- Opowiadanie: Morgon - Siewca (cz.IV)

Siewca (cz.IV)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Siewca (cz.IV)

Wyruszyli następnego dnia o świcie. Przygotowania do podróży zajęły im cały dzień. Agir zajął się inwentarzem. Worki ze zbożem rozsupłał i postawił w opuszczonej części mieszkania, gdzie kury mogły wejść przez dziury w ścianie. Koty i psy musiały poradzić sobie jakoś same.

Alia w tym czasie zajęła się uporządkowaniem ksiąg, zapisków i rysunków pustelnika, które później obłożyli skórami i zakopali w pobliskiej jaskini, by nie wpadły w niepowołane ręce. Agir nie miał poza tym nic więcej co uważałby za cenne.

Zaryglował drzwi do mieszkania, zasiadł obok Alii w wiatrolocie i westchnął.

– Nie wiem, czy bardziej przeraża mnie czekający na mnie wielki świat, który jest mi obcym, czy to, że być może już nigdy nie wrócę do tego mojego małego świata – powiedział patrząc na podwórze.

Pojazd leniwie kołysał się na falach, w rytm powolnego nurtu rzeki. Do czasu, aż przyleciały wezwane przez Agira demony wiatru i szarpnęły wiatrolotem. Ten nabrał prędkości sunąc korytem rzeki, a następnie wzbił się w powietrze. Mężczyzna kontrolował kierunek lotu wydając instrukcję swoim niematerialnym przyjaciołom i delikatnie korygował lot skrzydłami maszyny.

Wiatr szumiał w uszach. Lecieli długo, pilnując kierunku lotu przy pomocy kompasu. Na lądowanie zdecydowali się dopiero o zmroku. Wylądowali na miękkim, błotnistym podłożu. W ciszy zjedli kolację i przytuleni do siebie, spędzili noc wewnątrz wiatrolotu.

 

Demoniczne wichry nie miały zbytniego wyczucia i delikatności, czego dowodem było lądowanie pod wieczór drugiego dnia wyprawy. Wylądowali na kamienistym gołoborzu. Od towarzyszących lądowaniu turbulencji Alię aż zemdliło. Wypadła szybko z wiatrolotu, by uspokoić żołądek. Kilka głębokich wdechów zdecydowanie pomogło. Doszedłszy do siebie, rozejrzała się wokoło. Znajdowali się na skalistym zboczu, gdzie z pomiędzy ostrych kamieni z rzadka wyrastały karłowate drzewa i krzewy. Na tle ciemnego horyzontu widać było odległy smoliście czarny las. Poza tym wokoło nie było nic. Wszędzie tylko kamienie.

Agir bardziej niż otoczeniem, zainteresowany był stanem swojego pojazdu, a z jego miny, kobieta wnioskowała, że nie jest dobrze. Jak się okazało, nie myliła się.

– Nie polecimy dalej – powiedział mężczyzna kręcąc przecząco głową. – Poszycie jest na tyle zniszczone, że nim na powrót się wzniesiemy, z kadłuba zostaną same drzazgi.

– A zanim twoje demony zatrzymają wiatrolot, z nas też zostanie niewiele – zwerbalizowała jego obawy.

– Jak daleko stąd do granicy z Yrlin? – zapytała.

– Gdybyśmy lecieli jak do tej pory – zrobił pauzę – jutro po jakichś dwóch godzinach, bylibyśmy przy bramie południowej, a tak zarobiliśmy ze dwa dni drogi na piechotę.

Takie kalkulacje nie zachwyciły dziewczyny. Liczyła, że w ciągu kilku dni dotrą do biblioteki w Dannew, gdzie być może czekają na nią ukryte księgi Anahita. Nie dosyć, że podróż znacznie wydłużyła się w czasie, to jeszcze stała się dużo bardziej niebezpieczna.

