- Opowiadanie: Ramshiri - Zjawa

Zjawa

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zjawa

Wiedziałem, że ktoś mnie obserwuje. Czułem jego wzrok na moich plecach. Wyjąłem miecz i zacząłem przedstawienie.

– Jest tam ktoś? – zapytałem udając przerażonego.

Usłyszałem trzask łamanych gałęzi tuż za swymi plecami. Obróciłem się natychmiast i stanąłem w pozycji bojowej. Musiałem wyglądać teraz żałośnie. Widać było, że zupełnie nie potrafię posługiwać się tym orężem – co było akurat prawdą.

Nigdy nie uczyłem się walczyć mieczem, właśnie dlatego postanowiłem kupić jakiś specjalnie na tą misję. Chciałem aby wszystko poszło jak najlepiej… a właściwie jak najgorzej. Było to dla mnie pierwsze, poważne zadania.

Ponowiłem wołanie, lecz znów nie doczekałem się odpowiedzi. Zacząłem więc powoli zbliżać się do miejsca z którego dochodził dźwięk. Gdy już miałem wskoczyć w gęste chaszcze, ktoś się z nich wynurzył.

Cofnąłem się jak porażony starając się, aby na mojej twarzy zagościł strach.

– Nie bój się to tylko ja. – oświadczyła nieznajoma.

Dziewczyna była wysoka, miała długie czarne włosy. Zauważyłem też, że do pasa miała przyczepiony sztylet. Nic nie wskazywało na to, że jest złym do szpiku kości, krwiożerczym potworem.

– Nie boję się. Jestem tylko… zaskoczony. – oświadczyłem starając się, aby zabrzmiało to jak najmniej przekonująco.

Zacząłem siłować się z mieczem, który za nic nie chciał wrócić do pochwy. Gdy tylko udało mi się go wsadzić na miejsce, wyprostowałem się i zapytałem spokojnym tonem:

– Co tak piękna dziewczyna robi w takim miejscu jak to? – Zabrzmiało to trochę jak marny podryw, czyli dokładnie tak jak zabrzmieć miało.

– Podróżuję. – odpowiedziała z uśmiechem. – Jestem Eriel, a ty?

– Eborn Ramshiri. – przedstawiłem się z uśmiechem. – Miło mi cię poznać Eriel.

Dokładnie wiedziałem jak skończy się nasza rozmowa… i miałem rację. Już po kilku chwilach zmierzaliśmy ramię w ramię gawędząc ze sobą beztrosko.

Nie byłem jeszcze do końca pewny czy piękna nieznajoma jest krwiożerczą bestią, którą poszukiwałem czy też nie, lecz wszystko na to wskazywało. W końcu, kto chciałby mieć za towarzysza takiego mięczaka jak ten w którego się wcieliłem.

***

 

 

 

Członkiem Gildii Cienia byłem od niedawna. Jak dotąd wykonywałem jedynie proste zadania nie wymagające specjalnych umiejętności. Wciąż bacznie mnie obserwowali, mimo że już nie raz dowiodłem swojej lojalności. Zadanie nad którym właśnie pracowałem było inne – trudniejsze.

Miałem zabić istotę która czyhała na podróżników między Nanedori a Sauramarthon. Moim przeciwnikiem najprawdopodobniej była zjawa, która przejmowała ciała swych martwych ofiar. Dlatego nikt nie wiedział jak aktualnie wygląda. Za każdym razem przyjmowała oblicze swej ostatniej ofiary. Istota natrafiała przypadkiem na podróżnika, zaciągała w specjalnie przygotowane miejsce i tam się żywiła.

Niestety nie zdążyłem się odpowiednio przygotować do powierzonego mi zadania, gdyż gildia żądała szybkich, konkretnych działań.

Mistrz Malirsen powiedział:

– Masz przejść z Nanedori do Sauramarthon traktem prowadzącym przez samo serce lasu. Natrafisz tam na istotę, która będzie chciała cię zabić. Zaprowadzi cię najpierw do swego legowiska. Zabij ją.

– Mistrzu, kim jest owa istota? – pytałem.

– Najprawdopodobniej jest to zjawa, lecz nie jesteśmy tego pewni. Zabiła już ponad tuzin podróżników. Zachowaj szczególną ostrożność.

Taki był urok bycia jednym z Cieni – należało samemu zbierać dane. Niestety ja musiałem ruszyć o świcie w drogę – taki dostałem rozkaz. Nie mogłem więc, zebrać niezbędnych do tego zadania informacji

Wojownik Cienia, którym miałem oficjalnie zostać, musiał być przygotowany absolutnie na wszystko.

 

 

 

***

 

 

 

Po kilku milach nieustannego marszu, który Eriel dzielnie znosiła, postanowiliśmy zatrzymać się na chwilę, aby złapać oddech.

Jak zawsze, gdy nie miałem co ze sobą zrobić: wyciągnąłem srebrną monetę z kieszeni i zacząłem ją zręcznie obracać między palcami. Eriel nie zwróciła na to uwagi. Rozłożyła się wygodnie na trawie i zamknęła oczy. Ja też poczułem zmęczenie. Ziewnąłem opierając się o konar drzewa. Mimo wszystko starałem się zachować czujność.

Rozejrzałem się dookoła. Wiatr całkowicie ucichł. Wszystko wręcz zamarło. Otaczały mnie setki gigantycznych drzew i żadne z nich nie odważyło się nawet drgnąć. Panował absolutny niczym niezmącony spokój.

Nagle usłyszałem jakieś niewyraźne dźwięki. Po chwili zrozumiałem, że ktoś przemierzał las pogwizdując przy tym radośnie.

Poderwałem się z trawy i wyciągnąłem z pochwy, bezużyteczny w moich dłoniach miecz. Eriel także się podniosła.

Zza drzew wyłonił się jakiś mężczyzna. Przyśpieszył kroku, gdy tylko nas ujrzał.

– Witajcie podróżnicy. – uśmiechnął się nieznajomy. – Jestem Delios. Zmierzacie w kierunku Sauramarthon?

– Zgadza się. – odpowiedziałem próbując ponownie schować swój miecz. – Zwą mnie Eborn.

– A ja jestem Eriel

 

Byłem skołowany. Jeszcze parę godzin temu byłem gotów zabić Eriel. Teraz nie byłem niczego taki pewien. Natrafiłem na kolejną istotę, podczas podróży przez najrzadziej uczęszczany trakt w całej krainie.

Ruszyliśmy w dalszą drogę we trójkę. Zacząłem powoli wierzyć, że nowo napotkany mężczyzna może okazać się poszukiwaną przeze mnie zjawą.

Delios co chwilę wyciągał ze swego plecaka nowy kawał mięsa i zajadał się nim. Proponował mi nawet kawałek, lecz ja odmówiłem, gdyż nie byłem do końca przekonany czy owa „smakowita przekąska" jest przygotowana ze zwierzęcia czy też z kogoś innego.

Po kolejnej mili marszu, pogoda gwałtownie się zmieniła. Z nieba zaczęły spadać strumienie wody. Co chwilę widać było błysk i słychać towarzyszący mu grzmot. W takich warunkach nie dało się maszerować. Eriel, która prowadziła grupę zmuszona była zboczyć z głównej trasy.

Domyślałem się, że za jakieś kilka chwil, niby przez przypadek znajdziemy jakieś opuszczone miejsce, które posłużyć nam będzie mogło za schronienie. Będzie to legowisko.

– Patrzcie! – wskazała kobieta próbując przekrzyczeć kolejny grzmot. – Mamy dziś szczęście!

– No to mamy zwycięzcę. – pomyślałem zadowolony.

– Szczęście byłoby wtedy gdybyśmy szli w pełnym słońcu martwiąc się jedynie o to, że nie mamy już czego z siebie zdjąć – odezwał się Delios, poczym dodał – Szybko do środka. Zdążyłem już zgłodnieć.

Nie miałem już żadnych wątpliwości, że to Eriel jest zjawą. Podsumowałem szybko fakty. Trakt którym wędrowaliśmy, był niezwykle rzadko wybierany przez podróżnych. Natknięcie się na żywa duszę w tym miejscy graniczyło z cudem. Po wtóre, to Eriel nas prowadziła. Zjawy zawsze prowadziły wcześniej swe ofiary do swego legowiska. W końcu zboczenie z trasy i natrafienie na jakiś budynek w sercu puszczy było wręcz niemożliwe. Nie dopuszczałem do siebie myśli o tym, że mogę się mylić.

Gdy zbliżyliśmy się do miejsca w którym, jak sądzę mieliśmy spędzić swą ostatnią noc, moim oczom ukazała się zadziwiająco wielka posiadłość. Nie było wątpliwości, że budynek opuszczony był już od co najmniej kilkunastu lat. Miał około trzech pięter, większość okien było zabitych deskami. Obraz nędzy i rozpaczy. Mimo wszystko cieszyłem się, że nie będę musiał moknąć – o ile rezydencja posiada wciąż dach.

– Po jaką cholerę budować coś takiego w takim miejscu? – zauważył Delios a ja nie mogłem się z nim nie zgodzić.

 

 

 

***

 

 

Wnętrze budynku było naprawdę w opłakanym stanie. Dziury w ścianach i podłodze, tynk sypiący się nam na głowy.

Znaleźliśmy możliwie jak najlepszy kawałek podłogi koło kominka. Tam się rozpakowałem i gdy tylko rozpaliliśmy ogień wysuszyłem mokry płaszcz.

Gdy byłem już pewny, że krwiożerczą bestią jest Eriel przyjąłem z wdzięcznością kawałek mięsa od Deliosa. Wytłumaczył mi on iż udało mu się zabić po drodze dzika. Nie lubił marnować jedzenia więc, chciał jak najszybciej całość skonsumować. Musiałem przyznać iż Delios był równym gościem.

Siedziałem tak przy kominku żując kawał ciepłego mięsa i zastanawiając się jak mam ją uśmiercić – Eriel. Najlepszym rozwiązaniem było poderżnięcie jej gardła w nocy. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że ona spać nie będzie… to znaczy: To coś spać nie będzie.

Zanotowałem sobie w pamięci aby nie mówić na Eriel ona. W końcu ona już najprawdopodobniej nie żyła. W jej ciało wkradła się zjawa, którą należało unicestwić.

Wstałem, gdy tylko udało mi się pochłonąć resztę mięsa. Pożegnałem się z Deliosem i ze zjawą. Oświadczyłem, że jestem trochę senny więc najlepiej będzie jeśli się położę.

Leżałem tak przez dobre parę godzin, czekałem kiedy przestaną gawędzić i położą się wreszcie spać.

Moja cierpliwość była już prawie u kresu, gdy nagle ich rozmowy się urwały. Delios wszedł do pokoju w którym udawałem że śpię. Poczułem dziwny kwiatowy zapach, który bez wątpliwości pochodził od niego.

Zapach był dziwnie znajomy, lecz nie mogłem skojarzyć skąd go znam.

 

 

***

 

 

Obudził mnie krzyk Eriel.

Ledwo doszedłem do siebie. Nie wiedziałem jakim cudem udało mi się zasnąć tuż przed samą akcją.

Kobieta krzyknęła ponownie. Zwlekłem się wiec czym prędzej z materaca i pobiegłem w kierunku źródła dźwięku.

Domyślałem się, że zaraz nakryję Eriel stojącą nad martwym ciałem Deliosa. Kobieta zacznie płakać, ja wezmę ją w ramiona, aby ją pocieszyć. Wtedy ona mnie ugryzie, ukąsi czy wyssie krew w zależności od tego czym jest… bo czy była zjawą – tego nie mogłem być pewien. Na razie byłem przekonany, tego iż ona była tym potworem z traktu.

Gdy wbiegłem do pokoju, zamurowało mnie. Tego się nie spodziewałem.

Martwe ciało kobiety leżało na podłodze. Obok siedział Delios. Przywołał mnie gestem dłoni i kazał się przyjrzeć.

Klęknąłem przy martwej. Niepotrzebnie miałem poczucie winy z powodu chęci poderżnięcia jej gardła. Eriel była zjawą. Po śmierci jej skóra poczerniała a twarz zmieniła się zupełnie. Zjawa po śmierci ukazywała swe prawdziwe oblicze – przynajmniej tyle dowiedziałem się przed wyruszeniem w drogę.

– Co ty na to? – zapytał Delios

– Zabiłeś to?

– Nie, sama się przewróciła. – zażartował Delios.

