- Opowiadanie: lbastro - Geocentryczna anomalia świadomości

Geocentryczna anomalia świadomości

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Geocentryczna anomalia świadomości

Geocentryczna anomalia świadomości

 

Przyrządy pokładowe cesarskiej lekkiej korwety Wu Deng zarejestrowały obecność anomalii tuż po wyjściu z wormhola, obwieszczając to cichym alarmem. Autonomiczne systemy informatyczne przetworzyły dane i nie znalazłszy sensownego rozwiązania, odnotowały dokładne współrzędne obiektu. Odbyło się to w czterdziestej ósmej dobie patrolu, po czwartym skoku na wcześniej obranej trasie.

 

Kilka sekund później, zgodnie z instrukcjami, statek połączył się z obszernymi bazami danych przez S-branę, lecz i tam nie znalazł żadnego wytłumaczenia, które byłoby zgodne z obserwacjami. Nie czekając na autoryzację kapitana, statek automatycznie ruszył pełną mocą M-napędu Wittena w kierunku anomalii. Większość załogi przebywała w tym czasie w komorach stazy; czuwał tylko dyżurny oficer oraz mechanik. Oczywiście anomalia, która znalazła się teraz dokładnie na kursie Mgły Światła spowodowała natychmiastowe wybudzenie i przywołanie na mostek zarówno kapitana, jak i większości oficerów. Nie zabrakło też kilku troszkę zdezorientowanych ruchem i harmidrem obserwatorów z Cesarskiego Instytutu Nauki.

 

– Co to jest do stu diabłów!? – zakrzyknął kapitan Dragan Jahovy-Czeng, gapiąc się na wielki półprzejrzysty obraz zawieszony ponad owalnym podestem na środku pomieszczenia, gdy kilkadziesiąt minut później odległość pozwoliła na dokładniejsze analizy i przesłanie ostrego obrazu. Razem z kapitanem na mostku znalazła się kilkuosobowa grupa załogantów, którzy także z niedowierzaniem obserwowali świetlistą taflę z obrazem.

 

Na ciemnym tle, dosyć gęsto upstrzonym gwiazdami i materią międzygwiazdową, widzieli sferycznie symetryczną i zupełnie czarną plamę. Dokoła niej na brzegach czerni kłębiły się jakby obłoki pyłu i gazu, przyjmując wyraźną i pełną zawirowań strukturę wskazującą na sporą dynamikę w tym rejonie. Jednakże całość była tylko i wyłącznie cieniem na tle odległych gwiazd i świecącego gdzieś daleko emisyjnego obłoku gazu.

 

– Czarna dziura? – wypalił jeden z oficerów, niski krępak z nerwowo poruszającym się szerokokątnym obiektywem kamery w miejscu prawego oka.

 

– Rozbieżna charakterystyka grawitacyjna, jak na obecną odległość – w tle odezwał się synestetyczny głos systemu komputerowego.

 

– Jaka dzieli nas odległość od tej anomalii? – zapytał kapitan, pocierając mięsistą garścią swój wielki, czerwony kinol, kontrastujący ze skośnymi szparkami oczu.

 

– Sto jedenaście i pół tysiąca sekund świetlnych – głos statku nie wyrażał żadnych emocji.

 

– A jak wielka jest ta anomalia, cokolwiek nią jest? – z nutką sarkazmu odezwał się jeden z obecnych na pokładzie korwety uczonych – ubrany w szary surdut sir Israel Dunloop.

 

– Średnicę szacuję na nie więcej niż czterysta minut świetlnych.

 

Kilkanaście kolejnych sekund upłynęło na milczącej obserwacji nieruchomego obrazu. Kapitan odwrócił się do osób obecnych na mostku i zapytał:

 

– Jakie macie państwo sugestie odnośnie obserwowanego zjawiska?

 

Po chwili ciszy pierwsza zareagowała Helena von Fibel, uznana profesor astrofizyki, mimo młodego jeszcze wieku. Będąc jedną z kilkunastu kobiet na pokładzie, zupełnie swej kobiecości nie uzewnętrzniała, a monokl w prawym oku, włosy spięte w kok i garnitur dosyć skutecznie ukrywały jej płeć i postronni obserwatorzy mieli kłopot z jednoznacznym jej ustaleniem.

 

– Myślę, że może być to brama do innego wymiaru – odezwała się szorstko, silnie kładąc akcent na literę er.

 

– To niedorzeczne, mademoiselle. Niedorzeczne, ale cudownie fantastyczne stwierdzenie – dźwięczny głos wszedł w słowo uczonej. Prawie wszyscy zwrócili głowy w stronę drzwi, w których ze szklanką w ręku stał wysoki blondyn w niezbyt starannie zapiętej koszuli.

 

– Oto i postanowił zjawić się nasz drogi oficer polityczny. – Kapitan nie ukrywał niechęci i chociaż Lewis Blea nie wchodził w kompetencje i usuwał się podczas całej dotychczasowej podróży w cień, niechęć oficerów cesarskiej floty do cywilnych funkcjonariuszy dworu była powszechna. Zapytał jeszcze, dbając by ilość sarkazmu w głosie była odpowiednia:

 

– Czyżby nie zbudzono pana w porę, a może dyscyplina na statku jego cesarskiej mości sprawia, że nie nadąża pan za oficerami floty?

 

– Wszyscy tu zgromadzeni jesteśmy poddanymi łaskawie panującego cesarza Tsu Dzao Donga, więc po co te uszczypliwości, kapitanie? – spokojnie rzekł Blea. Przeszedł kilka kroków ku zgromadzonym na mostku, mówiąc wolno: – Statek zbudził mnie w porę i na tyle sprawnie udało mi się uwinąć, że postanowiłem przed spotkaniem przesłuchać jeszcze na osobności pewną damę z personelu medycznego – uśmiechnął się i, patrząc w stronę wciąż wyświetlanego obrazu anomalii, dopił resztę bursztynowego płynu. Odstawił szklankę na podest i, zapinając błyszczące guziki, kontynuował:

 

– Od razu dodam, kapitanie, że nie pełniła dyżuru i nad wyraz chętnie zgodziła się na rozmowę w swojej kajucie. Bardzo szczegółowe przesłuchanie sprawiło, że, podejrzewając ją o mataczenie, musiałem procedurę powtórzyć – rozejrzał się po twarzach obecnych oficerów i naukowców, a widząc dosyć dziwne spojrzenia dodał tylko: – Ale oto jestem. Zwarty i gotowy by służyć radą i obserwować rozwój wypadków.

 

– Jest pan niepoprawny, mówiąc łagodnie. Upraszam o powagę na mostku! – Głośno i szybko skomentował to kapitan Dragan Jahovy-Czeng, ucinając chichot jednego z oficerów.

 

– Więc twierdzi pan, że to nie jest brama do innego wymiaru? – profesor von Fibel uniosła wysoko brodę, a jej monokl błysnął dziwnie, zapewne masą danych wyświetlanych przed okiem.

 

– Troszkę latałem w patrolach, tu i tam, i spostrzegłem, że jeśli statek mówi, iż nie wie z czym mamy do czynienia, a automatyczne procedury zabierają nas w pobliże anomalii, to można mówić wszystko i wszystkiemu zaprzeczać z równą pewnością i równie małym prawdopodobieństwem trafienia.

 

– A zatem co to jest, według pana? – oficer ze sztucznym okiem kierował jego obiektyw naprzemiennie to na kapitana, to na Lewisa Blea. On i kilka innych osób z załogi Wu Deng wiedzieli dobrze, że pod przykrywką luzu, błazeństwa i pozornie młodego wieku ukrywa się weteran wojny w M13 – człowiek, który na liczniku ma zapewne więcej parseków niż wszyscy razem na tej korwecie, wliczając kapitana.

 

– Nie wiem i nie mam zamiaru spekulować. Za kilka chwil będziemy na tyle blisko, że lepiej ocenimy sytuację.

 

Kilka osób zabrało głos, prześcigając się, mimo słów Lewisa, pomysłami, aż gwar przerwał głośny i wciąż beznamiętny głos statku:

 

– Do granicy anomalii została minuta świetlna.

 

– Zatrzymaj M-napęd – zarządził kapitan.