– Znów będziesz musiała się ukrywać – stwierdził fakt. – Ja zresztą też. Żadne z nas nie powinno zostać rozpoznane. Przenocujemy tu, a rano ruszymy na północny wschód.

– Chcesz iść głównym traktem? – domyśliła się.

– A mamy wyjście?

– Nawet jak nikt nas nie rozpozna po drodze, to jak chcesz przejść przez bramę? Minąć straże? – Agir zasępił się. Siadł na burcie wiatrolotu i przez dłuższy czas się nie odzywał. Alia nie przeszkadzała. Sama nie widziała nigdy słynnej południowej bramy do Yrlin i nie mogła nawet sugerować żadnych rozwiązań.

– Przejdziemy skrajem puszczy – odezwał się w końcu, a widząc minę swojej towarzyszki dodał – ze mną nic Ci nie grozi. W puszczy spędziłem więcej czasu, niż pośród ludzi.

– Jeśli to jedyne wyjście…

– Zawsze można spróbować przejść przez góry, ale to znacznie wydłuży drogę. Jest też bardziej prawdopodobne, że napotkamy jakiś patrol. A puszczy ludzie boją się jak ognia i jeśli naprawdę nie muszą, to nie zbliżają się do niej – wyjaśnił. Alia skinęła głową na znak zgody.

 

O brzasku ruszyli w drogę. Zabrali z wiatrolotu najpotrzebniejsze rzeczy, a resztę na polecenie pustelnika, demony roztrzaskały o gołoborze. Domyślając się, że droga nie będzie ich wiodła brukowanymi miejskimi alejkami, Alia zmieniła swoją zieloną sukienkę na spodnie i tunikę, które nosiła podczas żniw. Sukienkę upchnęła w wypakowanym po brzegi tobołku.

Im schodzili niżej, tym lasy stawały się gęściejsze i bardziej różnorodne. Zaczynały dominować gatunki drzew liściastych, a wysoko w konarach rozbrzmiewał wesoły śpiew ptaków. Mimo trudnej wędrówki po nierównym leśnym poszyciu, humor dopisywał obojgu wędrowcom.

Nim słońce zawisło w zenicie, las zaczął rzednąć. Po chwili skończył się ustępując pola porozrzucanym pomiędzy trawami głogom, bzom, dzikim różom i innym krzewom, a także niewielkim drzewom, które w skupiskach tworzyły wysepki na trawiastym oceanie. Oddalili się kilkaset kroków od skraju lasu, gdy nagle potwierdziły się ciche obawy Agira.

Dziewczynie niespodziewanie grunt zapadł się pod nogami. Zaskoczona krzyknęła. Ugrzęzła po kolana w gęstym mulistym błocie. Zaczęło śmierdzieć zepsutymi jajkami. Agir natychmiast pospieszył jej z pomocą. Sam sprawdził grunt pod sobą, po czym zapierając się mocno nogami złapał towarzyszkę za ręce i wyciągnął. Błoto zasyczało charakterystycznie i wypuściło dziewczynę ze swego uścisku.

– Musimy uważać żeby nie wpaść w coś większego – skomentował. – Idź za mną.

– Poradzę sobie – ofuknęła się – nie jestem przecież małą dziewczynką. – powiedziała kokieteryjnie. – Wszak obeszłam już w swoim życiu cały świat. – Agir na to roześmiał się w głos.

– Myślisz, że świat rozciąga się od Urgel po Glandir i od wysp Alseku po krańce Lacji?

– A dlaczego by nie? – zapytała urażona. – Widziałeś kiedyś kogoś z poza Glandiru?

– Myślałem, że w Chmurnym Zamku, naprawdę przekazują wam wartościową wiedzę, ale wygląda na to, że dowiadujecie się, tylko tego co wygodne dla Władcy.

– Co?!

– Powiedzieli Ci, że świat kończy się na Glandirze, bo tam kończą się wpływy waszego Pana – wyjaśnił Agir. – Może byli ludzie co przebyli wielką Pustynię Kresową, ale nikt nigdy się o tym nie dowiedział.

