- Opowiadanie: tairh - Ardis (fragment)

Ardis (fragment)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ardis (fragment)

List Karim

Niski pułkownik wyjrzał przez okno. Różowe niebo obwieszczało koniec wyjątkowo upalnego dnia. Na chwilę jego uwagę przykuł czarny obiekt powoli przemieszczający się tuż pod chmurami. Nim jednak zdążył dokładnie mu się przyjrzeć, w gabinecie rozległo się ciche pukanie.

– Proszę. – oficer odwrócił się w stronę drzwi.

Do pomieszczenia powoli wmaszerował wysoki, dobrze zbudowany żołnierz w wieku około dwudziestu pięciu lat.

Pułkownik wskazał swojemu adiutantowi fotel przy biurku, sam zasiadł naprzeciw niego.

– Przyszło przed chwilą. – oficer podsunął swojemu asystentowi kartkę, która leżała na biurku.

Adiutant po błyskawicznej lekturze nieco spochmurniał.

– Rada Kolonialna rozniosła naszą flotę nad Iraad – pułkownik podsumował treść depeszy. – Za sześć dni dotrą do stolicy.

August Aser podniósł się z fotela i podszedł do okna. Po czarnym obiekcie na niebie nie było już śladu.

– Nasza planeta przed kilku laty zawarła tajną umowę, w której zobowiązała się do obrony Ardisii na wypadek wojny. Gubernator Farey naciska byśmy się z niej wywiązali.

Młody adiutant obserwował stojącego tyłem do niego pułkownika. Do czego on zmierza?

– Nasz rząd chce dotrzymać słowa – ciągnął dalej Aser, wypatrując czegoś na niebie. – Ale Farey raczej nie będzie zadowolony.

Pułkownik podszedł do biurka i podsunął swojemu podwładnemu drugą kartkę.

– Gubernator Kauros utworzył z naszych rekrutów korpus interwencyjny. I wyśle ich na Ardisię w ramach umowy. – na twarzy pułkownika pojawił się rzadko u niego spotykany cyniczny uśmiech, choć adiutant dobrze wiedział, że gdyby to zależało od Asera, to Szilo wystawiłoby do pomocy swoje najlepsze oddziały.

– Jest jednak pewien problem. – oficer znów podszedł do okna. – Nas też wcielili do korpusu. Mam dowodzić jedną z dywizji.

Adiutant wziął do ręki dokument, który przed chwilą podsunął mu Aser. Wynikało z niego, że pułkownik ma objąć dowództwo nad żołnierzami z avarrskich koszar.

– A co z naszą… misją? – młodzieniec zadał pytanie, które zrodziło się w jego głowie od razu, gdy tylko uświadomił sobie, że lada dzień opuszczą Szilo.

Aser odwrócił się w jego stronę i uśmiechnął.

– Rozmawiałem już z profesorem Austinem. Przewiduje, że nasz – tu zrobił chwilę przerwy, próbując dobrać odpowiednie słowo – … skarb będzie bezpieczniejszy w forcie Gurt-Um na Ardisii niż w Szilo.

– A więc wylot do stolicy jest nam na rękę?

– Można tak powiedzieć. – oficer odszedł od okna i podszedł do biurka. – Zabierzemy go ze sobą.

Na twarzy dobiegającego już sześćdziesiątki pułkownika pojawił się cień zadumy. Coś musiało go trapić.

– Oczywiście nikt nie może się o tym dowiedzieć. Dlatego załadujemy go na któryś z małych statków.

Tak, to było rozsądne. Przewóz w dużym galeonie, pod okiem reszty dowództwa dywizji i tysięcy nieznanych żołnierzy, nie wchodził w grę.

– Jest jednak pewien problem. -Aser spuścił wzrok. – Potrzebujemy zaufanej załogi. Kogoś spoza dowództwa, a do dyspozycji mamy samych rekrutów.

Młody List Karim odchylił się na oparcie fotela.

– Wystarczyłby jeden pilot i jeszcze dwóch, może trzech żołnierzy, prawda? – zapytał Karim, a pułkownik wyczuł w jego głosie pewną radosną nutę. Czyżby znał tu kogoś zaufanego?

– Tak – przyznał Aser, a w jego piwnych oczach pojawił się blask ożywienia.

– Wśród tutejszych rekrutów jest moje stryjeczne rodzeństwo – Kaja i Tall Karimowie. Kaja jest pilotem. Nie są zbyt doświadczeni, ale potrafią dotrzymać tajemnicy. Zresztą, i tak chyba w ciągu kilku godzin nie znajdziemy lepszych kandydatów.

Pułkownik Aser szczerze się uśmiechnął. Choć wcale nie był przekonany, czy może zaufać kuzynostwu swojego adiutanta, zdawał sobie jednak sprawę, że w tej sytuacji to i tak jedyne rozsądne rozwiązanie.

– Przyprowadź ich do mnie.

 

*

 

– To tajny projekt ardizjańskiej armii. – skłamał nazajutrz pułkownik Aser na spotkaniu z Kają, Tallem i Arymem. Ten ostatni dołączył do załogi jako zaufany przyjaciel Karimów. – Tylko tyle mogę powiedzieć.

Nastolatkowie nie okazali emocji, choć każdy z nich po swojemu przeżywał fakt, do jak odpowiedzialnej misji został wytypowany.

– O naszym ładunku nie wie nikt poza mną i pułkownikiem – dodał List Karim. – I tak musi zostać.

Cała trójka posłusznie pokiwała głowami.

– W waszej misji towarzyszyć będzie wam mój adiutant. Tylko on będzie miał klucze do ładowni. Dla waszego bezpieczeństwa lepiej się do niej nie zbliżajcie. – słowa pułkownika rozbrzmiały wyjątkowo oschle i groźnie.

– Nasze zadanie będzie polegało na dostarczeniu przesyłki na kosmodrom w Kirit-Abu na półkuli północnej, około dwustu kilometrów od miejsca zbiórki reszty naszej dywizji. Podczas wchodzenia w atmosferę nadamy komunikat o awarii silnika, to pozwoli nam odłączyć się od konwoju i pod pretekstem konieczności napraw lądować w Kirit-Abu. – oznajmił List Karim. – Obsługa kosmodromu wie o naszej misji i będzie na wszystko przygotowana.

– Po przejęciu ładunku przez naszych przyjaciół w Kirit-Abu, w dowód wdzięczności zostaniecie zwolnieni ze służby i będziecie mogli wrócić do domu. – oznajmił pułkownik Aser. Kaja, Tall i Arym nie kryli zaskoczenia, nie spodziewali się bowiem żadnych szczególnych przywilejów. – Oczywiście będziecie mogli zachować broń. Na Ardisii znajdziemy się na kilka godzin przed przybyciem Rady. Może być gorąco.

Po omówieniu szczegółów, pułkownik Aser opuścił swoich podwładnych, Arym i Karimowie zaś udali się do statku, którym mieli odbyć swoją pierwszą wspólną podróż międzyplanetarną.

– Lot będzie trwał sześć dni – powiedział List Karim, gdy zmierzali w stronę hangaru. – Trzy dni w kierunku korytarza i trzy dni od korytarza do planety. Nie przewidujemy żadnych przerw. Rada Kolonialna dotrze do Ardisii 13 maja wieczorem, musimy być szybsi.

List Karim był nadzwyczaj wysokim młodzieńcem o piwnych oczach i charakterystycznej kilkucentymetrowej bliźnie na szyi. Jego nienaganna postawa i sposób marszu zdradzały, że część swojej kariery wojskowej spędził w kompanii reprezentacyjnej. Choć akurat do swoich krewnych i Aryma odnosił się życzliwie, sprawiał wrażenie mało sympatycznego.

– Polecimy małym promem kosmicznym klasy Vartum. – kontynuował List. – Normalnie służy on do misji zwiadowczych. Ma małą ładownię, ale wystarczającą na nasze potrzeby.

Arym przez te kilka godzin intensywnie zastanawiał się nad tym, co właściwie mają przewieźć na Ardisię i dlaczego ta misja jest tak tajna. Nic nie przychodziło mu do głowy. Choć adiutant Asera zapewniał ich, że, dopóki będą się trzymać z dala od ładowni, nic im nie grozi, Inn do końca mu nie wierzył. Ufał jednak, że List nie narażałby zbytnio członków swojej rodziny.

– Oto i on.

Hangar, w którym się znaleźli miał wielkość dwóch boisk piłkarskich i był wysoki na około trzy-cztery piętra. Znajdowało się w nim kilka małych jednostek, w tym dwa promy klasy Vartum.

– "Enroy-2" – odczytał szeptem napis na kadłubie Tall Karim. Statek, który miał ich zawieźć do stolicy Ardis mierzył nie więcej niż trzydzieści metrów długości, pokryty był błyszczącym, ciemnoszarym tworzywem, a całość konstrukcji przypominała wielką literę A.

– Wygląda solidnie – przyznał Arym, a w jego głosie wszyscy wyczuli nutkę ekscytacji z nadchodzącej wyprawy.

– To najlepsze statki zwiadowcze w Ardis – oznajmił List, gdy cała czwórka na chwilę przystanęła, by podziwiać piękno maszyny. – Szybkie, zwrotne, słabo uzbrojone, ale dobrze opancerzone. Równie przydatne do misji w kosmosie, jak i atmosferze.

Mniej więcej w połowie kadłuba znajdowała się rampa, którą cała świeżo upieczona załoga dostała się na pokład.

– To twój pierwszy lot międzyplanetarny? – zapytał List Kaję – przyszłego pilota, w drodze do kokpitu.

Niska, szczupła siedemnastolatka, o latynoskiej urodzie i dziecięcej twarzy pokiwała głową.

– Latałam już w kosmosie, ale nigdy poza układem.

Brak doświadczenia Kai zdaniem Pułkownika Asera nie miał być zbytnim problemem. Skoro posiadała licencję pilota, miała wystarczające umiejętności, nawet jeśli jeszcze nigdy nie wybrała się do sąsiedniego układu.

Po zapoznaniu się przez Kaję z urządzeniami w kabinie pilota, cała czwórka obejrzała resztę pokładu.

– Nasz ładunek jest już w środku. – powiedział List, gdy znaleźli się pod pancernymi drzwiami ładowni.

 

Wylot dywizji miał odbyć się wczesnym popołudniem. Zgodnie z planem nad ranem w okolicach miasta wylądował gigantyczny galeon, który miał zabrać ze sobą wszystkich żołnierzy oraz dowództwo dywizji, na czele z pułkownikiem Aserem. Do obsługi pozostałych statków zwiadowczych również przydzielono rekrutów.

 

– Współczesne statki kosmiczne posiadają generatory tzw. pola stabilizującego – powiedział List Karim, gdy załoga Enroya-2 zgromadziła się w kokpicie kilka minut przed startem. – Wytwarzają sztuczną grawitację i niwelują wszelkie oddziaływania związane z ruchem maszyny. Nie poczujesz nawet szarpnięcia. – adiutant pułkownika Asera poczuł się zobowiązany do wyjaśnienia podstawowych zagadnień związanych z podróżą międzyplanetarną Arymowi, który przyznał, że nigdy nie przebywał na wysokości większej niż kilkanaście kilometrów.

List niepotrzebnie się trudził – wiedza, którą starał się przekazać Arymowi, posiadał każdy rozgarnięty licealista. Nie zmieniało to jednak faktu, że Inn czuł niemałe podekscytowanie swoją pierwszą podróżą poza ojczystą planetę.

– Zaczynamy – oznajmiła Kaja, gdy otrzymała polecenie startu. Na jej uroczej zwykle twarzyczce gościł teraz grymas skupienia i przejęcia. Drżącymi rękoma chwyciła stery i po chwili poderwała maszynę z ziemi. Tak jak zapowiedział List, załoga nie odczuła nawet szarpnięcia i gdyby nie okno w kokpicie wszyscy nadal mogliby sądzić, że ich statek spoczywa bezpiecznie na ziemi.

W kabinie pilota nastała chwila milczenia. Każdy na swój sposób przeżywał tę chwilę – Kaja skupiona na pilotażu modliła się, by nie popełnić żadnego błędu. Adiutant pułkownika Asera myślał o misji, która właśnie się zaczęła. Arym z niecierpliwością małego dziecka oczekiwał opuszczenia atmosfery, a Tall jako jedyny pogrążył się w myślach na temat wojny i tego, co czeka ich już za parę dni na Ardisii.

Enroy-2 błyskawicznie i niemal pionowo pokonywał kolejne piętra chmur. Kaja z każdą chwilą czuła się coraz pewniej za sterami, a atmosfera w kokpicie pomału się rozluźniała. Nie minęła dłuższa chwila, gdy widok z okna zaczął się zmieniać, a niebieski kolor nieba ustąpił czerni próżni.

– Jesteśmy na orbicie – zameldowała po chwili Kaja. Arym i Tall podeszli bliżej do okna, by, mimo oślepiającego słońca, choć przez moment spojrzeć na rodzinną planetę z tej perspektywy.

Po chwili Enroy-2 gwałtownie skręcił i dołączył do formującego się już konwoju setek galeonów.

Rozpoczęła się wyprawa ich życia.

 

 

Przez trzy kolejne dni List Karim uważnie obserwował resztę załogi. Arym, Kaja i Tall nie zrobili jednak w tym czasie nic, co by go zaniepokoiło, o czym codziennie informował pułkownika Asera. Ładunek był bezpieczny.

 

13 maja 1080 r., sobota, układ Ardisia, Ardis.

 

– Rada Kolonialna dotarła już na orbitę Ardis. – na monitorze w kokpicie wyświetlała się sylwetka pułkownika Asera. Bezradność, jaka biła z jego twarzy, udzielała się załodze Enroya-2. – Musimy zmienić miejsce lądowania. Za chwilę otrzymacie szczegółowe koordynaty.

– Co dalej z ładunkiem? – zapytał drżącym głosem List Karim. Pułkownik Aser westchnął zrezygnowany.

– Okaże się na miejscu.

Kaja spojrzała na ekran z prawej strony kokpitu. Według przyrządów do osiągnięcia orbity Ardisii pozostały jeszcze dwie godziny.

– Wlecimy w sam środek walki.

 

W miarę zbliżania się do planety, załoga Enroya-2 dostrzegała coraz więcej szczegółów rozgrywającej się nad głowami Ardisian bitwy. Z początku o nadzwyczajnych wydarzeniach na orbicie stolicy Unii informowały jedynie mikroskopijne, ledwo dostrzegalne różnokolorowe rozbłyski. Wkrótce, wciąż jednak tylko przy pomocy specjalnych urządzeń, można już było dostrzec zarysy kolonialnych okrętów – w tym największego z nich – pancernika Tanatos. Wreszcie, nadal uzbrojonym okiem, załoga Enroya-2 mogła już podziwiać przebieg samej bitwy.

– Główne walki toczą się nad północną półkulą i w okolicach równika – zakomunikował List, po zapoznaniu się z danymi otrzymanymi od dowództwa korpusu. – Nas kierują na biegun południowy. Powinniśmy być bezpieczni.

Nagle przy jednym z monitorów w kabinie pilota ponownie zapłonęła mała niebieska lampka, oznaczająca próbę nawiązania kontaktu przez pułkownika Asera. Gdy tylko Kaja odebrała połączenie, na ekranie znów ukazała się sylwetka przełożonego. Tym razem był bardzo przejęty i mówił szybciej niż zwykle.

– W naszą stronę zmierzają trzy pancerniki Rady Kolonialnej. Prawdopodobnie dostrzegli nasz konwój.

Powagę tej informacji pojął tylko List. Szilański konwój ochraniany był tylko przez kilka starych fregat i garstkę myśliwców. W starciu z pancernikami Rady nie miał żadnych szans.

– Musicie jak najszybciej odłączyć się od konwoju. – zakomenderował pułkownik Aser. – To nasza jedyna szansa.

Arym spojrzał pytająca na Talla. Odłączyć? Jest aż tak niebezpiecznie?

– Wylądujcie gdzieś na południowej półkuli. Na komputerze pokładowym znajduje się mapa Ardisii. Jeśli to będzie możliwe, jak najszybciej dostarczcie naszą przesyłkę na Kirit-Abu. Obrona stolicy może długo nie wytrzymać.

Po chwili pułkownik zawiesił połączenie. List przeczuwał, że to była jego ostatnia rozmowa z przełożonym. Rzeczywiście, pułkownik Aser, podobnie, jak kilkaset tysięcy innych szilańskich żołnierzy, nigdy nie dotarł do celu.

By wykonać rozkaz, Kaja chwyciła stery maszyny i przechyliła je mocno w prawo. Prom wykonał ostry zakręt, lecz dzięki polu stabilizacyjnemu załoga nie odczuła żadnej zmiany.

– To na pewno dobry pomysł? – zapytał Arym, gdy maszyna z ogromną prędkością oddalała się od szilańskich okrętów. – Poza konwojem jesteśmy bezbronni.

– I niewidzialni. – odparł List nie odrywając wzroku od urządzeń nawigacyjnych. – W konwoju leci ponad milion nieochranianych żołnierzy. Rada nie przepuści takiej okazji. Puści z dymem całe szilańskie wsparcie dla Ardisii.

– Przecież mają eskortę – zauważył Tall, nie mogąc pogodzić się z myślą, że za chwilę na jego oczach dojdzie do niewyobrażalnej hekatomby.

– Pięć ledwo zipiących fregat? Nie zdążą nawet połaskotać ich tarcz. – List zaśmiał się prosto w szmaragdowe oczy swojego kuzyna. – Nikt nie przewidział, że konwój może zostać zagrożony. Te fregaty wysłano, by odstraszały piratów.

Tall spochmurniał. A więc to nieuchronne.

– Wystarczy – przerwał ciszę List, gdy uznał, że prom oddalił się wystarczająco od konwoju. – Obierz kurs na ten archipelag – zwrócił się do Kai, wskazując jej na monitorze grupę wysp w okolicach koła podbiegunowego.

Kaja lekko przechyliła stery w lewą stronę, poczym wprowadziła koordynaty do komputera.

– Wejście do atmosfery za 20 minut.

Nastała chwila spokoju. List chciał ją wykorzystać na ponowne skontaktowanie się z pułkownikiem Aserem. Bezskutecznie. Urządzenia pokładowe nie wykrywały już jego galeonu. Porucznik Karim wiedział, co to oznacza.

List ukrył twarz w drżących rękach. Kaja domyśliła się, co się stało. Arym i Tall nie wiedzieli, co powiedzieć. W kokpicie zapadła absolutna cisza.

Błękitna bryła planety stawała się coraz większa. Załoga Enroya-2 dostrzegała już gołym okiem wielkie połacie chmur przykrywające ardizjańskie kontynenty. List w końcu ochłonął. Wyjął twarz z dłoni i omiótł wzrokiem wskaźniki w kokpicie. Jego oblicze przyjęło obojętny wyraz, a jeśli przed chwilą uronił łzy, to nie było już po nich śladu. Atmosfera w pomieszczeniu powracała do normalności, choć świadomość tego, co się przed chwilą wydarzyło, nie dawała spokoju.

Nagle w kokpicie rozległ się krótki, przenikliwy i głośny dźwięk, a całe pomieszczenie na sekundę rozświetliły dziesiątki czerwonych lampek. Kaja aż podskoczyła. Na pokładzie tylko List wiedział, jak zinterpretować ten alarm.

– Wrogi myśliwiec! – krzyknął zdenerwowany. Rzeczywiście, urządzenia pokładowe wykazywały, że Enroy-2 znalazł się w polu rażenia małej jednostki Rady Kolonialnej.

Nim ktokolwiek zdołał zareagować, pierwszy laserowy pocisk runął na bakburtę. Komputer pokładowy niezwłocznie poinformował o osłabieniu tarczy ochronnej.

– 71%! – odczytała przerażona Kaja.

– Pełna moc silników! – rozkazał List. – Musimy mu uciec.

Kaja chwyciła za stery i wykonała polecenie porucznika. Odruchowo zaczęła manewrować statkiem, by wyminąć następny atak. Udało się – kolejny zielony promień przeleciał tuż koło nich. Przez ułamek sekundy wydawało się jej, że dostrzegła na twarzy Lista podziw i wdzięczność, za to, że uchroniła ich od zredukowania tarczy do połowy. Chwila triumfu była jednak niezwykle krótka. Kolejny pocisk uderzył w rufę, a komputer zanotował dalszy spadek mocy tarczy.

– 49% – krzyknęła i poczuła, że ogarnia ją coraz większa bezradność. Była już gotowa puścić stery i uciec w głąb statku.

List analizował wskazania urządzeń pokładowych. Ich prom był szybszy od kolonialnego myśliwca. Według komputera pół minuty powinno wystarczyć na wyrwanie się z jego pola rażenia.

Chaotyczne manewry skrajnie przerażonej Kai uratowały Ardizjańczyków przed dwoma kolejnymi atakami. Dystans między pojazdami rósł. Do wyrwania się z pułapki brakowało już tylko kilkunastu sekund.

– 21% – zawołał List Karim, gdy tarcza Enroya-2 przejęła kolejne uderzenie.

Serce Kai waliło jak oszalałe. Mechanicznie, jakby nieobecna, wykonywała kolejne ruchy. Gdy do ucieczki z pola rażenia myśliwca brakowało zaledwie czterech sekund, urządzenia pokładowe poinformowały o zniszczeniu tarczy.

List odwrócił wzrok od monitorów i przerażony spojrzał na Kaję, a potem na Aryma i Talla. Od śmierci dzieliło ich jedno, góra dwa trafienia. Siostra Karima zacisnęła oczy i wykonała kolejny gwałtowny skręt. To były najdłuższe cztery sekundy w ich życiu.

I stało się. Na sekundę przed końcem tej gehenny urządzenia pokładowe poinformowały o silnej eksplozji w tylnej części statku. Załoga na moment wstrzymała oddech.

– Silnik nieuszkodzony! – radośnie wykrzyknął List.

Byli bezpieczni. Enroy-2 mimo utraty niemal połowy kadłuba dzielnie zmierzał w stronę stolicy.

W kokpicie zapanowała niemal świąteczna atmosfera. Emocje w jednej chwili ustąpiły, a wszyscy poczuli wielką ulgę. List obcesowo poklepał Kaję po ramieniu.

– Jesteś wielka.

Nastrój panujący w pomieszczeniu jednak jej się nie udzielał. Po utracie rufy pojawiły się problemy ze sterowaniem, a po chwili urządzenia pokładowe poinformowały o wycieku paliwa.

– Silnik przestanie działać za około siedem minut – odczytała wskazania komputera Kaja. Twarz Lista w jednej chwili pobladła. – Musimy jak najszybciej lądować.

Porucznik szybko przeanalizował mapę. W pobliżu nie było żadnej stacji lub okrętu, który mógłby ich przyjąć. Musieli kierować się na powierzchnię planety.

Prom pędził ku Ardisii z maksymalną prędkością. Po myśliwcu, który nieomal pozbawił ich życia, nie było już śladu. Kaja robiła co mogła, ale statek pomału odmawiał posłuszeństwa. O lądowaniu w pobliżu bieguna nie mogło już być mowy.

– Musimy użyć płaszcza termicznego – poinformował List, gdy statek tuż przed wejściem w atmosferę zaczął gwałtownie wytracać prędkość. Bez awaryjnego płaszcza próba przedarcia się przez gazy atmosferyczne z uszkodzonym kadłubem oznaczałaby pewną śmierć.

Kaja pokiwała głową. Uruchomienie płaszcza termicznego byłą jedna z prostszych procedur, w dodatku wielokrotnie przerabianą w czasie kursu dla pilotów. Dziewczyna nacisnęła odpowiedni przycisk i statek w mgnieniu oka okrył się cienką, przezroczystą powłoką wystrzeloną z dziobu.

Po przekroczeniu umownej granicy stu kilometrów nad poziomem morza Kaja zainicjowała procedurę lądowania. Z minuty na minutę sterowanie stawało się jednak coraz trudniejsze, aż wreszcie na wysokości około pięćdziesięciu kilometrów stery ostatecznie odmówiły posłuszeństwa. Statek zaczął wykonywać chaotyczne ruchy, cały czas jednak kierował się łagodnie w stronę planety.

– W maszynowni musiało dojść do awarii – powiedział List, rozpaczliwie poszukując jakiegoś wyjścia z sytuacji. Do głowy przyszło mu tylko jedno rozwiązanie, ale wciąż nie wiedział, czy jest na nie gotowy. – Muszę tam wejść.

Kaja odruchowo zaprotestowała:

– Musi być jakiś inny sposób.

Porucznik spojrzał jej głęboko w oczy i delikatnie pokręcił głową.

– Nie ma – wyszeptał.

Dziewczyna pojęła to błyskawicznie. Według urządzeń pokładowych silnik przestanie działać za cztery minuty. Po tym czasie prom zostanie poddany ardizjańskiej grawitacji i runie z dużej wysokości. Rozpad promu spowoduje rozerwanie pola stabilizującego, co wyzwoli gigantyczne przeciążenia, a w konsekwencji śmierć załogi. Porucznik Karim musiał naprawić układ sterowania, by Kaja zdołała osadzić maszynę, nim zabraknie paliwa.

Dziewczyna odwróciła wzrok.

Arym jako jedyny nie był do końca świadom konsekwencji decyzji, którą podjął porucznik List. Nie wiedział, jak skrajne warunki panują w maszynowni.

List wstał z fotela, wyjął z kabury przy pasie mały pistolet i wręczył go Tallowi.

– Może wam się przydać. – dobrze wiedział, że ich broń znajdowała się w kajutach zniszczonych przez myśliwiec.

Po chwili z dużej skrzyni w kącie wyjął zestaw narzędzi. Rzucił jeszcze okiem na wskazania komputera i ruszył w stronę maszynowni.

Porucznik, przemierzając wąski korytarz, starał się oszacować swoje szanse. Dobrze wiedział, że pracujący silnik antygrawitacyjny emituje w maszynowni promieniowanie, które zabije go w kilka minut. Miał jednak nadzieję, że zdąży jeszcze wrócić do kokpitu, poinstruować swoich towarzyszy, co powinni zrobić z zawartością ładowni.

Kilka sekund później List dotarł do wysokich drzwi, na których umieszczono napis "maszynownia" oraz piktogram informujący o śmiertelnym niebezpieczeństwie. Porucznik wziął głęboki oddech i otworzył drzwi. Chwilę potem znalazł się w pomieszczeniu wielkości małej windy wypełnionym oślepiającym białym światłem. W tym miejscu z robotów, które opuszczały maszynownię, usuwane były wszelkie substancje promieniotwórcze. Za następnymi drzwiami znajdował się już silnik.

List wziął głęboki oddech. To była ostatnia chwila, żeby się wycofać. Gdy tylko naciśnie czerwony guzik na ścianie, drzwi się rozsuną, a on w tej samej chwili otrzyma dawkę promieniowania, która pozwoli mu przeżyć nie dłużej, niż przez tydzień. A z każdą kolejną sekundą będzie coraz gorzej. Serce waliło mu, jak oszalałe. Wiedział jednak, że, jeśli nie naprawi układu sterowania i tak czeka ich pewna śmierć.

Drzwi otworzyły się błyskawicznie. List poczuł uderzenie ciepłego powietrza i zdecydowanym krokiem wszedł do środka. Maszynownia była okrągłym małym pomieszczeniem, na środku którego znajdowała się wysoka na około półtora metra srebrna kolumna skąpana w błękitnej poświacie. List przez ułamek sekundy zachwycił się tym niezwykłym światłem, jakie emitował silnik, szybko jednak ruszył w kierunku czarnej szafki znajdującej się po przeciwnej stronie pomieszczenia.

Podejrzewał, że gwałtowne manewry, jakich dokonywała Kaja, oraz anomalie związane z utratą tylnej części kadłuba doprowadziły do przeciążenia w konsoli układu sterowania. Nie pomylił się. Na szczęście była to drobna awaria i do jej usunięcia wystarczyła wymiana dwóch przewodów. Naprawa pierwszego elementu przebiegła bez problemu, jednakże kwaśny smak w ustach i coraz silniejsze zawroty głowy ostrzegały, że należy się spieszyć. Montaż drugiego przewodu był już o wiele trudniejszy. List po raz pierwszy zwymiotował, a wzrok zaczął płatać mu figle. Nadludzkim wysiłkiem, pomału tracąc już świadomość, kontynuował zadanie, choć zawroty głowy omal nie powaliły go na ziemię. Wreszcie, po niecałej minucie od wejścia do maszynowni ukończył zadanie. W ostatnim przebłysku świadomości zdążył jeszcze poczuć satysfakcję.

 

– Udało się! – wykrzyknęła Kaja, gdy komputer poinformował o usunięciu awarii. Dziewczyna pewnie chwyciła za stery i skierowała statek niemal pionowo w stronę ziemi. Na dwadzieścia sekund przed utratą resztek paliwa posadziła maszynę na powierzchni Ardisii.

 

Ving

 

– To chyba jakieś odludzie – powiedział trzęsący się z zimna Arym, gdy wrócił po krótkim spacerze na pokład Enroya-2. – Daleko na wschodzie wznoszą się jakieś góry.

Kaja kiwnęła głową.

– Mapy nie pokazują żadnych miast w tej okolicy.

Tall rozłożył ręce. A więc wylądowali na jakiejś lodowej pustyni, z dala od cywilizacji.

– Komunikacja nie działa – oznajmiła Kaja – Rada wyłączyła wszystkie stacje przekaźnikowe.

– A komunikacja naziemna? – zapytał Arym.

– Odbieramy słabe sygnały radiowe – przyznała dziewczyna, szukając czegoś na mapie. – Prawdopodobnie, z któregoś z tych miast – wskazała na trzy niebieskie plamki.

– Możemy się z nimi skontaktować? – zapytał Tall, próbując oszacować odległość do nich. Jakieś trzysta, czterysta kilometrów – pomyślał.

Dziewczyna pokręciła głową.

– Straciliśmy nadajnik.

Tall zamyślił się.

– Nie mamy zapasów, ani nawet ubrań – stwierdził po chwili. Wszystkie niezbędne rzeczy znajdowały się w module mieszkalnym, zniszczonym przez myśliwiec Rady. – Nie możemy tu zostać.

Arym odruchowo spojrzał w stronę drzwi. List nie wracał już od ponad pół godziny. Do całej trójki docierało pomału, że musiał umrzeć w ładowni. Inn odgonił jednak jeszcze od siebie tę myśl i ponownie spojrzał na mapę.

– Do najbliższego miasta mamy kilka dni drogi. Nie uda nam się.

Dziewczyna przyznała Arymowi racje.

Tall spochmurniał. Sytuacja, w której się znaleźli wydawała się bez wyjścia.

Inn jeszcze raz spojrzał w stronę korytarza, z którego mógłby nadejść List.

– Myślicie, że on…?

Kaja spuściła wzrok.

– Nie żyje. – odparł oschle Tall. – Uratował nam skórę. Choć nie wiadomo, na jak długo.

Rzeczywiście – pomyślał Arym – Chyba pora traktować go jak bohatera.

Chłopak uświadomił sobie, że, skoro jego ciało spoczywa gdzieś na statku, należałoby je pochować. Wiedział jednak, że na razie nie będzie to możliwe. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wejdzie do maszynowni, jeśli nie jest to absolutnie konieczne.

Z drugiej strony perspektywa spędzenia najbliższej nocy z trupem za ścianą też nie była zbyt zachęcająca.

– Musimy zdradzić naszą pozycję. – Kaja wróciła do poprzedniego tematu. – To nasza jedyna szansa.

Arym spojrzał pytająco na Talla.

– Wykluczone – Karim potrząsnął głową. – Właśnie rozpoczyna się inwazja, a my jesteśmy żołnierzami Ardis. Zabiją nas bez pytania.

– Albo wezmą do niewoli – odparł Arym. – Musimy zaryzykować. Tu czeka nas pewna śmierć.

– A co z naszym ładunkiem? – zapytał Karim oskarżycielskim tonem. – Chcecie go oddać Radzie?

– Nawet nie wiemy, co to… – argument Talla dał jednak Kai do myślenia.

– Masz lepszy pomysł? – pytanie Aryma niechcący zabrzmiało nieco arogancko. – Martwi i tak nie obronimy tego ładunku. Czymkolwiek jest.

Inn dostrzegł błysk w piwnych oczach swojego przyjaciela.

– Musimy tam wejść – stwierdził z uśmiechem Tall.

Dziewczyna pokręciła głową.

– To zbyt niebezpieczne.

– Nie wiemy, z czym mamy do czynienia – Arym przychylał się do poglądu Kai. – Jeśli to jakaś tajna broń…

– Konsekwencje mogą być nie do przewidzenia – stwierdziła dziewczyna. – Zresztą i tak nie mamy klucza do ładowni.

– Ale mamy to – Tall wziął do ręki pistolet, który tuż przed śmiercią podarował mu List. – Zegarmistrzowska robota. Broń na specjalne zamówienie z wzmacniaczem wiązki. Drzwi od ładowni nie powinny być przeszkodą.

– To coś… może nam pomóc wydostać się stąd – zauważyła Kaja, wciąż mając poważne wątpliwości.

– Albo nas zabić. – odparł Arym – Lub wysadzić w powietrze całą okolicę.

– Tak czy inaczej – Tall obrócił w ręku pistolet – warto zaryzykować.

Arym westchnął.

– Na twoją odpowiedzialność.

Tall niemal krzyknął z radości. Kaja rozłożyła ręce:

– Róbcie co chcecie.

Drzwi od ładowni zabezpieczone były standardowym zamkiem magnetycznym na kartę. Cała trójka obszukała najpierw wszelkie schowki w kokpicie. Nigdzie nie było nawet śladu klucza-karty. Widocznie jedyny egzemplarz miał przy sobie List. A więc trzeba było użyć pistoletu.

– Odsuńcie się – zakomenderował Tall i wycelował z bliska w zamek. Błysnęło fioletowe światło, rozległ się cichy świst. Drzwi ani drgnęły.

Tall zdziwiony spojrzał na swoich towarzyszy. Arym wzruszył ramionami.

– Spróbuj jeszcze raz.

Następny strzał. Zamek był już poważnie uszkodzony. Drzwi rozsunęły się po kolejnym.

Ładownia miała długość kilku metrów, a jej ściany, sufit i podłoga wyłożone były ciemnoszarym tworzywem. Jedynym źródłem światła w pomieszczeniu była podłużna wąska lampa dająca słabe blade światło.

– Patrzcie! – Kaja wskazała na jedyny przedmiot w ładowni.

Na samym środku stał czarny obiekt przypominający granitowy sarkofag. Arym wydał z siebie cichy okrzyk zachwytu.

Tall pierwszy podszedł bliżej. Dopiero teraz poczuł, że temperatura powietrza w ładowni jest znacznie niższa niż w kokpicie.

– Spójrz! – Kaja wskazała swojemu bratu małe urządzenie na wierzchu obiektu.

Cała trójka podeszła do sarkofagu. Powierzchnia całego obiektu wydawała się być jednolita i gładka. Urządzenie, które wskazała Kaja, wyglądało na doczepione.

– To chyba zamek szyfrowy – odezwał się Arym. – Ale dość nietypowy.

– Co robimy? – wyszeptała przerażona Kaja.

Tall poszedł do urządzenia i nacisnął jeden z guzików na klawiaturze numerycznej. Mały ekranik nad nią rozbłysnął nagle niebieskim światłem.

– Podaj kod – odczytał

– Chyba nic tu po nas – powiedział Arym. W głębi serca poczuł wielką ulgę.

A gdyby tak…

– Słyszycie to? – Kaja obróciła głowę. Arym i Tall zaczęli nasłuchiwać.

– Tak – wyszeptał Arym. Jakby czyjś głos.

Kaja poczuła, jak miękną jej nogi.

– List? – zapytał Tall.

Przyjaciele w jednej chwili zapomnieli o sarkofagu i pomału opuścili ładownię. I wtedy wszystko stało się jasne.

– Enroy-2! Czy jest tam kto? – tajemniczy głos nie dochodził wcale z maszynowni, lecz z głośników w kokpicie. Ktoś chciał się z nimi skontaktować.

Kaja spojrzała spanikowana po swoich towarzyszach.

– Enroy-2! Zgłoś się!

– I tak nie możemy mu odpowiedzieć – przypomniał Arym. – Straciliśmy nadajnik. – chłopak spojrzał na ekran komputera pokładowego. – Czy skanery działają?

– Tylko krótkiego zasięgu – przyznała dziewczyna, przełączając widok ze skanera na główny ekran.

Od południa zbliżał się do nich mały pojazd.

– Enroy-2! Odbiór!

– To prom zwiadowczy – odczytał Arym. – Z identyfikatorem Rady Kolonialnej…

Inn poczuł nagły przypływ adrenaliny. Spanikowana Kaja spojrzała pytająco na swojego brata.

– Wyłącz wszystkie urządzenia! – polecił Arym. – I przyciemnij szyby!

Kaja posłusznie wykonała rozkaz i po chwili w kokpicie zapanowała absolutna cisza.

Teraz pozostało już tylko czekać. Po mniej więcej minucie statek przeleciał nisko nad promem, poczym zawrócił i wylądował naprzeciw dziobu, w odległości jakiś 75 metrów.

Po chwili z maszyny wysiadł pilot ubrany w kompletny granatowy kombinezon.

– Jeden żołnierz? – zapytał cicho zdziwiony Arym. I nagle w jednej chwili w jego głowie zrodził się nowy scenariusz.

– Zabij go – w ustach Aryma słowa te zabrzmiały tak nienaturalnie i strasznie zarazem, że Kaja aż się wzdrygnęła.

– S-słucham? – Tall aż się zająknął.

– Zabij go – Arym zdawał sobie sprawę, jak bardzo zaskoczył swoich towarzyszy, ale to nie miało teraz żadnego znaczenia.

Tall nie wiedział co robić. Arym zauważył reakcję swojego przyjaciela. Musiał interweniować.

– Daj mi to! – Tall oddał pistolet bez wahania.

Nie można było przepuścić takiej okazji. Znalazł ich jakiś idiota, który nawet nie wezwał posiłków. Wystarczyło go teraz wyeliminować, a mieliby dostęp do sprawnego promu, na dodatek w barwach Rady Kolonialnej.

Arym opuścił kokpit i przyczaił się przy zamkniętej rampie.

-Halo? Jest tam kto? – żołnierz powoli obszedł cały prom. – Mówi kapitan Ving. Czy ktoś mnie słyszy?

Arym starał się opanować emocje. Czekał aż oficer otworzy rampę z zewnątrz. Jeśli ten pistolet jest tak dobry, jak sądził Tall, to do zabicia żołnierza Rady Kolonialnej wystarczyłby dwa strzały.

– Mówi oficer Ving! Czy jest tu kto?

Arym starał się być maksymalnie skupiony, ale nagle w jego głowie zrodziła się pewna nieuświadomiona jeszcze wątpliwość. Sygnał otwieranej rampy jednak przywołał go do porządku. Inn ukrył się za ścianą gotowy do akcji.

Arym słyszał jak ciężkie buty żołnierza Rady uderzają o rampę. Chłopak oszacował, że najlepszy efekt uzyska wbiegając na nią za dwie sekundy.

Raz, dwa…

Arym miał wrażenie, że ta chwila trwała całą wieczność. Wybiegł zza ściany i zobaczył sylwetkę swojego przeciwnika. Zdążył jeszcze zanotować, że jest znacznie wyższy niż sądził, poczym oddał pierwszy strzał. Wróg był przygotowany, ale nie uniknął trafienia.

– Oficer Ving! – wykrzyknął, co zabrzmiało jak jakieś hasło. Arym nie miał jednak czasu się nad tym zastanowić. Oddał drugi strzał, ale tym razem nie trafił. Po chwili laserowy pocisk minął twarz młodego Ardizjańczyka o kilka centymetrów. Ale wróg nie podjął dalszej walki. Oddał jeszcze jeden strzał, by Arym nieco się cofnął, poczym zeskoczył z rampy i salwował się ucieczką.

Arym wolał nie wychylać się na zewnątrz, byłby wówczas łatwym celem. Zamiast tego, szybko skierował się do kokpitu.

– Włącz zasilanie! – krzyknął do Kai. Dziewczyna posłusznie wykonała polecenie i w ułamku sekundy kokpit rozbłysnął setką różnokolorowych świateł. – Działo laserowe jest sprawne?

Kaja przytaknęła. Arym szybko zajął miejsce drugiego pilota i chwycił dżojstik obsługujący działo.

Żołnierz Rady biegł prosto do swojego statku. Do załadowania działa pozostało kilka sekund. 67%, 79%, 84% – Arym w myślach odczytywał wskazania komputera.

Co robi wysoką rangą oficer na statku zwiadowczym na takim odludziu?

88%…

Czemu ciągle wykrzykiwał swoje nazwisko?

97%…

I skąd u licha znał oznaczenie naszego statku, skoro mamy zepsuty nadajnik?!

100%…

Działo umieszczone pod dziobem wypluło z siebie olbrzymią wiązkę lasera. Ułamek sekundy potem między oboma statkami doszło do eksplozji, która zakołysała ardizjańskim promem.

Arym nie trafił. Świadomie. Wybuch powalił jedynie ich nieproszonego gościa.

– To jeden z naszych – oznajmił z ulgą chłopak. – Przyjechał po nasz towar.

 

 

Koniec

Komentarze

Nie rozumiem, po co wrzucasz dwa wyrwane ze środka rozdziały?
A tak abstrahując: jeśli poprzednie cztery są napisane tak samo, wiele poprawiania przed Tobą. Zapis dialogów woła o pomstę do nieba, a ilość "adiutantów" w pierwszej części (tylko tyle przeczytałem) jest tak olbrzymia, że po kilku linijkach zaczęło mnie to śmieszyć.
W każdym razie -- powodzenia. 

Dziękuję za komentarz.
Zdecydowałem się dodać akurat te rozdziały, gdyż poprzednie, co do zasady, dotyczą całkiem innego wątku. Równie dobrze mogłem nie oznaczać, że są one "wyrwane" ze środka.
Pozdrawiam

Takie kosmiczne wojny i polityczne intrygi to kompletnie nie moje klimaty, więc tylko zostawiam znak, że pierwszy rozdział przeczytałem.

Aha, jedna uwaga techniczna. Statek można posadzić, nie osadzić. Osadza, to się szron na trawie albo rdza na metalu. 

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

   Ogólnie źle nie jest, daje się czytać bez zgrzytania zębami, ale nie porywa, niestety. Uszkodzenie, samopoświęcenie, cudowny zbieg okoliczności w postaci półgłupka, w pojedynkę idącego do obcej jednostki... Skąd my to znamy?
   Masz bardzo wiele drobiazgów do poprawienia, Autorze. Na przykład grymas skupienia. Przepraszam, że pytam, ale co to takiego? Ving otwiera rampę z zewnątrz. Skąd zna sposób otwierania? Dlaczego aż dwa strzały mają być potrzebne do zabicia oficera Federacji?
   Nawet space opera domaga się nieco większej porcji staranności i logiki. Alternatywą dla tego sądu jest niewłaściwy dobór fragmentu --- może później lub wcześniej od przedstawionych wydarzeń znajdują się odpowiedzi na wątpliwości.

Uszkodzenie, samopoświęcenie, cudowny zbieg okoliczności w postaci półgłupka, w pojedynkę idącego do obcej jednostki... Skąd my to znamy?  No właśnie, skąd? Być może było coś podobnego, ale powiedz mi, co konkretnie miałeś na myśli.
Co do tych szczególików - rzeczywiście wkleiłem tylko fragment, niektóre rzeczy są wyjaśnione w innych miejscach, ale niektóre...hmmm... cóż, wydaje mi się, że nie wszystko musi być podane na tacy - takie mam zdanie.

Dziękuję za komentarze :)
Pozdrawiam


Jestem zdecydowanym przeciwnikiem zamieszczania wyrwanych z kontekstu fragmentów. Czemu to ma służyć? Autor zwiększa tylko prawdopodobieństwo nieprzychylnych komentarzy zdezorientowanych czytelników.

Konkretnie miałem i mam na myśli powtarzalność pewnych schematów. Wiadomo, że protagonista nie powinien umierać w pierwszym rozdziale, bo o kim historia będzie opowiadała, ale musi znaleźć się w niesamowitych opałach, z których będzie z trudem wydobywał się przez szesnaście z osiemnastu rozdziałów. Dalej: standardową receptą na wykaraskanie się bohatera z katastrofalnej sytuacji jest niezwykły zbieg okoliczności lub durnota kogoś spośród przeciwników. Jak pana kapitana Vinga. Niezwykły wynalazek, oczywiście supertajny, należy do powyższej "menażerii". Zagłada konwoju z głównymi siłami --- standardzik. Nawiasem: co robi galeon w kosmosie, gdy przeciwnik dysponuje pancernikami?
Wystarczy, bo chyba już wiesz, o co chodzi.
Nie być może coś takiego było, a na pewno było. W wielu odmianach. Od czego zaczyna się epopeja "Galaktiki"? Od kretyńskiego zgromadzenia całego trzonu sił w jednym miejscu, pod celownikami jednostek Cylonów.
Zgadzam się, że pewnych konwencjonalnych zagrań nie da się uniknąć, ale zawsze można pogłówkować, jak dojść do celu inną drogą.

A, ok, dzięki :) Ja wcale nie kwestionuję Twojego zdania, bardzo Ci za nie dziękuję. Po prostu nie do końca je zrozumiałem, teraz już wszystko jasne :) Dzięki w ogóle, że chciało Ci się to czytać i wytknąć pewne błędy :)

Pozdrawiam

Nowa Fantastyka