 

Statek stęknął ledwo wyczuwalnym dreszczem. Po kilku chwilach, które zgromadzonym na mostku zajęło lustrowanie wyświetlanego czarnego obrazu z brzegiem wyglądającym jak rozgrzane powietrze tuż nad drogą, statek zabrał głos:

 

– Skanowanie nie wykazuje żadnej aktywności w pasmach EM i N. Nie ma śladów ciemnej materii, a jedynie niewielkie zawirowania czasoprzestrzeni niewiadomego pochodzenia przy samej powierzchni anomalii.

 

– Czy są one niebezpieczne? – zapytał kapitan.

 

– Niebezpieczeństwo dla konstrukcji Wu Deng jest znikome.

 

– Podleć bliżej powierzchni.

 

– Może powinniśmy naradzić się z dowództwem? – zasugerował Lewis Blea. – Sam fakt, że nie spotkano dotąd podobnej anomalii sugeruje maksymalną ostrożność.

 

Kapitan spojrzał na oficera politycznego, prychnął i powiedział dobitnie:

 

– Wykonać mój rozkaz! – po czym dodał: – Na Mgle Światła ja dowodzę, panie Blea. Jeśli nie w smak to panu, może złożyć pan meldunek.

 

Lewis zaśmiał się wyciągając przed siebie ręce i powiedział:

 

– Ależ kapitanie, proszę nie przesadzać – rozejrzał się po mostku. – Drodzy państwo. Fakt, że mam stanowisko przy administracji dworu o niczym nie świadczy. Jestem zwyczajnie ostrożny z natury, ale oczywiście na statku rozkazy wydaje kapitan.

 

– A ja myślę, że trzeba skupić się na obserwacji i rejestracji tego fenomenu – ugodowym tonem rzekła Helena von Fibel.

 

Statek wykonał rozkaz kapitana i niepokojąca czerń stopniowo zajęła cały wyświetlany ekran. W pewnej chwili dało się usłyszeć delikatne skrzypienie i pukanie, a większość z obecnych poczuła, że włoski na rękach i karku stroszą się, a po plecach przechodzą ciarki. I nie były to przejawy strachu czy paniki. Tu i ówdzie pojawiły się małe iskierki przeskakujące między sterczącymi metalowymi elementami wystroju a dotykającymi je dłońmi.

 

– Stan statku – rzucił kapitan, rozglądając się zaniepokojonymi oczyma.

 

– Wszystkie urządzenia w normie – odparł statek. I właśnie w tym momencie nastąpił przeskok. W mgnieniu oka przeszła przez statek jakaś dziwna fala deformacji powodująca niewielki skurcz u obecnych na mostku. Ludzie poczuli suchość w ustach i pieczenie całego ciała. Było to jednak niczym w porównaniu ze zdumieniem, jakie opanowało umysły. Wyświetlany obraz nie zanikł, lecz zmienił się drastycznie. Zniknęła bowiem czerń anomalii i ukazał się zupełnie na pozór normalny obraz usianej gwiazdami przestrzeni kosmicznej. Zobaczyli jednak coś jeszcze, choć nie od razu dotarła do nich konsekwencja tego widoku.

 

– Cholercia – cicho odezwała się wreszcie profesor von Fibel, wyrywając towarzystwo z hipnozy, a kilka głosów zawtórowało jej w mniej lub bardziej wyszukanych słowach, gdy obraz wyostrzył się i pozwolił ujrzeć szczegóły.

 

Gigantyczny dysk, przykryty lśniącą kołdrą atmosfery udekorowaną chmurami różnej kondycji, spoczywał na grzbietach dwóch stworzeń, przypominających monstrualnie wielkie i garbate stonogi.

 

– Co to jest?! Statek, proszę o informacje – mostek przeciął zniecierpliwiony i przechodzący w dziwnie wysokie tony głos kapitana. – Czy to jakiś żart?

 

– Stan statku w normie. Aktualnie znajdujemy się wewnątrz anomalii, która z prawdopodobieństwem zero koma siedem trzy jest formą zamkniętej przestrzennej inkluzji – odezwał się swym monotonnym głosem statek. – Obraz jest projekcją rzeczywistej sytuacji, a ponadto notuję obecność siedmiu innych ciał w przestrzeni anomalii, w tym jedno o charakterystyce EM typowej dla gwiazdy o widmowym profilu K1V. Dokładniejsze analizy za około dwa kwadranse, gdy wyznaczę ruchy własne obiektów.

 

– Czytałem kiedyś o tym – Lewis Blea starał się mówić swobodnie, chociaż był zdziwiony sytuacją na równi z resztą obecnych na mostku osób. – Gdy ludzie mieszkali jeszcze na Ziemi i nie dysponowali wiedzą na temat budowy Wszechświata, wyobrażali sobie, że Ziemia jest płaska i dryfuje przez kosmos na grzbiecie krokodyla… Czy jakoś tak – wykrzywił usta w wymuszonym uśmiechu.

 

– Na grzbietach trzech słoni, które z kolei stoją na skorupie wielkiego żółwia – uzupełnił sir Israel Dunloop.

 

– Niektóre źródła podają istnienie czterech słoni – dodał statek.

 

– Możliwe – powiedział Lewis i dodał kąśliwie: – Proszę o nie zabieranie głosu przez statek, gdy ludzie rozmawiają i nie pytają – zaś po kilku sekundach ciszy kontynuował:

 

– Ludzie wierzyli wtedy, że Ziemia jest w centrum wszechświata, a planety i gwiazda układu krążą wokół niej.

 

– Oczywiście względność ruchu i brak narzędzi usprawiedliwiały takie podejście do opisu świata – odezwał się wysoki i chudy jegomość z cienką bródką, zaś sir Dunloop zawtórował mu:

 

– Ale nikt przy zdrowych zmysłach już od dwóch tysięcy lat nie wierzy w płaskość Ziemi.

 

– Nikt spośród ludzi uczonych – uściślił Rupert Moore, astrobiolog z Instytutu Badań Niezależnych – bo jeszcze w dwudziestym wieku na starej Ziemi istniało Towarzystwo Płaskiej Ziemi, które rozwiązano dopiero po nastaniu kosmicznej ery.

 

– A może ludzie wiedzieli wtedy, że mogą istnieć takie systemy planetocentryczne i stąd wziął się ów pogląd, panie doktorze Moore – powiedziała Helena von Fibel.

 

– A niby skąd mieli wiedzieć o czymś, co my odkrywamy właśnie w tej chwili?! – Rupert Moore podniósł nieco głos.

 

– Od kosmitów – wtrącił Lewis, śmiejąc się.

 

– No tak – po sekundzie załapał oficer z kamerą w miejscu oka i zachichotał nerwowo, co wywołało kolejne salwy śmiechu. Atmosfera rozluźniła się i obecni na mostku zaczęli, trwającą blisko kwadrans, rozmowę na różne tematy – od filozofii do kulinariów. Mimo lekkiego charakteru rozmowy Helena von Fibel spierała się z Lewisem na temat teorii powstania układów planetarnych, wnioskując, że stworzył ją Immanuel Kant. Lewis Blea ze śmiechem zapierał się, że jej twórcą jest Laplace. Ani jedno, ani drugie nie odważyło się jednak zapytać statek o zdanie. A statek, zrugany przez Lewisa, milczał.

 

Odezwał się dopiero, gdy zebrał dostateczną ilość informacji. Zgromadzeni na mostku Mgły Światła usłyszeli taki sam jak poprzednio, monotonny kobiecy głos korwety:

 

– Mam już wstępne wyniki, które mogą być obarczone pewnymi błędami.

 

– Przedstaw je – kapitan Dragan Jahovy-Czeng zajął miejsce przy owalnym postumencie, pocierając ręką nos.

 

Zrobiło się nieco ciemniej, a wiszący w przestrzeni ekran, wypinający swą wypukłość w stronę środka pomieszczenia, zniknął. Jego miejsce zajął przestrzenny, cienki kolorowy dysk, nakryty z góry słabiutką błękitną poświatą, przez którą widać było seledynowe i brunatne plamy, najpewniej morza i lądy usiane drobnymi pryszczami nierówności. Dysk, co widzieli już wcześniej, spoczywał na grzbietach wielkich gąsienic, ale dopiero teraz zobaczyli, że ich nogi są wyspecjalizowane i stanowią je na przemian: łapy zaopatrzone w pazury, dziwne płetwy oraz coś w rodzaju błoniastych skrzydeł.