– Myślisz, że Władca Wichrów, co? Kazał ich zabić?! – podniosła głos. Mężczyzna jedynie wzruszył ramionami. – Masz chore teorie.

– Dlaczego miałoby tak nie być? Tak, to tylko moja teoria, ale wierzę, że Pustynia Kresowa kiedyś się kończy, tak samo Wielkie Morze.

– Jeszcze nie tak dawno nie interesował Cię świat poza twoją pustelnią, a teraz zapragnąłeś przejść pustynię? – zapytała ironicznie.

– Zmierzam do tego, że nie powinnaś wierzyć we wszystko to, czego nauczyli cię podczas szkolenia na Siewcę. Musisz to skonfrontować z rzeczywistością. – odpowiedział spokojnie. Alia westchnęła.

– Wiesz o co prosisz? Przecież to całe moje życie. W co innego mam wierzyć…

– W ludzi. W nas. W swoją sprawę, w to że to co robisz, jest dobre.

– Sprzeczne słowa. Każesz mi wyrzec się przeszłości? Tego, że byłam Siewcą? Przyznaj się, ze nadal masz uraz do nich. A gdybym odzyskała moc i wszystko wróciłoby do normy, co byś zrobił? Przepędził mnie?

– Nie o to mi chodziło. Źle mnie zrozumiałaś – powiedział Agir, nadal siląc się na spokój. Jednak słowa dziewczyny sukcesywnie spokoju go pozbawiały. – Możemy iść dalej? Dokończymy rozmowę później, jak już miniemy bagna. Co ty na to? Przed zmrokiem musimy się stąd wydostać.

Nie odpowiedziała, ale skończywszy czyścić buty wstała i ruszyła żwawo poprzez ocean traw. Agir podążył w ślad za nią. Po chwili gniew dziewczyny zelżał, na tyle, że zdołała się opamiętać. Zwolniła i zaczęła uważniej patrzeć pod nogi. Po jakimś czasie, dalej wymownie milcząc, dała Agirowi nieme przyzwolenie, żeby to on prowadził przez bagna.

Jak to zwykle bywa na podmokłym terenie, trawy rosły wespół z turzycami, które ocierając się brzegami liści o nogi, boleśnie je raniły. Cienkie spodnie nie zapewniały dostatecznej ochrony, co powodowało jeszcze większą frustrację dziewczyny. Mimo to nie skarżyła się i dumnie znosiła ból w milczeniu. Do czasu.

 

– Przepraszam. – Pojednawcze słowo doleciało niespodziewanie do uszu Agira. Grunt robił się coraz bardziej suchy, a roślinność wokoło zaczynała się zmieniać. Przybywało drzew. Gdzieniegdzie pojawiały się niewielkie zagajniki olchowo-wierzbowe.

– Co? – zapytał zaskoczony.

– Mówię, że przepraszam – powtórzyła skruszona dziewczyna. – Nie wiem co mnie napadło.

– Spójrz tam. – Wskazał palcem ruch na wzniesieniu, na tle zachodzącego słońca. – Kupcy. Dotarliśmy do głównego traktu.

– To dobrze. To znaczy, że do bramy już nie daleko?

– Nie wiem dokładnie gdzie jesteśmy, ale myślę, że nie więcej jak dzień drogi od granicy. Chociaż na bagnach straciliśmy trochę czasu. Podejdziemy bliżej i tam przenocujemy. Będzie można rozpalić ogień i zjeść coś ciepłego.

– Agir – zaczęła. Mężczyzna zatrzymał się. – Naprawdę Cię przepraszam. Wiem, że nie traktujesz mnie jak Siewcę, ale jak normalnego człowieka. Ty jeden – powiedziała patrząc mu w oczy. Uśmiechnął się i objął dziewczynę w talii.

– Chodźmy. Jestem zmęczony i głodny.

