- Opowiadanie: crev - Agent Kooza [szort]

Agent Kooza [szort]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Agent Kooza [szort]

Pomieszczenie było ciemne, muśnięte światłem czterech świec. Nad księgą mężczyzna, piszący piórem gęsi. Księga cienka, nowa, zapisana w połowie.

Wstał, odłożył pracę, podszedł do drzwi.

– Jestem gotów.

Spojrzał na posprzątany pokój, wyszedł. Podał dłoń mężczyźnie w futrze z bobrów, skłonił się i przeistoczył.

 

– Taś, taś, taś kózki, taś, taś, taś. Chodźcie ku mnie, zmierzcha już a w korycie, jadło włóż – śpiewała.

Wyszła z rzadkiego lasu.

– Tu jesteście. Miła, Zosia, Bolka, Beczydło… – zawiesiła głos – a gdzie Kooza?

Rozejrzała się dookoła.

– Czekajcie na mnie – rzekła do kóz, poczym skierowała się ku rzece.

– Mhhhmmhhmhhmhm – mruczała pod nosem.

Podchodząc do rzeki spostrzegła w krzakach tył Koozy. Chciała zagwizdać, jednak głos dochodzący od strony zwierzęcia ją powstrzymał. Podeszła cicho. Na drugim brzegu rzeki, stało trzech mężczyzn, między nimi, na kolanach i z rękoma na szyi klęczał czwarty.

Uklękła przy Koozie, ręka głaskała grzbiet.

– Cicho malutka, cicho.

Głośny ryk uderzonego nahajem mężczyzny wystraszył ją nieco. Spojrzała, przyklękając w krzakach.

Rzeka była szeroka, a nurt szybki, bardzo szybki.

Dziewczyna spojrzała na kozę.

– Cicho malutka, cicho, jak sobie pójdą wracamy do domu.

Zwierzę spojrzało, wydawało się, że przytaknęło głową.

Głośny krzyk z przeciwnego brzegu, ponownie wystraszył dziewczynę. Klękający przed chwilą mężczyzna teraz leżał z rozwaloną na dwie części czaszką. Siekiera z trudem wyrwana z jego twarzy była czerwona od krwi.

– Aaaaaa! – dziewczyna mimowolnie zapiszczała. Mężczyźni spojrzeli w jej stronę.

– Łapać ją! – wrzasną ten z siekierą w dłoni.

Po krótkiej chwili, mężczyźni pobiegli w stronę mostu. Dziewczyna wzięła kozę na ręce i zaczęła uciekać.

– Meeeee, meeeee, meee – beczała koza.

– Cicho malutka, musimy uciekać.

Kobieta oddaliła się od brzegu, mężczyźni byli w połowie drogi do mostu.

– Meeee, meee, meeee – beczała koza.

– Cicho kochana, jeszcze trochę i ich zgubimy.

– Tak, kurwa na pewno – powiedziała koza.

Dziewczyna puściła zwierzę i zbladła.

– Słuchaj – kontynuowała Kooza – biegnij za mną, ukryjemy się w starej pułapce, znam drogę.

Dziewczyna stała w bezruchu, blada jak mąka.

– Już! – ponaglił zwierz.

Gdy mężczyźni wbiegli na most, a okute buty zadudniły o kamienie, dziewczyna zdecydowała się posłuchać Koozy.

Zwierz biegł pierwszy, skakał spoglądając na dziewczynę. Minęły kilka krzaków, kilka drzew i kilka kamieni.

– Tutaj!

Obie skoczyły w wielką norę, przeczołgały się parę metrów i spadły w kwadratowy dół.

– Cicho! – szepnęła koza.

Siedziały w ciszy przez parę chwil. Usłyszały mężczyzn, przebiegających koło nory. Jeden zajrzał, ale po chwili zrezygnował.

– Siedź, nie ruszaj się, mogą nas szukać, jeszcze czas jakiś posiedzimy.

– Moja koza umie gadać – stwierdziła dziewczyna.

– Cicho, pogadamy za chwilę. Siedź cicho.

 

– Dobra, teraz słuchaj – zaczęła koza – nic nie widziałaś, nic nie słyszałaś, ja znikam. Wrócę za cztery dni i pozbędę się tych ludzi. Wracaj do domu i siedź cicho przez cztery dni. Dasz radę?

– Oni – odpowiedziała, ze zdziwioną miną – oni mnie znają, ten z siekierą zna mnie, wie gdzie mieszkam.

– Słuchaj, ja wychodzę, kozy nie zabiją. Rozejrzę się, dowiem czegoś i wrócę. Czekaj tu na mnie.

 

Minęło kilka godzin, dziewczyna uspokoiła się i prawie już nie dziwił jej fakt, że jej koza umie mówić. Tymczasem Kooza, chodziła i słuchała, beczała, żarła trawę i słuchała, dowiadywała się i obserwowała. W końcu wróciła do kryjówki.