 

W pobliżu dysku w różnych odległościach rozlokowanych było sześć nieproporcjonalnie małych obiektów i jedna jaskrawa, malutka gwiazda.

 

– Sprawdzenie ruchów własnych pozwala na przedstawienie predykcji zachowania systemu. – Tym słowom statku towarzyszyło wyrysowanie kilku współśrodkowych okręgów ponad stołem. Pojawiły się też małe kółka przytwierdzone do planet. – Najprostszym modelem jest ten oparty o dawny ziemski system geocentryczny, gdzie po deferentach – tu spory błyszczący kursor wskazał duże okręgi wokół dysku – krążą planety poruszające się dodatkowo po swych epicyklach.

 

– A co to jest ten czerwony punkt nieco ponad dyskiem? – Zapytała Helena von Fibel.

 

– Zauważyłem niewielki ruch całego dysku i w tym miejscu najpewniej znajduje się ekwant.

 

Lewis uśmiechnął się, bo uświadomił sobie, że na statek używa rodzaju męskiego mówiąc o sobie, co absolutnie nie pasowało do, co prawda sztucznie brzmiącego, ale zawsze kobiecego głosu. Ale któż tam zrozumie sztuczne inteligencje, pomyślał sobie i potarł oko, jakby coś mu wpadło.

 

– A jak to się ma do naszej wiedzy i fizycznych parametrów obiektów tego systemu? – zapytał zupełnie serio i poważnie, chociaż mina zdradzała, że cały czas jest rozbawiony.

 

– Trudno o jednoznaczne oceny, ale rejestrowane sygnatury grawitacyjne i masy na pewno nie są zgodne z rozmiarami planet. Nie są też zgodne z dynamiką całego systemu.

 

– A gwiazda? – wtrącił się Rupert Moore.

 

– Karzeł piątej klasy jasności o widmowym typie K1. Temperatura powierzchniowa to około cztery tysiące dziewięćset stopni. Odpowiada masie ośmiu dziesiątych masy słonecznej, ale rozmiary tej gwiazdy to ledwie sześćset pięćdziesiąt kilometrów średnicy równikowej.

 

– Czy z punktu widzenia powierzchni dysku ilość energii od gwiazdy jest porównywalna z ekosferą w typowym układzie planetarnym? – zainteresował się sir Israel Dunloop.

 

– Tak, rozmiary kątowe dysku na niebie to zero cztery do zero sześć stopnia, zależnie od miejsca obserwacji i położenia gwiazdy, zaś energię szacuje się na około półtora kilowata na metr kwadratowy powierzchni.

 

– To chyba więcej niż w przypadku Ziemi – głośno zastanowił się Dunloop, ale statek nie zinterpretował tego jako pytania i milczał.

 

– Niezwykłe – powiedziała drobna brunetka w mundurze nawigatora, która, nie mając niczego innego do roboty, przysunęła się w pobliże wyświetlanego obrazu. Helena, zerkając na Lewisa, rozchyliła usta ale szybko zacisnęła wagi i powiedziała stanowczo:

 

– I niemożliwe! – Zwróciła twarz w stronę kapitana. – Trzeba zbadać wszystkie składniki tego układu. Koniecznie – dodała z naciskiem, po czym ponownie spojrzała na Lewisa i już łagodniejszym tonem rzekła: – Co pan sadzi o tym, panie Blea?

 

Lewis odwrócił wzrok, którym taksował opiętą mundurem figurę zgrabnej nawigatorki i rzekł:

 

– Jak najbardziej zgadzam się z tym, co powiedziała pani profesor – po czym obnażył zęby, szeroko uśmiechając się w stronę Heleny.

 

Kapitan podszedł do wirtualnej konsoli i dotykając kilku miejsc pulchnym palcem rzekł:

 

– Rozesłać sondy z próbnikami. Szczególnie dokładnie zbadać powierzchnię dysku.

 

*

 

– Podziwiam pański luz i opanowanie, panie Blea – głos Heleny zabrzmiał tuż za Lewisem wychodzącym z mostka. – Ekscytacja tymi informacjami była przeogromna i tylko pan zachował się tak, jakby było to zupełnie normalne, że odnaleziono system, który nie ma racjonalnych podstaw bytu.

 

– To kwestia umiejętności zaakceptowania czegoś, co wykracza poza ramy naszej świadomości. Przerobiłem już kilka takich sytuacji – odwrócił się do Heleny, której twarz bez strasznego monokla prezentowała się całkiem ładnie. Lewis zastanowił się, dlaczego dopiero teraz, po spędzeniu razem już kilku dni, zauważył jej niewątpliwie intrygującą urodę. Pewnie przeszkadzały w tym inne panie. Dał temu upust, mówiąc:

 

– Ja zaś w pani podziwiam umiejętność maskowania swej nietuzinkowej urody – Helena uśmiechnęła się lekko, a Lewis kontynuował – Może zechce mi pani towarzyszyć, droga pani profesor?

 

– Cóż to w pańskiej głowie się imaginuje, że wychodzi pan z taką propozycją?

 

– Moja wyobraźnia jest nieskończona, droga pani profesor.

 

– Byleby zbyt szybko nie zwędrowała w niektóre rejony, bo prędkość wyzwala efekty relatywistyczne.

 

– Co to może oznaczać? – zapytał bo nie bardzo wiedział o co jej chodzi.

 

– Skrócenie Fitzgeralda-Lorentza może sprawić, że zbytnia szybkość przejdzie we wstyd.

 

Lewis połapał się po sekundzie i prawie udławił zrozumiawszy słowa Heleny. Odpowiedział śmiejąc się szczerze:

 

– Nie ma takiej prędkości w znanym nam Wszechświecie, która doprowadziła by mnie do wstydu w tej materii.

 

– Lubię mężczyzn z negroidalnymi genami – odpowiedziała szybciej chyba niż pomyślała, bo zasłoniła usta dłonią, jakby strzeliła straszną gafę.

 

– A ja lubię kobiety wyzwolone ze wszelkich zahamowań i udawanej moralności – równie szybko odparł Lewis.

 

Helena zarumieniła się. Ubrania, w jakich gustowała, skutecznie skrywały jej posągową kobiecość, zaś mężczyźni w jakich gustowała chyba nie istnieli realnie. Jednak pomyślała, że Blea jest całkiem zabawny i ma duży, może byt duży dystans do siebie i świata. Z kolei Lewis swym doświadczeniem wyczuwał stan duszy von Fibel. Uświadomił sobie, że za tą wyniosłą postacią czaić się może wulkan. Intuicja go nie zawiodła.

 

Zjedli razem lunch, a potem, pod pretekstem przestudiowania jakichś informacji, zamknęli się na kilka godzin w pokoju Heleny. Nie zajmowali się bynajmniej historią poglądów na powstawanie systemów planetarnych.

 

Z niepokojąco zaborczych objęć uwolnił Lewisa dopiero kolejny cichy alarm wzywający na mostek.

 

*

 

– Jak to nie ma wyjścia?! Jak to możemy być uwięzieni? – podniesiony głos kapitana grzmiał w stronę jednego z oficerów, w niezbyt ciepły sposób witając kilka właśnie przybyłych osób.

 

– Panie kapitanie, wszystko jest nie tak… – oficer zrobił skruszoną minę.

 

– Wiem! Widzę! Jak może być w porządku, skoro w środku jest dysk na jakichś robalach i planety krążą jak w jakimś pieprzonym średniowieczu!? – Kapitan uspokoił się, widząc zgromadzonych ludzi. Siląc się już na łagodny ton dodał:

 

– A teraz mówi mi pan jeszcze, że nie ma możliwości opuszczenia tej anomalii i że w środku jest mniejsza niż na zewnątrz?

 

– Proszę wyjaśnić – Lewis zwrócił się bezpośrednio do oficera – bo z pewnością nie tylko mnie zżera ciekawość.

 

– Zebraliśmy dane z rozesłanych sond. Sytuacja jest szokująca – popatrzył na dosyć obojętne twarze zgromadzonych i dodał niepewnie – ale to chyba już nie jest w stanie nikogo zdziwić. Planety wyglądają jak miniaturki, chociaż ich parametry, a szczególnie natężenie pola grawitacyjnego i magnetosfery, wskazują na coś zupełnie innego. Gwiazda, choć zmierzona średnica to zaledwie sześćset kilometrów, ma wszystkie parametry takie jak typowy karzeł w swojej klasie.

 

Centralny dysk jest największy, chociaż grawitacyjnie absolutnie nie dominuje. Sonda porobiła sporo zdjęć i zbadała parametry fizykochemiczne. Najważniejszym odkryciem jest fakt istnienia cywilizacji na powierzchni dysku. Odkryliśmy kilka różniących się architektonicznie obszarów, co może wiązać się z różnicami klimatycznymi i kilka tysięcy miast. Populacje szacujemy na kilkadziesiąt milionów osobników…

 

– To zostanie zreferowane za chwilę – powiedział nieco zniecierpliwionym głosem kapitan. – Proszę przejść do tej niemożliwości wyjścia.

 

– Tak jest. Dwie sondy z M-napędem wysłane w różnych kierunkach, po dotarciu do przewidywanej granicy anomalii kontynuowały ruch w stronę przeciwną. Zostały jednak zawrócone, bez straty czasu i zmiany prędkości. A na dodatek wewnętrzna średnica anomalii to nie czterysta, a ledwie sześć minut świetlnych. To wszystko wydaje się absolutnie niemożliwe fizyczne.

 

– A co w tej anomalii jest możliwe do fizycznego wytłumaczenia? – Helena wyszeptała do ucha Lewisa. Czuł jej mocny zapach. Zacisnęła dyskretnie palce na jego pośladku, szepcząc: – To jest fizyczne… I cunnilingus o którym myślę jest fizyczny.

 

Lewisa troszkę zaniepokoiły te manifestacje Heleny, ale zachował spokój.

 

– Eksperyment powtórzono niezwłocznie – kontynuował prelegent – dla prędkości podświetlnych. Z takim samym rezultatem. Zawiodła próba nawiązania łączności, zarówno konwencjonalnej, jak i przy użyciu S-bran, przy czym sygnały EM wracały tak, jakby uległy odbiciu na brzegu anomalii, ale wektory polaryzacji wskazują na…

 

– Wystarczy, na białego smoka w madżongu – warknął kapitan. – I co państwo na te rewelacje?

 

– To wydaje się być klasycznym przykładem izolowanej inkluzji przestrzennej – odezwała się Helena von Fibel, która puściwszy pośladek Lewisa wyszła na środek zakładając monokl. – Mój mentor, profesor Kurt Dishell, studiował takie obiekty. Teoretycznie co prawda, ale…

 

– Jeśli izolowana, to jak się tu dostaliśmy? – zapytał doktor Rupert Moore nieco zaniepokojonym głosem.

 

– Trzeba zacząć od sferycznych równań tensorowych Jowiego, a potem założyć jednostronnie przejrzystą, ostro ściętą membranę stanów pośrednich przy delta fi zmierzającym do nieskończoności…

 

– Dosyć, droga pani profesor – wypalił Lewis Blea, widząc zakłopotanie kilku oficerów. – Mówmy po ludzku, żeby także ci z doktoratami mogli zrozumieć. Mnie tylko jedno pytanie nasuwa się w tej sytuacji: czy teoria owego Dishella daje możliwość przeniknięcia na zewnątrz inkluzji przestrzennej, gdy już się w nią wleci?

 

– Niestety nie. To zupełnie izolowana przestrzeń z jednokierunkowością tensorową. Strumień informacji, a co za tym idzie wszystko inne, może przepływać tylko w jedną stronę.

 

– Zatem jesteśmy w czarnej du… dziupli – podsumował Lewis, zacisnął usta, odwrócił się na pięcie i wyszedł.

 

Przez moment na mostku zrobiło się zupełnie cicho. Jedynie delikatny odgłos klimatyzacji, a w zasadzie tylko powietrza przepływającego przez system kanałów i wtórujący temu dosyć ciężki oddech kapitana, wypełniały przestrzeń.

 

– Mamy już obrazy z trzech największych skupisk cywilizacyjnych – znienacka chłodnym tonem oznajmił statek – sondy latają nieco ponad miastami i zbierają dane.

 

– Czy nie zostaną przypadkiem wykryte? – zainteresował się Ineki Isoya, jeden z oficerów, który do służby na cesarskiej korwecie Wu Deng dostał się rzekomo nie dzięki umiejętnościom, a protekcji jakiegoś ważniaka z otoczenia cesarza. Jednak w roli analityka trajektorii sprawdzał się jak dotąd bez zarzutów, odpierając plotki swą wzorową postawą.

 

– Ależ poruczniku Isoya – dziwnie ciepło powiedział kapitan – sondy zwiadowcze mają systemy maskowania, a sądząc po obrazach – wskazał palcem na wyświetlany właśnie przekaz – poziom tubylców nie jest na tyle wysoki, by je wykryli.

 

– To bardzo frapujące – powiedział Rupert Moore w goglach na głowie, analizując zapewne dane. – Przyspieszenie na powierzchni wynosi niecałe cztery metry na sekundę kwadrat, a to odpowiadałoby planecie o średnicy… No tak około siedmiu tysięcy kilometrów.

 

– Czyli powierzchnia prawie taka sama jak w przypadku naszego dysku – cicho stwierdziła Helena.

 

– A jak powinno być z dyskiem o takim kształcie, jaki widzimy? – dopytywał kapitan.

 

– Na powierzchni przyspieszenie powinno być … przy tej grubości dysku i założeniu gęstości… Tak, około dwanaście centymetrów na sekundę kwadrat – Moore podrapał się w rzadką czuprynę. – Zupełnie, jakby prawa fizyki tu nie obowiązywały.

 

– To już wałkowaliśmy, doktorze – odezwał się Lewis Blea, który właśnie wrócił, dzierżąc w ręku swój nieodzowny symbol, napełnioną szklankę. – Obowiązują dla nich, z ich punktu widzenia, ale nie dla nas i z naszego punktu widzenia.

 

– Nie bardzo rozumiem – Helena von Fibel zdjęła monokl i spojrzała na Lewisa wzrokiem poważnym i świdrującym, ale posiadającym też jakiś zagadkowy błysk.

 

– Popatrzcie – Blea wskazał na wyświetlany przekaz. – Zachowują się, jakby byli na normalnej planecie, a są na dysku, nad którym nie powinno być atmosfery. Ale jest! Nie wspomnę już o tych dziwnych stworzeniach, na których dysk leży. Co to może oznaczać?

 

– No właśnie, co? – doktor Moore przytaknął pytaniem.

 

– Nie wiem, nie znam się na tym, ale tak sobie myślę, że ten nielogiczny kształt świata wyrzeźbiła wyobraźnia i inteligencja istot go zamieszkujących, a nie prawa fizyki obowiązujące w całym wszechświecie.

 

– Wszak z punktu widzenia teorii Dishella, o ile dobrze zrozumiałem wywody pani profesor, jesteśmy w niezależnej przestrzeni poza przestrzenią Wszechświata – wtrącił Ineki Isoya.

 

– I poza czasem… – cicho dodała Helena.

 

– Czyli upływ czasu tu niekoniecznie oznacza podobny upływ poza anomalią? – dopytywał Ineki.

 

– Niby tak, jednak takie podejście to chyba delikatna przesada – prychnęła profesor von Fibel, ale nikt jej nie zawtórował.

 

Obecni zapatrzyli się za to na wypukły obraz podzielony na trzy segmenty i zapewne rozważali dorzeczność tezy Lewisa Blea. Pewnie rozważali też, że odkrycie takiej cywilizacji normalnie byłoby wielkim wydarzeniem na miarę odkrycia cywilizacji Proksów, ale w tej sytuacji sprawa mieszkańców dysku była blada wobec innych rewelacji i uwięzienia wewnątrz anomalii.

