- Opowiadanie: Mort - My, inni

My, inni

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

My, inni

-A, znam cię! Ty jesteś ten Dante z 2b, ten dziwak! – tak reagują ludzie z mojej szkoły, gdy się przedstawiam. Młodzież potrafi być niesamowicie bezpośrednia. Na postrzeganie mnie przez nich jako dziwaka ma wpływ wiele czynników. Imię także wzbudza zdziwienie. Myślę jednak, że oni trochę się mnie boją… Zwykle nie szukam towarzystwa, bo nie mam tematów do rozmów z innymi uczniami. Obchodzą mnie dookoła, niczym niebezpiecznego zwierzaka, którego trzeba rozpoznać i obserwować, bo może nagle zaatakować. A oni nie chcą do tego dopuścić. Podobno według statystyk co trzeci człowiek na świecie wierzy w duchy. Zapytajcie dowolną osobę w mojej klasie, a opowie wam mrożącą krew w żyłach historię o nawiedzającym jej dom widmie, albo o widzianej niedawno tajemniczej damie w oknie opuszczonego od lat domu. Ale…tak naprawdę to nikt z nich nie widział ducha…takiego prawdziwego. Nie wiedzą jakie to uczucie widzieć jak wokół ciebie splata się ciemność, jak łączy się w ciemną masę, jak wiruje i przybiera postać człowieka. Jak długie smugi cienia, wijące się niczym węże w koszu zaklinacza, zajmują miejsce włosów, jak sięgają ku tobie palce, utworzone z szarych cieni…Ja wiem. Moja babcia jest medium. Ja mam to prawdopodobnie po niej. Widzę codziennie jak czarne, wirujące cienie chodzą ulicami miasta, niewidoczne, jak przenikają ściany i ludzi na ich drodze. Widzę jak materializują się nad swoimi grobami. One mnie czują, patrzą na mnie. Ich oczy są puste, są czarną pustką, czarniejszą niż cienie, z jakich są stworzone ich ciała. Dlatego właśnie ludzie się mnie boją. Czują, że jestem inny. Babcia mi mówi, że nie należę do tego świata. Że mój wzrok to dar, dziwaczny dar. Nikt nie jest taki jak ja. No… prawie nikt.

 

 

 Ta dziewczyna odnalazła mnie pierwszego dnia mojego pobytu w gimnazjum. Była o rok starsza, przedstawiła się jako Karolina.

 

– Wiem, kim jesteś – powiedziała bez ogródek, na wstępie. – Jesteś medium.

 

Babcia zawsze mówiła, żebym nie zdradzał tego nikomu. Że ludziom nie można ufać, że wyśmieją cię, gdy powiesz im, że widzisz duchy. Gdy ona to powiedziała z taką lekkością, zaniepokoiłem się, ale nie dałem tego po sobie poznać.

 

– Kim? – zapytałem uprzejmie, jakbym nie usłyszał.

 

– Nie żartuj sobie. Ja wiem.

 

Nie zdążyłem się nawet porządnie zdziwić, ani zapytać skąd ona to wie, gdy zaciągnęła mnie w zacisze biblioteki szkolnej i opowiedziała swoją historię. Historię, którą zakończyła słowami: „My, inni, musimy trzymać się razem”.

 