 

Obudzili się o świcie. Zjedli po kawałku suszonego mięsa i ruszyli w drogę. Alia na powrót ubrana w zieloną sukienkę z szarym gorsetem, eksponowała mimowolnie swoje walory przed Agirem. Mimo, że nie obawiała się rozpoznania, bez czarnego płaszcza Siewcy na sobie, profilaktycznie związała włosy rzemieniem w koński ogon. Niewielka to zmiana wyglądu, ale lepsza niż nic. Agir za to, mógł zostać rozpoznany z łatwością, przez kupców, którzy nieraz gościli w jego domu.

W tych warunkach niewiele mógł zrobić. Podarł jedną koszulę i zrobił z niej chustę, którą zasłonił sobie usta i nos. Oficjalnie chusta służyć miała ochronie przed pyłem jaki wzbijał się zwykle na tego typu trasach. Wielu tak robiło. Chociaż na tej drodze było inaczej. Ku bramie południowej państwa Yrlin ciągnęło tylko kilka grup kupców. Zazwyczaj było to pięć, sześć osób, którym towarzyszyły muły zaprzężone w wozy, wiozące cenne towary. Podobnie było i w tym przypadku.

– To górale – stwierdził Agir podnosząc z ziemi zapinkę od płaszcza, którą najwidoczniej zgubił jeden z kupców, idących przed nimi. Wyraźnie im się spieszyło, co do tej pory było na rękę, także podążającym za nimi Agirowi i Alii, gdyż utrzymywali bezpieczny dystans. Nie potrzebowali towarzystwa, lecz teraz, gdy okazało się, że to górale, mężczyzna zmienił plany.

– Chodźmy szybciej. Dogonimy ich i spróbujemy zagadać.

– Chcesz ryzykować? Górale, nie górale, mogą Cię rozpoznać. – Sprzeciwiła się. Mężczyzna pokręcił przecząco głową pokazując dziewczynie znalezisko.

– To herb cechu najlepszych w okolicy kowali – wskazał palcem, na rysunek wyryty na zapince. Przedstawiał młot kowalski, którego rękojeść była głownią miecza. – Kowale osiedlili się na południu Gór Zielonych, gdzie znaleźli rudy metali. Nie mogą mnie znać, bo nie po drodze im na równiny Raghatanu. – Pomimo argumentów Agira, dziewczyna zrobiła kwaśną minę. – Musimy się dowiedzieć, co dzieje się na świecie. Może wiedzą coś o Władcy Wichrów?

– To nie jest dobry pomysł…

– Ale jedyny jaki mamy – przerwał jej. – Nie możemy odciąć się od świata, bo on się od nas nie odetnie. Lepiej wiedzieć czego możemy się spodziewać po drodze. Potem ruszymy w swoją stronę. – Alia westchnęła demonstracyjnie i przyspieszyła.

W czasie gdy zbliżali się do grupki kupców, ci jeden po drugim zaczęli się nerwowo odwracać. Nie uszło to uwadze Alii, ale gdy chciała zapytać o to Agira, ten ją uciszył. Mężczyzna doskonale wiedział, że coś jest nie tak. Niepokój widać było wyraźnie w nerwowych ruchach ludzi idących koło wozu. Niektórzy z nich, niby przypadkiem ocierali ręką o pas, sprawdzając prawdopodobnie, czy miecz schowany pod płaszczem, aby gdzieś nie wyparował.

Bystre oko Agira widziało wszystko jak na dłoni, ale było już za późno, żeby się wycofać.

– Pokój Panowie – rzucił z daleka.

– Pokój – odpowiedział jeden z kupców. Barczysty, niski mężczyzna po czterdziestce, z pokaźnym brzuszyskiem przed sobą. Włosy, jak wszyscy obecni tu górale, miał krótko przystrzyżone. Przy szarym płaszczu przywieszonym przez ramię brakowało jednej zapinki. Agir wyjął niedawne znalezisko zza pasa.

– To chyba należy do Pana, Panie…

– Bardak Quger – przedstawił się podając rękę. – Dziękuję. A dokąd to się państwo tak spieszą? Wszak chmury żadnej po horyzont nie widać, jakoby deszcz wielki jaki niosła, a i słonko jeszcze wysoko.

– Haser – przedstawił się zmyślonym nazwiskiem Agir, zdejmując chustę z twarzy – a to moja żona Manilia. – wskazał Alię. – Pilne sprawy rodzinne ciągną nas do Atlinolu, ale nie będę nudził Panów ich szczegółami – uśmiechnął się do rozmówcy.

– Och mniemam, iż będziemy mieli mnóstwo czasu i na nudne tematy porozmawiać oczekując na granicy – Bardak Quger odwzajemnił uśmiech.

– Oczekując na co? – zapytał zaskoczony Agir.

– Widzę, że nie wszędzie jednak informacja w porę dociera, a taki cywilizowany świat rzec by się chciało. No, ale do rzeczy. Mniemam, iż o konflikcie w Urgelu państwo wiecie? No, więc ów konflikt przybrał na sile ostatnimi czasy i zajmuje już całą północ kraju, prawie że opierając się o Soren. Coście takie miny zrobili, ten mag to nie byle hulaka. Nie tylko kraj do rozpadu doprowadzić, jak to na początku się mówiło. Panie, on sobie armię buduje i zamierza uderzyć na stolicę. Już dawno mówiło się, że Książe Baptyk von tfuuu… jakiś tam, ogon pod jajka podkulił i czmychnął do Niletos, a ludziom kazał stawać przeciw zbójowi. Mało by tego, to on żołdu płacić zaniechał, bo i w skarbcu pusto. Tedy nie dziwota, że oni dupska na niego wypieli i co drugi po stronie maga stanął i miast jego bić, to przeciw niedobitkom regularnego wojska staje. Taka polityka.

– A co to z południową granicą Yrlin ma wspólnego? – ponaglił Agir.

– Coś Pan, Panie Haser niecierpliwy taki? Czasu jak mówiłem dostatek mamy – powiedział, ale widząc nadal skwaszoną minę rozmówcy, od razu przeszedł do rzeczy. – Rade’ll znany jest ze swojej wrogości do Księcia tfuuu… Baptyka, więc wypowiedział mu wojnę, stając oczywista po stronie maga. Jednak militarnie jeszcze nie stanął bo Yrlin biedne, a żołd kosztuje. To Rade’ll wymyślił, że zamiast karmić i płacić swojej armii, nakarmi nowo powstałą armię czarownika. Ten przystał na to i teraz najedzona, a tym samym umoralniona armia maga, bije głodną armię Księcia. Głodna bo zbiory na całej północy były kiepskie. Pech. Zaiste Yrlin też będzie głodne, ale na razie postanowiono jedynie zakazać eksportu żywności za granicę, za to pod karą stryczka. I na granicy każdy wóz przeszukują, mysz się nie prześlizgnie normalnie. Widzisz Pan, jak to się porobiło?

– Widzę – westchnął Agir. – A nasz Raghatan opowiedział się jakoś? – Bardakowi aż szczęka opadła, gdy usłyszał pytanie.

– Wy naprawdę nic nie wiecie? – zapytał z niedowierzaniem. – Skąd to podróżujecie ludzie? Nie z pustyni jakiej aby, co tam człowieka tygodniami nie uświadczysz?

– Zawrzyj ryj Quger – odezwał się jeden z czwórki górali idący najbliżej. – Dość mam twojego ciągłego gadania. Gęba Ci się nie zamyka, a pewnie połowa z tego co mówisz, wyssałeś z palca.

– O patrzcie go, wielce oświecony się odezwał. A może ty byś dalej trzymał dziób zamknięty, bo iście to najlepiej Ci wychodzi – odciął się Bardak.

– Wolę milczeć, niż głupoty ludziom rozpowiadać.

– To nie głupoty ino prawda jest.

– A gówno, nie prawda, jeno twoje domysły – mężczyzna podszedł bliżej. – Tveg Abgenson jestem, a to moja kompania. Wybaczcie, że nie jesteśmy szczególnie rozmowni, ale za nami daleka droga i jesteśmy wyczerpani.

– A z daleka idziecie? – zapytał Agir.

– Z Calkunt, tak jak i Quger, ale to już nasz trzeci kurs z rzędu. Ni dnia odpoczynku – odpowiedział Tveg. Agir nie ciągnął tematu, jedynie skinął głową na znak zrozumienia. Po stroju, sposobie mówienia, czy zachowaniu można było przypuszczać, że Tveg, jak i jego ludzie parają się bardziej fechtunkiem, niż handlem. Zapewne stanowili ochronę ładunku, który musiał przedstawiać sporą wartość, skoro potrzebował tak dużej eskorty.

– A twoja żona co taka milcząca? – Abgenson zmienił temat. Pytanie wyrwało Alię z zamyślenia, już miała odpowiedzieć, lecz „mąż” ją ubiegł.

– Jest nieśmiała i nie lubi obcych.

– Możemy poznać się bliżej – zażartował Tveg. Jego obleśny uśmiech sprawił, że w Alii odżyły wspomnienia. Te o których tak bardzo chciała zapomnieć. Skuliła się w sobie i uciekła wzrokiem, utkwiwszy go w pylistej drodze pod nogami.

– Nie sądzę. – Agir zmierzył wojskowego lodowatym spojrzeniem. – Jak to jest z tym Raghatanem Panie Quger?

– A no tak, że ich też spotkamy na granicy.

– Co? – zdziwił się pustelnik.

– No tak, dokładnie – zaczął kupiec. Tveg oddalił się do swoich, widząc, że rozmowa dla niego już się skończyła. – Aldwin, jak na razie nie chce się mieszać, gdyż jego relacje z Baptykiem wyraźnie się ochłodziły i z pomocą gwarantowaną sojuszem militarnym nie spieszy, a Rade’llowi przecie jest wrogi, jak chyba zresztą wszyscy prócz Lacji. Ehh… no już, już przechodzę do sedna – powiedział widząc zniecierpliwienie rozmówcy. – Król mówi, że to sprawa północy, a o samym Siewcy powinien zadecydować Władca Wichrów. Aldwin ze swej strony umocnił jedynie granice i wystawił wzmocnione straże. Rade’ll zakazał exportu żywności, odcinając od dostaw północne wsie Raghatanu, to Aldwin odciął Yrlin od dostaw broni z najlepszych kuźni w świecie. Czyli z naszych oczywista.

– To co wieziesz jak nie broń Bardaku? Toż to była wasza specjalność – zaciekawił się pustelnik.

– Narzędzia rolnicze. Nie tylko na broni można się wzbogacić podczas takiego kryzysu, jaki jest na północy. A narzędzi Namiestnik nie zakazał importować do Yrlin, a jak kiepsko z jedzeniem to ludzie kupują nasz nowoczesny sprzęt przed jesiennymi zasiewami. Panie, idzie jak woda. – pochwalił się. – A może wy towarzyszu zechcecie co poopowiadać, bo mnie już w gębie zaschło, co? – Agir wiedział, że teraz nie wymiga się od opowieści, jednak nim zaczął opowiadać zmyśloną historyjkę, wśród wojskowych nastąpiło wyraźne poruszenie.

Wszyscy, łącznie z Agirem i Qugerem skierowali spojrzenia przed siebie.

– Zbrojni… Dwóch. Nasi – oznajmiła Alia. Kupiec wytrzeszczył na nią oczy. On sam nie narzekał na wzrok, a ledwo dostrzegał sylwetki na horyzoncie, a co dopiero rozpoznać ich barwy. Dziewczyna uśmiechnęła się i tylko wzruszyła ramionami.

