- Opowiadanie: Flype - Towarzystwo złodziei.

Towarzystwo złodziei.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Towarzystwo złodziei.

Jest to kontynuacja ,,Kradzieży prawie doskonałej".

 

 

 

 

 

Zbliżał się zachód słońca. Ludzie, zmęczeni wyczerpującą pracą, wracali do domów. Noc to czas, który porządni obywatele spędzają z rodziną, bawią się na bankietach, czy piją tanie piwo w karczmach. Odpoczywają po ciężkim dniu pracy.

 

Jednak nie wszyscy. Ciemności, są bowiem porą łotrów, którzy bez skrupułów gotowi są odebrać co bardziej wartościowe dobra nieostrożnej osobie, która nierozważnie zapuściła się w ciemny zaułek.

 

 

Zapytałby ktoś, czy są strażnicy, a jak tak to gdzie. Są, lecz pilnują oni jedynie bogatszej dzielnicy arystokracji. Zdaniem kapitana straży nie ma co strzec innych chat, w których nie ma drogocennych rzeczy, które można by ukraść. Nie tak cennych, jak życie strażników.

 

***

 

Skoczek prowadził mnie poprzez wąskie uliczki cuchnących fekaliami i zgnilizną zgniłodech, najbiedniejszej dzielnicy miasta. Osoba nieprzywykła do tego fetoru, z pewnością dostałaby mdłości. W najlepszym wypadku. Dla mnie to jednak zapach codzienności. Tu się wychowałem, porzucony w lesie przez rodziców jako niemowlę. Cudem odnalazła mnie stara Dobiechna, która wyszła do gaju, by nazbierać ziół. Odchowała mnie i nauczyła jak przetrwać w najgorszej części miasteczka. Przybrana babka zmarła, gdy byłem jeszcze młodym chłopcem. Zostałem wyrzucony na bruk. Aby napełnić żołądek zacząłem więc kraść. Byłem wystarczająco dobry, by nie dać się złapać, lecz bez przeszkolenia nie byłem w stanie osiągnąć nic ponad to. A było to, dla mnie, zbyt mało.

 

***

 

Dwie wiosny temu odbył się największy w historii tego miasta jarmark, gdyż szlakiem przejeżdżała gildia kupiecka, której przywódcy postanowili, by zatrzymać się w naszym skromnym miasteczku. Większość mieszczan przyszła na rynek, tylko w celach rekreacyjnych, bowiem nie było ich stać na luksusowe dobra, jakimi dysponowali przejezdni handlarze. Byłem tam i ja, młody, nieopierzony głupiec, uważający się za złodzieja, bo regularnie podkradałem czerstwe bułki ze straganu. Postanowiłem, iż nie przepuszczę takiej okazji. Okazji na pierwszą prawdziwą kradzież.

 

Przeciskałem się więc przez tłumy gapiów i kupujących, którzy traktowali mnie, jako biedaka i sierotę, z pogardą. Wyszukiwałem odpowiedni cel, który byłby na tyle nierozważny, aby wystawił choć rąbek swej sakwy na widok. Zdałem sobie wtedy sprawę, jak uważnym trzeba być, by w ogóle znaleźć osobę mogącą posiadać sakwę, którą warto zwinąć.

 

Przedzierałem się i przeciskałem, przemierzając rynek chyba ze trzy razy, aż skierowałem swoje spojrzenie na stoisko z metalowymi misami i zastawą. Obok kupca stała dama średniego wieku, starająca się flirtować z kupcem, licząc pewnie na rabat. Wyciągnęła zawieszona na szyi materiałową, wypchaną sakiewkę. Rozsupłała ją i zaczęła przeliczać jej zawartość. Na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, i zaczęła żywiej dyskutować z kupcem. Dwójka była bardzo zaangażowana w dysputę, więc nie zwrócili uwagi, że byłem tuż obok. Kobieta, nie szczędząc gestów, usiłowała utargować cenę o wiele niższą od tej, która zadowalała sprzedawcę. Oburzona nieustępliwością machnęła zamaszyście ręką, by zaakcentować swoją najnowszą wypowiedź. Zapowiadała się ostra wymiana zdań

 

Podczas tego ruchu jej sakiewka przesunęła się na plecy, zwisając jedynie na cienkim sznurku. Jeden ruch małego nożyka, który schowałem w rękawie sprawił, że pełniutka sakiewka wylądowała w moich dłoniach. Była niesamowicie delikatna. To musiał być jedwab, o którym opowiadała mi kiedyś babka. Sakwa przyjemnie ciążyła mi w ręce. Pełen euforii zacząłem się wycofywać, zadowolony z dzisiejszej akcji. Kradzieży doskonałej. Pierwszej kradzieży. Odchodząc, cały czas udając jakobym oglądał srebrną zastawę, nie zauważyłem, iż niteczka sakwy zaczepiła się o drzazgę targowej lady i zaczęła się pruć. Dlaczego nic nie może iść po mojej myśli? Brzęk monet upadających na bruk, zwrócił uwagę zarówno kupca, jak i mojej ofiary.