 

Monitor przedstawiał trzy odległe od siebie wielkie centra cywilizacyjne. Obrazy były różne kolorystycznie, przedstawiały zróżnicowane klimatycznie miejsca, ale miały cechy wspólne, które pozwalały wysnuć wniosek, że geneza cywilizacji jest wspólna dla wszystkich. Trójnogie i sześciorękie postaci o dziwnych, owadzich głowach z trzema malutkimi szparkami oczu i trzema dziwnymi błoniastymi dziurami dookoła głowy wszędzie były takie same.

 

Chociaż otoczenie różniło się dosyć znacznie, a dotyczyło to nie tylko detali architektonicznych, ale także występujących elementów natury, to istotnym elementem łączącym trzy widoczne miasta było, wywodzące się zapewne z fizjologii owych istot, występowanie trójkątów i sześciokątów. Liczne, widoczne na przekazywanych obrazach, budynki w podstawie miały wyłącznie trójkąt lub znacznie rzadziej sześciokąt; trójkątne były kolumny, place, rozwidlenia ulic, okna. W wielu miejscach dało się zauważyć wielki wpływ liczby trzy na życie i społeczną organizację.

 

Sondy zapuszczały się w wiele miejsc i następne godziny na mostku upłynęły na oglądaniu i komentowaniu uzyskanego przekazu, zarówno w postaci obrazu, także w zakresach IR i UV, jak i dźwięku w szerokim zakresie częstotliwości. Szczególnie ważnym zadaniem stała się próba zrozumienia skrzekliwych odgłosów wydawanych przez istoty, które doktor Moore ochrzcił naprędce „Trójniakami". Z takim przypisywaniem nazwy nie zgadzała się Helena, twierdząc, iż sami mieszkańcy dysku zapewne nadali sobie nazwę, którą trzeba uszanować. Przeważyło zdanie Lewisa Blea, poparte przytakiwaniem kapitana Dragana, który stwierdził jasno, że Proksów niewiele obchodziło nazwanie ich właśnie Proksami, choć sami określali się świętymi rzekomo słowami, a nazwę tę trzeba by wymawiać pięć minut, łamiąc sobie przy okazji kilkakrotnie język.

 

Statek potrzebował trzydzieści osiem minut, by zgromadzić odpowiednią ilość danych i znaleźć reguły językowe. Trwało to tak długo, gdyż, oprócz dźwięku, Trójniacy używali też emitera bliskiej podczerwieni, usytuowanego na jednej z sześciu górnych kończyn, a ich oczy były czułe na ten zakres promieniowania. W taki sposób przesyłali strumień danych dotyczących emocji.

 

Wreszcie, po kilku godzinach, przebywający na mostku korwety Mgła Światła wiedzieli już całkiem sporo. Statek z grubsza nakreślił podział społeczeństwa, przypominający w przypadku dwóch miast typowy feudalizm piętnastowiecznej Europy, a w przypadku trzeciego kapitalizm, w którym wyzysk, mimo braku przesłanek o niewolnictwie, przypominał ziemskie wzorce znane z historii przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku.

 

W każdym z obserwowanych miast dysku Trójniacy mieli kilka budowli wyróżniających się wśród pozostałych swym sferycznym lub kolistym kształtem. Ineki Isoya, który z braku lepszych zajęć na zawieszonym w bezruchu statku, włączył się do dyskusji i stwierdził, że mogą to być obiekty związane z kultem, wszak anomalia była kolista. Jednak nie przekonał tym nikogo.

 

– Chyba trzeba wysłać nanidy – cicho stwierdził Lewis, a Helena dodała nieco głośniej pytając:

 

– Czy nanidy mogą udawać mieszkańców dysku?

 

– Statek, odpowiedz – głośno rzekła kapitan. – Czy to wykonalne?

 

– Tak, średnia objętość dorosłego osobnika z dysku to siedemdziesiąt dwa miliony sześciennych milimetrów, a gęstość szacuję na jeden koma pięć grama na centymetr sześcienny. Taką strukturę, pustą w środku, można zbudować z siedmiuset pięćdziesięciu trzech milionów nanidów.

 

– Zatem wykonać i przesyłać dane niezwłocznie. I zawiadomić o pierwszych kontaktach.

 

Statek bez zbędnej zwłoki wystrzelił trzy sześcienne kostki o boku liczącym jakąś trzecią część metra w kierunku trzech różnych miejsc na powierzchni dysku.

 

*

 

Pierwszy wylądował na obrzeżu sporego miasta usianego małymi płaskimi trójkątami domów, wśród których tu i ówdzie wyrastały wysokie sześciokątne wieże. Szybko przybrał formę dorosłego Trójniaka, a po kilkunastu krokach przeorganizował swoje nanidy zgodnie z obserwacjami. Wszędzie było sporo piasku, nawiewanego nieustannie i sprzątanego przez liczne zastępy Trójniaków. Udając się w kierunku centralnego placu, bacznie wszystko obserwował.

 

Po jakimś czasie Pierwszy zanotował strumień podczerwieni oznaczający życzliwość. Emitował je Trójniak stojący przed sześciokątnym wejściem do okazałego budynku z wieżą. Statek rozkazał nanidom podejść do nadawcy.

 

– Jesteś nietutejszy – usłyszał Pierwszy, ale nie zareagował.

 

– Tu jest niebezpiecznie, jeśli zauważą cię strażnicy sfer to zostaniesz strącony w studnię bez dna.

 

Pierwszy, zachęcony gestem i podczerwonym przekazem przyjaźni i ciekawości bez słowa podreptał za owym dziwnie zachowującym się Trójniakiem. Gdy znaleźli się w sporym pomieszczeniu zbudowanym na bazie sześciokąta zapytał:

 

– Skąd wiesz, że jestem nietutejszy?

 

– Jesteś inny, nie masz aury.

 

Pierwszy nie zareagował.

 

– Nie czuje w tobie życia.

 

Znowu zbył to milczeniem.

 

– Czy przybywasz spoza świata?

 

Przekaz wyświetlany był na statku i Lewis zareagował szybko:

 

– Trzeba się ujawnić. Najwyżej nanidy rozpierzchną się i utworzą Trójniaka w innym miejscu.

 

Kilka osób próbowało oponować, lecz Helena von Fibel stanowczo poparła ten postulat i ostatecznie kapitan nakazał statkowi zaryzykować. Statek wysłał rozkazy do nanidów. Te w kilka sekund przegrupowały się zmieniając postać i tworząc sylwetkę dorosłego człowieka.

 

– Tak. Jestem z poza twojego świata. – Wyemitował wiązkę podczerwieni, odpowiadającą przyjaźni.

 

Pierwszą reakcją tubylca było zaskoczenie. Przewrócił się, machał wszystkimi dziewięcioma kończynami, ale po jakimś czasie uspokoił się. Wreszcie stanął przed sylwetką człowieka, promieniując dużą ekscytację i powiedział:

 

– Wiedziałem. Czułem to. Przepraszam. Dziękuję ci przybyszu z gwiazd.

 

Rozmowa z trójniakiem, który okazał się być kimś w rodzaju uczonego czy edukatora, trwała przeszło trzy godziny. Śledzący ją na statku mieli okazję dowiedzieć się, że oficjalnie przyjmuje się, iż planeta, na której mieszkają ma kształt dysku, lecz istnieje grupa osób negujących to, jako nienaukowe. Usłyszeli sporo informacji na temat dowodów na kolistość planety; wszak ktoś (imię było trudne do przetłumaczenia) obleciał planetę wokół na grzbiecie jakiegoś stworzenia, ktoś inny badał obrazy nieba na dnie głębokich studni, a wreszcie uczony z pewnego miasta, wędrując kilka lat ustalił ponoć, że ruch czworościanu na sznurze odbywa się w jakiś szczególny sposób, co rzekomo udowadnia kulistość ich świata.

 

Wreszcie dowiedzieli się, że chociaż przyjętą ogólnie teorią na temat budowy kosmosu jest coś bardzo podobnego do dawnego geocentryzmu, to istnieją teorie z gwiazdą w centrum układu.