– Sokole oko – dodał Agir żartobliwie i również się uśmiechnął, ale wyszło to bardzo sztucznie, ponieważ nie był w stanie w pełni ukryć niepokoju, który go ogarnął. Liczył na to, że nie napotkają wojska na trakcie. Wieczorem wymknęliby się cichcem z obozu i ruszyli w swoją stronę. Los chciał inaczej.

Kupiec przeprosił ich na chwilę i oddalił się w kierunku swojej eskorty. Alia spojrzała wymownie na pustelnika.

– Też w to nie wierzę. – odpowiedział na niewypowiedziane pytanie.

– Po co mu tak duża eskorta? – zapytała. – Myślę, że wiezie broń.

– To więcej niż pewne – parsknął Agir – a jeśli my się nie nabraliśmy, to i z patrolem nie pójdzie im tak łatwo.

– Jak ich złapię, wpadniemy po uszy. Mówiłam, że to nie jest dobry pomysł.

– Przepadło – odparł krótko.

 

– Ktoście – zwrócił się do Agira pierwszy z żołnierzy. Był niski, szczerbaty i miał strasznie opuchnięty fioletowy nos, który pięknie kontrastował z bladą cerą.

– Jestem Haser, a to moja żona Manilia. Wracamy do domu, do Atlinolu – odpowiedział już bardzo opanowany pustelnik. Jednak odpowiedź zbyt ogólna, nie zadowoliła zbrojnego.

– Skąd i po co?

– Jej matka już słabego zdrowia, więc pomyśleliśmy, że dobrze by było, jakby córka była przy niej. Jesteśmy biologami. Idziemy z południa, gdzie prowadziliśmy badania, dla Racheleeskiego Uniwersytetu.

– A coście takiego badali co? – dociekał dalej żołnierz.

– Stworzenia zamieszkujące Pradawną Puszczę. Co tu tak Panie gorąco na granicy się zrobiło? – Takie czasy – odparł zbrojny i tym zakończył przesłuchanie. Podjechał do swojego kompana i pomógł mu w przeszukaniu ładunku górników.

 

Przeszukanie nie trwało długo. Zbrojni zajrzeli od niechcenia tu i tam, po czym wsiedli na konie i ruszyli z powrotem.

– Wrócą – powiedział Quger dołączając do samozwańczych biologów, gdy wóz ruszył.

– Dlaczego? – zapytała wyraźnie zaskoczona Alia.

– Bo szukali tak, żeby przypadkiem czegoś nie znaleźć. Mam rację? – zapytał Agir. – Nie zauważyli nawet wabika, prawda?

– Co też mówisz człowieku, jakiego znów wabika?

– Przyznałbyś się Quger – powiedział pustelnik. Widząc, że Alia się nie domyśliła, kontynuował. – Z daleka widać, że nie wieziesz tylko lemieszy i wideł. Jakby wśród twojego towaru żołnierze znaleźli ze dwa miecze, to by pokrzyczeli, zabrali je na własny użytek i po sprawie. Wszak wasze ostrza znane w świecie. Nikt nie pogardzi. Myślałby kto, że stary handlarzyna chciał sobie dorobić niewinnie. Mam racje?

– Nie wtykaj nosa w pszczele gniazdo Haser, bo będziesz go miał bardziej rozkwaszonego, niż tamten zbrojniak.

– Mężu – zwróciła się Alia do Agira, po czym dodała już szeptem. – Jak myślisz, po co mają wrócić skoro u nich nic nie znaleźli?

– Uważasz, że powinniśmy uciekać? – Dziewczyna skinęła głową, ale na horyzoncie już widać było czarną plamę, będącą jak się po chwili okazało, siedmioosobowym oddziałem wojska.

– Nie – powiedział pustelnik. – Jeśli chodzi im o nas, to jak uciekniemy, górnicy z chęcią wskażą zbrojnym kierunek, w zamian za nietykalność i będziemy musieli stawać we dwoje. Tutaj górale będą zmuszeni stanąć po naszej stronie – wyjaśnił.