 Jest jedynaczką, która urodziła się w szczęśliwym małżeństwie. Niczego jej nie brakowało, była kochana i dobrze wychowywana. Pierwsze dziesięć lat jej życia upłynęło w szczęściu i spokoju. Miała dziesięć lat, gdy wykryto u niej białaczkę. Rak był złośliwy, lekarze nie dawali jej więcej niż rok życia. Jej zrozpaczeni rodzice początkowo wozili ją na konsultacje do rozmaitych specjalistów, ale od każdego słyszeli te same słowa: „Przykro mi, nic nie można zrobić”. W niej samej wzbierała wściekłość. Denerwowali ją rozmawiający z jej rodzicami lekarze, bezsilni w obliczu choroby, denerwowały ją wymalowane na biało szpitalne sale, w których leżała i chodzące dookoła pulchne i zawsze radosne pielęgniarki, które mówiły do niej jak do małego dziecka i przynosiły jej stosy lalek zamiast książek. Ale najbardziej denerwował ją Bóg. Całe dzieciństwo mamusia i tatuś przekonywali ją o jego wszechmocy, dobroci, o tym, że kochał ludzi i opiekował się nimi. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego dobry Pan Bóg ją zostawił samą, chorą i słabą, chociaż całe swoje życie modliła się do niego i wierzyła w jego miłość i opiekę. Karolina opowiedziała, że gdy pewnej nocy leżała w swej małej sali, samotna i zła na Boga, przyszedł do niej Diabeł. Gdy teraz próbuje go sobie przypomnieć, nie może ze swych wspomnień wykrzesać jego obrazu. Pamiętała tylko jak przez mgłę że był niesamowicie elegancki i miły. Wszedł do sali powoli, jak oczekiwany gość, zupełnie nie przejmował się tym, że jest noc i szpital dawno zamknęli dla odwiedzających. Przywitał się z nią melodyjnym głosem, i wręczył jej dużą tabliczkę czekolady. Karolina była oczarowana tym jaki był miły, jaki elegancki; oczarowana do tego stopnia, że nie zdziwiło jej nawet to, że przybysz zna jej imię, mimo iż go nie wyjawiała. Pozwolił jej rozpakować czekoladę, po czym przeszedł, jak sam to określił, do interesów.

 

– Jesteś już tak duża, że zapewne rozumiesz, że nic nie rozdaje się za darmo, prawda?– odczekał chwilę, aż kiwnęła głową, po czym ciągnął: – Wiesz co mówili lekarze twoim rodzicom?

 

– Że umieram.

 

– Tak. Że nie ma dla ciebie ratunku. Ale to nieprawda. Ja mogę ci pomóc. Dam ci całkiem nowe życie, wolne od choroby i śmierci. Ale w zamian musisz mi coś oddać. Czy interesuje cię moja propozycja?

 

– Czyli to znaczy, że nie umrę?

 

– Tak.

 

– Interesuje mnie, tak, bardzo! – ucieszyła się tak, że nie potrafiła poskładać zdania ze słów, które cisnęły się jej na usta. Zaczęła nieznajomemu dziękować, ale łzy płynące jej z oczu zahamowały potok słów.

 

 

– Ale… pamiętasz co ci powiedziałem… Nic nie jest rozdawane za darmo.

 

Przytaknęła szybko, po czym zapytała czego chce. Rodzice mu zapłacą, naturalnie.

– Nie chcę pieniędzy. – uciął. Skonfundowana, zapytała co w takim razie może mu oddać.

 

 

– Coś…nieważnego, zupełnie nieważnego. Nawet nie poczujesz, że to zabrałem. Jest to twoja dusza. Pozwolisz mi zabrać swoją duszę, a w zamian wyzdrowiejesz. Ale musisz mi ją przekazać oficjalnie.– Pstryknął palcami, i w jego ręku pojawił się nagle kawałek papieru i piękne gęsie pióro. Karolina zachwycona patrzyła na tę magię, na widok jej miny, Diabeł uśmiechnął się przyjaźnie. – Ten dokument nazywamy cyrografem. Podpiszesz go, i odzyskasz zdrowie. Niestety, trzeba ten dokument podpisać własną krwią, ale to żaden problem, kwestia niewielkiego ukłucia…

 

Karolina oczywiście pozwoliła mu ukłuć się w rękę, i skropić piórko krwią z jej dłoni. Złożyła na papierze swój chwiejny podpis. Gdy kończyła pisać ostatnią literę nazwiska, Diabeł uśmiechnął się dziwnie drapieżnie, odsłaniając drobne, ostre zęby. Pierwszy raz tej nocy gość obudził w Karolinie niepokój. Coś było dziwnego w jego oczach, jakaś zachłanność, czy nawet głód… Zaraz jednak rozwiał ten niepokój. Gdy podpisała się, zwinął cyrograf w rulon i schował do wewnętrznej kieszeni marynarki. Ukłonił się jej wyciągnął dłoń w czarnej skórzanej rękawiczce. Gdy podała mu swoją ujął ją delikatnie i pocałował. Ponownie pstryknął palcami, a wówczas w jego ręku pojawił się bukiet czerwonych róż, który wręczył oszołomionej dziewczynce. Skinął jej na pożegnanie i wyszedł z sali, na odchodnym rzucając jej długie, zachłanne spojrzenie…

