- Opowiadanie: M.Sprzęgaj - Relikwion

Relikwion

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Relikwion

Pokój jest mały i obskurny. Foster zaraz po wejściu marszczy nos – mogliby tu czasem umyć podłogę. Odór niby znajomy, ale jednak trochę inny. Czy to możliwe, że zakrzepła krew Słowian pachnie inaczej? Ale po chwili wzrok Fostera przyzwyczaja się do półmroku (lampka na stoliku skierowana jest mordą w blat, mało daje światła), i Foster widzi twarz malutkiego człowieczka siedzącego na krześle. Widzi, i nie może już oderwać wzroku.

 

Młodzian za oparciem krzesła prostuje się, spina. Wyraźnie chce błysnąć znajomością języka obcego.

– Are you ok, detective Foster? – pyta, warcząc głoską "r" – Will you need my assistance?

– Thanks, Woytek, I'll handle this – odpowiada Amerykanin, siadając – You can go now.

Chłopak salutuje, wychodzi, i dwaj mężczyźni zostają sam na sam.

– Ufficiale Colin Foster – rozpoznaje Amerykanina mężczyzna ze skutymi rękami.

– Antonio Vacci. Mówiłem, że cię znajdę…

– … nawet na końcu świata – Vacci wykrzywia usta. Są obite, spuchnięte, pokrywa je skorupa krwi. Próżno zgadywać czy to uśmiech, czy nie – No i proszę.

– Bili cię?

– Tylko raz, przy zatrzymaniu. Bardzo mili ludzie.

Przychodzi czas na zabawy z teczką. Foster powstrzymuje się od pytań – to w końcu moment kanoniczny. Otwiera teczkę, przekłada, przegląda papiery, choć każdą wydrukowaną literkę zna lepiej, niż ktokolwiek inny na świecie. Teatrzyk trwa dobrą minutę, Vacci nie przeszkadza. Kiwa się trochę na krześle, wykręca głowę, mamrocze coś pod nosem, zerka w stronę weneckiego lustra. Za którym – już Foster o to zadbał – tym razem nie ma nikogo.

– Dożywocie, Vacci – mówi w końcu, odkładając teczkę – To jest chyba dla ciebie jasne, prawda? Tutaj, czy we Włoszech, czy u nas w San Quentin, bez znaczenia. Nie wiem, kto cię w końcu dostanie, ale niezależnie od tego czeka cię tylko jedno: najgłębsza, najbardziej samotna i najlepiej pilnowana jama w całym kraju. Widziałeś „Milczenie owiec"?

Tym razem Antonio Vacci uśmiecha się szeroko, skrzeplina na jego ustach pęka i roni czerwone krople. Pochyla głowę, pot lśni na jego okrągłej łysińce.

– Jasne. Nie mam złudzeń, senior Foster. Ale to nie jest ważne. Nic już nie jest ważne, nic mnie nie obchodzi. Proszę uznać, że w tej sprawie całkowicie się rozumiemy, i przejść do pytań. Bo przecież po to pan mnie tu trzyma, prawda? Bo chce pan wiedzieć, po co to wszystko zrobiłem, si? Proszę pytać, nie mogę się już doczekać, żeby wszystko panu opowiedzieć.

Foster unosi brwi.

– Serio? Pełne zeznanie?

– Która godzina?

– Bo co?

– Która?

Teraz pora na Fostera, by się uśmiechnąć.

– Czyli widziałeś też „Siedem". Szósta po południu, tak mniej więcej. I co, może być?

Mały człowieczek odchyla się, porusza skutymi dłońmi, próbuje przybrać wygodniejszą pozycję.

– Bene, molto bene. To co, jedziemy? – wierci się na krześle, nagle trochę ożywiony.

– Jedziemy. Wszystkie trzynaście morderstw?

– Oj, po co od razu tak… Ja nie wiem, nie czytam gazet. Kto przeżył, a kto nie…

– Nikt nie przeżył – ucina Foster – Trzynaście ofiar. Trzynastu księży. Stany, Włochy, Polska, Francja.

– Brazylia, Chile, Peru – w oczach Vacci'ego błyska ognik rozbawienia – Bangladesz, Borneo. Ależ mnie pan rozczarował, pan i pańska instytucja! Myślałem, że macie na mnie wszystko, a tu się okazuje, że będę musiał sam wam opowiedzieć…

– Zaraz! – klika srebrne pióro Fostera – Po kolei… Brazylia?

– Musi pan wiedzieć, że każdego z tych morderstw bardzo żałuję. Naprawdę. I nigdy…

– Brazylia, jakie miasto? Kiedy?!

– … i nigdy nie zabiłem, jeśli nie musiałem. Jeśli któryś mnie nie nakrył albo nie próbował na własną rękę odnaleźć. Nie robił hałasu. Za każdym razem starałem się to zrobić szybko i bezboleśnie, chyba to akurat pan wie? Kula w głowę i po krzyku. Nigdy nie zależało mi na nich śmierci…

– Tylko na przedmiotach liturgicznych, tak? – Foster uspokaja się, odkłada pióro. Nie ma co się spieszyć, już mu nie ucieknie. Będą mieli dla siebie bardzo dużo czasu – Na tym polega twój zajob, prawda? Kolekcjoner.

– Czy pan na pewno jest senior Foster? – uśmiech ani na moment nie spełza z ust Włocha, teraz staje się jeszcze bardziej szyderczy i kpiarski – Pan jest tym słynnym śledczym z Bostonu, który opowiadał w telewizji, że mnie dopadnie? To pan szedł za mną krok w krok, dokładnie analizował dowody, śledził tropy, węszył? To pan prawie mnie capnął pod Rzymem rok temu, gdy musiałem uciekać dwanaście kilometrów przez las i bagna z psami uczepionymi kostek? Czy nie? Bo tamten detektyw Foster chyba dawno musiał domyślić się, o co mi naprawdę chodziło… Przedmioty liturgiczne? Stułły, kielichy, świece, kropidła? Tak? A nie było to tylko zaciemnianie obrazu, rozrzucanie fałszywych poszlak? Cosa ne pensi?

– Bardzo jesteś zabawny, kolego – mruczy Foster, już całkiem spokojny – Ciekawe, na ile ci starczy tej bezczelności. Bangladesz, mówisz? Tam jest czapa.

– Wiem, wiem. Wy też chętnie byście mi zrobili mały zastrzyk, co? Ale to, jak już mówiłem, nieistotne. Zatem o co mi naprawdę chodziło, Colinie? Ty jesteś niewierzący, ale chyba od czegoś macie możliwość powołania biegłych? Mogłeś chociaż przejść się do biblioteki, poczytać, dowiedzieć się, co jest czym. I co łączy wszystkie moje małe kradzieże.

– Relikwiarze – ucina nie bez satysfakcji Foster – Głównie miałeś fiksację na relikwiarze. I co to zmienia? Czyni cię to jakimś nad-świrem? Ja nie będę się głowił nad tym, czy bardziej cię podnieca dzwonek czy patera. Powiesz, gdzie są, pojedziemy po nie, wrócą do kościołów – nie moja broszka. Ja tu jestem z powodu trupów. Trzynastu, albo i więcej, o ile mówisz prawdę. Dla mnie nie ma to związku z…

– Ależ ma! – przerywa Vacci – To jest właśnie najważniejsze! Dobry Boże… Przez cały ten czas miałem jednak ulotną nadzieję, że się pan nie domyśli, nie poskłada pan wszystkich kawałków układanki, i że będę mógł sam to panu powiedzieć. I pokazać. I proszę, moje modlitwy zostały wysłuchane!

– Słuchaj – Foster nachyla się ku niemu, zniża ociekający pogardą głos do szeptu – Ty już jesteś załatwiony. Koniec, finito. Już się nie wyślizgasz. Napsułeś mi nerwów przez te kilka lat, nie mówię, że nie. Ale nie jesteś wyjątkowy. Jesteś kolejnym punktem mojego życiorysu. Wiesz, ilu takich złapałem? Wiesz, ilu odgrywało przede mną teatrzyk pod tytułem „Wielki i mroczy geniusz zła"? Specjalizuję się w takich jak ty. Jesteś dla mnie przewidywalny jak sracz dla hydraulika. I tak samo tajemniczy. Chcesz wiedzieć, ilu przed tobą odstawiało taką szopkę? Powiem ci: właściwie wszyscy. Ale trwa to tylko do momentu, gdy zobaczą swoją norę. Swoje kilka jardów kwadratowych, na których skończą życie. Wyrko i klop, z których będą korzystali do własnej zasranej śmierci. I jeszcze do tego stado spragnionych seksu, wielkich jak ciężarówki Meksykanów, którzy zawsze w dziwny sposób radzą sobie z drzwiami do izolatki. To niesamowite, wiesz? Niby odosabniamy takich typów jak ty, pilnujemy, żeby się nie kręcili sami, a zawsze jednak nadchodzi poranek, gdy strażnicy znajdują go bez przednich zębów i z innymi śladami długiej, upojnej nocy…

– Brzmi nieprzyjemnie – Vacci krzywi pokaleczone wargi – Prawdziwe męki piekielne mi pan tu odmalowuje. Ale cóż, pogodziłem się z tym. To po prostu trzeba było zrobić. Ktoś musiał.

– Głosy ci kazały?

– A żeby pan wiedział – uśmiecha się łagodnie Vacci – Jeden Głos. Ten najważniejszy. Widzę jednak, że pan tego nie rozumie. Dlatego jestem gotów to panu pokazać. Panu, i całemu światu. Już teraz.

– Niby jak?

– Czy na pewno jest już po szóstej wieczorem? Tak, chyba tak – odpowiada sam sobie Vacci – No to w drogę!

– A ty niby gdzie się wybierasz?

– Ja już chyba nigdzie nie pójdę – odpowiada spokojnie mały Włoch – Ale pan zaraz wsiądzie do samochodu i pojedzie pod pewien adres, całkiem niedaleko. Pojedzie pan zobaczyć moje dzieło.

Foster już szykuje pogardliwą ripostę, ale Vacci go ubiega.

– Pojedzie pan – ciągnie – A gdy pan wróci, opowiem pańskiemu dyktafonowi wszystko. Pełne przyznanie się do trzynastu zabójstw, o których pan wie. W prezencie z okazji urodzin dorzucę panu jeszcze krótki opis jedenastu, których pan nie wykrył lub których nie połączono ze mną. Miasta, daty, adresy. I jeszcze sześćdziesiąt siedem włamań i kradzieży, które – dzięki niech będą Stwórcy! – nie niosły za sobą konieczności odebrania życia. I co, podoba się panu taka umowa? Gotowe, cieplutkie danie na wynos dla prokuratury? Pozłacana okładka na dyplom i pisemne gratulacje z Departamentu?

Milknie, lecz spokojny, błogi uśmiech nie znika z jego twarzy. Sprawia wrażenie coraz bardziej podnieconego, niecierpliwie wierci się na krześle, zachęcająco mruga powiekami.

– To jak?

Foster chwilę się zastanawia.

– Gdzie?

Vacci podaje adres. Foster słabo się orientuje w obcym mieście, ale to przecież nie może być daleko. Podejmuje decyzję, bez słowa wstaje i wychodzi. Zostawia małego, rozchichotanego Włocha w ciemnym, ciasnym pokoju pachnącym zakrzepłą krwią.

 

Godzina mija szybko. Vacci pociera rozkute nadgarstki, kalecząc lekko obcy język dziekuje za herbatę. Młody policjant bez słowa zabiera kubek – już on by to ścierwo… taka jego mać…

Czekają.

I w końcu drzwi otwierają się z hukiem, Foster wpada do sali przesłuchań jak burza. Jego gorący oddech cuchnie nikotyną i świeżymi rzygowinami.

– Out! – wrzeszczy do policjanta i jednym krokiem dopada biurka, nachyla się nad Włochem, dysząc ciężko.

– What the fuck was that?! – ryczy mu prosto w twarz – Co ty żeś zrobił, nędzny skurwysynu?!?!

Vacci uśmiecha się znowu, jest teraz spokojny, zrelaksowany.

– To właśnie moje dzieło, senior Foster. Mówiłem panu…

– On jeszcze żyje, wiesz o tym?!

– Och, oczywiście, że żyje – Włoch tłumaczy mu tonem, jakim mógłby zwracać się do nierozgarniętego dziecka – Żyje i będzie żył. Musi żyć.

Foster pada na krzesło, ociera pot z czoła.

– Zgnijesz, śmieciu – warczy – Zgnijesz na samym dole najgorszej jamy, jaką będę umiał dla ciebie znaleźć. A teraz gadaj, co mu zrobiłeś? Co to w ogóle jest?

– Nadal pan nie rozumie?

Foster nie wytrzymuje, przechyla się przez blat, krótki lecz mocny cios spada na szczękę Włocha. Impet uderzenia przewraca go razem z krzesłem, lądują na podłodze. Foster wstaje, jego cień pada na leżącego.

– Mów!

– Dziewięćdziesiąt jeden Świętych Relikwi – Vacci pluje krwią, zanosi się ochrypłym rechotem – Ma teraz w sobie dziewięćdziesiąt jeden Świętych Relikwii. Jego serce pompuje błogosławioną krew. Jego palce są palcami błogosławionych. Jego głowę pokrywają święte włosy. Każda jego kość jest teraz święta. Corpo santo, il Reliquione… Grazie, grazie, Dio, la fine del lavoro…

Foster drżącymi rękami na powrót stawia krzesło, szarpnięciem podnosi z podłogi Vacci'rego i ciska jego małe ciało na siedzenie. Zawisa nad nim, z jedną ręką na blacie stolika i drugą na oparciu.

– Kto to jest? Słyszysz mnie?

Vacci jest już spokojny, nawet nie próbuje się zasłaniać gdy pada kolejny cios.

– Kto?!

Drzwi ponownie otwierają się, wchodzi Jerome.

– Col, powinieneś to zobaczyć… – jest blady, wygląda na ciężko chorego. Był razem ze swoim szefem w ciasnym, ciemnym mieszkanku wypełnionym smrodem wydzielin i medykamentów. Był wśród tych, którzy odsunęli parawan w głównym pokoju i przez kilka strasznych minut patrzyli na to, co leżało za nim. Przykute do dziesiątek kroplówek i rurek, podłączone do niechlujnie skompletowanej, ale sprawnej aparatury utrzymującej to coś przy życiu – Colin, słyszysz? Nadają na pierwszym kanale państwowej…

– Co nadają? – ryczy Foster, odwracając się.

– Tamto miejsce… – tłumaczy trzęsącym się głosem Jerome – Jest tam już chyba z dwadzieścia ekip telewizyjnych… i z każdą sekundą więcej ludzi.

– Jezu…

– O szóstej piętnaście wiadomość trafiła do wszystkich większych stacji i gazet w tym kraju – rozlega się szept Vacci'ego – I we Włoszech. I w Stanach. Relikwion trafi w ręce wiernych, tak musi być. Teraz już nie możecie go zabić, nie możecie go uwięzić w waszych szpitalach. Ostrzegłem wiernych i oni posłuchali ostrzeżenia. Nie zniszczycie go. On już Jest. I nic tego nie zmieni.

Foster powoli obraca głowę w jego stronę. Czuje, jak rośnie w nim przemożna chęć, by rozgnieść pięścią twarz tego stworzenia na krześle. I nie chodzi mu już o martwych księży, stróżów, kościelnych. Oni już nie czują bólu. Foster myśli teraz tylko o tym koszmarze na brudnym prześcieradle. Dobry Jezu… Pozszywany, pozlepiany, ponakłuwany, sączący ropę i czarną, zakażoną krew przez nierówne ścięgi szwów… Jego klatka piersiowa porusza się szybkim, urywanym tempem… Jak długo to trwało? Miesiące? Lata? Musiał go jakoś wozić ze sobą po świecie… Jezu…

W korytarzu zamieszanie, ktoś gwałtownie tłumaczy coś łamanym angielskim.

– Col? – Jerome kręci głową – Col, oni mówią, że są zamieszki. Prawie we wszystkich miastach… Ludzie wychodzą na ulicę…

Znowu podniesione głosy.

– Co?! Mów wolniej, człowieku! Jak to – porwali go? Jesus Christ! Col, słyszysz? Wdarli się do środka i zabrali go! Zabili jednego funkcjonariusza…

Jego komórka zaczyna dzwonić opętańczo, telefon Fostera trzęsie się w kieszeni już od dobrych kilku minut. Zza otwartych drzwi słychać piski radiostacji, ktoś rozkręcił głośność telewizora do oporu.

„Rzym, Mediolan, Dublin… San Juan… Chicago…."

– Pierwszy Relikwion – w głosie Vacci'ego słychać nagle olbrzymią ulgę – Pierwsze święte ciało… Rozpoczęły się Dni Końca, Święta Jasność jest między nami… Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! Teraz poznałem, że boisz się Boga, bo nie odmówiłeś Mi nawet twego jedynego syna

Po policzkach łzy płyną mu coraz silniejszym strumieniem. Nagle podrywa głowę ku sufitowi i zaczyna wyć.

 

Koniec

Komentarze

Napisane fajnie i sprawnie, ale przesłanie tego tekstu jakoś do mnie nie dociera.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

"Wielki i mroczy geniusz zła" - literówka. (mroczny)

Poza tym nie do końca poprawny zapis dialogów:
"- Dziewięćdziesiąt jeden Świętych Relikwi. - Vacci pluje krwią, zanosi się ochrypłym rechotem. - Ma teraz w sobie dziewięćdziesiąt jeden Świętych Relikwii." - W zaznaczonych miejscach (czyli po "Relikwii" oraz po "rechotem") powinny być kropki. I podobnie we wszystkich innych kwestiach dialogowych.

Co do fabuły to popieram Fasa. Czyta się fajnie, ale... o co właściwie chodzi? Znaczy rozumiem, że gość zbierał relikwie żeby złożyć z nich istotę, ale nie jest wytłumaczone ani dlaczego, ani czemu akurat 91 tych relikwii, ani dlaczego tłum tak z tego powodu oszalał, ani czemu ten cały Relikwion ma zwiastować jakieś święte zdarzenia, ani w ogóle nic. Tajemnica i zagadka zawsze dodają smaczku, ale nie mogą stanowić całości fabuły. ; /


"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Super opowiadanie. Niejasne? Interpretuj czytelniku, interpretuj!

Widać, jaki film podobał się Autorowi, ale to nic, bo mi tez ;-)

@joseheim: kropka niezbędna jest tylko po "...rechotem".

Minus za zbyt dużo obcych słówek. Jedno czy dwa - ok, więcej było niepotrzebnych. Poza tym - fajne opowiadanko.

5+/6

Pozdrawiam.

@Toms007 - wybrałam może niezbyt jasny przykład, ale jednak upierałabym się przy mojej kropce. Bo "pluje krwią" to nie to samo co "powiedział", "rzekł" i tym podobne.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

@joseheim: nie jestem polonista, ale o ile mnie moja slaba pamiec nie myli, nie widzialem kropki w tym miejscu w zadnej ksiazce, ktora czytalem. Stad moja opinia. No offense ;-)

Maupa approves.

a gdybyś zechciał kiedyś dopisać drugą część - bo jak wspominają moi szanowni przedmówcy, opowiadanie mogłoby mówić czytelnikom więcej i mocniej grzebać w świecie (jak to nawiązanie do Słowian w pierwszym akapicie; może to kwestia wczesnej pory, ale o co z nimi chodzi? później nie ma po nich śladu) - maupie spodoba się jeszcze bardziej.

jestem, według podziału Kresa, po stronie Rzemieślników, a nie Artystów. z tej pozycji widzę i doceniam zalety Twojego tekstu: czyta się go przyjemnie, bo piszesz lekko, bez "zamęczania", a dobór słów jest odpowiedni do przedstawianych scen - właśnie wtedy, kiedy trzeba, tempo narracji robi się dynamiczne lub nieco zwalnia.
i za to duży plus.
to, co mi przeszkadzało - to w jednym co prawda miejscu, ale jednak nadmiar znaków zapytania i wykrzykników. naprawdę nie trzeba ich podwajać.

chętnie przeczytałabym pamiętnik Relikwiona, bo to by było dopiero wciągające...

m.

@Toms007.
Posiłkując się tekstem podpiętym w Hyde Parku: http://www.fantastyka.pl/10,4550.html, pozwolę sobie zauważyć, jak następuje. Oto przykłady:

"- Witaj, Mściwoju - powiedział Pędzibimbr." - w tym przypadku nie ma kropki po kwestii dialogowej. Bo to, co po półpauzie, jest jakby kontynuacją zdania. Powiedział, rzekł, zauważył, wykrzyknął, stęknął, szepnął itp., itd. Zwroty tego typu sprawiają, że nie ma kropki.

"2) Jeśli po słowach postaci nie występuje „odgłos paszczą", ale normalne zdanie, to słowa postaci kończymy kropką, a normalne zdanie zaczynamy dużą literą. (...)
- Witaj, Mściwoju. - Pędzibimbr opuścił wzrok."

Zatem, jak wyżej wspomniałam, "pluje krwią" to nie znaczy "powiedział", tudzież wydał dowolny inny "odgłos paszczą". Dla mnie to odrębne zdanie. A zatem kropka jest jak najbardziej na miejscu.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

joseheim, oddaje honor. I zapamietam, stosujac w moich tekstach. 
Dzieki za informacje.
007 

Toż to nie kwestia honoru. ; ) Aczkolwiek bardzo lubię czytać teksty, w których dialogi są poprawnie zapisane, a moim największym marzeniem jest że może kiedyś wszyscy Polacy na świecie będą potrafili napisać dialog jak należy. ; PPP

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Rozumiem. Mnie tez irytuja bledy (choc ja sam potrafie zrobic ich zenujaco duzo :-), ktore mozna wyeliminowac, dokladnie  sprawdzajac tekst przed wrzuceniem do sieci. Ale tej reguly - szczerze powiem - nie znalem. 

No, otwórz jakąś polską książkę i się świadomie, że tak powiem, przyjrzyj dialogom. Pod ręką mam akurat teraz drugą część Tańca Ze Smokami Georga R. R. Martina - i widzę, że taki dialog ze wtrąconym zdaniem jest już na pierwszej stronie, na przykład. ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Kropeczki, kreseczki, gwiazdeczki... pfff...

7/10
żadnych drugich części! jest tr00 vnd kvlt, świat się kończy - nawracajcie sie, wierzcie w ewangelię i zaciągajcie kredyty!

Z mojego dzisiejszego maratonu to najlepszy tekst :) Trafiają do mnie zarówno forma, jak i treść. Lubię takie zakończenia. Całość psują te długie, angelskie wypowiedzi - po co to?

Odnośnie dyskusji interpunkcyjnej: opowiadanie jest napisane poprawnie i nie ma rażących błędów. Czy na pewno brak znaku przestabkowego przed myślnikiem tak bardzo przeszkadza w czytaniu? Rozumiem, że wypunktowanie błędu pozwoli autorowi na jego omijanie w przyszłości, ale w niektórych przypadkach to już chyba czepianie dla czepialstwa ;)
Jak wszyscy autorzy będą pisali w 100% poprawnie, wydawcy mogą stwierdzić, że zaoszczędzą na korekcie :P - a efekty takiej polityki już widać tu i ówdzie...

Wychodzę z założenia, że każdy powinien starać się pisać jak najlepiej i możliwie jak najbardziej poprawnie, a nie zdawać się na to, że wydawcy i korekta odwalą za niego brudną robotę. ; /

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Typowo kobiece - nie znam się na silniku, ale koniecznie muszę się wypowiedzieć - to się wypowiem o lakierze :P

Oczywiście. Bo sposób pisania dialogów podany przez mnie powyżej jest niewłaściwy i sprzeczny z zasadami polskiej pisowni. Aha, a tak w ogóle to dążenie do poprawności w pisaniu jest z gruntu błędne. Ale przecież ja się na tym nie znam, więc nie będę brała udziału w dalszej dyskusji.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

1. Literówka: "przez mnie"
2. "Aha" -> "Acha". Tutaj zdania są podzielone, nie solidaryzuję się z Bralczykiem (który stawia na "ch") ani z Miodkiem (który dopuszcza obie wersje), tylko wyciągam średnią z wyników słownikowych. No, ale jeśli jesteśmy purytanami językowymi, to "aha" jest niedopuszczalne!
3. A tak w ogóle {przecinek}

To właśnie jest czepialstwo :D :D :D

I nie uważam, żebyś się nie znała na poprawności językowej - znasz się na pewno!
Natomiast nie załapałaś alegorii samochodowej, co nie dziwi... :D

"każdy powinien starać się pisać jak najlepiej i możliwie jak najbardziej poprawnie" - zgadzam się! Ale od autora oczekujemy przede wszystkim ciekawych wątków, sprawnie poprowadzonej narracji, dobrych dialogów i zapadających w pamięć opisów. Gdy jeszcze do tego pisze bez ortografów, wart jest pomnika! ;D
Przed przeczytaniem komentarzy do tego tekstu sam nie znałem zasady pisowni dialogów. Ale samo opowiadanie pozbawione było rażących błędów (no, poza zbyt pretensjonalnym - moje ulubione słowo - wykorzystaniem mowy Szekspira), i czytało się je dobrze, więc komentując warsztat autora lepiej się skupić na silnych i słabych stronach tekstu, aby pisał więcej :)
A bardziej przyziemnie: swego czasu odbębniałem praktyki w jednym z małych wydawnictw (nazwy nie podam, ale jego książki pojawiają się w eMPiKu, więc nie jest jakieś niszowe). Redaktor-właściel nie zatrudniał żadnego korektora, bo - cytuję - "(pisarze) teraz mają autokorektę w Wordzie, a interpunkcji czytelnicy nie znają"... Teksty z błędami były z automatu odrzucane, jako wyraz lenistwa autorów.
Teraz pytanie: czy wydawca nie powinien przypadkiem kierować się wartością merytoryczną/literacką publikacji, zamiast jej poprawnością językową?
Pytanie 2: czy korektorom grozi naturalne wymarcie, z powodu powyższego podejścia? (dodam, że moja małżonka jest korektorem i tłumaczem - od dłuższego czasu ma problemy ze znalezieniem porządnej pracy...)

Nowa Fantastyka