- Opowiadanie: pikapika - Bunt krasnali (Anzelm 2)

Bunt krasnali (Anzelm 2)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bunt krasnali (Anzelm 2)

Obudziły mnie krzyki dziadka Anzelma, dochodzące z podwórka. Wybiegłam więc, jeszcze w koszuli nocnej w misie, przed dom.

 

– Małe meliniarze! Już ja was dopadnę, wstrętne nałogowce!

 

– Dziadku, so siem stałoo?– powiedziałam, przecierając oczy.

 

– Krasnale ogrodowe mi nawiały! A zbierałem je przez tyle lat!

 

Anzelm Kacaniec, jak było powszechnie wiadome, uwielbiał krasnoludki. Powiedział, że zostało mu to po pobycie w Nibylandii, bo wszędzie się tam kręciły.

 

– Co zrobiły?– wytrzeszczyłam oczy. Krasnali dziadka faktycznie nie było na podwórku.

 

– Ogłosiły bunt i uciekły! Cała dostawa poszła!

 

– Jaka dostawa?

 

Dziadek puścił moje słowa mimo uszu, miałam więc niejasne przeczucie, że słowo „dostawa" dotyczyło jakiegoś nielegalnego przedsięwzięcia.

 

– Już ja je znajdę, mogą być pewne.

 

– Ale dziadku, jak one niby miały uciec?

 

– Normalnie. Na nogach. Do tej pory im płaciłem, to stały spokojnie. Ostatnio niestety dużo wydałem na ten srebrny drut dla Maciaszczyka i na jakiś czas zamroziłem im pensje. To się cholery zbuntowały. Może gdyby tyle nie piły…

 

Elwis i Kombajn wyszli na podwórko. Drugi z nich miał ze sobą mały tobołek.

 

– Wyjeżdżam. Nie chcę już się zajmowac śpiewaniem. Na początku to fajne, gdy majtki i staniki dziewczyn lecą na scenę, ale potem zaczyna męczyć. Może wstąpię do mafii albo organizacji terrorystycznej…

 

– Kurt, życzę ci powodzenia i wszystkiego najlepszego– powiedziałam dumna, że nareszcie wiedział, co chce robić w życiu.

 

– Tak, chłopcze, mafia to jest coś, może wreszcie obalimy tę komunę.

 

– Dziadku, jest demokracja.

 

– Ta, mów do mnie jeszcze. W każdym razie, mafia przynajmniej ma jasne poglądy. A politycy podatkami, ustawami i dekretami osiągają to samo, co oni. A ja tam zawsze wolałem konkretnych ludzi. No i mafia to konkret.

 

Kurt, z małym tobołkiem poszedł na przystanek w Denkowie, ale jego nowa droga życia musiała poczekać, bo następny autobus miał dopiero za godzinę. Swoją karierę terrorystyczną zaczął więc okradając żuli, którzy stali pod sklepem. Potem poszedł w świat, a ja byłam przekonana, że już go nigdy nie zobaczę.

 

Zostaliśmy sami z dziadkiem i Elwisem, który nie wiedział, co ze sobą zrobić i ciągle szukał swojej drogi życiowej.

 

– A może pójdę do Mam talent?

 

Ciagle zadawał podobne pytania. Dziadka jednak niewiele one obchodziły. Planował napad na krasnale, które, jak twierdził, ukryły się w pobliskiej oczyszczalni ścieków.

 

– Wyczaiłem ich obóz koło rzeki, przy oczyszczalni. Gdyby tyle nie paliły, byłoby o wiele trudniej. Zbudowały sobie szałasy i żyją z kradzieży. Mówiłem, będę płacił…kiedyś, a te nie, chciały już, zaraz. Byle się tylko nałapać, a to zachłanne, materialistyczne karły z czerwonymi pyskami! Od tej wódy im się poprzewracało we łbach!

 

– Za co ty im właściwie płaciłeś?