 

 Gdy Karolina obudziła się rankiem, z jej szafki zniknęły róże, a z dłoni ślad po ukłuciu. Dziewczynka posmutniała, bo wydawało się jej, że to był tylko sen. Parę dni później nadeszły wyniki badań, robionych jej w szpitalu. Jak okazało się, rak zniknął zupełnie, i oto przed lekarzami stała zupełnie zdrowa dziesięciolatka, ozdrowiał w ciągu paru dni. Zdumieni lekarze drapali się w głowę, rodzice dziękowali Bogu za to cudowne ocalenie. Karolina, cała i zdrowa mogła wrócić do domu.

 

 Tę historię opowiedziała mi Karolina pierwszego dnia w szkole. Jakoś tak się potoczyło, że mimo mojego początkowego strachu(kto nie bałby się człowieka bez duszy?) zaprzyjaźniliśmy się. Dwójka dziwnych dzieciaków, z których jedno widzi duchy, a drugie zaprzedało duszę Diabłu…

 

– Widziałaś go jeszcze kiedyś? – zapytałem na początku naszej znajomości, mając na myśli Diabła. Karolina obrzuciła mnie zadumanym spojrzeniem, a potem obróciła wzrok. Sądziłem, że nie odpowie, ale po chwili spuściła głowę i wyszeptała:

 

– Tak. Przychodzi do mnie co roku, w rocznicę podpisania cyrografu. Odnawiamy podpis…a potem on daje mi zadanie. – Jakie zadanie? – zapytałem zaintrygowany. Nieczęsto człowiek ma okazję prowadzić rozmowę o Diable.

 

– Złe rzeczy. – otrzymałem wymijającą odpowiedź. Zrozumiałem, że to ostrzeżenie, by nie drążyć tematu. Rozeszliśmy się w kierunku swoich klas, każde zaprzątnięte własnymi myślami. Parę dni nie widziałem Karoliny, ale nie zaniepokoiło mnie to. Myślałem, że może rozchorowała się. Wróciła do szkoły kilka dni później. I wtedy się zaniepokoiłem. Jej ramiona pokryte były czerwonymi rankami, delikatnymi jak pajęcze nici, ale wyraźnymi i widocznymi pod białymi rękawami mundurka. Zauważyli je uczniowie i nauczyciele, którzy niezwłocznie zareagowali, i wysłali Karolinę do psychologa. Uznali że się samo okalecza. Chodziła przez parę tygodni do szkolnego psychologa, ale z tego co wiem nigdy nie powiedziała podczas tych spotkań ani słowa. Mi wyjawiła niewiele. Pytałem, ale otrzymałem tylko przestraszone spojrzenie jej zielonych oczu i zdawkowe „To On”. Nie trzeba mi było więcej. Diabeł ukarał ją za rozmowy ze mną, dlatego nigdy więcej nie wymawialiśmy jego imienia podczas naszych rozmów.

 

 Nie wspomniałem wam jeszcze o jednej rzeczy. Odkąd przyszedłem na świat towarzyszy mi widmo. Jest to zjawa przeklętej hiszpańskiej zakonnicy. Jej historia jest nierozerwalnie związana z losami mojej rodziny, dlatego opowiem wam historię mojego pradziadka. Z tego co dowiedziałem się od babci, przed II wojną światową mój pradziadek był znanym w całej Europie egzorcystą. Podróżował na polecenie biskupów a nawet papieża do rozmaitych miast, wszędzie gdzie został wezwany, by leczyć skrajne przypadki opętań, nieuleczalne dla innych egzorcystów. Pewnego lata, 1938 roku został wezwany do hiszpańskiego klasztoru, by pomóc opętanej siostrze zakonnej. Podobno było to niesamowicie trudne starcie, z którego mój pradziadek ledwie uszedł z życiem. Demon, który opętał ciało zakonnicy pochodził z dalekich kręgów piekła, jego siła była niewyobrażalna. Mój pradziadek jednak dał mu radę i wygnał go z powrotem w czeluście piekieł. W czasie egzorcyzmów zmarła jednak zakonnica, co było pierwszym takim przypadkiem w karierze pradziadka. Wyczerpany zmaganiami z demonem powrócił do domu. Wtedy to odkrył. Siedział sam w swoim pokoju, wydzielonym mu na plebanii i czytał książkę, gdy usłyszał głos. Ktoś do niego przemawiał. Mój pradziadek zlękł się, pomyślał że to ten demon powrócił, by tym razem opętać jego umysł i ciało. Jednak w rogu pokoju coś zaczęło dziać się z cieniami. Nagle wszystkie zbiegły się w jedno miejsce i poczęły wirować niczym miniaturowa trąba powietrzna. Utworzyły najpierw coś na kształt nóg, rozmyte i niematerialne kończyny. Cienie wirowały coraz szybciej formułując się w habit, potem cienie sięgały coraz wyżej i wyżej, aż powstała głowa. Włosy, pojedyncze wąskie pasma cieni wirowały wokół twarzy… twarzy zaskakująco podobnej do oblicza zmarłej podczas egzorcyzmów zakonnicy… Mój pradziadek został…nie wiem jak to ująć, może wybrany… przez ducha zmarłej zakonnicy. Nie wyjawiła mi swego imienia, ani mnie ani mej babci, której także towarzyszyła o d urodzenia. Kazała nazywać się Inez. Zmarła podczas egzorcyzmów, w chwili gdy jej duch nie miał ani umysłu ani ciała. Dołączyła do pierwszej osoby jaką udało jej się znaleźć. Pradziadek zrezygnował z pracy egzorcysty, a nawet ze ślubów kapłańskich które złożył. Kupił posiadłość, zniszczoną podczas wojny, ożenił się z moją prababcią. Gdy na świat przyszła ich córka, a moja babcia, Inez opuściła starego egzorcystę i związała się z nią. Następną osobą z którą jej duch się związał byłem ja. Nie wybrała ani mojej matki ani jej siostry, cioci Klaudii. Związała się ze mną, naznaczając mnie tym samym darem widzenia świata duchów. Większość czasu spędza niewidoczna, śniąc w szczelinie pomiędzy światem żywych a światem umarłych. Mogę wezwać ją w każdej chwili.

 

 Dopóki nie poznałem Karoliny nie sądziłem, że istnieją ludzie tacy jak ja – niepasujący do normalnego świata, wyrzutkowie opętani przez demony albo pozbawieni dusz, nie podejrzewałem nawet istnienia kogoś takiego jak Pies. Pies jest chyba moim przyjacielem. Nie znam jego prawdziwego nazwiska, kazał mi nazywać go Psem, ponieważ brzmi to fajnie i… pasuje do niego. Pies jest wilkołakiem. Spotkałem go pewnej nocy w parku. Wracałem z kina, z seansu przesuniętego na 21 z powodu jakiejś awarii. Film zakończył się o północy. Wracałem zatopiony w myślach, nie zwracając uwagi na nic. Na niebie świecił księżyc w pełni. W pewnej chwili usłyszałem stękanie i ciche jęki. Zza rogu wyłonił się jakiś czołgający się kloszard. Podpierał się rękami, jedną nogę ciągnął za sobą jakby go bolała i co chwilę jęczał. Początkowo myślałem że jest pijany. Bałem się trochę, dlatego postanowiłem skręcić w boczną alejkę. Ale coś mnie zatrzymało. Widziałem, że noga którą powłóczył nagle zaczyna rosnąć i wydłużać się. Jeansy które miał na sobie pękały wzdłuż szwów, ukazując marszczącą się skórę. Z dziur w spodniach zaczęło wyłazić futro, które obrosło też zaraz całe jego ciało. Twarz wydłużyła się, nos gwałtownie się powiększył i sczerniał niczym płonąca kartka papieru, marszcząc się i rosnąc. Widząc coś takiego skamieniałem. Po prostu patrzyłem zafascynowany, niczym dziecko obserwujące pokaz fajerwerków. Wiedziałem, że transformacja zaraz się dokona, i ta bestia, ten… wilkołak, zaraz nie zobaczy, ale nie potrafiłem zmusić nóg do pracy. W końcu człowiek, teraz bestia, znieruchomiał. Przede mną kulił się żałosny kłębek wilgotnej sierści, otaczał się ramionami, dłuższymi od ramion człowieka, jakby chciał pocieszyć się w bólu. Drżał wciąż, a mnie zrobiło się go żal. Nie wyglądał groźnie. Był niewiele wyższy ode mnie, ale dużo chudszy. Miał z grubsza ludzkie proporcje, ale całe jego ciało porastało futro, brudne i wilgotne. Wbrew rozsądkowi zbliżyłem się. Zdawało się że wilkołak stracił przytomność, leżał nieruchomo, a oczy miał zamknięte. Podszedłem całkiem blisko i dotknąłem jego ramienia, w każdej chwili gotowy odskoczyć. Rozwarł jedno ślepie. Było duże i bardzo wilcze, w kolorze szarożółtym. Patrzył na mnie obojętnie. Czułem że nie mogę go zostawić na środku parkowej alejki. Pomogłem mu wstać. Był zaskakująco lekki, chudy i kruchy. Wsparł się na moim ramieniu. Czułem jego śmierdzący psi oddech na twarzy, gdy wlokłem go przez park. Zaprowadziłem go do mojego domu i ulokowałem w piwnicy, w rzadko używanej przez nas komórce na narzędzia ogrodnicze. Zrobiłem mu tam posłanie z kilku koców znalezionych w pralni i zamknąłem drzwi komórki na klucz. To w końcu był wilkołak. W domu czekali na mnie rodzice. Gdy wróciłem było dobrze po pierwszej w nocy, zrobili mi kosmiczną awanturę. Cały tydzień mój nowy gość pozostał wilkołakiem. Przynosiłem mu mięsne resztki z obiadów, kości i kawałki ryb, które wsuwałem przez szparę pomiędzy drzwiami a podłogą. Po tygodniu gdy przyszedłem z obiadem dla niego usłyszałem cichutkie pukanie i zduszony głos:

 

– Mogę wyjść? – Delikatnie uchyliłem drzwi i zajrzałem do wnętrza komórki. Na kocach, pomiędzy grabiami i stosem konewek siedział nagi mężczyzna.

 

– Czy mógłbyś mi pożyczyć jakieś ciuchy? – zapytał bardzo uprzejmie, ale ochryple. Brzmiał jak ktoś kto nie odzywał się kilka dni, a jego śmiech, na widok mojej miny, przypominał psi warkot. Z szafy taty pożyczyłem mu koszulę i jeansy, które przyjął z wdzięcznością. Gdy ubrał się, poprosiłem o chwilę rozmowy. Wierzę, że był ze mną absolutnie szczery. Opowiadał mi o swoich wędrówkach po całym kraju, o byciu wilkołakiem, o mnóstwie rzeczy. Zachowywał się sympatycznie i z miejsca się polubiliśmy. Dowiedziałem się, że w młodości ugryzło pies. Że nie był to zwykły pies zorientował się podczas pierwszej pełni księżyca, kiedy to przemienił się w to, co miałem okazję oglądać tydzień temu. Od tego momentu Pies, jak się już zdążył przedstawić, zmieniał się co pełnię. Mówił mi, że pomieszkuje tu i tam, a w zasadzie możne go uznać za bezdomnego. Pracuje dorywczo a to na budowie, a to przy malowaniu mieszkań. Zaczęliśmy się częściej widywać. Pies widział kawał świata i chętnie opowiadał o swoich podróżach. Ja opowiadałem mu o duchach, co go ciekawiło. Wkrótce przedstawiłem mu Karolinę, która także go polubiła.

 

 My, inni, musimy trzymać się razem. Nikt nas nie zrozumie, oprócz tych, którzy, tak jak my są wybrykami natury. Tylko oni mi wierzą, gdy opowiadam o duchach. Wiem, że tylko ja uwierzę gdy oni opowiedzą o pakcie z Diabłem lub przemianie w wilkołaka. Nie tak dawno temu moja polonistka zadała całej klasie pracę domową. Kazała napisać o duchach. Lepszego tematu nie mogłem sobie wymarzyć, dlatego wziąłem się chętnie do roboty. W dniu oceny zadań, nauczycielka zebrała nasze opowiadania. Oddała mi je kilka dni później. Pochwaliła mnie za oryginalny pomysł, i nawet powiedziała, że wyśle pracę na konkurs. Na koniec oznajmiła:

 

– Ciekawa jestem skąd wziąłeś tak ciekawy pomysł na duchy? Splatające się cienie, cos takiego… – pokręciła głową, po czy usiadła za biurkiem i mi także pozwoliła wrócić na miejsce. Usiadłem i uśmiechnąłem się pod nosem. Gdyby wiedziała…

Koniec

Komentarze

Łał. Dodaj akapity, bo inaczej marne szanse, że ktoś to przeczyta.

Wygląda mi to raczej na wstęp, niż na opowiadanie jako takie... tak jakby bohater pokrótce przedstawiał charakterystykę dramatis personae: zakonnicy, Karoliny oraz Psa. W sensie, że toto niby stanowi całość, ale że do niczego nie dąży, sprawia wrażenie zaledwie wstępu do większej historii, w której wymienione postacie będą występować.

No i fakt, przez konstrukcję raczej da się to przebiec wzrokiem, niż przeczytać... Sam oceń efekt i pogrzeb trochę przy edycji, żeby akapity były należycie rozdzielone.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

To tylko pisarska wprawka, którą dałam tu do oceny, tylko żeby poznać Wasze opinie. System edycji działa dziwacznie, chwilowo mam problem z ogarnięciem go:).

Wprawka OK. Postać, która najlepiej Ci wyszła, to moim zdaniem Karolina. Jej historia naprawdę porusza. Ma w sobie coś z "Mistrza i Małgorzaty" ;)
Reszta postaci sztampowa, ale Karolina naprawdę ciekawa ;)

Pozdrawiam!

Błędy w dużym skrócie - literówki, masa powtórzeń, niepotrzebne powielanie informacji i błędy interpunkcyjne. Powinienem zrobić łapankę, jak to mam w zwyczaju, ale jakoś nie mam dzisiaj ochoty. Nie znaczy to, że błędów jest za dużo do wychwycenia. Po prostu vyzart się rozleniwił.
Stylistycznie jest średnio. Tak, jak już napisałem, kilkukrotnie powielasz napisane już informacje. Po co? Jeśli napiszesz coś raz, czytelnik raczej będzie wiedział o co chodzi, nawet jeśli nie przypomnisz mu tego kilka linijek dalej. Poza tym, budujesz proste zdania, co samo w sobie nie jest błędem, ale prostota twojego stylu połączona jest z pewną nieporadnością. Innymi słowy, piszesz dokładnie tak, jak większość (w miarę) ambitnych debiutantów na początku kariery - niezbyt dobrze. Wizerunek diabła jest tak sztampowo sztampowy, że aż cyniczny uśmiech sam wpełza na twarz czytelnika.
Za to pomysł jest mega. Warsztatu ci brakuje, ale pomysł, który opisałeś, może być zalążkiem naprawdę genialnego tekstu. Inni pewnie powiedzą ci "to wszystko już było", ale mi, osobiście, naprawdę podoba się taka koncepcja postaci. No i główny bohater całkiem do mnie przemawia, co - wbrew pozorom - nie zdarza się tak często.
Podsumowując - minus za błędy i braki warsztatowe, plus za pomysł.
3/6

Rzeczywiście bardziej to przypomina początek powieści niż opowiadanie. Ale czyta się nieźle - i bez wątpienia ma potencjał :)

Oglądasz anime albo grywasz na konsolach?

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nie, a co ?

Bo ten tekst jest jak hybryda "Devil May Cry" i "xxxHolic".

www.portal.herbatkauheleny.pl

No, z DMC to chyba tylko imię. ; P Aczkolwiek uczeń szkoły średniej widujący duchy/demony/inne dziwne rzeczy zaiste jest bardzo popularnym motywem anime...

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka