- Opowiadanie: Manki - Tessa de Griet

Tessa de Griet

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Tessa de Griet

Walenie we wrota było tak głośne, że dotarło aż do gabinetu pani, znajdującego się na samym końcu domu. Nie był to potężny zamek, w jakim rezydowała w starym kraju, ale dom wystarczająco wielki, by żadem stukot u drzwi wejściowych nie zakłócał jej pracy. To musi być jakiś wyjątkowo zdesperowany interesant, pomyślała i wstała od biurka, by wyjść mu naprzeciw.

 

Posłaniec dopadł ją na końcu schodów. Zdyszany, nie pozwolił Baltazarowi ani na zaanonsowanie pani, ani tym bardziej na pozostawienie go w przedsionku domu. Stary sługa przepraszał ją oczami. Odpowiedziała mu również spojrzeniem. Dobrze rozumiała, że nie był w stanie powstrzymać gościa. Intruz okazał się mężczyzną około 35-letnim, o błyszczących czarnych włosach i długich nogach. Nosił się na czarno, podkreślając swój celowo mroczny wygląd wielkim, opadającym teraz na plecy, kapturem. Poznała go od razu.

 

– Witaj Gorgen. Kopę lat. Czego twój król chce ode mnie? – podniosła głowę najwyżej, jak potrafiła.

 

– Król nie żyje – wykrztusił, po dłuższej chwili łapania oddechu – Na tron wstępuje właśnie jego syn. Szkoda czasu, by wszystko opowiadać. Tesso, Covent potrzebuje twojej pomocy.

 

Nic nie odpowiedziała. Usiłowała patrzeć na Gorgena Mank de Grieta z największym poczuciem triumfu, jakie tylko umiała przywołać na swojej twarzy. Jej spojrzenie miało mówić : nie, nic u mnie nie wskóracie Coventczycy. A ty Gorgen jedź, powiedzieć swojemu nowemu panu, że pani Tessa de Griet z pokorą znosi wygnanie i nie wróci, choćby się paliło. Nie chcieliście magiczek w waszym kraju, to radźcie sobie sami.

 

Gorgen zdawał się czytać w jej myślach. Gdy była już w półobrocie do spektakularnego wyjścia, złapał rąbek jej sukni i przyciągnął do siebie. Zupełnie ją zaskoczył.

 

– Żebyś wiedziała Tesso, że się pali. Gorzej. Twojej ojczyźnie grozi zagłada. Nikt, tylko ty możesz ją uratować.

 

– Gorgen, nie apeluj do mojego poczucia patriotyzmu , bo wyganiając, z jak ją nazwałeś, ojczyzny, mnie i moje siostry i braci, twój zmarły król, skutecznie mnie z tego poczucia wyleczył. Za dużo krzywd, Gorgen. Nie chcę nawet słuchać, co masz mi do powiedzenia.

 

– Ale wysłuchasz, pani de Griet. Inaczej stąd nie wyjdę.

 

– Każę cię wyrzucić. Zresztą, co ja gadam. Wystarczy, że pomyślę sobie i zaraz deportuję cię stąd prosto w ogień, który ponoć ma trawić Covent. W co nie wierzę. Jesteś tu po to, by zwabić mnie podstępem. Skąd mam wiedzieć, że twój pan, jeden czy drugi, nie uznał przypadkiem, że wypędzenie magików było błędem i może trzeba było ich zabić.

 

– Tessa, masz moje słowo. Czy ja kiedykolwiek cię oszukałem?

 

– Wiele razy Gorgen, wiele razy. Chociażby składając mi przysięgę małżeńską, którą tak łatwo podeptałeś.

 

Nie ripostował. Tego argumentu nie miał czym zbić. Kolejne powoływanie się na królewski zakaz wiązania się z czarodziejkami, który z mocy prawa unieważnił ich małżeństwo, nie miało sensu. Zdradził ją, nie dało się inaczej tego nazwać. Postanowił uderzyć w nią jeszcze z innej strony. Z tej, w przypadku której, nigdy nie chybiał. Połechtać jej ambicję.

 

– Jeśli uważasz, że nie jestem w stanie wywołać w tobie żadnego altruistycznego odruchu, to zaapeluję chociaż do twej żądzy sławy.

 

– Nie ma we mnie jej już ani krztyny – przerwała mu.

 

– Wampir, moja droga. Wampir. Walczyłaś kiedyś z kimś takim? – wycedził w końcu przez zaciśnięte zęby.

 

– Wampiry nie istnieją Gorgen. Poza kilkoma przypadkami histerii, rzecz jasna, widuje się je tylko w bajkach.

 

– Tessa, wysłuchaj mnie w końcu. Covent pustoszy wściekłe zwierzę. Koń, w bliżej nieznanych mi okolicznościach, zarażony nieznaną do tej pory chorobą. Wampir. Szybszy niż wszystkie nasze pojazdy, nieuchwytny i swym ukąszeniem niosący niechybną śmierć.

 

– To niezwykle ciekawe, co opowiadasz – jej twarz była niewzruszona – dość bajek, Gorgen. Albo mów szczerze, czego chce twój pan, albo wynoś się stąd.

 

– Mówię szczerze, pani de Griet. Chcesz, to otwórz portal i podglądnij, co dzieje się w kraju. Przecież możesz łatwo zweryfikować, czy mówię prawdę.

 

– Dobrze, skoro jesteś tak uparty. Inaczej chyba nie pozbędę się ciebie z domu. Ale poczekasz tutaj z Baltazarem. Nie ma mowy, byś wszedł ze mną do gabinetu. Szpiegu.

 

Gorgen nie zareagował na zniewagę. Karnie usiadł na krześle dla interesantów i dał się pilnować staremu sługusowi. Tessa de Griet wbiegła szybko na górę. Po kilkunastu sekundach usłyszał trzask drzwi jej gabinetu. Długo nie wracała. Baltazar nie spuszczał z niego oczu. Gorgen czuł się nieswojo pod tym spojrzeniem. Schował twarz w dłoniach i czekał. Czekał długo, zasypiał prawie. W końcu Tessa niemal sfrunęła ze schodów i wyrwała go z drzemki.

 

– Macie swoją inżynierię genetyczną! – krzyknęła – Mówiliśmy, ostrzegaliśmy, że na zbyt daleko posunięte eksperymenty genetyczne jest jeszcze za wcześnie. Że ludzkość za mało wie o otaczającym świecie, by babrać się w genach na poziomie wyższym, niż krzyżowanie ogara z jamnikiem. Gorgen, to co się dzieje w Covent to jest zbrodnia przeciwko ludzkości. I wcale nie mówię o tym, że ten stwór morduje. To wy stworzyliście tego stwora! Trzeba było najpierw zająć się mechaniką, robić sztuczne twory z metalu, nie z kwi i ciała. A przede wszystkim najpierw trzeba było myśleć o moralności, o etyce. Chcieliście być sto lat do przodu. To macie teraz, swoje coventskie „być przed wszystkimi". I to wy, pseudouczeni, wypędziliście mnie z kraju, bo chciałam poświęcić magię dla poznania jej źródeł.

 

Rzucała się po całej sali, nie przerywając swojego monologu. Nie pozwoliła mu zbliżyć się do siebie ani na krok. Gorgen stał więc w bezruchu i znów czekał. Czekał aż Tessa de Griet wyładuje w końcu swój gniew, uspokoi się i wreszcie z nim porozmawia. Czasu w końcu nie miał zbyt wiele. Z drugiej strony istniało też spore niebezpieczeństwo, że za chwilę każe Baltazarowi wyrzucić go za drzwi na zbity pysk.

 

 

Wyruszyli jeszcze przed zachodem słońca. Do granicy nie było daleko, ale podróż wydawała się wyjątkowo męcząca. Wybrali najkrótszą drogę. Wyboistą i pełną kamieni. Dorożka podskakiwała dosłownie co chwilę. Wygodniej byłoby im już jechać wierzchem. Tessa zwykle bardzo źle znosiła takie wyprawy, teraz jednak zupełnie nie zwracała uwagi na niewygody.

 

– Nie było nikogo innego, kto zgodziłby się ruszyć wam z pomocą? Nikt nie chciał się zgodzić? Za żadne pieniądze? – spytała po pół godziny jazdy w milczeniu.

 

Gorgen długo nie odpowiadał. Patrzył przez okno na mijane pola i lasy, chociaż było już tak ciemno, że niewiele był w stanie zobaczyć. Tessa zrozumiała. Po raz pierwszy spojrzała na niego łagodniejszym wzrokiem.

 

– To samowolka Gorgen – wyszeptała – jeśli nawet nie aresztują nas na granicy, to kiedy tylko przystąpię do działań, o które mnie prosisz, niechybnie zostanę rozpoznana. Wiedziałam, że ciągniesz mnie w pułapkę.

 

– Tessa, nie bój się. W kraju panuje teraz chaos. Granice są niemal niestrzeżone. W stolicy, mimo że młody król obejmuje tron, ciągle trwają walki różnych frakcji. Jego władza jeszcze nie jest ugruntowana. On nad niczym nie panuje. Powtarzam, jest chaos. Pogłębia go grasujący wampir, giną ludzie. Nikt nie jest w stanie go pokonać.

 

– Podrzućcie mu wypchaną siarką dziewicę, może zdechnie.

 

– Kochana, próbowaliśmy już wszystkiego, o czym można przeczytać w pulpowych bajkach. To tylko pulpa. Na ten twór nic nie działa. To nie taki wampir, jakie można oglądać w przedstawieniach dla gawiedzi.

 

– Tak, wiem. To koń-wampir. O większym kuriozum w życiu nie słyszałam. I ty myślisz, że magia pomoże? A czy ty wiesz, że ja wyrzekłam się magii, i że właśnie za to, że chciałam zastąpić ją nauką, wygnali mnie?

 

– Wiem więcej, niż myślisz, że wiem.

 

– O tym, że przekonałam cały zakon magików Covent do rozwijania nauk, zamiast zabobonu też? O tym, że nie chcieliśmy swoją magią wspierać wątpliwego rozwoju inżynierii genetycznej, propagowanego przez tych pseudouczonych przydupasów starego króla Franka. O tym, że chcieli nas przed ciemnym ludem obarczyć odpowiedzialnością za epidemię. To przecież takie proste. Taki miał być układ – pomagamy tworzyć coś, nad czym nawet my nie wiemy jak zapanować, ludziom, którzy chcą bawić się w bogów. W zamian mamy święty spokój i poważanie.

 

– Trzeba było się zgodzić. Może z waszym udziałem sprawy potoczyłyby się inaczej.

 

– Nie, nie potoczyłyby się, Gorgen. Nasza wiedza, moja wiedza, jest niczym tak naprawdę. To znajomość paru prostych sztuczek, które robią wrażenie na gawiedzi i idiotach na dworze. Moim celem jest pogłębiać swoją wiedzę. Odkrywać prawa natury dla ludzkości. I to właśnie próbuję robić w Anhelm. Wcale nie dla tego kraju, w którym azyl znalazłam przypadkiem. Dla całej Terre. Istnieją prawa fizyki, chemii, biologii, których nie znamy jeszcze. Których szukamy. Poza tym istnieją też podstawowe prawa ludzkie, których nie rozumiemy, nie przestrzegamy. I nie mówię wcale o jakichś głupich nakazach tego czy innego boga – to straszak na lud. My nawet nie dojrzeliśmy jeszcze do religii, która daje ludziom nadzieję, a chcemy sami bawić się w bogów. To czysta głupota i nieodpowiedzialność. Walczę z tym i nie chcę mieć z tym nic wspólnego.

 

– Skończyłaś? – ziewnął, wyraźnie znudzony jej długim manifestem.

 

– Nie, nie skończyłam, Gorgen.

 

– Pulpa, wszystko pulpa i bajanie – przerwał jej – Ja cię rozumiem Tessa. Masz zasady. Wierzysz, że masz misję. Zawsze ci tego zazdrościłem. Ale pozwól, że prześpię się teraz trochę. Ciężki dzień jutro przed nami, a jeszcze cała noc drogi. Też spróbuj zasnąć.

 

– Na tych wybojach? Prędzej zwymiotuję niż zasnę.

 

 

 

Gorgen zawsze uważał Tessę za niezłą furiatkę. Nie znaczyło to jednak, że nie brał na poważnie wygłaszanych przez nią poglądów. Częściowo nawet się z nią zgadzał, chociaż zawsze twierdził, że za bardzo wierzy w ideały. Nie mógł jej jednak odmówić racji w sprawie Covent. Wyszło tak, jak przepowiadała. Sam powinien mieć wielkie, ogromne wyrzuty sumienia, że jej nie bronił, kiedy wyrzucali ją z kraju. Albo, że nie pojechał za nią. Dał się omotać obietnicom wygodnego życia i zaszczytów. No i świętego spokoju. Przekupili go, inaczej nie mógł tego nazwać. Młody był i głupi. I wcale jej nie kochał. Widocznie wciąż brakuje mu zdolności współodczuwania, nie mówiąc już o miłości. Gorgen doskonale zdawał sobie sprawę ze swej ułomności. Bez sumienia wcale nie żyło się łatwiej.

 

Droga zrobiła się w miarę równa dopiero kilkanaście mil po przekroczeniu granicy Covent. Miał rację, przejechali bez kontroli i podejrzeń. Tessa granicę przespała. Obudziła się dopiero o świcie, już w głębi kraju. Nie była tu od pięciu lat. Mimowolnie westchnęła i głęboko wciągnęła powietrze w nozdrza. Spojrzała na Gorgena.

 

– Tęskniłaś – stwierdził.

 

– Nie. Za czym tu tęsknić? Za totalitarnym państwem rządzonym przez idiotów, którzy nie są w stanie znieść tego, że ktoś myśli inaczej niż oni?

 

– Przesadzasz z tym totalitaryzmem. Co to w ogóle znaczy? Lepiej ci w Anhelm, tym dziwnym tworze, gdzie nawet króla nie mają? Rządzi jakaś wybierana przez ciemną gawiedź rada, która w najprostszych sprawach dogadać się nie potrafi.

 

– Chciałabym ci przypomnieć Gorgen, że nie opuszczałam Covent z własnej woli. Ustrój Anhelm jest może eksperymentalny, ale przynajmniej jest wolność. I nikt mnie nie wytyka palcami, bo jestem, czy nie jestem wiedźmą.

 

– Dobrze, dobrze. Staniemy na chwilę w miasteczku. Trzeba zmienić konie. Po południu powinniśmy dojechać do stolicy.

 

 

Mieszkańcy Villefe zachowywali się nieufnie i wyglądali, jak jeden mąż, na bardzo podenerwowanych. Nic dziwnego. Opowieści o potworze pustoszącym, wcale nie tak odległą stolicę – Sarrwa – dotarły tu już dawno i zbierały żniwo. Ludzie mieli oczy dookoła głów. Nie ufali nikomu. Skąd mieli wiedzieć, czy to koń, słoń czy kobieta, ten słynny wampir.

 

Gdy Gorgen wraz z woźnicą zajęty był wymianą koni, Tessa postanowiła popytać trochę miejscowych. Nikt nie chciał jednak z nią rozmawiać. Wyglądała im na obcą już na pierwszy rzut oka. W swojej czarnej, połyskującej na słońcu sukni, koronkach, odkrytych bladych plecach, na które spadały czarne, potargane przez wiatr, włosy, od razu zwracała na siebie uwagę. Wyróżniała się jakąś dziwną wyniosłością, która wcale nie była zasługą wyglądu. Mieszkańcy miasteczka wydawali się tworzyć jedną masę. Wszyscy przygarbieni, ubrani w brudne, brązowe sukmany, patrzący pod nogi, nie przed siebie. To nie ona się zmieniła. To zmieniło się Covent, pomyślała. Jakiś tam wampir niewiele znaczy. Najwyraźniej ludzie boją się tutaj od lat. Pierwszy raz pomyślała, że wygnanie było tak naprawdę błogosławieństwem.

 

Wśród brązowego tłumu snującego się po miasteczku, wypatrzyła jedną postać wyróżniającą się nie mniej niż ona sama. Najszybciej jak mogła dopadła jej i zaciągnęła w pusty zaułek. Dziewczyna o brązowych lokach do ramion, ubrana w niebieski, lniany kubrak i krótką, postrzępioną spódniczkę z zielonego aksamitu, nie protestowała. Poznała panią de Griet od razu.

 

– To ty, Bansie? – spytała Tessa.

 

– Ja. No przecież mnie pani poznaje, inaczej nie wyciągała by mnie z tłumu na środku rynku – odpowiedziała.

 

– Zaryzykowałabym. Bansie, ale wyrosłaś! To chyba z siedem lat, odkąd widziałyśmy się po raz ostatni, mała wiedźmo. Gadaj, jak udało ci się uniknąć banicji. Kto jeszcze się uchował ze szkolnej gwardii?