 

– Jesteś podróżniku żywym dowodem na to, że świat ma inny kształt niż ten oficjalnie przedstawiany przez władców i kapłanów – powiedział wreszcie Trójniak i dodał: – Musisz mi pomóc w propagowaniu prawdy. Wszak prawda jest najważniejsza.

 

To co zdarzyło się później było rozciągnięte w czasie na tyle, że sporo osób z załogi i gości Wu Deng poczuło lekkie znużenie mimo faktu doskonałego wyposażenia i komfortu na cesarskiej korwecie. Pierwszy spotkał się z grupą kilkunastu Trójniaków i, korzystając z uformowanego naprędce przez grupę nanidów ekranu, tłumaczył zawiłości naszej wiedzy o Kosmosie, dostosowując ją oczywiście do możliwości percepcji mieszkańców dysku. Zdecydowano umieścić podstawy tej wiedzy na kamiennych stożkach, monumentach pokrytych na pozór bezładnie znakami, które pełnią rolę komunikacyjną. Znacznie zresztą trwalszą od książek, choć trudniejszą do rozpropagowania. Stożki miały niezwykle ważne znaczenie dla Trójniaków łącząc okrąg w ich podstawie i stanowiący sacrum w świecie dysku, oraz powszechny tu kształt trójkąta, jakimi wydawały się z daleka.

 

Bardzo szybko i sprawnie wykutych zostało kilkadziesiąt stożków wiedzy, monumentów wyższych od przeciętnego Trójniaka, ale pustych w środku, a przez to niezbyt masywnych, po czym rozstawiono je w różnych częściach miasta na placach zapełnionych podobnymi figurami różnych rozmiarów i różnej kondycji. Liczni Trójniacy, rozganiani przez porządkowych, ustawiali się, by studiować stożki wolno obchodząc je naokoło. Szczęściem było, iż mieszkańcy dysku szanowali stożki wiedzy i nikt nie ośmielił się ich zniszczyć, chociaż pojawili się zaniepokojeni uczeni starego porządku z okrągłych budynków, będących centrami oficjalnej kultury, wiedzy i władzy. Wymachując kończynami promieniowali niezadowolenie, a nawet wściekłość i komentowali treść jako brednie zasługujące na karę studni.

 

I wtedy, ledwie kilka dni po rozstawieniu owych informacyjnych monumentów, stała się rzecz najdziwniejsza i trudniejsza do ogarnięcia przez ludzi wezwanych na mostek Wu Deng przez statek od wszystkiego, co dotąd widzieli w anomalii.

 

– Zanotowano drobne zmiany w dynamice obiektów w obrębie całego systemu – zakomunikował statek.

 

– Co konkretnie? – zapytał Rupert Moore.

 

– Przesuniecie ekwantu, zmiany epicykli i zmiany wielkości ciał. Dodatkowo – tu pojawił się dobrze znany obraz dysku – dysk stał się lekko wypukły i zmie…

 

Statek nie dokończył, bo w słowo wszedł mu Lewis Blea:

 

– I zmieniły się te paskudne robale! Są bardziej obłe. Jak wielkie kłody. – Podrapał się lewą ręką w jasną czuprynę, a prawą uniósł szklankę i siorbnął spory łyk. – Co to jest do diabła!? Najpierw wszystko jest jak w jakiejś średniowiecznej książce, a teraz zmienia się jak w komputerowej symulacji, a nie prawdziwym świecie.

 

– Pierwszy raz, odkąd cię znam, tak się ekscytujesz – Helena nie bawiła się już w etykietę, bo większość ludzi wiedziała, że swoje kajuty odwiedzają z Lewisem regularnie „pracując naukowo".

 

– Bo to do stu czerwonych smoków jest chyba godne ekscytacji! – kapitan walnął dłonią w udo, po czym rzekł w przestrzeń: – Co to może oznaczać?

 

– Jestem w trakcie symulacji. Wynik za dwadzieścia jeden minut.

 

– Dobrze. Informuj na bieżąco – powiedział już spokojniej Dragan Jahovy-Czeng, po czym rzekł do zgromadzonych osób: – Co o tym myślicie?

 

– Ja chyba zaczekam na raport statku – doktor Moore wyciągnął przed siebie ręce w geście odepchnięcia i wydął wargi.

 

Helena von Fiebel spojrzała zrezygnowanym wzrokiem i powiedziała cicho, jakby mówiła do swoich myśli:

 

– Nic mnie już nie zdziwi, ale fakt, że statek niczego nie zauważył przez wiele godzin naszej obecności i nagle notuje zmiany – złapała się za monokl – i to krótko po kontakcie i poinformowaniu mieszkańców dysku o zewnętrznym porządku świata, jest zastanawiający.

 

– To na pewno ma znaczenie – dodał Lewis, unosząc palec. – A związek pomiędzy kontaktem nanidów i Trójniakami a zmianami jest więcej niż zastanawiający. – Podszedł do Heleny i pocałował ją w rękę. Pani profesor początkowo cofnęła chwyconą przez Lewisa dłoń, patrząc zaskoczonym wzrokiem, lecz po sekundzie ustąpiła i uśmiechnęła się promieniście.

 

– Co ma pan na myśli, panie Blea – zapytał kapitan, patrząc na scenę pocałunku i pocierając kciukiem nos.

 

– Tylko tyle, ile powiedziałem – Lewis wzruszył ramionami.

 

– A ja myślę – znienacka do rozmowy włączył się sir Israel Dunloop – iż to, co widzimy, jest uzewnętrznieniem zbiorowego stanu świadomości. Zresztą pan Blea już zwracał chyba na to uwagę jakiś czas temu.

 

Dopiero po sekundzie dotarły do wszystkich te słowa i naraz zrobiło się zupełnie cicho.

 

– Co ma pan na myśli? – prawie równocześnie powiedzieli te słowa Helena i kapitan, a ten ostatni dodał jeszcze – Cóż pan za farmazony wymyśla?

 

– Nie jest to nic nadzwyczajnego, bo już dawno temu na Ziemi były takie poglądy – dosyć obojętnie odparł Dunloop. – Świat jest taki, jakim go postrzegamy, bo rzeczywistość jest wykreowana przez myśli. Statek – powiedział w przestrzeń – kto był autorem tych poglądów?

 

– Platon.

 

– Czyli to myśl kształtuje byt – powiedział Lewis, dziwnie rozciągając słowa, jakby mówiąc, wciąż nad nimi dumał.

 

– Właśnie tak – powiedział Dunloop.

 

– Mnie już wszystko jedno – rzekła Helena. – W tej anomalii wszystko jest tak dziwne…

 

Jakiś czas wymieniali jeszcze dosyć luźne uwagi, aż wreszcie statek wyświetlił symulację i skomentował zmieniające się obrazy:

 

– Ruchy ciał w układzie anomalii nie są zachowane. Wyraźne naruszenie zasady zachowania energii. Prezentuję jedną z kilku możliwych aproksymacji, jednak ta prowadzi do stanu zgodnego z rzeczywistością poza anomalią.

 

W tym momencie widzieli jak układ stopniowo przekształca się i zmienia skalę. Na początku dysk wydyma się i zamyka w kulę nieco od niego mniejszą. Jeden z obiektów, dotychczas obiegający dysk, pozostał na miejscu, lecz delikatnie napuchł. Potem gwiazda, rosnąc, zajmuje centralne położenie, a obiekty dotychczas obiegające dysk rosną wyraźnie i zaczynają obiegać centrum układu. Po kilku minutach prezentacji całość zaczęła przypominać bardzo typowy układ planetarny, a dotychczasowy dysk, co nie było dla nikogo zaskoczeniem, obiegać gwiazdę w odległości dziewięćdziesięciu milionów kilometrów, czyli w obszarze ekosfery gwiazdy.

 

Statek przedstawił to jako symulację przeszło dwustuletniego procesu, a prawdopodobieństwo wyznaczył na trzynaście procent.

 

Prezentacja rozpętała burzliwą dyskusję, którą kontynuowano z przerwami wiele godzin. W tym czasie prawdopodobieństwo prezentowanego przez statek scenariusza wzrosło o pół promila.

 

Wreszcie, wobec aktualnie panującej niemocy zarówno wyrwania się z anomalii, jak i kontaktu ze światem zewnętrznym, podjęto decyzję. Większość załogi rozeszła się i zaczęła przygotowania. Zostało tylko kilka osób.

 

– A więc tak jak ustaliliśmy – powiedział na zakończenie kapitan. – Statek będzie monitorował zmiany i optymalizował działania wszystkich nanidów celem maksymalnego przyspieszenia zmian w anomalii, a my w tym czasie zaliczymy małą drzemkę.

 

– Oby okazało się to słusznym wyborem – powiedział sir Israel Dunloop wychodząc, a doktor Rupert Moore zawtórował mu:

 

– Oby.

 

– No to zaczęliśmy rewolucję świadomości – skomentował to Lewis i, wziąwszy Helenę za rękę, udał się z nią do jej kajuty, by przed udaniem się do hibernatorów zażyć jeszcze trochę relaksu.

 

* * *

 

Tym razem spotkali się w mesie, zajmując kolejno miejsca przy niewielkim stole w dosyć surowo urządzonym wnętrzu. Siedzieli w milczeniu popijając napoje – najczęściej te sugerowane po okresie stazy. Okazało się, że statek zbudził ich, gdy nie minęło nawet czterdzieści siedem lat.

 

– Przeglądałem naprędce zapisy niektórych procesów w układzie, jakie statek zarejestrował w czasie naszego słodkiego snu – odezwał się znienacka z dumą w głosie Lewis Blea – i mam jakieś nieodparte wrażenie, graniczące z pewnością, że ich przyczyną, przynajmniej częściowo, była nasza obecność wewnątrz anomalii, tak jak wcześniej ustaliliśmy.

 

– Tak jak zasugerował pan i sir Dunloop– odezwał się kapitan, który akurat wszedł i ciężko klapnął na swoje miejsce, taksując zgromadzonych.

 

– Chyba zatem słuszne okazuje się przypuszczenie, że świat jest mimo wszystko kreowany przez świadomość i że dopiero ewolucja świadomości doprowadza do ewolucji otaczającej nas rzeczywistości – siorbnął spory łyczek ze szklanki, krzywiąc z lekka twarz i dodał – w każdej skali i w każdym przypadku.

 

– Nie bardzo nadążam za pańskim tokiem rozumowania. Zauważyliśmy to w anomalii, ale chyba ma pan coś więcej na myśli? – kapitan uśmiechał się, bo statek poinformował w międzyczasie, że nawiązał łączność poprzez S-brany. Ponadto potwierdziły się przypuszczenia pani profesor von Fibel, co wywołało aplauz wśród załogi Wu Deng, gdyż nie zanotowano ubytku czasu poza anomalią. Przez cały pobyt w anomalii byli poza czasem.

 

– Nasz Wszechświat jest tworem wykreowanym przez nas, tak jak świat mieszkańców dysku był wykreowany przez ich świadomość. Anomalia była naturalną granicą inkluzji. – Pod nieobecność Heleny powiedział Moore, chociaż, siedząc w rogu stołu jak słup soli i wybałuszając oczy w kierunku obrazu na odległej ścianie, przedstawiającego przetransformowany układ z anomalii, wyglądał jak nieobecny duchem.

 

– Więc dokładnie to, co ustaliliśmy przed hibernacją. Cały znany nam kosmos, tak jak u Platona, jest projekcją naszego stanu świadomości – rzekł sir Israel Dunloop, tym razem ubrany w zwykły kombinezon. Przyzwyczaiwszy wszystkich do smokingu albo surduta wyglądał w nim dosyć komicznie.

 

– Zgadza się – odparł Lewis mierząc go wzrokiem i uśmiechając się.

 

– Bzdura. Może tak było w tej anomalii, ale nasz kosmos… – Dragan Jahovy-Czeng obruszył się.

 

Lewis wstał i zaczął tłumaczyć

 

– Jak więc inaczej wytłumaczy pan, kapitanie, że w ciągu mniej niż stu lokalnych, a czterdziestu siedmiu naszych lat, nastąpiła tak drastyczna zmiana kształtu świata, który dostosował się do zewnętrznego wzorca, a tym samym zniknęła granica anomalii. Ludzie postrzegali Wszechświat zgodnie ze swoją wyobraźnią i ich świadomość, zbiorowa świadomość, urzeczywistniła się jako system o dyskowym świecie otoczonym niebieskimi ciałami. Pewnie po kilkuset latach zmiany bardziej lub mniej gwałtownie opanowałyby ów świat i tak, ale nasza obecność, projekty lunet i rozmowy z naukowcami Trójniaków, szczególnie z astronomami, znacznie przyspieszyły ewolucję poglądów, a tym samym zmiany ich świata. – Zatrzymał się na chwile, po czym dodał spokojniej. – Męczeńska śmierć, bo tak trzeba nazwać przedstawienie w mieście, też miała duże znaczenie. Podziwiam cię, statku, za kreatywne podejście do działania – powiedział głośniej w przestrzeń, ale nie doczekał się odpowiedzi.

 

– „I odsunął gwiazdy w dal" – powiedziała Helena, która pojawiła się w międzyczasie. Wyglądała dla wielu zgromadzonych dziwnie. Nie była bowiem tak sztywna jak zazwyczaj, a z rozpuszczonymi włosami i bez błyszczącego monokla prezentowała w pełni swą posągową wspaniałą urodę. Lewis pomyślał, że jest piękna i ponętna. Pomyślał też jak bardzo cieszy się, że został przydzielony do misji na Wu Deng.

 

– Co pani mówi? – zapytał kapitan, patrząc na Helenę z rozchylonymi ustami.

 

– Był taki uczony, który zapoczątkował zmianę myślenia na dawnej Ziemi. Nicolaus Copernicus. I on „wstrzymał Słońce ruszył Ziemię i odsunął gwiazdy w dal", jak głosi powiedzenie. Wymyślił teorię heliocentryczną. Potem zaczął to głosić publicznie Giordano Bruno i został za poglądy spalony – zerknęła na Lewisa uśmiechając się zagadkowo. – Nasze działania to nic innego jak tylko powtórzenie historii nauki o kosmosie ze starej Ziemi. I chyba odtąd podzielę pogląd pana Blea i sir Dunloopa, że to umysł i świadomość kształtują rzeczywistość.

 

– To ciekawy filozoficzny wywód – kapitan skłonił się – mademoiselle von Fibel, panie Blea i sir Dunloop. Jednak trudno go zaakceptować, bo – czy to oznacza, że tysiąc lat wstecz, za czasów geocentrycznych poglądów, Układ Słoneczny był taki jak w tym modelu z Ziemią w środku?

 

– Modelu Ptolemeusza – dodał czujnie Rupert Moore.

 

– Tak naprawdę w modelu Hipparchosa, który Ptolemeusz tylko troszkę poprawił i rozpropagował – wtrącił Dunloop.

 

– No tak, oczywiście – powiedział doktor Moore, jakby wiedział o tym, ale dokonał tylko myślowego skrótu.

 

– Tak właśnie przypuszczam – odparł Lewis. – Ziemia zamknięta była wewnątrz anomalii i rewolucja w myśleniu dokonana przez owego Copernicusa, Keplera, Galilea i kilku innych zmieniała świadomość ludzi, a tym samym rozbiła granice i przetransformowała nasz Wszechświat, który zresztą cały czas ewoluuje w naszej świadomości.

 

– Nawet jeśli tak było i jest, a wiedza o tym bez ingerencji z zewnątrz jest oczywiście raczej nieosiągalna, to czy obecny kształt Wszechświata jest już tym właściwym? – dodała Helena i ponownie uśmiechnęła się do Lewisa, który już wyczuwał jej zamiary i bynajmniej nie znalazł w swej świadomości przeciwwskazań, mimo iż ledwie godzinę wcześniej wyszedł z komory stazy po kilku dziesięcioleciach snu.

 

– Też o tym pomyślałem – odparł Lewis, a kapitan, cały czas nie mogąc zaakceptować słów tej dyskusji, prychnął jakby wypluwał słowa:

 

– No i co pan wymyślił?

