- Opowiadanie: Louner - Opona

Opona

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Opona

Noc była jak sen, z gwiazdami zawieszonymi wysoko na nieboskłonie i rwącą rzeką tuż za szybą w drzwiach samochodu. Mężczyzna rozsiadł się wygodnie w fotelu, wyjął z kieszeni munduru zapałki, rozpalił papierosa i odezwał się do kierowcy.

– Te noce już nigdy nie będą takie same.

Silnik zaczął rzęzić, kiedy kierowca przekręcił kluczyk. Droga była kręta i wyboista. Mężczyzna z papierosem raz po raz spoglądał na rzekę wzdłuż której jechali i tuż potem wracał do swojego zajęcia. W prawej dłoni trzymał pilnik, w lewej garść naboi. W każdym z nich wycinał dwa rowki w kształcie krzyża.

– Załaduję broń. Kiedy tylko skończy się paliwo, chwytaj rewolwer i biegniemy.

Kierowca nic nie mówił, lekko zagryzł wargę i rzucił nerwowe spojrzenie mężczyźnie z papierosem.

– Może zaczerpniemy trochę wody z rzeki?

– To ściek, bez filtrów nigdzie nie dojedziemy. – mężczyzna sięgnął do podłogi, jeden z naboi upadł mu pod siedzenie – ja pobiegnę na południe, w głąb lasu, ty idź wzdłuż rzeki.

Kierowca wrzucił wyższy bieg.

– Nie śpiesz się. – mężczyzna lekko się uśmiechnął, podniósł z podłogi nabój i wsadził go do kieszeni – Razem z tą kulą mamy pięć naboi. Ja wezmę trzy, ty resztę. Kiedy zgaśnie silnik, nie oglądaj się na mnie, od razu gonię do lasu z kanistrem. Jeżeli znajdziesz źródło, oprócz tego, że napełnisz swój kanister, postaraj się coś wlać do manierek.

Noc była wyjątkowo ciemna, samochód był zaprojektowany w wariancie oszczędnym. Pojedynczy reflektor przedni, jeden z tyłu. W wydaniu oszczędnym standardowym nie miałby też drzwi od strony pasażera. Takie rozwiązanie nie zostało zaakceptowane wszędzie. Mężczyzna zgasił papierosa i rozgniótł peta obcasem na podłodze samochodu.

– Obudź mnie w odpowiedniej chwili.

Do końca nocy zostało już tylko kilka dób.

*

 

Mróz był siarczysty. Grad uderzał w dach samochodu, śnieg wdzierał się pod nieszczelne drzwi. Kierowca nachylił się nad pasażerem.

– Panie chorąży! Na nogi i chwytaj broń! Już czas!

Mężczyzna złapał rewolwer, upewnił się, że jest nabity, wziął ze sobą pusty kanister i zerwał się z siedzenia. Pobiegł prosto do lasu, nie oglądał się na kierowcę. Przebiegł kilka metrów i runął z impetem w krzaki. Szybko się podniósł i nie zwracają uwagi na to, że praktycznie nic nie widzi w ciemnościach, biegł przed siebie tak szybko, jak to było tylko możliwe. Nie słyszał wiele, ze względu na zawieję i na to, że całą głowę miał dobrze otuloną w gruby szal, ale dobiegł do niego nieludzki krzyk. Nie słyszał strzałów; jeńca wzięli żywcem. Wyrzucił kanister, już nie był mu potrzebny. W biegu ułożył za pazuchą rewolwer tak, żeby mógł po niego szybko sięgnąć. Nie słyszał pościgu, miał nadzieję, że będzie bezpieczny przynajmniej przez pewien czas.

 

*

 

Kierowca otworzył oczy. Nie próbował się ruszać póki nie odzyska w pełni przytomności. Był świadomy, że ma knebel i jest dobrze skrępowany, a żołnierze przed nim dysponują zapasem paliwa. Siedział na tyle samochodu, który przed chwilą prowadził.

Nowy kierowca na chwilę odwrócił się w jego stronę.

– Pan dezerter otworzył oczy – odwrócił się w stronę drogi i powiedział do kompana siedzącego obok – zerwij mu dystynkcje.

Skrępowany kierowca poczuł mocne szarpnięcie. Razem z dystynkcjami, żołnierz odpruł mu kawałek kołnierza.