– ZŁOOOOOOOODZIEEEEEEEJ! ŁAAAAPAAAĆ ZŁOOODZIEEEJA! – Wydarła się kobieta.

 

Rzuciłem się do ucieczki. Strażnicy szybko zareagowali na wrzaski kobiety. Ścigało mnie ich aż dziesięciu. Nie ma bata bym uciekł. Ale nie mogę się poddać. Przeciskanie się przez pogrążony w chaosie tłum nie było łatwe, ale zdecydowanie trudniej jest znaleźć kogoś w takim zamieszaniu, więc miałem przewagę. Przedarłem się przez rozjuszony tłum i pognałem ile sił w nogach kierując się w stronę slumsów, gdzie straż zwykle się nie zapuszcza. Zaczynałem dostawać zadyszki. Pościg powoli się zbliżał. Niespodziewanie czterech kolejnych strażników pojawiło się przy skrzyżowaniu dwóch głównych ulic. Zablokowali mi drogę ucieczki. Zdesperowany rzuciłem się w wąską alejkę. Nigdy nie chodziłem po tak zwanym dolnym mieście, dzielnicy zdecydowanie lepszej od zgniłodech , lecz nie tak luksusowej jak górne miasto, które usytuowane było dookoła rynku. Kluczyłem po wąskim labiryncie dość chaotycznie rozbudowanych chat, zastanawiając się czy znajdę wyjście. Słyszałem jak strażnicy wołali o posiłki.

 

Biegłem przed siebie ostatnimi resztkami sił. Strażnicy byli tuż za zakrętem. Usłyszałem jak ktoś otwiera drzwi. Mężczyzna chwycił mnie za ramiona i wciągnął do swego mieszkania. Zaprowadził mnie w pośpiechu na piętro, przesunął szafę, za którą kryło się ukryte pomieszczenie. Wepchnął mnie i zasunął wejście.

 

Niebawem do domu wpadło kilku strażników, zaczęli przeszukiwać wszystkie izby, aby mnie znaleźć. Obserwowałem przez wąską szczelinę w szafie jak jeden z nich, nie znalazłszy choćby śladu mej obecności zwraca się do tajemniczego mężczyzny.

– Ej ty! Szukamy złodzieja, który próbował okraść żonę kapitana straży! Nie widział żeś w którą stronę uciekł? Hę?

Mężczyzna przecząco pokręcił głową.

– Na pewno? Może jednak coś wiesz? Jak okażesz się pomocny, to może dostaniesz nawet kilka miedziaków za współpracę!

– Pieniądze powiadasz. Hmmm. Dobrze. Widziałem go, ale najpierw zapłata.

Strażnik splunął z pogardą i rzucił na stół kilka miedziaków. A więc już po mnie. Z tej klitki nie ma jak uciec.

– Ten złodziej pobiegł dalej tą uliczką, a następnie wspiął się na dach garbarza Gniewomira. Dalej nie widziałem, ale chyba skierował się na północną część dolnego miasta.

– CHŁOPAKI! Za mną.– wykrzyknął i wybiegł.

 

Gdy niebezpieczeństwo minęło, odsunął szafę i siadł do stolika. Nalał sobie piwa do stojącego na nim kufla i powiedział:

– Coś marny z ciebie złodziej skoro dajesz się przyłapać. – Uśmiechnął się i pociągnął solidny łyk. – Prawdziwy złodziej powinien być niezauważalny.

Zastanawiałem się co on może wiedzieć o złodziejach, jeżeli siedzi sobie w domu i tankuje tanie piwo. Byłem mu wdzięczny za pomoc, ale nie musiał mi gadać jakichś bzdur.

-Jestem Skoczek.– powiedział po chwili. – Jeżeli chcesz pokażę ci jak się to robi.

 

Skoczek postanowił mnie nauczać. Trenowałem pod jego nadzorem przez dwa lata, ucząc się otwierać zamki, niepostrzeżenie wyjmować rzeczy z kieszeni oraz stawać się niewidocznym. Szło mi to dość dobrze, aczkolwiek Skoczek uważał i uważa nadal, że powinienem więcej uwagi poświęcać na przeanalizowanie sytuacji, bowiem działam pochopnie. Nie wiem czy uda mi się to zmienić, ale będę się starał.

 

***

Jesteśmy już blisko. – Skoczek wyrwał mnie ze wspomnień. – Pamiętaj! Nie odzywaj się, jeżeli nikt cię nie zapyta, okazuj szacunek i przede wszystkim bądź opanowany. Starszyzna może poddać cię różnym dziwnym próbom, by sprawdzić czy rzeczywiście się nadajesz.

– Myślisz, że mnie przyjmą? – Zapytałem wprost.

– Cha cha, nie wiem dzieciaku. Niby twoja pierwsza prawdziwa robota zakończyła się powodzeniem, ale ten bajzel… Cała straż szukała cię przez trzy dni.

– Taa, dzięki, że mnie przechowałeś w skrytce.

– Który to już raz? – Zapytał mnie, z uśmiechem na twarzy.

– Licząc ten dwa lata temu, to chyba dwunasty.

– Miejmy nadzieję, że ostatni.

 

Weszliśmy do dużego, krytego dachówką domu na skraju górnego miasta. Nie spodziewałem się, że siedziba ,,towarzystwa" położona będzie w centrum miasta. Myślałem, że będzie gdzieś na samym uboczu, na granicy ze slumsami, albo portem. Najciemniej pod latarnią, jak to mówią. Skoczek poprowadził mnie po solidnych, drewnianych schodach, wyłożonych egzotycznym i zapewne bardzo drogim dywanem. Na ścianach wisiały obrazy, oraz trofea myśliwskie. Właściciel tego domu z pewnością był arystokratą. A może chciał by inni tak myśleli? Skoczek otworzył przede mną drzwi i zaprosił gestem do środka. W pomieszczeniu stało ośmiu starszych jegomości, odzianych tak elegancko, iż mogliby nawet gościć na bankiecie u wicehrabiego. Tak mi się przynajmniej wydaje. Skoczek zamknął za sobą drzwi, a następnie ukłonił się z szacunkiem i rzekł.

– Oto chłopak, którego uczyłem ostatnie lata. Udało mu się także wykonać powierzone mu przez was zadanie. Uważam, że jest on gotów służyć naszemu towarzystwu.

– Tak, wiemy, że mu się udało. Cała sprawa była tak nagłośniona, że można by rzec, iż przyćmiła nawet narodziny pierworodnego wicehrabi. Nie jestem pewien, czy ten oto młodzieniec nadaje się do robót, które wymagają, powtarzam wymagają dyskrecji. Jeżeli będzie zawalał dachy w każdym domostwie do którego zajrzy, to nie wróżę mu przyszłości w tymże, jakże finezyjnym fachu.– Skomentował szpakowaty, chudy mężczyzna z bujnym, lecz naturalnym wąsem.

– Owszem drogi Mieczysławie, należy jednak wspomnieć o złocie, które to nasz młody kandydat wziął razem z papierami, które kazano mu ukraść. Te sakwy pełne monet, nierzadko złotych, to duży zysk. – Powiedział, chyba najmłodszy z całej ósemki człowiek. W odróżnieniu od innych tu zebranych, podobnie jak Skoczek, nosił przeciętne i popularne wśród niezamożnych mieszczan, lekko brudne, lniane spodnie i koszulę z tegoż materiału.

– Musimy się naradzić. Skoczku, wyjdźcie z pokoju i dajcie nam czas na dysputę. – Zdecydował najstarszy z mężczyzn, a reszta potaknęła głowami.

 

Czekaliśmy co najmniej kilka godzin. Bałem się, że z powodu wypadku, jaki przydarzył mi się tamtej nocy, mogę zostać odrzucony. Zastanawiałem się, czym będę się zajmował, jeżeli nie dostanę się do tej elitarnej szajki. Czy udałoby mi się zostać czyimś czeladnikiem? Skoczek najwyraźniej zauważył moje strapienie i starał się mnie pocieszyć.

– Bądź dobrej myśli. Towarzystwo złodziejskie nie przędzie ostatnio najlepiej, więc nie powinni sobie pozwolić na wyrzucenie, dość solidnie wyszkolonego złodziejaszka z ambicjami. Będzie dobrze. – Powiedział, lecz sam nie wydawał się być przekonany co do prawdziwości swych słów.

 

Wtem drzwi uchyliły się i zaproszono nas z powrotem. Elegancki jegomość z przepaską na oku stanął na środku pomieszczenia i obwieścił:

– Po długiej naradzie, oznajmiam, iż ten oto młodzieniec ma zadatki na dobrego złodzieja, lecz ponieważ nie wszyscy członkowie naszego zgromadzenia są przychylni, by przyjąć go w swe szeregi, postanowiliśmy, że zostanie mu wyznaczony okres próbny. Jeżeli w przeciągu dwóch miesięcy nie podpadniesz żadnemu z członków starszyzny, zostaniesz przyjęty na stałe. Skoczku, jako mentorowi przysługuje ci prawo nadania przydomka dla chłopca. Słuchamy.

– No cóż. – Powiedział cicho Skoczek. – Długo zastanawiałem się, jakie imię pasowałoby memu uczniowi, który stawia swe pierwsze kroki na ścieżce złodzieja, jednakże ostatnie wydarzenia, w jakie był zamieszany, pomogły mi podjąć decyzję. – Chwycił mnie za prawe ramię, ścisnął mocno i powiedział. – Od dzisiaj będziesz znany jako Dachowiec. – Skoczek ledwo stłumił śmiech. Członkowie rady powitali mnie, choć nie wszyscy byli ku temu chętni. Otworzono butelkę czerwonego wina i wznieśli za mnie toast. Nigdy przedtem nie piłem tak znakomitego w smaku trunku. Zaczynało świtać więc, wraz z moim nauczycielem, ulotniliśmy się z arystokratycznej dzielnicy.

 

Mam nadzieję, że nic ci się nie przytrafi. – Powiedział do mnie, gdy wędrowaliśmy ciasnymi alejkami dolnego miasta. – Czeka cię dużo pracy, by zaimponować starszym.

 

Istotnie, czeka mnie jeszcze dużo pracy…

 

 

 

Filip "Flype" Dębowski

Koniec

Komentarze

Istotnie, czeka mnie jeszcze dużo pracy...
Istotnie, czeka Cię jeszcze dużo pracy nad zapisem dialogów, pamiętaniem o spacjach...

Tak jak napisał powyżej AdamKB - dużo pracy nad poprawnym zapisem dialogów!
Oprócz tego - masa błędów, powtórzeń, zaimokoza. Kulejący styl i brak spacji przy pół pauzach (dialogi). No i brak elementu fantastycznego.

Ogólnie nie jest źle, ale przed Tobą jeszcze bardzo dużo pracy.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Niewielka, niemal niezauważalna poprawa w porownaniu do pierwszego tekstu - nie wyciągnąłeś wniosków. Życzę wytrwałości..

Trudno mi zmienić swój styl pisania, ale walczę. Co do elementu fantastyczengo, to zamierzam dać go w trzecim opowiadaniu. (Tak jeszcze wad dachowcem pomęczę). Dziękuję za krytykę, która mam nadzieję zaoowocuje poprawą. ;)

Tu nie chodzi o styl pisania, tylko o staranność. Pozdrawiam.

"Noc to czas, który porządni obywatele spędzają czas z rodziną, bawią się na bankietach, czy piją tanie piwo w karczmach" - Dwa razy powtarza się "czas" - ten drugi jest zbędny.
"Odpoczywają po ciężkim dniu pracy.

Jednak nie wszyscy odpoczywają." - Powtórzenia to twój wróg.

"odebrać co bardziej wartościowe rzeczy nieostrożnej osobie," - To "rzeczy" jakoś mi tu nie pasuje. Niby jest poprawne, ale w gruncie rzeczy zbędne.

"Są, lecz pilnują oni jedynie bogatszej dzielnicy arystokracji, bowiem zdaniem kapitana straży nie ma co strzec innych chat, w których nie ma wartościowych rzeczy, które można by ukraść, a na pewno nie tak wartościowych, by ryzykować życie." - Zdania są fajne, ale długaśne zdaniowe potwory - już nie. Rozbij to na dwa (ewentualnie trzy) zdania. I znajdź jakiś synonim dla przymiotnika "wartościowe" - powtórzenia naprawdę są twoim wrogiem.

"Skoczek prowadził mnie poprzez wąskie uliczki cuchnących fekaliami i zgnilizną slumsów" - Anachroniz. W fantastycznym średniowieczu nie ma czegoś takiego, jak slumsy. Może być, co najwyżej, coś pokroju "dzielnicy biedoty".

"Wyszukiwałem odpowiedniego celu" - "Poszukiwałem odpowiedniego celu", ale "wyszukiwałem odpowiedni cel".

"Wyciągnęła zawieszona na szyi materiałową sakiewkę, wypchaną sakiewkę" - Powtórzenia, akt trzeci.

"Rozsupłała ją i zaczęła przeliczać" - Z tego zdania wynika, że zaczęła przeliczać sakiewkę, a przecież chodziło ci o zawartość, prawda? Może coś w stylu "Zaczęła przeliczać ukryte w niej monety"?

"- Coś marny z ciebie złodziej skoro dajesz się przyłapać. - Uśmiechnął się i pociągnął solidny łyk z kufla. - Prawdziwy złodziej powinien być niezauważalny." - Przydałoby się zaznaczyć, w jaki sposób ów kufel znalazł się w dłoni mężczyzny. Sam rozumiesz, kufle, z reguły, nie pojawiają się znikąd.

"Właściciel tego domu z pewnością jest arystokratą. A może chce by inni tak myśleli?" - Nie mieszaj czasów narracji. Jeśli prowadzisz ją w czasie przeszłym, to trzymaj się tego.

"Skoczek otworzył przede mną drzwi i zaprosił mnie gestem do środka" - "Mnie" jest zbędne.

 

Stylu pisania, drogi autorze, nie musisz zmieniać. Fundamenty masz dobre. Musisz tylko pisać bardziej starannie - unikać powtórzeń, nadmiernie długich zdań, nadmiaru zaimków i niedoboru przecinków. Są to jednak rzeczy, które, jak sądzę, wyrobią się naturalnie w miarę ćwiczenia. A więc pisz i nie poddawaj się.

I pamiętaj, najważniejszy jest Kaizen.

 

 

 

 

 

 

 

 

 



Dziękuję bardzo za wypisanie tych najbardziej rażących błędów. Poprawiłem je i mam nadzieję, że tekst zyskał na przejrzystości. Kiedy piszę nie zwracam czasem uwagi na powtórzenia, a potem nie udaje mi się wszystkich wychwycić.

 

Dziękuję bardzo raz za porady.

Ludzie, zmęczeni wyczerpującą pracą, wracali do domów. Noc to czas, który porządni obywatele spędzają z rodziną, bawią się na bankietach, czy piją tanie piwo w karczmach. Odpoczywają po ciężkim dniu pracy. – Logika tego co napisałeś leży i kwiczy. Po ciężkim dniu pracy oczywiście fajnie jest iść na piwo, czy posiedzieć z najbliższymi. Ale w nocy? Kiedy na drugi dzień trzeba wstać i harować od nowa? A bankiet, który pewnie trwa do rana, to już w ogóle jakieś nieporozumienie.

To ja jeszcze tyle wtrącę. Nie przeczytałem do końa. Jest tu dożo lepiej napisanych tekstów, więc na taki po prostu szkoda czasu. Ale tak jak sugerują poprzednicy/czki, dopracowauj do maksimum to co napiszesz. Kasuj zaimki, wywalaj powtórzenia, pilnuj logoki zdań i opisów. Oby każdy następny tekst był lepszy.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Flype, zastanów się nad tym, co napisał Fasoletti. Tutaj nikt nikomu nie płaci za czytanie i komentowanie tekstów. To nie działa tak, że wrzucasz tekst za tekstem z tymi samymi błędami, a my i tak czytamy. Piszesz tekst w odcinkach, więc masz jeszcze trudniejsze zadanie. Jeśli nie uda Ci się zainteresować czytelnika, to szybko przestaniesz komentarze dostawać w ogóle.

Ja się przyznam, że widzę różnice pomiedzy tekstami, co dowodzi tego, że nad czymś jednak pracowałeś. Przede wszystkim tutaj trzymasz się twardo pierwszoosobowej narracji, to na plus. Tylko raz Ci się zdarzyło pomieszać czasy, też na plus. Za to masz całkiem sporo dziwnych baboli, na przykład piszesz, że wśród mieszczan popularne były lekko brudne spodnie. Rozumiesz? Po prostu czytając Twoje teksty ma się wrażenie, że nie zastanawiasz się nad tym, co piszesz. A wystarczyłoby trochę więcej uwagi. W tamtym tekście też mocno rzuciło mi się w oczy, że często używasz niewłaściwych słów, jakbyś nie znał ich znaczenia. Tutaj już było tego mniej, ale to też podpada pod nieuwagę. 

Historia, którą opisujesz, póki co jest banalna, do tego piszesz ją dosyć nieporadnie, a na uwagę czytelników musisz sobie jakos zasłużyć.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka