- Opowiadanie: bubug - Cień (początek)

Cień (początek)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cień (początek)

Kiedy z siedzenia obok rozległo się piszczenie komórki, a głowa podskoczyła mu gwałtownie, starszy aspirant Sławomir Czaplak zrozumiał, że pora na odpoczynek.

Zjechał powoli na pobocze. Zgasił silnik, potarł energicznie powieki i bez specjalnego zainteresowania rozejrzał się wokół. Noc jak noc – letnia, głucha i cicha. Po obu stronach drogi, aż po jaśniejszy nieco horyzont, rozciągało się płaskie, równe jak stół pustkowie. Żadnych świateł, zarysów domostw czy pojedynczych drzew, tylko po lewej, gdzieś w oddali majaczyła linia czarnego lasu.

Sławek przeciągnął się i ziewnął. Jazda nocą, po niemiłosiernie męczącym dniu pełnym pracy, to zdecydowanie nie był najlepszy pomysł. Oczy kleiły mu się jak dziecku. Już miał umościć się wygodnie w fotelu, by z rozkoszą poddać znużeniu, kiedy znów rozdarł się telefon.

– Taaak?

– Gdzie jesteś? – usłyszał rześki i dziwnie podekscytowany głos Magdy.

– Na tym samym zadupiu, tylko pół godziny drogi dalej, co oznacza, że nadal nie mam zielonego pojęcia – odparł cierpliwie, bez przekonania popukując w zdechły aparacik GPS i zaklinając koleżankę w duchu, by nie kazała mu sprawdzać na mapie.

– Sprawdź na mapie. – Uderzył czołem w klakson. – Co to było?!

– Wilkołak – mruknął. – Dzwonisz z czymś konkretnym, Madziu, czy tak po prostu, z czystej, ludzkiej życzliwości postanowiłaś się nade mną poznęcać?

– Mówiłam przecież, że się nudzę. Już cztery godziny siedzę nad tymi papierami, a końca nie widać. Wszyscy sobie poszli, pogasili światła, więc pomyślałam, że zadzwonię i rozerwę się miłą pogawędką.

– Źle trafiłaś – burknął, przytulając się do deski rozdzielczej. – Akurat teraz ostatnią rzeczą, o jakiej jestem w stanie myśleć, to rozrywanie czegokolwiek.

– Ach tak? Hm… A nie jesteś może ciekaw, co mam w tej chwili na sobie?

Uniósł jedną brew.

– Bikini z taśmy samoprzylepnej?

– Nie.

– To nie zawracaj mi głowy.

– No to może zainteresuje cię, że Litewski zaprosił mnie dzisiaj na drinka do Dzikiej Wyderki?

– Kłamiesz.

– Wcale nie kła…!

– Piliśmy tam tydzień temu. Litwa schlał się jak dzika wyderka, dobierał do kelnerki, a kiedy przyleciał z krzykiem kierownik, nasz zacny przełożony wsypał mu za pasek spodni zawartość cukierniczki, a potem poprosił o rękę. Ma zakaz wstępu na miesiąc.

– Tydzień temu? Czemu mnie z wami nie było?

– Bo nikt cię na zaprosił.

– Jesteście beznadziejnym rozrywaczem, Czaplak.

– Mówiłem przecież – westchnął, naciągając na głowę kurtkę.

– Prawdę mówiąc, to dzwonię w zupełnie innej sprawie. – Głos Magdy przybrał ton dziwnie zakłopotany. – W takiej trochę nietypowej. Bo widzisz… W zeszłym tygodniu szwendałam się po deptaku i szukałam takiej fajnej torebki, co to ją przyuważyłam u Justynki z Czwórki, i spotkałam moją starą koleżankę ze studiów, Darię. Nie widziałyśmy się chyba ze trzy lata, więc poszłyśmy na kawę i ciacho. No i okazało się, że Daria poznała jakiegoś szefa firmy przewozowej, czy czegoś, i postanowili się pobrać. Oczywiście dostałam zaproszenie, a jako że zanosi się na sporawą imprezę, no wiesz, restauracja, sala balowa i takie rzeczy, to trochę mi się nie uśmiecha iść samej. Kupiłam już kieckę i buty, termin się zbliża… i pomyślałam, że może… mógłbyś… no, że… Sławek, masz chyba jakiś garnitur bez dziur po kulach, prawda? Sławek…? Czaplak!

Komórka, która już od dłuższego czasu leżała na podłodze obok buta Sławka, brzęczała jeszcze przez kilka minut, a aspirant, usnąwszy równo po słowie "deptaku", skulił się wygodniej pod kurtką i chrapał dalej.

 

~

 

– Widziałeeem oooorła cieeeeeń! Do góry wzbił sięęę, niczym wia…!

– Zamknijże, Śrubka, japę, bo oszaleję! – jęknął z głębi hamaka doktor Pijawka.

– Właśnie, Śrubka – dodał spod ściany kapitan Turbo. – Zamiast słuchać tego badziewia, skupiłbyś się raczej na dokładniejszym odczycie wskaźników. Wyczuwam ósmym zmysłem, że schodzimy z kursu.

– Przepraszam bardzo, ale kto tu jest pilotem? – oburzył się pilot Śrubka, ukazując zza oparcia fotela nadąsany profil. – Może niech każdy zajmie się swoimi obowiązkami, a intuicyjne wyczuwanie kierunków zostawi mnie.

– Matko! – sapnął Pijawka z góry – Słyszę "intuicję" już setny raz w tym tygodniu. Śrubka, może czas zajrzeć do słownika i nauczyć się czegoś nowego?

– Zgodnie z kursem "Polski Dla Opornych" etap kolejnego trudnego słowa przypada na wtorek. Do tego czasu wprawiam się w "intuicji".

– No dobra, ważne, że się chłopak w ogóle kształci – uciął spór kapitan, wypuszczając w rejs po kabinie zgrabne, dymne kółeczko. Następnie przeciągnął się, z przyjemnością słuchając trzeszczenia niemłodych już stawów i złożywszy głowę na oparciu fotela, zapatrzył się w sufit.

Holotapeta ukazywała skurczony połeć sczerniałego, porowatego mięsa.

– Na trzecią kosmiczną, Pijawka! – wykrztusił, gubiąc w panice papierosa. – Coś ty dzisiaj wrzucił?!

– Tak wkrótce będą wyglądać twoje płuca, Turbo – objaśnił Pijawka, skwapliwie rozganiając dłonią pasma szarej mgły. – Skoro fachowe porady medyczne do ciebie nie docierają, może przekaz optyczny okaże się skuteczniejszy.

– Świetnie! – mruknął kapitan, z ulgą odrywając wzrok od sufitu. – Jeśli nie wykończy mnie ten twój rak, to z pewnością zejdę na zawał. – Zapalił kolejnego Pall Malla. – A w ogóle, to nie podoba mi się wasza samowolka. Ty, Pijawka, już nawet nie kryjesz braku respektu dla swojego dowódcy, a młody patrzy i też zaczyna.

– Tylko nie młody! – rzucił przez ramię Śrubka.

– No właśnie – zrzędził dalej Turbo. – Zero szacunku dla władzy. Kompletny ferment morale. Ech, przegoniłbym was po poligonie pod obstrzałem z anihilówki, a z miejsca nabralibyście odpowiedniego podejścia. Pilocie szanowny, jak tam stoimy z paliwem?

– Wszystko gra, kapitanie! – huknął Śrubka, któremu rozważania przełożonego widocznie podziałały na wyobraźnię. – Paliwa starczy na cały przelot i jeszcze zostanie kapkę na napędzenie kapitańskiej pralki, kapitanie!

– Gdzie jesteśmy, Śrubka?

– Właśnie mijamy płaskie jak stół tereny równinne, kapitanie! – pośpieszył z raportem, biorąc łagodny zakręt nad meandrującym pasmem asfaltu. – W promieniu stu kilometrów pustka i czarna głusza, brak najmniejszych śladów niepożądanej energii naziemnej, kapitanie!

– Śrubka… – przewrócił oczami kapitan – przestańcie się tak wydzierać, bo się zmęczycie, a mi łeb pęknie. Po prostu trzymajcie się mniej więcej wyznaczonego kursu.

– Tak jest, kapitanie!

– A żeby cię…

Ale tego Śrubka już nie usłyszał. Naciągnął na uszy słuchawki i wrzuciwszy płytę, zaczął podrygiwać w fotelu w rytm transowego umcy-umcy. Po kilku minutach ściszył i odwracając się częściowo w stronę dowódcy, zagaił przymilnie:

– Może przeszlibyśmy w tryb "widok", co? Jesteśmy na kompletnym pustkowiu, psa z kulawą nogą ze świecą by szukać, nikt nas nie zobaczy.

– Śrubka, nie przeginaj – ostrzegł kapitan. – Obowiązują nas pewne zasady, a z osłoną jest zdecydowanie bezpieczniej.

– Ale cienia nie widać!

– A na cholerę ci cień?

– Jak leci orzeł, to widzi swój cień na ziemi. Też bym tak chciał.

– Jest środek bezksiężycowej nocy, Śrubka, nie będzie cienia.

– Będzie, jeśli wysunę nad kopułę ramię lampy magnetycznej.

– O matko, Śrubka, to zbyt duże ryzyko!

– Pozwól mu, Turbo – wtrącił spod sufitu Pijawka. – W końcu ma dzisiaj urodziny.

– Dostał przecież tę koszmarną płytę o orłach, czego już zdążyłem pożałować.

– Proooszę… – Pilot Śrubka zatrzepotał rzęsami.

– Dobra, ale nie będziesz śpiewał!

– Sie wie, kapitanie! – rąbnął z głębi wdzięcznego serca, po czym sięgnąwszy nad głowę, pstryknął w zielony przełącznik.

 

~

 

Sławek drgnął i zamknął zaślinioną szczękę. Uchylił lekko powieki, a potem wyprostował szyję, krzywiąc się niemiłosiernie z bólu. Wreszcie zrozumiał, co go obudziło. Grało radio, szepcząc i skacząc chaotycznie po stacjach, lampka u sufitu mrugała spazmatycznie, nawet komórka popiskiwała cichutko pod siedzeniami.

Zbliżył nos do szyby, by zlustrować niknącą w mroku drogę. Przednie światła samochodu zapalały się i gasły na przemian, podobnie jak tylne i migacze.

– Co jest? – Spróbował zmusić otępiały mózg do działania.

Po minucie wszystko ustało. Po kolejnej wóz szarpnął, ruszył i powolutku potoczył się poboczem, nie wydając przy tym najcichszego dźwięku.

– Co jest?! – Sławek powtórzył głośniej. Pośpiesznie wyciągnął ze stacyjki kluczyki i sprawdził hamulec. Samochód jechał naprzód. – No chyba zwariował! – Otworzył drzwi i wychylił się na zewnątrz.

Ciepły, nocny wiatr rozwiewał mu włosy, gdy przyglądał się odpełzającej leniwie powierzchni asfaltu. Odprowadził wzrokiem śpiącego nieopodal ślimaka, popatrzył na szarzejący na wschodzie skraj równiny, a po chwili wyciągnął dłoń i zerwał źdźbło trawy. Gryząc je w napięciu, zastanawiał się, co dalej. Rozważył i odrzucił trzy mało prawdopodobne wyjaśnienia sytuacji oraz jedną zupełnie pozbawioną sensu, zastanowił się, co poradziłaby mu Magda, po czym wrócił do początku.

Wtedy właśnie zahaczył wzrokiem o przednie koła i zapomniał o wszystkim. Opony nie poruszały się. Co nie było w zasadzie niczym dziwnym, skoro wcale nie dotykały ziemi, sunąc ponad nią w odległości kilkunastu centymetrów.

– Hm… – Sławek zmarszczył brwi, po czym od niechcenia spojrzał w górę.

Trawka wypadła mu z szeroko rozdziawionych ust.

 

~

 

Kapitan Turbo wyrzucił na dłoń kolejnego papierosa, zapalił i zaciągnąwszy się z błogim przymrużeniem oczu, dmuchnął dymem prosto w stronę hamaka.

– Obetnę rację wiejskiej kiełbasy, zobaczysz – ostrzegł Pijawka. – Trucie własnego organizmu to wina słabego charakteru, ale atakowanie jedynego na pokładzie lekarza jest już czystym sabotażem!

– Młodemu jakoś nie przeszkadza – zauważył Turbo, popijając herbatę ze szklanki, którą trzymał na piersi. – Ech, Pall Malle i zielona herbata… Ze wszystkich ziemskich używek, te dwie nie mają sobie równych.

– Śrubka by się z tobą nie zgodził – zaoponował Pijawka, bujając się leniwie. – Ciągle słucha tego łupania, a prywatną kajutę wykleił zdjęciami jakiejś ziemniaczanki z przesadnie rozwiniętą strukturą torsu. Gdzie tam jej do naszych ślicznotek!

Śrubce właśnie skończyła się płyta, wiec korzystając z przerwy, dowódca rzucił przez kabinę:

– Jak tam orła cień, pilocie?

– Pięęękny! – wyszczerzył się pilot. – Okrąglutki. Idealnie czarny. Sunie po nieskończonej równinie jak…

– Śrubka – przerwał mu kapitan, marszcząc czoło – a może w chwilach wolnych od poetyzowania podniósłbyś oczęta nieco wyżej? Kontrolka świeci na czerwono.

– Jaka kontrolka? – Pilot obrzucił zdziwionym spojrzeniem dawno nieodwiedzane rejony pulpitu sterowniczego. – O w gwiazdkę!

– Co o w gwiazdkę?

– Ta lampka jeszcze nigdy wcześniej nie świeciła… Ob-obawiam się, że nie mam pojęcia, co to oznacza, kapitanie.

– Jak nie wiesz, to zajrzyj do instrukcji – polecił łaskawie kapitan.

– Instrukcji? A… a gdzie jest instrukcja?

– Pijawka, widziałeś instrukcję?

– Taką niewysoką, z niezwykle zgrabną figurą? O ile pamiętam, to pozwalała mi mówić do siebie Inka…

– Podręcznik z instrukcją obsługi statku, durniu jeden!

– Aaa, trzeba było tak od razu. Śrubka, sprawdź pod tyłkiem.

– Rzeczywiście! – zaśmiał się Śrubka nerwowo, wyciągając spod zadka grubą jak cegła książkę. – Zupełnie zapomniałem! Kokpit jest dla mnie trochę za wysoko, a to zawsze kilkanaście centymetrów w górę. Czerwona kontrolka… czerwona… Jest! – Plasnął dłonią w odpowiednia stronę. Odchrząknął, po czym zaczął czytać podniosłym, uroczystym tonem: – "Jeśli kontrolka nad wskaźnikiem przeciążeń w próżni zapali się światłem zielonym, należy wyjąć blaszkę z makowcem z piekarnika… i podzielić go… na tyle części, ilu jest… członków załogi"? Kto to pisał?!

– Do rzeczy, Śrubka, do rzeczy. – Machnął ręką dowódca.

– Umh… a jest! "W razie koloru czerwonego, znak to niechybny, że doszło do wzięcia."

– Zięcia? – Wychylił się z hamaka Pijawka.

– Wzięcia… – powtórzył niepewnie Śrubka. – Znak to niechybny, że doszło do wzięcia… Nie rozumiem.

– Do wzięcia… – wymruczał kapitan, drapiąc się z namysłem po szczęce. – Coś mi świta… do wzięcia… Jasna dupa księżycowa! – Zerwał się nagle na równe nogi, sypiąc iskrami i tłukąc w mak szklankę. – Do wzięcia!

– To znaczy? – dopytywała się załoga.

– To znaczy, załogo, że mamy urańsko przesrane!

Koniec

Komentarze

bardzo przyjemne i miło napisane opowiadanie. dialogi wyszły ci świetnie i momentami uśmiechałem się przy czytaniu - a doprowadzenie mnie do uśmiechu jest de facto sporym osiągnięciem.
niestety ostatniego, puentującego dowcipu chyba nie zrozumiałem, ale być może pora nie jest właściwa na rozumienie skomplikowanych żartów.
tak czy inaczej, tekst - ogólnie rzecz biorąc - bardzo fajny.

Podobało się. Nie dopatrzyłem się błędów. Czekam na dalszy ciąg.

Jak rozumiem przypadkiem prowali Sławka. Doszło do wzięcia! :D

Doobreeee. :D

Super początek. Oby i w dalszej części humor podobnie dopisywał. Ale nie byłobym sobą, gdybym się nie poczepiał:

- Zamknijże, Śrubka, japę, bo oszaleję! 
Bardzo nienaturalnie to brzmi. "Zamknijże japę, Śrubka..." byłoby dla mię znacznie lepiej.

Książka grubości KILKUNASTU cm? Przemyśl to, zastanów się nad swoim życiem. :p 

Więcej błędów nie widziałem, wszystkie uważam za drobiazg i suplikuję o ciąg dalszy. :) 

Podoba mi się leciutki humor tego opowiadania. Zaciekawiłaś mnie i chętnie przeczytam ciąg dalszy (byle miesiąc na niego nie trzeba było czekać).

Bardzo dobrze napisane.

Pozdrawiam.

Ładnie i zgrabnie napisane. Dialogi są naturalne i  niewymuszone, humor również Ci dopisuje.
Tematyka nie w moim stylu,  ale na pewno znajdziesz czytelników;)

"Książka grubości KILKUNASTU cm?"
No wiem, ale jak by to brzmiało z "kilku" ;)

"byle miesiąc na niego nie trzeba było czekać"
Mam już napisaną całość, ale jeszcze dopieszczam :)

Dzięki wszystkim!

ech...ta załoga przypomina mi klimatem tego starego szmuglera, kpt. Solo i Chewbaccę.

fajne :)

Nowa Fantastyka