 

– Słuchaj, pójdziesz ze mną. Idziemy do zamku Kryik, tam się tobą zaopiekują.

– Muszę do domu, zająć się matką, zaprowadzić kozy, pomóc ojcu. Matka jest chora wiesz… – jej głos się załamał.

– Słuchaj – zwierzę spuściło głowę, mówiło wolno i cicho – nie masz już domu, ojciec i matka nie żyją.

Dziewczyna zaczęła płakać, wyła z bólu rozrywającego serce i ukrywała twarz w dłoniach. Koza czekała w ciszy, bezruchu i zadumie.

 

– Słuchaj – zaczęła po chwili – jak będziesz gotowa, pójdziemy do Kryika.

 

Wyszły. Koza imieniem Kooza i dziewczyna imieniem Jagoda, niewinny świadek morderstwa. Skierowały się w stronę zamku.

 

Docierając do zamku znów uciekały, przed bramami doścignęli ich mordercy znad rzeki. Biegły szybko, Kooza przodem, Jagoda za nią, a za Jagodą mordercy.

 

– Zestrzelić ich! – wrzasnęła koza do stojących na warcie strażników. Poleciały bełty. Padali jak muchy, trzej mordercy i Jagoda, która również została zestrzelona.

Kooza spojrzała w tył, spuściła głowę. Wchodząc w bramę rozkazała posprzątać zwłoki.

 

– Załatwione – rzekła do mężczyzny w bobrzym futrze i zmieniła się w mężczyznę.

 

Koniec

Komentarze

Przeczytałam pierwszy akapit i w oczy rzucił mi się przede wszystkim brak orzeczeń. - "Nad księgą mężczyzna, piszący piórem gęsi. Księga cienka, nowa, zapisana w połowie." Takie to jakieś niewyraźne i niezachęcające. W kolejnym zdaniu też jakoś lepiej nie jest - "Spojrzał na posprzątany pokój, wyszedł. Podał dłoń mężczyźnie w futrze z bobrów, skłonił się i przeistoczył." To taka seria czynności, trochę bez ładu i składu, ale przede wszystkim jakby napisana przez podstawówkowicza: wstał, spojrzał, podał dłoń (już pomijam, że nie wiemy komu, jakie bobry, po co i dlaczego?) i się przeistoczył. Fabuły nie oceniam na razie, bo przeczytałam tylko fragmencik, ale bardzo rażący fragmencik. Generalnie kiepsko.

O czym to jest? Ni to bajeczka ni poważne opowiadanie z niby zmuszającym do refleksi zakończeniem na dodatek mało oryginalne i banalne. Nie przeszkadzają mi owe braki orzeczeń w pierwszym akapicie, ale są inne błędy.

- Zestrzelić ich! - wrzasnęła koza do stojących na warcie strażników. Poleciały bełty. Padali jak muchy, trzej mordercy i Jagoda, która również została zestrzelona. - prędzej zAstrzelić. ZEstrzelić można samolot/balon/ptaka/rakietę itp.

- Łapać ją! - wrzasną ten z siekierą w dłoni.  - chyba literówka. Mam nadzieję.

Nad księgą mężczyzna, piszący piórem gęsi.
- sugerowałbym 'gęsim piórem'

No cóż niestety nie podobało mi się.

pozdrawiam :)

Witaj!

I cóż ja mam powiedzieć? W zasadzie nie za bardzo wiem, co autor chciał przekazać, a zakończenie jest już dla mnie kompletną zakadką. Po co? Dlaczego? Kto i z kim? Niestety mnie również się nie podobało. Zdania bez orzeczeń można stosować jako klimaciarski zabieg artystyczny, ale z sensem i umiarem, a nie tak jak u Ciebie. Rozważ to i słowa przedmówców, bowiem słuszne uwagi głoszą.

Pozdrawiam
Naviedzony

W tym akapicie za mało orzeczeń, w tamtym za dużo, blablabla. Morał z tego taki, aby nie próbować dogodzić czytelnikom, bo i tak się do czegoś przyczepią. ;)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Jakby ktoś chciał się czepiać to mógłby tutaj zaproponować znacznie więcej poprawek. Ja zgłosiłem kilka, które rzuciły mi się w oczy.

Heh, bardzo dziekuję, o błędy nak najbardziej proszę. To znaczy proszę o ich wytykanie (w miarę uprzejmie ale dobitnie jeśli można), dzięki temu, przy kolejnych tekstach nie będziecie się tak męczyć.
Brajt w sumie racja - poziom na nf jest dobitnie wysoki, tak sądzę. Jak już się uda przebić to chyba, można być pewnym, że jakiś tam poziom się reprezentuje.
A, że się nie podobało... święte prawo czytelnika.

Bardzo słabe, kompletny brak fabuły, puenty. Musisz więcej pomyśleć przed udostępnieniem tekstu, dopracować go.

Nowa Fantastyka