- Opowiadanie: poroh - POBRATYMCY (pierwszy fragment)

POBRATYMCY (pierwszy fragment)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

POBRATYMCY (pierwszy fragment)

Wszedł do karczmy. Dopiero wtedy, przy paru świecach jako tako oświetlających izbę można było zobaczyć, że Jurko utykał na lewą nogę. To właśnie było powodem zaniedbywania przez niego praktyk religijnych. Wiedział, że Bóg jest tam gdzieś wysoko w Niebie, ale niczego dobrego nie spodziewał się po Nim. Uważał, że Stwórca skrzywdził go kalectwem. Widział kiedyś w Czehryniu młodego szlachcica podobnie jak on kulejącego, ale ten był synem możnego pana, dziedzicem fortuny. Bóg mu poskąpił zdrowia, ale dał bogactwo, coś za coś, mruknął wtedy do siebie.

 

Wszyscy goście należeli do pospólstwa, nie było żadnego szlachcica. Wysmagane wiatrem twarze zdradzały tych, którzy zwykli w lecie chodzić na Sicz, widać późna jesienna pora wgoniła ich już z Zaporoża i teraz szukali ciepłego kąta, gdzie mogliby przetrwać zimę. Osobno siedzieli chłopi o tępych, zawziętych gębach, z czuprynami równo, jak od garnka, przyciętymi nad czołami. Tym pierwszym Jurko wolał nie wchodzić w drogę, tymi drugimi pogardzał. Był pewien, że gdyby miał takie zdrowie jak oni, nie gniłby przy żonie i nie tyrałby w polu, ale poszedłby na Dzikie Pola i z braćmi mołojcami wypływałby na morze, biłby Turków i brał łupy! Nie mógł zrozumieć, jak zdrowi mężczyźni mogli prowadzić tak gnuśne życie, zamiast oddychać pełną piersią tam, w stepie.

Usiadł przy tańszym stole. Nie musiał przeliczać grosiwa i tak wiedział, że nie było tego wiele.

 

– Śladów ordyńców ty nie widział? – zapytał grubawy człowieczek średniego wzrostu i w takim też wieku. Ogorzała twarz i sumiaste wąsy zdradzały Kozaka.

– Niby gdzie?

– Przecież nie na niebie.

– Nie widziałem – odpowiedział.

– Et, ty ciemny.

Przed Jurkim pojawiła się miska dymiącej kaszy. Podała ją Salome, kilkunastoletnia, czarnooka córka Natana. Miło było patrzeć, jak zgrabnie przeciskała się między stołami i ławami unikając przy tym zaczepek mężczyzn. Przyjemny zapach spotęgował uczucie głodu, złapał ochoczo za łyżkę.

 

– Zanim Tatarzy czambuły rozpuszczą, idą skrycie, żeby niezauważonym jak najgłębiej w ludne tereny wejść, tylko ślady kopyt o nich świadczą i smród co się za nimi ciągnie. Później to już czerwony kur… – opowiadał grubasek.

– Wiemy, wiemy, po co o tym gadać? – odpowiedział jego kamrat.

– Nie ma się czym frasować, raz, że już tam pewnie hetman bobu im zadał, a dwa, że Kozacy atamana Szumajły brodu strzegą – do rozmowy wtrącił się siedzący przy sąsiednim stole wysoki mężczyzna o szerokich barach charakterystycznych dla siłacza i o pożółkłych dużych, końskich zębach.

– Może pobił, a może nie.

– Wystarczy szabel hetmanowi, żeby ordyńców pogromić.

– Zawsze są wojska i zawsze Tatarzy łupy i jasyr wezmą – nie ustępował ten o sumiastych wąsach.

– Nie tym razem! – drągal uderzył się w bok, tak, jakby tam spodziewał się znaleźć szable.

– A co ty taki mądrala? Jak żeś taki znawca militariów, to dlaczego nie jesteś między żołnierzami? Siedzieć przy piwie i ględzić to każdy potrafi.

– Ja nie tylko gadać potrafię, ale w łeb dać jeśli trzeba.

– Nie tylko ty i nie wiadomo czyj łeb będzie miał więcej guzów.

– Ataman Szumajło to mój druh, ręczę za niego.

– Ten twój Szumajło to zwykły łotr.

Siłacz o końskich zębach uderzył pięścią w stół, grzane piwo, okraszone serem rozlało się i pociekło aż na podłogę.

– Szumajło waszych chałup strzeże, żeby ich Tatarzy z dymem nie puścili, ale on dla was łotr, łajzy!

Grubasek o sumiastych wąsach nie ustępował:

– Mojej nie strzeże, bo dziesięć lat temu orda budziacka ją spaliła, a też gadali, że hetman ich pobije, że bród strzeżony… I z łajzami tu nie wyjeżdżaj, bo do gorszego od siebie nie mówisz.

 

Nie wiadomo jak skończyłaby się ta kłótnia, może skoczyliby sobie z nożami do oczu, może tylko poszłyby w ruch twarde jak kamienie pięści, gdyby drzwi się nagle nie otworzyły i nie wtoczyłby się do izby dziad, ślepy lub słabo wiedzący. Idąc pomagał sobie sękatym kosturem. Za nim wszedł wysoki mężczyzna. Miał na sobie długą opończę z głębokim, skrywającym twarz, kapturem. Widać spotkał dziadygę gdzieś po drodze i przyprowadził do karczmy.

– Lirnik zawsze mile widziany w tych progach – powiedziała Salome sadzając starca blisko pieca.

Dziad wysypał kilka drobnych monet, zapewne od dobrych ludzi wyżebranych i zaraz przed nim pojawiło się grzane piwo i miska kaszy.

– Jedzcie na zdrowie – powiedziała dziewczyna.

– Bóg ci zapłać gołąbku – odpowiedział lirnik.

 

Mężczyzna, który przyprowadził starca, szepnął coś do Natana i poszedł schodkami na górę, widać wynajął jeden z kilku pokoików gościnnych, a raczej małych, obskurnych izdebek, gdzie można było od biedy przenocować. Salome chciała zanieść posiłek przybyszowi, ale karczmarz sprzeciwił się.

– Sam pójdę, nie wiadomo co to za jeden.

– Dzisiaj sami tacy – uśmiechnęła się.

Nie uszło uwagi Jurka, że Natan wrócił na dół pobladły i roztrzęsiony. Drżącymi rękami złapał kubek z wodą, ale ten wypadł mu z dłoni i z brzękiem potoczył się po deskach podłogi. Usiadł ciężko, z trudem łapał oddech.

 

***

Jest to fragment opowiadania liczącego około 20 stron. Bardzo proszę wziąć to pod uwagę podczas wpisywania komentarzy.

Pozdrawiam

Koniec

Komentarze

Proszę o więcej.

Spoko. Fragment do poczytania.
Pozdrawiam. 

Wszedł do karczmy. Dopiero wtedy, przy paru świecach jako tako oświetlających izbę można było zobaczyć, że Jurko utykał na lewą nogę. To właśnie było powodem zaniedbywania przez niego praktyk religijnych.Te nastpępujące po sobie zdania od początku zbijają z tropu i zmieniają rytm.Potem jest już ok.

Nowa Fantastyka