 

– Pani Tesso, obawiam się, że nikt bardziej znaczący niż ja. Paru uczniaków, jeszcze przed końcowymi egzaminami. Nie mieli ich w papierach, więc im się upiekło. Ja się ukrywam. Nie udało mi się uniknąć wygnania. Wróciłam rok temu, na fałszywych dokumentach, jako cudzoziemka. Mam kuzynkę w Daven, bliźniaczo podobną. To było proste. Przyjechałam jako turystka, ale panuje tu teraz takie zamieszanie, że nikt nie sprawdza, czy mam ważną wizę. Aha, nazywam się oficjalnie Adelheid Moritz.

 

– Sprytnie, bardzo sprytnie – uśmiechnęła się – Mała wiedźmo, powiedz mi proszę, czy wiesz coś o tej sprawie z wampirem w Sarrwa. Co się dzieje? Tak naprawdę.

 

– Tak naprawdę to wieśniacy mówią różne rzeczy, w które władze chcą, by wierzyli. By szerzyć strach. Skoro nie istnieją bogowie, których lud brałby na serio, skoro nie istnieją żadne potwory…

 

– Trzeba je stworzyć. To już wiem. Czy z tym wampirem to…

 

– Odosobniony przypadek? Bynajmniej. Działy się już po stokroć gorsze rzeczy, pani de Griet. Panowie uczeni od króla zaczęli najpierw od modyfikacji genetycznej roślin. W dobrej wierze, muszę im to oddać. Eksperyment nie poszedł jednak po ich myśli, ze względu na ich mierną wiedzę. Wszystko im się pomieszało. Warzywa, zamiast bardziej odporne, wyszły im…halucynogenne. To nawet śmieszne było. Ale potem zaczęli eksperymentować na zwierzętach. Rodziły się potworki. Próbowali klonowania. Rodziły się jeszcze większe potworki.

 

– Na ludziach też próbowali?

 

– A jak myślisz? W każdym razie w końcu doszło do tego, że nasz miłościwie panujący wpadł na pomysł jeszcze większego wykorzystania osiągnięć swoich specjalistów do stworzenia zupełnie nowych istot.

 

– Postaci z pulpowych bajek. Tak, już to słyszałam.

 

– Skąd pani tutaj, Tesso? Nie uwierzę, że na dworze zmądrzeli i ściągają panią, jako ostatnią deskę ratunku.

 

– Masz rację, że nie wierzysz, bo nie zmądrzeli. Chociaż tak mi na początku powiedziano. Powiedz mi, czy ty wiesz może, jak już próbowano walczyć z tym czymś.

 

– Otóż prawda jest najprawdopodobniej taka, że wcale nie próbowano. Wszystkich strach obleciał. Bestia to nie jest taki prostacki potworek, jakie już zdarzało im się wypuszczać z laboratoriów. Widziałam ją parę dni temu w Sarrwa na własne oczy. Piękny, czarny ogier. W życiu nie widziałam tak pięknego konia. Półtora raza tak wielki jak zwykły koń. Widziałam go tylko z daleka. spał. Podobno zamiast końskich zębów ma kły wilka.

 

– Spał? I nikt go we śnie nie spróbował ukatrupić?

 

– Kto podejdzie do niego bliżej niż pięć kroków, gdy śpi, obrywa od razu tymi kłami i kończy żywot pozbawiony całej krwi. Bestia ma czujność najlepszego psa. Do tego mówi ludzkim głosem. Sama się dziwię, że to mówię, ale tym razem wyszło im arcydzieło sztuki genetycznej. Oczywiście, jeśli spodziewali się, że coś takiego wyjdzie. Wietrzę tu udział, jakiś nieuczciwych magików.

 

– Przecież wszystkich nas wygnali.

 

– A, bo to mało bezrobotnych wiedźm kręci się w innych państwach? Naszych nie ma, to wiem na pewno. Nikt się nie splamił przekupstwem. Mam swoich szpiegów, którzy sprawdzili. Na dworze, w ciągu ostatnich lat, pojawiło się jednak parę wrednych czarodziejek z Daven czy z Anhelm. Takich, których to coventski ruch naukowy, który tak usilnie popierasz, nie przekonuje do siebie. Takich, które chętnie utarłyby ci, pani Tesso, nosa. Siedząc w swojej akademii w Anhelm, mogło ci umknąć, że pewna grupa czarodziei za nic nie wyrzeknie się tych prostych, magicznych sztuczek, przy pomocy których łatwiej obsadzać trony niż jakimiś trudnymi do pojęcia równaniami.

 

– Dużo wiesz Bansie.

 

– To nie jest jakaś wielka tajemnica. Pani Tesso, ja tu działam. Tworzę siatkę, mam swoich szpiegów, mam wtyki na dworze i w Wielkim Laboratorium. Ale jestem za mała, żeby zrobić tutaj przewrót. Potrzebuję ludzi i wiedzy oraz autorytetu osób takich, jak pani.

 

– Bansie, Bansie. Ja nie bawię się w politykę. W żadne przewroty, w żadną zemstę tym bardziej. Poświęciłam się nauce.

 

– Więc po co pani tu w ogóle przyjechała?

 

– Jak to po co? Żeby zabić wampira.

 

 

Bansie miała rację. Było to najpiękniejsze zwierzę z rodziny koniowatych, jakie w życiu widziała. Bram Sarrwa nikt nie pilnował. Wjechali tam dokładnie o trzeciej popołudniu. Słońce świeciło wyjątkowo mocno. Wampira ujrzeli wkrótce po przyjeździe, na jednym z czterech miejskich wzgórz. Jego sylwetka była tak ogromna, że nie dało się jej nie zauważyć nawet z odległości kilometra w prostej linii, który ich od niego dzielił. Bestia szalała, miotała się, najwidoczniej walcząc z jakimiś śmiałkami, którzy postanowili powiedzieć jej dość. Po chwili scena na wzgórzu uspokoiła się. Wampir zamarł, położył się, wokół niego zrobiło się pusto. Tessa, Gorgen, Bansie i woźnica Tauben mogli się tylko domyślać finału.

 

Konie były niespokojne. Taubenowi ledwo udało się utrzymać je na wodzy. Bansie zeskoczyła z wozu i rozejrzała się dookoła. Miasto było niemal opustoszałe. Tessa krzyknęła na nią, by natychmiast wracała. Bansie nie reagowała. Ruszyła przed siebie.

 

– Bansie! Bansie, wracaj natychmiast – pobiegła za nią. Słońce grzało niemiłosiernie. Uciskał ją gorset.

 

– Pani de Griet – odwróciła się – widzisz, co się dzieje. Ani żywej duszy.

 

Gorgen zeskoczył z wozu. Konie szalały. Kiedy podbiegł do Tessy, Bansie oderwała się i pobiegła do najbliższej kamienicy. Ktoś zapomniał domknąć drzwi. Wpadła do środka i po chwili wyskoczyła, jak poparzona, ciągnąc za sobą najwyżej 11-letniego obszarpańca. Zanim Gorgen i Tessa zdążyli do niej doskoczyć, już stała przed nimi wypychając prosto na nich, trzymanego za fraki, chłopca.

 

– Bansie, nie uważasz, że to przesada, wykradać cudze dzieci z domów? I to jeszcze w taki, mroczny czas – powiedział Gorgen.

 

Z twarzy Bansie nie schodził wyraz przerażenia. Gorgen go nie zauważył, ale Tessa od razu wyczytała, co też jej była uczennica zobaczyła w środku tak spokojnie wyglądającego z zewnątrz domu. Spojrzała na chłopaka.

 

– Jak ci na imię?

 

– Kuba – odpowiedział.

 

– Możesz wsiąść do naszego wozu. Zabierzemy cię stąd.

 

– Dziękuję pani – przerażenie na jego niewielkiej, brudnej twarzy było już niemal niewidoczne. Musiał zobojętnieć, pomyślała Tessa. On już nic nie czuje.

 

Wszyscy wsiedli w milczeniu do wozu. Gorgen nie spuszczał oczu z Bansie. Wyglądała jak przygnieciona ogromnym nieszczęściem. Dopiero po dłuższej chwili zaczął domyślać się, co zobaczyła w środku kamienicy. Zapewne były to trupy, śmierć i pożoga. Jej reakcja wydawała mu się jednak grubo przesadzona.