 

– Eee no stały sobie, więc, ten… pomyślałem, ze byłoby im eee przyjemnie coś za to dostać. Skoro już je przez przypadek ożywiłem…Potem się wycwaniły, bo słuchały tego, co leciało w telewizji i założyły związki zawodowe. Najgorsze, co może spotkać pracodawcę. A teraz słuchaj, idę je dopaść dziś w nocy, bo nie będę tolerował tałatajstwa. A ty tu na mnie czekaj, dziecko.

 

– Co ze sobą zabierasz?

 

– Na te gipsowe ścierwa wystarczy kwas solny– swoim zwyczajem usmiechnął się paskudnie i poczłapał do laboratorium. Zostawił mi tylko podłużny krzemień i kazał go trzymać przy skórze. – Ma dobre właściwości magiczne, dlatego można nim skrzesać ogień. Gdybym nie zabrał krzemienia do paleolitu to kto wie, może te człekopodobne stwory wisiałyby nadal do góry nogami na gałęziach…

 

Dziadek wieczorem wyruszył na wyprawę bojową przeciwko krasnalom, a ja zostałam w domu, żeby przygotować kolację. Jak zwykle niczego nie było lodówce, zostały tylko parówki. Nie wiem z czego toto jest robione, ale nieważne, ugotuję.

 

– Droga Karolino, muszę ci coś powiedzieć…

 

Nad garami pojawił się Elwis w odświętnym stroju, czyli w wyżelowanych włosach i szlafroku. Spojrzałam na niego nieprztomnie, zdejmując parówki z ognia. Przy okazji poparzyłam jego i siebie.

 

– Nic nie szkodzi, mademoiselle naprawdę pięknie wyglądasz w rękawicach kuchennych. -Wysłałam mu spojrzenie mówiące: Co ty gadasz, człowieku?– Chciałem, no wyszedłem trochę z wprawy, ale, hm, teraz to się tak młodzieżowo mówi…Czyustawiszsiezemną?-powiedział na jednym tchu.

 

O nie, tylko nie to… Elwis chyba za długo nie miał żadnej babki, że mówi coś takiego, gdy akurat nie wyglądam najlepiej.

 

– Eee Elwis, ja naprawdę…

 

– Nie mów nic, cieszmy się naszą miłością. Czekaj, zaśpiewam ci coś.

 

Zrobiłam głupią minę i stanęłam z garczkiem z parówkami na środku kuchni. Po chwili go upuściłam, bo poczułam pieczenie przy sercu, które nie miało nic wspólnego z miłosną ekscytacją. Włożyłam w stanik krzemień od dziadka, żeby mieć go blisko skóry. No i stało się: dziadek wzywał pomocy. Elwis już myślał, że się rozbieram, bo oczy mu się rozszerzyły i głupio się uśmiechnął.

 

– Och, spadaj Elwis. Tu nie chodzi o ciebie, tylko o dziadka.

 

– O jakiego dziadka? Zakochałaś się w jakimś dziadku?!

 

Był wyraźnie zszokowany, że wolę kogo innego od niego, słynnego Elwisa Presleja.

 

– Elwis, tu nie chodzi o ciebie, tu chodzi o mnie… Do cholery, idę ratować mojego dziadka przed krasnalami ogrodowymi! Puść mnie!!!

 

Zbiegłam do laboratorium i zabrałam rzeczy, które zostawił mi dziadek. Elwis nawet nie próbował mnie dogonić, gdy wsiadłam do auta dziadka, fiata 126p, w którym trochę rzeczy ulepszył i pozmieniał. To znaczy, że był mocno nielegalny. Wyjechałam na denkowską drogę pozbawioną dziur i rozpędziłam się do dwustu kilometrów na godzinę. Zaparkowałam fiacika przy drodze, która oczywiście spełniała wszystkie europejskie standardy i pobiegłam w stronę oczyszczalni. Już z daleka czułam dziwny zapach, a raczej smród zgniłych jaj. Krasnoludki narozrabiały. Albo mój dziadek wkroczył do akcji. Drzwi do oczyszczalni były wyrwane. Powoli zagłębiłam się w plątaninę korytarzy. Od smrodu kręciło mi się w głowie, ale nie straciłam czujności. Usłyszałam głośny tupot stóp i schowałam się za filarem. To krasnale biegły, niosąc związaną postać. Był nią mój dziadek, Anzelm.

 

– Na pohybel z nim! Wykończymy dziada w fabryce mięsa! Na taśmę i ciach, w kawałki. Będzie miał taką śmierć, na jaką zasłużył, he he.

 

Krasnal, który to powiedział, miał zachrypnięty, pijacki głos. W mojej głowie pojawiła się wizja dziadka przywiązanego do taśmy produkcyjnej. A to małe pijawki! Już ja je załatwię. Wymknęłam się z oczyszczalni ścieków zaraz po nich. Widziałam jak pakują się do busa-ogórka,a dziadka wpychają do bagażnika. Żeby mój demoniczny plan zadziałał, dziadek musi się jeszcze trochę pomęczyć. Niecne pomysły kotłowały się po mojej głowie. Wsiadłam do mojego samochodu i zaczęłam śledzić busik krasnoludków. Dojechały do pobliskiej masarni. Załatwię ich bez mrugnięcia okiem. Nikt bezkarnie nie podniosi ręki na jednego z Kacańców!

 

Zaparkowałam samochód i pobiegłam za grupką gipsowych złoczyńców, którzy wypakowali dziadka z busa. Już ja wam pokażę…

 

– Dobra, chłopaki, kod złamany, wchodzimy. Heniek, dawaj go na sektor czwarty. Posiekamy starego na kawałeczki.

 

Krasnoludki weszły, ciągnąc za sobą dziadka. Nie zostawili nikogo na straży. A to bezmózgowce. Nie spodziewają się, że ja, Karolina Kacaniec wkrótce je rozniosę za pomocą ich własnego pomysłu. Usmiechnęłam się do siebie i podążyłam za krasnalami. Znalazłam je przy taśmie produkcyjnej, którą urouchomiły i przywiązały do niej dziadka. Zaczał po niej jechać i skojarzył mi się z wielką, trzęsącą się kiełbasą. Krasnale wiwatowały i właśnie otiwerały butelkę szampana, gdy wypadłam zza drzwi z bazuką w ręku.

 

– Stać, wy gispowe porąbańce!- krzyknęłam, wystrzeliłam serię z bazuki i rzuciłam w nich butelką z kwasem. Potem dorzuciłam do tego jeszcze małą bombę gazową. Odwiązałam dziadka od taśmy produkcyjnej i zamiast niego, wylądowały na niej krasnale. Jeden po drugim zostały przerobione przez ogromne noże,a nastęnie wylądowały w reszcie mięsa. Już nigdy więcej parówek. W końcu wiem, z czego się składają. Z moich ogrodwych krasnali.

 

Dziadek zaczął płakać. Przytuliłam go.

 

– O co chodzi? Przecież się ich pozbyłam.

 

– Razem z nimi poszła cała dostawa! Wszystko! A miał być taki ładny przemyt na Białoruś! Mój środek na poprawę humoru z gumowych opon!

 

Zabrałam dziadka z fabryki mięsnej i wpakowałam do fiata 126p. Uspokoił się i w jego oczach znów zapłonęły dawne ogniki.

 

– Już ja coś wymyślę, żeby wyrównac straty…

 

 

 

Fragment artykułu z lokalnej gazety

 

Ostatnio odnotowano bardzo dziwny rodzaj zatruć parówkami z fabryki mięsnej w Ostrowcu Świętokrzyskim. Chorzy zachowują się jak po przyjęciu silnych substancji narkotycznych. Skąd jednak w parówkach miałyby się wziąć tego rodzaju składniki? Czyżby to spisek na skalę miasta Ostrowca, mający na celu przejęcie w nim władzy? Dyrektor fabryki nie chce składać wyjaśnień. Wywiadu natomiast udziela nam Anzelm Kacaniec, mieszkaniec najlepszej dzielnicy Ostrowca, Denkowa.

 

Gazeta: Co pan sądzi o ostatnich wydarzeniach?

 

Aznelm Kacaniec: Cóż mogę powiedzieć jako szacowny obywatel Denkowa? Przekręty, matactwo i powrót komuny. Szerzy się demoralizacja! Dlatego zamierzam to zmienić i kandydować do Sejmu!

 

G:A Czego by pan chciał dla obywateli?

 

AK: Chciałbym końca głodu i żeby dzieci w Afryce miały jeszcze cieplej.

 

Posłałam dziadkowi zdziwone spojrzenie znad czasopisma.

 

– Dziadku, ty tak na poważnie z tym?

 

– Jak najbardziej.

 

– A co zamierzasz zrobić w tym Sejmie?

 

– Myślę, że to, co wszyscy, kochana. Dużo gadać, kręcić się po bufecie, od czasu do czasu się pojawić w Sejmie, udawać, że coś robię… Czyli nic, tak jak zwykle– uśmiechnął się wrednie i rozłożył na stole pismo z krzyżówką, którą rozwiązał w parę minut– Ucz się ode mnie życia,dziecko drogie– stwierdził z mądrą miną i wyszedł z kuchni, pracować, jak stwierdził, nad poprawą sytuacji na świecie.

 

 

Do tej pory powstały 2 opowiadania o Anzelmie

1.wojna klanów

2. bunt krasnali

Koniec

Komentarze

Przeczytałem tekst, bo tak. Nie mam dziś urodzin, ale siedzę przy komputerze. Nie sądzę, by miało to oznaczać istnienie jakichkolwiek anomalii w budowie i funkcjonowaniu mojego mózgu. Natomiast nie tylko sądzę, ale jestem przekonany, iż Autorka powinna jak najszybciej dostawić przecinek i porobić spacje tam, gdzie ich brakuje.

Jest kilka potknięć językowych, które zaraz postaram się wyszukać. Wizyty Anzelma w Nibylandii i w paleolicie - wyjaśnić czym prędzej, o co chodzi. Chociaż po 2 zdania komentarza dopisz, bo zupełnie nie wiadomo, o czym mowa i czytelnik czuje się zdezorientowany.


O tu, potknięcie językowe numero uno:
Dziadek puścił moje słowa mimo uszu, miałam więc niejasne przeczucie, że słowo „dostawa" dotyczyło jakiegoś nielegalnego przedsięwzięcia.
Pierwszy czasownik w aspekcie dokonanym, drugi w niedokonanym - nie ma takie konfiguracji. To brzmi, jakby narratorka miała przeczucie i wtedy w którymś momencie dziadek puścił mimo uszu (tylko w takiej sytuacji zdania składowe powinny być zamienione miejscami). Tobie chodzi oczywiście o sytuację odwrotną, dlatego drugi czasownik też musi być dokonany. Np.: "Dziadek puścił moje słowa mimo uszu, więc nabrałam niejasnego przeczuacia, że..." - albo coś w tym guście.


Kurt z małym tobołkiem poszedł na przystanek w Denkowie, ale jego nowa droga życia musiała poczekać, bo następny autobus miał dopiero za godzinę.
Ewidentny kolokwializm. Kurt oczywiście nie był właścicielem autobusu, jak zdaje się sugerować to zdanie. Autobus nadjeżdżał (a jeszcze lepiej: miał nadjechać) za godzinę.


Nad garami pojawił się Elwis w odświętnym stroju, czyli w wyżelowanych włosach.
To zdanie z kolei sugeruje, że wyżelowane włosy stanowiły cały strój Elwisa...