– Słaby masz mundur – mężczyzna z tylnego siedzenia milczał – słyszałem, że świetnie strzelasz. Szkoda, że uciekłeś razem z tym chorążym. Posłaliście do piachu cały oddział, wie pan? Odpowiedzialność zbiorowa.

Skrępowany milczał i z nerwów zaciskał zęby na kneblu. Słyszał jak koła samochodu gniotą grudy śniegu rozsiane wzdłuż drogi. Spojrzał za okno i patrzył, jak szaleje woda słonej rzeki.

Kompan kierowcy szybkim ruchem przycisnął jego twarz do siedzenia i sięgnął do rąk związanych za plecami.

– Tym palcem pociągnąłeś za spust? – odwrócił się do kierowcy – zwolnij trochę, żeby nie rzucało – wyjął z kabury pistolet i objął ręką palce skrępowanego – to będzie za mojego ojca, który był w oddziale z którego uciekłeś.

Kompan kierowcy mocno się zamachnął i kolbą pistoletu uderzył w palce, które trzymał w dłoni. Uderzał tak wiele razy, po chwili łapał oddech i zaczynał od nowa.

– Ciekawe, czy teraz pociągniesz za spust! Ciekawe, czy teraz wycelujesz!

Skrępowany żołnierz słyszał tylko szum słonej rzeki i chrobot śniegu duszonego pod kołami.

 

*

 

Księżyc był w nowiu. Chorąży obejmował się własnymi ramionami, a głowę wciskał w szal. Przed sobą miał jedyną solidnie wykonaną drogę w tych stronach. Kilka miesięcy temu była to droga rokadowa, ale teraz sporo się zmieniło. Mężczyzna miał przed sobą słabo oświetlony niewielki drewniany budynek, pewnie składający się z jednej izby. Czaił się w krzakach z bronią w ręku i kurczowo zaciskał krzyż, który nosił na szyi. Przez okno, na ścianie budynku zobaczył ludzki cień. Odbezpieczył broń i podbiegł do okna. Sprawdził magazynek. Trzy kule. Chorąży przysiadł pod oknem i położył rewolwer na nogach. Złożył ze sobą ręce, dobrze je roztarł i rozruszał, po czym znowu chwycił broń. Powoli podniósł się i zobaczył zawieszoną u sufitu lampę naftową. Spojrzał do wnętrza niewielkiego pokoju i zobaczył dwóch mężczyzn. Starał się być ostrożny, ale zauważył, jak jeden z nich patrzy w jego stronę i drżącą ręką sięga po strzelbę opartą o ścianę. Chorąży nie czekał. Wstał, pewnie wymierzył i oddał strzał. Kawałki rozbitej szyby wpadły do pokoju, a kula dum-dum zrobiła miazgę z wnętrza klatki piersiowej mężczyzny. Drugi szybko chwycił broń po którą przed chwilą sięgał jego kompan i rzucił się do drzwi.

Padł strzał.

Pudło. Już tylko jedna kula.

Żołnierz odskoczył od okna i obiegł chatę dookoła. Mężczyzna ze strzelbą nie był daleko. Chorąży podniósł broń, szybko wymierzył i strzelił.

Pudło.

Rewolwer był przyjemnie ciepły.

 

*

 

Skrępowany mężczyzna nie czuł już bólu. Przed oczami wszystko mu ściemniało. Prawą rękę miał zmiażdżoną. Widział przez przednią szybę, jak samochód zatrzymał się przed sporą drewnianą bramą. Była otwarta na oścież i częściowo spalona.

Kierowca spojrzał w stronę kompana.

– Łoskot pocisków słyszeliśmy w tej okolicy zawsze, ale tego się nie spodziewałem. Wysiadamy.

Kompan spojrzał na tylne siedzenie.

– Co z dezerterem?

– Baza jest spalona, a nas nie było na miejscu. Teraz pewnie nas trzech potraktują tak samo. Zdejmij mu knebel, ale jeszcze nie rozwiązuj.

Skrępowany uśmiechnął się w duchu.

Kompan wyciągnął skrępowanego z tylnego siedzenia i wyrzucił na śnieg. Wyjął z pochwy na pasie nóż i rozciął nim knebel.

– Dlaczego ty w ogóle uciekłeś?

Mężczyzna leżący na śniegu podniósł się lekko, spojrzał w stronę bramy i uśmiechnął się.

– Dlatego. To byli nasi. Zrzucili pociski kasetowe.

Kompan kierowcy chwycił go za kołnierz i podniósł na kolana. Skrępowany odezwał się pierwszy.

– Potraktowaliby nas tak jak ty, więc uciekliśmy. To miała być porządna czystka.

Kierowca oparł się o bramę.

– Widzę światło. Daj mi broń. Zaczekaj na miejscu.

Kompan wrzucił mężczyznę ze zmiażdżoną dłonią na tył samochodu, sam usiadł na siedzeniu pasażera. Nie czekał długo, od razu rozsiadł się najwygodniej, jak to było możliwe. Raz po raz wkładał rękę do kieszeni kurtki i wygrzebywał z niej kilka paprochów. Przeciągał się w siedzeniu i ziewał. Ból w dłoni byłego skrępowanego odezwał się ponownie; nie pozwalał się zdrzemnąć, ani na niczym się skupić. Miał za to jedną zaletę; tłumił uczucie zimna. Nawet kilka kropli potu wstąpiło na czoło mężczyzny.

– Nie masz czegoś na ból?

– Nic – kompan kierowcy odwrócił się w stronę mężczyzny – i nie licz na to, że będę cię przepraszał. Należało ci się. Ciągle świerzbi mnie ręka. – sięgnął do kabury i puścił oko w stronę mężczyzny ze zmiażdżoną dłonią

– Kierowca cię woła.

Rzeczywiście, kompan odwrócił się w stronę szyby i zobaczył, jak kierowca ręką daje mu znak, żeby do niego przyszedł.

– No to idziemy.

 

*

 

Chorąży odetchnął i spokojnie wszedł do izby. Schował broń i szeroko się uśmiechnął. Pod ścianą stał motocykl z odczepioną kołyską i kanister. Podbiegł do pojemnika bez namysłu i szybko odkręcił nakrętkę. Liczył na czystą wodę destylowaną. Odszedł na chwilę, przeszedł się, wyszedł zaczerpnąć powietrza i znów doskoczył do kanistra. W środku była ropa. Teraz patrzył na motocykl jak na kradziony muzealny eksponat. Nie zastanawiał się długo. Napełnił bak i powoli wyprowadził pojazd na zewnątrz. Zabrał ze sobą lampę naftową. Opony miały tylko lekko zatarty bieżnik, na koła były nałożone łańcuchy. Jeżeli to ci mężczyźni odnowili ten pojazd, musieli włożyć w to trochę pracy.

– Stój!

Chorąży usłyszał strzał. Odstawił lampę i szybko cofnął się w mrok. Nie miał już naboi, ale mimo to wyciągnął rewolwer i rozglądał się za strzelcem. Zobaczył ludzką sylwetkę. Mężczyzna za bardzo zbliżył się do lampy. Chorąży usłyszał brzdęk tłuczonego szkła. Nafta rozlała się na śnieg, który zaczął się szybko topić. Strzelec musi mieć dobry noktowizor, skoro zdecydował się na rozbicie lampy.

Mężczyzna nie zdejmował lufy z sylwetki, pomimo tego, że nie miał nabojów. Liczył na to, że mężczyzna odejdzie. W obecnej sytuacji bez motocykla szybko by umarł. To jedyna szansa na dotarcie do portu.

– Boże dopomóż.

Ostatni płomień zgasł, wokół nastały ciemności. Chorąży opuścił wzrok. Czuł, że strzelec w niego mierzy. Wyjął zza koszuli krzyż, ucałował go i dla spokoju pociągnął za spust.

Padł strzał.

Chorąży usłyszał, jak ciało strzelca pada na ziemię, a on sam nie wierzył w to, czego doświadczył. Jego broń była zimna. To nie z jego rewolweru padł strzał. Uścisnął krzyż zawieszony na szyi i wsiadł na motocykl. Rozejrzał się, ale nie widział nikogo.

Silnik nie chciał zapalić za pierwszym razem, ale w końcu ruszył. Chorąży uśmiechnął się w duchu. Przed nim długa droga.

– Byle do portu.

 

*

 

Wszyscy trzej: kierowca, jego kompan i mężczyzna ze zmiażdżoną dłonią stali w sporej izbie. W jej centrum był ustawiony stół, wokół niego wysokie krzesła. Na każdym spoczywał trup, z kulą w głowie. Każdy miał na sobie mundur oficera. Kierowca odezwał się do kompana.