Zastanawiałem się czy to już jest koniec. Czy moja misja została pomyślnie wykonana. Wtedy zauważyłem, że zjawa nie została zabita zwykłą bronią którą mógł dysponować Delios. Eriel miała na sobie ślady pazurów. Wielkie, jakich dotąd nie widziałem.

– Ale ze mnie niezdara. – uśmiechnął się Delios wyciągając z plecaka kawał smażonego mięsa. – Zostawiłem ślady.

Nie śmiałem spojrzeć mu w oczy. Musiałem szybko coś wykombinować. Nie byłem jeszcze do końca pewien z czym mam do czynienia.

Wcześniej wspomniałem Deliosowi, że pracuję w Gildii magów jako przyuczający się do zawodu alchemik. Więc i on nie miał pojęcia z kim ma do czynienia. Postanowiłem to wykorzystać.

– Muszę zabrać to ciało do Gildii. – skłamałem.

– To, że pracujesz dla Gildii magów niczego nie zmienia. Ja ją upolowałem i jest moja! -krzyknął zbulwersowany Delios, robiąc przy tym minę dziecka, któremu próbuje się zabrać słodycze.

– Zapłacę. – Zacząłem powoli sięgać do sakiewki. Udało mi się wyciągnąć dwie złote monety.

– Nie chcę twoich pieniędzy, pozostanę przy swojej zdobyczy. – nie dawał za wygraną.

– Może jednak? – zapytałem rzucając mu jedną monetę.

Delios dał się nabrać.

Gdy tylko złapał monetę, rozległ się jego krzyk. Wypuszczona moneta potoczyła się po drewnianej podłodze. Zapach palonej skóry wypełnił całe pomieszczenie. Magia zadziałała.

W czasie gdy Delios zaciskał z bólu dłoń, ja rzuciłem w niego z całej siły kolejną monetą.

Moneta otworzyła się w czasie lotu zamieniając się w shuriken – małą ostrą, metalową gwiazdkę, która ze względu na wyryte na niej rudy była śmiertelnie niebezpieczna dla wszelkiego rodzaju demonicznych stworzeń.

Shurikeny wbiły się w ramię Deliosa. Broń ponownie zaczęła wypalać dziury w ciele nieprzyjaciela, który czym prędzej starał się usunąć shurikeny ze swego ciała. Gdy tylko mu to się udało ja już miałem przygotowane kolejne trzy magiczne monety, którymi ponownie cisnąłem z całej siły aby zyskać trochę czasu na wyciągnięcie innej broni.

Delios tylko machnął dłonią, shurikeny zmieniły całkowicie swój tor lotu. Wbiły się w ścianę po mojej lewej stronie. Oczy wroga zrobiły się czarne jak smoła.

Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, poczułem, że moje stopy odrywają się od podłoża. Odrzuciło mnie na parę metrów. Walnąłem plecami o ścianę i już tam zostałem – zawisłem kilka stóp nad podłożem.

Delios zbliżał się do mnie powoli z wyciągniętą ręką, którą kontrolował moje ciało na odległość. Czułem jakby jego dłoń zaciskała się na moim gardle.

– Jesteś… demonem! – krzyknąłem ledwo łapiąc oddech.

Wszystko pasowało. Ciągły głód, czarne oczy to jak zmienił tor lotu shurikenów.

– Przejrzałeś mnie, choć nie do końca. – uśmiechnął się Delios rozluźniając nieco uścisk, abym mógł swobodnie łapać powietrze. – Jestem półdemonem a ty… masz szczęście, że na mnie trafiłeś. – stwierdził.

– Czemu? Najpierw mnie zabijesz a dopiero później zjesz? – zadrwiłem. – Zbytek łaski.

– Nie. – odparł spokojnie Delios – Sądząc po uzbrojeniu pracujesz dla Gildii Cieni. Oj tak… stworzona przez nich bron zawsze jest najlepsza i jedyna w swoim rodzaju. – wyjaśnił widząc zaskoczenie na mojej twarzy. – Łatwo można ją rozpoznać

– Zdaje się, że dużo wiesz o mojej Gildii. – zauważyłem – Czyżbyś nas szpiegował?

Delios zareagował śmiechem.

– Gildia Cieni istniała od zawsze. Istniała jeszcze przed Cyklami. Obiło mi się trochę o uszy. Możesz mi wierzyć czy tez nie, ale mamy wspólny cel.

– Zabijanie innych?

– Zabijanie tych złych. – sprostował czarnooki.

Jeżeli uważał, że mu uwierzę to grubo się mylił. Wszystkie demony zwodziły swoje ofiary przed ostatecznym zadaniem im bólu. Taka już była ich natura.

– Jesteś dobrym człowiekiem. – powiedział demon trochę rozluźniając uścisk i powoli stawiając mnie na podłodze. Mimo to, wciąż nie mogłem się swobodnie poruszać. – Nie zabiję cię. Takich jak ty jest niewielu a wasza Gildia jest jedyna w swoim rodzaju. Z chęcią bym do was dołączył lecz – wskazał wolną ręką swe czarne jak smoła oczy. – sam widzisz.

– Wybacz, że pozostanę sceptykiem ale ludzie i demony nigdy odnosiły się do siebie z miłością

– Wybaczam. – uśmiechnął się półdemon. – Dopiero niedawno coś zmieniło moje nastawienie.

Półdemon spojrzał w tym momencie na sygnet, który był na jego lewej dłoni. Był dość duży i zapewne dość drogi, sądząc po dużym niebieskim kamieniu, którym był ozdobiony.

– Jeżeli chodzi o ciało to tylko się z tobą droczyłem. – wytłumaczył się Delios. – Miałem zamiar je spalić, ale skoro twoja Gildia kazała ci je przytaszczyć, w co szczerze wątpię. – Spojrzał na mnie znacząco, jakby sugerował, że kłamię. – Możesz je zabrać. Ja niestety muszę już uciekać. Jest jeszcze wiele do zrobienia na tym świecie. Myślę, że nasze drogi jeszcze nie raz się jeszcze skrzyżują. Dlatego mówię: „Do zobaczenia i powodzenia w tępieniu zła Ebornie."

Nagle coś strasznego wpadło mi do głowy.

– Mięso! – krzyknąłem przestraszony. – Z czego ono było?

Półdemon sypnął we mnie jakimś niebieskim proszkiem. Poczułem charakterystyczny kwiatowy zapach. Tym razem wiedziałem skąd go znam: niektórzy używali go jako błyskawiczny środek nasenny.

Ostatnim widokiem jakim uraczył mnie czarnooki, był jego własny szeroki uśmiech.

 

***

 

 

Nie byłem do końca pewien jak długo spałem. Aż do samego końca nie byłem pewny czy Delios rzeczywiście pozostawi mnie przy życiu. Mimo wszystko musiałem przyznać, że obudzenie się żywym było dla mnie miłym zaskoczeniem.

Wstałem z materaca na który zapewne przeniósł mnie półdemon. Zauważyłem, że martwa zjawa wciąż leży na ziemi, a więc nie zabrał ciała.

Spakowałem się w pośpiechu i wyniosłem ciało zjawy na zewnątrz. Musiałem je spalić, gdyż tak robiło się z każdego tego rodzaju stworzeniami. Kiedyś wierzono, że spalenie ciała uniemożliwi odrodzenie się danego stworzenia.

Mimo tego, że misja została pomyślnie wypełniona, czułem się strasznie. Zgubiła mnie pewność siebie. Zrozumiałem, że czeka na mnie jeszcze sporo pracy, musiałem się podszkolić.

Nie uwierzyłem Deliosowi, lecz mimo to nie zamierzałem o nim wspominać gildii po moim powrocie. Uznałem, że najlepiej będzie zataić niektóre fakty. Powiem mistrzowi tylko to co niezbędne, czyli że problem ze zjawą został rozwiązany.

Spojrzałem w dal, na daleką jeszcze drogę do Sauramarthon. Zastanowiłem się co mogły oznaczać słowa: „Myślę, że nasze drogi jeszcze nie raz się jeszcze skrzyżują." Czyżby coś planował? Skoro zostawił mnie przy życiu, musiał mieć jakieś plany wobec mnie. Demony nigdy nie zostawiają świadków.

Wyparłem te myśli i ruszyłem w dalszą drogę, zostawiając ruiny starej posiadłości daleko za sobą.

Koniec

Komentarze

Widać było, że zupełnie nie potrafię posługiwać się mieczem - co było akurat prawdą.
Nigdy nie uczyłem się walczyć mieczem, właśnie dlatego postanowiłem kupić jakiś specjalnie na tą misję. – 2x miecz

Dziewczyna była wysoka, miała długie czarne włosy. Zauważyłem też, że do pasa miała przytwierdzony sztylet. – Powtórzenie „miała”. + słowo „Przytwierdzony” kojarzy się z czymś przyczepionym na stałe, czego nie da się odczepić. Tu bardziej pasowałoby „przytroczony”.

Zacząłem siłować się z mieczem tracąc resztki godności. Gdy już mi się udało wsadzić do na miejsce, wyprostowałem się i zapytałem spokojnym tonem: - Nie bardzo rozumiem w jaki sposób się z nim siłował i na jakie miejsce wrócił. Chodziło o to, że nie potrafił wepchnąć go do pochwy? A jeśli tak, to ta pochwa była czymś zapchana, że wymagało to tyle wysiłku?

Dokładnie wiedziałem jak potoczy się rozmowa: Ja będę udawał, że jestem zabawny a ona że jestem, potem okaże się że zmierzamy w tym samym kierunku. – Nie łapię sensu pogrubionego fragmentu.

Rozejrzałam się dookoła. Wiatr całkowicie ucichł. Wszystko dookoła wręcz zamarło. – 2 x dookoła

Panowała absolutna cisza. Wydawało mi się, że może być to jedynie cisza przed burzą.
Nagle usłyszałem jakieś ciche niewyraźne dźwięki. – 3 x cicho

- Zgadza się. - odpowiedziałem próbując ponownie przytwierdzić miecz do swego pasa. - Zwą mnie Eborn. - przedstawiłem się gdy tylko udało mi się schować miecz. – Zaraz, zaraz. To co on w końcu robił z tym mieczem? Przytwierdzał go do pasa, czy chował do pochwy? Bo to dwie całkowicie inne czynności. W dodatku jest niepotrzebny zaimek. Gdyby przytwierdzał do cudzego, warto byłoby to zaznaczyć.

Delios co chwilę wyciągał ze swego plecaka nowy kawał mięsa i zajadał się nim wydając przy tym wyjątkowo głośne wyrazy zachwytu. – wydawanie z siebie wyrazów zachwytu to jakaś dziwna konstrukcja słowna. A nie mógł po prostu na przykład głośno mlaskać, lub głośno zachwalać smak spożywanego jadła?

Z nieba zaczęły spadać strumienie wody. Co chwilę było słychać grzmot i widać towarzyszący mu błysk. – Wiem, czepiam się, ale w szczegółach tkwi diabeł. Kolejność nie ta. Światło ma większą prędkość niż dźwięk, a co za tym idzie…

Nie było wątpliwości, że budynek opuszczony był już od co najmniej kilkunastu lat. Miał co najmniej trzy piętra, większość okien było zabite deskami. – 2 x co najmniej. I chyba powinno być zabitych, ale pewności nie mam.

Delios zbliżał się do mnie powoli z wyciągnięta dłonią, która tak jakby zaciskała się na mojej szyj. – To co ta dłoń w końcu robiła?


Prościutka, nieskomplikowana opowiastka fantasy. Ja takie lubie i byłby nawet fajna, pod warunkiem, że przed wrzuceniem zrobiłbyś korektę. A tak, niestety. Pierwsze co rzuca się w oczy, to powtórzenia, których zwłaszcza gdzies od połowy jest takie zatrzęsienie, że oczy bolą. Druga rzecz, to niepotrzebne zaimki. Czasem z nimi przeginasz. Opisy w okolicach walki to już kompletne pójście na żywioł. Widać, że pisałeś pod wpływem impulsu, co Ci ślina na język przyniosła. Wiem, bo sam tak kiedyś pisałem.
Tak, że kolego drogi kłania się mozolne i niestety konieczne, sprawdzanie tekstu przed dodaniem na stronę. Błędy zdarzają się każdemu, ale w takiej ilości jak u Ciebie, to stanowczo za wiele i musisz nad tym popracować.
Oby następny tekst był lepszy.
Ode mnie na razie 3.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Trudno się wczuć w Twoje opowiadanie, drogi Autorze. Sama historia jest mało odkrywcza, a rzeczy dzieją się... właściwie nie wiadomo dlaczego. Jak choćby tutaj: "Gdy byłem już pewny, że krwiożerczą bestią jest Eriel..." Hm, a cóż takiego utwierdziło bohatera w tym przekonaniu?
Po prostu brak tu wiarygodności, która - choć może zabawnie to brzmi - w tekstach fantasy jest niezbędna.

Ponadto przecinki nie są Twoimi przyjaciółmi, powtórzenia z kolei są Twoimi wrogami i powinieneś też uważać na literówki.

Życzę powodzenia przy kolejnych próbach i pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nieporadnie napisane, ale mimo to jakoś się czyta.

Fasoletti  mam nadzieje, że 3/5 a nie 3/10. Żeby było bliżej do "łał!" niż do "chłam!" :)

No to teraz widzę... rzeczywiście powróżeń jest o dużo za dużo. Robiłem korektę, ale najwidoczniej kiepsko mi poszło. Bardziej skupiłem się na literówkach niż na powtórzeniach a i bez literówek się nie obyło.

Chodziło o to, że nie potrafił wepchnąć go do pochwy?
Chodziło mi o to, że nie potrafił przypiąć go z powrotem do pasa. Słabo to przekazałem.... Tak samo jak z tą ręką, która go dusiła.

Światło ma większą prędkość niż dźwięk, a co za tym idzie...
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie...Z rozpędu:)

joseheim
"Gdy byłem już pewny, że krwiożerczą bestią jest Eriel..." Hm, a cóż takiego utwierdziło bohatera w tym przekonaniu?"
Byłem pewny, że to jest oczywiste. Najwidoczniej kiepsko to przelałem na papier.

Dziękuję za komentarze.
Sukces trwa krótko, porażki są wieczne. Dlatego czekam na kolejną krytykę. Im więcej wyciągnę wniosków tym lepiej.

W międzyczasie spróbuję poprawić to wszystko i jeszcze raz przejrzeć szczególnie pod kątem powtórzeń.

Chodziło o to, że nie potrafił wepchnąć go do pochwy?
Chodziło mi o to, że nie potrafił przypiąć go z powrotem do pasa. Słabo to przekazałem.... Tak samo jak z tą ręką, która go dusiła.

No to czepiamy się dalej. Skoro tak, to odpiął go od pasa w pochwie i takim mieczem chciał walczyć? Ja wiem, jestem zmierzły skurwysyn i rzep pieroński, ale na litość Zeusa, jak miecz był w pochwie, to powinien go z pochwy wyciągnąć, a nie odpinać. I do pochwy schować. Bo w domyśle, odpiął razem z nią.

Dobra, już się nię pastwię, życzę powodzenia przy kolejnym opowiadaniu :)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Poprawiłem trochę. Mam nadzieję, że jest lepiej a nie gorzej.
Myślałem raczej o tym, że jak piszę odpiąć to znaczy to samo co wyciągnąć. A nie walczyć razem z pochwą.:) Nigdy nie patrzyłem na to w ten sposób.

Dzięki za wszystkie przytyki
Proszę Cię pastw się dalej. Więcej się nauczę.

Dzięki... powodzenie zawsze się przyda
Pozdrawiam

To mogłaby być całkiem fajna historia, ale niestety rozłożyłeś ją wykonaniem. Już pomijając to, co wytknął Ci Fasoletti, to samo prowadzenie histori jest mocno nieporadne. Po pierwsze: nie powtarzaj informacji. Jeśli już powiedziałeś, co jest celem misji, to nie musisz po chwili przywoływać retrospekcji ze zlecenia. Po drugie: pilnuj szczegółów, jesli bohater rzuca jednym szurikenem, to potwór nie może oberwać kilkoma. Po trzecie: nie chodź na skróty. Masz tu wielkie pole do popisu - dylemat bohatera, który z towarzyszy podróży jest zjawą. Ten motyw, najciekawszy i najmocniejszy według mnie punkt tekstu, niestety zarżnąłeś najboleśniej. Twój bohater przeprowadza dedukcję godną wioskowego idioty, przez co zamiast wczuwać się w akcję, co chwilę się zastanawiałam, czy przypadkiem nie wysłali go na tą misję, żeby zjawa go zabiła i mieli idiotę z głowy.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka