – zawołał porywczo generał

Strażnicy oddali mu pokłon. Wyszli z koszar i zadzwonili trzy razy w dzwon alarmując gwardię iż trwa pożar lasu i trzeba go prędko ugasić. Po chwili na dziedzińcu koszar pojawiło się sporo wojowników. Lekkie zbroje, a pod spodem kolczugi, hełmy korsarzy, długie lekkie miecze. Okryci niebieskimi pelerynami z białymi orłami w złotej koronie. W rękach trzymają owalne tarcze z żelaznym obiciem. Do pasa dopięte sztylety. Wszyscy w rękach trzymają żelazne lub drewniane wiadra. Doczepiają je do siodeł swych koni. Spoglądają na wszystkich wokół siebie i jedynie uśmiechnęli się. Wsiadają na konie i ruszają. Gnają przez ulice białego miasta. Mieszkańcy spoglądają na nich.

– Otworzyć bramy! – zawołał jakiś strażnik

Po chwili do bram zbliżają się wojownicy jadący na koniach. Przed nimi otwierają się wielkie północne bramy. Dym robi się coraz mocniejszy. Gwardia szybko wjeżdża w mroczną puszę w wielkiej nieświadomości. Czuli w powietrzu smród stęchłego , rozkładającego się ciała niedawno wykopanego z wilgotnej ziemi. Zwolnili tępo jazdy, nikt się nie odzywał. Między drzewami unosił się dym. Słyszeli dziwny stukot i jedynie trzask. Nagle przed nimi upada stary dąb. Wojownicy prędko zatrzymują się i zwracają raptownie wzrok w bok i widzą plugawe stworzenia z siekierami. Pochłonęło ich nagłe zdziwienie, które pojawiło się przy zobaczeniu Goblina. Plugawi również byli zdziwieni widokiem wojowników. Spojrzeli sobie w oczy z wrogością. Nagle jeden z Goblińskich wojowników ze strachu rzucił siekierą prosto w jednego z gwardzistów. Siekiera przebiła się przez hełm i utkwiła w głowie. Gwardzista obsunął się z siodła i padł trupem cały zakrwawiony. Wszyscy wojownicy spojrzeli z wrogością na Goblina.

– Za nimi! – zawołał gwardzista z blizną

Zeskoczyli z koni. Wyciągnęli miecze i rzucili się na plugawe istoty. Chwycili ich i poderżnęli im gardła. Gobliny wydały jedynie swój ryk konania. Nagle w tarczę jednego gwardzisty wbija się czarna strzała. Wszyscy odwracają się i spoglądają w między drzewa. Widzą jak na niech idzie chmara Goblinów. Zaciskają dłonie na mieczach i ustawiają się w szyku. – Walczyć do końca! – zawołał jakiś gwardzista Ze wszystkich zaczęli wyłazić jak mrówki. Strzelali z łuków zatrutymi strzałami. Po chwili doszło do walki. Gwardziści padali jak kawki a do tego byli odcięci od swej drogi ucieczki. Liczebność Goblinów ich stłumiła. Gwardia Finkht nie miała szans. Gobliny rzucały się na nich, walczyły nie czysto. Wgryzali się w karki. Podpalali żywcem. Po chwili grupa gwardzistów przestała istnieć. Gobliny popatrzeli na truchła ludzi i wiedzieli, że muszą przystąpić jak najszybciej do ataku. Mieli zrobioną jedną wieżę oblężniczą. Bez chwili zastanowienia ruszyli na Fininkhton. Na przód ruszyli drwale by zrobili drogę dla wieży. Karczowali las i podpalali go. Po południu dotarli pod białe mury Fininkhtonu. Ustawili się w szyku. W dali biły bębny a wojownicy ryczeli jak dzikie bestie. Ze wszą wychodzili, cała chmara ustawiła się do ataku na miasto, cała armia. Gromada Goblińskich wojów ciągnęła i pchała wielką wieżę oblężniczą. Rozpoczęło się oblężenie. Na murach ustawili się łucznicy, którzy zaczęli ostrzeliwać nadchodzące plugastwo. Wielki legion Goblinów ruszył do ataku. Jako pierwsza do ataku ruszyła wieża z drewna, zdobiona głowami poległych gwardzistów, którzy chcieli ugasić pożar. Do namiestnika miasta Izydora wchodzi prędko Egolin. Izydor siedzi na swym tronie i spogląda na idącego ku niemu generała wojsk w tym mieście.

– Co to za hałasy? – zapytał zdziwiony i oburzony Izydor

Generał Egolin stanął przed nim i oddał mu z uszanowaniem pokłon.

– Izydorze atakują nas bestie z północy! – odpowiedział zirytowany i zszokowany Egolin

Izydor spojrzał na niego ze zdziwieniem.

– Co takiego? – zapytał namiestnik

– Trwa bitwa na przedmurzu i już prawie dojdzie do walki na murach! – odparł Egolin – Trzeba działać szybko!

– Wpierw trzeba ewakuować szlachtę i dworzan! Miasto też! – zawołał porywczo Izydor

Namiestnik spojrzał na swój miecz. Podszedł do niego i chwycił za trzon po czym wyciągnął go i położył sobie go na ręce. Po tym spojrzał na Egolina.

– Ja zaś pójdę do boju z mymi paladynami! – stwierdził Izydor

– Panie! Ratuj się! – zawołał litościwie Egolin

– Nie! – warknął – Ruszę do boju -odparł – Niech Johanina! Ma córa ucieka z dworem i eskortą rycerską! – dodał

– Panie! Proszę! Wezwiesz posiłki od Królestwa Hel! – zawołał Egolin

Izydor spojrzał na niego z wściekłością.

– Powiedziałem zostaje! – krzyknął gorączkowo namiestnik

Egolin wzruszył jedynie ramionami i wyszedł z komnaty generała. Po tym ruszyli do boju. Rozbrzmiał nagle wielki gong, który rozszedł się po całym zamku. Ludzie zaczęli uciekać do warowni. Na murach rozpoczęła się walka. Wielka wieża dotarła do murów. Otworzyła się klapa i wybiegły z nich Gobliny. Rycerze ruszyli do walki. Kusznicy strzelali do wchodzących, do wieży oblężniczej Goblinów i próbowali podpalić tą machinę. Nagle do bram podbiegają Gobliny z taranem. Kusznicy szybko zebrali się nad bramą i zaczęli ostrzeliwać Goblińskich wojowników. Lali na nich smołę i rzucali kamieniami. Jednak plugawi nie poddawali się. Cały czas walili taranem w wielką bramę. Zewsząd nadlatywał grad bełtów, który robił wielką rzeź na Goblinach, które nieustępliwie parły do przodu. Księżna Johanina została zerwana z nocnego snu. Służki podniosły ją z łoża. Prędko została ubrana przez swoją służbę w czarne szaty. Na to nałożoną lekką zbroję łuskową i czarną pelerynę. Dano jej mieszek ze złotem i nałożono na nią zbroję rycerską. Wyprowadzona na dziedziniec zamkowy. Rozejrzał się dookoła i widziała jak zewsząd maszerują wojownicy by wesprzeć obronę miasta. Posadzono ją na koniu. Podjechał do niej rycerz. Uśmiechnął się do młodej księżniczki.

– Limgin! Gdzie jedziemy?! – zapytała zmartwiona dziewczyna

– Jedziemy do Hersteliuch! – odpowiedział rycerz Limgin

– A gdzie tato? – zapytała wystraszona

Rozejrzała się dookoła ze smutkiem w oczach.

– Dojedzie do nas! – zawołał Limgin

Johanina spojrzał na niego. Wszyscy usłyszeli nagle wielki huk.

– Co to?! – zawołała księżniczka

Podbiega do nich gwardzista.

– Ruszajcie! – zawołał

Chwycili za wodze i pognali prędko zachodnią częścią miasta do zachodniej bramy. Słyszeli odgłosy walki i świst strzał dochodzące z północnych dzielnic miasta. Na ulicach panował chaos. Gwardziści szli w stronę północnych dzielnic by wesprzeć obronę. Po chwili rozległ się donośny odgłos rogu i odgłosy otwierających się bram prowadzących na zachód do Hersteliuch. Wszyscy dworzanie i ich eskorta wyjechała prędko z miasta i pognali w głąb mrocznej puszczy. W dali obserwowali ich goblińscy wojownicy. Zaśmiali się i chwycili za broń.

– Zabawimy się! – ryknął jakiś Goblin

– Tak! Nie ma to jak świeża krew! – mruknął jakiś Urkijski wojownik

Gobliny spojrzały na niego.

– Nie pozwólmy im uciec! – zawołał groźnie Urkijczyk

Gobliny pognały ich śladem i po chwili byli już na tyłach uciekających dworzan. Słychać było krzyki plugawych stworzeń biegnących za plecami uciekających.

– Gonia nas! – zawołał rycerz jadący na końcu całej eskorty

Limgin spojrzał na niego i zobaczył jak jego ciało nagle przeszywa włócznia i kilka strzał. Spada z konia i znika w mroku. Po chwili słychać jego ostatnie okrzyki śmierci i ryki dzikich bestii podobnych do ryku stada wygłodniałych lwów. Księżniczka spojrzała na Limgina z przerażeniem.

– Co to było?! – zapytała wystraszona Johanina

Rycerz Limgin spojrzał na nią i rozejrzał się po chwili.

– To Krwawe Chimery! – odparł rycerz

– Będą nas dalej gonić? – zapytała ponownie zlęknięta Johanina

– Jedź i nie marudź! – odparł inny rycerz

Wszyscy pociągnęli jeszcze mocniej za lejce i pognali jeszcze szybciej. Gnali przez całą drogę. Las robił się mroczniejszy, a Słońce schodziło coraz niżej nie chcąc dalej spoglądać na rzeź. Robiło się ciemną. Wielkie drzewa przysłoniły Słońce i wypuścił na niebo srebrzysty Księżyc. Nadchodziła wielkimi krokami noc, bardzo krwawa noc. Stukot kopyt, a za nimi szmery i szybki marsz wręcz bieg.

– Nie odpuszczą nam! – rzekł rycerz

– Musimy ich zatrzymać! – zawołał Limgin

Rycerz spojrzał na Limgina.

– Jak? – zapytał rycerz

– No cóż! – mruknął z żalem – Poświęcę się! – odparł Limgin

Zatrzymał swojego konia i spojrzał na oddalających się uciekinierów.

– Uciekajcie głupcy! – zawołał Limgin

Westchnął i zawrócił na koniu. Nałożył na głowę hełm. Wyciągnął z pochwy miecz i nasłuchiwał oddalający się uciekinierów i nadchodzący marszobieg Goblinów. Nagle z mroku wyłaniają się plugawe istoty. Limgin spogląda na nie i ciągnie za uzdy. Jego czarny koń staje dęba i po chwili rusza na przód. Jego koń jest opancerzony, a na głowie ma jakby róg tylko, że wykuty jest ze stali. Rusza na przód. Wdziera się w grupę Goblinów. Wali mieczem rozbijając głowy i raniąc, jego koń taranuje plugawe istoty i uderza je ze swych kopyt. Nagle dostaje halabardą w swój wytrzymały pancerz. Spada z konia. Szybko wstaje i chwyta miecz, po czym rani kolejnych plugawych wojowników. Zacisnął dłonie na swym mieczu. Spojrzał na Gobliny złym, okrutnym wzrokiem i bez chwili wahania się rzuca się na nie. Goblińscy piechurzy padali trupem. Nagle w jego lewe ramię wbija się strzała. Limgin chwyta ją i wyciąga szybko łamiąc grot. Z bólem zaciska ponownie dłonie na swym mieczu i rusza dalej do walki ze ścierwami. Zaczęła się w nim zbierać furia. Po chwili wbijają się w niego kolejne strzały. Pada na kolana. Wypuszcza miecz z rąk. Zaczyna pluć krwią. Spojrzał na siebie i widzi trzy strzały w swym pancerzu, wszystkie wbite w serce.

– Na Zachara! – zawołał

Chwycił ponownie miecz. Zebrał ostatki sił w sobie. Powstaje z kolan. Lekko nim rzuca jakby był pijany.

– Dla ciebie aż po śmierć! – zawołał ostatkami sił i bardzo bohatersko Limgin

Gobliny spoglądają na niego i rzucają się morderczo. Rycerz walczy swymi ostatnimi siłami. Cały czas krwawi. Nagle widzi jak jakiś Goblin przepycha się wśród swych wojowników. Podchodzi do niego Urkijski wojownik. Chwyta go za gardło i podnosi ku górze. Limgin krztusi się własną krwią. Spojrzał na rycerz i bezlitośnie wbija ostrze prosto w brzuch rycerza. Puszcza go. Wyciąga miecz z jego ciała. Limgin pada na kolana. Urkijski wojownik bierze zamach mieczem i ucina mu głowę. Gobliny zaczynają ryczeć. Glowa spada na ziemię. Do Urkijczyka podchodzi Gobliński szaman.

– Ruszamy za resztą? – zapytał z ciekawości Gobliński szaman

Urkijski wojownik podnosi głowę Limgina i spogląda na nią.

– Nie! To dobra ofiara dla naszego pana! – rzekł szyderczo Urkijczyk

– Spalmy te miasto! – zawołał kolejny Urkijski wojownik

Gobliny zawróciły i ruszyły na Fininkhton. Północne bramy upadły. Legiony Goblinów wkraczają do miasta. Walczą z gwardzistami i niszczą wszystko co napotkają, podpalają domy, wyrzynają zwierzęta domowe. Mordują wszystkich. Chwytają kobiety by później się zabawić i składać je w ofierze dla swego pana w orgiach. Wszystkie wojska Fininkhtonu zmierzają do zamczyska. Niektórzy mieszkańcy uciekają południową bramą i zmierzają do Asmeras oraz leśnymi szlakami do ostoi w Hersteliuch. Rycerze walą w wielki gong na zamku by jak najwięcej gwardzistów i innych wojowników zebrało się w zamku, a zwłaszcza łuczników i kuszników. Egolin stoi u wejścia na zamek z kilkoma rycerzami i odpiera bezlitosne ataki Goblinów. Wali miecze rozbijając głowy i ucinając nogi plugawym bestiom. Coraz więcej wojowników zbiega się do zamku. Izydor nawołuje i wydaje rozkazy by zamykać wrota do zamku.

– Szybko! – zawołał Egolin wołając do wojowników

Wskazywał im by biegli do zamku. Po czym sam ruszył. Nagle w jego plecy wbija się topór. Odwraca się i ucina trzy głowy na raz dla Urkijskich wojowników. Bramy zamykają się i zostają wzmocnione balami i łańcuchami. Egolin pozostaje pod murami zamczyska z kilkoma wojownikami i rycerzami, którzy nie zdążyli wejść do warowni.

– Panie! Co teraz?! – zawołał przerażony jakiś wojownik

Egolin spojrzał na niego z wielkim bólem i zacisnął pieści na swym mieczu.

– Za ród Drako! Aż po śmierć! – zawołał Egolin

– Po śmierć! – zawołali wojownicy i rycerze stojący wokół niego

Westchnął i lekko się pochylił przyjmując pozycję do ataku. Chłodny wiatr zawiał.

– Po śmierć! – ryknął Egolin, a jego głos rozbrzmiał po mieście jak huragan

Zacisnął dłonie na swym długim mieczu i spojrzał na idących ku nim plugawym wojownikom, po czym ruszył na nich z wielkim okrzykiem walki, nie zważając już na śmierć. Wojownicy spojrzeli na niego i ruszyli za nim po chwałę.

– Wesprzeć ich! – zawołał jakiś rycerz z zamkowych murów – Łucznicy!

Łucznicy stanęli na murach i napięli swe długie łuki. Rozpoczęli ostrzał, ich pomoc była wielka lecz nie mogli już otworzyć bram. Walka trwa. Egolin spogląda przed siebie i widzi nadchodzących pikinierów.

– Łuki na pikinierów! – zawołał rycerz

– Midell naiht! – zawołał jakiś łucznik

Wszyscy chwycili po dwie strzały. Z wielkim wysiłkiem napięli swe długie łuki i z wielką precyzją wymierzyli.

– Archarai midell naiht! – zawołał ponownie łucznik

Rozległ się świst strzał. Wielka lawina zeszła z zamkowych murów i jak grad uderzyła w nadchodzących pikinierów. Egolin spojrzał na mury i uśmiechnął się jedynie.

– Formować szyk! – zawołał

Wojownicy zebrali się i osłonili się prostokątnymi szerokimi tarczami i czekali na nadejście pikinierów.

– Do przodu! Nie mieć litości! Oni nam tego nie dadzą! – zawołał Egolin z wielką złością

Wojownicy zaczęli iść na przód. Powoli krok za krokiem jednym tempem. Nikt nie wysunął się do przodu. Jeden przy drugim w zwartym szyku. Goblińscy wojownicy uderzyli na nich.

– Tarcze! – zawołał

Wojownicy odepchnęli Gobliny tarczami i dobili ich bardzo szybko swymi mieczami. Jednak nie zdążyli zatrzymać drugiej fali. Wdarli się w nich Urkijscy pikinierzy. Po chwili Egolin zostaje nabity na piki i podniesiony ku górze. Krzyczy z wielkim bólem i cierpieniem. Wszyscy patrzą na bohaterów ginących i cierpiących za grzechy reszty, za życie innych. – Dobijcie mnie! – zawołał Egolin w szaleńczym krzyku

Łucznicy wyciągnęli strzały ze swych kołczanów i wymierzyli w Egolina. Wypuścili złoty strzał chwały dla Egolina przy okazji msząc się na przeklętych pikinierach. Skrócili im bardzo szybko cierpienia. Nie mieli wyboru.

– Zejść z murów! Szykować się do szturmu! – zawołał rycerz

Gobliny wniosły do miasta taran. Dobijali ostatnich wojowników jacy nie weszli do zamku. Do miasta dumnie wkroczył na swym wargu generał Goblinów, potężny, w czarnej zbroi o lekkim odblasku zieleni, która splamiona jest w ludzkiej krwi. Owinięty skórami bestii z gór w stalowej trupiej masce na głowie. Schodzi ze swego warga i podchodzi do konającego gwardzisty przy, którym stoi kilku Goblinów.

– Nie umiecie dobić konającego?! – syknął wściekle generał Goblinów

– Urku umiemy! – odparł Goblin z pokorą

– Widzę, że nie! – rzekł wściekły Urk

Wyrwał z rąk Goblina włócznię i wbił ją prosto w pierś konającego wojownika Finkht. Po czym splunął na niego i syknął. Spojrzał potem na zamek, którego bronił namiestnik Izydor z resztkami garnizonu jaki był w Fininkhtonie.

– Róbcie drabiny! Jutro zdobędziemy ten zamek! – zawołał groźnie Urk w plugawym języku diabła

W mieście rozbito obóz, gdzie Gobliny dokonywały rzezi. Wybudowali ołtarz dla swego pana. Na ołtarzu stanął Urk z Goblińskimi szamanami. Gobliny przyniosły im niemowlęta zabrane od piesi matek. Po ulicach roznosiły się ryki matek i krzyki niewiniątek, sycone strachem przez plugawe Gobliny. Urk chwycił jedno z niemowląt. Położył je na ołtarzu i bezlitośnie na nie spojrzał. Powoli wyciągnął sztylet i spojrzał na tłumy Goblinów, które zebrały się wokół.

– Oto ofiara z krwi! Przeklinamy nią ten zamek by na ludzi tam kryjących się dokonać rzezi jak na tych niewiniątkach! – zawołał Urk ze zgrozą

Szamani podnieśli ręce ze swymi kosturami do góry.

– Panie wysłuchaj nas! Karzemy ci! – zawołali

Poderżnął gardło dla niemowlaka, a krew dzieciątka spłynęła do kielicha. Potem dał martwe niemowlę dla szamanów, którzy spalili je wrzucając do wielkiego pieca w kuźni. Urk chwycił kielich i napił się świeżej krwi niemowlaka. Gobliny wrzeszczały i ryczały wydając nieludzkie odgłosy, bestialskie wręcz jak i okrutne, siejące strach. Palili ciała martwych, głowy nabijali na piki, łupili, gwałcili i palili wszystko. Nadszedł nieubłaganie świt. Krwawe Słońce wzniosło się ponad smutną knieją gdzie nie śpiewają swych pieśni poranne ptaki. Do Fininkhtonu prowadzi krwawa ścieżka, pełno krwi i trupów. Zewsząd zlazły się kruki i wilki pożerając ciała martwych. Blask Słońca odsłania zło jakie dokonało się nocą. Chmury dymu unoszą się nad miastem. Wszystko się pali, a niewolnice i niewolnicy usługują Goblinom. Gobliny szykują się do szturmu na zamek. Przez długą noc zbudowali wysokie drabiny i skonstruowali potężniejszy taran składający się z żywych tarcz. Przywiązali do nich wojowników, których schwytali w czasie nocnego pogromu. Wartownicy na zamku pilnie obserwowali to co się dzieje w zdobytym mieście. Umacniają swoje pozycje, a z sali tronowej i głównego zamczyska robią ostatni bastion. Ustawili balisty zwane Skorpionami przy wyjściu z sali tronowej Izydora. Z pałacu namiestnika zrobiono wielką fortecę. Z magazynów przeniesiono żywność. W królewskiej kuźni ostrzono broń. Łucznicy na murach dostali kosze ze strzałami, a kusznicy wielkie sakwy z bełtami, każdy z nich dostał po lekkim jednoręcznym mieczu i toporze. Gwardziści Finkht dostali włócznie do rzucania, oraz siekiery. Wszyscy byli zmotywowani do walki, wiedzieli iż to nie koniec, mieli wysokie morale, pewni są iż wybronią zamek i dotrą do nich na czas posiłki z Królestwa Hel i południa. Oczekują również szybkiej pomocy z Atristion oraz, że przybędzie do nich zachodnia armia i południowy garnizon rycerzy Fininkhtonu jak i jazda zaciężna. Sokolnicy wypuścili wszystkie sokoły, we wszystkie strony świata, prosząc o pomoc. Zapadła wielka nieugięta cisza. Wszyscy zamarli, nawet czas. Wszystko zastygło w bezruchu. Wiatr bezlitośnie zamilkł, przestraszył się tego co niedługo nadejdzie. Cała armia siedząca na zamku powoli ustawiła się na murach, oczekując ataku. Po chwili rozległy się dźwięki bębnów i rogów. Rozpoczął się szturm na zamek. Gobliny ruszyły z atakiem na groblę, gdzie znajduje się wąskie przejście do bram, jedyne wejście na zamek. Wszędzie wokół jest fosa, którą można pokonać jedynie za pomocą bardzo wysokich drabin. Kusznicy i łucznicy chwycili za pierwsze strzały i rozpoczęli ostrzał nadchodzących Goblinów. Gobliny padały jeden po drugim nie mając szans nawet dojść z drabiną do muru zamku.

– Urkijscy łucznicy! Na przód! – zawołał wściekle Urk – Łuki z Terachu wesprzeć ich!

Z szeregów wyszła garstka Urkijskich łuczników, słabo uzbrojonych oraz dość spora grupa Goblinów z długimi łukami. Spojrzeli przed siebie spoglądając na łuczników i kuszników stojących na murach.

– Nawet ich nie draśniemy! – zawołał jeden z Goblińskich łuczników pochodzących z Terachu

Urk podszedł do niego i spojrzał mu prosto w oczy.

– Wiem! Nie krzycz tak! Wesprzeć! – zawołał bardzo oburzony generał Goblinów

– Rozkaz! – syknął łucznik

Rozpoczęli swe salwy. Zabili mało łuczników lecz pozwolili dla tarana powoli zbliżyć się do bram. Jeden z rycerzy stojący na murach ujrzał idącego ku nim tarana. Wyciągnął róg i zagrał na nim.

– Strzelać w tarana! Nie może dojść do bram! – zawołał rycerz

Łucznicy skierowali na niego swój gniew. Nagle rycerz milknie, a przez jego gardło przechodzi czarna strzała. Taran doszedł do bram. Łucznicy nie mogli się rozczulać nad żywymi tarczami jakie chroniły tarana. Zabili swych braci kompanów jednak nie mieli wyborów. Po ich twarzach ściekały łzy goryczy, rozpaczy i żalu. Gwardziści lali smołę i rzucali kamieniami. Rozgrzana smoła wypalała plugawym oczy, a łucznicy szybko ich wystrzeliwali. Taran walił cały czas w bramy. Wojownicy zebrali się u jego stóp. Gniew spadł na bramy. Nieustanne salwy strzał robiły sito z Goblinów próbujących się przedrzeć do środka. Jednak po dłuższej walce bramy zostają zniszczone. Łucznicy szybko zeszli z murów i ostrzeliwali wchodzących do zamku plugawych wojowników. Jednak z każdą chwilą rosła ich siła i liczebność. Łucznicy wyciągnęli miecze i topory i rzucili się na Goblińskich wojowników wchodzących na dziedziniec zamkowy. Dali cenny czas dla gwardzistów by mogli się ustawić w szyku obronnym na przedmurzu pałacu Izydora. Zewsząd nadlatywały bełty, które zabijały Gobliny. Z pałacu zaczęto wystrzeliwać wielkie salwy strzał. Łucznicy zaczęli się powoli cofać, a gwardziści obrzucili Gobliny swymi oszczepami. Zaczęto przegrywać ten bój. Łucznicy z murów zaczęli ginąć lecz cały czas byli wspierani przez kuszników z pałacu. Jednak to zbyt im nie pomagało, gdyż w duszach łuczników z każdą chwilą wzrastał coraz bardziej strach i olbrzymi lęk przed rządnymi krwi plugawymi bestiami. Piki Goblinów robiły się coraz bardziej czerwone od krwi biednych łuczników, którzy bronili się ostatkami sił. Gwardziści rzucili się do ataku. Osłonili się tarczami i zaczęli walczyć tak jak wczoraj prowadził do boju Egolin garstkę bohaterów. Wdarli się w szyk Goblinów powoli ich wypierając z zamku. Plugawi zaczęli się cofać. Jednak po chwili zobaczyli iż na murach zaczęły pojawiać się kolejni wrogowie. Gwardziści powoli wycofywali się do pałacu Izydora i zaryglowali się. Jeden z gwardzistów szybko pobiegł do komnaty gdzie przebywał Izydor z rycerzami i paladynami . wchodzi cały zakrwawiony do komnaty gdzie widzi wielki oddział rycerzy w srebrzystych zbrojach bijących w blasku zachodzącego Słońca, które przebija się przez piękne witraże. Podchodzi do Izydora, którego ubiera dwóch giermków. Rzecznik Izydora zatrzymuje gwardzistę.

– Jakie wieści? – zapytał rzecznik – Zdobyli dziedziniec! Ale okupili go krwią! Są słabi! Jeszcze na zewnątrz na grobli walczą ostatki naszych sił! Gwardziści bronią bramy do pałacu! – powiedział z lękiem gwardzista Finkht

Namiestnik spojrzał na niego i zacisnął pięść. Odepchnął od siebie giermków i odwrócił się. Walnął wściekły pięścią w stół. Jego złoty kielich przewrócił się, a z niego wypłynęło czerwone wino o słodkim zapachu. Postawił kielich z powrotem i dolał wina, po czym napił się jego. Rzecznik spojrzał na niego z litością jak i strachem w oczach.

– Panie co robić? – zapytał z lekiem rzecznik

Izydor odwrócił się do niego i spojrzał mu prosto w oczy.

– Wzmocnić bramy do mego pałacu! Bronić się jak najdłużej! A cokolwiek się przebije wrota do tego pałacu to nie odstąpić temu ani na krok! – zawołał Izydor z wielką dumą

Jego głos rozległ się po korytarzach, jak grom, jak wicher, grzmot, niczym morska fala. Niczym lew rozbrzmiał jego donośny głos rozpaczy, nadziei i wściekłości. Słońce zaczęło zachodzić, gwardziści ustawili się przy bramach. Ciemność zaczęła ogarniać cały pałac Izydora. Czerwone Słońce skryło się za gęstym, czarnym, smutnym i ponurym lasem. Cisza nastała ponownie. Ostatnie Urkijskie bębny nawoływały do odpoczynku swe sługi. Gobliny opuściły dziedziniec zamkowy pozostawiając jedynie straże. Spoglądał na to wszystko Izydor z okienka na szczycie wieży pałacowej. Siedział w mroku spoglądał na gwiazdy, które pojawiały się na niebie i na Księżyc jaki wzniósł się na nocną scenerię.

– Żeby był tu Baltazar… – westchnął z żalem Izydor Westchnął ponownie. – Los nasz był by inny?! Na pewno! Socha by nam pomógł! – rzekł ponuro Izydor

Nagle słyszy w swej komnacie odgłosy kroków.

– Czemu on zginął? Czy to takie przeznaczenie?! Niech ktoś mi odpowie! Czy żądza ludzi to spowodowała! – rzekł ponownie ze smutkiem namiestnik

Odwrócił się i spojrzał w mrok. Napawał go lęk i strach.

– Jest tu ktoś? – zapytał z lękiem namiestnik

Przeszył swym wzrokiem każdy kąt komnaty lecz nic nie ujrzał. Mrok był zbyt wielki. Nagle czuje chłód, który go przeszywa.

– Izydorze! Nie lękaj się! – rzekł jakiś głos

Namiestnik powstał z krzesła i rozejrzał się dookoła ponownie.

– Kto mówi! – zawołał w strachu

– Jam! Ja Baltazar! – zawołał ponownie głos

Z mroku wychodzi widmo z koroną na głowie.

– Panie! Panie! – rzekł w strachu

– Nie lękaj się mimo iż zginiesz! Nikt nie przyjdzie ci z pomocą prędko, przyjacielu! – powiedziało widmo króla

Izydor spojrzał na niego ze łzami w oczach.

– Ale nie martw się! Socha jest wśród ludzi! Bezpieczny! Odnalazł mego syna! – dodało widmo Baltazara

– To dobrze! – mruknął Izydor

Widmo podeszło do okna i spojrzał w dal.

– Minie jeszcze wiele lat nim odrodzi się dana nam światłość! Żegnaj Izydorze namiestniku Fininkhtonu! Rycerzu Finkht! – powiedział Baltazar bardzo mrocznie

Po tych słowach zniknął w mroku nocy. Nagle w dali słychać bębny. Izydor spojrzał ponownie w okno. Odgłos tych bębnów był nietypowy, inny niż Goblinów. Do miasta wchodzą kolejni Urkijczycy jadąc na swych bestiach. Wjeżdżają dumnie na swych wargach, wielkich mrocznych wilkach z Morgothu, żądnych jedynie krwi. Przyprowadzili ze sobą kilka trolli zakutych w kajdany i łańcuchy, ze znamieniem czarnej dłoni na swych ramionach. Dzięki tym znakom na swych ramionach trolle są zobowiązane do służby w szeregach Goblinów. Do przybyłych wojowników podchodzi Urk ze swymi szamanami. Spogląda na nich z lekką niechęcią. Kapitanowie Urkijscy oczekiwali reakcji Urka. Wilczy jeźdźcy czekali z niepokojem i wpatrywali się w dokonaną rzeź.

– Skąd idziecie? – zapytał sykliwie Urk

Jeden z wilczych jeźdźców spojrzał na niego jeszcze bardziej i wyjechał na swej bestii jeszcze bliżej niego.

– My z jaskiń Morgothu z dalekiej północy tuż przy Brunatnych Polach! Ciężki przebój mieliśmy do was! W górach stoczyliśmy bitwę z cesarką gwardią elfów! O wiele więcej nas by tu przybyło! – odpowiedział wilczy jeździec

Urk spojrzał na niego i zobaczył dopięty do jego pasa elficki długi miecz.

– Jak na ciebie wołają wojowniku? – zapytał z ciekawości Urk

– Kargal! – odpowiedział wilczarz

– Kargal powiadasz?! – rzekł Urk i odwrócił się spoglądając na zamek

– Zbierz swych wojowników i odpocznijcie a trolle niechaj ruszą teraz do ataku! – zawołał Urk zaśmiał się szyderczo i spojrzał ponownie na Kargala.

– Pozwól i mi teraz zaatakować! Chcę by te ostrze nasyciło się krwią nędzarzy jacy tam są! – zawołał Kargal

Urk odwrócił się do niego i spojrzał na Kargala ze zgrozą. Wilcza bestia na której siedział Kargal zawyła, a z jego paskudnego pyska pociekła krwawa pieniąca się ślina.

– Długo nie jadły? – zapytał

Spojrzał na Urkijskiego wojownika.

– Od bitwy z cesarską gwardią elfów! – odpowiedział szyderczo Kargal

Urk ponownie spojrzał na zamek.

– Walić w bębny! Szykować się do szturmu! – zawołał Urk

Kargal spojrzał na niego.

– Szykujcie się! – zawołał

Wilczarz wyciągnął elfickiego sajana, a jego ostrze zabłysło w blasku Księżyca. Reszta wilczarzy również wyjęła swe ostrza i zaczęli wyć jak opętani budząc rycerzy na zamku. Pociągnęli za wodze i ruszyli na przód. Gobliny nakładały dla trolli pancerze i dawali im wielkie ostrza oraz młoty. Zdejmowali z nich łańcuchy i kajdany.

– Czarne Trolle! Na przód! – zawołał Kargal

Czarne Trolle ruszyły do przodu, powoli, przeraźliwie rycząc i waląc się łapami w pancerz robiąc wielki huk. Weszli na dziedziniec zamkowy i podeszli do bram. Kargal spojrzał na wszystkich.

– Do ataku! – zawołał

Trolle zacisnęły swe łapy na młotach i wielkich mieczach. Podeszli do bram pałacu Izydora. Zaczęli w nie walić z całej siły. Słychać było powolny trzask drewnianych wrót. Gwardziści zebrali się do bram i oczekiwali nadejścia wroga. Cały zamek usłyszał, że Gobliny idą do ataku. Po całym pałacu rozbrzmiewał gong złotego dzwona i huk trollowych młotów. Po chwili słychać jak bramy pękają. Kilka belek jakie wspierały wrota pękło. Nagle wrota otwierają się z wielkim hukiem. Tuman kurzu uniósł się w powietrze. Gwardziści zasłaniają się tarczami i cofają się powoli na widok wchodzących do środka olbrzymich trolli. Balisty ruszyły w ruch. Pierwsze bełty poleciały ze Skorpionów waląc w ciężkie pancerze Czarnych Trolli. Wielkie bestie ryknęły. Miotali swymi młotami i wielkimi mieczami waląc w gwardzistów. Skorpiony ostrzeliwały nadchodzące trolle wielkimi bełtami lecz nic to nie dawało, jedynie raniło trolle, które były coraz wścieklejsze. Gwardziści nie mieli żadnych szans choć powalili kilka trolli podrzynając im nogi lub nabijając piki w ich gardziele. Jednak gdy myśleli, że powstrzymali szturm to do pałacu niespodziewanie wjechali na swych bestiach wilczarze, którzy miażdżą wyczerpanych wojowników. Wtedy otwierają się bramy wszystkich komnat, a z nich wyjeżdżają paladyni i rycerze na swych opancerzonych koniach. Wśród nich był Izydor. Wyciągnęli ku Goblinom kopie i lance oraz swe miecze. Konie rżą siejąc lekki postrach na plugawych. Wbijają się w szyki Goblinów i wilczarzy. Tłuką ich swoimi mieczami. Nagle jeden z Czarnych Trolli walnął Izydora swym wielkim młotem prosto w klatkę piersiową. Namiestnik spada z konia i wali głową w ścianę. Spogląda na walczących. Z jego ust płynie krew. Świat wiruje wokół niego. Nagle w jego szyję wbija się błędna strzała. Izydorowi wywracają się oczy i umiera. Niedługo po śmierci Izydora cały pałac upada po ciężkich walkach. Paladyni walczyli do samego końca, niektórzy zginęli inni zaś zostali pojmania i wieczorem zostali złożeni w krwawej ofierze dla Lucyfera na cześć wygranej bitwy o Fininkhton. Ulice miasta zalały się strumieniami krwi. Wszędzie leżały zwłoki martwych mieszkańców i wojowników. Gobliny dalej gwałcili kobiety i plądrowali wszystko co się dało. Jedli suszone mięso i popijali czerwonym winem z królewskich magazynów. Zapadł powoli krwawy zmierzch. Do Hersteliuch dojeżdża dwór Fininkhtonu, wystraszony i zmęczony ucieczką z oblężonego miasta. Zatrzymują się na dziedzińcu zamku królów Hel. Wszyscy zsiadają z koni padają na ziemię ze zmęczenia. Rycerze eskortujący ich próbują podnieść ich na duchu, każą im wstać. Kobiety płaczą i spoglądają na siebie. Wyglądają jak widma, jak zmory zamkowe. Nie mogą dojść do siebie. Rycerze pocieszają je, tłumaczą lecz nic to nie daje. Schodzi do nich po chwili Helmidal ze swoją strażą przyboczną. Wielki król Hel, ubrany w złote szaty z koroną na głowie. Spogląda na wszystkich przybyłych z żalem.

– Serce mi się kraja na widok waszych ponurych min! – powiedział król Helmidal

Spogląda ponownie na nich i widzi wśród dworzan młodą Johaninę. Podszedł do dworzan Fininkhtonu.

– Co się stało? Co się tak strasznego wydarzyło? – zapytał zdziwiony Helmidal, jego głos przenikał żalem

Wolnym krokiem podchodzi do niego rycerz. Oddaje mu z honorami pokłon i spogląda na króla z pokorą.

– Panie! Zaatakowano Fininkhton… – odpowiedział rycerz z pokorą

Helmidal spojrzał na niego.

– Kto? Asmerańczycy? Te ścierwa! Nie stać ich na to! – odparł srogo Helmidal

– Nie! To nie oni! – powiedział ze smutkiem i strachem rycerz

– Więc kto? – zapytał zdziwiony Helmidal

Król Hel spojrzał na niego złowrogo i podejrzliwie.

– Plugawe stwory o znamieniu Czarnej Dłoni! – odparł z żalem rycerz

– O nie! – zawołał Helmidal z przerażeniem

Rycerz spojrzał na niego.

– Coś nie tak? – zapytał strażnik przyboczny króla

– Muszę poczytać o tych bestiach! Ale nie w tym rzecz! Nie! Nie! – odparł Helmidal i spojrzał na swego strażnika – Musimy działać szybko nim się dowie Aleres! Kto wygra tę wojnę?! Ja czy Aleres! Ten fałszywy człowiek! – chrząknął – To wojna o dominację!

Rycerz westchnął i spuścił głowę w dół.

– Co robić? – zapytał rycerz Fininkhtonu z brakiem sił

– Trzeba zebrać wszystkie siły Fininkhtonu! To nie tylko wojna ze stworami o znamieniu Czarnej Dłoni, ale i wyścig o tron Fininkhtonu! – odpowiedział Helmidal z wielką gorączką

– Wyślijmy więc sokoły! – rzekł rycerz

Helmidal spojrzał na niego.

– Tak zrobimy rycerzu! – odparł

Spojrzał na strażnika swego.

– Biegnij do sokolników i wypuść sokoły do armii Fininkhtonu by przybyły do Królestwa Hel! – powiedział Helmidal bardzo porywczo

Strażnik kiwnął głową i pobiegł do sokolników. Od razu sokolnicy wysłali swe sokoły, które poleciały na północ i południe oraz na wschód. Helmidal odszedł do swych komnat. Do Hersteliuch przybywali również uchodźcy, którzy opowiadali o upadku Fininkhtonu. Król Helmidal miał wielkie obawy wobec zbliżającej się wojny z Goblinami. Wie, że Aleres, król Asmeras chętnie przystąpi do wojny dlatego iż nie ma następcy tronu Fininkhtonu. Król Helmidal rozporządził by dla przybyłych uchodźców dawać wodę i świeży chleb. Nadchodzi świt w Hersteliuch. Złoty dach wielkiego pałacu Helmidala odbija blask porannego Słońca. Do miasta zbliżają się uchodźcy z Fininkhtonu oraz mała grupa rycerz, którzy uciekli ze zdobytego Fininkhtonu. Cali zakrwawieni. Ich konie ledwo dyszą. Niektórzy mają ze sobą drogocenne księgi i artefakty należące do Królestwa Fininkhtonu, a wśród tych rzeczy znajdowała się korona królów. Uwolnili również kilka kobiet więzionych przez plugawe Gobliny. Wjeżdżają do zamku w Hersteliuch. Zsiadają z koni i spoglądają dookoła. Do nich prędko podbiegają słudzy i dają im wodę oraz wino na ostudzenie się. Zdejmują z siebie zbroje, padają na kolana, płaczą. Biją się w piersi, nie mogą uwierzyć, że ich ukochane miasto upadło. Ich żony, dworzanki podchodzą do nich, próbują im pomóc otrząsną się z szoku jaki przeżyli. Wypytują się ich o to co się tam stało. Inne dworzanki stały się wdowami, płaczą i mają do siebie wielki żal. Widzi to Helmidal ze swego okna. Zaniepokojony schodzi na dziedziniec w towarzystwie swej straży przybocznej. Idzie powoli i z niepokojem spogląda na zapłakane, pogrążone w smutku twarze rycerzy. Ich łzy mieszają się z brudem, krwią i potem jaki mają na twarzy. Rozpaczają i nie wiedzą co ze sobą zrobić. Helmidal nie wie co mówić, jak ich pokrzepić na duszy. Wyglądają oni jakby upadła ich najwyższa duma a nad ich głowami została złamana złota szabla. Ich jęki zagłuszyły dzwony zamkowe. Dziewięć potężnych uderzeń. Król Hel spogląda na wzbijające się ku niebu gołębie. Wzdycha i ponownie spogląda na widma przybyłe na dziedziniec.

– Rycerze… – rzekł cienkim głosem Helmidal

Wszyscy przybyli rycerze spojrzeli na króla Hersteliuch.

– Odbijemy Fininkhton z rąk plugawych istot! – dodał

Jeden z rycerzy podniósł się z kolan. Ze łzami w oczach spojrzał na niego. Zacisnął pięści.

– Jak? Jeśli nie mamy króla, ani żadnego namiestnika! – powiedział z żalem jak i goryczą rycerz

Helmidal spojrzał ze smutkiem na rycerza.

– Ja wciąż wierzę, że demon zwany Sochą wciąż mieszka w mężu z rodu Drako! W waszym prawowitym władcy! – odparł dając iskrę nadziei, król Hel

– Mam taką nadzieję! – odrzekł ze smutkiem i odrobiną nędznej nadziei rycerz

Odwrócił się od króla i pochylił głowę.

– Co teraz mamy zrobić? – zapytał zmartwiony rycerz

– Czekać! Niedługo przybędą południowe i północne garnizony Fininkhtonu! Sokolnicy już wysłali swe sokoły! – odpowiedział król – Wy odpocznijcie! Zbierzcie siły w tym azylu! Pokrzepcie na duszy swych rodaków! – dodał

– Niech będzie twoja wola! – rzekł w smutku rycerz

Po tym król Hel, oddał im pokłon, po czym odszedł od nich i poszedł do swego pałacowego ogrodu, który miał na swym balkonie w komnacie. Rozciągał się stąd cały widok na całe miasto, lasy i pola wokół otaczające je oraz widok na jeszcze ośnieżone szczyty gór wyłaniające się w dali. Usiadł w zacisznym miejscu swego ogrodu. Sługa podszedł do niego i nalał mu do kielicha odrobinę białego wina. Sługa odszedł on zaś spojrzał w dal. Westchnął i napił się ze złotego pucharu. Rozmyślał i cały czas dumał. Bał się jak i wznosił się na swej chwalebnej odwadze jaką w sobie miał. Nagle jego zamyślenie zakłóca wielki płacz, wielką smutę z powodu straty. Helmidal wstaje, rozgląda się i widzi Johaninę przy posągu driad płaczącą, lamentującą. W wielkiej ciszy Helmidal powoli podchodzi do niej. Dotyka delikatnie ramienia chcąc ulżyć jej w cierpieniach jakie ją dopadły po stracie ojca, Izydora. Dziewczyna podnosi głowę, roztrzepane jasno brązowe włosy powiewają na lekkim wietrze. Oczy ciemno niebieskie, aż fioletowe pełne gorzkich, pełnych smutku łez. Twarzyczka cała blada, pogrążona w wielkim smutku, koloru marmuru, chłodna niczym lód. Helmidal spojrzał na nią chcąc pokazać wzruszenie. Sam cierpiał w głębi siebie.

– Bardzo mi przykro z powodu straty ojca… – mruknął Helmidal chcąc wydać wyraz współczucia

Dziewczyna przestała na moment opłakiwać. Obtarła swe oczęta z łez. Spojrzała na Helmidala.

– Będzie dobrze… – mruknął po cichu – Choć ta strata długo będzie tkwić w twym serduszku – powiedział pokrzepiająco król

Johanina spuściła wzrok.

– Łatwo ci powiedzieć – odparła ze łzami w swych pięknych oczach księżna

Helmidal spojrzał na nią, lekko się uśmiechnął i uklęknął przed nią.

– Z wielką chęcią chciałbym ci pomóc… – powiedział z oddaniem Helmidal – Za wszelką cenę! Nawet własnego życia… – dodał

Johanina spojrzała na niego z podziwem i lekkim zdziwieniem rzucając na niego jakby urok. Helmidal lekko się zaczerwienił i spojrzał w dal tam gdzie leżą ośnieżone szczyty.

– Nie patrz tak na mnie… – mruknął

Dziewczyna lekko się zdziwiła.

– Chcesz bym się w tobie zakochał? – zapytał

Johanina lekko westchnęła.

– Dobrze… Nie będę na ciebie spoglądać – odparła z lekką niechęcia księżniczka Fininkhtonu

Westchnęła powstrzymując w sobie łzy i skierowała swój wzrok na posąg driad.

– Ostatnio wielu ludzi nie chce spojrzeć mi w oczy, bo niby rzucam na nich jakiś urok – stwierdziła ze smutkiem Johanina Helmidal podniósł się z kolan i spojrzał na nią zadumany. Uśmiechnął się.

– Mogę ulżyć ci w cierpieniu! – rzekł król Hel

Johanina nagle na niego spojrzała.

– Jak? – zapytała z ciekawości i w zdziwieniu dziewczyna

Helmidal uśmiechnął się.

– Daj rękę! Pójdziesz ze mną do nieznanej krainy! Do boskiego Królestwa Hel! – odpowiedział Helmidal

Spojrzał na nią z uśmiechem i wyciągnął do księżniczki dłoń. Księżniczka chwyciła jego dłoń i wstała z ławki. Spojrzała mu prosto w oczy.

– Chodź za mną… – szepnął po cichu Helmidal

Spojrzał na nią, wciąż zapłakaną i zmartwioną, zlękniętą i chcącą iść za nim, za królem.

– Cóż tam ujrzę? – zapytała zmartwiona Johanina

Helmidal chwycił za kościane amulety i dał jeden dla księżniczki.

– Nałóż go… – powiedział

Johanina chwyciła kościany amulet i nałożyła go na szyi. Helmidal uśmiechnął się i ruszył, prowadząc księżniczkę. Podążali przemykając przez komnaty wielkiego pałacu aż doszli na plac. Wielki dziedziniec zewsząd otoczony budynkami, a na jego środku stała fontanna, która tryskała chłodną woda. Po placu chodziły dumnie gołębie, a mieszczanie wyższych sfer siedzieli sobie na ławkach w cieniu drzew i spoglądali radośnie na fontannę. Johanina spojrzała na wszystkich z lekką zadumą. Wszyscy mieszkańcy oddawali im pokłon. Księżniczka delikatnie uśmiechnęła się i podeszła do Helmidala. Spojrzała na niego. Stanęli u stóp wielkiej skały gdzie stały wielkie stare kamienne wrota zrobione przez nieludzkie ręce rzemieślników. Nad skałą stoi wielki złoty róg, który jest pilnowany przez wojowników, zwany jest jako Rangök czyli „koniec świata". Jeśli jego głos rozbrzmi po całym mieście to oznacza, że grozi niebezpieczeństwo dla podziemnego Królestwa Hel. Podziemia Hel to nie tylko wielka kraina bogów mieszkających pod mostem Bosfort lecz wielka i nieznana kraina zmarłych zwana również jako Rzeka Dusz. Helmidal z podziwem w oczach podchodzi do wielkich kamiennych bram wraz z Johaniną, która nie wie co ją czeka za tymi kamiennymi mrocznymi wrotami. Wzbiły się nagle gołębie. Do nich podchodzi strażnik Rangöku w pięknej złotej zbroi, z dopiętym do pasa długim mieczem oraz trzymający w dłoni długi zdobiony pik. Oddaje pokłon dla Helmidala i księżniczki Johaniny po czym spogląda na oboje z lekkim uśmiechem jak i zadumą. Helmidal spojrzał na wojownika z wielką radością.

– Piotrze! Otwórz mi wejście do podziemi Hel! – rzekł radośnie Helmidal

Strażnik Piotr spojrzał na oboje ponownie. Westchnął lekko i wyciągnął duży stalowy klucz. Podszedł do bram i włożył go do zamka. Przekręcił nim trzy razy w prawo po czym wrota zaczęły się otwierać. Słychać było przesuwanie się trybików i łańcuchów. Piotr spojrzał na nich i uśmiechnął się.

– Droga wolna! Miłej przechadzki! – rzekł stalowym głosem Piotr

Przymknął na moment oczy i odprowadził dwójkę, zakochanych w sobie, wzrokiem w ciemność, w mrok podziemi. Król zapalił pochodnię, której blask rozświetlił im drogę. Wiły się przed nimi stare schody, bardzo kręte prowadzące w głąb mroku. Porośnięte mchem, wilgotne, śliskie.

– Uważaj na schody… – rzekł Helmidal

Powiało lekkim chłodem. Głucha cisza zapanowała między nimi, a od czasu do czasu zawiał lekki delikatny chłodny wietrzyk, błędnie wiejący po zakamarkach podziemi. Helmidal prowadził powoli Johaninę po schodach i rozświetlał sobie drogę, aż dotarli na twardy grunt. Skończyły się schody. Słychać było jedynie ich kroki. Przed nimi stał puchar z oliwą, a za nimi rozciągał się widok na podziemne Królestwo Hel. Powoli podeszli do pucharu, Helmidal wsadził do niego pochodnie i rozpalił się jasny niebieski ogień. Johanina spojrzała w dal na zielone lasy i łąki oraz na rzekę, która przecina je. W dali unosiła się nad lasem Helejskim mgła, z którego wynurza się lodowy most Bosfort prowadzący do leżącego wśród chmur boskiego pałacu zwanego jako Asargard. Boski pałac jest wyjściem z podziemi, z którego idą grzmoty jak i błyskawice. Czerwone i pomarańczowe chmury otaczające i podtrzymujący boski pałac Asargard dają na krainę śnieżyce i ulewne deszcze. Cały widok jest piękny, aż dech zapiera w piersiach. Wielki mrok nagle ginie w blasku krainy bogów, gdzie Słońce i Księżyc wciąż walczą ze sobą na niebie zsyłając na ziemię noc albo dzień. W powietrzu unosi się woń wiosennych kwiatów, które bujnie rosną na polanach Hel. Johanina bierze głęboki wdech i przymyka na moment oczy. Delikatny wietrzyk uderza w jej ciało. Johanina rozkłada ręce i wzdycha. Helmidal spogląda na zachwyconą tym widokiem Johaninę. Król dotknął jej delikatnie ramię. Ona wyrwała się jakby ze snu i zwróciła wzrok na Helmidala.

– Ależ tu pięknie… – rzekła zachwycona Johanina

Helmidal uśmiechnął się.

– Wiem o tym… – mruknął – Chciałem ci to pokazać ale i z kimś pomówić! – powiedział srogo Helmidal

Johanina spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem.

– Z kim chcesz pomówić? – zapytała

Helmidal spojrzał jej prosto w oczy.

– Z twoim ojcem i królem Fininkhtonu Baltazarem Drako! – zawołał

– Specjalnie mnie tu przyprowadziłeś? – zapytała z lekkim oburzeniem księżniczka

Spojrzała na Helmidala.

– Chce byś się pożegnała ze swym ojcem! By on ulżył ci w cierpieniu… – odpowiedział pokornie Helmidal

Rozpostarł swe ramiona i spojrzał przed siebie.

– Przybywajcie! – zawołał ponownie król Hel

Po całej krainie bogów i zmarłych nagle rozległy się szepty, a dusze zaczęły śpiewać starożytne nieznane pieśni chwały. Zrobiło się chłodniej i mroczniej. Nagle z mroku do Helmidala i Johaniny podchodzą dwie dusze. Dwaj mężowie w zbrojach z herbem orła na piersiach. Idą powoli i dumnie. Twarze znajome jak i prześwitujące trupią twarzą. Jednym z nich jest Izydor, zaś druga dusza to Baltazar, dawny król Fininkhtonu. Dusza Baltazara podchodzi do króla Hel. Spogląda na niego bestialskim wzrokiem i syczy demonicznie. Dusza zaciska pięści i wtapia swój mroczny wzrok w Helmidala. Dusza Izydora podeszła do swej córki, odeszli od nich parę kroków i zaczęli rozmawiać ze sobą jak ojciec z córką.

– Czego ode mnie chcesz królu Hel? – zapytał rozgniewany Baltazar

Helmidal spojrzał na niego. Przez moment milczał i nie mógł sam z siebie wykrztusić ani jednego słowa. Duch Baltazara zaczął się coraz bardziej denerwować.

– Zakłócasz mi wieczny sen w Rzece Dusz niczym! Przywołujesz mnie nadaremnie! – rzekł wściekle Baltazar

– Nie… – odparł Helmidal

Baltazar spojrzał na niego.

– Więc czego chcesz? – zapytał ponownie

Helmidal uśmiechnął się.

– Czy żyje ktoś z rodu Drako? – zapytał ciekawsko i poważnie król Hel

– Tak! – odpowiedział Baltazar a jego mroczy głos rozniósł się po całych podziemiach obijając się wielkim echem

– A czy ma w sobie Sochę? – zapytał ponownie i z ekscytacją oczekiwał odpowiedzi Helmidal

– Tak! Ma w sobie Sochę! Będzie a może już jest na równi z potęgą samego Zachara! – odpowiedział podniośle Baltazar

– Na Zachara! Trzeba go czym prędzej odszukać! – odparł Helmidal

Duch Baltazara położył na jego prawym ramieniu króla swą dłoń, zimną, lodowatą, cierpką jak ostrze miecza, przeszywającą swym chłodem kości i szpik, zamrażające nawet serce. Helmidal westchnął z zatrząsnął się z lekkim dreszczem.

– Nie! Jest za młody! By poprowadzić swój lud ku chwale! – powiedział Baltazar – Nie słyszałeś przepowiedni?! Wygnańcem będzie! Banitą a powróci w chwale! – zawołał

Helmidal spojrzał na niego.

– A co będzie jak upadnie Fininkhton? – zapytał Helmidal

Spojrzał zmartwiony na dusze króla.

– Nie martw się! Nigdy nie upadnie dopóty Socha jest w ciele męża z rodu Drako! – odpowiedział Baltazar

Odwrócił się od Helmidala i ruszył do Rzeki Dusz.

– Nie poszukuj go, sam się znajdzie! Niebawem go ujrzysz ale ni jako człowieka… – dodał z powiewem tajemnicy Baltazar

– Jako kogo? Jeśli nie człowieka? – zapytał zdziwiony Helmidal

Baltazar spojrzał na niego i jedynie się uśmiechnął.

– Za dużo zadajesz pytań młodykróli Hel… – szepnął a jego syk rozległ się po całej krainie

Po tym zniknął jak mgła, a zaraz za nim ruszył do Rzeki Dusz Izydor, który pożegnał się ze swoją córką Johaniną. Księżniczka powoli podeszła do Helmidala i wtuliła się w niego.

– Opiekuj się nią – usłyszał szept w swym uchu Helmidal

Król uśmiechnął się, obtarł jej łzy szczęścia z twarzyczki.

– Chodźmy stąd… – mruknęła Johanina

– Dobrze! Idziemy do Asargardu! – powiedział z radością

Spojrzeli na krainę bogów i ruszyli przed siebie idąc przez zielone pola i lasy Helejskie. Wsłuchiwali się w piękne pieśni duchów lasu, które hasały się pośród drzew i wbijały swój wzrok w prze idącej przez ich ziemię. Driady otaczały ich pięknie im śpiewając, kusząc do błędnego tańca lecz oni opierali się kuszeniu. Uśmiechali się jedynie i szli dalej. Podziwiali piękno tego podziemia i kierowali się prosto do lodowego mostu Bosfort. Widać go było z dala jak lśni bielą jak i odcieniem niebieskiego oraz odbija w sobie pomarańczowy blask chmur, które go otaczają. Wyłaniał się sponad drzew nad sobą olbrzymie chmury barwy czerwieni i pomarańczy, które podtrzymują boski pałac Asargard. Biją z niego grzmoty i błyski rozchodzące się po boskich chmurach, tworząc na niebie wielkie widowisko. Spokojna trawa chciała ich zatrzymać choć odrobinę dłużej, nacieszyć się nimi. Oboje zakochani w sobie, w pełni szczęścia, które przenika drzewa lasu Helejskiego. Duchy lasu uspokoiły się. Schowały się pośród drzew, mile na nich spoglądali i podśpiewywali im pieśni piękne uplecione z tajemniczych słów. Po chwili spośród drzew wyłania się przed nimi most Bosfort. Oboje spoglądają na niego z wielkim podziwem. Wtapiają w niego swój wzrok. Powoli podnoszą go, aż ich oczy wbijały się jak strzały w wielkie i piękne chmury. Helmidal spogląda na Johaninę.

– Oto lodowy most Bosfort… – powiedział król Hel

Johanina spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Helmidal stawia pierwszy krok na moście, spojrzał na księżniczkę i wyciąga do niej dłoń.

– Nie lękaj się choć za mną… – powiedział mile

Johanina zaśmiała się mile. Podaje rękę dla Helmidala i rusza z nim. Idą po wielkim moście, który prowadzi do złotych wrót Asargardu gdzie kończy się świat bogów i zmarłych, a zaczyna się świat śmiertelników. Idą powoli ciągle spoglądając na siebie, patrząc sobie w oczętami i czarując siebie nawzajem rzucając na siebie uroki zakochania. Uśmiechają się do siebie. W pewnym momencie dochodzą do złotych bram Asargardu, świecących drogocennymi diamentami, szlachetnymi kamieniami i rubinami. Helmidal podchodzi do nich i otwiera wielkie bramy. Zaczyna bić wielki blask. Oślepieni nim przez moment zamykają oczy. Johanina chwyta Helmidala za rękę i oboje razem wychodzą z podziemnego Królestwa Hel. Czują nagły powiew powietrza. Jasny blask znika. Ponownie znajdują się na placu. Otwierają oczy i widzą jak obserwuje ich strażnik Piotr. Uśmiecha się jedynie i wolnym krokiem podchodzi do bram. Wkłada ponownie wielki stalowy klucz i zamyka wrota do podziemi. Kamienne wrota powoli się zamknęły i zatrzasnęły się. Piotr wyciągnął wielki stalowy klucz i odszedł. Helmidal spojrzał na Johaninę, wciąż trzymali się za ręce. Ona spojrzała na niego. Zauroczeni w sobie spojrzeli prosto w swe oczęta. Wiatr otulił ich swym lekkim chłodem. Spojrzeli ponownie na siebie. Uśmiechnęli się czule. Powoli zbliżali do siebie usta. Połączył ich nagle wielki pocałunek. Wyzwoliło się szczęście, radość i nieprzewidywalna miłość. Spojrzeli prosto w swe radosne oczy. Johanina wtuliła się w jego ramiona, którymi została okryta przez niego. Ogarnął ją strach jak i poczucie bezpieczeństwa. Delikatne łzy szczęścia pociekły jej z jej ciemno niebieskich oczu. Przytuliła się jeszcze bardziej do króla Hel po czym chłodnymi dłońmi dotknęła jego spalona przez Słońce twarz. Helmidal wtulił się w jej zimne jak lód dłonie i bardziej wtulił w siebie rozdartą w sobie księżniczkę. Obtarł z jej twarzyczki łzy. Słońce rzuciło na nich wielki blask i rozgrzało ich w swoich jaśniejących promieniach. Ponownie spojrzeli sobie w oczy i lekko się odsunęli, wciąż trzymając się w objęciach. Po tym ruszyli do pałacu gdzie się rozstali. Nadszedł jasny i piękny świt nad Hersteliuch. Słońce znowu ogrzewa białe mury miasta. Wielka stolica budzi się powoli do życia. W swej komnacie Helmidal je śniadanie z Johaniną i lordami z Królestwa Hel jak i z Królestwa Fininkhtonu. Wszyscy w ciszy jedli i spoglądali na siebie. Jedzą ostrożnie bez żadnego obżarstwa. Powoli z elegancją, popijają winem z pobliskich winnic. Strażnicy stoją przy wejściu do komnaty w bezruchu i kątem oka obserwują to co się dzieje przy stole. Johanina siedzi po prawej stronie króla Hel i również uważnie obserwuje sztuczne zachowanie lordów i baronów z obu królestw. W powietrzu czuć napięcie i lekką nienawiść, która rośnie po obu stronach. Helmidal spojrzał na nich swym srogim spojrzeniem. Wzdycha gwałtownie i wsłuchuje się w ciche szepty. Nagle słyszy głośne kroki, które dobiegają za drzwi komnaty. Spogląda na nie uważnie. Nagle do komnaty wbiega posłaniec umorusany w błocie, w rękach z listem zapieczętowanym woskiem z odbitym herbem. Posłaniec spogląda na króla z pokorą.

– Jakieś wieści? – zapytał Helmidal

Wszyscy spojrzeli na posłańca.

– O wielki królu! Mam list od lorda Rylanda! – powiedział posłaniec

– Pokaż mi go, młodzieńcze! – rzekł król Hel

Posłaniec podszedł do króla. Uklęknął przed jego majestatem i z pochyloną głową podał mu list. Lordowie zaczęli szeptać między sobą. Spoglądali jak sępy na Helmidala. Król rozwinął pergamin i zaczął odczytywać powoli i skrupulatnie list. Każde słowo odczytywał dokładnie, widział jakby w liście była zaszyfrowana informacja. Na sali zapadła cisza, wielka nieugięta cisza. Słychać nawet było jak walą serca zamkowych dzwonów jak i tych w oddalonej nieco od zamku świątyni. Słonce coraz głębiej wpadało do komnaty Helmidala. Po chwili na twarzy króla pojawił się nagły uśmiech i z radością spojrzał na lordów, a potem skierował radosne spojrzenie na Johaninę siedzącą w ciszy i spoglądającą co róż na niego.

– Jakie wieści królu? – zaszeptała księżniczka

Helmidal uśmiechnął się do niej po czym skończył czytać list. Wstał z tronu i spojrzał na wszystkich lordów, którzy niecierpliwie oczekiwali wieści. Przymknął na moment oczy i westchnął.

– Widziano Sochę! – powiedział radośnie

Nagle na sali rozległa się wielka wrzawa, szepty i dyskusje. Helmidal podniósł rękę i srogo spojrzał na wszystkich. Lordowie i baronowie wnet umilkli.

– Jest to chłopiec! Ze znakami na plecach! – dodał Helmidal

Spojrzał na Johaninę.

– Trzeba go czym prędzej odszukać! – zawołał Helmidal

– Panie królu! Nie słyszał pan przepowiedni? – zapytał donośnym głosem lord Fininkhtoński

Helmidal spojrzał na niego.

– Słyszałem! Ale tu znajdzie azyl! – odpowiedział król Hel

– Zaopiekujemy się nim i wpoimy w niego całą naszą wiedzę… Cała historię Królestwa Fininkhtonu! – powiedziała z zaangażowaniem Johanina

Helmidal zmierzył wszystkich swym wzrokiem.

– Dla Fininkhtonu! – rzekł Helmidal

Kilku lordów z obu królestw odstąpiło od stołu i wyszło z komnaty. Król Hel kiwnął jedynie głową. Minęło kilka dni. Miasto Asmeras, portowe miasto o ładnym widoku na morze. Otoczone wysokim murem z kamienia. Szare miasto, nad którym wiszą ciemne chmury. W zamku, które góruje nad miastem, przesiaduje Aleres król Asmeras i Gorących Klifów, pan Królestwa Gorolii. Całymi dniami siedzi w swej sali tronowej i gapi się w mapę całej krainy, która namalowana jest na ścianie oraz pije czerwone wino. Do miasta wjeżdża wojownik w szarym płaszczu, na białym koniu. Straże spoglądają na niego podejrzliwie lecz on mknie mętnymi ulicami miasta po czym zatrzymuje się w oberży tuż przy głównej ulicy. Wchodzi powoli do środka i spogląda na wszystkich spod kaptura. Wyciąga drewnianą fajkę, wsypuje tytoń i zaczyna palić. Wypuszcza nosem kłęby dymu. Podchodzi pewnym krokiem do oberżysty i zdejmuje z głowy kaptur. Oberżysta jest przerażony.

– Panie?! Co podać? – zapytał wystraszony oberżysta

– Pieczeń i dobrego piwa – powiedział nieznajomy

Położył na blat stołu kilka złotych monet.

– Już się robi mości panie! – zawołał oberżysta

Nieznajomy skinął głową i zasiadł przy stole w koncie. Wszyscy na niego spoglądali ze strachem w oczach. Wszyscy wpatrywali się jak wypuszcza z nosa kłęby dymu. Ludzie lekko od niego odsunęli się. Nieznajomy skupił wzrok na tańczących kobietach i uśmiechał się do nich. Po chwili podchodzi do niego oberżysta z daniem. Kładzie mu na stół i lekko cofa się do tyłu oddając mu pokłon.

– Smacznego panie Avalonie! – powiedział oberżysta

Lord spojrzał na niego srogo.

– Zejdź mi z oczu! Zdradziłeś me imię! – odparł srogo lord

Oberżysta wystraszył się i prędko odszedł od lorda. Wszyscy zamilkli i większość wyszła z karczmy. Z każdą chwilą rosło napięcie. Lord Avalon spoglądał na tancerki i zajadał się pieczenią. Po jakimś czasie skończył jeść i wstał od stołu. Wolnym krokiem zbliżał się do kuszących swym ciałem tancerek. Nagle podchodzi do niego jakiś pijany siłacz. Szarpie go za ramię. Lord odwraca się do niego.

– To moje dziewczęta! Zostaw je! – syknął pijak

Lord wyciągnął szybko miecz i jednym cięciem poderżnął gardło dla pijaka. Rozległ się krzyk.

– Jeszcze ktoś? – zapytał srogo lord Avalon

Jednak nikt się nie odezwał. Do lokalu wpadła straż i jedynie zabrała ciało zabitego. Lord obtarł swój miecz z krwi i schował go do pochewki. Nałożył na dłonie rękawice i wyszedł z karczmy. ruszył do zamku. Po jakimś czasie wchodzi do komnaty króla Aleresa. Podchodzi do niego i oddaje mu pokłon.

– Czego chce lord Avalon ode mnie! Cichy morderca jak już mówią na ciebie! – zapytał zdziwiony jego widokiem Aleres Wstaje z tronu i wolnym krokiem podchodzi do młodego lorda Avalona, który spogląda spod byka na króla Gorolii.

– Przynoszę wieści… – odpowiedział z lekkim lękiem lord Avalon

Aleres spogląda na niego z lekkim zdziwieniem i podejrzeniem.

– Chcesz zdradzić swój kraj? – zapytał z ciekawości i w zdziwieniu król Gorolii

– Tak! – odparł pewnie lord Avalon

– Czemu? – zapytał zdziwiony Aleres

Lord Avalon wetchnął i spojrzał na niego.

– Zdobyty został Fininkhton przez Gobliny… Nie mamy króla… A po całej krainie chodzą słuchy o synu Baltazara… – odpowiedział z niesmakiem lord Avalon

– Syn króla Baltazara? – zapytał z ciekawości Aleres

– Tak! Król Helmidal chce go odnaleźć i obsadzić czym prędzej na tronie Fininkhtonu! Grozi tobie wielka wojna! – odpowiedział lord Avalon

Aleres pociągnął za swą brodę po czym spojrzał na młodego lorda.

– Musze jako pierwszy odnaleźć syna Baltazara! – stwierdził Aleres wzdychając

– I to jak najszybciej! – odparł lord Avalon

Aleres zaśmiał się.

– Wyślę do tej roboty łowców głów z Gorących Klifów! To powinno wystarczyć! Zbliża się jesień więc wojna nas jeszcze nie ogarnie! – powiedział Aleres

Avalon spojrzał na niego.

– Panie! Chcę walczyć u twego boku! – zawołał stanowczo lord

– Wiem o tym… Więc wyślę cię z wojskiem do wioski Erachii… – powiedział król Gorolii

Król spojrzał na lekko zdziwionego lorda.

– Ale ona należy do Królestwa Fininkhtonu! – mruknął zniesmaczony lord Avalon

– Tak! To my rozpoczniemy wojnę! – rzekł mrocznie król Aleres – Teraz możesz odejść!

Lord Avalon oddał z pokora pokłon i powoli wyszedł z komnaty. Aleres ponownie usiadł na tronie. Chwycił swój złoty kielich z winem i napił się. Spojrzał na mapę całej krainy, a najbardziej skupił swój wzrok na mieście Fininkhton.

– Te miasto będzie moje! – rzekł szyderczo król Aleres

Po czym zaśmiał się ze zgrozą, a jego głos rozległ się po komnatach całego jego zamczyska. Minęło kolejnych kilka dni. Rozpoczął się ciepły wrzesień. Do Asmeras dobija czarny galeon płynący z Gorących Klifów. W porcie stoi król Aleres wraz ze swoją strażą przyboczną. Spoglądają z uwaga na czarny galeon dobijający do portu. Marynarze zeskakują z okrętu do doków i zaciągają galeon naprężając liny i przymocowując je do drewnianych słupów. Żagle zostały zwinięte. Do statku podstawiono prędko trap. Po chwili na ląd schodzą wojownicy z Gorących Klifów, ale nie należą do żadnej armii. Zwani są Łowcami Głów. Uzbrojeni w twarde pancerze, miecze krótkie, pełno sztyletów. W rękach trzymają długie żelazne włócznie. Do pleców doczepione dwa oszczepy i długi miecz Halamitów. Jest on bardzo dziwny, bo składa się z dwóch ostrzy połączonych ze sobą stalowymi beleczkami. Na twarzach białe maski splamione krwią. Owinięci czerwonymi szatami jak i niebieskimi. Srogo spoglądają na mieszkańców portu. Powoli schodzą ze statku i spoglądają na króla Aleresa. Grupa wojowników podchodzi do króla. Oddają mu pokłon.

– Witajcie Halamici… – rzekł Aleres

Łowcy Głów spojrzeli na niego i kiwnęli jedynie głowami. Po czym czekali na rozkazy od króla dotyczące zabicia kolejnej osoby.

– Mam dla was pewne zadanie… – rzekł skromnie Aleres

Halamici spojrzeli na niego. Ich przywódca o imieniu Czaszka odwrócił wzrok i spojrzał na swój czarny galeon.

– Kogo mamy sprzątnąć? – zapytał Czaszka

– Pewnego dzieciaka… – odpowiedział król Aleres

Łowcy Głów zaśmiali się.

– Dzieciaka z rodu Drako! – rzekł ze zgrozą król Aleres

Halamici nagle umilkli.

– Zabijemy go… – stwierdził Czaszka

– Ile chcecie? – zapytał z ciekawości król

– Pięć tysięcy guldenów – odparł Czaszka

– Zapłacę wam kiedy ujrzę głowę tego dzieciaka na tacy! – odrzekł Aleres

– Dobrze! – odparł dowódca Halamitów

Uścisnęli sobie dłonie po czym Halamici szybko dosiedli konie i ruszyli przed siebie na wielkie łowy…

Koniec

Komentarze

AKAPITY!!!
pozdrawiam

I po co to było?

Nie dam rady i nie mam zamiaru tego czytać, dopóki nie powstawiasz akapitów!!!!

Well... od czego zaczac. Moze od stylu? Prosze bardzo:
"Niezliczone legiony... spojrzaly przed siebie." Hmmmm... 
"Zobaczyli wielkie lasy i natrafili...na strumien Wielkiej Rzeki Lorangow, ktora doprowadzila ich do tej...krainy." To jak to bylo? Najpierw zobaczyli lasy, potem strumien, ktory ich do tych lasow doprowadzil? Hmmm...
"Spojrzeli na siebie z dziwacznym usmiechem na twarzy." To calkiem jak u Dorotki i usmiechajacego sie kota. Po ktorym wktorce zostal tylko usmiech. Hmmmm...
I tak dalej, itp. etc. 
Do tego:
1. interpunkcja
2. zapis dialogow
3. nagle przejscie od czasu przeszlego do terazniejszego W POLOWIE OPOWIADANIA
4. no, i ten TYTUL. Intrygujacy, to fakt.

I to tyle. Na tresc nie starczylo mi sil.

Pozdrawiam. I polecam duzo nauki. 

Damn, nie zdarzylem z pierwszym komentarzem... za dlugi mi wyszedl...

Nie szanujesz cennego czasu czytelników! Niechlujstwo i lenistwo. Nawet nie się Ci się dokonać edycji tego tekstu. Wstyd. Dlatego jestem na nie. Pozdrawiam. 

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Zjadło mi jedno słowo, więc jeszcze raz:

Nie szanujesz cennego czasu czytelników! Niechlujstwo i lenistwo. Nawet nie chciało Ci się dokonać edycji tego tekstu. Wstyd. Dlatego jestem na nie. Pozdrawiam.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

@Toms007 Alicji, na miłość boską! Alicji!
Chyba że jest jeszcze jakiś inny uśmiechający się kot,  o którym nic nie wiem. 

Dostałeś sporo uwag pod pierwszym swoim tekstem. Zamiast lepiej, jest gorzej! Poczynając od jednolitego bloku tekstu... Zapytam wprost, bez czajenia się: zdarza się Tobie myśleć, co robisz i dlaczego tak, jak robisz?

Ale jaja. A ja nie wiedziałem o co chodzi z tą dorotką :P

No. Ofkors. To chyba dlatego, ze wlasnie jestem na etapie czarownicy z zachodu... mea culpa. Dzieki, Lassar.

juz poprawołem hello????

A do tego w drugim mym poscie popelniam karygodny blad ortograficzny, rzucajacy sie w oczy mimo braku polskich ogonkow. Wobec tego faktu nie moge przejsc obojetny, zegnam wszystkich serdecznie i, przytroczywszy kamien do szyi, skacze w odmety Baltyku.

Już zwątpiłam w moje zdrowe zmysły, kiedy doszłam do Dorotki i kota. O.o

W każdym razie, powiedz, Autorze, słyszałeś może kiedyś o egzotycznym zwyczaju stawiania kropek na końcach zdań...?

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

No nie, no wezcie juz... Czlowiek nie moze glupoty walnac nawet ;-)))

Nie przyczepiłbym się, ale akurat na moją ulubioną książkę trafiłeś:).
Dobra, spuśćmy zasłone milczenia na ten tekst:). 

Tym bardziej przepraszam za swoje gapiostwo (wynikajace poniekad z dlugiego i bardzo meczacego dnai, ale tylko mieczaki sie tlumacza;-). Tak to jest, jak czlowiek chce zablysnac...

Uderzył się w pierś i srogo spojrzał na wszystkich srogo.
- Co was odrywa od służby? - zapytał srogo
- O panie! - rzekł strażnik z blizną na twarzy i dodał - Na północy od miasta dym z lasu idzie!
Generał spojrzał na niego.
- Co takiego?! - zapytał zaskoczony i z nie dowierzaniem Egolin
- Pożar! - powiedział gwardzista z blizną
===============
Omal nie wyrżnąłem czółkiem w stół. A to tylko malutka próbka.
Kacprze, przed Tobą mnóstwo ciężkiej pracy nad opanowaniem języka polskiego...

1. "Niezliczone legiony Goblinów przeszły przez Góry Wysokie i spojrzeli przed siebie" - te legiony, a więc "spojrzały"
2. "Spojrzeli na siebie z dziwacznym uśmiechem na twarzy" - tych panów było więcej niż jeden, więc "twarzach"
3. "Nosili na sobie skórzane pancerze z doczepionymi metalowymi blaszakami o kolorze czerni, niektórzy mieli czarne płaszcze, a w rękach trzymali swe przeklęte czarne plugawe miecze zwane przez nich Uragh-Bagami" - po pierwsze, interpunkcja, ale ta - jak przypuszczam - utykać będzie pewnie w całym tekście. Po drugie, synonimy są twoimi przyjaciółmi. Nie ma potrzeby używać trzy razy "czerni" w jednym zdaniu.
4. "Na murach chodzili dumnie strażnicy zwani, jako gwardia Finkht" - "znani jako", to raz. Przecinek w złym miejscu, to dwa (moje obawy odnośnie interpunkcji najwyraźniej się sprawdzają)
5. "- Topory w ruch! - zawołał" - hola, hola. Skąd wzięły się tam topory, skoro pisałeś wcześniej, że mieli tylko miecze?
6. "Rozpoczęli karczować las." - "rozpoczęli karczowanie" lub "zaczęli karczować"
7. "Wycinają stare duże drzewa by zrobić z nich wieże oblężnicze, tarcze i obóz o wysokiej palisadzie." - nagłym zmianom czasu narracji mówimy - nie. Jeśli piszesz w czasie przeszłym, proszę, pozostań w nim do końca.
8. "Robią bale i tną je na deski" - "rąbią"
9. "Dym palących się gałęzi uniósł się ku niebu, widać go wszędzie i z daleka" - to już jest ewenement. Rozumiem, że można strzelić jeden czas w jednym zdaniu i drugi w drugim, ale dwa w jednym? Bez wyraźnej przyczyny? Niezadobrze.
10. "- Pożar? - rzekł jeden ze strażników Do strażnika podchodzi gwardzista z blizną i spogląda w dal." - brak kropki i kolejne przemieszanie czasów. Czytaj, proszę, własne teksty przed publikacją. Pozbędziesz się takich błędów.
11. "Oddają mu pokłon bijąc się w pierś." - znowu. "Piersi"
12. "Generał Egolin podniósł wzrok i zamoczył pióro w kałamarzu. Wstał z tronu i spojrzał na gwardzistów z lekkim zdziwieniem i podejrzeniem. W srebrzystej zbroi płytowej podszedł do nich." - skoro zamierzał wstać, to po konia moczył wcześniej pióro w kałamarzu? Poza tym, drugie zdanie brzmi bardzi niezrcznie.
13. "Uderzył się w pierś i srogo spojrzał na wszystkich srogo." - podwójne "srogo". Czytaj swoje teksty przed publikacją. Naprawdę.
14. "- O panie! - rzekł strażnik z blizną na twarzy i dodał - Na północy od miasta dym z lasu idzie!
Generał spojrzał na niego." - strażnik raczej nie będzie zwracał się do swego przełożonego "o, panie". Generał to nie bóg. Poza tym, "dodał" jest zbędne. A, mówiłem ci już, że źle zapisujesz dialogi?
15. "zapytał zaskoczony i z nie dowierzaniem Egolin" - "niedowierzaniem". Lepiej chyba brzmiałoby: "zapytał zaskoczony Egolin z niedowierzaniem"
16. "Lekkie zbroje, a pod spodem kolczugi, hełmy korsarzy, długie lekkie miecze" - mogę się mylić, ale do tej pory zawsze uważałem, że hełmy korsarzy powinni nosić korsarze.
17. "Okryci niebieskimi pelerynami z białymi orłami w złotej koronie" - "złotych koronach". Znowu.
18. "Doczepiają je do siodeł swych koni" - fajnu. Tylko skąd tam się nagle wzięły te konie?
19. "Gwardzista obsunął się z siodła i padł trupem cały zakrwawiony" - zdaniowa tragedia (jedna z wielu).


Ech. Naprawdę miałem zamiar zrobić łapankę w całym tekście i doradzić ci coś na błędy, ale kiedy dotarłem do leśnej wyprawy strażników z wiadrami, siły mnie opuściły.
Dodam tylko, że znalezienie przeze mnie prawie dwudziestu masakrycznych błędów (a byłoby ich więcej, gdybym zwracał uwagę na powtarzające się błędy), nie wróży zbyt dobrze twojej przyszłości literackiej.

Ale próbowałem. Zasługuję na ciasteczko za dobre chęci?

Matko, vyzart, zaslugujesz nie tylko na ciasteczko, ale na pyszny tort. Ze tez Ci sie chcialo...
Jaki ma byc smak?

007 

Wszedłem tu trzeci raz, tym razem z zamiarem przeczytania całości. Naprawdę chciałem, naprawdę się starałem, ale udało mi się dotrwać tylko do 1/3. 
Problemem nie były tylko akapity. Problemem jest dosłownie wszystko. Rzadko to piszę, ale ten tekst nie ma absolutnie żadnej wartości.
Opisy są marne, dialogi sztuczne, sztywne i niestrawne, nawet Twoja wyobraźnia zaszwankowała (znaczna część scen, które udało mi się przeczytać wydaje się być kalkami z filmowej adaptacji Władcy Pierścieni z odrobiną Twojej inwencji i olbrzymimi brakami logicznymi). Mieszasz czasy, robisz błędy gramatyczne, interpunkcyjne, gubisz znaki.
Mogę Ci tylko zaproponować, żebyś zaczął czytać, a zamiast brania się za kolejny "prolog" czy "część 1", ćwicz pisanie na zamkniętych tekstach w okolicach 15k - 20k znaków. To dość rozsądny limit na początek: napisanie nie trwa szczególnie długo, a pozostały czas można wykorzystać na szlifowanie treści i poprawianie błędów.

Powodzenia w przyszłości. 

Nowa Fantastyka