– Zbierz wszystko co może się przydać. Najważniejsza jest woda, broń i amunicja. Ja powęszę na zewnątrz.

Niedługo po tym wszystkie ciała spoczywały równo ułożone na podłodze, a na stole leżały trzy lekko zardzewiałe rewolwery z dwiema kulami w każdym. Kompan kierowcy usiadł na jednym z krzeseł. Mężczyzna ze zmiażdżoną dłonią był na innym już od dłuższego czasu.

– Palce ciągle mnie świerzbią.

Mężczyzna wziął jeden z rewolwerów, chwycił go za lufę i zaczął przechadzać się po pokoju. Lekko się uśmiechnął.

– Ciągle mnie świerzbią.

Mężczyzna ze zmiażdżoną dłonią doskoczył do broni, chwycił za rewolwer, wycelował w kompana kierowcy i wypalił. Kolejne ciało leżało na ziemi.

– Jestem leworęczny.

Jeszcze jedna kula. Mężczyzna widział, jak czekała w bębnie. Z podwórka doszedł go donośny, pewny głos. Mimo tego, przez zawieję nie dało się odróżnić słów. To musiał być kierowca. Mężczyzna czekał za stołem, wycelował w drzwi.

– Teraz się Boże, w moje sprawy nie wtrącaj.

Drzwi otworzyły się z łoskotem. Stał w nich kierowca. Leworęczny pociągnął za spust. Cyngiel uderzył, ale broń nie wypaliła. Mężczyzna przeklął rdzę na zaniedbanej broni i rzucił się w stronę kierowcy.

Padł strzał.

Zmiażdżona dłoń obiła się o podłogę.

Teraz w ciemnościach, jedyny ludzki cień należał do kierowcy.

 

*

 

Pierwsze promienie słońca wyłoniły się zza horyzontu. Ludzie przystawali i nasłuchiwali, jak gdzieś daleko, w głębi lądu, wyje silnik motocykla i niesie starego chorążego do portu. Ku lepszemu życiu.

 

A teraz…

 

Odpowiedz na pytanie,

Kto jest tu wart kogo,

Bóg Ciebie czy Ty Boga?

Koniec

Komentarze

Nie za bardzo wiem, jak skomentować to opowiadanie, bo w sumie nie mam pojęcia, o czym jest. Mimo to, nie wydaje mi się, żeby to było opowiadanie fantastyczne.

Skoro nie mogę ocenić fabuły, kilka technikaliów:
W całym tekście za dużo jest "mężczyzny". Mężczyzna to, mężczyzna tamto. Masz problemy z określeniem podmiotu zdania, przez co czytając odnosiłem wrażenie, że Twój zasób słownictwa jest dość nikły. Określasz bohaterów praktycznie wyłącznie funkcjami lub przez stan, w jakim się znaleźli (ten z rozwaloną ręką, skrępowany, dezerter itd.), przez co mam wrażenie, że sam nie masz pojęcia, jak wyglądają, a ja lubię sobie wyobrazić bohatera. Stąd fajnie by było, gdybyś czasem dorzucił jakąś cechę charakterystyczną, co też ułatwiłoby Ci nawązywanie do konkretnych postaci (brodaty, wysoki, ten z chrapliwym głosem, etc.)
Niedobrze też, że używasz jednego określenia dla dwóch różych postaci (kierowca). To strasznie miesza.

Cierpisz też na przypadłość, która dotyka większość ludzi, którym się tego nie wytknie: za dużo doopisujesz. Nie musisz opowiadać o każdej czynności, jaką wykonuje bohater. Nie ma też potrzeby opisywać wszystkich myśli bohatera (piję tutaj szczególnie do "pewnie jednoizbowej" chaty, którą w pewnym momencie widzi chorąży -- to brzmi śmiesznie). Jeśli o doopisywanie czynności chodzi, ten fragment świetnie ilustruje moją myśl:

Odbezpieczył broń i podbiegł do okna. Sprawdził magazynek. Trzy kule. Chorąży przysiadł pod oknem i położył rewolwer na nogach. Złożył ze sobą ręce, dobrze je roztarł i rozruszał, po czym znowu chwycił broń. Powoli podniósł się i zobaczył zawieszoną u sufitu lampę naftową. Spojrzał do wnętrza niewielkiego pokoju i zobaczył dwóch mężczyzn. Starał się być ostrożny, ale zauważył, jak jeden z nich patrzy w jego stronę i drżącą ręką sięga po strzelbę opartą o ścianę. Chorąży nie czekał. Wstał, pewnie wymierzył i oddał strzał. Kawałki rozbitej szyby wpadły do pokoju, a kula dum-dum zrobiła miazgę z wnętrza klatki piersiowej mężczyzny. Drugi szybko chwycił broń po którą przed chwilą sięgał jego kompan i rzucił się do drzwi. 

Pomijając już fakt, że bohater od początku miał trzy kule i raczej nie mógł o tym zapomnieć, naprawdę nie musiałeś pisać, że sprawdza magazynek (drobna uwaga -- wspominałeś wcześniej o rewolwerze, w nich są bębenki). Później opisujesz, że odkłada reolwer, składa ręce, rozciera je, chwyta broń. Po co tak wyszczególniać każdą czynność? Przecież każdy człowiek wie, na czym polega rozcieranie dłoni. Tyle by wystarczyło. Dalej: bohater musi zaglądać, spoglądać, widzieć. Nie wystarczyłoby napisać, że w środku było trzech mężczyzn? Opis prostszy, a czytelnik ma szansę wykazać się wyobraźnią i resztę sobie dopowiedzieć. 

Miejscami zdarzają Ci się strasznie nieporadne zdania. Przykładowo: Teraz w ciemnościach, jedyny ludzki cień należał do kierowcy. Cień w ciemnościach? Gdzieś w tekście napotkałem głupsze, ale -- będę szczery -- nie chce mi się szukać.

Z rzeczy nielogicznych:
Każdy wojskowy wie, że nawet malutka zmiana wagi pocisku (szczególnie niesymetryczna) diametralnie zmienia jego balistykę. Tylko głupek nacinałby łuski wzdłuż długości, tym bardziej samą kulę (łusek się nie nacina, bo tracą część wytrzymałości i każda szczelina potencjalnie zmniejsza ciśnienie gazów, więc też prędkość wylotową i balistykę).
Tylko idiota uwalniałby z więzów dezertera w pokoju pełbym broni. Nawet jeśli to była stara broń.
Fragment z rozbijaną lampą naftową sugeruje, że nafta paliła się na śniegu. Jeśli dobrze zrozumiałem. Bzdura -- wylana na śnieg nafta od razu by zgasła.
Chorąży znalazł kanister z ropą i motocykl ("muzealność" i kołyska sugerują, że to jakiś staruszek z okresu drugiej wojny, przynajmniej ja to tak odebrałem). Teraz tak: jeśli zalejesz jakikolwiek silnik ropą, masz przesrane. Nie ma szans, żeby to w ogóle ruszyło. Jeśli "ropa" jest tu skrótem myślowym na określenie oleju napędowego, to... Pierwsze w miarę sprawnie działające motocykle z silnikiem diesla to pieśń lat siedemdziesiątych. Wszystko customy. Pierwszy seryjny motocykl z dieslem pojawił się dopiero w latach dziewięćdziesiątych. W zastosowaniach wojskowych silniki wysokoprężne w motocyklach nigdy się nie przyjęły. 

Tak na koniec: sensu ostatnich czterech linijek nie łapię w ogóle.

Pozdrawiam,
exturio 

Chociaż błędów jest sporo, to i tak to opowiadanie jest lepiej napisane niż zamieszczony przez Ciebie "Kupiec". Co do treści, to mam identyczne odczucia jak exturio. Nie wiem, o czym to opowiadanie było. Końcówka jest kompletnie niezrozumiała.

Pozdrawiam.

Czy to nie jest Twój stary tekst, podliftowany w znaczącym stopniu, chociaż jeszcze nie do końca, Szanowny Autorze?

Bardzo, bardzo, bardzo słabo. Ale przynajmniej w tym są jakieś opisy.

www.portal.herbatkauheleny.pl

@AdamKB
To jest mój bardzo stary tekst, nie liftowany. Chciałem sprawdzić, czy piszę teraz lepiej, czy gorzej.

Tekst jest niejasny, a zakończenie "deus ex machina".

Sprawdzić można tylko w przypadku porównania oryginału z tekstem poprawionym, ulepszonym.

jak przedpiscy, nie wiem o czym tekst jest.
podobne wrażenie miałem po przeczytaniu Twojego "Kupca".
pozdrawiam :)

Nowa Fantastyka