 

Ruszyli przed siebie. Gorgen usiadł obok woźnicy i zarządził, by zanim udadzą się na ostateczne rozwiązanie kwestii wampirzej, posilili się w jego domu. Jechali omijając z daleka wzgórze, na którym z daleka wciąż można było dostrzec śpiące monstrum. Po drodze nie widzieli ani żywej duszy. Wszystko wskazywało na to, że mieszkańcy w pośpiechu opuścili miasto. Po ulicach walały się bowiem resztki nieposprzątanych straganów, drzwi sklepów były pootwierane i nigdzie nie było nie tylko ludzi, ale nawet zaparkowanych wozów i dorożek. Niedobitki, takie jak obszarpaniec, którego wieźli, mogły kryć się jeszcze po piwnicach. Nieliczni śmiałkowie, którzy chcieli walczyć z potworem, albo już nie żyli, albo też w ukryciu szykowali się na pewną śmierć.

 

W drodze mały okazał się bardzo gadatliwy. Podejrzanie wręcz, jak na dzieciaka, którego właśnie uratowano z miejsca kaźni. Zaczął opowiadać, jak to cała jego liczna rodzina, dwa dni temu uciekła z miasta. On się zawieruszył. Maruderując w trakcie pakowania, nie zauważył, kiedy wóz jego rodziców zdążył odjechać. Przy dziesiątce dzieci łatwo coś przeoczyć. Małego zgubiono. Myślał, że ktoś po niego wróci, ale po pierwszej dobie stracił nadzieję. W tym czasie do jego kamienicy wpadł wampir i wyrżnął rodzinę sąsiadów, którzy jako jedyni z całego domu, nie opuścili miasta.

 

– Przeżyłem, bo schowałem się w skrzyni. Niechybnie by mnie dorwał, pani – opowiadał.

 

– Niechybnie – powtórzyła Tessa.

 

– On tu już nie ma nic do roboty. Ludzi nie ma prawie. Pewnikiem jutro lub pojutrze pobiegnie szukać krwi po wioskach.

 

– Dobrze myślisz, chłopcze. A co z królem? Co z dworem? Oni też uciekli?

 

– Skąd mnie o tym wiedzieć pani? Pewnie tak, albo kryją się. Mało to się słyszy opowieści o tajnych schronach królewskich. Może tam przeczekają, aż wampir pójdzie sobie z miasta.

 

– A co ludzie mówili? Skąd się wziął ten potwór?

 

– No przecież, że to zauroczony jakiś. Czary kochana, czary – krzyknął Gorgen.

 

– Nie ciebie pytam! – odkrzyknęła i spojrzała na Kubę.

 

– Tak też mówili. I, że to demon z piekła. Że zemsta bogów za to, że ludzie grzeszni. I, że to król takiego stworzył, żeby posłuch zaprowadzić. Mało to buntów mieszczan ostatnio było? Różnie mówili, pani.

 

– Czy ty widziałeś, jak to to wysysa krew?

 

– To jest uproszczenie, pani. Mówią, że wampir, a wampiry w pulpie zawsze piją krew. A ten czasem potrafi zagryźć tak, że krew spuści, czasem się ochlipie tego, a najczęściej to zwyczajnie zjada całego człowieka. Trochę kostek co najwyżej zostawi. Lubi mięso.

 

– Pani de Griet, niech mu pani da spokój – Bansie odezwała się po długiej chwili milczenia. Przez całą drogę była jakaś nieobecna.

 

 

 

Jechali długo. Tak jej się przynajmniej wydawało. Z pewnością Gorgen wybrał drogę jak najbardziej okrętną, z daleka omijającą miejsce, w którym widzieli potwora. Słońce piekło niemiłosiernie, w dorożce robiła się sauna. Dopiero kiedy wysiedli, Tessa uważnie przyjrzała się miastu. Opuszczone, naprawdę przypominało pustynię, na której kiedyś je wybudowano. Budynki, przez lata malowane przez mieszkańców na wszystkie kolory tęczy, w palącym słońcu i obliczu przerażającej pustki, wyglądały jak wykute w pustynnych grotach, a nie murowane przez pokolenia Sarrwańczyków.

 

Gorgen zeskoczył z wozu pierwszy i otworzył drzwi swojego, wciśniętego między, dwa identyczne pięciopiętrowe budynki, domu. Wąskie i wysokie budowle robiły dziś, w tej spiekocie, upiorne wrażenie. Nigdy jeszcze nie przerażał jej tak ten jego dom, w którym mieszkała w pierwszych miesiącach ich małżeństwa.

 

Do Gorgena należała cała kamienica, jednak sam zajmował jedynie parter i pierwsze piętro. Pozostałe, przez lata wynajmowane uczniom przez jego rodziców, stały teraz puste, jak całe miasto. Tessa pierwsza weszła do środka. Powitał ją miły chłód. Poczuła się, jak w domu. Dopiero po chwili wyczuła panoszący się w mieszkaniu Gorgena wilgotny zapaszek. Budynek wymagał remontu, ale kto by teraz o tym myślał. Tylko głupia Tessa, której zebrało się na sentymenty.

 

Bansie długo nie wchodziła do środka. Tessa obserwowała ją przez okno swojej dawnej sypialni. Wyraz strasznego smutku wciąż nie schodził z twarzy małej wiedźmy. Rozmawiała z Kubą. Na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, jakby go pocieszała. Ale chłopiec był twardy, nie potrzebował tego. Bansie wyglądała, jakby chciała przeprosić go, za wszystko, co go spotkało.

 

– Jakby to była jej wina – powiedziała głośno.

 

– Co? – Gorgen podszedł do niej i zza jej ramienia wyjrzał przez okno.

 

– Nic Gorgen. Martwię się o Bansie.

 

– Jeśli przygarniesz jeszcze jedną sierotę po drodze, to przysięgam, że w wolnej chwili rzucę cię wampirowi na pożarcie.

 

Odwróciła się na pięcie. Odruchowo odsunął się, myśląc że zaraz mu przyłoży. Zdziwił się, kiedy zobaczył na jej twarzy uśmiech. Taki, którym nie obdarzyła go od czasu, kiedy było im jeszcze ze sobą dobrze. Śmiała się.

 

– Powiem ci szczerze, że zabiłaś mnie właśnie. Nie mam riposty – powiedział.

 

– Riposty na co? To ja powinnam zripostować tobie. A tu lipa. Zatkałam Gorgena – wciąż nie mogła przestać się śmiać.

 

– Czy to oznacza, że między nami zgoda?

 

– Mniej więcej to właśnie to oznacza. Nie będę się boczyć, nie będę się ciągle krzywić na ciebie, bo tylko krew mi się kwasi od tego. A potrzebuję jasności umysłu. Chodźmy już na tego wampira.

 

– Dobrze. Ale sieroty niech zostaną w domu. Im nas mniej, tym lepiej.

 

– No, co ty? A przynęta jakaś?

 

– Przestań w końcu żartować. Zostają i tyle. Tauben ich przypilnuje. Nie ufam tej twojej Bansie.

 

– A ja nie do końca ufam tobie. Ale nie czas na takie rozważania. Bansie jest biegła w magii, może się przydać, jeśliby mnie szlag po drodze trafił.

 

– Była tu, w mieście, kiedy pojawił się wampir i nic, żadnego pożytku ze swoich umiejętności nie uczyniła. Tym bardziej nie uczyni teraz.

 

– Nie będę już słuchać twojego marudzenia. Bansie idzie ze mną, koniec kropka. Teraz pozwól, że się przebiorę. Niech Tauben wniesie mi tu zaraz walizkę.

 

 

Różne plotki chodziły o czarownicach po całej planecie Terre, a czarownice chętnie je podsycały. Jedna z nich, powszechna przede wszystkim w Anzelm i Daven, mówiła o ich długowieczności. Prawdą było, że wiedźmi zakon specjalizował się w eliksirach podtrzymujących młody wygląd, jednak żadna z jego członkiń nie przeżyła nigdy więcej niż sto lat. A jeśli już któraś dożyła sędziwego wieku, wyglądała co najwyżej 20 lat młodziej niż najlepiej utrzymane zwykłe przedstawicielki ludzkiego roku. Fama jednak famą, więc i o Tessie krążyła plotka, że ma ponad 80 lat i, że działała już prężnie na terenie Covent za czasów dziadka zmarłego niedawno króla.

 

Tymczasem Tessa de Griet liczyła sobie zaledwie 31 lat, a wyglądała najwyżej na pięć lat mniej. Uchodziła jednak za dużo starszą. Mówiono, że utrzymuje skórę dwudziestoletniej dziewczyny, dzięki swoim niecnym czarom. Tessa nigdy nie dementowała tych plotek. Ich powód był zresztą prozaiczny. Mylono ją zarówno z matką – Tessą Valin, jak i teściową – Tessą de Griet. Imię Tessa było bardzo popularne, a jeśli chodzi o magiczki, nosiła je co trzecia. Wśród czarodziejek panowała nawet moda, by nadawać swoim córkom własne imiona, a jeśli przyszła magiczka była dzieckiem zwykłych ludzi, często przybierała imię swojej nauczycielki. W ten sposób Nina Verne stała się Bansie de Verne i już w wieku 13 lat uchodziła za 50-latkę, mimo że oryginalna Bansie żyła, miała na nazwisko de Parné i w ogóle nie była do tej małej podobna.

 

Bansie zostawiła w końcu Kubę w spokoju i wbiegła na górę. Zastała Tessę w trakcie przebierania. Gorgen siedział wygodnie w bujanym fotelu, podsuniętym po samo okno, i przyglądał się jej. Tessa odpięła spódnicę od gorsetu i została w samych legginsach. Włosy związała na karku w dwa luźne koki i narzuciła na siebie lekką, skórzaną kurtkę. Była gotowa. Odruchowo skropiła się jeszcze perfumami, jakby szykowała się na zwyczajne wyjście. W pokoju zapachniało recepturą jej własnego pomysłu. Była to mieszanka wyprawionej skóry, róż, wanilii, mandarynek i lekko nadpalonego, aromatycznego drewna. Bansie dobrze ją znała i w szkole często zakradała się do pokojów nauczycielki, by wykraść kilka kropel. Na niej ta mieszanka nie pachniała tak dobrze, jak na Tessie.

 

– Brawo de Griet, zrobisz na wampirze piorunujące wrażenie – zaśmiał się Gorgen.

 

– Daruj sobie – odparła Tessa i zwróciła głowę w kierunku, stojącej w progu Bansie – Czy Tauben wypakował już prowiant i możemy coś zjeść, zanim pójdziemy się bić?

 

– Tak, Tesso. Możecie schodzić – powiedziała bardzo powoli i cicho.

 

– Dobrze. Jedzmy więc szybko, bo chcę dorwać tego łachudrę jeszcze przed zachodem słońca – rzuciła w biegu i ciągnąc Bansie za rękę zbiegła po schodach. Gorgen niespiesznie poszedł za nimi.

 

 

Bestia wciąż spała, chociaż od momentu, gdy widzieli ją posilającą się biedakami na wzgórzu, minęły już ponad dwie godziny. Skradali się cicho. Tessa, Gorgen i Bansie. Nie mieli przy sobie żadnej broni, chociaż Gorgen nalegał by na wszelki wypadek zabrać pistolety. Tessa z nieukrywaną złością zabroniła mu zabierania czegokolwiek i zaraz po wyjściu z domu przeszukała, czy przypadkiem, czegoś nie ukrył w spodniach.

 

Ukryli się za murem pałacowej strażnicy. Było to jedyne miejsce, które oddzielało wampira od otwartej przestrzeni i jedyne, za którym mogli się schować. Gorgen wciąż nie znał planu Tessy. Nie zamienili na ten temat ani słowa, ale miał wrażenie, że ona wie co robi. Przynajmniej na taką właśnie wyglądała. Dookoła było pusto. Jeśli król rzeczywiście był wciąż w mieście, musiał ukrywać się w podziemiach , tak jak mówił Kuba. Pałac, oddalony od nich zaledwie o kilkadziesiąt kroków wydawał się dawno opuszczony, chociaż jeszcze przed tygodniem Gorgen widział na własne oczy, jak to miejsce tętni życiem i dworskimi intrygami.

 

Słońce wciąż prażyło. Koń-wampir wciągał parne powietrze do nozdrzy i prychał co chwilę przez sen. Skwar i oślepiające promienie zdawały się w ogóle mu nie przeszkadzać. Wylegiwał się na słońcu jak niemądry, wygrzewający się pies. Przeczył wszelkim bajaniom o wampirach, które giną od promieni słonecznych i mogą funkcjonować tylko w nocy. Ten, kto go wymyślił, wziął z pulpowych bajek tylko te cechy wampira, które ułatwiały mu życie. Zapewne żaden bajkowy czosnek, osikowe kołki i srebrne kule nie wchodziły w grę, jako potencjalne sposoby uśmiercenia bestii.

 

Tessa postanowiła rozpocząć od najprostszych czarów. Takich, które będą mogły skrępować konia jeszcze we śnie. Zamierzała wytworzyć silne pole siłowe i zamknąć go w nim. Szarpnęła Bansie za rękaw i przysunęła na skraj muru. Obie, jednocześnie wystawiły głowy i spojrzały na potwora.

 

– Na trzy robimy strzał energetyczny numer pięć. Gotowa Bansie? – powiedziała jej na ucho.

 

– Gotowa – szepnęła.

 

Czarodziejki złapały się za ręce, a wolnymi dłońmi zagarnęły powietrze wokół siebie. Tessa odliczyła do trzech, wymówiły cicho zaklęcie i skierowały końce palców w kierunku wampira. Wystrzelił cienki, ledwo widoczny piorun. Nie zdołał zrobić krzywdy bestii. Dotknął tylko koniuszka jego ucha, jak lekki impuls elektryczny. Zwierzę otworzyło oczy. Rozejrzało się złowrogo dookoła, ale nikogo nie zobaczyło, bo Tessa i Bansie zdążyły już skryć się za murem. Usłyszały tylko jego warknięcie, przypominające warknięcie ogromnego psa, ale bardziej dzikie i budzące grozę.

 

– Skończyłam się. Skończyłam się, Bansie. Nie wyprodukowałam ani kawałka energii tą magią. Ja już nie wierzę po prostu w magię, dlatego nie wyszło – szeptała w złości – Idź i spróbuj sama, jeszcze raz. Użyłaś sporo siły, ale najwidoczniej zablokowałam ją jakoś. Inaczej nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego się nie udało.

 

– Nie, pani de Griet. Nie pójdę. Nie dam rady – Bansie była roztrzęsiona. Za bardzo roztrzęsiona, by można było usprawiedliwić to sytuacją.

 

Gorgen przyglądał się z boku i nic nie rozumiał. Postanowił nie wtrącać się. Wyczuwał między kobietami zbyt dużo napięcia, które zamiast bestii, mogło obrócić się przeciwko niemu.

 

-Jak to? – dopytywała Tessa – Dasz radę. Zawsze miałaś wybitny talent energetyczny i, w przeciwieństwie do mnie, nie masz żadnych wątpliwości w sprawach słuszności używania magii. Prawda, Bansie? Dasz radę. Idź!

 

Gdyby nie obawa o obudzenie potwora, krzyczała by na nią z całych sił. Bansie wstała i niepewnym krokiem podeszła do niego. Jak na gust Tessy, podeszła zbyt blisko. Wampir jednak nie budził się i , chociaż podobno nie pozostawiał przy życiu nikogo, kto podchodził do niego na tak małą odległość, nie wyglądał jakby miał zaraz pożreć Bansie. Młoda czarodziejka wyciągnęła ręce w jego kierunku i szeptała coś pod nosem. Tessa nie była w stanie usłyszeć, co to było za zaklęcie. Po chwili Bansie odwróciła się na pięcie i pobiegła za mur. Potwór spał jak zabity.

 

– Udało się. Nikogo już nie skrzywdzi. Chodźmy stąd – powiedziała.

 

Gorgen po raz pierwszy od przybycia na miejsce wystawił głowę za ścianę. Zwierzę nie ruszało się, ale jak na jego gust wcale nie wyglądało na martwe. Koń leżał zwinięty w kłębek jak kot, z dziwnymi nogami pozbawionymi kopyt, skulonymi pod grzbietem. Nie licząc się z niebezpieczeństwem, podbiegł do wampira i zamachał mu rękami przed nosem. Ten nawet nie drgnął, ale Gorgen zdążył poczuć na palcach jego oddech.

 

– Żyje! – krzyknął, wciąż za nic mając sobie niebezpieczeństwo.

 

– Bansie – przeciągnęła to słowo z, dobrze znanym małej wiedźmie, pouczającym tonem – Co ty kombinujesz?

 

– Mów, i to zaraz, o co tu chodzi! – Gorgen dobiegł do nich i chwycił dziewczynę za fraki.

 

– Nie zabijajcie go, proszę. Zrobię wszystko, tylko nie zabijajcie go – w jej oczach stanęły dwie łzy, które usiłowała powstrzymać przed spłynięciem.

 

– A co mamy z nim zrobić? Zaczarować go w dobrego konika? – wrzasnęła Tessa – Sama go zaczaruj. Mnie już te rzeczy nie wychodzą. Mogę mu co najwyżej spiłować zęby! Mów natychmiast, co masz wspólnego z tym tam.

 

Oczy Gorgena zrobiły się wielkie jak dwa księżyce. Zrozumiał od razu, że to nie żadni żądni sławy i pieniędzy czarodzieje z zagranicy, tylko mała Bansie pomogła stworzyć śpiącego właśnie jak dziecko konia-wampira. Spojrzał na Tessę. Trzymała dziewczynę za nadgarstki i też już wiedziała.

 

– Bansie, zawiodłam się na tobie. Mogłaś przynajmniej nie kłamać mi w Villefe i nie jechać tu z nami.

 

– Pani Tesso, to nie tak, jak myślisz. Ja nie miałam wyboru. Złapali mnie, kiedy wróciłam do kraju. Był im potrzebny czarodziej, ich eksperymenty nie wychodziły. Opowiadałam ci o nich.

 

– Twój też nie wyszedł, jak widać.

 

– Wyszedł. Jest dokładnie taki, jak chciałam. Jak w książce – jej zielone oczy zaświeciły się. Łzy wciąż powstrzymywała.

 

– W jakiej książce do cholery? – Tessa była całkowicie zmieszana. Najchętniej rzuciłaby Bansie na pożarcie potworowi, ale ten wciąż spał niewzruszony.

 

– Jak w „Zachodzie nad Sarrwa" – odpowiedziała, odwracając wzrok.

 

– Toż to najgorsza, fantastyczna pulpa dla nastolatków. Gorszej szmiry nie znam! – wtrącił Gorgen.

 

– Czytałeś to? – zdziwiła się Tessa – Co to jest w ogóle?

 

– Straszne gówno. Po kryjomu czytały to wszystkie twoje uczennice. Tylko, że tam nie było koni. Przynajmniej nie koni-wampirów.

 

– Bo koń pojawił się później. Tak wyszło. Ale ma ludzki mózg. I mówi… tylko tak mogłam przywrócić go do życia – wybuchła szlochem.

 

– Kogo? – spytała Tessa. Była już nie ma żarty zniecierpliwiona – opowiedz wszystko w dwóch słowach i nie przeciągaj już tej żałosnej historii.

 

– Balena, pani Tesso. Balena Sówkę, tego małego magika, którego starsza pani Bansie wywaliła ze szkoły. Pamiętasz go na pewno. Głupek robił za ważniaka na dworze, bez egzaminów, ale kto by o papiery pytał. Inżynierom nie szło, to król zażądał, żeby sprowadzić magika. Nie mógł nikogo znaleźć, aż pojawił się Balen, idiota, i powiedział im, że jest czarodziejem. Kto by wnikał. Mówił, że kształcił się pod tym i pod tym nauczycielem, nazwiska kojarzyli, wiec go wzięli z braku laku. A ten partaczył.

 

– Miały być dwa słowa. Gdzie tu jest twoja rola? – ponaglała Tessa.

 

– Mieliśmy z Balenen kiedyś mały epizod. Kochałam się w nim, tak szczerze mówiąc. Kiedy dowiedział się, że wróciłam do kraju, od razu mnie zdybał i poprosił o pomoc.

 

– Hola, hola. Mówiłaś, że cię złapali i zmusili. Przestań w końcu kłamać – przerwał jej Gorgen.

 

– Tak było. Niech mi pan da skończyć. Odmówiłam Balenowi pomocy, ale znowu wdałam się w nim w romans. A potem dureń zginął, w czasie swoich eksperymentów nad wampirem. Bestia, którą stworzył, dopadła go, zaraziła i zwiała. Zdechła wkrótce, bo to marne bydle było, wrażliwe na promienie słoneczne. I do tego nierozumne. Nie wiedziało nawet, że słońce je zabije. Balen bardzo dosłownie potraktował bajdy. Mniejsza o to. Balena poharatało i stał się wampirem. Ubili go, kiedy zaatakował służącą. Miał pecha. Ja też miałam, bo zdążył już naopowiadać o mnie na dworze i ani się spostrzegłam, a w moim mieszkaniu pojawili się gwardziści i przyprowadzili królowi. Żebym kontynuowała dzieło. No to kontynuowałam. I odpłaciłam się im wszystkim.

 

Przestała szlochać. Jej oczy świeciły się, ale nie od łez, tylko od gniewu. Tessa miała minę, jakby zaraz miała wybuchnąć śmiechem.

 

– Konik urodził się pięć miesięcy temu i rósł kilka razy szybciej niż zwykłe zwierzę. Inżynierowie króla byli zdziwieni, kiedy kazałam im umieścić zarodek w klaczy. Nie dociekałam na czym wcześniej polegały ich eksperymenty. Wystarczyło mi to, co widziałam w słojach z formaliną. Potworki. W każdym razie, ja wyodrębniłam geny z ciała Balena, do tego wzięłam geny wilka, psa i koński zarodek. Eksperymentowałam na poziomie probówek. I czarowałam. Wyszło, jak chciałam. I był jak w książce. Śmiercionośny, piękny i nie do zabicia.

 

– No to ładnie – Gorgen załamał ręce.

 

– Tylko magia może go załatwić – dokończyła z przerażającą pewnością w głosie.

 

– Czyli tylko ty możesz to zrobić – podsumował.

 

– Dość tego – krzyknęła Tessa – idziemy i robimy porządek.

 

– Nie zabiję go. Nie zmuszajcie mnie do tego.

 

Tessa nie odpowiedziała jej nic tylko szarpnęła za rękaw kubraka i zaciągnęła przed wciąż uśpione oblicze bestii. Zażądała natychmiastowego umieszczenia potwora w polu siłowym i obudzenia go. Bansie protestowała. Tessa, sporo wyższa i silniejsza ścisnęła jej ramiona i popchnęła przed siebie. Konisko prychało, coś mu się śniło.

 

– Bansie, czy mam powiedzieć: proszę?

 

– Poproszę. Ciągle tylko coś mi każesz. Byłoby mi miło, gdybyś chociaż raz poprosiła.

 

– Więc proszę. Obiecuję, że zostawimy go przy życiu. Jeśli się da. Na trzy, rób pole.

 

Bansie splotła dłonie, skierowała palce w stronę wampira i wymówiła pod nosem zaklęcie. Koń jakby zarżał i zatrząsł się jak porażony. Potem rozejrzał się i zaczął pędzić przed siebie. Niespodziewanie napotkał na opór. Udało się. Był w pułapce.

 

– Pole jest słabe! – wrzasnęła Bansie – nie wytrzyma długo, on zaraz je przebije!

 

– Co sugerujesz? – spytał Gorgen, przyczajony wciąż za murem.

 

– Rzuć zaklęcie, Bansie. Ogłup go, albo cokolwiek! – krzyknęła Tessa.

 

– Nie dam rady! – oczy Bansie znów się zaszkliły. Dziewczyna zbiegła za mur. – Ty to zrób!

 

– Wiesz, że nie działam już, tak jak kiedyś. Nie wyjdzie.

 

– To go zahipnotyzuj. To chyba potrafisz, to nie wymaga wiary w żadną magię. Szybko! Osłona zaraz pęknie! – krzyczała.

 

Tessa rzuciła okiem na potwora. Miotał się i warczał jak opętany, próbując się wydostać. Pole siłowe wciąż go powstrzymywało przed zaatakowaniem ich, ale wierzyła Bansie, że nie uwięziła go na zawsze. Wyskoczyła zza winkla i pobiegła do konia. Wyciągnęła przed siebie dłonie, tak jakby chciała go pogłaskać. Napotkała opór wciąż funkcjonującej zapory. Czuła przez nią jego ciepło. Złapała jego spojrzenie. Na chwilę. Zobaczył ją. Zamachał grzywą. Zatańczyła na wietrze, którego nie było. Tessa podeszła jeszcze bliżej. Jej twarz już niemal stykała się z polem siłowym. Szeptała pod nosem, wciąż podążając wzrokiem za błądzącymi oczami wampira.

 

– Śpij! – powiedziała-jesteś bezpieczny. Nic nie może ci się stać. Zaśnij i porozmawiaj ze mną przez sen.

 

Wydawało się, że zaraz się przewróci. Tessa zrobiła kilka szybkich kroków do tyłu, omal nie potykając się o własne nogi. Wampir opadł lekko, jakby przewracał się na łoże. Pole zniknęło.

 

– Mów do mnie. Powiedz, jak mogę ci pomóc – podeszła bliżej i szepnęła do niego. Zwierzę otworzyło oczy i spojrzało na nią. Były to ludzkie oczy.

 

– Nie możesz mi pomóc. Możesz mnie zabić.

 

– Dlaczego? Dlaczego nie mogę ci pomóc? – pogłaskała go po pysku.

 

– Nie mogę przestać. To ciało jest silniejsze ode mnie. Jestem uwięziony. Próbowali mnie podpalić, myśleli, że wypędzą ze mnie złego ducha. Ale mój duch jest zdrowy, ludzki. Uwolnij go, bo już dłużej nie wytrzymam. W tym ciele kryją się mordercze instynkty. Wymieszane i zmutowane. Ja jestem tu więźniem. Niewinnym więźniem. Uwolnij mnie -mówił.

 

– Kto ci to zrobił? Kim jesteś? – uklęknęła przy nim i wyszeptała mu pytanie do ucha.

 

– Nie wiem. Jestem człowiekiem. Nie panuję nad tym. Proszę zabij mnie.

 

Oczy bestii zaszkliły się. Jego pysk, wtulony już całkiem w objęcia Tessy, zaczął wypluwać krew. Wyglądał jakby umierał. Bansie, obserwowała wszystko, schowana za murem.

 

– Panie Gorgen, nie mogę na to patrzeć. Idę tam – oznajmiła.

 

Mężczyzna, który na wszelki wypadek, mocno trzymał ją w pasie, zacisnął uścisk jeszcze silniej. Bansie jęknęła.

 

– Kto dał ci prawo mnie krępować!? – wystękała przez zaciśnięte zęby.

 

– Bansie, nie puszczę cię. Gotowaś zepsuć wszystko. Daj jej czas.

 

– Ona go zabije, panie Gorgen. Od początku miała taki plan. Zrobi to, żeby mnie ukarać.

 

– Jeśli tak myślisz, to w ogóle nie znasz Tessy. Obiecała, że daruje mu życie, jeśli się da, więc zrobi co w jej mocy. Siedź cicho.

 

– Balen! – krzyknęła z całych sił i z całej mocy zaczęła wyrywać się z uścisku Gorgena.

 

Wszystko stracone, pomyślała Tessa. Spojrzała na wampira. Była gotowa na to, że krzyk Bansie wybudzi go z hipnozy. Nic takiego jednak się nie stało. Jego głowa wciąż spoczywała na jej łonie, a oddech wydawał się coraz płytszy. Wyglądało na to, że człowiecza część tego stworzenia w jakiś dziwny sposób usiłuje popełnić samobójstwo.

Bansie dobiegła do nich, zrzucając po drodze swój niebieski kubrak. Na jej odsłoniętych, piegowatych ramionach odznaczały się świeże blizny po oparzeniach. Szarpnęła Tessę za kurtkę i odrzuciła na ziemię z niespodziewaną siłą.

 

– Co ci się stało? – Tessa nie mogła oderwać wzroku od blizn Bansie.

 

– Nic. To nieistotny wypadek przy pracy – odparła – Musiałam go ratować, kiedy udało im się zapędzić go i potraktować ogniem. Teraz też go uratuję.

 

– Ale jemu nic nie jest. On nie ma poparzeń.

 

– Na nim wszystko szybko się goi. Co nie znaczy, że on nie cierpi – położyła sobie na łonie głowę konia, tak jak przedtem zrobiła to Tessa.

 

– Bansie! Bansie! No spójrz na mnie – szarpnęła ją za ucho. Dziewczyna pisnęła.

 

– Zostaw mnie, pani Tesso! Za dużo już narobiłaś.

 

– Bansie, co ty chcesz zrobić? Bansie!

 

Młoda czarodziejka nie słuchała jej. Wtuliła się w koński pysk i wyszeptała mu coś do ucha. Wtedy zwierzęciem zarzuciło, jak w ataku padaczki. Bansie przewróciła się. Koń odskoczył do tyłu, a potem wziął rozpęd i wykonał wielki sus w ich kierunku. Obie kobiety w ostatniej chwili zbiegły z jego drogi. Zanim odetchnęły z ulgą, że chwilowo uszły z życiem, zauważyły, że potwór zawisł nad nimi. W powietrzu. Trzepotał grzywą, jak skrzydłami.

Bansie wstała, otrzepała się z kurzu i podbiegła do konia. Rzucał się w powietrzu, wydając nieartykułowane, przerażające dźwięki.

 

– Balen! Balen! Jesteś tam? – krzyczała dziewczyna.

 

– Bansie! To nie jest Balen. Zostaw to. To nie ma najmniejszego sensu – wrzeszczała Tessa, próbując odciągnąć dziewczynę z zasięgu wampira. Zwierzę prychało i miotało się w powietrzu.

 

– Balen, kochany, to ja! Nie dam cię skrzywdzić! – Bansie szarpała się i zapierała z całych sił przed czarodziejką, usiłującą zaciągnąć ją za mur. Potwór nie odpowiadał. Nie można było już dostrzec w nim ludzkich cech, które uaktywniły się podczas hipnozy.

 

Gorgen dotąd bezpiecznie schowany za murem nie wytrzymał i wyskoczył wprost na kłusującego w powietrzu potwora. Ze spodni wysunął pistolet, który udało mu się przemycić, mimo wyraźnego zakazu Tessy. Szarpnął Bansie za ramię. Tak brutalnie, że mała wiedźma z hukiem upadła na ziemię. Wzniósł się kurz. Wampir ruszył w galop. W miejscu. Gorgen miał go na muszce.

 

– Zostaw go. To Balen. To człowiek. Nie zabijaj go! – zapłakała Bansie.

 

– Trzeba było skitrać trochę spermy pana Balena i zrobić sobie dziecko, jeśli tak koniecznie chciałaś zrobić sobie pamiątkę. To nie jest twój kochaś. To jest niebezpieczne monstrum. Albo on, albo twoje życie, kretynko – wrzasnął.

 

– Gorgen, naprawdę mogłeś sobie darować – zasyczała Tessa. Szeptem, ale tak, by Bansie też usłyszała.

 

Gorgen mierzył. Zwierzę wciąż galopowało, robiąc przy tym straszliwy wiatr wzniecający kurz. W powietrzu powstała zawiesina z piasku i brudu, utrudniająca widoczność. Wampir wbił wzrok w Gorgena, ten jednak nie mógł tego zauważyć. Wystrzelił. Bansie pisnęła i rzuciła się w stronę zwierzęcia, które spadło z nieba. Kula ledwo je drasnęła, ale przestraszyła na tyle, by oszołomione wylądowało na ziemi.

 

– Bansie, kończmy tę komedię-powiedziała Tessa.

 

Dziewczyna znów trzymała koński łeb na swoim łonie i coś szeptała do jego ucha. Zwierzę powoli otwierało oczy. Bansie zauważyła, że całe gałki ma czarne. Patrzyło na nią, jakby przez mgłę. Błysnęło wilczymi zębami. Bansie odskoczyła. Tessa natychmiast złapała ją i ukryła za murem. Wampir, wciąż spowolniony przez upadek, podniósł się na równe nogi. Chwila dzieliła go od ruszenia na całą trójkę i pożarcia na miejscu. Coś jednak go powstrzymywało. Stanął i patrzył, wciąż czarnymi gałami, na małą wiedźmę.

 

– Dziewczyno, wyjaśnij mi, co się tutaj dzieje – spytał Gorgen.

 

Nie zdążyła nic mu odpowiedzieć. Wampir zaryczał z całych sił i puścił dym z nozdrzy. Bansie zamarła. Wiedziała już, że zaraz na nią ruszy, ale czekała z reakcją. Była jak zamurowana. „Zrób coś, zrób coś". Słyszała za plecami. Ale nikt nie mówił. Tessa i Gorgen mieli już tego wszystkiego serdecznie dość. Uciekli za mur. Po raz kolejny. Wcześniej ktoś szarpał ją za rękaw. Bez wysiłku stawiała opór. Była jak kamień. Patrzyła prosto w czarne gałki potwora. Czas dla niej stanął.

 

– Bansie! – krzyknął ktoś. To nie był głos ani pani Tessy, ani Gorgena. Ten głos dudnił i wzniecał wiatr. Wokół rozpętała się piaskowa burza. Schowani za murem ledwo widzieli, co się dzieje. A nie działo się nic. Bansie stała nieporuszona, chociaż wiatr gotów był targać nią na wszystkie strony. Potwór ruszył w jej kierunku. W ostatniej chwili wyciągnęła przed siebie dłoń. Tessa, która rzuciła się jej na ratunek, nie mogła uwierzyć swoim oczom. Dla bestii zatrzymał się czas.

 

– Dziewczyno – złapała ją za dłoń – życie ci niemiłe? Taki numer udaje się raz na milion lat.

Raz tylko mi wyszło. Jak?

 

– To prostacka sztuczka, pani Tesso. Trzeba tylko chcieć. I nie może być innego wyjścia-Bansie miała łzy w oczach – Chyba nadszedł już czas, żeby coś z nim zrobić. Proszę uratuj go, niech zostanie zwierzęciem. Niech będzie zwykłym koniem. Nie uratuję Balena. Proszę cię tylko, niech on to przeżyje.

 

Dziewczyna spojrzała na nią, wciąż powstrzymując się przed płaczem. Tessa podeszła do niej, próbując ją przytulić. Mała wiedźma odsunęła się i wskazała wzrokiem na bestię.

 

– Bansie – zaczęła Tessa – można by rozpruć łajdakowi brzuch i przeszczepić zwykły, koński żołądek, żeby już nigdy mięsa nie tknął. Można by mu wstawić zwykłe końskie zęby, żeby można mu było co najwyżej w nie zaglądać, a nie bać się, że zagryzie. Mogłabym wziąć go na stół operacyjny i spróbować. Ale szkoda mi moich koni na organy. Nie pomogę ci Bansie, bo tylko sama możesz mu pomóc. Jeszcze trochę magii nie zaszkodzi.

 

– Potrafię tylko na chwilę go zatrzymywać. Co mam zrobić?

 

– Potrafisz dużo więcej niż ja, panno Bansie. Zrób to, o czym mówiłam. Prostym czarem. Bez otwierania ciała. Będzie go boleć jak diabli, ale może jakoś to przeżyje. Szybki magiczny przeszczep. Reset do poziomu zwykłego konia. Wypieprz z niego te genetyczne modyfikacje. Dasz radę. Wszystko się da zrobić czarami póki się jeszcze w nie wierzy.

 

Bansie popatrzyła na pana Gorgena. Skinął głową. Jeszcze raz spojrzała na zastygłego wampira. Nawet w bezruchu ją przerażał. Błagała wzrokiem Tessę, ale była już całkiem zrezygnowana. Dawno podjęła ostateczną decyzję.

Podeszła do bestii i ucałowała ją w ogromne, otwarte, czarne oko. Było zimne, jakby zamieściła potwora w bryle lodu. Ruchem dłoni nakazała Tessie i Gorgenowi odsunąć się na bezpieczną odległość. Krzyknęła. Jej głos był nienaturalnie głośny i silny. Piach znów wzbił się w fruwające tumany. Nadciągał przerażający wiatr. Potworem zarzuciło. Wzniósł się w powietrze i zaczął kotłować się wśród piachu i brudu. Tworzył z nim jedną masę, jakby to było tornado. Bansie wciąż krzyczała. Jej ciałem wstrząsały dreszcze. Zamknęła oczy i krzyczała dalej. Nie mogła tego przerwać, nie mogła też patrzeć na to, co dzieje się z bestią.

Tessa patrzyła. Zwierzęciem wstrząsały konwulsje. Z wszystkich jam ciała lała się krew. Na wierzch wychodziły raz po raz inne bebechy. Jego skóra pękała, jakby pod wpływem ogromnego żaru. Po chwili wokół wampira wezbrała przejrzysta, pusta przestrzeń, odpychająca zebrany w powietrzu pył. Przestrzeń wypełniała się wodą, woda mieszała się z krwią. Koń zwijał się w pozycję embriona. Woda bulgotała. Potwór jakby się gotował. Jakby miał zaraz wybuchnąć. Tessa myślała, że widziała już wszystko. Myliła się.

Zasłoniła usta ręką i z trudem powstrzymywała wymioty. Gorgen trzymał ją za ramiona. Sam ledwo powstrzymywał się przed rzygnięciem. Smród był niesamowity. Bansie wciąż krzyczała, ale nie miała już głosu.

W końcu opadła bez sił na ziemię. Tessa podbiegła do niej. Żyła.

 

Potwór spadł w chwilę później. Nie było już śladu wilczych zębów. Skurczył się do rozmiarów zwykłego konia i radośnie machał grzywą jakby chciał zachęcić do prób ujeżdżenia go. Gorgen podszedł do niego wolno, chwycił za kark i przewiązał szyję pasem. Popatrzył mu prosto w oczy. Były normalne.

Zwierzę było oszołomione, nie myślało nawet, by z nim walczyć. Odwróciło tylko wzrok w kierunku wciąż nieprzytomnej Bansie.

Tessa wymierzyła dziewczynie policzek.

Odzyskała zmysły.

 

– Powinni zakazać tych książek. Wampiry powinny być brzydkie i umierać od osikowych kołków. Żeby już, jak ktoś jakiegoś skopiuje, nie było kłopotów. Masz Bansie teraz nowego konika – powiedziała Tessa.

 

Bansie spojrzała na zwierzę. Koń jeszcze raz zamachał grzywą i polizał ją po policzku.

 

 

Żeby postawić Bansie na nogi trzeba było końskiej dawki soli fizjologicznych i witamin. Tessa wymierzyła pewnym okiem i wbiła w ciało młodej czarodziejki igłę za igłą. Dziewczyna pisnęła z bólu. Po chwili otworzyła oczy i wciąż tępym wzrokiem, rozejrzała się dookoła. Konik, który przed chwilą jeszcze muskał jej policzek, stał trzymany na pasku przez Gorgena. Przyglądał się jej, jakby ludzkim wzrokiem.

 

– Koniku – powiedziała próbując wstać.

 

– Leż Bansie, musisz jeszcze odpocząć.

 

– Co dalej? – spytała dziewczyna.

 

– Nic. W tym momencie powinni wyskoczyć z fanfarami i dać nam pół królestwa i rękę królewny, gdyby tu taka mieszkała. Ale nie mieszka. Nikt tu nie mieszka i diabeł jeden wie, gdzie podział się tchórzliwy król. Proponuję mały przewrót. Tesso, co ty na to? Ja będę królem a ty moją królową. Albo na odwrót jeśli wolisz.

 

– Gorgen, idź lepiej sprawdzić, czy się po lochach nie pokryli wielmożowie, kochany. Szybki jesteś.

 

– Idę najpierw po sługę i broń, na wszelki wypadek. A tak swoją drogą Tesso, naprawdę warto zastanowić się nad tym, co dalej.

 

– Jak to co, Gorgen? Wracam do mojego laboratorium i mojej akademii, a co ty chcesz robić to już twoja sprawa. Nie mam zamiaru bawić się w politykę.

 

– Tak wiem, liczy się tylko nauka. Jeszcze pogadamy.

 

– Nie ma o czym. Idź już – wysłała mu ciepłe spojrzenie.

 

Bansie nie mogła przestać wpatrywać się w swojego nowego konia.

 

koniec

Koniec

Komentarze

No,  nie wiem. Za duzo dialogow (wiem, ze to durny zarzut), ale to utrudnia mi "wczucie sie" w opowiadanie. Troche wiecej opisow nikogo nie skrzywdzi. Co do tresci - taki potwor jakos mna nie wstrzasnal.
Co do stylu - popracuj nad interpunkcja, przecinki albo uciekaja Ci niemilosiernie, albo mnoza sie jak gremliny po wodzie. No i raz (swinia ze mnie) uzylas "niemniej" pisanego razem w sytuacji, w ktorej powinnas napisac to oddzielnie.
 

@Toms007: Niestety uwielbiam przegadanie i to się odbija i pewnie będzie się długo odbijać, na tym, co piszę. [Pewnie dlatego, że zawsze wolałam dramaty niż opisy przyrody] Taka przypadłość:) Co do przecinków, to również niestety, jestem interpunkcyjnym matołkiem, w pracy wydawcy zawsze po mnie poprawiają, ale chyba jest już dla mnie za późno, żeby pojąć interpunkcję. W każdym razie mam jeszcze 11 godzin na edycję tekstu, więc dzięki za uwagi, również tę świńską - już poprawione.
Co do potwora, to takim mi się przyśnił i musiałam go powołać do życia. Nie miał wstrząsać, miał być idiotyczniejszy od najbardziej idiotycznych wampirów z nowej literatury dla młodzieży. Wiesz, to opowiadanie powstało trochę dla jaj:)
pozdrawiam

Nowa Fantastyka