 

– Tylko tyle, że nie ma to większego znaczenia, bo i tak nasza anomalia jest wszystkim, co mamy i tak długo, aż ktoś z zewnątrz nas nie nawiedzi, niewiele możemy powiedzieć, poza snuciem pustych teorii.

 

– Ale jednak – rzekł doktor Rupert Moore wciąż siedzący w rogu pomieszczenia – może być też tak, że nasza świadomość wyewoluuje i zmieni obraz kosmosu, jaki postrzegamy.

 

– Tak, drogi Rupercie – Helena von Fibel wyręczyła Lewisa w tłumaczeniu. – Może być prawdą, że gdzieś poza horyzontem znanego nam Wszechświata, który jest dla nas naturalną granicą naszej anomalii, jest nieograniczona przestrzeń i forma będące poza nasza wyobraźnią.

 

– I wszechpotężne z naszego punktu widzenia istoty, których świadomość taki świat kreuje – mówiąc te słowa, Lewis Blea wstał i, wychodząc z mesy, dodał: – Nie wiem jak was, ale mnie te rozważania zmęczyły na tyle, że idę oddać swą świadomość we władanie whisky, zaś ciało pod opiekę pięknej… – spojrzał na Helenę, która zwilżyła językiem górna wargę. Mrugnął do niej porozumiewawczo. – Pod opiekę pięknej kreatorki cudownie kształtującej rzeczywistość.

 

Helena wstała sekundę po wyjściu Lewisa, mówiąc:

 

– Idę zatem kształtować swą rzeczywistość myślami i pragnieniami.

 

I wyszła kołysząc biodrami. Kapitan podrapał się w noc nie wiedząc co to miało oznaczać.

 

 

 

KONIEC

 

 

Koniec

Komentarze

lbastro, "podpadasz" mi po raz kolejny. Mam chęć przeczytać, bo jak Twoje, to czytać warto, a czasu brak. Nie mogłeś poczekać do przyszłego tygodnia? :-)

To miły komentarz, chociaż napisany przezd przeczytaniem tekstu :) 
Tekst  będzie tu czekał i mam nadzieje, że znajdziesz czas, nie odejdzie Ci ochota na przeczytanie, i że nie zawiedziesz się (a jeśli to tylko troszkę ;-) ). Pozdrawiam 

   Co za licho? Nikt tego nie czytał??
   Tekst czekał i się doczekał, bo ochota nie przeszła i została zaspokojona, mniej więcej w osiemdziesięciu dziewięciu i czterech dziesiątych procenta. :-)
   Cały czas miałem przed oczyma Świat Dysku pana Terry'ego. Skojarzenie, mniemam, usprawiedliwione. Ale nie o to chodzi. Płaska Ziemia osadzona jest w historii nauki, planetocentryzm też. Piszę o tym, gdyż --- jak dla mnie --- ciut za wiele miejsca poświęciłeś przypominaniu, kto, kiedy i co głosił. Kto wie, temu niepotrzebne, kogo nie interesuje, ten i tak zaraz zapomni.
   Drugi zarzut jest poważniejszy. Nie wiem tylko, czy trafny --- bo mogłeś po napisaniu skracać tekst, czynić skróty, i dlatego tak niezręcznie wyszło. Ale, czy tak było, czy od razu "poleciałeś na skróty", fakt pozostaje faktem: strasznie spłyciłeś motyw pierwszego kontaktu oraz łatwości przemian światopoglądowych. Zgadzam się, że opisywanie rok po roku przebiegu dysput, sporów, całej nieraz tragicznej otoczki tak doniosłych przemian (coś tam wspomniałeś o spaleniu kogoś na stosie) byłoby bezcelowe z powodu nużenia czytelnika, ale mogłeś dać kilka migawek, rejestrowanych przez komputer fregaty i odtworzonych na zebraniu załogi. Byłoby wiarygodniej.
   Trzeci zarzut: język. W tej chwili nie będzie przykładów, ale, gdybyś chciał, na kilka kwestii mogę zwrócić Twoją uwagę.
   Na deser pozytywne podsumowanie: pomimo że pomysł z płaskim światem nie jest nowy, wyjście poza czysto przygodową i rozrywkową koncepcję przedstawienia jego zaistnienia oraz poźniejszych przemian świata i jego kształtu wraz ze zmianami koncepcji naukowych zasługuje na uwagę i przyciąga ją. Kryje się za tym podejrzenie, że całość może być dyskretnym żartem z "prymatu ducha nad materią", ale jeśli nawet tak, zarzutu z tego czynić nie można.
   Poza tematem: kojarzy mi się też koncepcja "łaciatej fizyki" oraz fizyki zmiennej w czasie.

Dziekuję Ci AdamKB za przeczytanie i opinie. Przyznam, że do tej pory nie przeczytałem ani jednej pozycji ze świata dysku Pratchetta (nie odczuwam z tego powodu dużego dyskomfortu), chociaż wiele o tym cyklu słyszałem :)
Fakt, że może zbyt wiele pojawia się przypominania historii, ale jakoś tak czasami wyłazi ze mnie edukator i popularyzator (może komuś cos w głowie zostanie :) ). Fakt drugi - rzeczywiscie zamiar miałem taki, by więcej miejsca poświecić na kontakt (po nanidach mieli na dysk udać się też ludzie, a pewne przykre zdarzenia miały być głównym bodźcem późniejszych zmian; powstało nawet kilka  akapitów), ale zwyciężył - widzę, że niefortunnie - pewien pragmatyzm. Wiem bowiem z doswiadczenia, że niewiele osób zatrzymuje się tu przy tekstach dłuższych, dlatego starałem się pomysł pierwotny skrócic i okroić, co słusznie zauwazyłeś i 'skarciłeś'.
No i tyle tytułem 'usprawiedliwiania'. Pozdrawiam.  

Bardzo sympatyczne opowiadanie ukryte pod przerażającym tytułem :) Przyznam się, że do pierwszego "kontaktu" nie mogłam sie od tekstu oderwać, a potem faktycznie jest tak trochę na skróty. Ogolnie pomysł świetny, godny dopieszczenia i rozwinięcia :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

na wstępie - raaany, jak ja się cieszę, że trafiłam na ten tekst. Po całym dniu ślęczenia nad kazaniem pogrzebowym z 1612 roku odczułam gwałtowną potrzebę porządnego sf i dobrze trafiłam (tak coś czułam, że wybranie któregoś z Twoich tekstów to będzie dobry pomysł :) )

a teraz do rzeczy - bardzo mi się podobało. Oczywiście Pratchett skojarzył mi się od razu, przy czym Twoje opowiadanie ślicznie tłumaczyłoby, skąd Dysk się wziął :) ale nie o tym chciałam. Dobrze napisane, wciąga, może faktycznie trochę skrótowo potraktowane zakończenie (dobrego tekstu nigdy za wiele) - ale jakoś bardzo to nie przeszkadza. Po prostu chciałoby się z bohaterami poobserwować wszystko trochę dłużej. No i w ogóle - świetni bohaterowie. Świetny tytuł. I najlepsze - potrafisz wpleść w opowieść całą masę informacji ściśle technicznych i zrobić to tak, że czyta się je z zapartym tchem i czeka na jeszcze. Brawo!

wszystko to przypomina mi sf w starym, dobrym stylu, Sniegowa, van Vogta i takich tam :)

jeżeli wydasz kiedyś książkę, daj znać. Przygotowałam sobie miejsce na półce między Sniegowem i Bułyczowem. :) 

Pozdrawiam!

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Wow... AubreyBeardsley - taka opinia (mam nadzieję, że szczera) to miód na serce, który milutko połechtał moje ego :) Dzięki!

jasne, że szczera :) świetny tekst i w dodatku moich najukochańszych klimatach. Czego chcieć więcej :)

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

(...) czasami wyłazi ze mnie edukator i popularyzator (...).

A można wiedzieć, czego?

Można AdamKB - jestem (radio)astronomem i nauczycielem akademickim na dodatek :]

Astronomem? Oj, gdyby tak można było z Tobą pogadać, zadać kilka pytań...

A kto twierdzi, że nie można :)

leszekb@matman.uwm.edu.pl

Poza tym regularnie bywam na Festiwalu Fantastyki w Nidzicy.

 

Pozdrawiam

 

Nowa Fantastyka