– Albo my po ich – westchnęła.

– Los zadecyduje. Zostajemy.

 

– Spokojnie Panowie, może nie idą na nas – uspokajał Bardak Quger, widząc gotowych do ataku kompanów.

– Spokojnie Tveg, to przecież tylko kilka lemieszy do pługa, po co te nerwy – powiedział cynicznie Agir.

– Zawrzyj ryj. Nie twoja rzecz o co idzie. – odwarknął Abgenson. Więcej czasu na słowne zaczepki nie było. Już z daleka dało się słyszeć wykrzykiwane rozkazy. Wzniesione nagie miecze, też nie wróżyły niczego dobrego. Górale natychmiast dobyli ostrzy. Quger i Tveg wyciągnęli tradycyjnie z pochwy przypiętej do pasa. Pozostali wysocy i umięśnieni mężczyźni szarpnęli za uchwyty na boku zdobiące wóz kupca. Owe uchwyty okazały się być rękojeściami długich dwuręcznych mieczy.

Agir wyciągnął dwa krótkie miecze, które dobrze zamaskowane ukrywał do tej pory w swych szerokich spodniach. W ostatniej chwili rzucił jeden Alii. Ta podczas skoku chwyciła oręż i lądując od razu złapała równowagę przechodząc z prostej parady do ataku. Atakujący ją żołnierz w ostatniej chwili zdążył się zasłonić. Brzeszczot miecza dziewczyny ześlizgnął się po całej długości miecza zbrojnego, ucinając mu dwa palce. Ranny natychmiast wypuścił oręż i wrzasnął straszliwie. Jego wierzchowiec zatrzymał się, gdy tylko jeździec puścił wodze. Dziewczyna doskoczyła do niego i nabierając pędu z piruetu, cięła celnie w tętnicę szyjną. Żołnierz spadł w piach gościńca i już z niego nie wstał.

– Żywą głupcy! Brać ją żywą! – krzyczał ten sam niski zbrojniak, który uprzednio ich przesłuchiwał. – Pustelnika też chcę mieć żywego psia mać!

Drugi raz zakląć już nie zdąrzył. Agir doskoczył do niego i ciął skośnie, lecz ostrze nie sięgnęło ciała. Jeździec zdołał zasłonić się okutą rękawicą niczym tarczą. Tym razem to na Agira spadło uderzenie miecza. Na szczęście cięcie było zbyt pochopne i niedbałe. Niewielki unik, na jaki pustelnik miał czas sprawił, że głownia miecza uderzyła w ramię i ześlizgnęła się po nim na płask. Agir zamiast brać zamach do kolejnego cięcia, energicznie wyprostował prawą rękę, uderzając przeciwnika rękojeścią w twarz, na nowo rozkwaszając złamany nos. Trafiony zachwiał się i stracił równowagę. Spadł z konia. Pustelnik byłby go dobił, ale z wielkim krzykiem na ustach zaatakował go kolejny żołnierz, stający w obronie dowódcy oddziału. Chcąc nie chcąc, Agir zrobił pół piruet markując uderzenie z prawej, po czym zmienił kierunek obrotu przenosząc ciężar ciała na drugą nogę, ciął z drugiej strony rozcinając odsłonięte udo. Krew z tętnicy trysnęła mu na twarz oślepiając na chwilę. Tyle czasu wystarczyło, by unieszkodliwiony uprzednio przywódca, wstał i zaszedł go zdradziecko od tyłu. Już szykował się do ataku, gdy na ratunek pustelnikowi przybył Tveg. Z rozpędu pchnął żołnierza prosto w serce. Ten zalał się krwią i padł wielce zdziwiony, brocząc piasek szkarłatną posoką. To był koniec bitwy.

c.d.n.

Koniec
Nowa Fantastyka