...powiedział na jednym tchu.
Powiedział "jednym tchem"!


Nie wiem z czego toto jest robione, ale nieważne, ugotuję.
Zasadniczo konsekwentnie trzymasz się w narracji czasu przeszłego. Dobrze. Ale w tym zdaniu trochę się pogubiłaś.


Z uwag merytorycznych dorzucić trzeba jeszcze, że dziadek kompletnie nie reaguje na swoje uprowadzenie. Stracił przytomność? Narrator nie wyraża nawet cienia obaw, czy przypuszczeń o to, co się z nim dzieje. Nadto scena w masarni jest napisana bardzo po łebkach. Krasnale wchodzą, Karolina za nimi, Dziadek ląduje na taśmie, po czym Karolina rzuca kwasem i bombą (w takim razie po co jej ta bazooka?) i nagle na taśmie znajdują się krasnoludki, które wydają się w ogóle nie odczuwać efektu ataków dziewczyny! Zdecydowanie do poprawki ta scena. Trzeba rozwinąć i uszczegółowić opis walki. Podobnie jest w innych miejscach; całe opowiadanie to właściwie szkic, szkielet akcji. Zdecydowanie domaga się poszerzenia opisów.


Po każdym znaku interpunkcyjnym należy się spacja! Dodatkowa spacja należy się także przed przecinkiem!


Ogółem nie jest najgorzej, ale też nienajlepiej. Przyznam, że mam mieszane uczucia wzgledem Twojego pisania. Absurd i lekkość tekstu są całkiem fajne, ale z drugiej strony razi mnie kolokwialny język i pewna "siermiężność". Kojarzy mi się z Pilipiukiem, a tak się składa, że - delikatnie rzecz ujmując - nie jestem fanem tego autora. Ale to oczywiście już kwestia gustu.

Dodatkowa spacja należy się także przed przecinkiem!
? ? ?

Tfu! Myślnikiem! Dzięki :)

NMZC. Bywa. Dobra, pośmiej się i Ty. Ze mnie, oczywiście. Zamieniła mi się nieruchomość (posesja, budynek) z nieruchawością, razu pewnego...

Uh. Ja też przeczytałam, bo tak. Ogólnie uważam, że tekst miałby się o wiele lepiej bez wtrącenia odautorskiego na samym dole.

Jestem odwieczną fanką absurdu i groteski, ale przy tym uważam, że aby tworzyć porządne absurdalne i odrealnione teksty, trzeba mieć albo talent, albo naprawdę dobry pomysł. W tym konkretnym "opowiadaniu" brak mi myśli przewodniej, tego czegoś, co by sanksjonowało wybraną formę. Niby jest fabuła, ale samo pisanie od rzeczy nie wystarczy.

Abstrahując od stylistyki, przeczytałam tekst, ale ani nie zapadnie mi on w pamięć, ani mnie nie rozbawił.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

ok poprawie błędy. co do tekstu, jest on kontynuacją oprzedniego opowiadania wojna klanów i dlatego może wydawac się, że nie posiada myśli przewodniej. lubię groteskę i absurd, które  w moim wykonaniu mają być właśnie groteską i absurdem a nie nie wiadomo jak bawić czytelnika. lubię pilipiuka, ale kurde, czy tylko on moze pisać w takim a nie innym stylu? to są ciagle moje eksperymenty, mam dopiero 17 lat, także jest jeszcze czas na ogarniecie warsztatu. pozdrawiam.

czy tylko on moze pisać w takim a nie innym stylu?
Nie, oczywiście, że nie. To, co napisałem tam wyżej dotyczyło moich upodobań do stylu jako takiego, a nie tego, kto się nim posługuje. Tylko tyle. Przywołałem nazwisko, ponieważ z nim mi się taki sposób pisania skojarzył. To wszystko.

Mnie jakoś nie wciągnęło, ale moze to nie mój styl:)

Nowa Fantastyka